- W empik go
Niewidzialna ręka - ebook
Niewidzialna ręka - ebook
Brawurowa opowieść o szajce, którą od perfekcji „Ocean’s Eleven” i od śmieszności „Gangu Olsena” oddziela bardzo cienka granica!
Współczesna Polska. Krajem wstrząsa seria przestępstw. Amatorskie napady na bank przeradzają się w akcję wymierzoną przeciwko jednemu z najbardziej uznanych biznesmenów. Działania przestępców nawiązują do starego programu telewizyjnego dla młodzieży „Niewidzialna ręka”. Czy to sprytna manipulacja, by wywołać atmosferę przychylności?
W tej historii grupę przypadkowych osób zjednoczy gniew wobec niesprawiedliwości, a chęć wyrównania rachunków sprowadzi ich na drogę bezprawia. Czy możliwe jest wspólne działanie ludzi reprezentujących różne pokolenia, odmienne światopoglądy i doświadczenia życiowe? Czy przedsiębiorca z lat dziewięćdziesiątych, który stoczył się na dno, znajdzie wspólny język z odnoszącą sukcesy młodą bizneswoman? Czy Gangowi Niewidzialnej Ręki mogą pomóc aktywiści miejscy i błogosławiony Władysław z Gielniowa?
Grzegorz Kalinowski, znany autor poczytnych kryminałów, tym razem w równie sensacyjnej, co zabawnej odsłonie!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67915-00-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
DRUGA POŁOWA KWIETNIA, WARSZAWA,
PAŁAC MOSTOWSKICH,
KOMENDA STOŁECZNA POLICJI,
GODZINA PRZEDURZĘDOWA, MOCNO PORANNA.
Komisarz Jaskulski widział nagranie po raz pierwszy, ale szef ochrony Jakołcewicz, tak jak większość Polaków, oglądał „Misia” Barei. Znał je na pamięć, doskonale wiedział, co się za chwilę wydarzy, że pierwsza kamera pokaże człowieka lekko przy kości, a może po prostu dobrze zbudowanego, który z zadziwiającą lekkością wskoczy na ogrodzenie, po czym znajdzie się po jego drugiej stronie, lądując pewnie, jakby był zawodowym gimnastykiem. Nawet ręce rozłożył szeroko, lekko ugiął nogi, po czym się wyprostował, niczym przed jury, które przyznawało noty. Można to było uznać za przypadek, ale Jakołcewicz wiedział, że to nie był przypadek. Czekał na reakcję Jaskulskiego, który oglądał film w ciszy i w skupieniu, niczego nie komentując.
Później silnego gimnastyka — tak go sobie nazwał Jakołcewicz — przejęła kamera z ogrodu, a następnie ta przy drzwiach. Przy wejściowych i przy kolejnych, już wewnątrz domu. Facet przechodził przez nie, jakby to były zamykane na haczyk wejścia do komórek, a nie drzwi do luksusowej wilii, zabezpieczone najlepszymi szyfrowymi zamkami.
Komisarz odezwał się dopiero po sforsowaniu kolejnej przeszkody, która miała podwójne elektroniczne blokady.
— Wyłączyli wszystkie zabezpieczenia, zamki, system alarmowy, a zostawili kamery. — W jego głosie pobrzmiewał entuzjazm. — Popełnili błąd!
Jakołcewicz, emerytowany policjant, co zdążył odsłużyć swoje także w milicji, wysłuchał tego z kpiącym uśmieszkiem, którego komisarz nie mógł widzieć, bo stał za jego plecami. Wiedział też, że twarz nie odbija się w monitorze, mógł więc sobie pozwolić na strojenie min, ale zachowywał kamienną twarz, bo czekał na ten naprawdę interesujący moment.
Jaskulski patrzył, jak mężczyzna w czarnym ubraniu i kominiarce wchodzi do gabinetu, po czym zdejmuje mały plecak i odwraca się w kierunku kamery. Patrzy w nią, ale czy możliwe było, by robił to świadomie? Obiektyw ukryto w ramie obrazu, więc może patrzył na kolorowe płótno Dwurnika, kolejne z serii miast, ale chyba jedyne poświęcone Kraśnikowi. Gdy Dwurnik malował tę serię, to Kraśnik jeszcze nie był popularny, przynajmniej nie od tej strony. Ale nie chodziło o obraz, o zgadywanie, co się na nim znajduje ani o zachwyt nad sztuką. Facet może i był koneserem malarstwa, bo dlaczego odbierać wrażliwość złodziejowi, jednak nie chodziło o obraz, ale o kamerę. Są różne sposoby wyrażania zainteresowania sztuką, także podziwu lub rozczarowania, ale entuzjaści malarstwa nie stają przed dziełem wyprostowani na baczność i nie podnoszą w górę rozcapierzonej dłoni, jak jakiś wódz Indian na westernie.
— Co to, kurwa, jest? — Na ten moment czekał Jakołcewicz i się nie pomylił.
— Mano Negra! — wykrzyczał Jaskulski.
Komisarz odwrócił się w kierunku Jakołcewicza i patrzył na niego triumfująco. On, śledczy z nowej, lepszej policji, patrzył na starego eksmilicjanta z wyższością, z jaką patrzy na dzikusa biały podróżnik.
— Sądzi pan? — uśmiechnął się Jakołcewicz. — A ja panu mówię: niewidzialna ręka to nasz znak, niewidzialna ręka to także ty!
Teraz on, śledczy z nowej, lepszej policji, patrzył niejako prosząco, szukając u starego milicjanta oznak oświecenia.
Wiedział, że dopiero teraz nastąpi kulminacja, bo skąd trzydziestoparolatek może o tym wiedzieć? O niewidzialnej ręce, o znaku, o misji. Nie dość, że dupek, to jeszcze gówniarz.
— Co to znaczy, o co chodzi?! — gorączkował się komisarz Jaskulski.
— Znaczy to, że ten, który zrobił skok, albo ktoś, kto tym skokiem kieruje, musi być pięćdziesiąt plus, a może i sześćdziesiąt. Ktoś bliżej mojego niż twojego wieku.
Wyraz twarzy komisarza wskazywał, że wołał on o pomoc, nadal nic nie rozumiał, nadal myślał, że to jakiś żart. A to był dopiero początek. Było grubiej, niż można było przypuszczać. Nawet Jakołcewicz, który miał z niego polewkę, za chwilę sam nie będzie w stanie uwierzyć w to, co się wydarzy, choć widział ten materiał dziesiątki razy.