- W empik go
Niewygodny awans - ebook
Niewygodny awans - ebook
Anita jest niezależną kobietą po przejściach. Rozwiodła się, samotnie wychowuje dwóch synów, robi karierę w korporacji i nie ma już złudzeń, że jeszcze uda jej się odbudować życie prywatne. Kiedy wszystko wydaje się idealnie poukładane, otrzymuje nagłą propozycję awansu, który w okamgnieniu burzy jej uporządkowany świat. Spotkanie z nowym, przystojnym dyrektorem przysłanym z centrali w Niemczech potwierdza jej domysły: oto początek prawdziwych kłopotów.
Jak wrażliwa kobieta poradzi sobie w trudnym, męskim środowisku? A może ten kłopotliwy awans to dopiero początek pełnej zakrętów drogi, która prowadzi do nieoczekiwanego finału?
– Masz trzydzieści sekund, żeby wyjść, albo ci powiem, co teraz naprawdę myślę.
Nie wyszedł i wydawał się rozbawiony, co doprowadzało mnie do jeszcze większego szału.
– Po pierwsze, z tego, co zrozumiałam, mogę ściągnąć mechaników, bo kiedy my mamy interes, to wszystkie chwyty są dozwolone. Po drugie, być może ciebie nie obchodzą zwykli pracownicy, ale mnie obchodzą, i to bardzo. Ty z całą pewnością jesteś bez serca, ale ja nie jestem tobą. I jeśli to jedna z rzeczy, których muszę się nauczyć, to dzwoń do Stephanie i powiedz, niech wyznaczy kogoś innego na moje stanowisko. Po trzecie, zwolniłam kadrową.
Wyszłam i ostentacyjnie trzasnęłam drzwiami. Müller natomiast siedział rozbawiony w moim malutkim pokoiku w sercu produkcji i nic sobie z tego nie robił. Miałam ochotę go udusić, i to nawet nie za to, co powiedział, a za ten jego pieprzony stoicki spokój.
Agnieszka Świrgoń
Pisarka, niezawodna menedżerka. Mężatka, mama trójki dzieci. Przez większość swojego zawodowego życia związana z biznesem. Z natury otwarta, odważna, a przede wszystkim zdeterminowana. Interesuje się psychologią i rozwojem osobistym. Uwielbia gotować, a także spędzać czas z dala od miejskiego zgiełku. Aktualnie pisze trzecią powieść, kontynuuje pracę nad rozwojem talentów swoich dzieci oraz uczy się inwestowania i języka węgierskiego.
Swoimi powieściami pragnie namówić kobiety, żeby przestały trwać w życiowej poczekalni
i nie zabierały swoich marzeń do grobu. Chce pokazać, jaką cenę płacą za rezygnację z siebie i z tego, co jest dla nich naprawdę ważne.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8313-209-9 |
Rozmiar pliku: | 744 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Cześć. Co taka poważna?
– Nie zachowuj się, jakbyś mnie znał od wczoraj. Co cię sprowadza?
– Karol o ciebie pytał.
– Adam, błagam cię, mów, o co ci chodzi, bo muszę iść do Jacka i flaki mi się przewracają na samą myśl o nim.
– Aaa, to pogadamy innym razem.
– Kręcisz. O co chodzi?
– Karol pytał, czy się z nim umówisz.
– Powiedz mu, że upadł na głowę. I że nie umawiam się z kolegami z pracy.
– A co ci szkodzi?
– Adam, nie denerwuj mnie. On jest ode mnie z dziesięć lat młodszy.
– Przecież dobrze się trzymasz.
– Bardzo ci dziękuję, marzyłam o takim komplemencie. A tak na serio, to nie interesuje mnie facet, który nie ma dość odwagi, żeby przyjść i się ze mną umówić.
– Nie było pytania.
– I bardzo dobrze. Przepraszam cię, muszę iść do biurowca nawdychać się drogich perfum i nacieszyć oczy lepszym sortem pracowników.
– Nie zatrzymuję cię.
– Haniu, czy Jacek jest u siebie? Odnoszę wrażenie, że Klaudia nie odbiera z premedytacją moich telefonów.
– Niestety nie. Pojechał z Olgą do Berlina. Będzie jutro. Mogę ci jakoś pomóc?
– Zaniosłam mu w poniedziałek dokumenty do podpisania. Chciałabym je odebrać. Za dwa tygodnie mamy audyt, chcę jak najszybciej dopiąć wszystko na ostatni guzik.
– Chodź. Sprawdzimy, czy Jacek zostawił ci dokumenty.
– Możesz tak po prostu do niego wejść i zabrać papiery?
– Tak. Idziemy?
– Pewnie.
Hania wzięła klucz z kasetki w biurku i ruszyłyśmy w kierunku gabinetu prezesa Jacka Rogalskiego. Miałam nadzieję, że podpisał mi te papiery. Wyszłam na prostą z reklamacjami od kluczowych klientów i mogłam poświęcić dwie godziny na robotę głupiego. Tyle powinno wystarczyć na poupinanie dokumentów i sprawdzenie, czy Jacuś podpisał się wszędzie, gdzie trzeba. Różnie z tym dotychczas bywało.
Jego gabinet dzielił się na dwie części: malutki sekretariat zarządu, w którym wdzięczyła się piękna Klaudia, i pokój Rogalskiego. Hania bezceremonialnie przywitała sekretarkę prezesa i poinformowała, że sprawdzimy, czy Jacek podpisał dla mnie dokumenty. Zawsze podziwiałam ją za to, jaka potrafi być profesjonalna, nie okazując nikomu niechęci ani wrogości. Z czasem zauważyłam, że jeśli kogoś naprawdę nie lubi, to z nim nie żartuje.
– Te w żółtej teczce to moje. Podpisane?
– Tak. To twój szczęśliwy dzień.
Ruszyłyśmy w kierunku sekretariatu spółki.
– Czułaś?
– Co, Anitko?
– Lakier do paznokci. Nie zgrywaj głupiej.
– A to nie był toner?
– Nie. I dobrze o tym wiesz. Nie cierpię tej wypacykowanej gówniary.
– Mogę coś jeszcze dla ciebie zrobić?
– A znajdziesz dla mnie jedno ciasteczko? Najlepiej takie z czekoladą. Proszę… Jak pójdę do bufetu, to stracę pół godziny, kupię i – o zgrozo – zjem całą paczkę. Wiesz, że w moim wieku muszę uważać na wagę.
Hania wyciągnęła dwie paczki zapieczętowanych ciastek z czekoladą. Nie wiem, jak to robiła, ale miała po prostu wszystko. Do końca życia nie zapomnę, jak wyczarowała mi nowe rajstopy w trakcie mojego pierwszego audytu – i to w idealnym kolorze i rozmiarze! Podała mi je tak, jakbym prosiła o niebieski cienkopis. Była niezastąpiona.
– To z zasobów prezesa czy twoje?
– Przepraszam, to Stephanie Rosenthal, muszę odebrać.
– Jasne.
– Tak, oczywiście, przekażę.
– Anita, dyrektor Rosenthal nie może się do ciebie dodzwonić. Prosiła, żebyś zadzwoniła, jak tylko wrócisz do siebie. To pilne.
– Kurczę, zostawiłam telefon służbowy na biurku. Wyszłam tylko na moment, po tę teczkę. Wiesz co, biorę te ciastka w polewie i spadam. Jutro ci odkupię.
– Nie trzeba.
Zniknęłam za drzwiami biurowca, czując jakiś dziwny niepokój. W mgnieniu oka przemierzyłam pół firmy i dotarłam do siebie. Telefon faktycznie leżał na biurku. Dwa połączenia nieodebrane. Ciekawe, co się stało.
– Stephanie, z tej strony Anita Sokołowska z zakładu w Goleniowie. Chciałaś ze mną rozmawiać.
– Tak. Sprawa jest poważna, dlatego od razu przejdę do rzeczy. Dziś rano miał miejsce tragiczny wypadek. Jacek i Olga zginęli.
– O Boże!
– Anita, chcę, żebyś zajęła miejsce Jacka.
Na kilka długich sekund odebrało mi mowę.
– Ja? Przepraszam, zaskoczyłaś mnie.
– Tak, ty. W poniedziałek dołączy do ciebie nasz dyrektor operacyjny Stephan Müller.
– Rozumiem, chyba nie mam wyjścia.
– Dziękuję ci.
– Przyjedź w piątek na dziesiątą do Hamburga, omówimy kwestie twoich nowych obowiązków i wynagrodzenia.
– Stephanie, czy bliscy Jacka i Olgi wiedzą już o wypadku?
– Tak. Służby ich powiadomiły. Czy masz do mnie jeszcze jakieś pytania?
– Nie.
– W takim razie do zobaczenia w piątek.
– Do piątku.
Z przykrością pragnę Państwa poinformować, że w wyniku tragicznego wypadku zginęli dziś pracownicy naszej firmy, Prezes Zarządu Jacek Rogalski oraz Wiceprezes, Dyrektor Działu Sprzedaży Olga Janicka.
Od poniedziałku Zarząd Spółki Top Platten Goleniów obejmą Anita Sokołowska i Stephan Müller.
Proszę o przekazanie wiadomości podległym pracownikom.
HR Dyrektor
Grupa Top Platten
Stephanie Rosenthal
Fantastycznie. Po prostu fantastycznie. Ciekawe, jak ja dotrę na dziesiątą do Hamburga i co zrobię z chłopakami. Ze sobą ich nie zabiorę, a sami zostać nie mogą. Niania. Dzwonię do Grażynki.
– Dzień dobry, pani Grażynko!
– Dzień dobry, pani Anito.
– Pani Grażynko, potrzebuję pani pomocy. Czy może pani przyjechać do mnie w piątek wcześnie rano i pojechać z chłopcami do szkoły, a potem odebrać ich około czternastej? Muszę być na dziesiątą w Hamburgu.
– Pani Anitko, mam o szesnastej w piątek endokrynologa, zdąży pani wrócić?
– Wątpię. W piątek jest naprawdę duży ruch na autostradzie. Pani Grażynko, opłacę pani prywatną wizytę w poniedziałek. Czy możemy się tak umówić?
– Dobrze, pani Anitko. O której mam przyjechać w piątek?
– Na piątą.
– Zabiorę chłopców po szkole do siebie. Proszę nic nie szykować na obiad. Zrobię jutro ich ulubione gołąbki.
– Dziękuję, pani Grażynko, jest pani aniołem. Nie wiem, co bym bez pani zrobiła.
– Do zobaczenia w piątek rano.
Jak to dobrze, że miałam opiekunkę. Od czasu powrotu do Polski i rozwodu była moją jedyną deską ratunku. Grażyna z zawodu była przedszkolanką, ale po urodzeniu dzieci nigdy nie wróciła do pracy na etacie. Kiedy dziewczynki poszły do szkoły, zajęła się opieką nad dziećmi i robiła to z ogromnym zaangażowaniem aż do emerytury.
Po powrocie do kraju chłopcy zaczęli bardzo chorować. A ja czułam, że jeśli natychmiast kogoś nie znajdę, zostanę bez pracy i bez pieniędzy, za to z rachunkami. Byłam naprawdę przerażona. Jako kierowniczka działu kontroli jakości mogłam sobie pozwolić na zatrudnienie pomocy do dzieci. Nie sądziłam jednak, że znalezienie odpowiedniej osoby, okaże się aż tak trudne. Po trzech tygodniach spotkań miałam naprawdę dość. Nie chciałam kobiety, która nawet nie spojrzała na moje dzieci, za to od razu przeszła do kwestii wynagrodzenia i ewentualnych godzin pracy. Pięćdziesięciopięcioletnia kandydatka z irokezem też nie wzbudziła mojego zaufania. Była jeszcze pielęgniarka, na pierwszy rzut oka w moim wieku. Przez telefon wydawała mi się kompetentna. Chciała, żebym przywoziła chłopców do niej, miała synka w gimnazjum. Kiedy przyjechaliśmy na umówione spotkanie, przy drzwiach przywitał nas piesek rasy rottweiler, którego natychmiast zamknęła w kotłowni. Dalej było już tylko gorzej. W salonie na ścianie, przez cały ten czas, pozostał włączony ogromnych rozmiarów telewizor. W rogu stała sporych rozmiarów trująca difenbachia. Kiedy maluchy ruszyły w jej kierunku, nie wydała się nawet odrobinę zaniepokojona. Na koniec spotkania poprosiła o przywiezienie kojca, sądząc najwyraźniej, że wypadła świetnie i pracę ma w kieszeni.
Tego samego wieczora zrobiłam moim rozrabiakom urocze zdjęcie z krótkim opisem naszej trzyosobowej rodziny i moimi konkretnymi oczekiwaniami. Tym razem zgłosiły się tylko dwie panie. Pierwsza, studentka pedagogiki, nie przyszła na umówione spotkanie, o czym nawet mnie nie uprzedziła. Grażynka zjawiła się punktualnie, przyjechała z mężem. Jak tylko wysiadła z samochodu, wiedziałam, że to właśnie ją zatrudnię. Była uśmiechnięta, schludna, bardzo kulturalna. Od razu zwróciła się do dzieci. I choć oczekiwania finansowe miała wygórowane, to czułam, że to właśnie jej szukałam. Przez te wszystkie lata była dla mnie ogromnym wsparciem. Wprawdzie chłopców musiałam do niej zawozić, ale była to jedyna niedogodność. Grażynka wstawała rano i biegła dla nich po świeże bułeczki. Jako niania z niemal trzydziestoletnim doświadczeniem doskonale znała działanie i dawkowanie leków. Z czasem zauważyłam, że chłopcy wolą jechać do niej niż do przedszkola. I od rana symulują nawet najmniejsze dolegliwości.
W czwartek postanowiłam zaszyć się u siebie i skupić na przygotowaniach do audytu. Wszystkich obiegła wiadomość o wypadku Jacka i Olgi, i moim nieoczekiwanym awansie.
– Dzień dobry, pani prezes! Dlaczego się pani ukrywa?
– Cześć, Adam. Nie ukrywam się.
– Ukrywasz się. Nie byłaś dziś w analizach ani na produkcji.
– No dobra. Ukrywam się. Wczoraj po czternastej rozmawiałam z szefową kadr z Hamburga. Przekazała mi informację o wypadku i poprosiła, żebym zastąpiła Jacka. Jutro jadę do Niemiec się z nią spotkać. Ma mi przekazać szczegóły zastępstwa.
– Rozumiem.
– Adam, znasz tego Müllera?
– Nie. Ustaliłem, że facet pracuje dla spółki matki w Hamburgu, ale zasadniczo jeździ do naszych zakładów w Europie. To podobno taki człowiek do zadań specjalnych. Od pół roku jest w Rumunii.
– Aha. Coś jeszcze?
– Podobno straszny sztywniak.
– Super. Pocieszyłeś mnie.
– Wolałabyś Dirka?
– Nie. Wole jego, kimkolwiek jest.
– Tak myślałem.
– Powiedz lepiej, jak twoja żona się czuje? Który to tydzień?
– Chyba czternasty. Fatalnie. Ma zawroty głowy, wymiotuje.
– Przejdzie jej. Jest na zwolnieniu?
– Tak, od poniedziałku. Właścicielka firmy zrobiła jej straszną awanturę, że zobaczyła dwie kreski na teście i od razu idzie na zwolnienie. Zapewniła, że nie ma gdzie wracać. Marysia popłakała się w pracy.
– A to babsko jedno. Maryśka jest świetną księgową, ma kilka lat doświadczenia, bez trudu znajdzie nową pracę. Niech się nie przejmuje kretynką. Uściskaj ją ode mnie.
To by było na tyle z ukrywania się.
– Tak, Haniu?
– Pani prezes, czy mogę zająć pani chwilę?
– Hanka, powiedz do mnie jeszcze raz _pani prezes_, a cię uduszę.
– Anita, jesteś panią prezes. Jak mam się do ciebie zwracać?
– Jak dotychczas, Anita. Zresztą panią prezes będę od poniedziałku. Chyba.
– Ja właśnie w tej sprawie. Czy mogę umówić na czternastą mecenasa? Musimy zmienić skład zarządu w KRS.
– Wolałabym wcześniej. Dwunasta?
– To jedyny wolny termin w poniedziałek. Stephanie poleciła zrobić to jak najszybciej.
– W takim razie czternasta.
– Czy przygotować ci gabinet?
– Nie. Poczekamy na Müllera. Jadę jutro do Hamburga spotkać się ze Stephanie. Dasz mi służbowe auto?
– Tak. Dam ci samochód Olgi i kierowcę Jacka.
– Mogę pojechać sama.
– Anita jesteś prezesem spółki i jak każdy prezes otrzymasz kierowcę. O której pan Andrzej ma po ciebie przyjechać?
– O szóstej. Jeśli uzna, że to za wcześnie lub za późno, daj mi znać.
– Masz aktualny adres w kadrach?
– Wyślę ci zaraz mój adres.
– Może nowy prezes zabierze samochód Olgi?
– Müller ma swoją limuzynę i swojego kierowcę.
– Skąd wiesz?
– Musimy im do poniedziałku znaleźć lokum.
– Żartujesz?!
– Nie. Müller nie chce mieszkać w hotelu. Dostałam dokładny spis wyposażenia.
– A mieszkania firmowe?
– Mam wolną kawalerkę w Goleniowie. Będzie w sam raz dla kierowcy.
– No to już coś.
– Anita, spójrz na to. Dostałam to od asystentki Müllera. Jest czwartek, dochodzi dwunasta, a ja nie mam nawet mieszkania. Kiedy zamówię te wszystkie rzeczy? Do poniedziałku nic już nie przyjdzie. Zwłaszcza z Niemiec.
– Pokaż mi tę listę. – Zrobimy tak. Kupię jutro wszystkie książki i płyty w Hamburgu. Mam wolny weekend, chłopcy jadą do ojca. W sobotę pojedziemy na zakupy z panem Andrzejem. Odbierzesz sobie dzień wolny w przyszłym tygodniu. Musisz do jutra mieć mieszkanie. Znajdź coś w Szczecinie w okolicy Starego Nowego Miasta. Najlepiej salon z kuchnią i sypialnię. Tak z sześćdziesiąt metrów kwadratowych.
– Takie duże?
– Tak. Dla Niemca to półtora pokoju. Idealna powierzchnia dla jednej osoby.
– Naprawdę?
– Tak.
– Pralko-suszarkę i ekspres do kawy kupimy zaraz na Amazonie w Niemczech, powinny być na jutro. Zamówimy do Centrum Wysyłek przy granicy. Będzie miał menu po niemiecku.
– Dziękuję. Jesteś kochana.
– Wyciągnęłaś coś na jego temat od sekretarki?
– Anette powiedziała mi w zaufaniu, że to _Pan Idealny_.
– Już się cieszę. Haniu, daj mi znać jutro, co załatwiłaś, i ustal z Niemcami, na którą spółkę mają być faktury za zachcianki prezesa. Jak na nich, to według mnie muszą być z VAT, bo całe wyposażenie zostaje w Polsce. Właściwie to zapytaj księgową.
– Tak zrobię. Anita, dziękuję.
– Dzwoń do nich, bo nam sprzętów nie wyślą. Będę już czegoś szukać. A! Haniu, spakujcie osobiste rzeczy Jacka.
– Pani Grażynko, tu jest plan zajęć chłopców. Mateusz ma dziś krócej lekcje, zaczeka w świetlicy. Paweł kończy o czternastej. Tu są pieniądze na bilety i sto pięćdziesiąt złotych dla pani, i sto pięćdziesiąt złotych na wizytę u lekarza. Piotr odbierze chłopców około siedemnastej.
– Pan Piotr odbierze chłopców?
– Tak. Na śmierć zapomniałam, że ma dla synów czas w ten weekend. – Pani Grażynko, czy może pani zabrać tą małą walizkę dla chłopców i przekazać mojemu byłemu mężowi? Nie chcę, żeby tu przyjeżdżał pod moją nieobecność.
– Oczywiście. Poradzimy sobie, pani Anito. Obudzę ich przed siódmą. Zaraz pójdę do kuchni i uszykuję dzieciom śniadanko.
– O, jest pan Andrzej. Muszę lecieć.
– Szczęśliwej podróży, pani Anito. Niech się pani nie martwi, wszystkim się zajmę.
– Zadzwonię po spotkaniu.
Szanowna Pani Sokołowska,
Będę w poniedziałek o godzinie 10.00. Chciałbym poznać kierowników wszystkich działów. Czy możemy zwołać zebranie na 10.30?
Cieszę się na naszą współpracę.
Pozdrawiam
Stephan Müller
Szanowny Panie Müller,
Dziękuję za wiadomość. 10.30 brzmi dobrze. Powiadomię kierowników działów o spotkaniu.
Pozdrawiam
Anita Sokołowska
Niewiele myśląc, wybrałam numer sekretariatu.
– Cześć, Haniu. Proszę, powiadom kierowników działów, że w poniedziałek o dziesiątej trzydzieści jest zebranie z Müllerem.
– Ściągać ich z urlopów?
– Nie. Mogą być zastępcy. Müller będzie o dziesiątej.
– Tak, wiem. Jego sekretarka do mnie pisała. Za kwadrans jadę obejrzeć mieszkania.
– Świetnie. Słuchaj! Wysłali wczoraj wszystkie sprzęty. Będą dziś do odbioru.
– Anita, jesteś niesamowita!
– Wyślę ci numer do właściciela Centrum Wysyłek. Postaraj się umówić odbiór przesyłek na jutro rano. Nie widzę sensu przewozić ich dziś do Goleniowa, a jutro z powrotem do Szczecina. Zapytaj, może da ci kontakt do kogoś, kto nam to przywiezie.
– Anita, pamiętasz o płytach i książkach?
– Tak. Są już gotowe. Odbiorę je w drodze powrotnej.
– Dziękuję. Lecę szukać apartamentu dla prezesa.
– Powodzenia.
Pani Anitko, chłopcy zjedli śniadanie i dotarli bezpiecznie do szkoły. U nas wszystko w porządku. Miłego dnia.
Grażyna
Dziękuję, Pani Grażynko!
Anita
Grażyna – nie wiem, co bym bez niej zrobiła. Naprawdę. Kiedy cały świat sprzysięgał się przeciwko mnie, miałam tylko ją. Nigdy nie nadużyła mojego zaufania. Nigdy.
– Pani prezes, za dziesięć minut będziemy na miejscu.
– Świetnie. Panie Andrzeju, proszę zwracać się do mnie jak dotychczas.
– Dobrze, pani Anito.
– W drodze powrotnej odbierzemy dwa zamówienia. Zaraz wyślę panu adresy.
Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam w kierunku dużego, przeszklonego biurowca. Sekretarka grzecznie, choć chłodno poprosiła, żebym usiadła i chwilę zaczekała. Miałam pół godziny, by pozbierać myśli i odpowiedzieć na najpilniejsze maile.
Reklamacja, reklamacja, reklamacja. I tylko nie to – Boruciński Meble. Znowu. Ja pierdolę. Nie cierpiałam tego typa i nikt, absolutnie nikt, nie działał mi tak na nerwy jak on. Był chamski, pewny siebie do granic absurdu i robił ze mnie idiotkę za pełnym przyzwoleniem Rogalskiego. Nie wiem, jaki mieli układ, a mieli go z pewnością, ale w jego przypadku scenariusz zawsze był ten sam. Chce zwrócić towar, zwraca. Oczywiście na nasz koszt. Jest niezadowolony z jakości, dostaje rabat. I choć argumentów merytorycznych nigdy mi nie brakowało, rozmowa z Jackiem zawsze była krótka i rzeczowa. Dawał mi jasno do zrozumienia, że to nasz największy klient i mam z nim konsultować wszystkie postępowania reklamacyjne. Jego wnioski były oczywiście rozpatrywane poza jakąkolwiek kolejnością. Dostawał najlepsze płyty, jego transporty były ładowane i wyjeżdżały w pierwszej kolejności, a i tak ciągle się czepiał.
Mam to w dupie. Ustawię autoresponder. Jak raz poczeka do poniedziałku, jak wszyscy, to nic mu nie będzie. Nie pamiętam, kiedy poczułam taką satysfakcję.
– Dzień dobry, Anita!
– Dzień dobry, Stephanie!
– Jak się masz?
– Dziękuję, wszystko w porządku.
– Jak podróż?
– Dziękuję, bardzo dobrze.
– Zapraszam do mojego gabinetu. Czego się napijesz?
– Poproszę o szklankę wody gazowanej.
Ruszyłyśmy w kierunku gabinetu Stephanie w lewym skrzydle. Sekretarka dyrektor Rosenthal z uśmiechem zapytała Stephanie, co ma podać do picia. Stephanie, z właściwym sobie ciepłem i urokiem, poprosiła o wodę dla mnie i herbatę rumiankową dla siebie. Uwielbiałam ją. Była ciepła, kompetentna, przenikliwa. Podobał mi się spokój i pewność, z jaką przedstawiała swoje decyzje. Nie okazywała złych emocji, jakby ich naprawdę nie miała. Sądząc po zmarszczkach, była po sześćdziesiątce. Odkąd pamiętam, nosiła pięknie przystrzyżone siwe włosy. Wąskie usta malowała bordową pomadką. A szczupłą sylwetkę podkreślała kostiumami w odcieniach różu, czerwieni lub burgunda. I perły, zawsze nosiła perły.
Właśnie sobie uświadomiłam, że jeszcze nigdy nie byłam w jej gabinecie. Był wielkości sali konferencyjnej w Goleniowie. I oddawał od lat niezachwianą pozycję szefowej HR w Grupie Top Platten.
– Przykro mi z powodu Jacka i Olgi.
– Dziękuję.
– Nie przepadaliście z Jackiem za sobą, prawda?
– Tak, to prawda.
– Mogę zapytać dlaczego?
– Jacek był świetnym menadżerem. Doskonale rozumiał klientów i potrzeby rynku, ale był przy tym okropnym człowiekiem.
– Co konkretnie masz na myśli?
Wzięłam głęboki oddech.
– Podważał moje decyzje dotyczące procesów reklamacyjnych, choć o technologii produkcji nie miał i nie chciał mieć pojęcia. Nie widział potrzeby rozwijania działu kontroli jakości i zwiększenia zatrudnienia.
Najlepsze postanowiłam zachować dla siebie. Jakie to teraz miało znaczenie?
– Anita, chcesz mi coś jeszcze powiedzieć?
– Nie. A właściwie to tak. Cztery lata temu po audycie poszłam poprosić go o premię. Wtedy Jacek zaproponował, żebyśmy razem uczcili mój sukces. Wieczorem przy kolacji. Nie ukrywał, że liczy na coś więcej. Poczułam się okropnie. Odmówiłam. O premii nie było już mowy. Od tamtej pory mieliśmy nie najlepsze relacje.
– Dlaczego tego nie zgłosiłaś?
– Nie mogłam tego udowodnić. Obawiałam się utraty pracy. Wiesz, że wychowuję samotnie dwóch synów.
– Tak, wiem. Jak chłopcy?
– Od roku praktycznie nie chorują. Lubią szkołę. Nie sprawiają większych kłopotów wychowawczych.
– Cieszę się. Anita, czy poradzisz sobie na nowym stanowisku?
– Tak. Stephanie, ale muszę o to zapytać. Dlaczego mnie wybrałaś?
– Bo jesteś idealną kandydatką na to stanowisko. Doskonale znasz produkcję, masz doświadczenie w biznesie i świetnie odnajdujesz się w międzynarodowym środowisku pracy.
– Kim jest Stephan Müller?
– To nasz człowiek do zadań specjalnych. Nauczy cię zarządzania. Zostanie w Polsce przez kilka miesięcy.
– Rozumiem.
– Anita, czy ty się z kimś spotykasz?
– Nie.
– Dlaczego?
Miałam wrażenie, że się zamyśliła i przestała mnie słuchać.
– Chyba będzie lepiej, jak teraz skupię się na synach i na pracy.
– Jesteś piękną i mądrą kobietą. Nie powinnaś być sama. Nie zapytałaś o nowe warunki. Proszę, to twój nowy kontrakt. Obowiązuje od poniedziałku. Pod koniec czerwca ocenimy twoją zdolność do zarządzania spółką i ustalimy nowe warunki finansowe.
– Dziękuję.
– Poprosiłam kadry w Goleniowie, żeby został przetłumaczony na poniedziałek. Zleć zatrudnienie nowego dyrektora kontroli jakości. Kiedy dokonacie zmian w KRS?
– W poniedziałek.
– To dobrze. To bardzo ważne.
– Tak, wiem.
– Powodzenia.
– Możesz na mnie liczyć.
Kopertę otworzyłam dopiero w samochodzie. I od razu przestałam oddychać. Jeśli tylko się postaram, w ciągu pół roku spłacę kredyt na dom i samochód.