- W empik go
Niewidzialny człowiek - ebook
Niewidzialny człowiek - ebook
Senna atmosfera gospody leżącej na prowincji Anglii zostaje zaburzona pojawieniem się tajemniczego mężczyzny. Ma ciemne okulary i zabandażowaną głowę, co każe właścicielom gospody przypuszczać, że został dotkliwie poparzony. Gość wynajmuje bezterminowo jeden z pokoi. Dopóki opłaty uiszczane są na czas, gospodarze zachowują dyskrecję, ignorując ekscentrycznego mężczyznę. Problem pojawia się, gdy pieniędzy zaczyna brakować. Wierzyciele dostają się do pokoju, w którym mężczyzna urządził zadziwiające laboratorium. Na tym jednak nie koniec złowrogich wydarzeń. Lokator niespodziewanie znika. Okazuje się, że jest niewidzialny.
Utwór Wellsa trudno jednoznacznie sklasyfikować. Fantastyka, w której jednak nie brak zarówno elementów grozy, jak i slapstickowego humoru – taka definicja wydaje się być najbardziej satysfakcjonująca. Mroczny klimat tworzy to nie tylko złowroga tajemnica, lecz także pesymistyczna historia kogoś, kto jest w stanie poświęcić człowieczeństwo dla zysków wypływających ze złowrogich eksperymentów.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-264-3261-9 |
Rozmiar pliku: | 456 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZYBYCIE NIEZNAJOMEGO
Było to w końcu lutego. W mroźny dzień, wśród gwałtownej śnieżycy, przybył nieznany podróżny. Przyszedł polem od stacji kolejowej w Bramblehurst, niosąc mały, czarny kuferek. Dłonie miał ukryte w grubych rękawicach. Szczelnie otulony w ciepłe palto, miał na głowie miękki, pilśniowy kapelusz, którego szerokie kresy tak twarz mu zakrywały, ż« widać było tylko czerwony koniec nosa. Śnieg zaprószył plecy i piersi nieznajomego i jakby pokrowcem białym osłonił mu kuferek. Podróżny wszedł nareszcie do gospody „Pod białym koniem’. Śmiertelnie znużony, rzucił na ziemię swój kuferek i zawołał:
- Ognia, na miłość Boską! Proszę o pokój i ogień.
W izbie szynkowej, tupiąc nogami i gestykulując gwałtownie, uwolnił się od śniegowej powłoki, poczem poszedł z panią Hall do pokoju bawialnego, ażeby omówić sprawę swego pomieszczenia. Wobec tego, że odrazu rzucił kilka gwinei na stół, konferencja trwała bardzo krótko.
Pani Hall przeprowadziła nieznajomego do wyznaczonego mu numeru, zapaliła ogień na kominku i zostawiła tam gościa, aby mu co rychlej przygotować posiłek. W zimowej porze był gość w gospodzie Iping wogóle cudownem zjawiskiem, a cóż dopiero gość, który się nie targował; to też gospodyni chciała okazać się godną tej łaski fortuny.
Skoro tylko wieprzowina skwierczeć poczęła na ogniu, a Millie, flegmatyczna sługa pani Hall, podbiczowana przez nią kilku dosadnemi słowy, zdecydowała się przerwać drzemkę, poniosła gospodyni osobiście obrus, talerze i szklanki do bawialnego pokoju i wzięła się zamaszyście do nakrywania stołu. Choć od jasno płonącego ognia biło silne ciepło, nieznajomy ani myślał zrzucić z siebie palto i kapelusz. Stał przy oknie, tyłem obrócony do gospodyni, przypatrując sią z uwagą śnieżycy na dworze. Nawet rąk, wtył założonych, nie oswobodził z rękawic, pogrążony w głębokiej zadumie.
Z wielką przykrością zauważyła gospodyni, że śnieg z jego palta, tając, kapał na dywan.
- Czy mogę wziąć pańskie okrycie i kapelusz i powiesić je w kuchni, aby wyschło? - spytała.
- Nie - odparł, nie odwracając się nawet. Dopiero gdy chciała powtórzyć propozycję, podróżny odsłonił głowę o tyle, iż mógł spojrzeć na nią przez ramię.
- Wolę zatrzymać je na sobie - rzekł z naciskiem.
Gospodyni dopiero teraz spostrzegła, że nieznajomy miał duże, ciemnoniebieskie okulary, opatrzone także z boku w szkiełka. Krzaczaste bokobrody, spadające aż na kołnierz surduta, zakrywały mu policzki.
- Bardzo dobrze, proszę pana - bąknęła - będzie tak, jak się panu podoba. Zaraz też pokój lepiej się ogrzeje.
Widząc, że jej zapędy nie spotykają się z należytem uznaniem, ułożyła czem prędzej resztę nakrycia i ulotniła się z pokoju.
Gdy za chwilę powróciła z dymiącym półmiskiem, nieznajomy stał jeszcze ciągle w tem samem miejscu, jak skamieniały. Postawiła rezolutnie wieprzowinę i jaja na stole i powiedziała głośno:
- Pańskie śniadanie gotowe!
- Dziękuję - odpowiedział, ale nie ruszył się z miejsca prędzej, aż wyszła z pokoju. Wtenczas dopiero zasiadł do stołu.
W kuchni pani Hall zobaczyła Millie, która z wielką flegmą nakładała musztardę do garnuszka. Gospodyni, wyłajawszy ją za ślamazarność, porwała szybko zapomnianą musztardę, postawiła na tackę i poniosła do bawialnego pokoju.
Zapukała i weszła. Lokator poruszył się szybko; schylił się i podniósł coś białego z ziemi. Postawiła z hałasem musztardę na stole. Wtem spostrzegła na krześle przed ogniem palto, kapelusz i parę mokrych butów, które groziły zardzewieniem stalowej kracie jej kominka.
- Teraz chyba mogę już wziąć to wszystko do suszenia - ozwała się tonem rezolutnym, jakby zapowiadając, że nie zniesie opozycji.
- Proszę zostawić kapelusz - odparł podróżny dziwnym, stłumionym głosem. Pani Hall, odwróciwszy się, zobaczyła, że podniósł głowę i patrzył na nią.
Stanęła jak wryta. Nieznajomy trzymał przed sobą białą serwetę, tak, że usta i broda były nią zupełnie zakryte i to było przyczyną jego stłumionego głosu. Ale panią Hall co innego wprawiła w jaszcze większe zdumienie, ba, przerażenie… Całe czoło gościa powyżej ciemnych okularów, było zakryte białym bandażem, a drugi bandaż zakrywał uszy. Z całej tedy twarzy widoczny był tylko nos garbaty, czerwony i błyszczący. Podróżny miał na sobia brunatny welwetowy żakiet z wysokim, czarnym kołnierzem, zakrywającym mu szyję Grube, czarne włosy, kępkami wyzierające z pod skrzyżowanych bandaży, dopełniały tak dziwacznej całości, że gospodyni oniemiała ze zdumienia.
Nieznajomy nie odejmował od ust serwety, którą trzymał w ręku, osłoniętej ciągle jeszcze brunatną rękawiczką. Patrząc na panią Hall przez ciemne okulary, powtarzał stłumionym głosem:
- Proszę zostawić kapelusz!
Gospodyni nie pozostało nic innego, jak zostawić kapelusz na miejscu.
- Nie wiedziałam, proszę pana, że… - urwała zakłopotana.
- Dziękuję! - odpowiedział sucho, zwracając oczy wymownie to ku niej, to ku drzwiom, to znowu ku niej.
- Rzeczy dobrze wysuszę w kuchni - rzekła, wynosząc je z pokoju.
Wstrząsnął nią lekki dreszcz, gdy zamykała drzwi.
- Nigdy nic podobnego nie widziałam - szepnęła pocichu.
Lokator tymczasem słuchał odgłosu jej oddalających się kroków. Nim założył serwetę, spojrzał badawczo na okno. Potem wziął się na nowo do jedzenia, ale po chwili wstał, zasłonił znów usta serwetą i spuścił story u okna. Pokój był teraz w półcieniu, a podróżny śmielszym krokiem wrócił do przerwanego drugiego śniadania.
- Biedaczysko musiał mieć jakiś wypadek, albo operację, albo coś podobnego - mówiła pani Hall - ale jak ja się zlękłam jego bandaży!
Dorzuciła trochę węgli do ognia i rozwiesiła palto lokatora.
- A te szkaradne okulary! Wygląda w nich, jak nurek na dnie morza.
Naostatek rozwiesiła jeszcze mokry szalik.
- A jeszcze zakrywa sobie usta chuściskiem, tak, że go ledwie można zrozumieć - No, ma może i twarz poparzoną!
Obróciła się szybko, Jakby przychodząc do siebie.
- Millie! - zawołała - Millie, ty leniuchu, czyż jeszcze nie skończyłaś zmywania?
Gdy pani Hall poszła sprzątnąć naczynie z pokoju swego gościa, to to, co ujrzała, utwierdziło ją w przypuszczeniu, że wypadek, któremu obcy zapewne uległ, musiał zeszpecić mu także usta. Gość palił fajkę, ale przez cały czas, gdy gospodyni była w pokoju, nie podniósł cybucha i nie odchylił jedwabnej chustki, którą owinął sobie dolną część twarzy. Zauważyła zaś, że patrzy na żarzący się tytoń. Siedział teraz tyłem do przysłoniętego okna, ;s, zaspokoiwszy głód i pragnienie i grzejąc się przy ogniu, mówił już nie w tak obrażająco krótki sposób, jak poprzednio.
Ponieważ zostawił pakunki na stacji w Bramblehurst, zapytał, jakim sposobem mógłby je odebrać. Nawet skłonił grzecznie głowę obandażowaną, dziękując za wyjaśnienie.
- Jutro! - powiedział. - Nie można prędzej? - i zdradzał żywe niezadowolenie, gdy rzekła: „Nie”.
- Czy nie mógłby po moje bagaże wybrać się kto z wózkiem? - zapytał.
- Droga przez pola bardzo stroma - odparła pani Hall w nadziei, że może wywoła jakieś zwierzenie tajemniczego przybysza. - Niedawno temu wywrócił się powóz. Pasażer poniósł śmierć na miejscu, a woźnica dotąd z swych ran się nie wylizał. Wypadki takie chodzą po ludziach. Prawda, proszę pana?
Ale jej gość nie dał się tak łatwo wciągnąć w rozmowę.
- Zapewne, zapewne - mruknął przez jedwabną chustkę, spokojnie obserwując panią Hall przez ciemne okulary.
- A trwa to bardzo długo - ciągnęła dalej - nim się wróci do zdrowia, nieprawdaż, panie? - Oto syn mojej siostry Tom, zranił sobie rękę kosą, potknął się przy koszeniu siana - no, i nie uwierzy pan, może trzy miesiące chodził obandażowany. Boję się teraz spojrzeć na kosę, proszę pana.
- Rozumiem to zupełnie - odmruknął.
- Nawet obawialiśmy się, że będzie potrzeba operacji, tak było źle, proszę pana.
Gość zaśmiał się krótko, śmiechem do szczeknięcia podobnym.
- Tak źle było? - zapytał.
- Bardzo źle, proszę pana. A nam nie było do śmiechu, bo to ja miałam z tem do czynienia. Siostra i tak ledwie sobie mogła dać radę ze swymi malcami. A tu codzień odwijaj bandaże i zawijaj na nowo. I gdybym była tak śmiała spytać, proszę pana…
- Proszę mi przynieść zapałki - przerwał jej nagle gość - fajka mi zgasła.
Pani Hall patrzyła nań przez chwilkę z oburzeniem, potem przypomniała sobie dwie gwineje i poszła po zapałki.
- Dziękuję - odpowiedział lakonicznie, gdy je przyniosła i obrócił się tyłem do pani domu. Widocznie był bardzo drażliwy na punkcie bandaży i operacji.
Nie śmiejąc dłużej pytać, wyszła zirytowana, by swe oburzenie odbić na Millie.
Gość został w bawialnym pokoju do godziny czwartej po południu. Zdaje się, że palił cały czas, siedząc przy kominku, Kto, ciekawością wiedziony, przytknąłby ucho do dziurki od klucza, byłby słyszał go chodzącego raz po raz po pokoju i mruczącego pocichu do siebie; potem znów krzesło zaskrzypiało i nastała zupełna cisza.
Więcej ciekawych ebooków na: http://ebookgigs.pl/ROZDZIAŁ II
PIERWSZE WRAŻENIA PANA TEDDY HENFREYA
O czwartej, gdy już było prawie ciemno i pani Hall zbierała się na odwagę, ażeby spytać swego gościa, czy chce pić herbatę, wszedł do izby szynkownej Teddy Henfrey, wędrowny zegarmistrz.
- Tam, do kata, pani Hall, otóż dopiero pogoda psia - zawołał.
W istocie śnieżyca srożyła się coraz gwałtowniej. Gospodyni przywitała Henfreya i zauważyła, że miał z sobą worek, mieszczący narzędzia.
- Skoro już jesteście tutaj - rzekła - to obejrzyjcie, Teddy, stary zegar w bawialnym pokoju. Idzie i bije doskonale, ale jedna wskazówka zawsze spada na szóstą.
I, idąc naprzód, poszła z nim do bawialnego pokoju. Zapukawszy, weszła.
Jej gość siedział w fotelu przed ogniem i, zdaje się, drzemał, głowę bowiem miał nabok zwieszoną. Pokój oświetlał jedynie odblask węgli, żarzących się na kominku. W tem niepewnem świetle pokój tonął w czerwoności, w której przedmioty traciły wyrazistość konturów. Gospodyni miała jeszcze oczy olśnione blaskiem dużej lampy w izbie szynkowej, skąd wyszła. Wydawało się jej tutaj w pierwszej chwili zupełnie ciemno. Przypatrując się jednak z natężeniem śpiącemu, odniosła wrażenie, jakgdyby miał on niezmiernie wielkie, potworne usta, zajmujące całą dolną część twarzy. Widziała obandażowaną głowę, wytrzeszczone okulary i czarną Jamę poniżej.
Nagle gość wyprostował się w fotelu i podniósł rękę do twarzy. Gospodyni rozwarła drzwi szeroko. Zrobiło się jaśniej. Zobaczyła go wyraźnie; siedział tak, jak dawniej, z chustką koło twarzy.
Oczywiście, pomyślała sobie, przywidziało jej się coś w ciemności.
- Czy pan pozwoli? - spytała, odzyskując po chwilowym przestrachu pewność siebie. - Czy pan pozwoli temu oto zegarmistrzowi obejrzeć zepsuty zegar?
- Obejrzeć zegar? - powtórzył gość machinalnie, jakby rozespany. - Oczywiście.
Pani Hall poszła po lampę; gość wstał i przeciągał się. Zrobiło się jasno w pokoju i Teddy Henfrey, wchodząc, zobaczył obandażowaną osobę, na widok której, jak później opowiadał, zrobiło mu się niedobrze.
- Dobry wieczór - rzekł lokator, widząc, że Henfrey, jak rak, cofa się pod wpływem mimowolnego przerażenia.
- Mam nadzieję - przemówił dopiero po chwili zegarmistrz - że panu nie przeszkadzamy.
- Wcale nie - odparł gość - choć rozumiałam, ciągnął dalej, zwracając się do gospodyni - że pokój ten oddany został wyłącznie do mego użytku.
- Przypuszczam - ozwała się na swe usprawiedliwienie pani Hall - że pan będzie wolał mieć zegar…
- Tak, tak - przerwał jej gość. - Niezawodnie. Niemniej jednak, a nawet przedewszystkiem lubię, by mi nikt nie przeszkadzał.
Obrócił się do kominka z założonemi wtył rękami.
- A teraz - dodał - gdy już zegar będzie naprawiony, chciałbym mieć trochę herbaty - nie prędzej jednak, aż ten pan upora się z zegarem.
- Pani Haii chciała wyjść z pokoju. Nie próbowała dziś dalej prowadzić rozmowy, bo poco narażać się na czyjeś tam impertynencje i to w obecności Henfreya. Tym razem jednak gość okazał się ciekawym. Co prawda, zapytał tylko, czy zajęła się sprowadzeniem jego bagażu z dworca kolejowego. W odpowiedzi usłyszał, że pani Hall mówiła już o tem z listonoszem i że jutro rano woźnica przywiezie rzeczy.
- Czy tylko na pewno przywiezie je - i kiedy?
- Ależ przywiezie niechybnie - odpowiedziała ozięble.
- Muszę wyjaśnić pani, a byłem zanadto zziębnięty i zmęczony, żeby to zrobić przedtem, że jestem eksperymentującym poszukiwaczem.
- Rzeczywiście - zawołała pani Hall, zdumiona, że gość tajemniczy zdobył się na wypowiedzenie tylu słów naraz.
- Otóż w pakunkach moich znajdują się różne cenne przyrządy.
- To bardzo mądre rzeczy - mówiła gospodyni.
- C ciąłbym jak najprędzej wziąć się znów do roboty.
- Naturalnie, proszę pana.
- Do Iping - ciągnął z determinacją gość dalej - przyjechałem, by mieć samotność. Nie lubię, gdy mi kto przeszkadza w robocie, A oprócz tego przykry wypadek…
- Ja też myślałam - bąknęła pani Hall, jakby do samej siebie.
- Zmusza mnie do odosobnienia. Moje oczy często są tak słabe i tak mnie bolę, że muszę siedzieć w ciemności całeni godzinami, zamykać się. Czasem - choć nie zawsze, A w takiej chwili najmniejsza przeszkoda, prędkie, niespodziewane wejście rozdrażnia mnie nadzwyczajnie… Chciałbym, żeby to wszystko było zrozumiane.
- Naturalnie, proszę pana - rzekła pani Hall - Gdybym była taka śmiała zapytać…
- To, zdaje mi się, jest wszystko - mówił lokator spokojnym, lecz stanowczym, tonem, który zamykał możność dalszej rozmowy.
Pani Hall musiała tedy zachować swoje zapytanie i swoją sympatję na lepsze czasy.
Ledwie wyszła z pokoju, lokator, stojąc przed kominkiem, wytrzeszczał oczy, czyli okulary, jak potem opowiadał Henfrey, na jego manipulacje ż zegarem. Zegarmistrz trzymał lampę z zieloną umbrą blisko przy sobie. Rzucała ona jaskrawe światło na jego ręce i na zegar, pozostawiając resztę pokoju w półcieniu.
Będąc z natury bardzo ciekawy, wyjął Henfrey, zgoła niepotrzebnie, wnętrze zegara, w nadziei, że gdy będzie długo manipulował, znudzony lokator przecie się odezwie. Jego oczekiwania spotkał zawód, czuł się jakby sam w pokoju, a jednak tam za nim stała ciemna i niewyraźna wielka postać z obwiniętą głową i na niego skierowanemi okularami, które widział przez mgłę zielonych płatków. Wydawało się to Henfrey’owi tak dziwne, że przez chwilę obaj nieruchomie patrzyli na siebie. Potem Henfrey zwrócił się znów do swej roboty. Niemiła sytuacja! Takby chciał coś powiedzieć! Czyby nie zrobić naprzykład uwagi o szkaradnym śniegu na dworze?
- Śnieg - zaczął…
- Kończcie robotę i idźcie sobie do stu wiatrów - rzekł lokator, z trudnością tłumiąc gniew. - Macie w tym zegarze osadzić tylko wskazówkę na osi. Wszystko inne, co robicie, jest prostym humbugiem.
- Zapewne, panie - bąknął zmieszany Henfrey. - Już kończę… nie uważałem… - rzeczywiście skończył robotę i wyszedł z pokoju, dotknięty do żywego.
- Tam, do kata - mruczał sam do siebie. - Trzeba przecie naprawiać czasem zegary… - Czy to na tego pana nie wolno patrzeć? Jakiż on brzydki!… Boże, jakiż on brzydki! Gdyby musiał kryć się przed policją z powodu spełnienia jakiejś zbrodni, byłby z pewnością troskliwiej obandażował się i owinął.
Idąc uliczką wioski, zobaczył Halla, niedawno ożenionego z właścicielką gospody „Pod białym koniem”. Hall utrzymywał furmankę na drodze z Iping do stacji Sidderbridge.
Zabawiwszy się trochę w Sidderbridge - co widać było już ze sposobu, w jaki jechał - wrzasnął nad uchem przechodzącego zegarmistrza:
- Jak się masz, Teddy?
- Pięknego gościa zastaniesz w domu! - odparł Henfrey.
Zmysł towarzyski kazał Hallowi wstrzymać konie.
- Jakto? - zapytał.
- Szczególny gość, powiadam ci, najął pokój w gospodzie.
I zaczął w żywy sposób opisywać Hallowi dziwacznego lokatora jego żony.
- Wygląda to trochę, jak przebranie. Ja musiałbym przecie widzieć twarz człowieka, który ma mieszkać w mojej chałupie. Ale baby nie rozumieją się na tem. Osiadł u was i nie powiedział nawet, jak się nazywa.
- Nie może być! - rzekł Hall, nie rozumiejąc jeszcze widocznie, o co chodzi.
- Ale tak jest - ciągnął Henfrey dalej, - Wynajął tygodniowo. I niech to będzie, kto chce, przed tygodniem nie możecie go wyrzucić. A ma podobno kupę bagaży, które jutro nadejdą. Chyba nie będą to paki z kamieniami?
Opowiedział dalej, jak jakaś jego ciotka w Hastings została oszukana w podobny sposób i wogóle starał się jaknajusilniej o to, by w twardą głowę Halla wtłoczyć groźne podejrzenia.
- Wio, het, stary! - krzyknął wreszcie Hall na konia - muszę ja to sam wyjaśnić!
Teddy poszedł swoją drogą, ale z sercem znacznie już lżejszem.
Hall, po powrocie do domu, nie mógł jednak wziąć się do wyjaśnienia czegokolwiek, bo żona sfukała go uczciwie za to, że długo bawił w Sidderbridge, a na jego bardzo łagodne zapytania o gościa, dała wymijającą tylko odpowiedź; podejrzenie, rzucone uwagami zegarmistrza, kiełkowało w nim pomimo to dalej.
- Wy, kobiety, macie krótki rozum - mówił Hall, zdecydowany dowiedzieć się przy najbliższej sposobności czegoś więcej o gościu. I gdy tylko nieznajomy udał się do sypialnego pokoju na spoczynek, Hall rezoltnie wszedł do bawialni, obejrzał starannie meble żony, chcąc przez to zaznaczyć, że ten obcy nie był tu panem. Spojrzał przytem pogardliwie na arkusz z obrachunkami, zostawiony przez lokatora. Idąc spać, zalecił żonie przypatrzeć się uważnie pakunkom gościa, gdy nazajutrz nadejdą.
- Pilnuj tylko twego nosa - odmruknęła gniewnie żona - ja potrafię sobie sama dać radę.
Gospodyni tem ostrzej odcinała się mężowi, że obcy gość był niewątpliwie bardzo szczególnym gościem i ona sama w głębi duszy nie miała co do niego zupełnej pewności. Wśród nocy obudziła się nagle: śniły jej się wielkie, białe głowy, niby olbrzymie brukwie, które toczyły się za nią, wytrzeszczając ogromne, czarne oczy. Sen był przerażający, ale pani Hall, jako rozsądna kobieta, odwróciła się na drugi bok i zaraz potem usnęła spokojnie.ROZDZIAŁ III
TYSIĄC I JEDNA FLASZECZKA
W taki sposób w dniu 29 lutego ta szczególna osobistość spadła, nie wiedzieć skąd, do wsi Iping.
Następnego dnia pakunki nadeszły, a były to szczególne pakunki. Parę kuferków takich, jakie - by mógł mieć każdy zwyczajny człowiek, ale potem była paka z książkami, wielkie, grube książki, a kilka z nich to niemożliwe do odczytania rękopisy; potem jaki tuzin pudełek i paczek z przedmiotami, owiniętemi w słomę. Hallowi, który ciekawie macał tu i ówdzie, zdawało się, że to były flaszeczki. Lokator w palcie, kapeluszu, rękawiczkach i szaliku wyszedł natychmiast, skoro tylko furmanka Fearensids’a przyjechała, podczas kiedy Hall gawędził z woźnicą, przygotowując się do pomagania mu przy wnoszeniu rzeczy. Lokator wyszedł, nie zwróciwszy uwagi na psa woźnicy, który tymczasem, widocznie, aby nie wyjść z wprawy, obwąchiwał nogi Halla.
- Pośpieszcie się z temi pakami - zawołał nieznajomy - czekałem na nie dość długo.
Zeszedł ze schodków, zbliżył się do wozu, ażeby zabrać osobiście jedną z mniejszych paczek.
Ledwie go zobaczył pies Fearenside’a, zaczął się najeżać i wściekle szczekać, a gdy ujrzał, że obcy dotyka się wozu, skoczył wprost na jego rękę.
- A pójdziesz! - krzyknął Hall, cofając się ostrożnie, gdyż nie był zbyt odważnym wobec psów, a Fearenside wrzasnął; - „Leżeć!” - i porwał za bat.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.