Niewidzialny człowiek - ebook
Niewidzialny człowiek - ebook
Powieść science fiction Herberta George’a Wellsa przedstawia perypetie szalonego naukowca, któremu udaje się wynaleźć sposób na uzyskanie niewidzialności. Niestety eksperyment wymyka się spod kontroli, a jego autor pada ofiarą swojego wynalazku – znika, ale nieszczęśliwie nie potrafi odwrócić zjawiska. Jako niewidzialny człowiek sieje postrach wśród innych ludzi.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-799-5 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział I. Przybycie dziwnego człowieka
Rozdział II. Pierwsze wrażenia pana Teddy’ego Henfreya
Rozdział III. Tysiąc i jedna flaszka
Rozdział IV. Pan Cuss bada nieznajomego
Rozdział V. Kradzież na probostwie
Rozdział VI. Meble oszalały!
Rozdział VII. Nieznajomy przedstawia się pod inną postacią
Rozdział VIII. W przelocie
Rozdział IX. Pan Tomasz Marvel
Rozdział X. Odwiedziny pana Marvela w Iping
Rozdział XI. Pod Dyliżansem
Rozdział XII. Niewidzialny Człowiek się miota
Rozdział XIII. Pan Marvel próbuje się wyzwolić
Rozdział XIV. W Port-Stowe
Rozdział XV. Człowiek uciekający przed niewidzialną pogonią
Rozdział XVI. Pod Wesołym Cyklistą
Rozdział XVII. Gość doktora Kempa
Rozdział XVIII. Niewidzialny Człowiek zasypia
Rozdział XIX. Wyjaśnienia
Rozdział XX. W domu przy ulicy Great Portland
Rozdział XXI. Na ulicy Oxford
Rozdział XXII. W hali targowej
Rozdział XXIII. Na Drury Lane
Rozdział XXIV. Plan chybia
Rozdział XXV. Pogoń za Niewidzialnym Człowiekiem
Rozdział XXVI. Zamordowanie Wicksteada
Rozdział XXVII. Oblężenie domu Kempa
Rozdział XXVIII. Ze ścigającego – ścigany
Rozdział XXIX. EpilogRozdział I
Przybycie dziwnego człowieka
Na początku lutego, w dzień wietrzny i śnieżny, zjawił się jakiś nieznajomy człowiek. Przyszedł pieszo ze stacji Bramblehurst, niosąc niewielki kuferek. Był owinięty od stóp do głów, miał bardzo ciepłe rękawiczki, a duży pilśniowy kapelusz osłaniał mu twarz tak szczelnie, że widać było jedynie koniec błyszczącego nosa. Śnieg osiadł grubą warstwą na jego ramionach i piersiach, osłaniając białym pokrowcem także i kuferek.
Na wpół żywy dowlókł się do gospody Pod Dyliżansem i rzucił walizkę przed ladą.
– Pokój i ognia! – zawołał. – Dajcie ogrzany pokój, prędzej, na miłość boską!
Otrząsnął śnieg i udał się za gospodynią, panią Hall, do bawialni, aby się z nią umówić o mieszkanie. Dzięki paru suwerenom rzuconym na stół porozumienie było szybkie. Zakwaterował się od razu w gospodzie.
Pani Hall rozpaliła ogień na kominku i pozostawiła go samego na chwilę, odchodząc dla przygotowania wieczerzy własnymi rękoma.
Gość przybywający w porze zimowej na stałe do Iping był niesłychaną gratką dla oberżystki, pani Hall; postanowiła więc dowieść, że zasługuje na takie wyjątkowe szczęście.
Skoro tylko słonina zaczęła parskać na patelni, a ślamazarna posługaczka, Millie, została zagrzana do pośpiechu paru dosadnymi zachętami, pani Hall zaniosła obrus, talerze i szklanki do bawialni i nakryła do stołu z wielkim smykiem.
Choć ogień palił się jasno w kominie, ku swemu zdziwieniu zobaczyła, że gość stoi w kapeluszu na głowie i w płaszczu i odwrócony do niej plecami patrzy przez okno na zasypane śniegiem podwórze.
Ręce trzymał skrzyżowane z tyłu. Zauważyła, że nie zdjął rękawiczek. Spostrzegła również, że śnieg, niedostatecznie strzepnięty z płaszcza, topniejąc w ciepłym pokoju spływa strugami na posadzkę.
– Czy mogę zabrać pański płaszcz i kapelusz i wysuszyć je w kuchni? – spytała.
– Nie – mruknął pod nosem.
Sądząc, że nie dosłyszał jej pytania, zamierzała je powtórzyć.
Odwrócił się i spojrzał na nią przez ramię.
– Wolę zatrzymać i jedno, i drugie – rzekł z naciskiem.
Spostrzegła, że ma szafirowe okulary i pod kołnierzem płaszcza bujne faworyty, które zasłaniają mu zupełnie policzki.
– Jak pan sobie życzy – rzekła z niezadowoleniem. – Za chwilę będzie zupełnie ciepło w pokoju – dodała.
Nic na to nie powiedział i znowu zwrócił się twarzą ku oknu. Pani Hall czując, że nie wciągnie go do gawędy, postawiła resztę naczynia na stole, czyniąc to w tempie staccatowym, po czym wysunęła się z bawialni.
Gdy powróciła za chwilę, stał jeszcze przy oknie, jak gdyby skamieniał, w płaszczu z podniesionym kołnierzem i w kapeluszu ze spuszczonym rondem.
Postawiła jaja i słoninę zamaszyście, z hałasem, i zawołała na całe gardło:
– Śniadanie podane!
– Dziękuję – odparł i ani drgnął, dopóki nie zamknęła drzwi za sobą. Wtedy odwrócił się i przystąpił do stołu z widocznym pośpiechem.
Idąc do kuchni zacna matrona słyszała szczęk łyżki obracanej w rondelku.
– Nieznośna dziewucha! – mruknęła. – Ona się z tym do jutra nie upora.
Wzięła z rąk posługaczki musztardę, w mgnieniu oka zaprawiła nią sos, nie omieszkując wyłajać Millie za jej powolność. Wszak ona, pani Hall, zdążyła usmażyć jaja ze słoniną, nakryć stół, podać śniadanie, a ta babra się jeszcze z głupią musztardą. I to dla nowego gościa, takiego, co chce zamieszkać na dłużej! Istne utrapienie z tą służbą!
Napełniła sosjerkę i postawiwszy uroczyście na złoto-czarnej tacy, zaniosła do bawialni. Gdy otwierała drzwi, gość szybko się poruszył; zdążyła jednak dostrzec, że jakiś biały przedmiot zniknął pod stołem.
Wyglądało na to, że gość nachyla się, aby coś podnieść z ziemi. Postawiła sosjerkę na stole i teraz dopiero zauważyła, że płaszcz i kapelusz leżą na krześle przed ogniem. Para mokrych, ociekających wodą butów groziła rdzą lśniącej blasze przed kominkiem.
Śmiało podeszła do krzesła.
– Mogę chyba wziąć i te rzeczy do wysuszenia? – spytała tonem nie dozwalającym sprzeciwu.
– Proszę zostawić kapelusz – rzekł gość cicho i niewyraźnie, przy czym podniósł głowę i bystro na nią spojrzał.
Przez chwilę stała wpatrzona w niego i tak zdziwiona, że słowa zamarły jej na ustach.
Dolną część twarzy gościa osłaniała serweta – jego własna – usta i szczęki zaś były zupełnie zakryte. Dlatego też mówił głosem przytłumionym.
Ale nie zdziwiło to pani Hall, natomiast wprowadził ją w zdumienie fakt, że całe czoło nad niebieskimi okularami było osłonięte białym bandażem, że drugi bandaż zakrywał oczy, pozostawiając odkryty tylko szpiczasty i bardzo czerwony nos, ani odrobiny nie pobladły od ciepła, błyszczący tak jak przedtem.
Gość miał na sobie aksamitną kurtkę brunatnego koloru z wysokim czarnym, zakrywającym szyję kołnierzem. Czarne, szczeciniaste włosy przezierały kępkami spod bandaży, nadając mu tym bardziej cudaczny wygląd, zaś głowa owinięta była czymś tak niezwykłym, że pani Hall stanęła jak wryta.
Gość nie odejmował serwety, podtrzymując ją ręką ubraną w ciemnobrązową rękawiczkę, i wpatrywał się w panią Hall przez nieprzeniknione ciemne okulary.
– Proszę zostawić kapelusz... – powtórzył niewyraźnie przez serwetę.
Pani Hall zaczęła właśnie powracać do siebie, ochłonąwszy z wrażenia. Położyła kapelusz na krześle przy ogniu.
– Nie wiedziałam... nie sądziłam... – tłumaczyła się lękliwie i urwała zafrasowana.
– Dziękuję – rzekł chłodno, przenosząc wzrok z jej twarzy na drzwi, a potem z drzwi na nią.
– Wysuszę należycie... – rzekła zabierając ubranie i wynosząc je z pokoju.
W drzwiach spojrzała raz jeszcze na jego twarz osłoniętą bandażami i serwetą. Dreszcz ją przebiegł mimo woli, gdy zamykała za sobą drzwi, a na twarzy jej malowało się zdumienie.
– W życiu moim... nigdy jeszcze... – mruczała, idąc cichym krokiem do kuchni, a była tak zajęta swoimi myślami, że zapomniała nawet spytać Millie, czy długo będzie się jeszcze grzebała przy kominie.
Gość siedział i nasłuchiwał, dopóki odgłos jej kroków nie umilkł, po czym spojrzał w okno i dopiero wtedy zdjął serwetę i zabrał się do jedzenia.
Wziął do ust jeden kęs, spojrzał podejrzliwie w okno, wziął drugi kęs, następnie wstał i z serwetą w ręku przeszedł się po pokoju, wreszcie zasunął w oknie firankę pogrążając pokój w półcieniu.
Spokojniejszym już krokiem powrócił do stołu i do swego śniadania.
Biedak, miał jakiś wypadek, operację czy coś podobnego... – myślała pani Hall, dokładając węgla pod płytę. Przystawiła krzesło i rozpięła na nim ubranie swego gościa. – Podobniejszy do upiora niż do żywego człowieka... A jeszcze zakrywa się tą serwetą... Może ma usta skaleczone?
Odwróciła się nagle, bo przypomniała sobie ważniejsze sprawy.
– Cóż u licha! – zawołała grzmiącym głosem na Millie. – Długo będziesz ty mi stała jak gapa? Roboty huk, a ona się nie ruszy do niczego!
A kiedy poszła sprzątnąć po śniadaniu, utwierdziła się jeszcze w swoich domysłach, że gość ma usta zranione albo że został oszpecony w jakimś wypadku; dolną część twarzy osłonił bowiem fularem, który mu zakrywał całe usta. Siedział w rogu, tyłem do okna; najedzony i rozgrzany przemawiał teraz uprzejmie i był skłonniejszy do rozmowy. Odbłysk ognia na kominku dodawał jego okularom blasku i jakby wyrazu.
– Mam trochę pakunków – powiedział – zostawiłem je na stacji Bramblehurst. Kiedy mógłbym je tu sprowadzić?
Odpowiedziała mu, że nie prędzej niż jutro.
– Jutro? – podchwycił. – Czy nie można by wcześniej?
– Nie.
– Czy za dobre pieniądze nie poszedłby kto z taczkami na kolej?
Pani Hall, rada ze sposobności, zaczęła się rozgadywać.
– Droga górzysta... – mówiła. – Mieliśmy tutaj taczki, ale służba połamała. Już to zdać się na ich ręce! Nie ma dla nich nic świętego! W zeszłym roku na tej drodze wywrócił się powóz... stangret i pan zabici na miejscu... Tak, tak, proszę pana, o wypadek łatwo w każdej chwili...
Ale gość nie dał się zbić z tropu.
– Zapewne... – odparł, spoglądając na nią przez swoje nieprzeniknione szkła.
– Łatwiej nabić guza, niż się z niego wyleczyć... – trzepała dalej wymowna jejmość. – Syn mojej siostry, Tom, kosząc trawę, zranił sobie rękę kosą. Stało się to w jednej chwili, a potem trzy miesiące nosił rękę na temblaku. Nie mógł nic robić, a co się przy tym nacierpiał! Boże odpuść! Pan nie uwierzy, ale od tego czasu nie mogę patrzeć na kosę.
– Rozumiem to – przyznał gość.
– Baliśmy się, że trzeba będzie robić operację... tak z nim było źle.
Gość zaśmiał się nagle, a śmiech ten był podobny do szczekania, i urwał.
– Tak z nim było źle? – powtórzył.
– Tak. To nie były żarty. Musiałam go opatrywać własnymi rękoma, bo siostra zajęta małymi. Trzeba było owijać i odwijać bandaże... toteż mogę śmiało powiedzieć, że nabrałam wprawy. Umiem się obchodzić z ranami jak cyrulik... i gdybym tak śmiała spytać...
– Proszę przynieść zapałki. Zgasła mi fajeczka... – przerwał jej nagle nieznajomy.
Stropiło to panią Hall. – Ale brutal... Za jej dobre chęci, za jej serce... Jestże tu sprawiedliwość na świecie? – Spojrzała na niego, pragnąc mu wyrazić swoją pogardę, ale nagle przypomniała sobie dwa suwereny i poszła po zapałki.
– Dziękuję – rzekł chłodno. Odwrócił się do niej plecami i wyjrzał przez okno.
Pewnie nie lubił słuchać o operacjach i bandażach. Trudno. Każdy człowiek ma swoją słabą stronę.
Nie śmiała już o nic pytać, jednak mrukliwość i niegrzeczność gościa rozdrażniły ją w najwyższym stopniu i biedna Millie miała się tego dnia z pyszna.
Nieznajomy pozostał w bawialni do czwartej, nie dając pani Hall najmniejszego pretekstu do wejścia. Siedział i palił fajkę przy kominku... a może po prostu drzemał...
Kilka razy ciekawe ucho przyłożone do dziurki od klucza słyszeć mogło jakieś mruczenie, to znowu odgłos kroków. Nieznajomy widocznie lubił mówić głośno do siebie, choć niechętnie rozmawiał z ludźmi.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.