- W empik go
Niewinna kurtyzana - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Niewinna kurtyzana - Ponadczasowe historie miłosne Barbary Cartland - ebook
Arcyksiążę i arcyksiężna Wiedensteinu mają dwójkę dzieci- księcia Kendrick i Marię Teresę. Rodzice są zaniepokojeni wynikami w nauce ich dzieci. Książę jest bowiem szykowany do zajęcia wysokiej pozycji w armii, co wcale mu nie odpowiada, stąd jego rezultaty są dość przeciętne, a Maria Teresa też nie wykorzystuje zbyt dużego zainteresowania nauką języka niemieckiego, który wydaje się jej nudny. Stąd pomysł arcyksięcia, aby wysłać swoje dzieci na nauki języka do Niemiec, a następnie wydać Marię Teresę za mąż. Wybrankiem ma być jeden z angielskich książąt- książę Faverstone, co wcale nie podoba się dziewczynie. Gdy dowiadują się o planie rodziców, książę Kendrick namawia siostrę, aby w drodze do Niemiec uciekli u spędzili tydzień pełen przygód w Paryżu. Maria Teresa początkowo obawia się , co będzie, kiedy rodzice się dowiedzą, ale brat skutecznie ją przekonuje. W Paryżu muszą jednak ukrywać swoją prawdziwą tożsamość. Dlaetgo Kendrick wymyśla, że on będzie podawał się za wicehrabiego de Villerny, zaś jego piękna siostra będzie jego kurtyzaną. Jakie przygody czekają na nich w Paryżu?Czy uda się jej uniknąć ślubu z księciem Favertonem?Czy pojawi się ktoś, kto skradnie serce udawanej kurtyzany?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-117-7070-2 |
Rozmiar pliku: | 308 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Chociaż Wiedenstein jest państwem fikcyjnym, opis Paryża z czasów II Cesarstwa odzwierciedla minioną rzeczywistość.
Nazwa „półświatek” użyta została po raz pierwszy przez Aleksandra Dumasa – syna, stanowiąc zarazem tytuł jego komedii z 1855 roku przedstawiającej paryski świat ludzi zdeklasowanych i środowisko kobiet lekkich obyczajów, zachowujących jednak pozory. Ów „demi-monde” James Matthew Barrie nazwał w jednej ze swych sztuk „światem nie należącym ani do arystokracji, ani do burżuazji, lecz dryfującym na falach paryskiego oceanu wydarzeń”.
Królowały w nim kurtyzany, mistrzynie swej profesji, zwane też „pocieszycielkami”. Były wśród nich kobiety z różnych środowisk traktujące swą urodę jak potężny kapitał, z którego ciągnęły ogromne zyski. La Païva – „Wielka Rozpustnica” Paryża – urodzona w moskiewskim getcie, szczyciła się kolekcją biżuterii, której wartość szacowano na dwa miliony franków.
Wkroczenie Niemców do Paryża w marcu 1871 roku przerwało rozkwit półświatka. Nigdy później nie odzyskał on utraconego blasku i świetności.ROZDZIAŁ 1
Rok 1869
Arcyksiążę Wiedensteinu siedział pochłonięty lektur gazety, gdy reszta rodziny zgromadzona przy stole w mil czeniu spożywała poranny posiłek. Jak zwykle było w te rodzinnej atmosferze coś krępującego – nigdy nie wiedzie li, w jakim humorze jest tego dnia ich ojciec. Książ Kendric położył sobie ostatnią grzankę na talerzu. Posma rowawszy ją, zgodnie z angielską modą, masłem i dżemem zjadł szybko i ostentacyjnie odsunął się od stołu. W te samej chwili jego matka – arcyksiężna – oderwała wzro od listu, który czytała, i znacząco chrząkając utkwiła ocz w gazecie skrywającej jej męża. Gazeta nawet nie drgnęła – Leopoldzie! – odezwała się w końcu dobitny głosem.
Arcyksiążę wychylił się znad gazety zdradzając oznak rozdrażnienia oderwaniem go od lektury i napotykają utkwione w nim oczy żony, powiedział:
– Tak, tak, oczywiście!
Książę Kendric i jego bliźniacza siostra, Maria Tere sa, którą w rodzinie nazywano „Zeną”, z obawą spoj rzeli w stronę ojca, czując, że za chwilę znów dane i będzie wysłuchać kolejnego kazania. Arcyksiążę złoży powoli gazetę i zdjął okulary. Sądząc, że psują jego wygląd, nigdy nie nosił ich poza domem, jeśli mógł się bez nich obejść. Wciąż był bardzo przystojny i nadal, jak przez całe życie, spotykał kobiety, które twierdziły, że nie potrafiłyby mu się oprzeć – fakt ten bez powodzenia próbował ukryć przed swoją żoną.
– Wasz ojciec ma wam coś do zakomunikowania – niepotrzebnie powiedziała arcyksiężna stłumionym głosem.
Książę Kendric pożałował, że nie opuścił jadalni wcześniej. Szybko jednak doszedł do wniosku, że ucieczka by się nie powiodła. Matka z pewnością zatrzymałaby go.
Arcyksiążę odchrząknął głośno.
– Otrzymałem od nauczycieli wyniki waszych postępów w nauce w ciągu ostatnich trzech miesięcy – zaczął powoli, z namaszczeniem i zamilkł.
Patrząc na swoją córkę nie mógł się oprzeć myśli, że wygląda tego ranka szczególnie uroczo. Przez chwilę delektował się tym spostrzeżeniem, by w końcu przenieść wzrok na syna i utkwić go w nim z wyrazem surowej wymówki.
– Twoje wyniki, Kendric – powiedział – nie są takie, jakich oczekiwałem. Nauczyciele zgodnie twierdzą jednak, że stać cię na więcej, gdybyś się postarał. Nie pojmuję, dlaczego ich nie posłuchasz.
– Ależ chcę, ojcze – odparł wyzywająco książę Kendric. – Gdybyś tylko zechciał zapytać o moje zdanie! Naprawdę! Uczy się nas przestarzałymi metodami i to w dodatku żałosnych nudziarstw!
To szczere wyznanie zaparło dech w piersi arcyksiężnej, a Zena zerknęła nerwowo na brata.
– Marny rzemieślnik, który narzeka na swoje narzędzia – ostro skonstatował arcyksiążę.
– Gdybyś pozwolił mi pójść na uniwersytet... – zaczął Kendric.
Był to stary argument i arcyksiążę przerwał mu stanowczo:
– Masz wstąpić do armii! Wiesz dobrze, że kiedy zajmiesz moje miejsce, będziesz musiał dowodzić naszymi oddziałami i... na Boga, dyscyplina dobrze ci zrobi!
Nastąpiła cisza. Najwyraźniej książę Kendric tłumił w sobie słowa, które cisnęły mu się na usta. Ojciec i syn przeszywali się wzrokiem, gdy wtrąciła się arcyksiężna:
– Proszę, wróćmy do tematu, Leopoldzie. Powiedz, jakie masz plany względem dzieci. To przecież miały od ciebie usłyszeć.
Przywołany tym wezwaniem do porządku, arcyksiążę kontynuował:
– Wasza matka i ja przeanalizowaliśmy dokładnie wasze osiągnięcia w nauce i twoje, Zeno, nie są wcale lepsze niż Kendrica. Szczególnie, jeśli chodzi o język niemiecki.
– Gramatyka jest bardzo trudna, ojcze – broniła się Zena. – A pan Waldshutz, jak mówi Kendric, jest tak gadatliwy i nudny, że trudno nie zasnąć na jego lekcjach.
– Zgoda, rozumiem – uciął krótko arcyksiążę. – Dlatego zdecydowaliśmy się wysłać was do Ettengen.
– Do Ettengen, ojcze?! – zawołała zdumiona Zena.
– Niemiecki Kendrica musi przecież nabrać ogłady, zanim wyślemy go do Düsseldorfu – odpowiedział arcyksiążę.
Wyraźnie słychać było, jak Kendric sapnął ze złości, zanim zapytał podniesionym głosem:
– Dlaczego miałbym jechać do Düsseldorfu?! Po co?!
– Do tego właśnie zmierzam – oznajmił arcyksiążę. – Twój szwagier, Georg, zaproponował, i myślę, że to doskonały pomysł, żebyś spędził rok w koszarach wstępując do korpusu kadetów w pruskiej armii, by zdobyć porządną praktykę wojskową.
– Rok wśród tych żądnych krwi militarystów?! – wykrzyknął Kendric. – To piekło na ziemi!
– Wyjdzie ci to tylko na dobre. Zrobisz więc, jak każę – odparł stanowczo arcyksiążę.
– Odmawiam. Stanowczo odmawiam – wymamrotał Kendric, a w jego głosie zadźwięczała raczej rozpacz niż nieposłuszeństwo.
– A co do ciebie, Zeno – kontynuował arcyksiążę, zwracając się do córki. – Ponieważ zwykle robicie tyle hałasu, gdy się was rozdziela, najpierw pojedziesz z Kendrikiem do Ettengen, by również podreperować swój niemiecki, a potem... wyjdziesz za mąż. Tak to zaplanowaliśmy z twoją mamą.
Teraz z kolei w osłupienie wpadła Zena.
– Za mąż, ojcze?! – zapytała po chwili z przerażeniem w oczach.
– Masz osiemnaście lat. Od pewnego czasu myśleliśmy o znalezieniu ci odpowiedniego męża – odparł arcyksiążę. – Miałem cichą nadzieję, że znajdzie się gdzieś w sąsiednim państwie jakiś kawaler na tronie. Niestety, wszyscy kandydaci są albo za młodzi, albo żonaci.
Zena westchnęła z ulgą, lecz za chwilę usłyszała:
– Wtedy twojej matce przyszło na myśl, że najlepiej będzie, jeśli poślubisz jednego z jej rodaków. Cóż, czasem okazuje się, że pożytecznie jest mieć żonę, która jest krewną królowej Anglii.
Arcyksiężna skinęła głową przyjmując komplet z zadowoleniem i nie mogąc powstrzymać się od dodania czegoś od siebie, zauważyła:
– Musisz pamiętać, Zeno, że nie jesteś dziedziczką tronu i znalezienie ci męża z rodziny królewskiej, a tym bardziej, co było moim pragnieniem, jakiegoś następcy tronu, byłoby niemożliwe.
– Ależ ja wcale nie chcę wychodzić za mąż, mamo... za nikogo!
Księżna nachmurzyła się.
– Nie bądź niemądra! – ucięła krótko. – Oczywiście, że wyjdziesz i to im szybciej, tym lepiej. Już ja tego dopilnuję. Kendric wyjedzie przecież do Düsseldorfu, a bez niego staniesz się całkiem nieznośna.
Czując, że matka ma rację, Zena zerknęła z rozpaczą w stronę swego bliźniaka. Ten jednak, krzywiąc się na srebrną maselnicę stojącą przed nimi na stole, wyraźnie gryzł się własnym problemem.
– Napisałam już – ciągnęła arcyksiężna – do mojej siostry, Małgorzaty, która, jak ci wiadomo, jest damą dworu królowej Wiktorii i cieszy się jej zaufaniem. Mamy szczęście, że tak się złożyło, i powinniśmy być jej wdzięczni za radę.
– Jaką radę, mamo? – zdołała zapytać Zena, czując, że usta odmawiają jej posłuszeństwa.
– Moja siostra, Małgorzata, stwierdziła, że skoro nie ma pod ręką nikogo odpowiedniego dla ciebie, należy zwrócić się o pomoc do samej królowej. Podszepnęła jej więc pewną myśl i otrzymała zgodę, byś poślubiła jednego z angielskich książąt.
Arcyksiężna przerwała czekając na reakcję Zeny, a ponieważ się jej nie doczekała, mówiła dalej:
– Jest dwóch kandydatów, których rodziny ze strony matek spokrewnione są z rodziną królewską. Obie więc, moja siostra i królowa, doszły do wniosku, że twoje małżeństwo z jednym z nich wyjdzie na dobre obu naszym krajom.
– Ale... ja nie chcę poślubić Anglika, mamo.
– A co masz przeciw Anglikom? – zapytała rozzłoszczona arcyksiężna.
Zena pomyślała, że cokolwiek powie i tak nieuchronnie okaże się niegrzeczna wobec matki. Spojrzała więc w odpowiedzi na pusty talerz.
– Pominę milczeniem tę niewymownie infantylną uwagę – stwierdziła oschle arcyksiężna.
– Przejdźmy do rzeczy, moja droga – wtrącił się arcyksiążę. – Nie możemy debatować nad tą sprawą cały dzień.
– Robię co mogę, Leopoldzie – chłodno odparła arcyksiężna – ale stale mi się przerywa.
– Nikt już ci teraz nie przerwie – zapewnił ją.
– Wracając więc do tego, co mówiłam – ciągnęła bez pośpiechu arcyksiężna. – Moja siostra, Małgorzata, dowiedziała się, że jest dwóch książąt, których możemy brać pod uwagę jako twoich przyszłych mężów, Zeno. Sugerowała jednak, że książę Gatesford jest dla ciebie za stary, mimo że niedawno został wdowcem.
Księżna przerwała czekając, aż Zena zapyta o jego wiek. Zena milczała jednak, więc księżna kontynuowała:
– Jego Wysokość skończył właśnie sześćdziesiąt lat i chociaż zajmuje wysoką pozycję społeczną i ma chwalebny charakter, zdecydowaliśmy z ojcem, za radą mej siostry, że nie nadaje się on dla ciebie.
– Nie wyszłabym za mąż za kogoś starszego niż mój ojciec! – zdecydowała Zena.
– Poślubisz, kogo ci wskażemy – oznajmiła stanowczo matka. – Wybraliśmy więc dla ciebie, może nieco niechętnie, księcia Faverstone, który ma tylko trzydzieści trzy lata. Jego matka jest w drugim pokoleniu kuzynką samej królowej i daleką krewną wuja Jej Wysokości, księcia Cambridge.
– Przodkowie tego poczciwca są w porządku – wtrącił arcyksiążę.
– Bezsprzecznie masz rację, Leopoldzie – zgodziła się arcyksiężna. – Ale muszę przyznać, że wolałabym, by Zena poślubiła kogoś starszego. Nie tylko dlatego, że potrafiłby zapanować nad lekkomyślną stroną jej natury, ale też wzmógłby w niej poczucie odpowiedzialności związane z zajmowaną przez nią w świecie pozycją.
– Nauczy się wszystkiego prędzej czy później – odburknął arcyksiążę.
Kochał Zenę szczególnie. Uważał, że ze wszystkich dzieci właśnie ona była do niego najbardziej podobna i zawsze gotów był bronić jej przed krytyką i oskarżeniami matki. Tymczasem księżna faworyzowała swego młodszego, czternastoletniego syna. Stale znajdowała w księciu Lousie coś, co upodobniało go bardziej niż resztę jej dzieci do Anglika i automatycznie sprawiało, iż stawał się on bliższy jej sercu. Była chłodną kobietą, wychowaną w surowym rygorze angielskiego domu, gdzie okazywanie uczuć było czymś niestosownym. Wyszła za mąż za władcę Wiedensteinu ze względu na korzystne koneksje i nie spodziewała się, że zakocha się w swym przystojnym mężu od pierwszego wejrzenia. Nigdy jednak nie potrafiła wyjawić mu swych uczuć. Arcyksiążę był wówczas swego rodzaju romantycznym herosem. Kochał piękne kobiety i zanim ożenił się z arcyksiężną, dawał upust swoim słabościom, angażując się w wiele żarliwych romansów. Nie rozumiał swej żony, ale darzył ją szacunkiem. Z czasem nawet poczuł sentyment do jej niezawodnego charakteru i byłby z pewnością zdumiony, gdyby dowiedział się, jak dziko zazdrosna była o kobiety, które faworyzował, i jak bardzo cierpiała wiedząc, że nie zachwyca się jej wyniosłą, posągową urodą.
Mimo wszystko los obdarzył ich wyjątkowo pięknymi dziećmi. Arcyksiężna uważała jednak, że niesprawiedliwym wyrokiem losu jej trzy córki podobne były z wyglądu i temperamentu do ojca. Jakby tego było nie dość, jej najstarszy syn, książę Kendric, również wydawał się być bardziej Wiedensteinczykiem niż Anglikiem z urodzenia. Pozostała jej więc nadzieja, że dwójka młodszych dzieci będzie inna. Jak dotąd książę Louis wydawał się spełniać jej oczekiwania.
Zena wciąż jeszcze rozmyślała o tym, co powiedziała matka. Wydawało jej się, że „książę Faverstone” brzmi bardziej optymistycznie niż „książę Gatesford”, ale i tak nie miała najmniejszej ochoty wychodzić za żadnego Anglika. Od najmłodszych lat nie potrafiła znaleźć nawet odrobiny ciepła i otuchy przy boku matki. W gruncie rzeczy jako dziecko obdarzana była przez nią tylko ciągłymi naganami, surowymi wymówkami i karami, a niezmienne faworyzowanie przez nią tego, co angielskie, sprawiło, że Zena była przeświadczona o arogancji, apodyktyczności i bezduszności całej angielskiej rasy.
Zawsze więc, kiedy rozmyślała o wyjściu za mąż, miała nadzieję, marzyła i modliła się, żeby poślubić Francuza.
Małe królestwo Wiedenstein leżało na zachód od Bawarii, z którą dzieliło część granicy. Na północy sąsiadowało z prowincją Heidelburg, należącą do Prus, a na zachodzie stykało się na krótkim odcinku z francuskim rejonem Alsace. Większość ludności Wiedensteinu była pochodzenia francuskiego, lecz wymieszana przez związki małżeńskie z Bawarczykami. Zena i jej brat bliźniak byli więc dwujęzyczni, znając równie dobrze francuski, jak i niemiecki, choć ich nauczyciel, który był Prusakiem, stale ganił ich za zbyt miękką wymowę i kolokwializmy właściwe Bawarczykom. Angielskim posługiwano się zazwyczaj jedynie w pałacowych komnatach i to tylko z szacunku dla arcyksiężnej. Zena stwierdziła kiedyś, starając się, by nie usłyszał jej ojciec, że biorąc to wszystko pod uwagę, Wiedensteiczycy zasługują na miano „nierasowych mieszańców”. Tym bardziej że sama matka ich władcy była przecież pół-Węgierką.
Kiedyś Kendric oznajmił Zenie:
– Każdy przecież wie, że jest w nas ta szalona, awanturnicza żyłka.
– Tak, ale nie mamy okazji, by tego dowieść – zauważyła smutno.
– W takim razie zaczekamy, aż będziemy dorośli – odparł.
Teraz, kiedy stało się to prawie możliwe, kiedy zostali wypuszczeni z więzienia szkolnych murów, odwiedzani jedynie przez swych nauczycieli, mają być rozdzieleni. Serce Zeny zamierało z rozpaczy na myśl o tym. Była przecież pewna, że gdy straci Kendrica, straci połowę siebie samej.
Rodzina w końcu wstała od stołu i opuściła jadalnię. Zena, wychodząc w towarzystwie Kendrica, słuchała, na jakie okropności będzie skazany w niemieckich obozowiskach.
– Słyszałem, że kadeci są tam traktowani jak zwierzęta – uświadamiał ją Kendric. – Kiedy mają odrobinę wolnego czasu, zmuszani są do staczania pojedynków w charakterze rozrywki. Im więcej blizn jest na ich twarzach, tym bardziej się tym szczycą.
Zena jęknęła z przerażenia.
– Och, Kendric, niemożliwe, by cię to czekało!
– Niestety możliwe – mruknął ponuro.
Był niezwykle przystojnym młodym mężczyzną, potrafiącym korzystać z łaski, którą obdarzyła go natura, i Zena była zaszokowana myślą, iż miałby świadomie wystawiać swą urodę na zeszpecenie.
Gdy tylko odłączyli od rodziców, skierowali się do ich wspólnej bawialni. Usiedli naprzeciw siebie i rzucali rozpaczliwe spojrzenia. Wydawało się im, że cały bezpieczny i pewny świat runął, strącając ich w otchłań beznadziejności, z której nie sposób się wydostać.
– Co robić?! – pytała Zena. – Co powinniśmy zrobić, Kendric? Nie mogę przecież stracić cię na cały rok!
– Żeby tylko na rok! Na całe życie! – poprawił ją Kendric.
Zena jęknęła z rozpaczy.
– Będę musiała poślubić tego koszmarnego księcia. To nawet gorsze niż sytuacja nieszczęsnej Melanie przy boku Georga!
Umilkli oboje, rozmyślając nad smutnym losem ich starszej siostry. Poślubiła Georga, księcia i dziedzica tronu państwa Furstenburg, leżącego w północnych Niemczech. Nazywano je niepodległym, choć faktycznie całkowicie podlegało Prusom. Melanie znienawidziła swego męża od pierwszego wejrzenia i chociaż małżeństwo uchodziło za zgodne, często opowiadała bliźniakom, jak bardzo jest nieszczęśliwa.
– Nie cierpię Georga – powtarzała niezmiennie. – Jest pompatyczny, uparty i niewymownie głupi!
– Tak mi przykro! – współczuła jej Zena.
– Nie słucha nikogo poza swoim „ja” – ciągnęła Melanie. – Wszyscy na dworze są nim śmiertelnie znudzeni, a ja czuję się, jakbym była żywcem pogrzebana.
Teraz słowa Melanie wróciły do świadomości jak przepowiednia jej własnej przyszłości. Jeżeli wszyscy Anglicy są tacy, jak jej matka, to tylko stłumią jej radość życia. Dotychczas poza krewnymi arcyksiężnej, którzy odwiedzali ich od czasu do czasu, spotkała ich niewielu. Matka Zeny była bowiem najmłodszą córką licznej angielskiej rodziny. Jej siostry i bracia poślubili królewskich krewnych i pysznili się tym, obnosząc się ze swą „Wysokością” na dworze Wiedensteinów tak, jak żaden z jego władców. Stawali się ludzcy tylko wtedy, gdy mówili o koniach.
Zanim ojciec Zeny wyszedł tego ranka z jadalni, powiedział coś, co upewniło ją, że książę Faverstone będzie taki, jak krewni z rodziny jej matki.
– Twoja matka, Zeno – zwrócił się do córki – zaproponowała, by w następnym miesiącu zaprosić do nas księcia Faverstone na wyścigi o Prix d’Or.
Była to najważniejsza gonitwa tego roku i właściciele stadnin z całej Europy zapowiedzieli w niej swój udział, chcąc walczyć o główną nagrodę.
Zena nie odzywała się, ojciec więc kontynuował:
– W ten sposób Faverstone pozna nas od najlepszej strony i spotka całą elitę państwa. Podejmiemy go w stylu nie zostawiającym mu żadnych złudzeń, że jako krewnych angielskiej królowej może traktować nas protekcjonalnie.
– Nie widzę powodu, dlaczego miałby nas tak traktować – wtrąciła się w obronie przyszłego zięcia arcyksiężna.
– Znam Anglików – odparł arcyksiążę, a Zena pomyślała, że powiedział to, co sama czuła.
– Co zrobić, by zapobiec temu wszystkiemu? – zwróciła się do brata, uciekając od ponurych myśli.
Kendric nie odpowiedział, mówiła więc dalej:
– To straszne, że mamy być rozłączeni, a na dodatek teraz jeszcze musimy jechać do Ettengen, żeby wkuwać ten upiorny niemiecki.
– Nie cierpię tego języka – oznajmił Kendric – a z tego co wiem, nasz nowy profesor będzie jeszcze bardziej nudny niż poczciwy baron.
– Z pewnością – przytaknęła Zena. – Musi mieć ponad setkę, inaczej nie wysyłaliby nas do niego.
Ostatnie obwieszczenie arcyksięcia przy śniadaniu głosiło, że za trzy dni bliźniaki mają się udać do małego, rodzinnego miasta profesora Schwartza, gdzie pozostaną w jego towarzystwie przez trzy tygodnie – był zbyt stary, by przyjeżdżać na lekcje do stolicy.
– Będą wam towarzyszyć – dodał arcyksiążę – baron Kauflen i hrabina Bernkasler, dbając o wasze przyzwoite zachowanie i pilnując wywiązywania się z obowiązków. Spróbujcie się im nie podporządkować, a narazicie się na mój srogi gniew po powrocie!
– Wyobrażasz sobie spędzenie trzech tygodni w towarzystwie tych starych nudziarzy?! – wykrzyknął Kendric do Zeny.
– Mam ochotę uciec – wyszeptała załamana. – Tylko... problem dokąd...?
Znów nastąpiła cisza, którą raptem przerwał Kendric:
– Mam pomysł!
Zena spojrzał na niego niespokojnie.
– Jeśli ma on nas wplątać w jeszcze większe kłopoty, nie wiem, czy to zniosę – ostrzegła go. – Nie muszę ci chyba przypominać, co się stało, gdy ostatnim razem nawiedziło cię jedno z tych twoich olśnień.
Uśmiechnęła się na myśl o tym. Oboje objawiali skłonności do figlów, odkąd tylko przestali raczkować, ale to Kendric ze swoją wybujałą wyobraźnią miewał skandaliczne pomysły, które nieuchronnie mściły się na nich obojgu – Zena z czystej miłości do brata robiła posłusznie to, co jej kazał.
Kendric zerwał się z fotela i przemierzał nerwowo pokój. Panował tutaj niemały bałagan, którego przyczyna była bardzo prosta: służący załamali się i zrezygnowali z dalszych prób przywrócenia porządku. Strzelby, kije do polo, rakiety, szpicruty i piłki Kendrica przewracały się ze szczotkami, paletami i wyszywankami Zeny, których nie cierpiała, a którymi zadręczała ją matka. Były tu też niezliczone książki, których przybywało stale, wraz ze wzrastającą w Zenie pasją do czytania. Wypełniały one półki, leżały na stole, stolikach, krzesłach a nawet na podłodze. Nie brakowało w pokoju również kwiatów, które Zena zrywała w królewskim ogrodzie i układała w piękne bukiety, nie mające sobie równych w całym pałacu. Całość wieńczyły porozsadzane wokół lalki, które uwielbiała jako dziewczynka, a teraz trzymała dla ozdoby pokoju, ubierając je w barwne suknie ozdobione klejnotami tak, by rozpraszały ponurość ciemnej boazerii. Spoglądając teraz na pokój, Zena uświadomiła sobie, że ktokolwiek wszedłby tu po raz pierwszy, łatwo mógłby odgadnąć zainteresowania jej i Kendrica, a nawet ich charaktery.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.