- promocja
- W empik go
Niezatapialna - ebook
Niezatapialna - ebook
Wywiad rzeka, którego bohaterką jest jedna z najbardziej utytułowanych niepełnosprawnych sportsmanek, aktywistka, działaczka społeczna i pierwsza paraolimpijka w historii, która dokonała coming outu – Karolina Hamer. W rozmowach z cenioną dziennikarką - Karoliną Domagalską pływaczka opowiada o niewyobrażalnej walce ze sobą i o siebie, jaką musiała stoczyć, i która nadal trwa. Hamer znana jest nie tylko jako zwyciężczyni zawodów sportowych, ale także aktywistka i działaczka społeczna. W 2018 roku została jedną z twarzy protestu osób z niepełnosprawnościami. W czerwcu tego samego roku jako pierwsza paraolimpijka w historii dokonała camingoutu jako osoba biseksualna. Za zaangażowanie w działalność społeczną została uhonorowana Wyróżnieniem Komitetu Paraolimpijskiego. Pływaczka od dziecka cierpi na niedowład kończyn. Dzięki pomocy taty nauczyła się pływać mając zaledwie 4 lata, z czasem zaczęła trenować. Dziś jest medalistką Mistrzostw Świata i Europy w pływaniu oraz laureatką wielu prestiżowych nagród. Absolutnie wyjątkowa postać, która swoją popularność i osiągnięcia wykorzystuje aby nagłaśniać i wspierać walkę o równość osób niepełnosprawnych.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-7252-7 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pociąg do Gdyni odjeżdża z peronu drugiego, taka informacja wyświetliła się na tablicy w holu głównym. Szukamy windy.
– W internecie przeczytałam, że peron czwarty – mówi Karolina.
– Ale na tablicy było, że drugi, pewnie zmienili – odpowiadam.
Zjeżdżamy na poziom –1, idziemy do kolejnej windy, która zawiezie nas na peron drugi.
– To dziwne, w internecie było, że peron czwarty – mówi Karolina.
– No tak, ale oni czasem zmieniają – odpowiadam mimochodem.
Docieramy na peron, jesteśmy piętnaście minut przed czasem, na tablicach nie ma informacji, jaki pociąg zaraz przyjedzie. Karolina opiera się o ścianę, odkłada kule i wyciąga komórkę.
– Zobacz, peron czwarty. – Pokazuje mi ekran. Powoli coś do mnie zaczyna docierać. – Zawsze sprawdzam najpierw w internecie, jeszcze nigdy się nie zawiodłam. – Patrzę na zegarek, do odjazdu pociągu zostało jeszcze dziesięć minut. – Bo wiesz, jeśli to jednak peron czwarty, to na ten pociąg nie mamy już szans – mówi Karolina. – Ja nie podbiegnę.
Gorączkowo próbuję wyobrazić sobie nasz ewentualny transfer na peron czwarty, gdy na tablicy pojawia się napis „Gdynia Główna”. Uff.
Podjeżdża pociąg. Ludzie zaczynają się tłoczyć, kule Karoliny stają się niewidoczne. Ktoś przebiega tuż obok niej, ktoś się przeciska. Karolina staje z boku.
– Poczekajmy, on tu stoi pięć minut, niech najpierw wszyscy wsiądą. – Po chwili ruszamy, spotykamy konduktorkę. – Dzień dobry, mam takie pytanie, czy na dworcu w Sopocie jest ochrona dworca, obsługa klienta z niepełnosprawnościami?
– Nie wiem, ale chyba tak.
– Bo ja bym chciała zgłosić, że będzie potrzebne wsparcie.
– Dobrze.
Idziemy dalej, wsiadamy do warsu.
– Zgłoszenie w sprawie asysty dla osób z niepełnosprawnością i osób o ograniczonej sprawności ruchowej, tak się to teraz nazywa, trzeba wysłać czterdzieści osiem godzin przed podróżą. Co jest jakimś absurdem, bo przecież nie zawsze jest się w stanie, prawda? Ja dużo podróżuję pociągami i często zgłaszam to tuż przed podróżą. Zazwyczaj działa. No bo wiesz, jak jadę sama, to nie mam jak przejść z walizką. Ręce mam zawsze zajęte.
Siadamy w warsie, jak najbliżej baru, to również część strategii. – Jak jadę sama i chcę coś zamówić, to zawsze mam kogoś pod ręką – wyjaśnia Karolina. – No i widzisz, z natury jestem chaotyczna, bardzo nie lubię planować, a planować muszę niemal wszystko. Z Tychów, gdzie mieszkam, pociąg miałam o 8.30. Zaczęłam dzwonić po taksówkę o 7.30. Zadzwoniłam tam gdzie zawsze i dowiedziałam się, że jest szczyt klimatyczny w Katowicach i że mają problemy. Już wiedziałam, że dla mnie to oznacza problemy do kwadratu. W tej firmie mnie znają, wiedzą, o co chodzi, gdzie podjechać i tak dalej. Zadzwoniłam do innej, powiedziano mi, że samochód będzie za siedem minut. Mija piętnaście minut, taksówki nie ma. Zaczynam wychodzić. Okazało się, że pani, która przyjechała, nie wiedziała, jak podjechać pod budynek.
A co z walizką?
Zostawiłam ją przed drzwiami mieszkania. Wiedziałam, że nie mam już czasu, że muszę schodzić. Ale tak się złożyło, że akurat z góry schodził mój mały sąsiad, który wymyślił sobie kiedyś, że będzie do mnie codziennie przychodził, żeby mi pomagać. „Ale ja nie potrzebuję pomocy przez cały czas, tylko czasami” – odpowiedziałam mu wtedy. „Ale ja mogę pani pomagać codziennie za dziesięć złotych. Przeliczyłem to, jak będę to robił przez miesiąc, to będę miał trzysta złotych”. Szłam wtedy z przyjaciółką, on trzymał nam drzwi, a my zrobiłyśmy mu mały wykład, że fajnie jest pomagać, nie licząc na zapłatę. I teraz pierwsze, co robi, jak mnie widzi, to pyta: „Pomóc pani?”. I akurat wtedy schodził. Razem z mamą wzięli moją walizkę i wyszliśmy na dwór. A tam leje, taksówki wciąż nie ma. W końcu przyjechała i zdążyłam. Ale gdyby nie ta mała solidarność, to bardzo możliwe, że byśmy się nie spotkały, tylko bym ci wysłała esemesa: „Sorry, Karolina, nie zdążyłam na pociąg”.
A gdyby sąsiedzi nie schodzili, to poprosiłabyś o pomoc taksówkarza?
Tak, a ja bym poczekała w taksówce. Tylko że teraz robimy z tego sytuację z rodzaju: a, znowu sobie poradziła. Chłopczyk i mama, mała solidarność, piękna historia. Ginie to, co ja przeżyłam przez tę godzinę, ten rollercoaster od planu A do planu Z. A to jest najprostsza sprawa – bierzesz taksówkę. Potem poprosiłam panią kierowczynię, żeby zaniosła mi tę torbę na peron, czyli znowu mamy małą solidarność. A wystarczyłoby, żeby się nie zgodziła, no i co wtedy? Więc często żyję w napięciu.
O której byłaś na dworcu?
O 8.15. Jak widzisz, żyję w systemie. Nie jest dla mnie naturalny, ale umówmy się, każdy jest w jakimś systemie, w systemie pracy, rodzicielstwa. Nie przepadam za planowaniem, dlatego mam problem, że czasem, jak jestem zmęczona, to odkładam coś na jutro, pojutrze. Mam takie rzeczy, których nie znoszę, na przykład awizo. Jak je widzę, to dostaję szału, że trzeba będzie leźć na pocztę. I zwykle idę tam na ostatnią chwilę. No nie lubię stać w kolejce, nie lubię jak ktoś sapie nade mną, nie lubię tego ścisku na dziesięciu metrach kwadratowych.
Na peronie też zrobiło się intensywnie, gdy podjechał pociąg.
Tak, na dworcu jest trudno. Szczerze mówiąc, to jest jedyne miejsce, gdzie autentycznie boję się o swoje życie. Jest tłum, ja łatwo tracę równowagę, więc muszę przewidywać, wolę się zatrzymać, poczekać, aż ludzie przejdą. Włączam myślenie jak w grze komputerowej, muszę omijać przeszkody i przeżyć. Ale to jest kwestia treningu, na początku to jest trudne, a potem już wiem. Na przykład: wsiadam w Tychach, nie ma tam asysty dla osób z niepełnosprawnością, pociąg stoi na peronie minutę czy dwie, więc jak się zatrzymuje, patrzę, gdzie jest konduktor, i macham kulami, wtedy on do mnie przychodzi i już. I to też jest mała solidarność. Często podróżuję z Tychów do Warszawy, konduktorzy witają mnie z daleka: „Dzień dobry, pani Karolino”.
W Tychach mieszkam sama, moje przyjaciółki się wyprowadziły, tata i siostra mieszkają trzydzieści minut samochodem ode mnie. Dla mnie sprawa jest prosta: jeśli moja siostra ma jechać trzydzieści minut w jedną stronę, to szybciej załatwię coś z taksówkarzem i machając kulami, niż zabierając jej dwie godziny z życia. Różne rozwiązania były sprawdzane i wiem, że to jest najlepsze. Poza tym, mimo że różne sytuacje mnie frustrują, to nie tracę humoru. Cieszę się, że konduktorzy mnie rozpoznają i do mnie przybiegają, i sprawa jest ogarnięta. I to jest radosne. Ale bywa też stresująco. Jak zadzwoniłam po taksówkę i usłyszałam, że jest szczyt i samochód nie przyjedzie, poczułam panikę. Nawet jak przemawiam w obronie Konstytucji i słucha mnie pięć tysięcy osób, to chwilę przed mam ochotę uciec, ale ponieważ nie mogę uciec, to stoję.
Na dworcu w Sopocie nie wzywamy ochrony, walizkę przejmuję ja. Do hotelu jedziemy taksówką.
– Czy może pan potrzymać insygnia władzy? – pyta Karolina, wsiadając do przodu i podając taksówkarzowi kule.
Hotel. Do drzwi prowadzą schody. Karolina idzie przy poręczy, dwie kule w drugiej dłoni. Gdy staję na górze, drzwi otwierają się automatycznie na zewnątrz i po kilku sekundach zamykają. Problem w tym, że gdyby Karolina stała obok, nie zdążyłaby wejść i drzwi mogłyby ją przewrócić. Ona nie może nagle odskoczyć, podbiec, zrobić kroku do tyłu. Żeby się wycofać, musi się najpierw obrócić w kierunku, w którym chce iść.
– No widzisz, a hotel jest niby przystosowany do osób z niepełnosprawnością. Ale do tych na wózku.
Pokój dla Karoliny to apartament dla osób z niepełnosprawnościami.
– Ja dziękuję, ty go weź – mówi od razu. – On jest przystosowany dla osób posługujących się wózkiem.
Trochę mnie zatyka, biorę bez szemrania.
Idziemy do pokoi. Nasze są w budynku A, czyli pięć minut od głównego budynku B. Tylko że dla Karoliny to piętnaście minut.
– Piętnaście minut mniej snu – żartuje sobie. – Ja nie narzekam, tylko zauważam.
W moim pokoju w łazience lustro i umywalka wiszą na wysokości pasa. Dociera do mnie, co miała na myśli Karolina, dla niej to również żadne ułatwienia. Pierwszy raz jestem w pokoju hotelowym, który jest do mnie nieprzystosowany.
Wieczorem idziemy się przejść. Tempo Karoliny jest, co zrozumiałe, o kilka razy wolniejsze. Dodatkowo gdy mówi, staje, co wydłuża czas o kolejne dziesiątki minut.
– Ja jestem robot jednofunkcyjny. Jestem tym, co robię. Jak pływam, to jestem pływaniem, jak idę, to idę, a jak mówię, to mówię. Inni się tego uczą latami, niektórzy nawet do Indii wyjeżdżają, a ja to w sobie mam – komentuje z zadowoleniem.
Zimno, musimy wejść gdzieś się ogrzać. Ponieważ jest po sezonie, pierwsze otwarte miejsce znajduje się piętnaście minut drogi od nas.
– Idziemy, damy radę – zachęca Karolina.
Dochodzimy po półtorej godziny. Do klubu prowadzą strome schody pod górę.
– Chyba jakieś darmowe piwo za pokonanie tej bariery mi się należy – zagaja na powitanie Karolina.
Po pewnym czasie pojawia się potrzeba nikotynowa.
– Gdzie mam zapalić? Zapytam – mówi i podchodzi do baru.
– Niestety palarnia jest zamknięta od trzech tygodni – wyjaśnia zaspany barman.
– Czy w tej wyjątkowej sytuacji nie ma jakiegoś innego rozwiązania? – pyta Karolina.
– W tej sytuacji mogę zaproponować toaletę, a ja udam, że nic nie widzę.
Gdy wychodzimy, Karolina żegna się kordialnie:
– Dziękuję panu za tę małą solidarność, ona działa, gdy system nie działa, opiera się na życzliwości ludzi. Z oferty palenia w toalecie nie skorzystałam, nie mój klimat, niemniej bardzo dziękuję.
– „Nie mój klimat” – śmiejemy się na dole.
– Tylko Monty Python nas uratuje – kwituje Karolina.