- W empik go
Niezapomniany. Jan Paweł II we wspomnieniach przyjaciół i współpracowników - ebook
Niezapomniany. Jan Paweł II we wspomnieniach przyjaciół i współpracowników - ebook
Książka łączy świadectwa 22 przyjaciół i bliskich współpracowników św. Jana Pawła II. Rozpoczyna się wywiadem z emerytowany papieżem Benedyktem XVI, który dla tej rozmowy odstąpił od reguły nieudzielania wywiadów, w którym składa hołd wysiłkowi i myśli polskiego papieża. Wśród rozmówców Włodzimierz Rędziocha, obok Benedykta XVI, znaleźli się m.in.: kard. Angelo Amato, kard. Tarcisio Bertone, Renato Buzzonetti, kard. Andrzej Deskur, kard. Stanisław Dziwisz, Arturo Mari, kard. Stanisław Nagy, Joachim Navarro Valls, Wanda Półtawska i wielu innych.
Powstała książka, która jest wiernym, szczegółowym, żywym portretem Świętego Papieża nakreślonym przez osoby szczególnie Jemu bliskie. Polecamy, by przy okazji 10. rocznicy odejścia Jana Pawła II do Domu Ojca, przyjrzeć się mu bliżej.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7569-549-6 |
Rozmiar pliku: | 5,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niezapomniany. Długi czas w muzeum poszukiwaliśmy nici spajającej wywiady zamieszczone w tej książce. Rozmowy na temat człowieka, papieża, świętego, którego imię wielce zdewaluowano przez częste, a mało odpowiedzialne wypowiadanie i odmianę przez wszystkie przypadki w polskiej media sferze, są z natury różne. Dwadzieścia dwa głosy łączy jednak wiele wątków: wiara, człowieczeństwo, troska o stan Kościoła, o Polskę, pielgrzymowanie, praca, ewangeliczna postawa, historia, powołanie, miłość, społeczeństwo, słuchanie, papiestwo... Jako tytuł spajający to wszystko wybraliśmy jednakże słowo przynależące do słownika odczuć, które nadaje sens narracji wielu głosów zarówno przyjaciół, jak i współpracowników, tak że stanowią jedno jakby polifoniczne świadectwo o Niezapomnianym. Oni go nie zapomnieli. Oni mówią o nim jak o żyjącym. Dlatego nazywamy ich wspólne wyznania jednym słowem: Niezapomniany. Dodać tutaj należy, że te głosy ludzi zostały wypowiedziane dobrych kilka lat po śmierci Jana Pawła II. Spisał je Włodzimierz Rędzioch, watykanista, korespondent prasowy i długoletni mieszkaniec Rzymu. On sam nadaje rytm opowieści i oddaje niezwykłe dziedzictwo, kierując tory rozmów na wciąż nowe pola.
Zachwyca wywiad z Benedyktem XVI, papieżem seniorem, który łamie silentium i opowiada o swojej współpracy ze swoim byłym przełożonym: „Pierwszym wielkim wyzwaniem, z którym się spotkaliśmy, była szerząca się w Ameryce Łacińskiej teologia wyzwolenia. Ogólna opinia o niej zarówno w Europie, jak i w Ameryce Północnej była następująca: w grę wchodziło tu świadczenie pomocy ubogim, a więc sprawa, której, ogólnie rzecz biorąc, można tylko przyklasnąć. Jest to jednak błąd”. Kto z nas jeszcze pamięta, jaki to błąd?
Innych strun dotyka opowieść kard. Angelo Sodano. Długoletni watykański sekretarz stanu opowiada o pracy papieża: „To była wspaniała synteza tradycji i współczesności w świetle nauki Jezusa, który w znanej przypowieści pochwalał człowieka umiejącego ze swego skarbca wydobywać „rzeczy nowe i stare”, nova et vetera – zgodnie z pięknym tekstem łacińskim Ewangelii według św. Mateusza. W rządzeniu inspirował się wielkimi zasadami Chrystusowej Ewangelii, kierując się zawsze pochodzącym z wysoka światłem wiary”.
Osobliwe miejsce w publikacji zajmują rozmowy z dwiema uzdrowionymi kobietami. Francuska zakonnica Marie Simon-Pierre Normand opowiada o swoim cudownym uzdrowieniu z choroby Parkinsona. Co ciekawe, uważa, że wielce zlaicyzowana Francja bardzo potrzebowała tego cudu uczynionego przez papieża Polaka. Natomiast Kostarykanka Floribeth Mora Díaz składa świadectwo, w jaki sposób została cudownie uratowana ze śmiertelnego zagrożenia tętniakiem mózgu. Jej zdaniem cuda zdarzają się po to, abyśmy odkrywali Boga działającego, a patron uzdrowienia całe życie służył właśnie Bogu działającemu...
Dzięki rozmowom przedstawionym w tej książce możemy dotknąć tajemnicy jej głównego bohatera, który odszedł do domu Ojca, lecz nie w zapomnienie.
Muzeum, które w centrum działania stawia sobie ambitny cel upamiętnienia osoby Papieża i przechowania dla następnych pokoleń najważniejszych perspektyw jego duchowego testamentu, nie mogło znaleźć piękniejszej okazji do rozpoczęcia serii wydawnictw, które mają przypominać nadchodzącym pokoleniom o tym, czego byliśmy mimowolnymi świadkami. Z tego powodu zbudowaliśmy nową ekspozycję, którą w roku ubiegłym odwiedziło w niewielkich Wadowicach prawie 230 tysięcy pielgrzymów i turystów dosłownie z całego świata. Dlatego w gościnnej Polsce staramy się pokazać nasze najważniejsze bogactwo: człowieka, który zmieniał oblicze ziemi nad Wisłą i nad innymi rzekami na wszystkich kontynentach i z którego jesteśmy bardzo dumni.
Wadowickie muzeum powstawało stopniowo. Od narodzin pomysłu do realizacji marzeń upłynęło sporo czasu. Ale tu wszystko się zaczęło. Tutaj przyszło na świat najmłodsze dziecko Karola Wojtyły seniora i Emilii z Kaczorowskich. Tutaj był jego pierwszy dom. W nim uczył się mówić, czytać, kochać, zdobywać przyjaciół. I tutaj przychodzimy do niego po lekcję życia.
Chronologicznie pierwszym, który zapisał się w historii naszej instytucji, był inicjator powstania kościelnej placówki muzealnej ks. inf. Edward Zacher, wieloletni katecheta Karola i proboszcz parafii. Razem z kard. Franciszkiem Macharskim udostępnili miejsce narodzin Karola Wojtyły dla publiczności jeszcze w 1984 roku, oddając je w troskliwe ręce sióstr nazaretanek. Po zmiennych kolejach losu dzięki Fundacji Ryszarda Krauze archidiecezja krakowska stała się właścicielem całego budynku. Wówczas to metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz użyczył wnętrz i eksponatów na potrzeby nowej ekspozycji. Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Województwo Małopolskie wsparli materialnie pomysł przebudowy domu i wykonania zupełnie nowej ekspozycji wedle projektu autorstwa Barbary i Jarosława Kłaputów z Warszawy. Stąd spożytkowanie społecznych, także europejskich pieniędzy przyniosło owoc w postaci działającej instytucji kultury, która ma ambicje aktywnego oddziaływania również na rynku wydawnictw dokumentujących sylwetkę swojego patrona. Te ambicje znajdują swoje pierwociny w publikacji, którą oddajemy do rąk czytelników i rekomendujemy do każdej domowej biblioteki. Nie zapomnimy wówczas łatwo o tym, który uśmiecha się do nas z okładki.
ks. dr Dariusz Raś
dyrektor muzeumJEGO ŚWIĄTOBLIWOŚĆ BENEDYKT XVI
------------------------------------------------------------------------
„Stawało się dla mnie coraz bardziej oczywiste, że Jan Paweł II był świętym”
Nazwiska kard. Karola Wojtyły i kard. Josepha Ratzingera związane są nierozerwalnie z Soborem Watykańskim II. Czy poznaliście się w czasie prac soborowych?
Pierwsze moje w pełni świadome spotkanie z kard. Wojtyłą miało miejsce dopiero w czasie konklawe, na którym został wybrany papieżem. Wprawdzie podczas soboru pracowaliśmy razem nad Konstytucją duszpasterską o Kościele w świecie współczesnym, jednak w różnych sekcjach i dlatego nie spotkaliśmy się ze sobą. W czasie wizyty polskich biskupów w Niemczech we wrześniu 1978 roku byłem w Ekwadorze jako osobisty wysłannik Jana Pawła I. Kościół monachijsko-fryzyngijski jest w związku partnerskim z Kościołem Ekwadoru utworzonym przez abp. Echeverríę Ruiza (Guayaquil) i kard. Juliusa Döpfnera. Dlatego, ku swemu wielkiemu żalowi, straciłem okazję osobistego spotkania się wtedy z krakowskim arcybiskupem. Słyszałem oczywiście o jego dokonaniach filozoficznych i duszpasterskich i od dawna pragnąłem się z nim poznać. Ze swej strony Karol Wojtyła czytał moje Wprowadzenie w chrześcijaństwo, a także przytaczał je w rekolekcjach, które w Wielkim Poście w 1976 roku głosił dla Pawła VI i kurii. W duchu niejako czekaliśmy więc obydwaj na spotkanie ze sobą.
Metropolitę krakowskiego od początku darzyłem głębokim szacunkiem i serdeczną sympatią. Podczas prekonklawe w roku 1978 dokonał on dla nas analizy istoty marksizmu, która wywarła duże wrażenie. Przede wszystkim jednak bardzo wyraźnie od razu odczułem promieniowanie jego człowieczeństwa, a jego postawa modlitewna mówiła mi, jak głęboko jest zjednoczony z Bogiem.
Od początku pontyfikatu Jan Paweł II pragnął mieć kard. Ratzingera przy sobie w Kurii Rzymskiej. Z jakimi uczuciami została przyjęta papieska propozycja?
W roku 1979 Jan Paweł II powołał mnie na prefekta Kongregacji do Spraw Wychowania Katolickiego. Od moich święceń biskupich w Monachium upłynęły zaledwie dwa lata, więc uznałem za niemożliwe ponowne, tak szybkie, opuszczenie stolicy św. Korbiniana. Sakra biskupia była przecież w pewnym sensie przyrzeczeniem wierności złożonym mojej macierzystej diecezji. Dlatego poprosiłem wtedy Papieża o zrezygnowanie z tej nominacji. Na ten urząd powołał on wówczas kard. Williama Bauma z Waszyngtonu. Jednocześnie już wtedy zapowiedział, że zwróci się do mnie z prośbą o pełnienie innej funkcji. I rzeczywiście, w 1980 roku powiedział mi, że pod koniec roku 1981 będzie chciał mianować mnie prefektem Kongregacji Nauki Wiary jako następcę kard. Franja Šepera. Ponieważ nadal czułem się zobowiązany wobec swojej macierzystej diecezji, pozwoliłem sobie postawić warunek przyjęcia tego urzędu uważany przeze mnie za niemożliwy do spełnienia. Powiedziałem, że czuję się w obowiązku dalszego publikowania prac teologicznych. Gdyby dało się to pogodzić z urzędem prefekta, wtedy mógłbym go przyjąć. Papież, który zawsze okazywał mi wiele dobroci i wyrozumiałości, wyjaśnił mi, że zasięgnie informacji w tej sprawie i wyrobi sobie opinię. Podczas następnej mojej wizyty oświadczył, że publikacje teologiczne dadzą się pogodzić z urzędem prefekta. Także kard. Gabriel-Maria Garrone jako prefekt Kongregacji do Spraw Wychowania Katolickiego publikował dzieła teologiczne. Wobec tego przyjąłem tę funkcję, wiedząc, jak trudne jest to zadanie, jednak również ze świadomością, że teraz posłuszeństwo wobec Papieża zobowiązuje mnie do wyrażenia zgody.
Jak układała się współpraca między Papieżem a prefektem Kongregacji Nauki Wiary?
Współpraca z Ojcem Świętym zawsze była nacechowana przyjaźnią i zaufaniem. Przede wszystkim przebiegała ona na dwóch płaszczyznach: oficjalnej i prywatnej. Prefekt Kongregacji Nauki Wiary ma w każdy piątek o godzinie 18.00 audiencję u Papieża i przedkłada mu wtedy do rozstrzygnięcia aktualne problemy. Są to, rzecz jasna, w pierwszym rzędzie problemy dotyczące nauki wiary, ale także kwestie dyscyplinarne: przeniesienie do stanu świeckiego proszących o to księży, udzielenie przywileju Pawłowego małżeństwom, w których jedna strona jest niechrześcijańska itd. Później dołączyły do tego bieżące prace nad Katechizmem Kościoła Katolickiego. Za każdym razem Ojciec Święty otrzymywał w odpowiednim czasie istotną dokumentację, znał więc już wchodzące w grę kwestie. W ten sposób zawsze mogliśmy prowadzić ze sobą owocną dyskusję nad problemami teologicznymi. Papież był bardzo oczytany, znał również najnowszą literaturę niemiecką i dla obydwu stron zawsze było piękną rzeczą szukanie w tych sprawach właściwych decyzji.
Obok tych ściśle oficjalnych kontaktów były różnego rodzaju spotkania półoficjalne i nieoficjalne. Półoficjalnymi nazwałbym audiencje, podczas których w grupach ze zmieniającym się składem przez wiele lat omawiane były we wtorkowe przedpołudnia środowe katechezy. Papież podjął decyzję omawiania w nich Katechizmu; wcześniej podawał tematy i polecał przygotować różne punkty widzenia służące ich opracowaniu. Ponieważ na tych audiencjach zawsze byli obecni przedstawiciele rozmaitych specjalizacji, były to bardzo piękne i pouczające rozmowy, które chętnie wspominam. Także tutaj wychodziła na jaw teologiczna kompetencja Jana Pawła II. Jednocześnie jednak podziwiałem jego gotowość uczenia się.
Ojciec Święty miał zwyczaj zapraszać na obiad zarówno biskupów przybywających z wizytą ad limina, jak również inne, przy różnych okazjach, grupy biskupów i kapłanów. Były to zawsze „posiłki robocze”, podczas których często omawialiśmy jakiś temat teologiczny. Na początku była cała seria obiadów, podczas których dyskutowano nad kolejnymi tematami Kodeksu Prawa Kanonicznego. Mieliśmy do dyspozycji prowizoryczną wersję końcową, nad którą pracowaliśmy w czasie tych posiłków, przygotowując wersję ostateczną. Później debatowano nad najrozmaitszymi innymi tematami. Ze względu na dużą liczbę rozmówców zawsze zwracano uwagę na wiele aspektów. Nigdy jednak nie brakło też elementów humorystycznych. Papież śmiał się chętnie, tak że te „posiłki robocze”, przy całej powadze omawianych tematów, dawały sposobność do radosnego bycia razem.
Jakimi najważniejszymi wyzwaniami doktrynalnymi musiał się zająć Jan Paweł II z prefektem Kongregacji Nauki Wiary?
Pierwszym wielkim wyzwaniem, z którym się spotkaliśmy, była szerząca się w Ameryce Łacińskiej teologia wyzwolenia. Ogólna opinia o niej zarówno w Europie, jak i w Ameryce Północnej była następująca: w grę wchodziło tu świadczenie pomocy ubogim, a więc sprawa, której, ogólnie rzecz biorąc, można tylko przyklasnąć. Jest to jednak błąd. Ubóstwo i ubodzy byli niewątpliwie tematem teologii wyzwolenia, jednak w bardzo specyficznej perspektywie. Pomoc wyświadczana bezpośrednio ubogim, reformy polepszające ich położenie były uważane za utrwalający system reformizm. Mówiono, że tłumią one gniew i wzburzenie, jednak konieczne są do rewolucyjnej przemiany systemów. Potrzebne są nie bezpośrednia pomoc i reformy, lecz radykalny przewrót, który doprowadziłby do powstania nowego świata. Wiarę chrześcijańską traktuje się przy tym jako motor tego rewolucyjnego ruchu i w ten sposób przemienia się ją w siłę polityczną. Religijne tradycje wiary służą akcji politycznej. Tym samym wiara zostaje pozbawiona swej istotnej treści, osłabiona zostaje również autentyczna miłość do ubogich. Idee te występują oczywiście w rozmaitych wariantach i nie zawsze obecne są w całej swej ostrości, jednak ogólny ruch zmierzał w tym kierunku. Temu wypaczaniu wiary chrześcijańskiej – właśnie też ze względu na ubogich i na służenie im – należało się przeciwstawić. Opierając się na doświadczeniach swej ojczyzny, papież Jan Paweł II rzucał na to istotne światło. Z jednej strony przeżył on zniewolenie, do którego doprowadza ideologia marksistowska, będąca matką chrzestną teologii wyzwolenia. Dlatego z powodu własnego bolesnego doświadczenia oczywiste było dla niego, że temu typowi „wyzwolenia” musimy się przeciwstawić. Z drugiej strony właśnie w sytuacji swojej ojczyzny widział, że Kościół musi prowadzić działalność zmierzającą do wolności i wyzwolenia nie metodami politycznymi, lecz budząc w ludziach – przez wiarę – siły prowadzące do autentycznego wyzwolenia. Papież uczył nas mówienia o jednym i drugim: z jednej strony demaskowania błędnej idei wyzwolenia, a z drugiej – ukazywania rzeczywistego powołania Kościoła do wyzwalania ludzi. Próbowaliśmy powiedzieć to w obydwu instrukcjach o teologii wyzwolenia, które powstały na początku mojej pracy w Kongregacji Nauki Wiary.
Głównym problemem naszej pracy w latach, w których pełniłem funkcję prefekta, była walka o właściwe rozumienie ekumenizmu. Również tutaj mamy do czynienia z dwojakim stanem rzeczy. Z jednej strony trzeba z całą mocą ukazywać zadanie przywracania jedności i otwierania prowadzących do tego dróg, z drugiej zaś – odrzucać błędne wizje jedności, które przez rozmywanie wiary otwierałyby drogę do jedności wiary idącą na skróty. W powiązaniu z tym powstały teksty poświęcone różnym aspektom ekumenizmu. Największe emocje wzbudził dokument Dominus Iesus zawierający streszczenie niepodważalnych elementów wiary katolickiej.
Istotnym tematem jest nadal dialog międzyreligijny; temu tematowi mogliśmy jednak poświęcić tylko kilka pomniejszych tekstów. Kwestię tę usiłowaliśmy powoli zgłębiać przede wszystkim przez rozmowy prowadzone z teologami i Konferencjami Episkopatów. Istotne znaczenie miało tu przede wszystkim spotkanie z komisjami wiary z krajów azjatyckich w Hongkongu. Kwestia ta pozostanie niewątpliwie na dłuższy czas jeszcze jednym z najważniejszych wyzwań.
Wielkim wyzwaniem był wreszcie nasz udział w przygotowywaniu encykliki Ojca Świętego poświęconej problemom teologii moralnej – Veritatis splendor.
Na koniec zajmowaliśmy się także kwestią istoty i zadań teologii w naszych czasach. Naukowy wymiar i posłuszeństwo Kościołowi są dzisiaj często odbierane jako sprzeczność. Wbrew tej opinii teologia może jednak istnieć tylko w Kościele i z Kościołem. Na ten temat opublikowaliśmy instrukcję.
Jan Paweł II napisał 14 encyklik. Które z nich według Waszej Świątobliwości są najważniejsze?
Myślę, że szczególne znaczenie mają trzy encykliki.
Na pierwszym miejscu wymienię Redemptor hominis – pierwszą encyklikę Papieża; zawarł on w niej swą osobistą syntezę wiary chrześcijańskiej. Tekst ten stanowi swoistą sumę jego własnych zmagań z wiarą i tym samym daje całościową wizję logiki chrześcijaństwa. Jako odpowiedź na pytanie, jak dzisiaj można być chrześcijaninem i wierzyć jak katolik, ten z gruntu osobisty, a zarazem z gruntu kościelny tekst może być bardzo pomocny dla każdego szukającego.
Na drugim miejscu chciałbym wymienić encyklikę Redemptoris missio. Jest to tekst ukazujący nieprzemijające znaczenie misyjnego zadania Kościoła i poruszający przy tym szczególnie problemy chrześcijaństwa w Azji, nieobojętne dla teologii świata zachodniego. Została w nim naświetlona relacja zachodząca między dialogiem międzyreligijnym a zadaniem misyjnym. Uzasadnione jest też, dlaczego także dzisiaj istotne znaczenie ma głoszenie ludziom wszystkich części ziemi i wszystkich kultur orędzia Chrystusa, Zbawiciela wszystkich.
Na trzecim miejscu wymieniłbym encyklikę poświęconą problemom moralnym – Veritatis splendor. Wymagała ona dłuższych lat dojrzewania i jest niezmiennie aktualna. Konstytucja Soboru Watykańskiego II o Kościele w świecie współczesnym – w przeciwieństwie do dawnej teologii moralnej, opartej głównie na zasadach prawa naturalnego – domaga się biblijnego oparcia katolickiej nauki moralnej na postaci Chrystusa i Jego orędziu. Tego założenia próbowano się trzymać tylko przez krótki czas; później przeważyło przekonanie, że Biblia nie podaje własnej doktryny moralnej, lecz wskazuje na obowiązujące w danym wypadku modele moralne. Moralność nie jest kwestią wiary, lecz rozumu. W ten sposób wprawdzie znikła nauka moralna rozumiana jako opierająca się na prawie naturalnym, jednak na jej miejscu nie pojawiła się żadna koncepcja chrześcijańska. Wtedy – skoro nie można było przyjąć ani metafizycznych, ani chrystologicznych podstaw nauki moralnej – sięgnięto po rozwiązania pragmatyczne, po naukę moralną opartą na hierarchii dóbr, w której nie ma już ani właściwego zła, ani właściwego dobra, jest tylko skuteczność decydująca o tym, co lepsze albo gorsze. Wielkim zadaniem, które Papież wyznaczył sobie w tej encyklice, było znalezienie zarówno metafizycznego oparcia na antropologii, jak też na chrześcijańskiej konkretyzacji w nowym obrazie człowieka w Piśmie Świętym. Zapoznanie się z nimi i przyswojenie ich sobie jest doniosłym zadaniem, mającym istotne znaczenie.
Niemałe znaczenie ma też encyklika Fides et ratio, w której Ojciec Święty zadaje sobie trud znalezienia nowej koncepcji relacji zachodzących między wiarą chrześcijańską a rozumem filozoficznym.
Bezwzględnie trzeba też wreszcie wymienić na koniec Evangelium vitae. Tutaj chodzi o podstawowy temat całego pontyfikatu Jana Pawła II: nienaruszalną godność życia ludzkiego od momentu poczęcia.
Jak Wasza Świątobliwość scharakteryzowałby duchowość św. Jana Pawła II?
Duchowość Papieża była ukształtowana przede wszystkim przez intensywność jego modlitwy, jej głębokie zakorzenienie w celebrowaniu świętej Eucharystii i w przeżywaniu razem z Kościołem liturgii godzin. W jego autobiograficznej książce Dar i tajemnica można zobaczyć, jak wielki wpływ na jego życie i myślenie wywierał sakrament kapłaństwa. W konsekwencji jego pobożność nigdy nie mogła być tylko prywatna, lecz zawsze była przepełniona troską o Kościół i wszystkich ludzi. W samym rdzeniu jego pobożności tkwiło niesienie Chrystusa innym pojmowane jako jego własne zadanie. Wszystkim znana była jego wielka miłość do Matki Bożej. Jego całkowite oddanie się Maryi znaczyło, że wraz z Nią był cały dla Pana. Jak Maryja nie żyła dla siebie samej, lecz dla Niego, tak i on od Niej i przez bycie z Nią uczył się całkowitego oddania się w służbę Chrystusowi.
Ojciec Święty pozwolił na wcześniejsze rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego Jana Pawła II, nie czekając, aż upłynie pięć lat przewidziane przepisami prawa kanonicznego. Od kiedy Wasza Świątobliwość był przekonany o świętości swojego poprzednika?
To, że Jan Paweł II był święty, przez lata wspólnej pracy stawało się dla mnie ciągle na nowo i coraz bardziej oczywiste. Trzeba tu przede wszystkim wskazać najpierw na jego głębokie odniesienie do Boga, na trwanie w ścisłej wspólnocie z Panem, o której już mówiłem. W tym tkwiło źródło jego radości, którą promieniował w najcięższych doznawanych trudach, oraz odwagi, z jaką pełnił swe zadanie w naprawdę ciężkim czasie. Jan Paweł II nie szukał poklasku i nie rozglądał się dokoła, jak są przyjmowane jego decyzje. W swym działaniu opierał się na wierze i przemyśleniach i gotów był przyjmować na siebie także różne ciosy. W moim przekonaniu odwaga kierowania się prawdą stanowi pierwszoplanowe kryterium świętości.
Także niestrudzone zaangażowanie duszpasterskie Ojca Świętego można zrozumieć tylko w świetle jego odniesienia do Boga. Jego poświęcanie się cechował radykalizm, którego nie sposób inaczej wyjaśnić. Jego zaangażowanie było niestrudzone – nie tylko podczas wielkich podróży, których programy były od początku do końca przeładowane, lecz także każdego dnia, od porannej Mszy Świętej poczynając, aż do późnych godzin nocnych. W czasie pierwszej wizyty Jana Pawła II w Niemczech (1980 rok) po raz pierwszy przeżyłem w sposób bardzo konkretny to jego niesłychane zaangażowanie. W czasie pobytu Papieża w Monachium postanowiłem, że w południe musi mieć dłuższą przerwę. Podczas tej przerwy wezwał mnie przez telefon do swego pokoju. Zastałem go przy odmawianiu godzin liturgicznych. Powiedziałem mu: „Ojcze Święty, musisz przecież odpocząć”. Na to on odrzekł: „To mogę zrobić w niebie”. Tak postępować może tylko ktoś przekonany, że jego misja jest niecierpiąca zwłoki.
Muszę też z uznaniem wyrazić się o nadzwyczajnej dobroci i wyrozumiałości Jana Pawła II. Z pewnością miał nieraz wiele powodów, żeby mnie zrugać albo położyć kres pełnionej przeze mnie funkcji prefekta. W swej całkowicie niepojętej wierności i dobroci nie zrobił tego jednak. Także tutaj podam przykład. W zawirowaniu, które powstało w związku z deklaracją Dominus Iesus, powiedział mi, że przy okazji modlitwy Anioł Pański chce się niedwuznacznie opowiedzieć za tym dokumentem. Poprosił mnie o napisanie tekstu, który byłby w pełni jednoznaczny i nie pozwalał na żadne wypaczanie jego sensu. Musiało to – bez cienia wątpliwości – oznaczać, że dokument ten akceptował bez żadnych zastrzeżeń. Napisałem wtedy krótkie przemówienie. Nie chciałem jednak być zbyt ostry; próbowałem napisać ten tekst w sposób jasny, ale bez ostrości. Po przeczytaniu Papież zapytał mnie ponownie: „Czy jest to naprawdę wystarczająco jasne?”. Odpowiedziałem twierdząco. Kto zna teologów, nie zdziwi się, że mimo to twierdzono potem, że Ojciec Święty ostrożnie zdystansował się od tego tekstu.
Tak więc moja pamięć o Janie Pawle II jest pełna wdzięczności. Nie mogłem i nie powinienem próbować kopiować jego przykładu, próbowałem jednak, na ile tylko mogłem, kontynuować jego spuściznę i zadanie. I jestem pewien, że również dzisiaj towarzyszy mi jego dobroć, a jego błogosławieństwo mnie osłania.KARD. STANISŁAW DZIWISZ
------------------------------------------------------------------------
„Z Krakowa do Rzymu, z loży św. Piotra do chwały ołtarzy”
16 października 1978 roku ks. Stanisław Dziwisz oczekiwał – jak cały świat – wyboru nowego papieża. Po raz drugi w tym roku towarzyszył na konklawe swemu „Szefowi”, Arcybiskupowi Krakowskiemu.
Pierwszy raz musieli się wybrać do Rzymu w sierpniu, po śmierci Pawła VI. 6 sierpnia kard. Karol Wojtyła przebywał z przyjaciółmi na wakacjach w ulubionych przez siebie górach. Smutna wiadomość dotknęła go głęboko, był bowiem bardzo związany ze zmarłym papieżem, w którym widział prawdziwego ojca i pasterza do naśladowania. Ze swej strony Paweł VI również cenił bardzo młodego polskiego kardynała. 8 sierpnia Wojtyła powrócił do Krakowa i po trzech dniach wyruszył do Rzymu z zaufanym sekretarzem. Jeśli ktoś go pytał, kto będzie kolejnym następcą św. Piotra, zwykle odpowiadał: „Wskaże na niego Duch Święty”.
W dniach między pogrzebem a początkiem konklawe Wojtyła spotkał bardzo wiele osób, pośród nich różnych purpuratów. Ksiądz Stanisław wspomina, że pewnego dnia jego „Szef”, mieszkający w Kolegium Polskim przy Piazza Remuria, zaprosił na obiad patriarchę Wenecji. Kardynał Albino Luciani przyjął zaproszenie i w ten sposób także on miał okazję, by go poznać. Uderzyła go wtedy wielka prostota przyszłego papieża. W tym samym czasie Metropolita Krakowski spotkał się także z kard. Josephem Ratzingerem.
25 sierpnia ks. Stanisław odprowadził „swego” Kardynała na konklawe, które według przewidywań obserwatorów miało być długie i niełatwe. Jednak fakty zaprzeczyły przewidywaniom. Następnego dnia o godzinie 18.00 unoszący się z kaplicy Sykstyńskiej biały dym zwiastował wybór Albina Lucianiego na następcę św. Piotra.
Ksiądz Stanisław pozostał z kard. Wojtyłą we Włoszech do 5 września. 30 sierpnia Arcybiskup Krakowski został przyjęty przez Jana Pawła I na prywatnej audiencji. 1 września Wojtyła i Dziwisz udali się do Turynu do abp. Anastasia Ballestrera (ta podróż stanowiła również okazję, by się pomodlić przy Całunie Turyńskim). 3 września została odprawiona uroczysta Msza na inaugurację pontyfikatu wraz z tradycyjnym homagium składanym nowemu następcy św. Piotra przez kardynałów. 5 września przylecieli samolotem do Warszawy, a następnego dnia znaleźli się ponownie w domu biskupów krakowskich.
Wydawało się, że życie powróciło do zwykłego rytmu. Kardynał Wojtyła sporo podróżował, a ks. Stanisław zawsze mu towarzyszył. Po powrocie z Rzymu w tym jednym miesiącu, wrześniu, odbyli podróże do sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej, do Tarnowa, Olsztyna, Katowic i Częstochowy. Od 20 do 25 września Wojtyła wraz z delegacją episkopatu Polski, której przewodniczył prymas Stefan Wyszyński, złożył historyczną wizytę w Niemczech. 28 września ks. Stanisław towarzyszył Kardynałowi we Mszy Świętej w królewskiej katedrze na Wawelu, tej samej, w której dokładnie 20 lat wcześniej ks. Karol Wojtyła przyjął sakrę biskupią w uroczystość św. Wacława.
Następnego dnia ks. Stanisław siedział z bp. Wojtyłą przy śniadaniu, gdy nagle do jadalni wpadł bardzo poruszony kierowca kurialny Józef Mucha i z trudem zdołał wykrztusić: „Jan Paweł I nie żyje”. Wojtyła był wstrząśnięty. Powtórzył cichym głosem: „To niesłychane, niesłychane...”, a potem wyszedł. Po chwili sekretarz zauważył, że Kardynał poszedł do kaplicy. Pozostał tam przez długi czas.
Ksiądz Stanisław pamięta również dobrze słowa wypowiedziane przez Kardynała w homilii podczas Mszy za zmarłego papieża. Wyrażały one stan jego duszy: „Cały świat, cały Kościół zadaje sobie pytanie: dlaczego? (...) Nie wiemy, jaki ma być sens tej śmierci dla Stolicy św. Piotra. Nie wiemy, co Chrystus chce przez to powiedzieć Kościołowi i światu”.
Jednak dla sekretarza śmierć Ojca Świętego oznaczała, że trzeba było na nowo przygotować walizki i zorganizować wyjazd do Rzymu. Powtarzał się ten sam scenariusz co w sierpniu... Ale tym razem dla Karola Wojtyły sprawa przedstawiała się inaczej. Był bardziej zamyślony, choć nie ujawniał swoich uczuć.
3 października ks. Stanisław razem z Kardynałem wylądowali na rzymskim lotnisku Fiumicino. Natychmiast udali się do bazyliki św. Piotra, aby złożyć homagium doczesnym szczątkom Jana Pawła I. 14 października sekretarz towarzyszył kard. Wojtyle w drodze na konklawe. Najpierw odwiedzili bp. Andrzeja Marię Deskura, starego przyjaciela Wojtyły przebywającego w Poliklinice im. Gemellego z powodu wylewu krwi do mózgu. O godzinie 16.30 rozpoczęło się konklawe, które miało wybrać 264. biskupa Rzymu.
Eminencjo, co wydarzyło się 16 października 1978 roku?
Ja też podczas konklawe chodziłem na plac św. Piotra i w tłumie czekałem niecierpliwie na wybór papieża. Byłem tam również wieczorem 16 października, kiedy kard. Pericle Felici wypowiadał imię wybranego. To był mój biskup! Zapanowała wielka radość. Jednocześnie poczułem się niemal sparaliżowany. W jednej chwili przypomniałem sobie, jak to się wszystko zaczęło.
Dokładnie 12 lat wcześniej, pewnego październikowego dnia, ówczesny metropolita krakowski abp Karol Wojtyła zaprosił mnie do siebie. Miałem wtedy 27 lat i byłem młodym księdzem – zaledwie trzy lata wcześniej otrzymałem święcenia kapłańskie przez nałożenie jego rąk. Podczas tego październikowego spotkania poprosił mnie, bym mu pomagał jako osobisty sekretarz. Zaledwie zdążyłem zapytać: „Kiedy?”, usłyszałem odpowiedź: „Od zaraz!”. Następnego dnia rozpocząłem służbę. Wtedy nie zdawałem sobie jeszcze sprawy, że zaczęła się najważniejsza przygoda mojego życia. Nie ulega wątpliwości, że miejsce sekretarza metropolity krakowskiego było bardzo ważne. Ale nie mogłem przewidzieć całego przyszłego scenariusza związanego z tą nową pracą. Nie mogłem przewidzieć, że pewnego dnia, po dwunastu latach u boku kard Wojtyły w Krakowie, usłyszę na placu św. Piotra słowa: Habemus Papam, Eminentissimum ac Reverendissimum Dominum, Dominum Carolum, Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła, qui sibi nomen imposuit Joannis Pauli Secundi.
Lecz według historyków i wielu ludzi Kościoła nie była to zupełnie nieprzewidywalna rzecz...
To prawda. W Krakowie było sporo ludzi modlących się o to, aby „ich” arcybiskup nie został wybrany. Po prostu nie chcieli go stracić. Tymczasem tak właśnie się stało.
Kiedy Ksiądz Kardynał zobaczył ponownie arcybiskupa już jako papieża?
Byłem na placu w pobliżu bazyliki. Ktoś mnie rozpoznał jako sekretarza kard. Wojtyły i zaprowadził do wejścia do Watykanu, jeszcze zamkniętego. Gdy tylko bramy zostały otwarte, markiz Giulio Sacchetti zaprowadził mnie do sali, gdzie Papież spożywał kolację ze wszystkimi purpuratami. Zaraz kardynał kamerling Jean Villot poprowadził mnie do Ojca Świętego. Byłem niezwykle poruszony, widząc go w białych szatach, tymczasem on, nic nie mówiąc, patrzył mi prosto w oczy, by zobaczyć, co przeżywałem w tej chwili. Potem podszedł do mnie i powiedział mi kilka zdań okraszonych jego przysłowiowym humorem. Wtedy się odprężyłem. Zrozumiałem, że również jako papież pozostanie taki, jaki był w Krakowie.
Tego samego wieczoru Ojciec Święty poprosił mnie, bym został jego sekretarzem. Oczywiście zgodziłem się, ale po powrocie do Kolegium Polskiego nie zmrużyłem oczu do samego rana. Nie mogłem zasnąć. Tymczasem Jan Paweł II został w Watykanie. Spędził noc w małym mieszkaniu, które podczas konklawe dzielił z kard. Corrado Ursi, aby po łacinie napisać homilię na następny dzień.
Wiele osób uderzyła wielka pogoda ducha tego „nieznanego” arcybiskupa krakowskiego w obliczu zadania wydającego się ponad ludzkie siły, mogącego przestraszyć każdego. Takim zadaniem jest przecież pasterzowanie Kościołowi powszechnemu...
Zastanawiając się nad tym faktem, uważam, że całe poprzednie życie Karola Wojtyły, zarówno osobiste, jak i kapłańskie, stanowiło przygotowanie do tej jedynej i niezwykle trudnej misji. Żył w czasach trudnych dla narodu polskiego – najpierw okupacja hitlerowska, potem reżim komunistyczny. Kościół w Polsce był przez ponad 40 lat jedyną instytucją stojącą w opozycji do systemu ateistycznego, z gruntu obcego tradycji i kulturze polskiej; był ostoją w obronie praw człowieka, w tym prawa do wolności religijnej. W tych trudnych latach kard. Wojtyła wspierał mądrą i dalekosiężną politykę prymasa Polski kard. Stefana Wyszyńskiego, aby ocalić duchową tożsamość narodu.
Skąd Kardynał, a potem Papież czerpał natchnienie i siły, by działać w tak delikatnych okolicznościach?
Byłem przez 12 lat najbliższym świadkiem życia i duszpasterskiej misji kard. Wojtyły. Mogę zaświadczyć – bardzo mnie to zawsze uderzało – że cała jego działalność: spotkania z ludźmi, podejmowanie decyzji, wizyty duszpasterskie, głoszenie słowa Bożego, działalność naukowa, to wszystko było zanurzone w modlitwie. Modlitwa stanowiła centrum jego życia, tylko pozornie zabieganego. Na potwierdzenie tego chciałbym powiedzieć, że Kardynał polecił wstawić do kaplicy domu biskupów krakowskich mały stolik z lampą i papierem do pisania... Stolik służył mu jako biurko. Wszystkie teksty, przemówienia, artykuły i książki pisał w kaplicy. Były więc one owocami jego spotkania z Jezusem eucharystycznym.
Spotkanie z Jezusem napełniało kard. Wojtyłę również pokojem i duchową radością rzucającą się wszystkim w oczy oraz dostarczało mu energii, jakiej potrzebował w służeniu wspólnocie, której był pasterzem. Pomimo wszystkich obowiązków znajdował także czas na podtrzymywanie przyjaźni z wieloma osobami, na odpoczynek, wyprawy w góry i na narty...
Ta sama zażyłość z Jezusem dawała mu wielki spokój, którym się odznaczył w obliczu najważniejszego wyzwania, przed jakim stanął w swoim życiu. Sam byłem zaskoczony, ale on od pierwszego dnia czuł się w Watykanie jak u siebie w domu. Nauczył się niezwykle szybko, jak „funkcjonować jako papież”, ale w tej swojej nowej misji miał na uwadze poprzednie polskie doświadczenia. Był dumny z kultury i historii zarówno narodu, jak i Kościoła w Polsce i uważał je za korzeń swej tożsamości. Jednak to głębokie zakorzenienie w kulturze katolickiej i narodowej nie przeszkadzało mu w łatwości otwierania się na inne kultury, doświadczenia, tradycje i konteksty. Oczywiście, w przyjęciu tej otwartej i naprawdę szczególnej postawy wobec bliźniego wspomagała Ojca Świętego solidna formacja intelektualna i filozoficzna, zdolność do słuchania i refleksji, znajomość języków. Potrafił odczytywać bardzo dobrze rzeczywistość współczesnego świata i wyzwania, przed jakimi stawał, z ich szansami i zagrożeniami.
Papież Polak dał się poznać całemu światu, wygłaszając sławną homilię 22 października 1978 roku podczas uroczystej Mszy inaugurującej pontyfikat...
Jest wielu ludzi, którzy po latach nadal zachowują w pamięci te słowa: „Nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi! Jego zbawczej władzy otwórzcie granice państw, ustrojów ekonomicznych i politycznych, szerokich dziedzin kultury, cywilizacji, rozwoju. Nie lękajcie się! Chrystus wie, «co jest w człowieku». Tylko On jeden to wie! (...) Pozwólcie Chrystusowi mówić do człowieka. Tylko On ma słowa życia, tak, życia wiecznego”.
W tych słowach zawarty był cały program realizowany następnie przez 27 lat pontyfikatu. Do tego mocnego wezwania Jana Pawła II nawiązał w sposób wymowny Benedykt XVI 1 maja 2011 roku podczas uroczystości beatyfikacji swego poprzednika: „To, o co nowo wybrany Papież prosił wszystkich, sam wcześniej uczynił: otworzył dla Chrystusa społeczeństwo, kulturę, systemy polityczne i ekonomiczne, odwracając z siłą olbrzyma – siłą, którą czerpał z Boga – tendencję, która wydawała się być nieodwracalna. Swoim świadectwem wiary, miłości i odwagi apostolskiej, pełnym ludzkiej wrażliwości, ten znakomity Syn narodu polskiego pomógł chrześcijanom na całym świecie, by nie lękali się być chrześcijanami, należeć do Kościoła, głosić Ewangelię. Jednym słowem: pomógł nam nie lękać się prawdy, gdyż prawda jest gwarancją wolności”.
Karol Wojtyła dysponował siłą olbrzyma, ponieważ był gigantem wiary. Jego służba Kościołowi i ludzkości miała źródło w wierze. Z wiary wyłaniała się jego wizja świata i człowieka, istoty stworzonej na obraz i podobieństwo Boże, powołanej do życia z Bogiem i w Bogu. Jan Paweł II potrafił przekazywać skutecznie tę wizję współczesnemu człowiekowi, docierać z nią do jego serca, by mu pokazać, że tylko w Bogu, tylko w Jezusie Chrystusie człowiek odnajduje sens swego życia i śmierci, cierpienia i radości i tylko w Jezusie Chrystusie mogą się spełnić jego najgłębsze nadzieje.
Podczas Roku Wiary odbył się w Watykanie synod poświęcony nowej ewangelizacji. To również priorytetowy temat w działalności papieża Franciszka. W tym kontekście chciałbym przypomnieć, że Jan Paweł II po raz pierwszy wysunął ideę nowej ewangelizacji w homilii wygłoszonej w Nowej Hucie w 1979 roku, podczas pierwszej podróży apostolskiej do Ojczyzny.
Papież mówił o nowej ewangelizacji, ponieważ sam był wielkim ewangelizatorem. W dzisiejszym świecie możemy ewangelizować dzięki autentycznym świadkom wiary, pośród których w pierwszym rzędzie powinniśmy się spodziewać autentycznych pasterzy. A Jan Paweł II był równocześnie świadkiem i pasterzem. W jego osobie otrzymaliśmy dar mądrego przewodnika zdolnego przewodzić Kościołowi i ludzkości w naszym jakże trudnym i niespokojnym świecie. Byłem świadkiem – może lepiej byłoby powiedzieć: wszyscy byliśmy świadkami – tej jego gigantycznej pracy ewangelizacyjnej. Nasz drogi Papież nie oszczędzał się przez cały pontyfikat. Jego jedynym pragnieniem było to, aby prawda o Chrystusie – Panu i Odkupicielu człowieka – dotarła do wszystkich: zarówno do tych, którzy jeszcze o Nim nie słyszeli, jak i do tych, którzy o Nim zapomnieli na pustyni stworzonej przez sekularyzm, gdzie człowiek żyje tak, jakby Bóg nie istniał.
Eminencjo, w krótkiej rozmowie nie jest rzeczą możliwą dotknąć szczególnych tematów niezwykle bogatego pontyfikatu Jana Pawła II. Dlatego na zakończenie ograniczę się do postawienia bardziej osobistego pytania. Jak Ksiądz Kardynał przeżywa swoją rolę świadka świętości Karola Wojtyły?
Jako człowiek i jako kapłan uformowałem się w „szkole” Karola Wojtyły. On nadal inspiruje moją służbę Kościołowi i ludziom. Jan Paweł II chciał, żebym został wykonawcą jego testamentu. Mam na myśli zwłaszcza jego testament duchowy, ponieważ rzeczy materialnych Ojciec Święty posiadał niewiele, a te, które miał, polecił rozdać. Pozostawił natomiast ogromne dziedzictwo duchowe. W tym kluczu interpretuję jego testament i staram się strzec i szerzyć jego spuściznę intelektualną i duchową, jestem bowiem przekonany, że może ona ubogacić Kościół. W tym celu wznosimy w Krakowie, w pobliżu sanktuarium Bożego Miłosierdzia, Centrum Jana Pawła II „Nie lękajcie się!”, obejmujące również muzeum, instytut z biblioteką, kaplicę, miejsce przeznaczone na rekolekcje i skupienia, szkołę formacji wolontariatu, amfiteatr i hotel.