Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Niezapominajka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
19 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Niezapominajka - ebook

Trzy epoki, trzy kobiety, trzy historie i jedno pragnienie – doświadczyć miłości

Podczas wizyty w średniowiecznym kościele Matylda odnajduje ukryty w ścianie list. W rozszyfrowaniu jego treści pomaga jej profesor Jakub oraz starsza pani Zosia. Seniorka opowiada młodej kobiecie swoją historię. Przed wojną żyła jak arystokratka i poznała miłość swojego życia – Leona. Niestety wojna zmusza Zosię do dokonywania trudnych wyborów i decydowania, po której stronie barykady stoi.
List, który połączył Matyldę ze starszą panią, kreśli średniowieczną historię Nawojki – dziewczyny wychowującej się w klasztorze. Nawojka poza murami zgromadzenia poznaje smak prawdziwego życia, ale przewrotny los ponownie z nią igra i odbiera to, co najcenniejsze.
W jaki sposób z kobietami łączy się historia Nawojki?
Czy Matylda również pozna smak prawdziwej miłości?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8274-668-6
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Ko­bie­ta przeda­rła się przez chasz­cze i sta­nęła wśród sta­rych dębów. Spoj­rza­ła w górę. Ciem­ne chmu­ry prze­su­wa­ły się po nie­bie, jak­by umy­ka­ły przed jej wzro­kiem. Mia­ła wra­że­nie, że wci­ąż bie­gnie, mimo że sta­ła w miej­scu. W le­sie, po­mi­ędzy drze­wa­mi, nie czu­ła wia­tru. Łzy za­mie­ni­ły się w igły i kłu­ły twarz. Li­sto­pa­do­wy świt za­sko­czył ją pierw­szym przy­mroz­kiem. Wzma­ga­jące się po­dmu­chy uno­si­ły li­ście, któ­re ta­ńczy­ły na wie­trze, two­rząc fale. Do­oko­ła nie było ży­wej du­szy. Ze­rwa­ła z gło­wy chu­s­tę i owi­nęła nią to­bo­łek, któ­ry trzy­ma­ła w ra­mio­nach. Po­je­dyn­cze pa­sma wło­sów, wcze­śniej sple­cio­ne w war­kocz, pląta­ły się na wie­trze. De­li­kat­nie uło­ży­ła za­wi­ni­ąt­ko w wy­drążo­nym pniu, jak w ko­ły­sce. Po­pa­trzy­ła na nie ocza­mi pe­łny­mi łez, od­wró­ci­ła się i po­bieg­ła. Bie­gła pod wiatr, ka­żdy ko­lej­ny krok był trud­niej­szy, mia­ła wra­że­nie, że wie­trzy­sko przy­bra­ło na sile i pró­bu­je znisz­czyć wszyst­ko, co sta­nie na jego dro­dze. Łzy za­ma­rza­ły na po­licz­kach. Na skra­ju lasu ostat­kiem sił unio­sła obie ręce do góry i z jej gar­dła wy­do­był się roz­dzie­ra­jący krzyk. Upa­dła na ko­la­na i za­nio­sła się pła­czem. Nie wie­dzia­ła, jak dłu­go tak tkwi­ła. Oto­czo­na ci­szą, unio­sła gło­wę i od­wró­ci­ła się. Wiatr ustał, a bru­nat­ny dy­wan li­ści przy­krył zie­mię i śla­dy, któ­re w niej zro­bi­ła. Tyl­ko gdzie­nie­gdzie spod gru­bej war­stwy li­sto­wia prze­bi­ja­ły się jesz­cze zie­lo­ne kęp­ki tra­wy. Pod­nio­sła się i wró­ci­ła tą samą dro­gą. Z pnia drze­wa za­bra­ła to­bo­łek. Ści­ska­jąc go w ra­mio­nach, szep­nęła: prze­pra­szam, tak ci­cho, że pro­śba o wy­ba­cze­nie zo­sta­ła po­rwa­na przez wiatr. Jed­nak wśród szmat za­lśni­ły duże, nie­bie­skie oczy, któ­re pa­trzy­ły na nią z dzie­ci­ęcą uf­no­ściąKLASZ­TOR CY­STE­REK, OKO­LI­CE DZI­SIEJ­SZEJ WSI BIERZW­NIK, ROK 1478

Cze­ka­ła, aż zaj­dzie sło­ńce, nie chcia­ła, żeby kto­kol­wiek ją za­uwa­żył. Wie­dzia­ła, że w cza­sie wie­czor­ne­go na­bo­że­ństwa będzie pu­sto. Gdy za­pa­dł zmrok, szczel­nie opa­tu­li­ła się sza­lem i prze­my­ka­ła jak cień, uni­ka­jąc świa­tła ksi­ęży­ca. Za­pu­ka­ła ci­cho w klasz­tor­ne wro­ta, ale nie usły­sza­ła zbli­ża­jących się kro­ków. Po­now­nie za­stu­ka­ła, te­raz moc­niej. Przez szcze­li­nę po­mi­ędzy de­ska­mi do­strze­gła świa­tło, ktoś zbli­żał się do bra­my. Za­su­wa za­zgrzy­ta­ła, ko­łat­ka po­ru­szy­ła się, ude­rza­jąc o de­ski. Bla­da twarz za­lśni­ła w bla­sku świe­cy. Po­cząt­ko­wo Anna jej nie po­zna­ła, wy­ra­zi­ste rysy spo­wi­te czar­nym we­lo­nem zda­wa­ły się ostrzej­sze niż zwy­kle. Nie spo­dzie­wa­ła się, że to ona otwo­rzy. Po­chy­li­ła lek­ko gło­wę, chcąc scho­wać się przed jej spoj­rze­niem.

– Szczęść Boże, a któż to? Co się sta­ło? – za­py­ta­ła za­kon­ni­ca. – Anno, czy to ty?

– Tak, to ja – od­po­wie­dzia­ła ci­cho.

– Mat­ko Bo­ska – prze­że­gna­ła się. – Chwa­ła Bogu, nic ci nie jest. Two­ja sio­stra od zmy­słów od­cho­dzi.

– Mogę we­jść? – za­py­ta­ła.

– Tak dziec­ko, cho­dź – zła­pa­ła ją za ra­mię i lek­ko po­pchnęła do środ­ka. Sama wy­chy­li­ła gło­wę za bra­mę i ro­zej­rza­ła się, czy nikt jej nie wi­dział. Za­trza­snęła za­su­wę.

Stu­kot bu­tów od­bi­jał się echem w prze­stron­nych ko­ry­ta­rzach klasz­to­ru, za­kłó­cał pa­nu­jącą tam ci­szę. Gdy we­szły do celi, za­kon­ni­ca usia­dła za sto­łem, a dziew­czy­na szyb­ko za­jęła miej­sce na­prze­ciw­ko, chcąc jesz­cze przez chwi­lę ukryć się przed jej wzro­kiem.

– Na pew­no nic ci nie jest? – mnisz­ka jesz­cze raz za­py­ta­ła z tro­ską.

– Na pew­no, po pro­stu… – za­częła.

– Na li­to­ść Bo­ską, gdzie by­łaś? Wszy­scy cię szu­ka­li. My­śle­li­śmy, że nie ży­jesz.

– Ja, nie mo­głam, może nie­po­trzeb­nie przy­szłam – za­wa­ha­ła się.

W tym mo­men­cie drzwi ga­bi­ne­tu otwo­rzy­ły się i do środ­ka we­szła młod­sza sio­stra za­kon­na.

– Prze­pra­szam, mat­ko prze­ło­żo­na, sły­sza­łam pod­nie­sio­ne gło­sy. Czy coś się sta­ło?

– Nie, sio­stro Kon­stan­cjo, wszyst­ko do­brze. Pro­szę iść do sie­bie.

Gdy drzwi z ci­chym skrzyp­ni­ęciem za­mknęły się, prze­ory­sza zła­go­dzi­ła ton, nie chcąc wy­stra­szyć dziew­czy­ny.

– Do­brze, dziec­ko. Jak mogę ci po­móc?

Anna za­częła roz­wi­jać szal, któ­rym była opa­tu­lo­na. De­li­kat­nie wy­ci­ągnęła za­wi­ni­ąt­ko, któ­re za­kwi­li­ło.

– Ci­cho, już ci­chut­ko – po­wie­dzia­ła ła­god­nie, tu­ląc je w ra­mio­nach.

– Dziec­ko? – wy­szep­ta­ła prze­ra­żo­na opat­ka. – Dla­te­go ucie­kłaś! – zła­pa­ła się za gło­wę.

– Po­móż mi mat­ko! Ja nie mogę, nie je­stem w sta­nie…

– Kie­dy się uro­dzi­ło?

– Ty­dzień temu.

– Two­ja sio­stra wczo­raj uro­dzi­ła. Może wy­cho­wać jak swo­je.

– Nie! – pod­nio­sła głos – nie chcę, żeby ktoś wie­dział. Tyl­ko sta­ra zie­lar­ka wie, po­mo­gła mi przy po­ro­dzie.

– Nie my­ślisz ja­sno, po po­ro­dzie często tak jest. Po­słu­chaj, two­ja sio­stra też uro­dzi­ła. Obie ra­zem wy­cho­wa­cie dzie­ci. Po­słu­chaj mnie!

– Nie, nie zga­dzam się. Weź ją, pro­szę – za­łka­ła. Roz­gląda­ła się na boki, za­cho­wy­wa­ła się jak spło­szo­ne zwie­rzę.

– Wiem, co się sta­ło, ale sio­stry mu­szą so­bie wy­ba­czyć, żeby na­stęp­ne po­ko­le­nia nie nio­sły tego ci­ęża­ru.

– We­źmiesz ją?

– Sama wiesz, jak to jest wy­cho­wy­wać się w klasz­to­rze. Tego chcesz dla swo­jej cór­ki? Bo to dziew­czyn­ka, tak?

– Dziew­czyn­ka – Na­woj­ka. Obie nas wy­cho­wa­łaś, mnie i sio­strę, i ni­cze­go nie ża­łu­ję.

– Nie mia­łam in­ne­go wy­jścia, kie­dy two­ja mat­ka was przy­nio­sła. Chcia­ła was roz­dzie­lić, ni­g­dy by­ście jej tego nie wy­ba­czy­ły.

– Weź moją cór­kę – po­wie­dzia­ła.

– Do­brze – ksie­ni wes­tchnęła głębo­ko – ale znasz za­sa­dy.

Kiw­nęła gło­wą i po­ło­ży­ła có­recz­kę na sto­le, wcześ­niej zło­ży­ła na jej czo­le po­ca­łu­nek. Od­wró­ci­ła się. Nie chcia­ła, żeby mat­ka prze­ło­żo­na wi­dzia­ła w jej oczach łzy. Na­ma­wia­ła­by ją, żeby od­dać dziec­ko sio­strze, a tego zro­bić nie mo­gła. Już do­ko­na­ła wy­bo­ru, naj­trud­niej­sze­go w swo­im ży­ciu. Po­sta­no­wi­ła po­da­ro­wać Bogu Na­woj­kę.

* * *ŁÓDŹ, WRZE­SIEŃ 2007 ROKU

– Sto lat, sto lat… – usły­sza­ła Ma­tyl­da, gdy na­ci­snęła klam­kę drzwi do swo­je­go ga­bi­ne­tu.

Nie spo­dzie­wa­ła się, że jej ko­le­dzy, twar­do stąpa­jący po zie­mi fa­ce­ci, będą pa­mi­ęta­li o czy­mś tak nie­istot­nym jak jej uro­dzi­ny. Wi­dok był je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju, ośmiu mężczyzn w gar­ni­tu­rach sta­ło w jej ga­bi­ne­cie, przy­ozdo­bio­nym ko­lo­ro­wy­mi ba­lo­na­mi. Ka­żdy z nich trzy­mał w ręku bu­kiet i uśmie­chał się. Była to nie­co­dzien­na sce­na.

Za­zwy­czaj w biu­rze pa­no­wa­ła ci­sza. Wszy­scy w sku­pie­niu wpa­try­wa­li się w mo­ni­to­ry bądź po­chy­la­li nad sto­ła­mi kre­ślar­ski­mi. Zmia­na na­stąpi­ła sze­ść mie­si­ęcy temu, gdy Ma­tyl­da zo­sta­ła sze­fem i wspól­ni­kiem w fir­mie. Była je­dy­ną ko­bie­tą w ze­spo­le i je­dy­ną oso­bą wpro­wa­dza­jącą po­wiew świe­żo­ści w to sza­ro­bu­re miej­sce. Naj­młod­sza z dru­ży­ny kiep­sko wspo­mi­na swo­je po­cząt­ki. Ry­wa­li­za­cja wśród mężczyzn była ogrom­na. Ko­bie­ta w gru­pie ozna­cza­ła kło­po­ty. Jak pó­źniej się do­wie­dzia­ła, pa­no­wie spo­dzie­wa­li się „zim­nej suki”, bo tyl­ko taka mo­gła po­ra­dzić so­bie z kon­ku­ren­cją, zwłasz­cza wśród sam­ców. Ja­kież było ich zdzi­wie­nie, gdy pierw­sze­go dnia po­ja­wi­ła się w biu­rze. Ubra­na w zie­lo­ny ko­stium, z bu­rzą ru­dych lo­ków. Za­bu­rzy­ła ener­gię tego miej­sca na za­wsze. Wpro­wa­dzi­ła ko­lor w od­cie­nie sza­ro­ści, któ­re do­tąd wy­pe­łnia­ły po­miesz­cze­nia biu­ro­we. Pó­źniej za­częły po­ja­wiać się ro­śli­ny, ko­lo­ro­we ku­becz­ki z her­ba­ta­mi, któ­rych nazw nie dało się za­pa­mi­ętać, oraz pufy, po­dusz­ki, żeby mo­żna było usi­ąść wy­god­nie. Ety­kiet­ka, któ­rą przy­pi­ęli jej na po­cząt­ku, zmie­ni­ła się. Z „zim­nej suki” sta­ła się „stuk­ni­ętą wa­riat­ką”, do mo­men­tu od­da­nia pierw­sze­go pro­jek­tu. Pod­czas ze­bra­nia za­rządu ze­spół przed­sta­wiał pro­jekt, któ­ry oka­zał się kla­pą. Wów­czas wsta­ła ona i – wbrew pa­nu­jącym re­gu­łom – po­pro­si­ła o jesz­cze je­den dzień. Za­sko­czo­ny za­rząd zgo­dził się bez dys­ku­sji. Był to pre­ce­dens. A po­zo­sta­łym zro­bi­ło się wstyd. Tłu­ma­czy­li, że mogą prze­ro­bić, że tę ścia­nę usu­ną, zmie­nią po­ło­że­nie okien i tym po­dob­ne. Od­po­wie­dzia­ła, że nic nie trze­ba prze­ra­biać, po­sta­wi­ła dwie kre­ski na pro­jek­cie, zmie­ni­ła ma­te­riał i po­upy­cha­ła te swo­je do­dat­ki. Gdy zo­ba­czy­li wi­zu­ali­za­cję, ka­żdy z nich w głębi du­szy po­wtó­rzył za pre­ze­sem, że Ma­tyl­da jest ge­niu­szem.

Te­raz sta­ła przed nimi wzru­szo­na. Po­ko­cha­ła ich z wza­jem­no­ścią.

– Chło­pa­ki, dzi­ęku­ję wam.

– Dziew­czy­no, to są two­je uro­dzi­ny. Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go! – krzyk­nął je­den z nich, wręcza­jąc jej pre­zent.

– O, jesz­cze pre­zent! Co wy wy­my­śli­li­ście? Cie­ka­wa je­stem… – za­częła roz­pa­ko­wy­wać upo­mi­nek.

– A wiesz, że nie było ła­two – pod­nio­sły się gło­sy ko­le­gów. – To był naj­trud­niej­szy pro­jekt ever.

– Tak, mu­sie­li­śmy zro­bić bu­rzę mó­zgów – prze­krzy­ki­wa­li się.

– Dzi­ęku­ję, ła­pacz snów! Prze­pi­ęk­ny! – Była na­praw­dę za­chwy­co­na.

– To jesz­cze nie wszyst­ko – stwier­dził naj­star­szy z nich, wręcza­jąc jej ko­per­tę.

– Nie! Chy­ba nie sko­pio­wa­li­ście po­my­słu od dziew­czyn z ksi­ęgo­wo­ści?

– No co ty! – obu­rzył się je­den z nich. – Dla nie­zwy­kłej dziew­czy­ny nie­zwy­kły pre­zent. Ma­tyl­da otwo­rzy­ła ko­per­tę – w środ­ku była gra­na­to­wa wi­zy­tów­ka ze zło­tą man­da­lą. Po dru­giej stro­nie zło­co­ny­mi li­te­ra­mi na­pi­sa­no: Kor­ne­lia Sło­wik i nu­mer te­le­fo­nu.

– Do­bra. Kim jest pani Kor­ne­lia? – za­py­ta­ła skon­ster­no­wa­na.

– Eks­pe­dient­ka w ma­gicz­nym skle­pie po­wie­dzia­ła…

– W ja­kim skle­pie? – prze­rwa­ła mu Ma­tyl­da ze śmie­chem.

– No, ma­gicz­nym. W ko­ńcu dla nas taka je­steś, tro­chę ma­gicz­na. Skąd mie­li­śmy wzi­ąć pre­zent dla cie­bie? Pani eks­pe­dient­ka po­wie­dzia­ła, że je­śli chce­my coś na­praw­dę su­per, to spo­tka­nie z pa­nią Kor­ne­lią będzie strza­łem w dzie­si­ąt­kę. Wszyst­ko jest za­ła­twio­ne, prze­pływ ener­gii za­po­cząt­ko­wa­ny, masz tyl­ko za­dzwo­nić.

– Na­praw­dę, za­sko­czy­li­ście mnie, dzi­ęku­ję! – po­wie­dzia­ła, uśmie­cha­jąc się.

***

– Wszyst­kie­go naj­lep­sze­go! – krzyk­nęła Ola, gdy tyl­ko Ma­tyl­da uchy­li­ła drzwi.

– Cze­ść, ko­cha­na, dzi­ęku­ję – od­po­wie­dzia­ła. – Co ty przy­nio­słaś?

– Boże Ma­tyś, ile to już lat – we­szła do kuch­ni, roz­pa­ko­wu­jąc pa­kun­ki. – Trzy­dzie­ste pi­ąte uro­dzi­ny, sama po­my­śl. A ile my się zna­my? Cze­kaj, cze­kaj, mu­szę po­li­czyć.

– Nie mu­sisz li­czyć. Trzy­dzie­ści lat ko­cha­na, tyle trwa na­sza przy­ja­źń. – Uca­ło­wa­ła ją.

– Ma­tyl­dziu – za­częła dziew­czy­na, mru­żąc oczy – my­śla­łaś o…

– Tak, ale nie dzi­siaj, pro­szę cię. Dziś są moje uro­dzi­ny – od­po­wie­dzia­ła wy­mi­ja­jąco.

Przy­ja­ció­łka za­uwa­ży­ła, że oczy jej za­lśni­ły. Nie chcia­ła psuć tego dnia, wra­ca­jąc do bo­le­snych wspo­mnień. Wie­dzia­ła, że Ma­tyl­da nie jest jesz­cze go­to­wa, mimo że mi­nęło tyle cza­su.

– No wła­śnie, uro­dzi­ny – szep­nęła do sie­bie. – Uro­dzi­ny, sto lat, sto lat – za­in­to­no­wa­ła i wy­ci­ągnęła wino z tor­by. – Trze­ba to uczcić. Da­waj kie­lisz­ki i kor­ko­ci­ąg!

– Już? Może naj­pierw coś zjesz?

– Nie, da­waj kie­lisz­ki! Raz wy­rwa­łam się z domu, zo­sta­wia­jąc męża na pa­stwę dzie­ci, i nie za­mie­rzam cze­kać, aż zje­dzą mnie wy­rzu­ty su­mie­nia. Wina! Wina!

Gdy wie­czo­rem sie­dzia­ły w bla­sku świec, pi­jąc dru­gą bu­tel­kę, Ma­tyl­da za­częła się śmiać.

– Nie po­wie­dzia­łam ci, jaki pre­zent do­sta­łam od chło­pa­ków z pra­cy.

– Pew­nie coś z sza­ro­ści – za­wtó­ro­wa­ła jej Ola.

– Nie, na mo­ich chło­pa­ków za­wsze mogę li­czyć, tym ra­zem się po­sta­ra­li. – Ma­tyl­da wy­ci­ągnęła ła­pacz snów.

– No fak­tycz­nie, jak na nich to me­ga­kre­atyw­ny, wręcz eks­tra­wa­ganc­ki pre­zent. Spo­dzie­wa­łam się de­ski do skła­da­nia ko­szul lub cze­goś po­dob­ne­go. Cie­ka­we, czy li­czy­li od­le­gło­ści po­mi­ędzy tymi sznu­recz­ka­mi? – Ola do­tknęła mi­ster­nych splo­tów.

– To nie fair, na­praw­dę się po­sta­ra­li – bro­ni­ła ich Ma­tyl­da ze śmie­chem.

– Cze­kaj, cze­kaj, a zmie­rzy­li, jaką śred­ni­cę ma ten okrąg?

– Nie okrąg, tyl­ko koło. To jest koło.

– A co za ró­żni­ca?

– Ko­lo­sal­na. Koło jest to zbiór wszyst­kich punk­tów płasz­czy­zny, któ­rych od­le­gło­ść od usta­lo­ne­go punk­tu na tej płasz­czy­źnie, na­zy­wa­ne­go środ­kiem koła, jest mniej­sza lub rów­na dłu­go­ści pro­mie­nia koła – wy­re­cy­to­wa­ła przy­ja­ció­łka.

– Czy ty chcesz, że­bym ze­mdla­ła? Nie mów mi ta­kich rze­czy, ko­bie­to! I jak tu pić w ta­kich wa­run­kach?!

– Zo­bacz tu – Ma­tyl­da rzu­ci­ła jej ko­per­tę.

Ola wy­ci­ągnęła wi­zy­tów­kę i po­pa­trzy­ła zdzi­wio­na na przy­ja­ció­łkę.

– Mó­wi­łam ci – za­śmia­ła się Ma­tyl­da.

– Ale kto to jest? Tre­ner per­so­nal­ny, co­ach sa­mo­roz­wo­ju, a może sty­list­ka? Cze­kaj, cze­kaj, jed­nak chcą cię wbić w te gar­ni­tu­ro­we sza­ro­ści.

– Nie bądź dla nich taka su­ro­wa. To na­praw­dę faj­ne chło­pa­ki.

– Do­bra, to kim jest ta pani?

– Sama do ko­ńca nie wiem – szep­nęła – chy­ba ja­kaś wró­żka albo astro­log.

– No to po­je­cha­li – ziew­nęła Ola.

Gdy za­snęła na ka­na­pie, Ma­tyl­da po­ło­ży­ła się obok, przy­kry­wa­jąc sie­bie i przy­ja­ció­łkę ko­cem. Nie mo­gła za­snąć. Ostat­nia świecz­ka wła­śnie się do­pa­la­ła. Kie­dy zga­sła, w po­ko­ju zro­bi­ło się zu­pe­łnie ciem­no, ksi­ężyc był w no­wiu. Jego sre­brzy­ste świa­tło, któ­re tak lu­bi­ła, nie tu­li­ło jej do snu. Okno było uchy­lo­ne, a wiatr de­li­kat­nie po­ru­szał fi­ran­ką. Ma­tyl­da ro­zej­rza­ła się po sa­lo­nie, nie lu­bi­ła cie­ni, któ­re z ka­żde­go kąta zda­wa­ły się za­gar­niać co­raz wi­ęk­sze te­ry­to­rium. Nic wte­dy nie było tym, czym się wy­da­wa­ło. Usia­dła i za­pa­li­ła świecz­kę. Pło­mień roz­pro­szył mrok. Te­atr świa­tła i cie­ni roz­po­czął się na do­bre. Ciem­no­ść pod­kre­śla­ła głębię prze­strze­ni, a świa­tło wy­do­by­wa­ło kszta­łty i ko­lo­ry. Ma­tyl­da po­my­śla­ła o ja­ski­ni pla­to­ńskiej. Czy do­strze­gam wi­ęcej niż inni? Czy opu­ści­łam ja­ski­nię? A może ja się mylę? Może ja po­pe­łni­łam błąd? W jej wnętrzu to­czył się nie­ustan­ny kon­flikt, a dni ta­kie jak ten – uro­dzi­ny – jesz­cze go wzmac­nia­ły. W ten dzień czu­ła się wy­jąt­ko­wo sa­mot­na. Pust­ka, któ­rą od­czu­wa­ła, była do­tkli­wa. Mo­men­ta­mi mia­ła wra­że­nie, że bra­ku­je jej cząst­ki sa­mej sie­bie. Nie ro­zu­mia­ła lu­dzi ani oni jej. Do­sto­so­wa­ła się, przy­bra­ła ma­skę ko­lo­ro­we­go pta­ka, któ­ry, wiecz­nie uśmiech­ni­ęty, po­ka­zy­wał wszyst­kim wo­kół, czym jest szczęście, mimo że sam go ni­g­dy nie do­świad­czył. Je­dy­nie Ola wie­dzia­ła, zna­ła praw­dzi­wą Ma­tyl­dę. Od cza­su do cza­su ta Ma­tyl­da ucie­ka­ła od świa­ta, za­my­ka­ła się przed in­ny­mi. Jej wzrok padł na wi­zy­tów­kę wró­żki. Szu­ka­ła od­po­wie­dzi. Czy tam je znaj­dzie? Za­wsze ci­ągnęło ją do ma­gii, jed­nak ro­zum pod­po­wia­dał, że to ułu­da. Wie­dzia­ła, że nikt nie da jej go­to­wej re­cep­ty. Sama musi zro­bić pierw­szy krok, tyl­ko nie była na nie­go go­to­wa. I nie wie­dzia­ła, czy kie­dy­kol­wiek będzie.

Pój­dę do wró­żki – po­my­śla­ła – to i tak nic nie zmie­ni, a za­wsze to ja­kieś nowe do­świad­cze­nie. Lu­bi­ła trak­to­wać ży­cie jak za­ba­wę. Ko­rzy­sta­ła z ka­żdej oka­zji, żeby po­czuć, że żyje. Cza­sa­mi po­dej­mo­wa­ła nie­po­trzeb­ne ry­zy­ko, ale to do­da­wa­ło jej sił. Śpij już – szep­nęła do sie­bie, gdy jej po­wie­ki za­częły opa­dać – bo ju­tro za­brak­nie ci we­rwy na wy­jazd z przy­ja­ció­łką.

Do­oko­ła pa­no­wa­ła ciem­no­ść, ale w od­da­li uj­rza­ła świa­tło, któ­re było co­raz bli­żej. Po chwi­li za­miast jed­ne­go ja­sne­go punk­tu wi­dzia­ła jęzo­ry ognia, któ­re za­własz­cza­ły oko­li­cę. Zbli­ża­ły się, a ona nie mo­gła ru­szyć się z miej­sca, jak­by była przy­ku­ta kaj­da­na­mi. Nie­bo ja­śnia­ło, zro­bi­ło się po­ma­ra­ńczo­wo-żó­łte. Te­raz sta­no­wi­ło tło dla wie­ży, któ­ra, roz­świe­tlo­na pło­mie­nia­mi, ja­rzy­ła się na ho­ry­zon­cie. Roz­pa­da­ła się. Ktoś od środ­ka pró­bo­wał zro­bić wy­łom w mu­rze. Wy­gląda­ło to tak, jak­by go­ły­mi ręko­ma roz­ry­wał ścia­ny. Sły­sza­ła huk spa­da­jących ka­mie­ni, któ­re w zde­rze­niu z zie­mią roz­pa­da­ły się na mi­lio­ny ka­wa­łków. Wie­ża ru­nęła, a przez most zmie­rza­ła do niej po­stać, od któ­rej biła nie­bie­ska po­świa­ta. Ka­żdy krok po­wo­do­wał, że po­żar, któ­ry sza­lał do­oko­ła, wy­ga­sał. Błękit­ne świa­tło zdo­mi­no­wa­ło oto­cze­nie, a było tak in­ten­syw­ne, że ją ośle­pi­ło. Przy­sło­ni­ła na chwi­lę oczy ręką, a gdy spoj­rza­ła przed sie­bie, zo­ba­czy­ła star­sze­go mężczy­znę w nie­bie­skich sza­tach, sie­dzące­go na tro­nie i trzy­ma­jące­go w dło­ni po­tężny miecz.

– Idź głup­cze, ze­rwij kaj­da­ny prze­szło­ści, wstąp na nową dro­gę!

Król za­mach­nął się mie­czem w jej kie­run­ku, zdąży­ła le­d­wie za­mknąć oczy i ob­ró­cić gło­wę. Po­czu­ła ból i unio­sła po­wie­ki. Po­pa­trzy­ła z prze­ra­że­niem w ciem­no­brązo­we oczy Oli, któ­rej ra­mio­na i gło­wa zwi­sa­ły z ka­na­py. Ma­tyl­da le­ża­ła na dy­wa­nie, mu­sia­ła spa­ść z sofy na kor­ko­ci­ąg, któ­ry te­raz bo­le­śnie wbi­jał się w jej ra­mię.

– Mat­ko! Jaki mia­łam sen! Nie uwie­rzysz!

Opo­wie­dzia­ła przy­ja­ció­łce sen pod­czas śnia­da­nia.

– Te­raz to ko­niecz­nie mu­sisz za­dzwo­nić do wró­żki – pod­su­mo­wa­ła Ola, my­jąc na­czy­nia. – Czy­ta­łam, że uro­dzi­ny to naj­lep­szy czas na ta­kie rze­czy.

– Na ja­kie?

– No wiesz, ta­kie cza­ry mary.

– Nie uro­dzi­ny, tyl­ko wrze­śnio­wy nów. Wte­dy za­czy­na­my nasz nowy rok oso­bi­sty. Był wczo­raj – po­wie­dzia­ła smut­no.

– Nic nie szko­dzi, leć, dzwoń. Ja tu sko­ńczę sprzątać.

– Ej, a co ty je­steś taka za­do­wo­lo­na? – za­py­ta­ła Ma­tyl­da po­dejrz­li­wie.

– A tak mi się przy­po­mnia­ło, jak kie­dyś wy­wo­ły­wa­ły­śmy du­chy, pa­mi­ętasz? – chi­cho­cząc, ukry­ła twarz w ścier­ce do na­czyń.

– To sta­re dzie­je – ob­ru­szy­ła się przy­ja­ció­łka.

– Do­brze, niech ci będzie. Sta­re, ale jare – za­śmia­ła się gło­śno. – Nie­któ­rzy ni­g­dy nie za­pom­ną, że nie mo­gli spędzić pierw­szej let­niej nocy pod na­mio­ta­mi, bo Ma­tyl­da zo­ba­czy­ła du­cha i za­alar­mo­wa­ła całą wieś. Na­wet nie zo­ba­czy­ła, tyl­ko sama go wy­wo­ła­ła. Grze­siek z ósmej ce przez dwa lata się do cie­bie nie od­zy­wał – chi­chra­ła się Ola. – Zo­ba­czy­my, co sta­nie się po tej wi­zy­cie u wró­żki. Ma­tyl­da i ma­gia to cie­ka­we po­łącze­nie. – Po­ki­wa­ła gło­wą, sta­ra­jąc się za­cho­wać po­wa­żną minę.

Gdy Ma­tyl­da wy­bie­ra­ła nu­mer, z kuch­ni do­bie­gał śmiech przy­ja­ció­łki, zu­pe­łnie jak dwa­dzie­ścia lat temu. Uzy­ska­ła po­łącze­nie i nie­ocze­ki­wa­nie usły­sza­ła:

– Halo, czy coś jesz­cze pani Mar­to?

– Halo – zdzi­wi­ła się Ma­tyl­da. – Dzień do­bry. Mam na imię Ma­tyl­da.

– Dzień do­bry pani Ma­tyl­do, prze­pra­szam właś­nie roz­ma­wia­łam z klient­ką, my­śla­łam, że to ona. W czym mogę po­móc?

– Chcia­łam umó­wić się na spo­tka­nie. Kie­dy ma pani wol­ne ter­mi­ny?

– A kie­dy chcia­ła­by pani przy­jść?

– Naj­le­piej we wrze­śnio­wy nów, ale to było wczo­raj – Ma­tyl­da wes­tchnęła.

– Nie, będzie dzi­siaj. Dzi­siaj o dwu­na­stej dwie będzie nów, za­pra­szam.

– Na­praw­dę? By­ło­by ide­al­nie!

– Tak, klient­ka wła­śnie od­wo­ła­ła wi­zy­tę. Do­słow­nie przed chwi­lą. Przy­naj­mniej nów się nie zmar­nu­je. Zdąży pani na dwu­na­stą?

– Oczy­wi­ście, dzi­ęku­ję.

Trzy go­dzi­ny pó­źniej Ma­tyl­da wy­szła ze sta­rej, przed­wo­jen­nej ka­mie­ni­cy. Wsia­dła do sa­mo­cho­du, któ­rym przy­je­cha­ła po nią Ola.

– I co? Opo­wia­daj. Jak było? Jaka jest ta wró­żka?

– Po­cze­kaj chwi­lę, mu­szę ochło­nąć.

– Nie każ mi cze­kać, już wy­star­cza­jąco dłu­go cze­ka­łam. Mów.

– Pani Kor­ne­lia jest przede wszyst­kim cie­płą oso­bą. Gdy ją po­zna­jesz, od razu masz wra­że­nie, że to ktoś do­bry. Czu­jesz się wy­jąt­ko­wo w jej obec­no­ści.

– To już po­ło­wa suk­ce­su – Ola skręci­ła i – prze­je­żdża­jąc przez po­dwój­ną ci­ągłą, zmie­ni­ła kie­ru­nek jaz­dy.

– Po­dwój­na ci­ągła. Chcesz nas za­bić? – Ma­tyl­da ha­mo­wa­ła no­ga­mi po stro­nie pa­sa­że­ra.

– A po­wie­dzia­ła ci, że zgi­niesz?

– Kto?

– No, wró­żka, a kto?

– Nie, nie po­wie­dzia­ła.

– No wi­dzisz, więc zdąży­my całe i zdro­we przed zmro­kiem – skwi­to­wa­ła Ola z uśmie­chem. – Opo­wia­daj.

– Gdy wcho­dzisz do jej miesz­ka­nia, to tak, jak­byś wcho­dzi­ła prze­mok­ni­ęta do domu bab­ci. Wiesz, co cię cze­ka! Cie­pła her­ba­ta, cia­sto i mi­ęk­ki koc. U niej jest po­dob­nie. Po pro­stu to wiesz. Wiesz, że wszyst­ko będzie do­brze. Na po­cząt­ku po­wie­dzia­ła, że wi­docz­nie tak mia­ło być, że wła­śnie dziś mia­ły­śmy się spo­tkać.

– Wró­ży­ła? Nie wiem, mia­ła szkla­ną kulę, kar­ty?

– Mat­ko! Olka, jak mi będziesz prze­ry­wa­ła, to ni­g­dy nie po­wiem. Tego jest tyle, że nie wiem od cze­go za­cząć.

– No mów, wró­ży­ła?

– Tak, ale to nie jest wró­że­nie. To bar­dziej przy­po­mi­na pod­po­wia­da­nie. Wiesz, ta­kie pod­po­wie­dzi, czy do­ko­nu­jesz do­brych wy­bo­rów, ja­kie masz mo­żli­wo­ści. Co jest dla cie­bie lep­sze, cze­go le­piej się wy­strze­gać. Tak wie­le mi po­wie­dzia­ła. Mu­szę to za­pi­sać, żeby nie za­po­mnieć. Naj­bar­dziej zdzi­wi­ło mnie to, że kar­ty ta­ro­ta po­ka­za­ły mój sen.

– Co? Jak to mo­żli­we?

– Na­praw­dę – Ma­tyl­da po­kle­pa­ła się w oko­li­cach ser­ca. – Była wie­ża, któ­ra się wa­li­ła, do­kład­nie tak, jak w moim śnie. I był król mie­czy, tak samo ubra­ny, jak ten, któ­re­go wi­dzia­łam. I był głu­piec, któ­ry za­czy­na nową dro­gę ży­cia.

– Czy­li ty? – za­śmia­ła się Ola. – Też bym ci to po­wie­dzia­ła. Zresz­tą wie­le razy mó­wi­łam. Co nie, Ma­tyś? – Po­pa­trzy­ła na nią, pusz­cza­jąc oczko. – Co da­lej?

– Te­raz mu­szę we­jść na nową dro­gę. Wła­śnie za­czy­nam swój ostat­ni rok oso­bi­sty, dzie­wi­ąty, i mu­szę po­za­my­kać sta­re rze­czy, któ­re ci­ągną się za mną. Nie mogę ich za­brać ze sobą do no­we­go świa­ta. Mu­szę wszyst­ko po­ukła­dać, mam na to rok. A, i do­sta­nę wia­do­mo­ść, któ­ra zmie­ni wszyst­ko.

– Po­wa­żnie to brzmi. A co będzie pó­źniej? Co będzie za rok?

– Za rok będę już w in­nym miej­scu.

– Ma­tyś, to ty nie spraw­dzaj pocz­ty. Po co ci ta wia­do­mo­ść. Nie chcę, że­byś była w in­nym miej­scu.

– Zo­ba­czy­my, co będzie. Kar­ty tak po­wie­dzia­ły.

– My­ślisz, że to się spe­łni, że to praw­da? Jak to mo­żli­we, że ja­kieś kar­ty wie­dzą ta­kie rze­czy?

– Nie wiem. A wiesz, co jesz­cze po­wie­dzia­ły? – ude­rzy­ła ręką w ko­la­no.

– No co?

– Że cze­ka mnie pod­róż – za­śmia­ła się. – A więc w dro­gę!

* * *
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: