Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Ninio - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 sierpnia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Ninio - ebook

Powieść obyczajowa 18+. Kiedy jedna z najbliższych osób Niny Płońskiej przepada bez wieści, w jej życiu z dnia na dzień nastaje chaos. Początkowo dziewczyna widzi przed sobą tylko jeden cel — odnaleźć ojca. Jednak w miarę, jak nadzieje na szczęśliwe zakończenie tego wątku bledną, pojawia się konieczność poukładania się w życiu na nowo. Tymczasem jedne zmiany pociągają za sobą kolejne i nic już nie jest takie samo jak dawniej…

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-405-3
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Ludzie miewają tendencje do tego, by znikać z czyjegoś życia niespodziewanie. Właściwie to jest ich ulubiona metoda znikania. Z dnia na dzień, bez słowa wyjaśnienia. Czasem zostawiają po sobie żal, czasem zdumienie. Pół biedy, kiedy można ich pożegnać i pochować. Gorzej, gdy ich bliscy zamierają w oczekiwaniu na powrót, w trybie _stand by_, w wiecznej czujności, z pytaniem, na które nie sposób uzyskać odpowiedzi.

Nina Płońska, parkując motocyklem pod jednym z podłużnych, poniemieckich domów na starym łódzkim osiedlu nie wiedziała, bo skąd by miała wiedzieć, że pewne rzeczy oczywiste zadzieją się dzisiaj po raz ostatni. Że spokój ducha za moment zostanie jej odebrany na długi, długi czas. Że życie zmieni się drastycznie i bezpowrotnie, a jedne zmiany pociągną za sobą kolejne, jeszcze bardziej niesprawiedliwe i niepożądane. Na razie jednak Nina pogwizdując, zsiadła z motocykla, ściągnęła z głowy kask, ukazując piękne, nieskalane makijażem subtelne rysy twarzy oraz krótko ostrzyżone brązowe włosy, i raźnym krokiem udała się w stronę wejścia na klatkę schodową.

— Dzień dobry, panie Czesiu! — rzuciła do mijanego na wąskim chodniku sąsiada.

— Dobry. — Obejrzał się za nią, trochę z podziwem, ale bardziej z myślą, że taka śliczna dziewczyna powinna bardziej o siebie dbać, i na pewno poruszać się mniej zamaszyście, a i nabrać trochę ciała by jej nie zaszkodziło, bo dupkę to miała szczupłą jak chłopak, za to nieco zbyt szerokie ramiona. No i te krótkie włosy, fuj. Że też młode kobiety tak lubią się szpecić w tych czasach.

Nina Płońska nie należała do osób, które przejmują się swoim wyglądem, a już na pewno nie tym, czy się on komuś podoba, szczególnie sąsiadowi z pierwszego piętra. Energicznie przeskoczyła schodek przed wejściem i znalazła się w chłodnym, ciemnym korytarzu. Po chwili już dzwoniła do drzwi po jego lewej stronie na parterze.

— Idę! Idę już! — usłyszała. W ślad za tymi słowami odezwał się dławiący kaszel, który ucichł dopiero, gdy ktoś przekręcił zamek. W drzwiach ukazała się kobieta po sześćdziesiątce. Byłaby jeszcze całkiem atrakcyjna, gdyby nie odbierały jej urody czerwone pajączki na policzkach i podpuchnięte oczy, w zamian dodając lat.

— Cześć, mamik! — odezwała się wesoło Nina, chociaż coś ukłuło ją w sercu na widok tej wymęczonej życiem twarzy.

— Ojej, Ninka! Wejdź. — Mama odsunęła się nieco i wpuściła córkę do środka. Ucałowały się serdecznie.

— Jak się czujesz, mamo? — To było pierwsze pytanie, jakie musiało paść.

— Ano. Jak się mam czuć. — Płońska zakaszlała kontrolnie i brzmiało to niepokojąco.

— A leki bierzesz?

— A biorę, biorę.

— A czym popijasz? — Nina popatrzyła na wpół z troską, na wpół wyzywająco.

— Wodą, dziecko. Wodą popijam — odparła mama, biorąc się pod boki. — Zaraz w ucho dostaniesz.

Na przekór tym słowom uśmiechnęła się ciepło. Nina też.

Weszły dalej, do dużego pokoju. Na fotelu siedział ojciec, gapiąc się w telewizor.

— Cześć, tato.

Mężczyzna przeniósł chmurne spojrzenie na osobę, która przeszkodziła mu śledzić blok reklamowy.

— Dobry.

I znów zatopił się w spotach polecających suplementy, które powinien znać na pamięć, a miało się wrażenie, że w skupieniu ogląda je po raz pierwszy.

Nina spojrzała z niepokojem na matkę. Ta machnęła ręką i półgłosem objaśniła:

— No co ci mogę powiedzieć. Znowuż jest gorzej. Chodźmy lepiej do kuchni. Napijemy się herbaty, co?

Kiedy w czajniku na starej kuchence gazowej gotowała się woda na herbatę, Nina, nie zważając na słabe protesty mamy, wypakowała z plecaka zakupy, które po drodze zrobiła dla rodziców. Wyjęła na stół twaróg półtłusty, pomidory, szynkę drobiową i jeszcze kilka lepszej jakości produktów, o których wiedziała, że w diecie Płońskich pojawiają się rzadko.

— Ty nie masz na co wydawać pieniędzy? — upomniała ją mama głosem niby surowym, ale podszytym wzruszeniem.

— Mam. Na to, żeby moim bliskim chociaż przez chwilę żyło się lepiej. — Nina wydobyła z plecaka mały słoik miodu faceliowego. — Musicie dbać o siebie. Mam ci zrobić przegląd lodówki? Mogę się z góry założyć, co w niej znajdę. Salceson, pasztetową i serek smażony z kminkiem. I ze dwa piwa.

Mama jakby się speszyła. Skubnęła brzeg zasłonki w niebiesko-białą kratkę i udała, że dostrzegła coś interesującego za oknem. Nina prychnęła pod nosem. Zapanowało między nimi pełne napięcia milczenie. Równowaga tej relacji była nader krucha.

— O, Jabłońscy nowego psa mają — skomentowała matka oglądaną zza szyby rzeczywistość. — Wiesz, że tamten wilczur im zdechł, nie?

— Stary był. — Nina wzruszyła ramionami. — Ile miał, z piętnaście lat?

— Albo i lepiej.

Czajnik zagwizdał, więc mama ruszyła się od okna i zalała wrzątkiem herbatę ekspresową w starych szklankach ujętych w plastikowe koszyczki.

— No dobrze, a co tam u was? — Córka postanowiła już zakończyć nic nieznaczące gadki o psach sąsiadów i przejść do ważniejszych spraw. — Rudy się pojawił?

— Nie, nie zaglądał ostatnio. Oj, wiesz, jaki on jest zapracowany — dodała szybko mama, widząc jej grymas. — Nigdy nie ma czasu.

Nina nie powstrzymała się od sarkastycznego prychnięcia. Zapracowany. Jej brat Kosma nigdy w życiu nie zhańbił się pracą na etacie. Łapał różne fuchy to tu, to tam, i faktycznie, kiedy już coś złapał, wywiązywał się ze zlecenia rzetelnie i terminowo, dzięki czemu często bywał polecany jako dobry fachowiec. Jednak tym, co głównie absorbowało jego czas, było imprezowanie i dochodzenie do siebie na przemian, a zarobione pieniądze przepuszczał na zabawę i na zachcianki typu „jeszcze tylko jeden ostatni tatuaż”.

Do kuchni tymczasem przydreptał ojciec, szurając po podłodze stopami w rozdeptanych papciach. Na widok Niny zatrzymał się, patrząc podejrzliwie.

— A pani to kto? Kurator? Co ten idiota znowu nabroił?

Aż ją zamurowało.

— Tato… To ja, Nina…

Spoglądał przez chwilę, a potem w jego oczach jakby coś przeskoczyło. Ocknął się i parsknął.

— Wiem przeż, głuptasie. Na żartach się nie znasz?

Podszedł do lodówki, otworzył ją i zaczął kontemplować zawartość półek. Córka obserwowała go uważnie, czując narastający niepokój. Próbowała zignorować to odczucie, jednak ono okazało się uzasadnione, gdyż po minucie usłyszała słowa, których podświadomie wyczekiwała:

— A co to, piweczka już nie ma?

— Tato, ale ty to chyba nie powinieneś piweczka. Może herbaty się z nami napij, co? — Nina rzuciła szybkie spojrzenie mamie. Liczyła na jakieś wsparcie, ale ta tylko zasznurowała usta i lekko uniosła brwi, jakby mówiąc „No co ja mogę?”.

Ojciec z głową w lodówce burknął coś, co zabrzmiało jak „Chuj z herbatą”, potem zatrzasnął z wielkim niezadowoleniem drzwi i stwierdził:

— Idę.

Że ma na myśli sklep spożywczy, było bardziej niż oczywiste.

Nina jeszcze raz wymownie popatrzyła na mamę, z nadzieją, że może ona powstrzyma ojca. Przecież w jego stanie picie alkoholu jest niewskazane, właściwie to nawet zabronione. Już się ucieszyła, gdy rodzicielka rzuciła do kierującego się w stronę korytarza taty błagalne:

— Romciu…

— No? — Odwrócił się i spojrzał pytająco, podciągając zjeżdżające z wychudłego brzucha wysłużone dresy.

— To mi też jedno weź.

Ninę na moment przytkało, a potem aż się w niej krew zagotowała.

— Cooo?

— No jedno tylko — próbowała ją ułagodzić mama. — Na lepsze spanie. Bo ja źle śpię ostatnio.

„Spanie sranie”, już miała na końcu języka dziewczyna, która bywała dość dosadna w słowach, kiedy ojciec dolał oliwy do ognia.

— I szczeniaczka?

— Mhm…

— Czy wy sobie robicie jaja? — wybuchnęła Nina, czerwieniejąc na twarzy. — To ja wam miód kupuję, a wy wydajecie kasę na wódę?

— Miód? — zainteresował się Roman. — Może być i miód. Trójniak?

— Faceliowy — wycedziła przez zęby. To mu nic nie powiedziało, ale nie tracił nadziei na smaczny trunek.

— Gdzie jest?

— Tutaj. — Dziewczyna popukała w wieczko stojącego na stole słoika.

— Aaa… — rozczarował się Płoński. — Taki miód. Dooobra, idę.

— Ninka, a może ty byś poszła, co? Wtedy tata by nie musiał… — Ledwo mama zdążyła to powiedzieć, zaniosła się silnym kaszlem, a Niny niemal nie trafiła apopleksja. Ojciec to był ojciec, dawno porzuciła wszelkie nadzieje, że przemówi mu do rozsądku. Zresztą jego mózg całkiem się zlasował od regularnego podlewania alkoholem. Ale mama? Przecież niedawno, po tym, jak wyniki badań wyszły gorsze niż poprzednie, przeprowadziły długą rozmowę, poważną, ale serdeczną, szczerą jak nigdy dotąd. Na rzeczowe argumenty córki mama przytakiwała, na jej prośby — obiecała poprawę. I co? I co?

— Chyba was pogięło. Jasne. Już lecę. Co jeszcze państwo życzą? Gin, whisky, tequilę? — wycedziła. — A ty mi kłamiesz w żywe oczy! — przypomniała sobie, celując palcem w matkę. — Wodą, wodą popijam leki! Tak, kurwa, ognistą!

— Ninka, ale to tylko tak… Raz na jakiś czas…

— Aaach! — Nina złapała się obiema rękami za głowę i odgięła ją w tył, myśląc, że zaraz eksploduje. — Ja już nie mam do was siły! Tu się nigdy nic nie zmieni! Wy jesteście po prostu… — Zabrakło jej słów.

— Płońscy — podpowiedział ojciec, hardo patrząc jej w oczy. — My jesteśmy Płońscy. Roman i Renata. A dowiem się w końcu, kim pani jest?

Nina wypadła z klatki schodowej jak furia, z wściekłości ledwo widząc, dokąd zmierza. Chciało jej się wyć, płakać i krzyczeć. Tyle razy ich prosiła. Tyle razy straszyła. Przecież oni tak nie mogą. Chorują. Wykończą się.

Wskoczyła na motocykl i ruszyła spod domu z takim impetem, że mało się nie wywróciła na przysypanych jesiennymi liśćmi kocich łbach. Miała tego serdecznie dosyć. Od dawna odnosiła wrażenie, że role między nią a rodzicami jakoś dziwnie się odwróciły, to oni stali się niesfornymi dziećmi nieświadomymi tego, że działają na swoją szkodę, a ona musiała im to wciąż od nowa tłumaczyć, pilnować, co jedzą, czy się badają, czy biorą leki. I w dodatku została z tym całkiem sama, bo najstarszy brat, Bruno, już dawno wyemigrował do Australii, żeby mieć święty spokój i normalne życie, a Kosma — wiadomo, ochoczo dreptał po ścieżce wydeptanej przez ich starych. No piekło i szatani, niech to wszystko trafi szlag!

Do mieszkania wtargnęła jak burza. Egon, jej od niepokojąco wielu lat narzeczony, tylko spojrzał i już wiedział.

— Co, znowu chlają?

Nie znosił Płońskich. Kiedy poznał Ninę, nie przypuszczał, że to taka patologia. Dziewczyna długo i sprytnie ukrywała przed nim swoich krewnych. Kiedy w końcu po dwóch latach zaczął ich poznawać, miał przez chwilę myśli, żeby się z tego układu wycofać, ostatecznie jednak uznał, że da jej szansę. Nina w jego oczach zasługiwała na lepsze życie, które to właśnie on mógł jej zaoferować. I nie sprawiała wrażenia, jakby miała iść w ślady rodziców alkoholików. No i nie poszła, istotnie, za to oni wciąż deptali jej po piętach, dzień po dniu burząc z trudem budowaną stabilizację w związku z Egonem.

— Powinnaś się od tego odciąć raz na zawsze, jak Bruno — zasugerował. Od dawna uważał, że najstarszy brat postąpił bardzo słusznie, uciekając od tego wszystkiego najdalej, jak się da.

— Ale to są moi rodzice — mruknęła Nina, ściągając z siebie motocyklowe ubrania. Egon pomógł jej wysupłać się z kurtki, po czym po ojcowsku przygarnął ją ramieniem i pocałował w czoło.

— Co oznacza zapewne tyle, że się bzyknęli po pijaku i jego plemnik natrafił po omacku na jej komórkę jajową. I to tyle ich całego rodzicielstwa.

Obruszyła się.

— Gówno wiesz. Ojciec jak ojciec, ale mama zawsze o nas dbała. Żadne z nas nigdy nie chodziło brudne ani głodne, więc od niej to mi się odwal.

Pojął, że trochę przesadził. Dotknął pewnej czułej struny, której nie należało ruszać nawet w żartach. Nina, chociaż jej samej zdarzało się ponarzekać na swoich bliskich, nikomu innemu nie pozwalała na zbyt swobodną krytykę ich stylu życia.

— No, już dobrze — powiedział pojednawczo. — Rodzice rodzicami, a ty najpierw zadbaj bardziej o siebie. Zrelaksuj się, zajmij myśli czymś przyjemnym. Chcesz coś obejrzeć? Klient polecił mi niedawno jakiś nowy serial fantasy, podobno fajny.

Zawahała się. Czuła, że za łatwo mu odpuszcza takie słowa, że powinna stawiać ostrzejsze granice i zdecydowanie egzekwować szacunek do swojej rodziny i do samej siebie. Wiedziała jednak również, że bardziej ofensywna postawa mogłaby generować częste konflikty. A tych wolała unikać, bo z Egonem żyło się o wiele łatwiej, kiedy grali do jednej bramki. Nawet jeśli ceną była czasami jej godność.

— No dobra — zgodziła się. — Sprawdźmy go.

Serial okazał się wcale nie taki dobry. Obejrzeli tylko jeden odcinek, a potem zaczęli się szykować do spania. Nina znalazła się w łóżku pierwsza i sięgnęła po książkę. Po paru minutach pod swoją kołdrę wślizgnął się Egon. Przez chwilę leżał w ciszy, po czym zagadnął:

— Nina…

— Co? — odburknęła.

— Wiesz, że jeśli mówię ci czasami coś przykrego, to wyłącznie z troski, tak?

Dziewczyna westchnęła i przewróciła oczami. Słyszała to już niejeden raz.

— Specyficzna ta twoja troska — wytknęła mu, więc zdecydował się uściślić:

— Bo chcę, żebyś miała realistyczny obraz sytuacji, zamiast zamartwiać się rzeczami, na które nie masz wpływu.

— Dlatego jeździsz mi po rodzinie?

Tym razem to Egon westchnął. Jej lojalność wobec bliskich, którzy według niego nie do końca na to zasługiwali, czasem działała mu na nerwy.

— Dobra, sorry, nie powinienem. Wiesz, że bardzo cię kocham, ale ich niekoniecznie — przyznał.

Prychnęła i wróciła do lektury. Zawsze tak było, ona mogła sobie gadać, a Egon i tak swoje wiedział. I dążył do własnych celów, które zresztą z dużą skutecznością osiągał.

Teraz delikatnie wyjął jej książkę z rąk.

— Hej. Znam lepszy sposób na odprężenie — zasugerował. — Chodź się poprzytulamy. Zrobić ci masażyk?

Nina popatrzyła na niego sceptycznie. Dobrze wiedziała, że najpewniej nie skończy się na przytulaniu ani na masażyku. W duchu przyznała jednak, że ten „sposób na odprężenie” robi swoje. Dlatego, chociaż wciąż była na Egona trochę wkurzona, pozwoliła mu na śmiałe pieszczoty, a potem sama chętnie przejęła inicjatywę.

Gdy skończyli się kochać, Egon odpłynął w płytki sen, a Nina leżała przytulona do jego piersi i czuła, jak przyjemne odprężenie już ustępuje temu stanowi nieustannego lekkiego napięcia, w jakim funkcjonowała na co dzień. Tak jakby non stop oczekiwała, że wydarzy się coś złego, jej albo najbliższym.

Nic dziwnego, że na dźwięk komórki zareagowała jak na dotknięcie rozpalonym prętem.

— Kurwa — mruknęła, sięgając po telefon odłożony na stolik nocny. Egon w tym czasie przeciągał się, ziewając głośno, niezadowolony, że ktoś przerywa mu drzemkę. — No co tam, mamo?

Przez chwilę słuchała z niesmakiem wymalowanym na twarzy, marszcząc brwi.

— I co z tego, że jeszcze nie wrócił? Pewnie spotkał pod sklepem Dżeksona albo go Taładaj zaciągnął do siebie. Ojca nie znasz?

„Dżeksona”, powtórzył rozbawiony Egon niemal bezgłośnie. Szturchnęła go i mrugnęła porozumiewawczo powieką. Ten wywrócił oczami.

Nie słuchał dalszej części rozmowy. Nie miał na to najmniejszej ochoty. Wstał z łóżka, na golasa poszedł do największego pokoju z aneksem kuchennym i nalał do dwóch szklanek wody z dzbanka, w którym pływały plasterki limonki i liście świeżej mięty. W oknach nie było zasłon ani rolet, ale mężczyzny to jakoś wcale nie peszyło. Jest u siebie. Ktoś chce patrzeć i podziwiać — proszę, niech podziwia. Egon Wysocki kompleksów nie miał. Raczej uważał siebie za całkiem odpowiedni egzemplarz do podziwiania. Lubił sobie wyobrażać, że stanowi obiekt czyichś obserwacji, a może i mokrych fantazji.

Wiedział, że jest przystojny. Wiedział, ponieważ o to zadbał. Jako nastolatek był, jak sam z pogardą określał, pryszczatą kluchą, w dodatku w okularach. Jednak w pewnym wieku, zachęcony przez Ninę, zaczął pracować nad swoim wizerunkiem. Zresztą chciał zostać coachem — i nim został — więc nie mógł wyglądać na kogoś, kto nie ogarnia samego siebie.

Teraz był szczupłym facetem przed czterdziestką, który dojrzał jak wino. Nauczył się podkreślać swoje atuty i ukrywać mankamenty. Krótki zarost maskował niedoskonałości cery i wizualnie wysmuklał nieco pyzatą twarz, bursztynowe oczy nie były już przesłonięte szkłami, a uzbrojone w soczewki, zaś włosy w odcieniu ciemnego blondu — wciąż gęste i starannie ostrzyżone. Egon z przyjemnością patrzył w lustro. Naprawdę mu się podobało to, co tam widzi.

Wrócił do sypialni, niosąc w dłoniach napoje, i z rozdrażnieniem stwierdził, że stara Płońska wciąż nawija córce przez telefon makaron na uszy, a Nina więdnie w oczach jak pozbawiony czystej wody (przez o, nie ó) kwiat.

— Cześć, Renia — rzucił tonem dość bezwzględnym, po tym, jak dość bezwzględnie wyrwał smartfon z dłoni Niny. Do jej rodziców zwracał się po imieniu, ani mu się śniło tytułować ich mamą i tatą, a Roman sam mawiał, że żaden z niego pan. — Wiesz, my tu już szykujemy się do spania, zatem może wam też dobrej nocy, tak?

Z widocznym zniecierpliwieniem wysłuchał jęków w słuchawce.

— Tak, wiem. Ma demencję. Ale przecież jego na osiedlu wszyscy znają. Wiedzą, gdzie go w razie czego odprowadzić, tak? No to czym się, Renia, martwisz?

Przyjął kolejną porcję biadoleń, wywracając oczyma, a potem zakończył rozmowę stwierdzeniem:

— Rano nie będziesz nawet pamiętała, że dzwoniłaś w tej sprawie. Roman wróci. Cześć.

Odłożył telefon na szafkę i myślał, że na tym koniec tematu, ale Nina popatrzyła na niego wyczekująco, a w jej oczach w rzadko spotykanym szmaragdowym kolorze dostrzegł niepokój.

— I co robimy? — zapytała. Zaklął w duchu. Jedyne, czego teraz chciał, to walnąć się w pościel i zasnąć.

— Nic. Kładziemy się spać.

— A może jednak powinniśmy tam pojechać? Tata mnie dzisiaj nie poznał, wiesz? Potem mówił, że żartował… Ale tak czy siak, nie jest dobrze.

— Nina. — Ujął ją za dłonie. — Powiedziałem to Reni, powtórzę i tobie. Płoński na Stokach nie zginie. I powtórzę też to, o czym sama ją przekonywałaś: pewnie siedzi u tego, jak mu tam, Dżeksona, i razem osuszają flaszkę. Bo to pierwszy raz?

— Nie pierwszy, ale wiesz, Egon, ja się o nich coraz bardziej boję — wyznała, a jej oczy wyraźnie pociemniały. — Oni są tacy… Tacy…

„Popierdoleni”, pomyślał mężczyzna, ale miną dał znak, żeby mówiła dalej. Nina jednak nie była głupia. Dobrze wiedziała, co Egon sądzi o jej rodzinie.

— Tacy dziecinni — dokończyła. — I do tego schorowani. Mam wrażenie, że powinnam bardziej o nich dbać, dopilnować…

— Klasyczny objaw DDA — wszedł jej w słowo. — Nadmierne poczucie odpowiedzialności. Nina, to są dorośli ludzie. Na swoje choroby sumiennie pracowali przez całe życie, i co? I dalej najważniejsze dla nich to się napić. Nic z tym nie zrobisz. Nie zmienisz ich i na pewno nie upilnujesz, choćbyś siedziała u nich dwajścia cztery na dobę. A teraz chodź już spać, proszę cię. Jestem więcej niż pewien, że do rana wszystko się wyjaśni, tak?

Tą przemową nieco ją uspokoił, chociaż nie do końca. Mimo to dała się nakłonić do położenia się pod kołdrą i obiecała, że spróbuje zasnąć.

Egon zgasił kinkiet nad łóżkiem, ułożył się obok Niny i objął ją ramieniem w sposób nieco władczy, ale też dający poczucie bezpieczeństwa. Sam zasnął niemal natychmiast. Ona oczywiście nie. Długo leżała z otwartymi oczami, w napięciu, w niepokoju. Żyła z nimi na co dzień, lecz teraz się wzmogły.

I gdy już zaczynała lekko odpływać, zza ściany usłyszała kłótnię sąsiadów, która, choć nie dotyczyła jej w najmniejszym stopniu, natychmiast uruchomiła wszystkie systemy obronne. Nina momentalnie się rozbudziła, a jej zmysły weszły w tryb maksymalnej czujności. Bynajmniej nie dlatego, że interesował ją temat kłótni czy odczuwała głód taniej sensacji.

Jej ciało po prostu zostało tego nauczone w dzieciństwie.

I teraz, spięte, w pełnej gotowości do ucieczki, wszystkimi zmysłami starało się wybadać, czy konflikt zostaje w bezpiecznej odległości od niej. Czy nie eskaluje. Czy nie zaczyna jej zagrażać.Rozdział 2

To była trudna noc. Nina długo nie mogła spać, a potem niepokojące sny budziły ją raz po raz. Gdy nad ranem wreszcie zasnęła głębiej i mocniej, tuż po szóstej zadzwonił telefon. Wyrwał ze snu nie tylko ją, ale także Egona, który dał wyraz swojemu niezadowoleniu w słowach, które szkoda powtarzać. Był wtorek, lecz on po weekendowym szkoleniu zaplanował trzy dni wolnego i bardzo liczył na to, że wyśpi się do oporu. Wkurzony zwlókł się z łóżka i mląc pod nosem przekleństwa, poszedł do łazienki.

— Mamiku, jest szósta — wymamrotała Nina do słuchawki, z pełną świadomością, że przedwcześnie obudzony Egon będzie już do końca dnia złośliwy i opryskliwy.

— Ninka, ale on wciąż nie wrócił. — W głosie matki pobrzmiewała autentyczna panika.

— Kto?

— No kto? Ojciec! Roman! Nie ma go, rozumiesz?

— Jezu… — Nina usiadła w pościeli i nieprzytomnie spojrzała w okno. Lało i wiało, deszcz zacinał w szyby i bębnił ostro w parapet. A jeszcze wczoraj była taka piękna pogoda. — Mamo, na pewno zanocował u kogoś. Napili się i odpadł w kimę. Wyśpi się i przyjdzie.

— Ale…

— Nie denerwuj się, dobrze? Nie powinnaś. Jak tata się nie pojawi do, powiedzmy, dziewiątej, to wtedy daj mi znać. Jak się pojawi, to również, naturalnie. A teraz idź do łóżka i nam też daj pospać, mamy dzisiaj urlop.

Opanowany głos córki i na matkę podziałał uspokajająco.

— Pewnie masz rację — westchnęła. — Ile on mi zawsze nerwów napsuje, co za człowiek. Jakie ty masz szczęście, że twój Egon taki nie jest.

Nina tylko uśmiechnęła się krzywo. Wśród jej rodziny Egon miał nienaganną opinię człowieka szarmanckiego i dobrze wychowanego, bo rzeczywiście, jeśli tylko chciał, potrafił taki być, szczególnie wobec obcych. Ona jednak znała niestety także jego nieco ciemniejszą stronę.

— No, to na razie, mamo. I nie martw się, wszystko się dobrze skończy, jak zwykle — zakończyła z naciskiem, po czym odłożyła smartfon na szafkę obok łóżka i bez sił opadła na poduszkę.

To nie była przecież pierwsza taka akcja. Płoński notorycznie nie wracał po zapowiedzianym „zaraz”, bo żadnej napotkanej po drodze przygodzie nie umiał powiedzieć „nie”. A matka za każdym razem panikowała tak samo. I niepotrzebnie.

Równo o dziewiątej zadzwoniła znowu. Z informacją, że ojca wciąż nie ma.

Nina, wyrwana z drzemki, w którą udało jej się zapaść po gwałtownym przebudzeniu, westchnęła i spojrzała na Egona. Napotkała jego wściekły wzrok.

— Trzeba tam jechać. Matkę uspokoić. Ona nie może się tak denerwować.

— Ja nigdzie nie jadę — burknął, odwracając głowę.

— Trudno. To pojadę sama. A starego zabiję, jak się wreszcie pojawi.

Wstała i zaczęła się szykować do wyjścia. Między pośpieszną toaletą a gorączkowym dopasowywaniem garderoby do pogody, w biegu zjadła na śniadanie serek wiejski prosto z pojemnika, zagryzając pumperniklem, by mieć w żołądku cokolwiek.

W połowie przygotowań Egon do niej dołączył. Był człowiekiem zimnym i czasem bezwzględnym, ale nie bez serca.

Wyszli z domu kwadrans przed dziesiątą, wsiedli w stojący na podziemnym parkingu nowoczesnego osiedla samochód i po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Matka była wyraźnie roztrzęsiona. Chodziła po mieszkaniu od okna do okna, co chwilę kładąc dłoń na sercu. Nina patrzyła na nią z niepokojem. Doprawdy, jak tylko ojciec się łaskawie zjawi, to chyba kopnie go w ten kościsty tyłek. Powinien oszczędzać mamie stresu z tym jej chorym sercem, a on jeszcze dokłada. Stary dureń.

— Dzwoniłaś już do kogoś, pytałaś? — Nina przeszła do ustaleń, bo oczywiste było, że samym czekaniem matki nie uspokoją.

— Do Dżeksona. Nie widział Romka. I do Taładaja, ale nie odbiera.

— Przejdę się do niego — postanowiła dziewczyna. — Egon, zrób rundę po spożywczakach i popytaj, w którym ojciec się wczoraj zjawił. A ty, mamik, czekaj tutaj, a jak tylko ojciec wróci, dzwoń do mnie. Melisy sobie zaparz w tym czasie.

Wyszli z mieszkania. Nina podenerwowana, ale nie bardzo, bo wciąż była przekonana, że wszystko skończy się dobrze. Egon pochmurny, milczący. Nie tak planował spędzić wolny dzień, biegając po całych Stokach i szukając tego chlora, swojego teścia _in spe_.

Zaczął od sklepu na tej samej ulicy, nieopodal domu, w którym mieszkali Płońscy. Wydawał się najbardziej oczywistym celem wczorajszej wyprawy Romana i Egon miał szczerą nadzieję, że tam się czegoś dowie. Ale jedyna informacja, jaką uzyskał, była taka, że Płoński nie zjawił się w sklepiku już od kilku dni.

W następnej kolejności Egon zajrzał do pobliskiej piekarni i do warzywniaka. Oferowały co prawda mniej interesujący Płońskiego asortyment, ale co szkodzi zapytać. Niestety i tu go nikt nie widział.

Wtedy Egon już na pewniaka poszedł do minimarketu spożywczego i z prawdziwym zdumieniem wysłuchał odpowiedzi sprzedawczyni:

— Pan Roman był tu ze dwa tygodnie temu i zapowiedział, że więcej jego noga tu nie postanie. No i słowa jak na razie dotrzymał.

Egon, czując narastające zniecierpliwienie, wyszedł ze spożywczaka i ruszył wzdłuż ulicy. Wstąpił do kolejnego sklepu i znów uzyskał odpowiedź przeczącą. Wprawiło go to w irytację. Gdzie ten Płoński wczoraj polazł? Ma sklepy pod domem, to się włóczy po całym osiedlu, żeby kupić piwo? Koneserem się stał na stare lata czy jak, rzemieślniczych poszukuje? Albo pewnie już ze wszystkimi sprzedawcami w okolicy się pokłócił.

Nie było innego wyjścia, jak zapuścić się dalej w stare poniemieckie osiedle i pytać do skutku. Przecież nawet jeśli nie kupił tego piwa, bo znajomi zgarnęli go na flaszkę, to na jednej na pewno się nie skończyło.

Nina w tym czasie odwiedzała znajomych ojca. Najbliżej mieszkał Mieciu Jakson, czyli wspomniany Dżekson. Postanowiła do niego zajrzeć, tak dla pewności. Wierzyć Dżeksonowi na słowo było równie zasadne, co wierzyć w krasnoludki.

Otworzył drzwi rozmemłany, w gaciach i podkoszulku. Na jej widok uśmiechnął się szeroko i przygładził siwe wąsy, które wraz z półdługimi przerzedzonymi włosami w jego mniemaniu nadawały mu sznyt harleyowca.

— O, Nineczka! Witam piękną panią!

Patrząc mu wyłącznie w twarz, by przypadkiem nie zobaczyć zbyt wiele, śmiało zapytała:

— Dzień dobry. Ojciec jest?

— Mój? — zdziwił się Mieciu ochryple. — Na cmentarzu od trzynastu lat.

— Mój — sprostowała bez cienia uśmiechu. Dżekson był znanym dowcipnisiem, ale teraz nie był czas na żarty.

— A, twój. U mnie go nie ma, tak jak mówiłem już szanownej mamusi, kiedy dzwoniła wczesnym rankiem.

— A mogę wejść?

— Ależ proszę, proszę. — Uśmiechnął się obleśnie i ustąpił z drogi, gestem zapraszając Ninę do środka. Bo Mieciu był też znanym lowelasem, przekonanym, że mimo sześciu dych na karku wciąż stanowi dla dziewcząt łakomy kąsek. Niezmordowanie próbował je uwodzić i obłapiać i nieraz już dostał za to po gębie, ale chyba sądził, że to tylko takie tam droczenie się. Lubił się też obnażać, pewien, że jego pokurczone, obrośnięte białym włosiem ciało wciąż wywiera na kobietach silne wrażenie. Stąd rozciągnięty podkoszulek i gacie nie zawsze trzymające w ryzach zawartość stanowiły jego ulubioną stylóweczkę.

Nina szybkim krokiem przeszła mieszkanie sąsiada, zaglądając po kolei do pomieszczeń. Dżekson dreptał tuż za nią i raz po raz zastępował jej drogę, tak że z narastającym zniecierpliwieniem musiała go wymijać co parę kroków.

— I co, naprawdę go tu nie ma? — zapytał kpiarsko, gdy na koniec zajrzała do łazienki. — Bo może coś mi umkło w natłoku spraw.

— Nie.

— No to czyli jesteśmy we dwoje. — Rozciągnął usta w perwersyjnym uśmiechu. — Zapraszam na herbatkę. Jak się motorek sprawuje?

— Nie mam czasu na pogawędki, ojca muszę znaleźć — oschle odparła Nina, po czym sama otworzyła sobie drzwi mieszkania i wyszła, słysząc jeszcze na do widzenia:

— To przyjdź później. — I, dodane lubieżnym półgłosem: — Ależ dupeczka. Musi być ciasna.

Aż jej się niedobrze zrobiło. Co za oblech.

Później poszła do Taładaja, ale nie zastała go w domu, co wzbudziło w niej podejrzenia, że może szlaja się gdzieś razem z jej ojcem. Niestety niewiele to pomogło, bo miejsce ich pobytu i tak pozostawało nieznane. Taładaj, tak jak i Dżekson, mieszkał sam, więc gdy wychodził, nikomu się nie zwierzał, dokąd go nogi niosą.

Ruszyła dalej. Pukała do kolejnych drzwi, pytała o ojca napotkanych na ulicy sąsiadów, obeszła pobliski park wszerz i wzdłuż, ale wszystko na nic.

Wczoraj Płońskiego nikt na osiedlu nie widział.

— Gdzie go mogło zanieść? — mruknęła do siebie i w tym momencie dostrzegła wychodzącego ze sklepu na końcu ulicy Egona. Pomachała do niego. Zauważył ją i podszedł z wciąż chmurną miną, żeby nie myślała, że mu się ta zabawa w szukanego podoba.

— I co? — zapytała, nie zwracając uwagi na jego fochy.

— I nic. A u ciebie?

— Też nic.

— Jak się dowiem, że od dawna już siedzi w domu, a twoja matka zapomniała zadzwonić i cię o tym poinformować, to się na serio wkurwię — zapowiedział, wyjmując z kieszeni urządzenie do podgrzewania tytoniu i paczkę wkładów. Załadował jeden z nich do podgrzewacza i ruszył powoli wzdłuż chodnika, trzymając urządzenie w dłoni i czekając na wibrujący sygnał oznaczający gotowość tytoniu do palenia. Nina poszła za nim, doganiając go w paru krokach.

— Też się wkurwię, ale z drugiej strony mam nadzieję, że tak właśnie jest. Zadzwonię, zanim dojdziemy — zdecydowała i sięgnęła po telefon.

— I co, znalazł się? — odezwała się nerwowo mama po dwóch sygnałach, więc Nina od razu zrozumiała, że jej nadzieja okazała się płonna.

— Nie. To do domu też nie wrócił? — upewniła się.

— Ano nie. — Renata uderzyła w szloch.

— Uspokój się, mamo. My już do ciebie wracamy, usiądziemy i zastanowimy się, co dalej.

— Jak: co dalej? Na policję trzeba zgłosić! Wejdźcie wpierw na komisariat!

— Ale przecież nie minęły dwadzieścia cztery godziny…

— Nie muszą — podpowiedział Egon. — To mit. Można zgłaszać od razu. Ale wiesz, gdzie jeszcze nie pytaliśmy? W szpitalu.

Nina pacnęła się dłonią w czoło.

— No jasne. Mamo, idziemy teraz do szpitala, może on tam jest, może zasłabł na ulicy czy coś.

— Ja już tam dzwoniłam — odparła Renata, ciągle łkając. — I do innych szpitali, i na wytrzeźwiałkę, i do Kosmy, i wszędzie. Myślisz, że ja tu tylko siedzę i czekam z założonymi rękami? Wejdźcie na komisariat, proszę.

— Dobrze, wejdziemy na komisariat — zakończyła rozmowę Nina, a w sercu poczuła wyraźniejszy niż dotąd niepokój.

Aspirant Mariusz Bracki przyjął zgłoszenie z obojętną miną. Niestety i on dobrze znał Romana Płońskiego. To oraz rutyna podpowiadały mu, że zaginiony alkoholik znajdzie się wkrótce u któregoś z kolegów na niezłym kacu. Albo…

— Na izbie wytrzeźwień sprawdzaliście? — To było jedno z pierwszych pytań, jakie zadał. Ale też podsunął im pomysł, na jaki sami dotąd nie wpadli.

— Twój tata ma chyba zaniki pamięci, dobrze kojarzę?

Zwracał się do Niny na ty, bo ją i jej braci znał z czasów podstawówki. Był w wieku Brunona, najstarszego z całej trójki, i razem chodzili do klubu trenować boks.

— Tak, początki demencji — przytaknęła.

— A sprawdzaliście pod dawnymi adresami? Może zapomniał drogi do domu i udał się do wcześniejszego miejsca zamieszkania? To się zdarza u osób z demencją czy alzheimerem.

— O! — Nina spojrzała na Egona. — To możliwe. Ale to znaczy że co, wy nie będziecie go szukać?

— To swoją drogą — uspokoił ją policjant. — Oczywiście wdrożymy procedurę. Jednak im więcej osób go szuka, tym lepiej. Powiedz mi jeszcze, czy ojciec, wychodząc, miał przy sobie telefon, dokumenty?

— A gdzie tam — żachnęła się Nina. — On od dawna wszystko zostawia w domu, żeby nie zgubić. Do sklepu bierze ze sobą tylko piterek z drobniakami.

— Żeby nie zgubić… Ironia losu, co? — zauważył Bracki, dodając do notatki kolejną informację.

— Nie mniejsza niż ta, że tata potrafi momentami popadać w paranoję, że jest non stop śledzony — mruknęła Nina. — GPS to dla niego globalny spisek mający na celu permanentną inwigilację, komórka leży wyłączona w szufladzie, a on wciąż ze stacjonarnego dzwoni.

Policjant z namysłem podrapał się po skroni.

— Czyli sprawdzanie logowań telefonu nic nam nie podpowie. Gdzie bywał, z kim się kontaktował…

— Raczej nie.

— Hmm. A jakąś opaskę seniora czy coś w tym stylu ojciec posiada?

— Posia… dał. — Celowo podkreśliła końcówkę wskazującą na czas przeszły. — Ją akurat udało mu się gdzieś zapodziać skutecznie. Zamówiłam nową, ale ciągle nie przyszła.

— Rozumiem. — Policjant postukał długopisem w blat. — No dobra, a masz przy sobie jakieś jego zdjęcie?

— Nie.

— No to jak? Przecież zdjęcie to podstawa.

— Nie pomyślałam — przyznała Nina. — Weszłam tu prosto z ulicy. Egon, skoczysz do mamy po jakieś fotki?

— Tak — westchnął. Niepocieszony zdał sobie sprawę, że to nie koniec akcji, a raczej dopiero początek. Przeczesali Stoki, a teraz czeka ich to samo pod dawnym adresem Płońskiego, czyli na Radogoszczu. I cholera wie, gdzie jeszcze.

Zajebisty urlop. Że też zawsze, kiedy Egon zaplanuje sobie wolne, musi się coś takiego dziać. Jak Płoński się znajdzie, chętnie trzepnąłby go w ten pustoszejący łeb. A na razie rozmyślał, jak się z tych poszukiwań skutecznie wymiksować.

Zanim wrócił na komisariat, minęło dobre czterdzieści minut. Bracki już kończył notować zgłoszenie.

— Dzisiaj na pewno ktoś od nas pojawi się u twojej mamy, żeby zadać jej kilka pytań i zabezpieczyć ewentualne ślady — zapowiedział, dołączając zdjęcia. — Tu masz potwierdzenie przyjęcia zgłoszenia. Będziemy w kontakcie, no i mam nadzieję, że ojciec się wkrótce znajdzie.

Kiedy Nina i Egon wyszli z powrotem na ulicę, dochodziła czternasta.

— Co robimy? — zapytał mężczyzna i tak jak się spodziewał, otrzymał odpowiedź:

— Jedziemy na Radogoszcz. A potem… do Konstantynowa.

Zaklął w duchu.

Niech to szlag.

Do domu wrócili dopiero późnym wieczorem, zmęczeni, głodni i zziębnięci, bo wiatr tego dnia nie ustawał, a i padało jeszcze kilka razy. Nina upierała się, żeby kontynuować poszukiwania do skutku, jednak Egon stanowczo wyperswadował jej ten pomysł. Tak samo jak ten, żeby wrócić na Stoki i przenocować u Renaty. Chciał się wyspać we własnym łóżku, a nie w zatęchłej pościeli na wąskiej wersalce u Płońskich. Tym bardziej, że w ciągu dnia u mamy wreszcie łaskawie zjawił się skacowany Kosma i obiecał zostać na noc. Ostatecznie zaś Nina dała się przekonać argumentem, że ojciec może zabłądzić także pod ich adres. Nie warto więc skupiać całej rodziny w jednym miejscu.

— Zaczynam się naprawdę niepokoić — przyznała, w zrezygnowanej pozie siedząc przy kuchennym stole, podczas gdy Egon smażył jajecznicę. — I nie mogę znieść tej bezczynności. Mam poczucie, że powinniśmy działać, coś robić…

— Ale co? — Odwrócił się znad patelni i spojrzał na nią ostro. — Jak nie możesz znieść bezczynności, to chleba ukrój. Herbatę zrób. Cokolwiek.

— Czy ty zawsze musisz być taki? — wytknęła mu, ale wstała i nalała do czajnika wody, a potem sięgnęła do drewnianego pojemnika po pieczywo. — Nie możesz chociaż raz okazać się czuły i wspierający?

— Przez cały dzień pomagałem ci szukać ojca. To nie jest przypadkiem wsparcie?

Nina westchnęła. Chodziło jej bardziej o wsparcie psychiczne. Jednak dziwnym trafem Egon, dla wszystkich innych mający jako coach mnóstwo zrozumienia i empatii, jej potrafił zwykle powiedzieć tylko „Ogarnij się”. Kiedyś zapytała go, dlaczego. Odpowiedź była zwięzła:

— Bo ty mi za to nie płacisz.

Przypomniało jej się to teraz. Popatrzyła na Egona z żalem i niejasnym poczuciem, że nie tak powinno wyglądać wsparcie w takiej sytuacji, ale nie miała czasu tego roztrząsać.

— Mogłam im pójść po to piwo — skarciła samą siebie, dotknięta nagłym poczuciem winy.

— I co by to dało?

— To, że ojciec nie polazłby do sklepu! A ja im tylko zrobiłam awanturę i wyszłam! I mogłam też pojechać od razu, jak mama zadzwoniła, że go nie ma, wtedy jeszcze pewnie nie zaszedł daleko!

— Posłuchaj mnie. — Egon przerwał mieszanie jajecznicy, podszedł do dziewczyny, ujął w dłonie jej twarz i spojrzał wymownie w oczy. — To nie jest twoja wina. Rozumiesz? To nie jest twoja wina, tak? — powtórzył wolniej i dobitniej. — Nic nie wskórasz tym, że będziesz się biczować.

— Wiem. — Uspokoiła się trochę pod jego świdrującym wzrokiem.

— No. — Ucałował ją w czoło i wrócił do robienia posiłku. Grubo się jednak mylił, myśląc, że to już koniec tematu.

— Trzeba zrobić i rozwiesić plakaty — stwierdziła Nina zmęczonym głosem. — Jutro znowu przejdziemy się po Stokach. Tym razem zajrzymy w każdy zakątek. A może on poszedł na ogródki działkowe? Poproszę sąsiadów o klucze do furtki, to tam też popatrzymy.

Egon nie powstrzymał głośnego westchnienia, a ona kombinowała dalej.

— A w ogóle to zaraz wstawię ogłoszenie na fejsa. O, wiem! — olśniło ją. — Zadzwonię do Kamila. On ma duże zasięgi, mógłby udostępnić u siebie.

Rzuciła wszystko i poszła po swój telefon, który wciąż tkwił w kieszeni plecaka. Zaś Egon na dźwięk imienia „Kamil” o mało nie splunął do jajecznicy. Diabli nadali. A już prawie o nim zapomniała.

Nie znosił go z wielu powodów. Kamil Drejer był na przykład irytująco perfekcyjny. Natura stworzyła go wysokim, smukłym, zgrabnym i niewymuszenie przystojnym. Gładka skóra, bujne włosy, równe zęby. Do tego był inteligentny, utalentowany muzycznie i wykształcony. Oraz cholernie arogancki i pewny siebie. A najbardziej wkurwiało Egona to, że Kamil potrafił sprytnie zasiewać w Ninie wątpliwości w tych samych kwestiach, w których on starał się zaszczepić w niej pewność.

W swojej kampanii przeciwko niepożądanej znajomości Egon już właściwie odtrąbił sukces. Jego narzeczona od kilku lat ograniczała się do przesyłania wichrzycielowi życzeń na urodziny, a tamten, widząc, że stał się zbędny, sam przestał zabiegać o więcej. Teraz, kiedy usłyszy, że potrzebna jest pomoc, na bank powróci w pełnej chwale, jak pierdolony rycerz na białym koniu. A stąd już tylko krok do odnowienia przyjaźni.

Nina w normalnej sytuacji jeszcze długo nie odezwałaby się do Kamila. Zwyczajnie byłoby jej wstyd dzwonić po tym, jak przez tyle czasu dawała mu do zrozumienia, że nie jest już w jej życiu potrzebny, i od razu oczekiwać wsparcia. Jednak sytuacja nie była normalna, więc dziewczyna schowała wstyd i dumę do kieszeni, po czym wybrała z listy kontakt zapisany jako „Dreja”.

Przez kilka sygnałów czekała na połączenie. Już myślała, że Kamil nie odbierze. Może gra dzisiaj koncert? Ale tak w środku tygodnia? Pewnie raczej jest na próbie albo w studiu.

A może nie odbiera, bo nie chce, uprzytomniła sobie i zrobiło jej się trochę przykro. Dawniej to byłoby nie do pomyślenia, potrafili godzinami wisieć na linii, nigdy nie mając siebie dosyć. To na jej własne życzenie ich stosunki uległy zmianie.

Już miała zrezygnować, kiedy w końcu, po kilku sygnałach, usłyszała jego na wpół żartobliwy, na wpół sarkastyczny głos.

— Cześć, nie pomyliło ci się coś? Nie mam dzisiaj urodzin.

— Wiem. Słuchaj, możesz mnie wyśmiać, że przypominam sobie o tobie dopiero w takiej chwili, ale szukam pomocy. Każdej pomocy.

— Co się stało? — Zaniepokoił go jej rzeczowy ton.

— Mój tata nie wrócił na noc do domu, szukaliśmy go przez cały dzień.

— Co?! O, kurwa. Mówisz serio?

— No. I miałabym do ciebie małą prośbę…

— Mów. Jak możemy pomóc? Potrzebujesz więcej ludzi? Gdzie mamy podjechać?

— Nigdzie — przystopowała go. — Nie będziemy go szukać po nocy, musimy też odpocząć. Ale możesz mi pomóc swoimi zasięgami. Zaraz wrzucę post na fejsa, udostępniłbyś go?

— No pewnie. Udostępnię wszędzie. I gdybyś potrzebowała czegokolwiek, to nie zastanawiaj się, dzwoń. Dzwoń od razu, dobrze?

— Dobrze.

— O, i wiesz, co jeszcze zrobię? Odezwę się do Mellerskich. Oni na pewno coś doradzą, może nawet pomogą, mają w końcu znajomych w odpowiednich kręgach.

— Świetny pomysł. Dzięki, Dreja.

— Nie ma za co. I trzymaj się tam. Tata się znajdzie, pewnie gdzieś zachlał.

— Oby.

Od razu po rozmowie Nina siadła do komputera, żeby przygotować post i plakat. Całkiem zapomniała, że Egon szykował kolację. Uprzytomniło jej to dopiero dobiegające z kuchni zniecierpliwione wołanie:

— Nina, kurde, czekasz na specjalne zaproszenie? Jedzenie stygnie!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: