Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nieumarłe. Na ratunek lwom, tygrysom i innym czworonożnym przyjaciołom - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 września 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
39,99

Nieumarłe. Na ratunek lwom, tygrysom i innym czworonożnym przyjaciołom - ebook

W tej książce jest to, co najważniejsze: emocje! Smutek i złość na to, co człowiek robi zwierzętom, i nadzieja, bo przecież tacy ludzie jak Ewa Zgrabczyńska niosą też nadzieję. Nie tylko ratowanym zwierzętom, ale również nam, ludziom. To nadzieja na to, że dobro istnieje.

ADAM WAJRAK

Czworonożnym bohaterom tej książki użyczyły tytułu NIEUMARŁE – słynne tygrysy cudem uratowane na granicy polsko-białoruskiej z koszmarnego transportu śmierci przez Ewę Zgrabczyńską, dyrektorkę poznańskiego zoo. Podobne interwencje stały się poniekąd znakiem firmowym, pasją i powołaniem tej niezwykłej kobiety, która miłość do zwierząt łączy z walką o ich prawa i dobrostan.

Dzięki brawurowym akcjom Zgrabczyńskiej i jej współpracowników zwierzęta – przetrzymywane w potwornych warunkach tygrysy, niedźwiedzie brutalnie tresowane w cyrkach, oceloty, lwy i oryksy traktowane jako zabawki albo źródło zarobku w nielegalnych hodowlach, ocalone przed myśliwymi wilki, oswobodzone z ferm lisy i jenoty – znajdują bezpieczne schronienie i opiekę. Te opowieści przywracają wiarę w dobro i w to, że poświęcenie, zaangażowanie i miłość mogą ocalić świat i naszych braci mniejszych przed ludzką chciwością, okrucieństwem i bezdusznością.

Ostatnia z akcji opisanych w tej książce to ratowanie przed zagładą zwierząt z ogarniętej wojną Ukrainy – z bombardowanych ogrodów zoologicznych i azylu pod Kijowem.

Powyższy opis pochodzi od wydawcy

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6600-1
Rozmiar pliku: 14 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP DO OPOWIEŚCI O INTERWENCJACH, CZYLI NIEUMARŁE

Tygrysy uratowane z transportu śmierci na polsko-białoruskiej granicy w 2019 roku zostały nazwane Nieumarłymi. Ocalały wbrew złemu losowi, ludzkim przywarom i administracyjnej niemocy. Ale ich historia nie była ani odosobnioną, ani jedyną związaną z interwencyjnym ratowaniem przed śmiercią żywych i czujących cierpienie istot.

Nieumarłych było znacznie więcej…

Opowieści o nich powinny przemówić do ludzkich sumień i dać zaczyn uznaniu zwierząt za istoty czujące cierpienie na nasze podobieństwo, i posłużyć odnowie relacji z Matką Naturą…

Jak wyglądało życie tych szczególnych tygrysów, które zwróciły na moment uwagę świata na ludzkie bestialstwo? Być może tak jak w opartej na pewnych faktach opowieści o Goghu. Niech potoczy się ona wraz z moją historią innych Nieumarłych, w których ocaleniu brałam udział. Nadszedł najwyższy czas, by osoby zwierzęce otrzymały pełnię przysługujących im praw.OPOWIEŚĆ O GOGHU

Opowieść o Goghu

Co czuje tygrys cyrkowy na arenie? Stoi w ciemności. Zmysły wyostrzone. Pętla lęku w żołądku. Nerwy napięte do granic wytrzymałości. Chce zrobić krok, ale łapy są jak z ołowiu. I tak nie ma dokąd odejść. Bo naprzeciw pojawia się cierpienie, upodlenie i odmęty ludzkich okrucieństw. Stroszy sierść, obnaża bezwiednie kły. Chce odwrócić wzrok, ale jakaś niebotyczna i bezwzględna siła tresury każe mu patrzeć, czuć. Zapach strachu. Wszechobecny. Przyprawiający o mdłości. Wie, że zaraz zaczną się obrazy kaźni, historie życia zapisane w bliznach, okaleczenia ciała i dusze rozszarpywane na strzępy. Staje jak więzień własnego przerażenia i jak zaszczuta ofiara gatunku, którego samo pojawienie się oznacza zagładę dla przestrzeni, spopielenie tkanek i brak powietrza w płucach…

Czeka na swoją kolej, na ból pojawiający się wraz z prętem i demonem, który na arenie cyrkowej łamie tygrysią wolę. Nadali mu imię Gogh. Jego ród wyginął bądź został zniewolony. Dziada nazywali Abhiraj, Nieustraszony Król, a babkę tygrysicę Amalendu, Czysta jak Księżyc. W pierwotnej dżungli nie było silniejszych drapieżców i bardziej uważnych morderców. W trakcie polowania śmierć zadawali szybko, znienacka, bez zbędnego cierpienia. W ciepłych, wiecznie zielonych lasach liściastych i pośród namorzynów życie tygrysich przodków toczyło się zgodnie ze świętym rytuałem odbierania życia, by równowaga między duchami a istotami żywymi została zachowana, a lasy mogły odradzać się w spokoju, nieśmiertelne, dające pokarm i schronienie wszystkim ich stworzeniom. Nieszczęścia zaczęły spadać na rodzinę Gogha od zabicia Największego z Największych, zwanego Bachelor of Powalgarh, zastrzelonego bez litości w Kumaon w latach trzydziestych. Do zasiedlonych przez tygrysy lasów, na ich terytoria, wszedł wtedy rabuś-pasożyt, człowiek… Nad brzegami Brahmaputry pojawili się łowcy tygrysów.

Na targu w wiosce kły tygrysie były cennym amuletem. Tak samo jak każda z części ciała. Wina, nalewki, zaklinane choroby i wielka potencja, wiara w magiczne zaklęcia i odczynianie uroków. Bezmiar ludzkiej próżności i głupoty skazywał majestatyczne koty na śmierć. Łowcy chodzili tygrysim tropem, zastawiali wnyki i pułapki, osaczali, gdy głód kazał tygrysom polować. Truli mięso jeleni. Nigdy nie stawali w walce bez oręża, atakowali grupą. Kiedy oszalały ze strachu tygrys nie mógł przedrzeć się przez nagonkę, nie tylko strzelali do niego ze sztucerów, ale i tłukli w szale kijami. Dowodzący grupą dopiero wtedy ich powstrzymywał, bo skóra miała być cała, cenna i droga dla hand­larzy. Zakatowali tak kilka tygrysic prowadzących młode. Kocięta zabrali ze sobą. Skośnoocy przemytnicy wyprawione skóry i części ciał przewozili przez granice. Odkupywali też ciała tygrysów zastrzelonych przez lokalnych traperów i farmerów, którzy – z lęku przed siłą drapieżców, pod pretekstem ochrony trzody – wyrzynali tygrysy bez litości. Docierali tu nawet piraci, bo łup tygrysi przynosił ogromny zysk. Wyrwane naturze i matkom kocięta chorowały, część zmarniała z głodu i stresu, pozbawiona matczynej opieki. Niektóre rzucały się na oprawców z kłami, wbijając je głęboko w ręce splamione tygrysią krwią. Ginęły śmiercią okrutną, roztrzaskiwano im czaszki, bo przyszła tresura mogłaby nie złamać ich odwagi. Zabierano zwierzętom wolność i godność, tygrysim dzieciom ich rodzinę i dom. W dżung­lę wkraczali nie tylko łowcy, ale i przemysł, miasta się rozrastały, a liczba jeleni i bezpiecznych kryjówek zmniejszała. Niektóre tygrysy wzięły odwet: zaczęły wkraczać do człowieczych sadyb i mordować katów i ich rodziny. Wtedy to ludzkie dzieci stawały się ich łupem… Kilka kociąt skradzionych przez kłusowników przeżyło drogę morską i dotarło do miejsca, gdzie ich zniewolenie miało trwać wiele pokoleń. To byli przodkowie Gogha.

W dalekich Włoszech takich tygrysów, lwów i innych dużych drapieżnych zniewolonych przez ludzi były tysiące. Trafiały do cyrków i prywatnych menażerii. Wśród kociąt, które wiązano na łańcuchach i łamano siłą, był duży bengal, rosły, o wielkiej inteligencji. Szybko pojął, że wykonywanie poleceń tresera jest mniej bolesne niż uderzenia kijem, pałką czy przypalanie. Wskakiwał więc na stołki, wykonywał skoki przez płonącą obręcz, podnosił się na tylnych łapach i skokami, w takt muzyki, przemierzał cyrkową arenę. Skoki, skoki wbrew naturze, wbrew fizyce… Bolało go całe ciało, wygięte do granic możliwości, ale bardziej bolało upokorzenie, zdławienie instynktów i zamknięcie. On jeszcze pamiętał zapach dżungli i widok rozgwieżdżonego nieba. To był ojciec Gogha, wielki _un medicante Fortunato_, Tygrys Szczęściarz, bo przeżył kilkukrotnie złamania łap i poparzenia i się wylizał. Tygrys, który perfekcyjnie wykonywał polecenia i najrzadziej dostawał w skórę. Po spektaklu wędrował do maleńkiej klatki i na trocinach zwijał się prawie w kłębek, zapadał się w sobie. Pozostawał w półśnie i tylko czasem widać było, jak spod przymkniętych powiek ścieka mu łza. W cyrku tygrysów było kilkanaście. Młodych i starych, znękanych tresurą, pamiętających wolność bądź urodzonych w ciasnej klatce i nieznających innego wybiegu niż cyrkowa arena. Daniel, Luigi i ­signora Monteqi, maleńka Paola i reszta cyrkowców opiekowali się zwierzętami…

Daniel był półkrwi Cyganem, przybył do włoskiego miasteczka jako dziecko słoweńskiego uchodźcy, po przesiedleniach z wyroku Czarnych Koszul. Zafascynowany zwierzętami podpatrywał cyrkowców i ich tresurę. Jako osiemnastolatek pracował w prywatnym zoo pod Rzymem, wywożąc tysiące taczek odchodów. Kiedy pewnego dnia właścicielowi uciekła hiena, złapał zwierzę gołymi rękami. I od tego momentu zyskał sławę, rozpoczął tresurę zwierząt do filmów. Większość włos­kich produkcji filmowych obfitowała w zwierzęcych aktorów, więc Daniel szybko dorobił się pozycji w tym światku pełnym blichtru i posiadł znaczący majątek. Poznał możnych tego świata i ulubieńców publiczności. Dawał im poprowadzić na smyczach duże drapieżne koty, którym zakładał obroże z drogich kamieni. Stał się tuzem wśród lokalnej społeczności, złożonej ze skorumpowanego biskupa, komendanta policji i burmistrza. Wkrótce znudziło go gnuśne życie sybaryty bez grama adrenaliny i z dnia na dzień rzucił wszystko, otwierając cyrk. Najpierw była to mała wędrowna trupa i niewielka menażeria, złożona z emerytowanych zwierząt, którym wiek, kalectwo czy choroba uniemożliwiły występy na planie filmowym. Daniel takich weteranów odkupił i uchronił przed śmiercią.

Wkrótce występy Daniela stały się słynne, wtedy zatrudnił tresera Luigiego i z Afryki sprowadził grupę młodych lwów, a potem z pirackiego statku wykupił tygrysy. Daniel tresował przemocą, ale krótko i stosując ją wobec zwierząt jak najrzadziej. Pamiętał jeszcze, jak matka, zakochana w Duce i w jego płomiennych przemowach, dyscypliną ze skórzanych rzemyków garbowała mu skórę na plecach. Starsze zwierzęta mu ufały, bo ich nie bił. Daniel po cichu przemawiał i dotykał delikatnie każdego mieszkańca menażerii. Nie wiedział, że za jego plecami Luigi uzależniony od absyntu bierze pręt i tłucze duże drapieżne koty. Kiedy Daniel wyjeżdżał w interesach i załatwiać kolejnych impresariów, Luigi swoje smutki, zawiedzioną miłość i brak bogactwa wyładowywał na zamkniętych w klatkach tygrysach i lwach. Ubierał się w ozdobny mundur mieniący się setką cekinów, wysoki cylinder z purpurowego pluszu i glansował wysokie oficerskie boty. Już same odgłosy i widok tych czynności wprowadzały zwierzęta w szał. Potem już tylko bił i po tysiąc razy powtarzał sztuczki. Kiedy Daniel wracał, przedstawienia były wzbogacane o kolejny numer. Ojciec Gogha, Szczęściarz, nienawidził Luigiego. Daniela tolerował.

Jedyną chwilą wytchnienia od cyrkowej udręki były dla Szczęściarza spotkania z maleńką Paolą. Jej babcia, signora Monteqi, nie cierpiała wszystkich zwierząt i modliła się żarliwie, by jej syn Daniel został przez nie pożarty. Była kiedyś o krok od zdobycia serca Duce, a od czasu jego rozstrzelania popad­ła w ekstazę religijną i wyszła za mąż za uchodźcę, pierwszego, który ją zechciał. Syn uosabiał to wszystko, czym zaciekła niegdyś faszystka gardziła. Matka Paoli zginęła w trakcie pokazu woltyżerki, przygnieciona przez konia. Maleńka dziewczynka rosła wśród cyrkowych namiotów i wozów, chroniona przez ojca i rozmawiająca ze wszystkimi zwierzętami. Gdy nikt z dorosłych nie widział, przemykała się do klatek i głaskała pokaleczone głowy tygrysów i lwów, kradnąc dla nich kąski mięsa, przynosząc wodę i szepcząc słowa pociechy. Kochała je wszystkie na zabój, a duże koty kochały ją.

Co roku w jednym z pobliskich miast odbywał się wielki festiwal cyrkowy. Z całych Włoch zjeżdżały się grupy woltyżerów, klauni, akrobaci, żonglerzy i treserzy zwierząt. Namioty cyrkowe jaśniały od świateł, były święcone, a lokalne władze aż zacierały ręce z radości na myśl o płynących szerokim strumieniem pieniądzach. Świat pełen blichtru skrzył się, światła rozświetlały areny na długie godziny. Tylko w nocy słychać było porykiwania zmęczonych zwierząt. W namiotach i w gabinetach konstabli ubijano mafijne interesy, handel żywym towarem kwitł, wybuchały też ambicje artystyczne i akty konkurencji pomiędzy cyrkami z różnych stron Włoch. W tym wszystkim tkwiły zniewolone tygrysy, bez nadziei na odzyskanie tożsamości.

Gogh urodził się jako jedno z wielu kociąt produkowanych każdego roku w okresie rui tygrysic. Luigi losował złotą monetą, która z samic zostanie matką kociąt Szczęściarza. Tygrysy pochodzące z różnych części świata kojarzyły się, czasem dotyczyło to też bliskich rodzin. Kocięta nazywano tygrysami cyrkowymi: były mieszańcami, skundlonymi na zasadzie ludzkiej zachcianki. Ich miejscem na ziemi miał być cyrk, menażeria czy inna niewola. Nie mogły marzyć o powrocie do Natury, bo były bękartami pochodzącymi z gwałtu na Jej prawach…

Gogh był bardzo podobny do swego ojca Szczęściarza. Wczesne dzieciństwo spędził z Paolą. Matki nie pamiętał. Odebrano jej kocię, zanim otworzyło oczy. Wykarmiono je butelką, by uzależnić od świata ludzi. Kocięta nie pamiętały pieszczoty lizania. Brzuch i oczy przecierano im wilgotną szmatką. Aż skończyły piąty miesiąc – i wtedy Luigi wyszarpywał tygrysiątka z ramion Paoli. Gogha wsadzono do małej klatki, a potem każdego dnia wyciągano na arenę. Kiedy porykiwał z bólu i obnażał zęby, Luigi bił kociego podrostka prętem. Tygrys sikał pod siebie z bólu. Pręt lądował na nosie, głowie, trafiał w stawy łap. Dodatkowo Luigi stosował zaostrzone patyki, których ukłucia lekko raniły skórę. Wieczorami Gogh był zamykany w maleńkiej klatce sam. Paola już nie przychodziła. Dawano mu dużo mięsa. Tak, najadał się do syta. Nauczył się unikać kary. Wskakiwał na taborety, tańczył na tylnych łapach. Widział, jak Szczęś­ciarz to robi. Po kolejnych miesiącach było łatwiej. Kiedy czuł gniew i napinał mięśnie jak do skoku, a kły obnażał bezwiednie w reakcji na ból, Luigi uderzał Gogha metalowym taboretem w skroń. Czaszka eksplodowała wtedy, a ból kończył się, gdy młody tygrys tracił przytomność. Był gotowy do spełniania zachcianek tresera.

Nadeszły wieczory występów. Gogh zapamiętał tylko pierwszy, gdy światła poraziły jego ślepia tak, że nie widział niczego, obrazy zlewały się. Słyszał ogłuszającą kakofonię dźwięków, od braw po krzyki i głośną muzykę. Ze wszystkich stron atakowały go zapachy, woń wielu ludzi przemieszana ze zwierzęcym potem, strach i ekscytacja. Próbował zacisnąć nozdrza, ale tracił oddech, łapał powietrze otwartym pyskiem, ale czuł mocno i boleśnie odór cyrkowej fety, wieczoru zwierzęcej tragedii. Chciał uciec, pełzał brzuchem nisko po ziemi, utytłany w trocinach, ze zjeżoną sierścią. Wszędzie stały kraty, a Luigi trzaskał biczyskiem i manewrował prętem tak sprawnie, że publiczność prawie nie dostrzegała krótkich pchnięć, ukłuć jak sztyletem, sztychów wytrawnego mistrza od zadawania bólu. Ów ból przypominał polecenia z treningu. Wkrótce, nie zważając na obecność innych tygrysów, Gogh wykonywał swoje sztuczki. Skoki, skoki, napięcie mięśni, taboret, stójka, warknięcie. Po występie nie czuł już nic. Wieczory i noce zlewały się. Zobojętniał. Nie pamiętał, co się wtedy działo. Nie pamiętał niczego. Długie miesiące leżał w otępieniu na dnie klatki. Przestał jeść. Wciskali mu na siłę do gardła jakąś breję z kurczaka. Nigdzie nie było Paoli. Młody tygrys stracił wolę życia, wraz z utratą połowy mięśni, a z pyska i z oczu ciągle mu ciekło. Dusił go kaszel. Przyjeżdżał doktor od krów z okolicznego miasteczka. W milczeniu podawał leki. Gogh nie czuł ukłuć zastrzyków, podawanych przez kraty. Umierał.

Wtedy pojawił się Daniel i dzień po dniu opatrywał mu rany, skaleczenia, mówił do Gogha, rozwierał paszczę i poił jakimś mdłym płynem o dziwnym zapachu. Śmierć odeszła. Tygrys nabierał sił. Wpuszczali go do większej klatki, na skraju gaju oliwnego i lasu ze skąpymi drzewami. Zaczął czuć na nowo zapachy, zwyciężała młodość i wracał wigor. Po wielu tygodniach zaczął jeść sam. I chodzić w kółko, wzdłuż krat, szybciej i szybciej, przestawał wtedy myśleć. Kiedy odzyskał siły, zaczął się drugi etap tortur. Luigi założył Goghowi obrożę, która raziła prądem tak, że ciało najpierw przeszywała błyskawica, potem całe sztywniało, a ból i szok trwały jeszcze długo.

Gogh wrócił do pracy. Sadzano go teraz pomiędzy lwami. Czuł nieprzyjemne napięcie, kiedy jeden z młodych samców, z jeszcze niewielką grzywą, wlepiał w niego wzrok i groził. Gogh nie lubił go. Kładł uszy po sobie, obnażał zęby, a z tygrysiego gardła wychodził cichy syk. Wtedy lew prężył ogon i głucho porykiwał. Luigi zobaczył, co się działo. Jak tylko podchodził, Gogh kulił się w sobie i na taborecie. A lew nie przestawał, mimo że Luigi zaczynał go bić. Trzeciego dnia, kiedy zaryczał i chciał zgarnąć Luigiego łapą, jak natrętną muchę, treser szybkim mocnym ruchem roztrzaskał mu łeb metalowym taboretem. Arena spłynęła krwią, która bluzgnęła z czaszki, ciało spadło w trociny, które zabarwiły się purpurowo. Reszta zwierząt poczuła mdławy, słodkawy zapach, pobudzający je do polowania, przybiegł Daniel i razem ze sprzątaczami odprowadził lwy i tygrysy szybko do klatek…

Spektakle trwały ciągle, bez wytchnienia dla zwierząt i tresera. Luigi pił coraz więcej i stawał się coraz okrutniejszy, wymyślał numery, których inni cyrkowcy nie byliby w stanie przeprowadzić. Daniel pochmurniał, gdy czasem przybywał na trening, a pijany Luigi wszczynał z nim awantury. Paola rzadko przychodziła ich odwiedzać. Aż pewnego wieczoru ojciec Gogha, Szczęściarz, rozszarpał Luigiego. Tak po prostu, po kolejnym uderzeniu prętem, które nie było potrzebne, bo Szczęściarz wykonywał każde polecenie. Daniel Szczęściarza zastrzelił. Przyjechali miejscowi notable, potoczyły się wyjaś­nienia, gazety w całych Włoszech upamiętniły śmierć Luigiego. Nikt nie wspomniał o Szczęściarzu. Na okładkach magazynów podkładanych w klatkach młodych tygrysów do kuwet Luigi prężył się w cylindrze, jako ofiara bestii. Wydawało się, że cyrk podupadnie, sam Daniel wrócił do prowadzenia przedstawień, ale ludzie przychodzili zwabieni „tygrysim okrucieństwem” – żeby zobaczyć inne bestie i ich ujarzmianie przez człowieka. Wtedy Gogh stał się gwiazdą. Był bardzo młody, pełen zwinności i jego ciało pamiętało doskonale każde uderzenie, każde smagnięcie prądem i prętem. Po kilku miesiącach był największym z tygrysów i kiedy szkolono kolejne, trzymał je w ryzach. Pewnego ranka w trakcie treningu jeden z tygrysów zaharczał i przyczaił się, by skoczyć na Paolę, która znowu zaczęła pokazywać się w namiocie. Wtedy jednym susem to Gogh skoczył na niego, przytrzymując za kark. Tamten, broniąc się, chwycił Gogha za ucho. Gogh uderzeniem łapy i zębów powstrzymał jego atak. Atakujący tygrys z kawałkiem ucha w pysku uciekł pod kratę, przerażony i pokaleczony. Od tego momentu Gogh miał już swe imię, a Daniel wszystkie sztuczki zaczynał od niego. Paola często przychodziła i dotykała zranionego ucha tygrysa przez kraty. Były to chwile takiego spokoju, że Gogh pufał do niej i mrużył ślepia. Kilka następnych lat życie toczyło się utartym torem, dni i noce zlewały się w jeden ciąg. Tygrys przywykł. Obserwował inne zwierzęta. Lwy, małpy, nawet hieny. Nie cierpiał tylko corocznych festiwali, bo po nich zawsze ubywało zwierząt. Stare, chore i agresywne w trakcie spektakli znikały bez śladu. Zwierzęta wyczuwały, że sprzedawano je na pewną śmierć. Takie transporty wielkimi samochodami zaczynały się upychaniem do klatek w milczeniu, wieczorami po spektaklach cyrkowcy ustalali ceny zwierząt i kasowali pieniądze, które uzupełniały wpływy z biletów…

Ostatniego wieczoru na arenie Gogh był bardzo zmęczony. Upadł w trakcie skoków, ledwo podźwignął się na łapy. Rozczarowana publiczność zaczęła gwizdać. Ociężałość wsączała się w tygrysi kark, stawy, grzbiet. Daniel kierował kota krótkimi pchnięciami prętem w stronę zejścia z areny. Gogh ledwo doczołgał się do klatki. Przyjechał weterynarz, poszeptał z Danielem, podał jakieś okropnie cuchnące leki, których smaku i zapachu nie zabijało nawet świeże mięso. Tygrys czuł się źle. Bolało go całe ciało.

Kilka dni odpoczywał. Paola opiekowała się tygrysem. Daniel przychodził i podawał medykamenty. Gogh przyjmował je bez protestu. Kolejny z festiwali zbliżał się. I kiedy postawiono klatkę Gogha obok klatki tygrysa o imieniu Kan, który od wielu miesięcy miał kłopot z poruszaniem się, tygrys już wiedział. Koty sprzedano. W niedzielny cichy poranek pojawili się hand­larze i ich wielkie auto. W oczach Kana na przemian zapalały się wściekłość i przerażenie. Gogh chciał wyczuć, czy gdzieś w pobliżu jest Paola, czy to widzi… Węszył jak oszalały. Daniel nie pojawił się. Nie było też nawet śladu obecności Paoli. Sprzedane tygrysy żegnał jedynie przeszywający śmiech hien, pobudzonych i zestresowanych obecnością obcych. Wstawiono tygrysie klatki do środka. W aucie już były inne skrzynie, woń śmiertelnego przerażenia innych tygrysów i ich krótkie warknięcia. Tamte klatki były zbite z desek, z maleńkimi tylko otworami, w takich wożono świnie. Gogha i Kana, małe i ciasne, ale z drutu, dawały możliwość obserwacji i złapania oddechu. Kierowcy podjeżdżali od cyrku do cyrku, zbierając kolejne klatki. Upakowano tygrysy jak sardynki w puszce, klatka przy klatce. Były wśród kotów małe tygrysice, które porażone strachem krzyczały ciągle, a ich odgłosy zlewały się w jeden hałas… W ostatnich skrzyniach dwa młode duże tygrysy próbowały zedrzeć podłogi, wściekle drapały je pazurami i szarpały kłami do drzazg, próbując wydostać się za wszelką cenę – tak jakby było dokąd, jakby można było znaleźć kawałek świata dla cyrkowych kotów bez okrucieństw i treserów…RZEŹNIA TYGRYSIA I FUTRO Z JAGUARA

Gdy Interpol wraz z międzynarodową organizacją Four Paws ujawniał światu pierwsze obrazy z tygrysiej rzeźni pod Pragą, nie było jeszcze słychać o Nieumarłych, a akty mordowania tygrysów dla sproszkowanego penisa, maści na żylaki czy wina i nalewki z części tygrysich ciał wydawały się barbarzyństwem z odległej Azji, dalekim europejskiemu dziedzictwu kulturowemu i sposobowi traktowania braci mniejszych. Delikatnie raziło być może i kłuło z lekka w oczy futro z jaguara i tygrysa oferowane na sprzedaż w sklepach, ale nikt nie zastanawiał się, skąd pochodzą skóry – przecież takie piękne odzienie i luksusowe zachcianki bogaczy zawsze istniały i społeczeństwo przymykało oczy zgodnie z maksymą: kto bogatemu zabroni? A ileż osób u licha odwiedza sklepy futrzarskie, żeby o tym opowiadać i zwierząt żałować? Echa odległych polowań w Afryce kojarzyły się z kością słoniową czy z trofeami z lwów, ale marynowany tygrys, cyrk mordujący wielkie koty po występach czy transport śmierci dla zdobycia tygrysich narządów wydawały się historiami z daleka, mało zajmującymi, egzotycznymi i nieprzenikającymi do sumień w samym sercu cywilizowanej Europy. Kiedy czeski cyrkowiec gotował kolejne tygrysy w wielkich garach u bram pięknej Pragi, zwierzęta te hodowano jak fermowe lisy, rozmnażano w kiepskich zoo i przemycano przez wszystkie europejskie granice. Brakowało kontroli, świadomości, empatii i miejsc do przechowywania ujawnionych ofiar.

Marginalizacja problemu uczyniła z handlu dzikimi zwierzętami potęgę kryminalno-mafijną, diamentowy interes ociekający tygrysią krwią, z którego profity ustępowały jedynie handlowi bronią i narkotykami, może też ludzkiej prostytucji. Na świecie transporty pangolinów, kości słoniowej, skór i ciał wielkich kotów stały się codziennością. Stara, dobra Europa pełna królewskich rodów i zawsze zadufana w swoim cywilizacyjnym postępie oraz w wyższości ponad prymitywnymi kulturami trzecich i czwartych rubieży świata i ich społeczeństw stała się centrum nielegalnego posiadania, handlu i cierpienia gatunków zagrożonych wyginięciem. Marynowane tygrysie łapy, penisy w proszku, maści z niedźwiedziej żółci, mieszańce cyrkowych kotów, prywatne menażerie i niebezpieczne zabawki ze zwierząt to nie zamierzchłe średniowiecze i wpływy barbarzyńców oraz wędrówek tułaczych czy koczowniczych ludów dewastujących populacje zwierząt, tylko codzienność tu i teraz. Wyprawy do Afryki na polowania na lwy, specjalnie do tego celu mnożone w zbrodniczych gettach, ze sztucerem i najnowocześniejszą technologią do zabijania istnieją również tu i teraz, tak samo jak „turystyczny” i odpłatny odstrzał polskich żubrów z Czerwonej Księgi Zwierząt. Tygrysy rozmnożone przez prywatnych prominentów zasiedlają tak samo parki rozrywki, jak i stają się lekiem na niepłodność europejskich i azjatyckich kacyków.

W naszych czasach ponad sześćdziesiąt procent społeczeństw Azji wierzy w medycynę ludową i „leki” z tygrysiego ciała, podobnie jak dziesięć milionów Amerykanów. Wielka Brytania, Japonia, Tajwan, Korea Południowa, Wietnam czy Hongkong są miejscami handlu i przemytu. Popyt czyni podaż, więc biedni mieszkańcy żyjący w zasięgu występowania dzikich tygrysów trudnią się kłusownictwem, które staje się opłacalnym i często jedynym źródłem utrzymania. Nie mniej niż sto dzikich tygrysów rocznie jest mordowanych w tamtych rejonach, szacunki sięgają nawet jednego zabijanego tygrysa dziennie. W ciągu ostatnich stu lat liczebność wolno żyjącej populacji tygrysiej zmniejszyła się o dziewięćdziesiąt siedem procent!

Tylko trzy tysiące wolnych tygrysów zamieszkuje Ziemię! Wyginą na naszych oczach w ciągu najbliższych lat… Przypieczętowaliśmy ich tragiczny los.

Cierpienie zwierząt zdaje się nie mieć końca…

Protest przeciw okrucieństwu musi wreszcie wybrzmieć, interwencje, akcje ratowania zwierząt muszą się odbywać, a prawo – zmienić tak, by chroniło osoby zwierzęce przed ludzkim bestialstwem. Jeśli chcemy zachować resztki człowieczeństwa i ocalić choć fragment Natury…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: