No nic - ebook
No nic - ebook
Wśród szarych, odrapanych murów Łodzi mieszka Bożydar. Przedzierając się przez zaułki tego eklektycznego miasta, meandrując pośród kamienic i fabryk z cegły, spacerując po parkach i szerokich ulicach, gubiąc się między biurowcami ze stali i szkła bohater szuka samego siebie, sensu i celu.
W tej eskapadzie towarzyszy mu tajemniczy Samael, razem dyskutują o bycie i niebycie. Pytania o Boga, którego nie ma, o miłość, która jest równie trudna do odnalezienia, wreszcie o zrozumienie, o które chyba najtrudniej.
W "No nic" autor zawarł własne doświadczenia i obserwacje, tworzące obraz pokolenia współczesnych trzydziestolatków. „No nic” jest historią o poszukiwaniu, o towarzyszących mu rozterkach i wątpliwościach, o rządzących naszym życiem wiecznych antynomiach. O maskach, za którymi się chowamy. O wierze, nadziei oraz towarzyszącej nam na każdym kroku miłości lub jej potrzebie. Do innych ale i do samego siebie. To powieść o paraliżującej niemożności lub nieumiejętności dokonywania wyborów, ale też walce, którą bohater toczy każdego dnia, żeby nie dać się ponieść marazmowi i rutynie codzienności, walce o realizację siebie.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-943692-2-4 |
Rozmiar pliku: | 670 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Maciej Dziedzicki
No nic
mamie
oraz wszystkim moim inspiracjom
Literatura byłaby dobrym zajęciem, gdyby nie to pisanie.
Konstanty Ildefons Gałczyński
Znów obudził go ten sam niepokój. Znów zerwał się, bo ktoś był w pokoju. Tym razem obcy siedział na fotelu i przypatrywał mu się. Bożydar też wpatrywał się w niego, znów bojąc się zareagować. Znów minęła bardzo długa chwila, nim się poruszył i zapalił lampkę przy łóżku. Naturalnie na fotelu nikogo nie było. Bożydar pokręcił głową, znów zdegustowany swoją bzdur-ną imaginacją i bezsensownym strachem.
Od kiedy przeprowadził się do nowego mieszkania, nie było tygodnia, żeby nie wyrwał go ze snu lęk przed kimś, kto zakradł się do jego kawalerki. I choć za każdym razem po zapaleniu światła okazywało się, że nikogo oczywiście nie ma, to i tak podczas następnego przebudzenia Bożydar był święcie przekonany, że jednak ktoś jest i mu się przygląda. Nawet wtedy, gdy tajemnicza postać siedziała w nienaturalnej pozycji, skulona i wciśnięta między szafę i regał, lub ledwo mieszcząc się na półce z książkami pod sufitem, Bożydar musiał zapalić lampę, żeby wygonić nieproszonego gościa z pokoju i umysłu. Przekonany o tym, że lęk powstaje na skutek nieciekawej okolicy, w której teraz mieszkał, a także faktu, że drzwi wejściowe trzy-mają się tylko na ślinę, mocno nadszarpnął swoje oszczędności życia i wymienił konstrukcję pamiętającą jeszcze walące w nią pięści okupanta krzyczącego „aufmachen!” na stalowe antywłamaniówki. Drogo, ale będę miał przynajmniej spokojny sen, zapewnił swoją skąpą część duszy Bożydar. Rzecz oczywista w nocy po zamontowaniu drzwi sytuacja nie uległa zmianie, i choć tym razem nieznajomy wisiał na żyrandolu, dopiero światło żarówki rozjaśniło umysł Bożydara i potwierdziło drzemiące w nim inklinacje do paranoi. Wpatrując się w papierowy żyrandol przyczepiony do sufitu małym zardzewiałym gwoździem, na którym jeszcze przed chwilą ponad wszelką wątpliwość ktoś się bujał, Bożydar przeklął swoją wyobraźnię i ze świadomością, że jest idiotą, zgasił lampę i poszedł spać.
Ta świadomość i tak nie przeszkadzała mu budzić się, przyglądać przez długi czas wyimaginowanemu, by w końcu zapalić światło i dopiero wtedy przekonać się, że nikogo w domu nie ma, tak jak opisywanej właśnie nocy. Tym razem Bożydar nie wyłączył jednak światła, podreptał do kuchni i wstawił wodę na kawę. Czekając, aż woda zabulgocze, włączył na moment radio. Every move you make, every step you take, I’ll be wa-tching you śpiewał właśnie w najlepsze Sting.
– Jakże znamienne – powiedział do siebie Bożydar. – Za-miast złowieszczo grozić, mógłbyś być dziś natchnieniem, Gordonie.
Popielniczka z dopalającym się papierosem z teledysku Policjantów zawsze była dla niego symbolem procesu twórczego. Jego procesu twórczego. Papieros tak w teledysku, jak w dłoni Bożydara wypalał się, piosenka się kończyła, a kursor w pliku szumnie nazwanym KSIĄŻKA ciągle nie zmieniał swojej pozycji. W swej nazwijmy to karierze pisarskiej Bożydar popełnił był parę opowiadań, jedno nawet zostało opublikowane i nagrodzone. Jednak tak w tym, jak w każdym innym, nim akcja lub metaakcja zaczęły w ogóle się rozwijać, Bożydar zabijał protagonistę. Niby z chęci wywarcia szoku na odbiorcy, za-skoczenie jako główny element literatury. Ale wiedział, i domyślał się, że inni też już pewnie wiedzą, iż tak naprawdę z braku pomysłu, co dalej. Niezdolność do stworzenia fabuły bolała go, jego wyobrażenie o artystycznej duszy, o talencie, bolała i kpiła z dumy bycia kimś wyjątkowym. Bywały dni, gdy jego pewność, że urodził się, by pisać, zaczynała chwiać się w posadach. Miał zatem naturalną potrzebę stworzenia czegoś większego, wielkiego, wiekopomnego, bez przesady, większego, ale dobrego. By udowodnić sobie i innym, ale przede wszystkim sobie. Więc próbował. Jak mu z tym szło, vide parę linijek wy-żej. Ale ciągle liczył na jakiś bodziec, nie tracąc nadziei. Z kubkiem kawy (dwie łyżeczki rozpuszczalnej, dwie łyżeczki cukru, jedna trzecia mleka) wrócił do pokoju, włączył komputer (stacjonarny, na klawiaturze wygodniej się pisze), zapalił papierosa (chesterfielda, najlepszy papieros). Przez następne pół godziny nie zrobił nic, oprócz wypicia kawy i wypalenia trzech papierosów. Kursor uparcie pojawiał się i znikał w tym samym miejscu – górnym lewym rogu białej karty. Może zdecydować się na literaturę abstrakcyjną, nazwać książkę tabula rasa i gotowe? Nawet Joseph Grand popatrzyłby na mnie z pogardą, on przynajmniej miał jedno zdanie. Parch. Historia parcha w społeczeństwie, o, tu się rozpiszę. Od zera do zera, krótka historia o żałości, oto mój temat. Dupa.
Takie właśnie konstruktywne myśli pochłaniały Bożydara bez reszty, gdy krople deszczu zabębniły w szyby, bezczelnie rozpraszając go. Nie no, w takich warunkach nie da się pracować, pomyślał gorzko. Zapalił kolejnego papierosa, otworzył okno i wychylił się przez nie, aby odetchnąć nocnym powie-trzem. Zimny deszcz w krótkim czasie przemoczył i jego, i papierosa. Zawsze zimny deszcz. Zaciągnął się w miarę możliwości i popatrzył w ciemność. Bardzo chciał, by ta chwila była mistyczna, metafizyczna i symboliczna, ale jakoś nie wychodziło.