Noc bluźnierstw - ebook
Noc bluźnierstw - ebook
Noc bluźnierstw
W oczekiwaniu na świt
Nikczemny plan zniszczenia Kościoła trwa, noc bluźnierstw i sztorm herezji przybierają na sile, ale Jezus zapewnił nas: „Nie bójcie się, Ja zwyciężyłem świat” (por. J 16 , 33) – to słowa, które są wciąż aktualne, może w naszych czasach szczególnie.
Fragment książki
KSIĄDZ PIOTR GLAS, były egzorcysta, rekolekcjonista, autor wielu książek o tematyce duchowej, w długo oczekiwanej i szczerej rozmowie z KRZYSZTOFEM GĘDŁKIEM odpowiada na najtrudniejsze i najbardziej gorące kwestie, z którymi mierzą się dziś świat, Kościół i chyba każdy wierzący.
Wyjaśnia, jak rozpoznać nowe „herezje” i bluźnierstwa wiernych i duchownych: odejście od głoszenia Ewangelii, otwarcie na świeckie prądy i idee oraz podejmowane za wszelką cenę próby pojednania chrześcijaństwa ze światem. Stawia pytania o drogę synodalną i inne reformy o charakterze dogmatyczno-duszpasterskim, jak również o granice prawdziwego posłuszeństwa w Kościele.
Opisuje też duchowe przyczyny i konsekwencje wojny na Ukrainie i pandemii COVID-19.
Czy żyjemy już w czasie oczyszczenia? Czy przed nami okres prześladowań, nowych katakumb i władzy Antychrysta?
W książce nie zabrakło słów o chrześcijańskiej nadziei. Ksiądz Glas łączy miłość do Boga i Kościoła z odważnym mówieniem o tym, co w Kościele złe i fałszywe.
KS. PIOTR GLAS – ceniony polski rekolekcjonista, były egzorcysta i autor wielu książek, m.in.: Dzisiaj trzeba wybrać, Ocalenie w Maryi czy Ostateczna bitwa o rodzinę. Na co dzień pełni posługę duszpasterską w Wielkiej Brytanii.
KRZYSZTOF GĘDŁEK – redaktor, dziennikarz portalu PCh24.
To jest czas największej próby, zagrożenia i decyzji dla każdego z nas. Szatan jest bezsilny wobec tych, którzy nie dają mu przyzwolenia na działanie, którzy odrzucają wszystko, na czym choćby spoczął cień zła i niezgodności z Ewangelią. Nie ma kompromisu z szatanem. W tych demonicznych ciemnościach, jakie za zgodą ludzi coraz bardziej spowijają świat, jedyną ostoją jest heroiczna wiara. Pewność wiary i powierzenie się opiece Matki Najświętszej to kluczowe sprawy.
Fragment książki
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67530-35-4 |
Rozmiar pliku: | 1 003 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Moim zdaniem ks. Piotr Glas to dla wielu zagubionych ludzi w Kościele jedna z ważniejszych postaci. Siłą tego kapłana, który przez lata jako egzorcysta stawał oko w oko z demonami, jest przede wszystkim bardzo mocne świadectwo nawrócenia i życia wiarą na co dzień. Jego postawa pomaga ludziom trawionym gorączką braku nadziei na nowo uwierzyć, że pomimo trudów i cierpienia możliwe jest życie pełne pokoju, nadziei, a nawet radości.
Gdy kilka lat temu brałem udział w spotkaniu z ks. Piotrem Glasem, otwierałem szeroko oczy, zdumiony tym, jak wielu młodych ludzi przyszło posłuchać jego konferencji. Nie ukrywajmy: Kościół na świecie, w tym również w Polsce, nieubłaganie się starzeje, wytraca dynamikę ewangelizacyjną i traci oddech, osłabiony silnym uderzeniem laicyzacji. Sytuacji nie ratują ani wielkie wydarzenia ewangelizacyjne na stadionach, ani kolejne, choćby najambitniejsze, programy duszpasterskie. To dlatego rola ks. Glasa jest tak ważna: dociera on do tych, którzy po ludzku wydają się już nie do odzyskania, nierzadko zapomniani przez niektórych hierarchów, nazywani „straconym pokoleniem”. Sam, jako młody katolik, byłem świadkiem, jak podczas spotkań z ks. Piotrem różne osoby, często też młode, podchodziły i dziękowały za to, że dzięki niemu powróciły do wiary i do Kościoła. Były to wzruszające i bardzo prawdziwe sceny – dowód na to, że słowa księdza obecne w przestrzeni internetowej i w książkach docierają do serc i umysłów wielu ludzi, którzy nadal poszukują prawdy, nawet jeśli utknęli w plątaninie grzechu, zniewolenia czy kłamstw o Kościele, który niewątpliwie znajduje się w kryzysie nie tylko wizerunkowym, lecz także poważniejszym – wewnętrznym.
Właśnie ów kryzys, którego kolejne erupcje obserwowaliśmy w ostatnich kilkunastu miesiącach, pchnął mnie do Anglii, by tam, w saloniku niewielkiej plebanii, spróbować zmierzyć się nie tylko z dramatycznymi problemami, lecz także z wyzwaniami, jakie stoją przed Kościołem i wierzącymi we współczesnym świecie. Inaczej bowiem niż w przypadku minionych kryzysów, ten obecny dotyka bardzo wielu sfer życia Kościoła, bezlitośnie pozbawiając go tak ważnego dzisiaj autorytetu. Dlaczego tylu hierarchów i wiernych świeckich chętnie akceptuje liczne herezje? Dlaczego coraz powszechniej akceptowane są postulaty rewolucji w Kościele? Dlaczego lekceważy się moralność, której nauczał nasz Pan, którą głosili apostołowie i przekazał Kościół święty, zastępując ją moralnością sytuacyjną? Niedawne syntezy synodalne domagają się pełnej otwartości na osoby LGBT, wraz z dopuszczeniem formuły błogosławiącej związki jednopłciowe, czy udzielania sakramentu Eucharystii rozwodnikom żyjącym w ponownych związkach. Domagają się dopuszczenia kobiet już nie tylko do diakonatu, lecz także do kapłaństwa. To nie są propozycje niemieckiej drogi synodalnej, to są pierwsze efekty, wnioski wypracowane na etapie wsłuchiwania się nie tylko w głosy świeckich i duchownych, lecz także w postulaty osób innych religii i ateistów – zgodnie z zasadą, iż Duch Święty może przemówić przez wszystkich. Tymczasem nasz Pan nie zadaje pytań, ale naucza, napomina, nakazuje i rozkazuje. Bo jest Bogiem, Królem, Najwyższym i Wiecznym Kapłanem. Nie pyta nas, kto jest drogą, prawdą i życiem, ale wskazuje siebie jako Drogę, Prawdę i Życie. Nie brakuje też informacji, iż w wielu krajach grupy uczestników prac synodalnych były bardzo mało reprezentatywne, że nie wszyscy mogli wziąć w nich udział i próżno szukać – może z wyjątkiem kilku episkopatów domagających się większej gorliwości w wyznawaniu wiary przez wszystkich wierzących – czerpania ze źródeł Tradycji, zapału apostolskiego oraz podporządkowania wszelkiego działania Kościoła nadrzędnemu celowi, jakim jest zbawienie dusz. Nawet jeśli ceną za taką postawę będą niepopularność, wrogość czy nawet męczeństwo, czego uczą nas prawie każdego dnia wierni chrześcijanie odważnie wyznający wiarę w krajach takich jak Nigeria – ale kto o nich dziś pamięta?
Tymczasem obecnie „dialoguje się” z osobami deklarującymi otwartą wrogość wobec Kościoła i odwiecznych dogmatów, których naucza, oraz piętnuje się pobożność i oddanie wielu katolików przywiązanych do wiary i Tradycji. To porażające, że w myśl nowych paradygmatów wielu duchownych i świeckich teologów dokonuje radykalnych zmian w Kościele, sprawiając, że chrześcijaństwo przestaje być religią Chrystusa, a staje się duchowym koktajlem strawnym dla każdego człowieka. Czy możemy to jeszcze nazywać chrześcijaństwem? Dostrzegamy, i to bardzo wyraźnie, jak sól traci swój smak i nadaje się raczej do wyrzucenia i rozdeptania.
To wielkie oszustwo, którego jesteśmy świadkami, nakłada się na straszliwy kryzys człowieka. Kościół wyrzekł się roli budowniczego naszej cywilizacji, co pozbawiło wielu ludzi kotwicy kulturowej, stabilizującej nasze społeczeństwa i pozwalającej nam definiować się wobec wyzwań współczesnego świata. To dlatego często czujemy zagubienie i wyobcowanie, nie potrafimy poradzić sobie z cierpieniem i perspektywą utraty życia. Panikujemy, gdy słyszymy o pandemii, podupadamy psychicznie, czytając wiadomości na temat działań wojennych. Wielu z nas rzuconych na wysokie fale kolejnych kryzysów zaczyna tonąć, gubiąc tak ważną w życiu człowieka nadzieję. W tę przestrzeń wkraczają kolejne ideologie, które podobno mają nam nadać nową tożsamość. Są to jednak twory sprzeczne z naturą człowieka, a co za tym idzie: stopniowo niszczą nasze człowieczeństwo i zniewalają dusze.
Pamiętam, że kiedy w gronie redakcyjnym portalu PCh24 zastanawialiśmy się, co zrobić, by uratować ludzi – w tym szczególnie młode pokolenie – przed tragedią uwikłania w zgubne ideologie, byliśmy świadomi, że nie jest to łatwa batalia. Wtedy przypomniałem sobie tamto spotkanie z ks. Piotrem Glasem na Stadionie Narodowym w Warszawie, na które przyjechało wielu młodych ludzi, mieszkańców liberalnych miast i bardziej konserwatywnej prowincji, by posłuchać świadectwa człowieka, który na pewnym etapie swojego już kapłańskiego życia przeżył – jak sam mówi: dzięki interwencji Matki Bożej – głębokie nawrócenie i zrozumiał, że każdego dnia toczy zaciętą walkę o zbawienie swoje i innych. Zarówno jako egzorcysta, jak i później doświadczał, że życie nadprzyrodzone to nieustanny bój o człowieka, momentami zacięty, wręcz brutalny. Bo stawka jest bardzo wysoka: nie chodzi o to, czy w następnych latach będziemy żyli w dostatku, jedli w restauracjach, cieszyli się bliżej nieokreśloną tolerancją i pokojem, lecz o to, gdzie spędzimy całą wieczność. Czy po śmierci nasze dusze dostąpią radości szczęścia wiecznego, czy trafią w ogień nieugaszony. To jest realna alternatywa, przed którą staje dziś człowiek, a obecnie coraz rzadziej się o niej mówi albo nie mówi się wcale.
O tym wyborze ks. Piotr Glas wiele mówił w książce Dzisiaj trzeba wybrać¹, ale przecież od tamtego czasu zmieniło się niemal wszystko. Coraz większy mrok spowija naszą rzeczywistość, stajemy wobec nowych wyzwań, a wielu duszpasterzy skapitulowało wobec bogactw tego świata, przestało być skałą i oparciem. O ile jeszcze kilkanaście lat temu Polska wydawała się krajem opierającym się laicyzacji, o tyle dzisiaj, zwłaszcza po zamknięciu świątyń z powodu pandemii COVID-19, dostrzegamy z lękiem, że i Kościół w Polsce dotyka coraz głębszy kryzys wiary. Coraz szerzej promowane są apostazje, maleje liczba wiernych w świątyniach, dzieci i starsza młodzież rezygnują z uczestnictwa w katechezie i nie tylko młodzi, lecz także starsze pokolenia przejawiają postawy otwartego już buntu i gniewu wobec Kościoła. To są sprawy wielkiej wagi – chodzi o zbawienie nasze i naszych bliskich.
Współcześni katolicy stoją przed dylematem dotyczącym tego, w jaki sposób mówić o Chrystusie: czy nadal katechizować, uświadamiając innym tragedię grzechu i jego konsekwencje oraz zbawczą rolę sakramentów w naszym życiu, czy – jak pierwsi chrześcijanie – zaczynać od podstaw, od kerygmatu, czyli od opowiedzenia ludziom, kim tak naprawdę jest Jezus Chrystus i że miejscem, w którym Go spotykamy, jest święty Kościół katolicki z pełnią środków zbawczych, takich jak sakramenty, urząd nauczycielski, pośrednictwo Matki Bożej i modlitwy świętych.
Dostrzeganie wyzwań, jakie rzuca nam współczesny świat, to jedno, a konkretna odpowiedź na związane z nimi wątpliwości to drugie. I właśnie z pytaniami o dramat czasów, w których żyjemy, pewnego czerwcowego popołudnia wsiadłem do samolotu na krakowskich Balicach, by udać się (przyznam, że nie pierwszy już raz) do parafii pod Londynem, gdzie posługuje ks. Piotr Glas. Wiem doskonale, jak wiele się zmieniło w jego życiu od czasu wydania pierwszej książki. Posługując jako proboszcz, ks. Glas poświęcał wolne dni na wyjazdy do Polski, ale także do innych krajów Europy oraz do Stanów Zjednoczonych, by nieustannie przypominać nam, że czas jest już bardzo krótki, a im bliżej końca czasów, tym mocniej szatan zwiera szeregi, silniej atakuje, chcąc pozyskać dla piekła jak najwięcej ludzkich dusz. Ksiądz Piotr nie owija w bawełnę, nie kalkuluje, lecz mówi wprost o skutkach życia w grzechu i licznych błędach ludzi Kościoła. Kiedy stanąłem na progu jego plebanii, wcale nie byłem zaskoczony tym, że choć przywitał mnie uśmiechem, w jego oczach wyraźnie dostrzegłem zmęczenie. „Piekło już się wścieka, wiedząc, o czym mamy rozmawiać” – powiedział, po czym opisał liczne trudy i zniechęcenia, jakich intensywnie doznawał w ostatnich dniach. Przy obiedzie porozmawialiśmy jeszcze o bieżących wydarzeniach w Kościele i w świecie, na moment odsuwając od siebie trudną tematykę wywiadu. A potem usiedliśmy w niewielkim saloniku, urządzonym skromnie w przytulnym, angielskim stylu. Nabrałem głęboko powietrza i włączyłem dyktafon. Tak właśnie zaczął się kilkudniowy maraton niezwykle ciekawych rozmów. Przerywaliśmy go na spacery po uroczej okolicy, szczególnie że letnie słońce zachęcało do aktywnego odpoczynku. Wieczorami modliliśmy się wspólnie przed Najświętszym Sakramentem, w niewielkiej kaplicy, która znajduje się tuż obok sypialni ks. Piotra. Do dzisiaj mam przed oczami półmrok panujący w tym niewielkim pomieszczeniu oraz światło delikatnie bijące z małego drewnianego tabernakulum w kierunku zawieszonego powyżej krzyża.
Spotkanie, którego owocem jest ta książka, było poszukiwaniem nadziei w czasach przez wielu nazywanych beznadziejnymi. Ksiądz Piotr twierdzi, że żyjemy dzisiaj w mroku, swoistej nocy człowieczeństwa, której widocznym przejawem są nie tylko cicha apostazja całych społeczeństw i narodów, lecz także bluźnierstwa głoszone i popierane przez licznych – również tych najważniejszych – dostojników Kościoła. Mimo to nawet najgęstsze ciemności nie muszą napawać nas przerażeniem i lękiem, o czym zresztą kapłan z doświadczeniem posługi egzorcysty wie najlepiej.
Z tamtych rozmów pamiętam jeszcze jedno: nim zadałem ks. Piotrowi pierwsze pytanie, zastanawiałem się dłuższą chwilę nad tym, w jaki sposób świadectwo jego życia kapłańskiego może stać się nadzieją dla tych wszystkich ludzi, którym wpojono fałszywy obraz Chrystusa. Szczególnie dotyczy to młodych, którzy zbuntowani przeciwko Bogu i Kościołowi, często zarzucają hipokryzję wielu duchownym, dla których Pan Jezus ma być jedynie bezpieczną zasłoną, a Kościół – ciepłą posadką. Chyba niewiele osób wie więcej o tym, jak trudno wiernie trwać w dzisiejszym Kościele, niż ks. Piotr Glas. On sam doświadczył przecież licznych gróźb i pomówień ze strony nieprzychylnych mu współbraci w kapłaństwie, którzy bardzo często dokonywali nad nim i jego nauczaniem swoistego sądu kapturowego, i gdyby nie opatrznościowa interwencja, być może ten wywiad nigdy nie ujrzałby światła dziennego. A jednak ks. Piotr trwa w Kościele, widząc w nim o wiele więcej niż tylko ułomności duchownych. Dlatego zanim wcisnąłem na dyktafonie klawisz ze znaczkiem „play” i uruchomiłem – tak na wszelki wypadek – nagrywanie dźwięku w smartfonie, wiedziałem już, że muszę zacząć od kilku pytań o to, w jaki sposób ostatnie lata zmieniły spojrzenie ks. Piotra na Kościół i jego w nim posługę.
Krzysztof GędłekJest ksiądz na celowniku?
Z tym akurat trzeba się zawsze liczyć. Ataki się pojawiają, i to wcale nie ze strony tak zwanych zwykłych ludzi, ale od współbraci w kapłaństwie, często od kolegów.
Kiedy ksiądz poczuł, że pętla się zaciska?
Ja się nigdy nie pchałem na afisz. W moim przypadku był to trochę naturalny rozwój. Jeszcze kiedy pełniłem posługę egzorcysty, pojawiło się zaproszenie od ks. Mieczysława Piotrowskiego z wydawnictwa Agape, żebym przyjechał na spotkanie z młodzieżą organizowane w ramach środowiska „Ruch Czystych Serc!”. „Przyjedź – poprosił – pomóż zagubionym młodym ludziom”. Nie mówił: „Pokaż się”, „Bądź gwiazdą”, ale: „Jesteś tym ludziom bardzo potrzebny”. I to mnie przekonało. Tak po ludzku nie miałem w tym żadnego interesu: pojechałem na dwa turnusy takiego spotkania, poświęcając własny urlop. Przyjechałem, zobaczyłem mnóstwo młodzieży duchowo zagubionej, emocjonalnie poharatanej, choć mieli może z szesnaście albo siedemnaście lat. Zacząłem więc wykłady i po pewnym czasie zorientowałem się, że oni naprawdę mnie słuchali z wielkim przejęciem i zrozumieniem. Czułem, że to faktycznie jest im potrzebne, innymi słowy: strzał w dziesiątkę. Większość tych konferencji trafiała później do internetu i tak to się zaczęło.
Potem przyszła narodowa modlitwa w czasie Wielkiej Pokuty o uwolnienie Polski z sideł zła na Jasnej Górze i wreszcie książki. Najpierw Dzisiaj trzeba wybrać, później Dekalog i kolejne. Reakcja na to wszystko w hierarchicznym Kościele była dość prosta: kilka wpływowych osób zaczęło powtarzać, że jest jakiś ksiądz, co mąci, mówi za dużo niewygodnych rzeczy, zakłóca święty spokój. Ten wrzód różnego rodzaju oskarżeń z biegiem czasu narastał i wreszcie w którymś momencie musiał pęknąć.
To znaczy?
Pamiętam to doskonale, bo takie rzeczy zapadają głęboko w pamięć. Idę ulicą i nagle dostaję telefon. Dzwoni kolega. „KEP wydał oświadczenie na twój temat” – mówi. Przyznam, że nogi się pode mną ugięły. No to robi się ciekawie, pomyślałem. Po głowie biegało mi wiele myśli, szybko się zastanawiałem, co takiego mogli wymyślić przeciwko mnie. Przecież w książce wywiadzie Dzisiaj trzeba wybrać, którą akurat niedawno napisałem, niczego złego nie było, niczego, co mogłoby zainteresować kogoś na takim szczeblu. Te wszystkie opinie pojawiające się w różnych miejscach stanowiły raczej pustą krytykę, żadnych konkretów, innymi słowy: sztuka krytyki dla samej sztuki. Tamta książka to moje osobiste świadectwo. To wywiad z prostym księdzem, w którym na siłę szukano jakichś błędów teologicznych. Ale opinia KEP to już co innego. Brzmiało poważnie. I choć głowa pracowała na pełnych obrotach, w sercu czułem wielki pokój. Wiedziałem, że robi się niebezpiecznie, ale przecież znałem tego przyczyny: wszedłem na terytorium wroga, który nie mógł pozostać na to obojętny, a moja książka i konferencje przynosiły spore owoce, zatem prędzej czy później musiało pojawić się jakieś uderzenie. Szybko jednak okazało się, że z dużej chmury był mały deszcz.
Przypomnijmy, że chodziło o oświadczenie Kurii Płockiej z 2017 roku, która powoływała się z kolei na sekretarza KEP, bp. Artura Mizińskiego. Kuria przekazała, iż otrzymała informację, że ksiądz… nie jest już egzorcystą, co było o tyle dziwne, że sam ksiądz mówił o tym wielokrotnie między innymi w książkach. Później rzecznik KEP tłumaczył, że nie było to stanowisko Episkopatu, lecz przekazana przez sekretarza opinia jednego z polskich księży posługujących w Anglii. Suchy komunikat i wielkie niedopowiedzenie.
Tak, to jest niestety metoda działania przyjęta w Kościele: skrytość, tajemniczość, zero jawności. Piętnaście minut po pierwszym telefonie kolega ksiądz znowu zadzwonił i powiedział, że KEP wybrnął z tego zamieszania i podał, że nikt o mnie w Episkopacie nie dyskutował, nie było żadnego oficjalnego stanowiska.
To wersja oficjalna. Wiadomo jednak, jakie są konsekwencje takich działań: rzucono podejrzenie, padły słowa o jakiejś opinii, którą bp Miziński otrzymał i przekazał dalej, a rumor rozszedł się po internecie. Dowiedział się ksiądz, co tam było?
Dotarłem do tego listu, bo sprawa otarła się o mojego biskupa.
Ale żadna z osób, które uczyniły z tego listu temat publicznych rozważań, nie pokazała go księdzu?
Nie. Zadziałała metoda „my wiemy, ale dla dobra sprawy nie możemy powiedzieć”. Można by dodać z ironią: list ze specjalną pieczątką „TROSKA”. Skąd my to znamy?
Co było dalej?
W liście najpoważniejszym udokumentowanym zarzutem było właśnie to, że przedstawiam siebie jako czynnego egzorcystę. Jednym z dowodów był film, na którym o tym mówię. Kłopot w tym, że został on przygotowany około 2013 roku, kiedy jeszcze posługiwałem w diecezji jako egzorcysta. Miałem na tę ich manipulację konkretne dowody. Innym zarzutem, który zapamiętałem, było oskarżenie mnie o rzekomą fascynację diabłem.
Porozmawiałem z biskupem, wyjaśniłem wszystko i sprawa została zamknięta, ale niesmak pozostał. Pamiętam jeszcze, że wprost powiedziałem wtedy do mojego biskupa, że jeśli w tym liście pojawiają się oszczerstwa, to będę miał tylko jedno pytanie: kto się posługuje takimi metodami – człowiek Boga czy człowiek szatana. Zostawmy to bez odpowiedzi… Każdy niech sam sobie odpowie.
Mocne.
Przyznam, że choć znam życie i kościelne układy, byłem wtedy bardzo zdenerwowany.
Podobnie było z opinią jednego z działających w polskim Kościele teologów, która krążyła w różnych miejscach, pojawiała się także w kuriach i w Anglii. Czy ktoś ją księdzu oficjalnie przedstawił, dając szansę polemiki?
Nie.
Została napisana na prośbę lub zlecenie pewnego biskupa i miała najwidoczniej służyć jako argumenty przeciwko księdzu. Problemem były oczywiście księdza książki.
Stare przysłowie mówi, że jak się chce kogoś uderzyć, kij zawsze się znajdzie.
W tej opinii, która jest dostępna w internecie, pojawiają się oskarżenia o to, że przypisuje ksiądz Bogu i szatanowi niemal równorzędne role, albo insynuacje, że być może szykuje sobie ksiądz grunt pod nieposłuszeństwo wobec biskupa. Te zarzuty też do księdza nie dotarły?
Znam je z relacji innych osób. Zarzuty, że za dużo mówię o diable, pojawiały się wobec mnie już wcześniej. Jak mogę na to odpowiedzieć? Pan Jezus mówił o szatanie, przeczytamy o nim w Dziejach Apostolskich, święci jak Jan Vianney czy o. Pio mówili w kazaniach czy korespondencji dużo o diable, sama Matka Boża w licznych objawieniach pokazywała nawet piekło. I to małym, nieprzygotowanym na to dzieciom. Ostrzeganie przed tym, co nam grozi, jeśli nie opowiemy się za Bogiem i nie staniemy po właściwej stronie, jest chyba obowiązkiem każdego katolika, a co dopiero księdza, który powinien nauczać prawdy Ewangelii. Mogę powiedzieć, że na własnej skórze poznałem metody, jakimi działa diabeł, ale przede wszystkim widziałem potęgę Jezusa z Nazaretu i potężną władzę Maryi nad siłami ciemności. Kto tego nie doświadczył, nie zrozumie w pełni, na czym polega rzeczywistość walki duchowej, jak zacięta bitwa toczy się o nasze dusze. Tu naprawdę nie chodzi o to, żeby było nam wszystkim miło i przyjemnie albo żebyśmy się dobrze czuli. Prawdziwa miłość bliźniego, o której przecież tak wiele się dzisiaj mówi w przestrzeni Kościoła, polega właśnie na tym, by odważnie ostrzegać wszystkich i wołać, gdzie tylko możemy, za Chrystusem: jeśli się nie nawrócicie, wszyscy zginiecie! To właśnie ostrzeżenie, wołanie jakby na pustyni tego świata jest wyrazem miłosierdzia Boga, który pragnie, aby wszyscy byli zbawieni… Cena, którą wołający na pustyni za to płacą, może być Janowa – najwyższa.
Szczególnie mocno brzmi to w ustach egzorcysty.
Piekło jest naprawdę niewyobrażalnym doświadczeniem i, jak mówi Pismo, będzie trwało bez końca dla tych, którzy z własnej woli i własnego wyboru tam trafią. Mamy porażające wizje świętych i mistyków na ten temat, choćby św. Faustyny. Sam osobiście miałem do czynienia z demonami, które piekłem były po prostu przerażone. Krzyczały, abym wysłał je wszędzie, byle nie musiały tam wracać. To jest miejsce strasznej kaźni, a nie, jak niektórzy cynicznie żartują, ciepłych i pełnych wrażeń wakacji. Przeżyłem sporo i niemało widziałem, ale kiedy o tym myślę, odczuwam ludzki lęk, że mógłbym się tam kiedyś znaleźć. To nie jest fikcja, biblijna metafora czy czyjeś chore wyobrażenie, żeby innych straszyć, tak jak straszymy niegrzeczne dzieci ciemnym pokojem. Na własne uszy słyszałem, jak demon, plując i przeklinając, ryczał na mnie, jak nie chciał wychodzić z osoby opętanej. To naprawdę bardzo mroczny i niebezpieczny świat, a demony, które nam tak bardzo uprzykrzają życie już tu, na tym świecie, to zaledwie namiastka tego, co czeka w piekle potępionych ludzi, jeśli się w czasie swojego życia nie nawrócą. Dlatego pragnę ostrzec przed tym każdego, kogo tylko mogę. Cena, którą muszę za to zapłacić, jest nieważna. Nie mam żadnej obsesji na tym punkcie, nie fascynuję się mocami zła, jak twierdzą z wielką satysfakcją niektórzy. Pismo Święte o piekle mówi wiele razy. Czy to oznacza, że Duch Święty, przemawiając przez natchnionych autorów, też miał obsesję na punkcie piekła? A prorocy, apostołowie, wreszcie sam Pan Jezus „lekko” przesadzili w tym temacie? Ostrzeganie ludzi przed konsekwencjami życia w grzechu i stałym bluźnierstwie przeciwko Bogu to nawoływanie do opamiętania z miłości do nich, a nie szaleństwo. Niestety, jak wiemy, samego Jezusa uczeni w Piśmie oskarżyli, że mocą Belzebuba wyrzucał złe duchy, innymi słowy: wydali na Niego wyrok, że sam był opętany (zob. Mk 3, 22). Ci, którzy mieli stać na straży wiary, zbluźnili samemu Bogu, nazywając Mesjasza szatanem! Biskup Schneider mówi wprost: kto przeczy temu, że istnieje rzeczywistość wiecznego potępienia, nie jest katolikiem. I myślę, że nic dodać, nic ująć.
Tak po ludzku: po co księdzu to wszystko?
Pamiętam, że kiedy zaproszono mnie na Wielką Pokutę z prośbą o odmówienie modlitwy o uwolnienie Polski spod władzy szatana i mocy ciemności, powiedziano mi wprost: „Wie ksiądz, że to może być księdza pierwszy i ostatni raz i że ksiądz narazi się wielu”. Ja odpowiedziałem stanowczo, że nie obchodzi mnie, co ktoś o mnie pomyśli, czy komuś się narażę, czy nie; robię, co do mnie należy. Za wszystko oceni nas nie człowiek, tylko Bóg.
Ale z drugiej strony tutaj, w Anglii, ma ksiądz w miarę spokojne życie. W dodatku piękną okolicę. Zatem po co?
I tu dotykamy sedna sprawy: bo co jest tak naprawdę w kapłaństwie najważniejsze? Mój święty spokój, moje dochody, w miarę wygodne życie czy jednak świadomość, że w pewnym momencie trzeba coś ważnego zrobić, zaryzykować, nie patrząc na konsekwencje? Czułem, że Wielka Pokuta jest czymś wyjątkowym – chwilą próby naszej wiary i zaufania – że to może być wydarzenie istotne dla naszej Ojczyzny, życia duchowego wielu Polaków, zarówno żyjących, jak i tych, którzy już odeszli. Tu oczywiście zaraz pojawiają się pytania i wątpliwości: „Po co ci to? Dlaczego? Są inni, niech oni nadstawiają karku, a nie ty”. Bo kiedy wszystko w życiu się układa, łatwo mówić, że się chętnie zaryzykuje dla Pana Boga, ale kiedy sprawy zaczynają się komplikować, a problemy narastają, natychmiast przychodzą zwątpienia i pokusy, żeby jednak odpuścić, nie narażać się.
Po Wielkiej Pokucie zaczął się dla mnie trudny czas. Pojawiły się zarzuty, że rzekomo odprawiłem egzorcyzm nad Polską bez zgody biskupa miejsca. To nie była prawda, nie odmówiłem tam żadnej modlitwy, która wymagałaby zgody biskupa. Egzorcyzm jest uroczystą modlitwą nad opętanym, na którą trzeba mieć błogosławieństwo biskupa miejsca, a w Częstochowie modliliśmy się za Polskę. Zresztą nie jest przypadkiem, że zarzuty skupiły się na mnie. Przecież Wielka Pokuta to było ogromne duchowe wydarzenie, stali za nim konkretni organizatorzy, a w dodatku do uczestnictwa w modlitwach zachęcał Episkopat. Ale to mnie próbowano skłonić, żebym coś wyjaśniał, tłumaczył się. Jakbym faktycznie był czegoś winny. Miałem świadomość, że jest to diabelska metoda, ale jak zwykle bardzo prymitywna: skoncentrować uderzenie na jednym człowieku i spróbować go zniechęcić albo inaczej – wyeliminować. Jednak kapłan-żołnierz nie może w takiej sytuacji ulec. Dla mnie wzorem jest św. Paweł, który też przeżywał swoje osobiste porażki: wiele razy odważnie przemawiał i nauczał o Chrystusie w różnych miejscach, a gdy go przemocą wyrzucali, przy tym bijąc go i oczerniając, szedł gdzie indziej, aby później wrócić w to samo miejsce i nauczać z jeszcze większą siłą i mocą Ducha Świętego. Wyobraźmy sobie, co by się stało, gdyby on myślał tak, jak myśli dzisiaj wielu ludzi świeckich i duchownych, dla których życiowy komfort i życie bez narażania się komukolwiek są priorytetowe. Przypuszczam, że nie wyjechałby dalej niż do Jerozolimy. Wszystkim jednak, którzy ciągle mają obawy przed ludzką opinią lub tak zwanym narażeniem się komuś, chciałbym zadedykować słowa wielkiego proroka naszych czasów, sługi Bożego arcybiskupa Fultona Sheena: „Wielkie dusze są jak wysokie góry: zawsze przyciągają burze. Na ich ciała spadają błyskawice i grzmoty złych ludzi, dla których czystość i dobro są wyrzutem”.
Nie zniechęca księdza absurdalność wielu, delikatnie mówiąc, dziwnych zarzutów? Mówimy o tym, że jeden ksiądz „oskarża” drugiego o „mariologię maksymalistyczną” czy o chodzenie po „krawędzi zdrowej teologii”. To brzmi mętnie i niedorzecznie. Można się przed tym bronić?
Czytałem te zarzuty, pojawiły się one w „Zeszytach Duszpasterskich Episkopatu Polski”. Oczywiście nie dostaję tych materiałów, bo nie posługuję w Polsce, ale podesłała mi je znajoma osoba. Muszę powiedzieć, że nie mogłem uwierzyć w to, co czytałem. Przyznam, że bardzo mnie to nie zmartwiło, wprost przeciwnie. To wielka radość i zaszczyt dla mojej skromnej osoby znaleźć się w tak zacnym gronie osób atakowanych w tym tekście. Był tam między innymi szanowany przeze mnie abp Jan Paweł Lenga…
…ks. Dominik Chmielewski, ks. Sławomir Kostrzewa…
Tak, i kilku innych duszpasterzy, choć paru z nich nie powinno się znaleźć na tej liście. Mają oni zupełnie inne poglądy na Kościół i świat, a świadomie czy nie wrzucono nas do jednego worka. Te oskarżenia to po prostu, jak stwierdziło wielu wybitnych teologów, teologiczna papka. Bo czym jest „mariologia maksymalistyczna”? Wielu się głowi nad tym nowotworem słownym, więc i ja nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Święty Ludwik Maria Grignion de Montfort pisał, że o Maryi nigdy za wiele, a abp Fulton Sheen zauważył, że jeśli staniemy przed Chrystusowym trybunałem i zostaniemy oskarżeni jedynie o to, że za bardzo kochaliśmy Jego Matkę, będziemy szczęśliwi.
Nie czuję zresztą potrzeby, żeby bronić siebie czy innych przed takimi „zarzutami”. Dowodem na ich „skuteczność” i „autentyczność” jest to, że po każdym tego typu ataku otrzymuję kolejne wiadomości od osób, które zdecydowały się kupić moje książki, czytają je i znajdują tam konkretną duchową pomoc. Jeżeli takie mają być owoce tych oskarżeń, to czemu nie? Oby ich było więcej, dla dobra wielu dusz.
Zresztą proszę mi pokazać efekty kolejnych programów duszpasterskich ogłaszanych w różnych krajach, pisanych na biurkach w wygodnych gabinetach. Gdzie są te tłumy w kościołach, jak to kiedyś bywało, seminaria duchowne tętniące życiem, klasztory z licznymi powołaniami? Gdzie są te rozmodlone duszpasterstwa pełne oddanych wiernych? Można by było utworzyć długą listę z cyklu „Marzy mi się” – jak jeden z biskupów marzycieli w Anglii zatytułował swoją wizję diecezji na kolejne dziesięć lat… Pozwólmy mu dalej bujać w obłokach. Okazuje się za to, że w Polsce wielką moc przyciągania, i to młodych mężczyzn, ma wspólnota Wojowników Maryi prowadzona przez ks. Dominika Chmielewskiego, której powstanie nie ma, jak podejrzewam, wiele wspólnego z oficjalnymi programami duszpasterskimi. Proszę pokazać mi drugą taką wspólnotę, w której dojrzali mężczyźni tłumnie klękają w świątyniach z różańcami w ręku i oddają swoje życie Maryi, dając przy tym mocne świadectwo wiary w przestrzeni publicznej.