Niespokojny umysł - ebook
Niespokojny umysł - ebook
Przejmujący opis psychozy maniakalno-depresyjnej napisany przez lekarza dotkniętego tą chorobą.
Profesor Kay Redfield Jamison jest psychologiem, terapeutą i jednym z największych autorytetów w zakresie problematyki związanej z psychozą maniakalno-depresyjną. Doświadczyła tej choroby również osobiście. Przez cały okres swojej kariery akademickiej cierpiała z powodu tych samych niezwykłych wyżów psychicznych i katastrofalnych depresji, co wielu jej pacjentów. Niespokojny umysł jest pamiętnikiem pełnym odwagi, poczucia humoru i mądrości, w którym autorka opisuje psychozę maniakalno-depresyjną z dwóch punktów widzenia, lekarza i pacjenta, ujawniając zarówno lęk związany z tą chorobą, jak i jej okrutną zwodniczość. To książka dla tych, którzy cierpią na zaburzenia nastroju, a także dla tych, którzy chcą zrozumieć doświadczenia depresji i manii.
Kamień milowy w historii opisów psychozy maniakalno-depresyjnej.
„British Medical Journal”
Pełen wyobraźni, przemyślany i daleki od apologii portret szaleństwa, wybitny ze względu na osobisty opis kruchości i braku logiki ludzkiego umysłu, jego możliwości przetrwania i powrotu do zdrowia.
„Scotland on Sunday”
Barwny i zajmujący opis życia, miłości i doświadczeń kobiety – terapeuty, nauczyciela akademickiego i pacjenta, przynoszący wiele wiedzy, inspiracji oraz natchnienia dotkniętym przez psychozę maniakalno-depresyjną, a także tym, którzy chcą poznać jej naturę.
„British Medical Journal”
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-548-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O drugiej nad ranem — dla kogoś, kto jest w stanie manii — nawet Centrum Medyczne UCLA1 ma swoisty urok. Szpital, zwykle postrzegany jako zespół nieciekawych budynków, stał się tamtego jesiennego poranka, niecałe dwadzieścia lat temu, niewiarygodnie interesujący dla mojego uwrażliwionego i niezwykle pobudzonego układu nerwowego. Uniesione anteny drgały jak wąsy na pysku zwierzęcia, a ja, rozglądając się czujnie, z bystrością owada rejestrowałam wszystko, co się działo wokół mnie. Byłam w biegu. Nie był to zwykły bieg, ale bieg szalony, poruszałam się wściekle tam i z powrotem po szpitalnym parkingu, próbując wykorzystać nieograniczoną i niewyczerpaną energię stanu manii. Biegłam szybko, powoli wpadając w szpony szaleństwa.
Mężczyzna, który mi towarzyszył, przyjaciel ze szkoły medycznej, przerwał swój bieg godzinę wcześniej, gdyż był, jak stwierdził ze zniecierpliwieniem, całkowicie wyczerpany. Dla zdrowszego umysłu nie było to zaskakujące: dla nas obojga tradycyjne rozróżnienie pomiędzy dniem i nocą dawno zanikło, a teraz przyszło zapłacić oczywistą, jeśli nie ostateczną cenę za niekończące się godziny picia whisky, kłótni i szaleńczego śmiechu. Zamiast tracić czas, powinniśmy spać lub pracować, publikować prace naukowe, czytać literaturę fachową, wypełniać karty chorych lub rysować nudne naukowe wykresy, których nikt nie próbuje czytać.
Nagle pojawił się policyjny radiowóz. Nawet w moim stanie umysłu dostrzegłam, że policjant trzyma rękę na pistolecie, gdy wysiada z samochodu. „Co, do cholery, robicie o tej godzinie na szpitalnym parkingu?” — zapytał. Było to całkowicie uzasadnione pytanie. Kilka ocalałych wysepek zdrowego rozsądku połączyło się z sobą i trwało w tym stanie na tyle długo, bym mogła wywnioskować, że ta sytuacja będzie dość trudna do wyjaśnienia. Na szczęście mój przyjaciel myślał o wiele jaśniej ode mnie i w intuicyjny sposób zdołał odwołać się do części swej własnej i ogólnoludzkiej podświadomości, odpowiadając: „Oboje pracujemy na oddziale psychiatrycznym”. Policjant spojrzał na nas, uśmiechnął się, a później odszedł w stronę swego samochodu i odjechał.
Praca na oddziale psychiatrycznym wyjaśniała wszystko.
Miesiąc po podpisaniu mojego podania o przyjęcie na stanowisko asystenta w Katedrze Psychiatrii Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles weszłam już zdecydowanie na drogę szaleństwa. Był rok 1974, a ja miałam dwadzieścia osiem lat. W ciągu trzech miesięcy rozwinęła się mania, zmieniłam się nie do poznania i właśnie zaczynałam długą, kosztowną, osobistą wojnę z lekami, których zażywanie za kilka lat usilnie będę zalecała innym osobom. Moja choroba i moje zmagania z lekiem, który ostatecznie uratował mi życie i przywrócił zdrowie psychiczne, miały trwać jeszcze wiele lat.
Odkąd tylko pamiętam, w sposób przerażający, aczkolwiek często, ulegałam cudownym nastrojom. Niezwykle uczuciowa jako dziecko, kapryśna jako młoda dziewczyna, po raz pierwszy doznałam silnej depresji, gdy dorastałam, po czym całkowicie bezwiednie znalazłam się w cyklach choroby maniakalno-depresyjnej, akurat gdy rozpoczynałam zawodowe życie. To spowodowało, że z konieczności i intelektualnej ciekawości zaczęłam się zajmować nastrojami. Był to jedyny sposób, jaki znałam, by zrozumieć, a w rzeczywistości zaakceptować chorobę, która mnie dotknęła; był to również jedyny sposób, jaki znałam, by próbować zmieniać życie innych osób, które również cierpiały z powodu zaburzeń nastroju. Choroba, która kilka razy niemal mnie zabiła, zabija dziesiątki tysięcy ludzi każdego roku: większość z nich to osoby młode, większość umiera niepotrzebnie, a często są to najbardziej twórcze i utalentowane jednostki.
Chińczycy uważają, że zanim pokona się bestię, należy dostrzec jej piękno. W tak dziwny sposób próbowałam spojrzeć na chorobę maniakalno- -depresyjną. To fascynujący, aczkolwiek śmiertelnie groźny przeciwnik i towarzysz; stwierdziłam, że jest to zniewalająco skomplikowany konglomerat najbardziej wartościowych i najbardziej niebezpiecznych cech ludzkiej natury. By z nim walczyć, musiałam, po pierwsze — poznać go we wszystkich jego odmianach i niezliczonych przebraniach, po drugie — zrozumieć zarówno jego rzeczywiste, jak i wyobrażone moce. Ponieważ moja choroba wydawała się początkowo po prostu nasileniem zwykłych cech mojego charakteru — czyli moich często zmieniających się nastrojów, przypływów i odpływów energii i entuzjazmu — prawdopodobnie byłam wobec niej zbyt łagodna. A ponieważ uważałam, że sama powinnam być zdolna do kontroli moich coraz bardziej gwałtownych zmian nastroju, przez pierwsze dziesięć lat choroby nie poszukiwałam żadnego sposobu leczenia. Nawet gdy mój stan stał się zagrożeniem dla mojego życia, nadal od czasu do czasu przeciwstawiałam się stosowaniu leków, o których wiedziałam (ze studiów i z klinicznego doświadczenia), że były jedynym rozsądnym sposobem postępowania z chorobą, na którą cierpiałam.
Stany manii, przynajmniej w ich początkowych i łagodnych postaciach, były epizodami całkowitego odurzenia i stanowiły źródło ogromnej osobistej przyjemności, jak i nieporównywalnego z niczym przepływu myśli oraz niewyczerpanego źródła energii, które umożliwiało mi przekładanie nowych pomysłów na prace i projekty naukowe. Stosowanie leków nie tylko spowodowało ustąpienie tych szybko płynących myśli i okresów wyżu psychicznego, związane było również z objawami ubocznymi, które wydawały się nie do zniesienia. Stanowczo zbyt wiele czasu zabrało mi zrozumienie, że straconych lat i przyjaźni nie da się odzyskać, że szkód poczynionych sobie i innym osobom nie da się naprawić oraz że wolność od ograniczeń powodowanych przez leki traci swe znaczenie, gdy jedynym rozwiązaniem jest śmierć lub szaleństwo.
Wojna, którą prowadziłam sama ze sobą, nie jest niczym niezwykłym. Podstawowym problemem klinicznym w leczeniu choroby maniakalno-depresyjnej nie jest brak skutecznych leków — takie leki istnieją, jednakże chorzy bardzo często nie chcą ich przyjmować. Co gorsza, z powodu braku informacji, nieprawidłowych porad lekarskich, napiętnowania chorych psychicznie lub obaw przed osobistymi i zawodowymi konsekwencjami, chorzy ci w ogóle nie próbują się leczyć. Psychoza maniakalno-depresyjna zaburza nastroje i myśli, wyzwala groźne zachowania, niszczy podstawy racjonalnego myślenia i bardzo często chęć i wolę życia. Choroba ma podstawy biologiczne, ale jej objawy wyrażają się w sferze psychicznej; jej niezwykłość polega na tym, że daje choremu poczucie przewagi nad innymi i uczucie przyjemności, ale wiąże się również z uczuciem cierpienia, które wydaje się nie do zniesienia i często kończy się samobójstwem.
Miałam szczęście, że nie zginęłam z powodu mojej choroby, miałam szczęście, ponieważ otrzymałam najlepszą z możliwych opiekę medyczną oraz dlatego, że zawsze byli ze mną przyjaciele, znajomi i rodzina. Z tego powodu próbowałam w zamian jak najlepiej wykorzystać doświadczenia z własną chorobą, by zyskały dzięki temu moje prace naukowe, nauczanie, postępowanie kliniczne oraz praca w instytucjach samopomocowych. Pisząc i nauczając, starałam się uświadomić moim kolegom paradoksalną cechę tego zmieniającego się zaburzenia, które może zarówno zabijać, jak i oddziaływać twórczo; a w stosunku do wielu innych osób próbowałam zmienić publiczny stosunek do chorób psychicznych w ogóle, w szczególności zaś do choroby maniakalno-depresyjnej. Niekiedy trudne było pogodzenie dyscypliny naukowej uprawianej dziedziny z bardzo absorbującą rzeczywistością moich doświadczeń emocjonalnych. Jednakże pomimo to myślę, że dzięki połączeniu nasilonych uczuć z obiektywnym spojrzeniem klinicznej medycyny udało mi się uzyskać wolność, która pozwoliła mi przeżyć życie w sposób taki, jak tego pragnęłam, i uzyskać doświadczenia konieczne, bym sama mogła próbować dążyć do zmian w publicznym postrzeganiu chorób psychicznych i sposobów ich leczenia.
Miałam wiele wątpliwości dotyczących napisania książki, która w tak jawny sposób ukazywałaby moje własne epizody manii, depresji i objawów psychotycznych, jak również moje problemy ze zrozumieniem konieczności stałego pobierania leków. Lekarze, z oczywistych powodów związanych z prawem wykonywania zawodu oraz ze szpitalnymi przywilejami, czują niechęć do ujawniania swych zaburzeń psychicznych. Takie obawy są zwykle całkiem uzasadnione. Nie mam pojęcia, jakie dla mojego osobistego i zawodowego życia będą odległe konsekwencje omawiania moich problemów w tak otwarty sposób, ale bez względu na te następstwa otwarte postawienie sprawy jest z pewnością lepsze niż trwanie w milczeniu. Jestem zmęczona ukrywaniem się, znużona niewłaściwie wykorzystywaną i tamowaną energią, mam dość hipokryzji i zachowywania się w taki sposób, jakbym miała coś do ukrycia. Jest się tym, kim się jest, a nieuczciwość związana z ukrywaniem się za stopniem naukowym, tytułem lub jakimkolwiek zwyczajem i zbiorem słów jest właśnie nieuczciwością. Być może niekiedy konieczną, ale nieuczciwością. Nadal mam wątpliwości co do decyzji uczynienia z mej choroby sprawy publicznej, ale jedną z korzyści chorowania na psychozę maniakalno-depresyjną przez ponad trzydzieści lat jest fakt, że bardzo niewiele rzeczy wydaje się nieosiągalnie trudnych. Podobnie jest, gdy przejeżdża się przez most w zatoce Chesapeake podczas sztormu: można obawiać się jazdy naprzód, ale nigdy nie zawraca się z drogi. Wydaje mi się, że w sposób nieunikniony czerpię pocieszenie z pytania postawionego kiedyś przez Roberta Lowella: „Dlaczego nie mówić o tym, co się wydarzyło?”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------
1 UCLA – Uniwersytet Kalifornijski w Los Angeles. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).