- W empik go
Ninja w baletkach - ebook
Ninja w baletkach - ebook
Co łączy rozrabiakę Wojtka, który nie znosi dziewczyn, „kujonkę” Rozalię, która musi chodzić na karate i niezdarną Zuźkę, której nikt nie lubi? Jak zostać dżentelmenem „ za karę”? I czy to prawda, że dyrektorka szkoły tańca z ulicy Lawendowej to „czarownica”? A może to…
„Ninja w baletkach”… To zabawna, pełna humoru, opowieść o trójce niesfornych dzieciaków, które uczą się przyjaźnić, pokonywać trudności i… baletu, który wszystko w ich życiu zmienia. Poruszająca opowieść, ale jednocześnie zabawna historia o tym, jak przestać się bać. Czytelnicy dowiedzą się także jak zostać dżentelmenem „za karę”, utrzeć nosa łobuzowi z klasy i jak wyglądają lekcje baletu dla dzieci.
Uwaga! Doskonały prezent dla dzieci, które nie lubią czytać!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8043-789-0 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
„DŻENTELGEN” I ULUBIONE CUKIERKI CIOCI-BABCI ADELAJDY
To nie moja wina, że dziewczyny są głupie i nie znają się na żartach!
No i przez to teraz muszę tu siedzieć… na korytarzu… jak jakiś głupek…
Widzicie… Mamy z chłopakami w klasie taką zabawę. Popychamy się na przerwie i wygrywa ten, kto „skosi” najwięcej ludzi. Ja popycham dziewczyny, bo one zawsze się przewracają i nie ma obciachu.
No i wpadłem na Zuźkę. I ona padła… jak zwykle…
A wtedy Marek powiedział, że się do niej dowalam.
To mu powiedziałem, że się nie dowalam. Ale on ciągle tak gadał, aż się chłopaki śmiali…
No to mu za to przyłożyłem…
Niestety, wszystko widziała nasza pani.
No i Marek poskarżył, że go walnąłem, i jeszcze wypaplał, że popycham Zuźkę. I pani się zdenerwowała. I wezwała moją mamę do szkoły. I długo gadały w pokoju nauczycielskim, a ja czekałem na korytarzu.
A potem mama wyszła. Nazwała mnie „Wojciechem”. I powiedziała, że rozmówimy się na poważnie w domu. I już wiedziałem wtedy, że nic dobrego z tego wszystkiego nie wyjdzie. Tym bardziej że przez całą drogę była zła i nic nie mówiła w samochodzie.
Kiedy przyjechaliśmy, musiałem iść od razu do swojego pokoju, a rodzice zamknęli się w „saloonie”.
Na początku bardzo głośno ze sobą rozmawiali, a potem – ciszej. A ja, jak zwykle, podsłuchiwałem pod drzwiami…
Mówili coś o mnie... o tym, co się działo w klasie i o jakiejś „descyplinie”… I jeszcze, że się muszę wyciszyć i że jakaś „ona” mnie tego nauczy.
A potem już nic nie słyszałem. Tylko jak tata powiedział głośno: „Tak, kochanie!” – to wiedziałem, że skończyli i muszę szybko biec do pokoju.
Najpierw przyszedł ojciec. Pokiwał tylko głową i szepnął mi na ucho:
– Nieźle sobie nagrabiłeś, chłopie. – I dodał jeszcze, że mi matka tym razem nie odpuści i że mi współczuje...
I wtedy weszła mama. I powiedziała, że bardzo źle się zachowałem. Nie wolno bić dziewczyn... ble, ble, ble… i nikogo... I że zabierze mnie ze sobą do swojej pracy, gdzie tańczą. I że nauczą mnie tam być prawdziwym „dżentelgenem”… I będzie balet… I takie tam inne… No i że przez tydzień – żadnego komputera!
Wyobrażacie sobie? Tydzień bez komputera!
Na drugi dzień w szkole nikomu nic nie mówiłem, bo miałem nadzieję, że rodzicom, jak zwykle, przejdzie. Ale i tak wszyscy się dowiedzieli, bo moja mama przyjaźni się z mamą Marka i rozmawiały o tym przez telefon. A Marek podsłuchał i znowu wszystko wypaplał, tylko tym razem chłopakom. No i się ze mnie śmiali…
Antek powiedział nawet, że wszyscy razem chętnie przyjdą pod szkołę tańca, żeby zobaczyć przez wielką szybę, jak skaczę w kalesonach… jak jakiś głupek… I jeszcze że wszystko nagra komórką… na pamiątkę…
Sami rozumiecie…
Kiedy po lekcjach wróciłem do domu, schowałem pod łóżkiem wszystkie kalesony, które na zimę kupiła mi babcia.
Ale widzicie… To i tak nie pomogło…
Poprosiłem nawet brata, żeby się za mną wstawił. Ale on kazał mi się „bujać” i jak zwykle zamknął się w swoim pokoju.
I tak po obiedzie poszliśmy z mamą do jej pracy.
Oczywiście nie poddałem się tak od razu, bez walki... Błagałem ją po drodze, żeby się zlitowała. Obiecałem, że będę już grzeczny… tak naprawdę grzeczny… Że posprzątam pokój i będę wyrzucał brudne skarpety do koszyka. Tylko żeby nie robiła ze mnie „dżentelgena”. A jak już koniecznie musi – to bez baletu…
Nawet komputer jej chciałem oddać… Na miesiąc!
Wyobrażacie sobie? Miesiąc bez komputera!
Ale mama była tym razem twarda. Zaśmiała się i powiedziała, że sobie poradzę.
A potem mnie jeszcze przytuliła i… pocałowała!
Fuuuj!
Oczywiście, od razu się wytarłem.
Nie żebym nie lubił, jak mnie przytula moja mama, ale wiecie… Tak przy ludziach?! Dobrze, że nikt z chłopaków mnie nie widział... Nie daliby mi żyć w szkole! Taki obciach!
No i czekam tu… na korytarzu… jak jakiś głupek… Pieką mnie strasznie poliki. A moja mama w gabinecie rozmawia z „czarownicą”, która jest starą panną – tak mówi o niej tata, ale tylko wtedy, kiedy mama nie słyszy… I będą tu robić ze mnie „dżentelgena”… za pomocą baletu.
I taki jestem zły, że chętnie bym komuś przyłożył, ale nie bardzo mam komu… A na dodatek naprzeciwko siedzi w fotelu jakaś dziewczyna i się tu ciągle gapi. Pewnie się w duchu ze mnie śmieje.
Mówiłem, że dziewczyny są głupie!
Coś bym jej dogadał. Ale aż strach pomyśleć, jaką jeszcze karę mogłaby wymyślić dla mnie potem moja mama, no nie?
A tak w ogóle… To jestem Wojtek!
Czekam na ciocię-babcię w moim ulubionym fotelu. Ma teraz niezapowiedziane spotkanie. Rozmawia o lekcjach baletu w swoim gabinecie z mamą chłopca, który siedzi naprzeciwko mnie i bardzo się denerwuje. Wydaje mi się, że on się chyba też trochę boi.
Chciałabym mu powiedzieć, żeby się nie martwił i że wszystko będzie dobrze, bo to naprawdę fajne miejsce. A także, że lubię jego mamę. Bo zawsze się uśmiecha i życzy mi miłego dnia, kiedy kupuję coś w kafejce. Ale milczę, bo… bo się trochę wstydzę…
Co mam Wam powiedzieć?
Tak naprawdę to bardzo mu zazdroszczę!
Widzicie… Prawda jest taka, że gdybym mogła, przychodziłabym tu codziennie i spędzała jak najwięcej czasu. Ale mam po szkole dużo różnych zajęć, a ostatnio doszły do tego jeszcze lekcje karate.
Tata mówi, że dzięki treningom nauczę się walczyć i będę sobie lepiej radziła w życiu, jak na wojownika przystało.
Tylko że ja nie chcę się bić i gdyby to ode mnie zależało, robiłabym coś innego... Ale boję się mu o tym powiedzieć, bo bardzo nie chciałabym rozczarować taty. On bardzo się cieszy, że chodzę na karate, i mówi, że jest ze mnie dumny…
Spotkanie się wreszcie skończyło i mama chłopca wyszła z gabinetu.
– Dzień dobry! – przywitałam się.
– Dzień dobry! – odpowiedziała i uśmiechnęła się do mnie.
A potem chwilę porozmawiała z synem, któremu wyraźnie ulżyło, kiedy usłyszał, że idą wreszcie do domu.
I poszli.
A ja przez uchylone drzwi zobaczyłam, że ciocia-babcia Adelajda zbiera się już do wyjścia.
Tak naprawdę to nie jest ani moja ciocia, ani babcia. To matka chrzestna mojej mamy. I choć nie jesteśmy rodziną, to jedna z najbliższych mi osób na świecie! Jest też bliską przyjaciółką mojej mamy i babci, z którą znają się od bardzo, bardzo dawna. Niemal całe życie.
Wiecie… To moja mama zaczęła ją tak nazywać, kiedy się urodziłam. Ja też lubię tak do niej mówić.
Uwielbiam ją! Nasze piątki i wspólne wyprawy w ciekawe miejsca. I chciałabym być w przyszłości taka jak ona, bo to najfajniejsza osoba, jaką znam!
Dziś nie mam jednak za dużo czasu, bo wieczorem przyjeżdża mój tata. On bardzo dużo pracuje w wielkiej, zagranicznej firmie i rzadko bywa w domu. Często jeździ po świecie i spotyka się z różnymi ciekawymi ludźmi. Przywozi mi też z tych podróży dużo fajnych prezentów. Lubię, jak to robi, i zawsze bardzo się cieszę. Ale byłabym bardziej szczęśliwa, jakby na dłużej został w domu i nie wyjeżdżał.
Dlatego dziś szybciej wracam, a z ciocią-babcią idziemy tylko na nasze ulubione lody.
Po drodze przejdziemy przez park.
Jest ładny dzień, końcówka lata i przy altanie, jak zwykle, będą tańczyć _breakdance_ młodzi tancerze.
Wiem, bo czasem chodzimy specjalnie na nich popatrzeć.
Podoba mi się to, jak się poruszają, a najbardziej, jak kręcą „bączki”, to znaczy obracają się na plecach, i robią „bańki” – czyli obracają się na głowach.
To właśnie ciocia-babcia Adelajda powiedziała mi, co robią i jak to się nazywa. Ona wie chyba wszystko na temat tańca i potrafi ciekawie o tym opowiadać.
Dla niej taniec jest wszędzie i nie ma ludzi, którzy nie umieją tańczyć, ale jest sporo takich, którzy za szybko się poddali.
Widzicie... ciocia-babcia wszystko mi zawsze dokładnie tłumaczy. I mówi jeszcze, że to normalne, że czegoś nie wiem. I że nie muszę, bo do wszystkiego się dorasta w swoim czasie.
A ja jej wierzę, bo jest bardzo mądra i zawsze ma rację, a także „dobre oko”. Mama tak mówi. I często powtarza, że ciocia-babcia Adelajda potrafi różne, prawdziwe talenty wyłowić, nawet chodząc po ulicy. Wybranych zaprasza do swojej szkoły i daje im szansę.
I ja im zazdroszczę, bo robią tam niezwykłe rzeczy…
Ale dziś już nie mogę się doczekać wieczoru i jestem szczęśliwa, że wreszcie zobaczę tatę!
A teraz przepraszam, ale muszę już iść!
Wiecie… Mamy z ciocią-babcią swoje sprawy.
A jakby to Was interesowało… To mam na imię Rozalia!
Lubię, kiedy do babci przychodzi listonosz. Przynosi jej pieniądze, a ona zawsze daje mi trochę na moje ulubione cukierki.
Idę po nie do sklepu na ulicę Lawendową, zaraz po szkole. Miła pani, która tam sprzedaje, wrzuca je do papierowej torebki w serduszka. Rozmawiamy chwilę, a potem idę do domu.
Ale widzicie… Na ulicę Lawendową chodzę nie tylko po słodycze. Tak naprawdę idę tam po to, żeby popatrzeć przez wielką szybę na ludzi, którzy tańczą.
Podoba mi się to, jak pięknie się ruszają, i to, że uśmiechają się do siebie, nawet wtedy, kiedy coś im nie wychodzi.
Powiem Wam, że mi co rusz coś nie wychodzi... szczególnie w szkole... kiedy ćwiczymy. Jeden kolega popycha mnie nawet często, bo łatwo się przewracam…
A potem wszyscy się ze mnie śmieją…
Jest mi przez to czasem smutno i płaczę, ale jak babcia nie widzi. Nie chcę, żeby się martwiła, bo jest już starutka. A ja bardzo kocham moją babcię i nie tylko dlatego, że daje mi na cukierki.
Kocham też moją mamę i bardzo za nią tęsknię…
I mojego tatę…
Ale nie chcę już o tym mówić…
Opowiem Wam za to coś innego.
Do szkoły tańca na ulicy Lawendowej przychodzą dorośli, ale też dzieci. Takie jak ja i trochę starsze. Uczą tam tańczyć różni nauczyciele, głównie panowie, ale założyła ją pewna pani. Była znaną tancerką i występowała w wielkim teatrze.
Widziałam ją nawet kilka razy. Trochę się jej boję, bo jest taka poważna i czasem krzyczy na dorosłych.
Ja bardzo nie lubię, jak ktoś krzyczy... Ale i tak bardzo chciałabym tam chodzić. Niestety, lekcje są bardzo drogie. A poza tym myślę, że to nie jest miejsce dla takich jak ja…
Jak by to Wam powiedzieć…
Widzicie… plączą mi się nogi. To takie dziwne uczucie… No i szkoda, bo zawsze marzyłam, żeby tańczyć. Ale przez to pewnie nigdy nie będę.
Moja babcia mówi, że nie zawsze można mieć to, czego się chce. Że życie jest trudne i że trzeba się z tym pogodzić…
Wiem, że taka już jestem, i nic na to nie poradzę… Ale i tak często chodzę na ulicę Lawendową. Nawet jak nie kupuję słodyczy. Bo mogę chociaż popatrzeć przez szybę. No i to nic nie kosztuje!
A dziś cieszę się jeszcze bardziej, bo wczoraj przyszedł listonosz…
– Co rusz tu przychodzisz i podglądasz. Chyba powinnam ci policzyć za lekcję, młoda damo! – usłyszałam nagle za sobą i aż podskoczyłam z wrażenia.
To była ta pani, ta znana tancerka…
Wyobrażacie sobie?!
Najpierw mnie zatkało…
Ale po chwili zebrałam się na odwagę i zdołałam wyszeptać:
– Ja… ja… ja… nie mam pieniędzy…
Pani uśmiechnęła się tylko.
A potem pochyliła się w moim kierunku i powiedziała, wskazując na papier w serduszka:
– Masz za to moje ulubione słodycze. Poczęstujesz mnie?
Pokiwałam głową i podałam jej torebkę.
Stałyśmy tak przez chwilę, jedząc razem cukierki.
I wiecie co? Ta pani wcale nie jest aż taka straszna, jak mi się na początku wydawało.
– Nie chciałabyś wejść do środka? – zapytała mnie nagle.
– Bardzo bym chciała, ale ja… ja… ja… tak nie potrafię… – zdołałam tylko wyszeptać i pokazałam na ludzi tańczących za szybą.
Widzicie… Słowa czasem nie chcą się ze mnie wydostać. Dzieje się tak zawsze, kiedy robi mi się smutno. Nie umiem wtedy nic z siebie wydusić…
Wtedy pani znów się uśmiechnęła i powiedziała:
– Zdradzę ci pewien sekret, młoda damo… Tak naprawdę większość osób tak nie potrafi. Dlatego ludzie chodzą do takich szkół jak ta. Robią to po to, żeby się nauczyć. A ty? Chciałabyś się uczyć? Chciałabyś nauczyć się tańczyć?
Nie byłam w stanie nic powiedzieć. Tylko kiwnęłam głową.
Potem rozmawiałyśmy jeszcze chwilę. Pani przedstawiła się i dowiedziałam się, że ma na imię Adelajda. I wytłumaczyła mi, że muszę do szkoły przyjść z kimś dorosłym, czyli z babcią… I powiedziała mi jeszcze, że mam powiedzieć babci, żeby nie przejmowała się pieniędzmi. I ona to wszystko załatwi.
A na koniec poczęstowała się jeszcze cukierkiem i dodała:
– W życiu wiele rzeczy może ci się na początku nie udawać, młoda damo… Ale pamiętaj… Tylko od ciebie zależy, co z tym zrobisz. Jeśli będziesz ciągle próbowała i wierzyła w siebie, jesteś w stanie wiele w swoim życiu zmienić. A przede wszystkim spełnić swoje marzenia!
A potem pożegnałyśmy się i poszłam do domu.
Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę… ale też się trochę boję… ale chyba bardziej się cieszę…
I jeszcze jedno…
Mam na imię Zuzanna, ale mówcie mi Zuźka!... Podoba mi się też, jak pani Adelajda nazywa mnie „młodą damą”!