Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Noc noży. Imperium Malazańskie. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
3 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
40,50

Noc noży. Imperium Malazańskie. Tom 1 - ebook

Imperium zawdzięcza mu nazwę, ale obecnie miasto Malaz jest jedynie sennym, prowincjonalnym portem. Nadeszła jednak noc, gdy mieszkańcy zabarykadowali drzwi i zamknęli szczelnie okiennice. Księżyc Cienia, który zdarza się raz na pokolenie, przyniósł ze sobą demoniczne ogary i inne, jeszcze groźniejsze istoty. Z ową nocą wiąże się również proroctwo zapowiadające powrót zaginionego od kilku lat cesarza Kellanveda. Gdy różne frakcje walczą o tron imperium, Księżyc Cienia sprowadza na wyspę znacznie bardziej obcą i starożytną siłę, pragnącą zdobyć ją szturmem. To starcie rozstrzygnie o losach Malazu i całego świata.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-72-8
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstęp

Świat Malazu zro­dził się w roku 1982 i od tej chwili jego histo­ria powoli nabie­rała kształtu. Na let­nich wyko­pa­li­skach i pod­czas zim spę­dza­nych w Vic­to­rii, pod­czas kur­sów pisa­nia kre­atyw­nego, w Win­ni­peg i na Salt­spring Island – wszę­dzie, gdzie ścieżki Iana (Cama) Essle­monta i moja krzy­żo­wały się choć na krótki czas. Napi­sa­li­śmy wspól­nie pewną liczbę sce­na­riu­szy fil­mo­wych i nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że nasze talenty się uzu­peł­niają. Gdy nie zaj­mo­wa­li­śmy się pisa­niem, toczy­li­śmy kam­pa­nie RPG roz­gry­wa­jące się w świe­cie Malazu.

Kiedy nasu­nęła nam się myśl, by spró­bo­wać wyko­rzy­stać ów świat w lite­ra­tu­rze, wyda­wało się nam oczy­wi­ste, że podzie­limy się roz­le­głą histo­rią, jaką z bie­giem lat stwo­rzy­li­śmy. Tak też się stało. Od chwili opu­bli­ko­wa­nia _Ogro­dów księ­życa_ docho­dziły mnie głosy fanów pra­gną­cych się dowie­dzieć cze­goś o daw­nym impe­rium, impe­rium cesa­rza Kel­la­nveda i jego towa­rzy­sza Tan­ce­rza. Raz po raz pytali mnie, czy napi­szę coś o tych wcze­snych latach histo­rii impe­rium. Albo o Kar­ma­zy­no­wej Gwar­dii. Zawsze sta­now­czo odpo­wia­da­łem „nie”. Powód powi­nien być już teraz oczy­wi­sty.

To ogromny fik­cyjny świat, za duży, by jedno życie wystar­czyło do jego opisu. Ale dwa życia… to co innego. Zade­dy­ko­wa­łem _Ogrody księ­życa_ Ianowi C. Essle­mon­towi z dopi­skiem „za wspól­nie zdo­by­wane światy”. Nie sądzę, bym mógł jaśniej wyra­zić swą inten­cję. Co prawda, minęło tro­chę czasu, nim uka­zała się ta książka, pierw­sza z napi­sa­nych przez Cama opo­wie­ści o Mala­zie. Nasze drogi roze­szły się na pewien czas i Cam miał na gło­wie inne sprawy: rodzinę, stu­dia dok­to­ranc­kie i tak dalej. Nie tra­ci­łem jed­nak wiary, zawsze byłem prze­ko­nany, że czeka nas wspa­niała nie­spo­dzianka. Ta książka, _Noc noży_, jest jedy­nie pierw­szą z opo­wie­ści Cama umiej­sco­wio­nych w świe­cie, który wspól­nie stwo­rzy­li­śmy przed laty.

_Noc noży_ nie jest fan­fi­kiem. Świat Malazu powstał dzięki dia­lo­gowi, nasze gry miały powie­ściowy cha­rak­ter, a z powodu swych tema­tów czę­sto bywały tra­giczne i bru­talne. Poja­wiał się w nich też humor, prze­waż­nie absur­dalny. Prze­ści­ga­li­śmy się nawza­jem w nie­do­po­wie­dze­niach i gro­te­sko­wych non­sen­sach, świa­do­mie też kon­te­sto­wa­li­śmy wytarte kli­sze gatunku. Taki wła­śnie duch prze­syca wszyst­kie moje powie­ści dzie­jące się w mala­zań­skim świe­cie, podob­nie jak pisar­stwo Iana Essle­monta. Nie­mniej książka, którą trzy­ma­cie w rękach, ma wła­sny styl, prze­ma­wia indy­wi­du­al­nym gło­sem. Cała opo­wieść roz­grywa się w ciągu jed­nej doby i jest fascy­nu­jąca. Czy­tel­nicy moich ksią­żek roz­po­znają świat, w któ­rym jest umiej­sco­wiona akcja, z jego mroczną atmos­ferą, ujrzą w posta­ciach wystę­pu­ją­cych w _Nocy noży_ kolej­nych gra­czy wplą­ta­nych w ten sam gobe­lin, poznają jesz­cze jeden krwawy frag­ment fik­cyj­nej histo­rii. A będzie ich znacz­nie wię­cej.

Po dziś dzień kon­ty­nu­ujemy pracę nad histo­rią mala­zań­skiego świata, dopra­co­wu­jemy szcze­góły, uzu­peł­niamy kolej­ność wyda­rzeń, dys­ku­tu­jemy o moty­wach i pod­tek­stach, dbamy o zacho­wa­nie spój­no­ści. Pil­nie pra­cu­jemy nad chro­no­lo­gią i losami nie­zli­czo­nych postaci. Wielu z nich żaden z czy­tel­ni­ków jesz­cze nie spo­tkał. Roz­ma­wiamy też o prze­bie­głych pla­nach, a czy­tel­nicy _Mala­zań­skiej księgi pole­głych_ świet­nie wie­dzą, że można ich w niej zna­leźć bar­dzo wiele.

Na początku mala­zań­skiej serii pisa­łem ją dla jed­nego czy­tel­nika. Dla Cama. A on mi się odwza­jem­nił. Nasz dia­log trwa i teraz poja­wiło się wielu innych odbior­ców, któ­rzy wresz­cie mogą wysłu­chać obu stron naszej kon­wer­sa­cji.

Mamy nadzieję, że będą się dobrze bawić.

_Ste­ven Erik­son_

Win­ni­peg, rok 2004

_Poświę­cam tę powieść Steve’owi, który uczy­nił nasz świat real­nym._Morze Sztor­mów na połu­dnie od Malazu
Pora Osserca
1154 rok snu Pożogi 96 rok Impe­rium Mala­zań­skiego
Ostatni rok pano­wa­nia cesa­rza Kel­la­nveda

Trój­masz­to­wiec _Sen Rheni_ mknął na pół­nocny wschód pod peł­nymi żaglami. Kapi­tan Murl zaci­skał dło­nie na rufo­wym relingu, obser­wu­jąc zbli­ża­jący się sztorm. Prze­cią­żone do gra­nic moż­li­wo­ści deski kadłuba poskrzy­py­wały zło­wrogo, a liny śpie­wały, wyda­jąc wyso­kie dźwięki, jakich Murl ni­gdy w życiu nie sły­szał.

Sztorm roz­po­ście­rał się od połu­dnia niczym ściana nocy, nie­prze­rwana linia czar­nych, skłę­bio­nych chmur wiszą­cych nad sma­ga­nymi wichrem falami. To jed­nak nie burza nie­po­ko­iła kapi­tana Murla, bez względu na to, jak nie­na­tu­ralne byłoby jej pocho­dze­nie. _Sen Rheni_ pły­wał już po naj­burz­liw­szych wodach zna­nych jaka­tań­skim pilo­tom, od Morza Kalt na pół­nocy aż po słynne z pory­wi­stych pasa­tów wody na połu­dnie od Stra­temu. To lazu­rowe iskry roz­bły­sku­jące jak sople pośród fal u pod­stawy czoła burzy spra­wiały, że strach zapusz­czał palce w jego duszę. Nikt, kto widział je z tak bli­ska, nie wró­cił żywy.

Murl i inni piloci zwali te istoty po pro­stu Jeźdź­cami. Dla reszty ludzi były mor­skimi demo­nami albo Jeźdź­cami Sztormu. Owe zro­dzone z morza i lodu stwo­rze­nia uwa­żały wąski prze­smyk, któ­rym pły­nął żaglo­wiec, za swój i nikomu nie pozwa­lały tędy prze­pły­wać. Jedy­nie jaka­tań­scy przod­ko­wie Murla wie­dzieli, jakie ofiary należy zło­żyć, by móc się prze­do­stać naj­krót­szą trasą na morza leżące na połu­dnie od wyspy Malaz. Dla­czego więc Jeźdźcy ich ści­gali? Co zwa­biło ich tak daleko na pół­noc?

Murl odwró­cił się ple­cami do gwał­tow­nego wichru. Jego star­szy kuzyn, Wybite Oko, sta­rał się zacho­wać kon­trolę nad wiel­kim kołem ste­ro­wym. Roz­sta­wił sze­roko nogi, a jego ramiona drżały z wysiłku.

– Czyż­by­śmy zapo­mnieli o jakiejś ofie­rze?! – zawo­łał, prze­krzy­ku­jąc wiatr.

Jego kuzyn potrzą­snął głową, nie spusz­cza­jąc jasno­nie­bie­skiego oka z fal przed dzio­bem.

– Nie! – odkrzyk­nął. – Zło­ży­li­śmy wszyst­kie. – Łyp­nął ze zło­ścią przez ramię. – Oprócz ostat­niej.

Murl odda­lił się zatrwo­żony i prze­szedł na śród­o­krę­cie, posu­wa­jąc się ręka za ręką wzdłuż sztorm­liny. Pokład pokryła już zdra­dliwa war­stwa lodu. Nie­sione szkwa­łem okru­chy szronu były ostre jak igły. Szyja i dło­nie kapi­tana zro­biły się zupeł­nie czer­wone. „Wszyst­kie oprócz ostat­niej”. Tego rytu­ału ni­gdy dotąd nie odpra­wiał. Na zimne obję­cia Chema, wszy­scy w zało­dze byli jego krew­nia­kami! Przy­po­mniał sobie ten jeden raz, gdy był świad­kiem rytu­ału: czar­no­włosa głowa bied­nego chło­paka koły­sała się na falach, a blade ręce pruły roz­pacz­li­wie wodę. Zadrżał z zimna, a także od cze­goś gor­szego. Na to nie potrafi się zdo­być.

Murl przy­kuc­nął obok smu­kłej syl­wetki przy­wią­za­nej do grot­masztu. Kobieta osu­nęła się bez­wład­nie, jakby spała. Wycią­gnął odrę­twiałą od zama­rza­ją­cych bry­zgów dłoń i pogła­skał blady poli­czek.

Ach, Rheni, moja droga. Tak mi przy­kro. Tego było dla cie­bie za wiele. Któż zdo­łałby uspo­koić taki sztorm?

Roz­legł się trzask pęka­ją­cego lodu. Pierw­szy ofi­cer Hog­gen łup­nął mocno o maszt i objął go ramie­niem.

– Mam kazać szy­ko­wać broń?

Murl stłu­mił sza­lone pra­gnie­nie śmie­chu. Popa­trzył uważ­nie na Hog­gena, by się upew­nić, że pierw­szy ofi­cer mówi poważ­nie. Nie­stety na to wyglą­dało. W jego bro­dzie błysz­czał biały szron, a oczy były pozba­wione wyrazu. Można by pomy­śleć, że już nie żyje. Murl jęk­nął w duchu.

– Zrób to, jeśli musisz. – Zer­k­nął na szczyt masztu. Ktoś sie­dział na rei, ści­ska­jąc grot­maszt nogami. Jego spodnie, koszulę i ramiona pokry­wała lśniąca war­stwa lodu. – I każ mło­demu Kre­towi zleźć na pokład.

– Chło­pak nie reaguje na pole­ce­nia. Chyba odwa­lił kitę z zimna.

Murl zaci­snął powieki, by osło­nić oczy przed mor­ską pianą. Uści­snął mocno maszt.

– Zwal­niamy – zauwa­żył Hog­gen bez­barw­nym gło­sem.

Kapi­tan led­wie go sły­szał w szu­mie wia­tru. Czuł, że mokre łachy wycią­gają z niego cie­pło i życie. Drżał nie­po­wstrzy­ma­nie.

– Na żaglach jest lód. Zaraz się zerwą.

– Trzeba go strą­cić młot­kami.

– Jak chcesz, to spró­buj.

Hog­gen zaka­słał ochry­ple i zaczął się odda­lać od masztu. Murl na­dal się go trzy­mał. Pomy­ślał, że naj­le­piej będzie, jeśli zakoń­czy życie w tym miej­scu, obok Rheni, na statku, który nazwał na jej cześć. Można powie­dzieć, że ota­czała go rodzina, nawet wierny marudny Hog­gen był z nim spo­wi­no­wa­cony przez mał­żeń­stwo. Murl spoj­rzał w dół. Jakże pra­gnął pogła­skać ją po dłu­gich, czar­nych wło­sach, które drżały na wie­trze z cichym stu­kiem zamar­z­nię­tych na nich sopli.

– Jeź­dziec z pra­wej burty! – roz­legł się czyjś głos.

Oszo­ło­mio­nego Murla zdzi­wiło, że ktoś jest jesz­cze na tyle przy­tomny, by pod­nieść alarm. Spoj­rzał w tamtą stronę.

Mijały ich fale dwu­krot­nie wyż­sze od masz­tów _Snu Rheni_. Ich grzbiety lśniły od zamar­z­nię­tej piany. Nagle Murl go ujrzał. Lśniąca sza­fi­rowa postać wynu­rzała się ponad wodę. Miała hełm i zbroję, a u jej bio­dra ster­czała długa lanca z wyszczer­bio­nego lodu. Jej wierz­cho­wiec był pół zwie­rzę­ciem, pół spie­nioną falą. Kapi­ta­nowi wyda­wało się, że istota zwró­ciła ku niemu ciemne, nie­zgłę­bione oczy, spo­glą­da­jące spod policz­ków łusko­wego hełmu z lodu. Potem, rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie, Jeź­dziec zanur­ko­wał, wra­ca­jąc we wzbu­rzone odmęty. Ten widok przy­po­mniał Mur­lowi błę­kitne wie­lo­ryby gamen, wyska­ku­jące nad wodę przed dzio­bem statku. Nieco dalej wynu­rzył się drugi Jeź­dziec, a po nim trzeci. Mknęli na falach obok _Snu Rheni_, nie zwra­ca­jąc uwagi na sta­tek. Czy to byli męż­czyźni ze sta­ro­żyt­nej rasy Jaghu­tów, jak twier­dzili nie­któ­rzy? Przy­glą­dał się im z dziwną obo­jęt­no­ścią, jakby wszystko to spo­ty­kało kogoś innego.

Jeden z mary­na­rzy, Larl, wsparł się o reling i uniósł kuszę, celu­jąc w naj­bliż­szego Jeźdźca. Bełt prze­mknął daleko od celu. Murl pokrę­cił głową. Po co się tru­dzić? I tak byli już tru­pami. Nie mogli nic zdzia­łać. Nagle kapi­tan przy­po­mniał sobie o skor­pio­nie, któ­rego mieli na rufie. Puścił maszt i powlókł się w tamtą stronę. Wybite Oko na­dal stał sztywno przy ste­rze, roz­po­ście­ra­jąc ramiona i wpa­tru­jąc się przed sie­bie. Murl oto­czył jedną ręką zamon­to­waną na pod­wyż­sze­niu broń i chwy­cił za korbę. Żelazo spa­rzyło mu dłoń, jakby było roz­grzane do czer­wo­no­ści. Gdy szar­pał się z mecha­ni­zmem, skóra scho­dziła mu pła­tami.

– Czego od nas chcą?! – zawo­łał do Wybi­tego Oka.

Łzy zama­rzały mu pod powie­kami, ośle­pia­jąc go. Korba nawet nie drgnęła. Ode­rwał dłoń od żelaza. Zwi­sa­jące z niej strupy zamar­z­nię­tej krwi wyglą­dały jak strzępy czer­wo­nej tka­niny. Wybite Oko nie odpo­wie­dział, nawet się nie odwró­cił. Murl sko­czył do steru i wsa­dził rękę mię­dzy szpry­chy koła.

Wybite Oko już ni­gdy mu nie odpo­wie. Ster­nik stał sztywno za kołem _Snu Rheni_, wpa­tru­jąc się w zapa­da­jącą noc. Jego jedyne oko zaszło szro­nem, a koszula i spodnie grze­cho­tały na wie­trze, sztywne jak deski.

Prze­ra­żony Murl wpa­trzył się w jego wbite obo­jęt­nie w nie­znaną dal oko i wyczy­tał w nim odpo­wiedź. Jeźdź­ców nic nie obcho­dził sta­tek. Przy­byli tu z innego powodu, odpo­wia­da­jąc na jakiś nie­ludzki zew. Byli armią najeźdź­ców, mknącą na pół­noc, by rzu­cić całą swą moc prze­ciwko temu, co przez tak długi czas zamy­kało ich w wąskim prze­smyku. Prze­ciwko wyspie Malaz.

Sta­tek jęczał jak udrę­czona bestia. Obcią­żony lodem dziób pochy­lił się i znik­nął pod falami. Nagły wstrząs odrzu­cił Murla od steru. Gdy piana opa­dła, Wybite Oko samot­nie pro­wa­dził zamar­z­nięty grób na pół­noc. Sztywne żagle spa­dły z masz­tów i się roz­trza­skały. Maszty i pokład były skute lodem jak szczyt wynio­słej turni, lecz sta­tek wciąż pły­nął, koły­sząc się na falach.

Sztorm na­dal mknął na pół­noc jak fala, która cią­gnęła się od hory­zontu po hory­zont. Z mrocz­nego serca burzy wyło­niła się flo­tylla szma­rag­do­wych gór poprze­szy­wa­nych głę­bo­kimi roz­pa­dli­nami. Pokry­wa­jący ich szczyty śnieg lśnił w doga­sa­ją­cym bla­sku zmierz­chu.

Góry sunęły naprzód niby nie­po­wstrzy­mane machiny oblęż­ni­cze zdolne zgru­cho­tać całe kon­ty­nenty. U ich boków pędzili Jeźdźcy, kie­ru­jąc lance na pół­noc.Nad roz­le­głą rów­niną pokrytą ubi­tym pia­skiem dął lekki wie­trzyk. Tu i ówdzie ster­czały z niego czarne wul­ka­niczne skały, a nad nimi tań­czyły obłoczki pyłu barwy ochry, które powoli zni­kały, by znie­nacka poja­wić się w innym miej­scu. Hory­zont ze wszyst­kich stron wyglą­dał tak samo, mono­tonny i jed­no­stajny. Po płasz­czyź­nie kuś­ty­kała powoli jakaś postać.

Mały wir powietrzny dogo­nił nagle wędrowca niczym żądny zabawy towa­rzysz, zasy­pu­jąc go obło­kami pia­sku koloru umbry. Postać szła spo­koj­nie naprzód. Nie unio­sła nawet ręki ani nie odwró­ciła głowy. Wir pomknął dalej swą spi­ralną trasą, która zmie­rzała doni­kąd. Wędro­wiec szedł pro­sto przed sie­bie. Jego chroma prawa noga przy każ­dym kroku zosta­wiała w pia­sku głę­boki ślad.

Wędrowca spo­wi­jały wystrzę­pione resztki cze­goś, co mogło ongiś być gru­bym płasz­czem wło­żo­nym na łuskową zbroję. Z jego gołych, wysu­szo­nych ramion zostały tylko pokryte stward­niałą skórą kości. Pod zaśnie­dzia­łym heł­mem z brązu widać tylko było puste otwory oczu, głę­boką jamę nosa oraz wyschnięte wargi odsła­nia­jące próch­ni­cze zęby. Na ple­cach dźwi­gał zardze­wiały miecz.

W oddali poja­wiła się jakaś ciemna plamka, ale postać na­dal brnęła przed sie­bie pod prze­sło­nię­tym mgiełką nie­bem. Wysoko w chmu­rach krą­żyły przy­po­mi­na­jące ptaki syl­wetki. Wędro­wiec zatrzy­mał się tylko raz. Spoj­rzał w bok i zamarł na chwilę w bez­ru­chu. Na hory­zon­cie coś się zmie­niło. Na gra­na­to­wym nie­bie roz­bły­sło słabe srebrne świa­tełko przy­po­mi­na­jące miraż odle­głych gór. Postać wpa­try­wała się w nie przez chwilę, po czym ruszyła w dal­szą drogę.

Odle­gła plamka prze­ro­dziła się powoli we wzgó­rek, a wzgó­rek zmie­nił się w men­hir. Wędro­wiec dotarł do pod­stawy gra­ni­to­wego mono­litu, dwu­krot­nie wyż­szego niż on sam, i zatrzy­mał się. Cze­kał tam spo­koj­nie, spo­glą­da­jąc na men­hir, a po rów­ni­nie na­dal wędro­wały obłoczki pyłu. Kamień prze­ci­nały pio­nowe wyżło­bie­nia przy­po­mi­na­jące ślady pazu­rów jakiejś strasz­li­wej bestii. Po scho­dzą­cej w dół spi­rali obie­gała go srebrna nitka cien­kich jak włos sym­boli. Postać uklę­kła sztywno, by przyj­rzeć się lepiej – nie zna­kom, lecz brą­zowo-maho­nio­wej syl­wetce, która przy­cup­nęła u pod­stawy men­hiru.

Stwo­rze­nie poru­szyło się nagle, uno­sząc bez­włosą głowę pokrytą chi­ty­no­wymi łuskami. Podłużne oczy o trzech powie­kach roz­bły­sły barwą płyn­nego złota. Pro­sto­kątne płyty pokry­wa­ją­cego sze­roką pierś pan­ce­rza poru­szyły się, gdy istota zaczerp­nęła tchu.

– Widzę, że na­dal jesteś z nami, Jhe­del – zauwa­żył przy­kuc­nięty wędro­wiec. Jego głos brzmiał jak suche tchnie­nie grobu. Przy­bysz się wypro­sto­wał.

– Ja też się cie­szę, że cię widzę, Cho­dzący po Kra­wę­dzi.

Przy­bysz odwró­cił się bokiem, kie­ru­jąc puste oczo­doły na rów­ninę. Wypa­try­wał na niej srebrno-błę­kit­nej plamki.

Jhe­del obró­cił głowę, stęk­nął i wypro­sto­wał opan­ce­rzoną nogę ozdo­bioną śmier­cio­no­śnymi rogo­wymi ostro­gami. Roz­pro­sto­wał sze­roki grzbiet, naprę­żył mię­śnie i spró­bo­wał się pod­nieść. Nada­rem­nie. Ręce miał unie­ru­cho­mione za ple­cami, pogrą­żone po nad­garstki w nagim gra­ni­cie men­hiru.

– Co cię spro­wa­dza?

Cho­dzący po Kra­wę­dzi odwró­cił się do niego ple­cami.

– Coś tędy prze­cho­dziło, Jhe­del?

Stwór obna­żył żółte kły w czymś, co mogło być uśmie­chem.

– Wiatr. Pył. Czas.

– Pytam cię dla­tego, że coś się zbliża. Wyczu­wam to. Czy ty…

Jhe­del przy­mru­żył bursz­ty­nowe śle­pia.

– Wiesz, że ten mały krąg sta­nowi teraz cały mój świat. Przy­sze­dłeś ze mnie szy­dzić?

– Pamię­taj, że jestem zwią­zany tak samo jak ty.

Jhe­del prze­su­nął wzro­kiem po jego syl­wetce.

– Jakoś tego nie widzę. Biedny Cho­dzący po Kra­wę­dzi. Roz­pa­czasz nad swym znie­wo­le­niem. A prze­cież byłeś tu na długo przed tymi, któ­rych zabi­łem, by się­gnąć po tron. I na­dal tu jesteś, choć o tych, któ­rzy mnie spę­tali, dawno już zapo­mniano. Sły­sza­łem o tobie pewne… pogło­ski.

– Moc, którą wyczu­wam, jest nowa – oznaj­mił Cho­dzący po Kra­wę­dzi, jakby w ogóle nie sły­szał słów roz­mówcy.

– Naprawdę nowa?

– Bar­dzo moż­liwe.

Jhe­del zasę­pił się, jakby nie wie­dział, co sądzić o tej per­spek­ty­wie.

– Chce zba­dać Kró­le­stwo?

– Tak. Co o tym sądzisz?

Jhe­del uniósł głowę i powę­szył, poru­sza­jąc wąskimi noz­drzami.

– Coś, co ma serce jak lód, i coś innego… coś spryt­nego, ukry­tego, przy­po­mi­na­ją­cego nie­wy­raźne odbi­cie.

– Pew­nie przy­glą­dają się tro­nowi.

Jhe­del prych­nął ze wzgardą.

– Nie sądzę. Nie po tak dłu­gim cza­sie.

– Zbliża się koniunk­cja. Zmie­rzam do Domu. Ktoś może spró­bo­wać do niego wtar­gnąć. Kto wie, może odzy­skasz wol­ność.

– Wol­ność? – wark­nął Jhe­del. – Pokażę ci, jak tylko ją odzy­skam.

Pod­cią­gnął nogi pod sie­bie i spró­bo­wał się wypro­sto­wać. Jego pazu­rza­ste stopy zagłę­biły się w pia­sek. Ramiona istoty trzę­sły się z wysiłku, a pokry­wa­jące je chi­ty­nowe płyty tarły o sie­bie z chrzę­stem.

Przez chwilę nic się nie działo. Cho­dzący po Kra­wę­dzi przy­glą­dał się bez słowa wysił­kom więź­nia. Ze żło­bio­nych ścian men­hiru sypał się pył. Mono­lit wyglą­dał, jakby wibro­wał. Roz­bły­ski srebr­nego świa­tła na jego szczy­cie ośle­piały przy­by­sza. Blask spły­wał po wyry­tych w kamie­niu zna­kach na podo­bień­stwo bły­ska­wic. W miarę jak speł­zał w dół, nabie­rał szyb­ko­ści i żarzył się coraz jaśniej. W końcu wędro­wiec odwró­cił twarz od gore­ją­cego ognia.

Jhe­del zachi­cho­tał sza­leń­czo.

– Jesz­cze chwila! – zawo­łał, prze­krzy­ku­jąc gło­śny niczym huk wodo­spadu ryk gro­ma­dzą­cej się mocy.

Kula ener­gii dotarła do pod­stawy men­hiru i ude­rzyła w więź­nia. Jhe­del zawył prze­raź­li­wie. Grunt zako­ły­sał się nagle, zbi­ja­jąc z nóg Cho­dzą­cego po Kra­wę­dzi. W górę wzbiły się obłoki pyłu i pia­sku, uno­sząc się powoli na ospa­łym wie­trzyku. Kiedy opa­dły, Jhe­del leżał nie­ru­chomo u stóp men­hiru. Z jego przy­mknię­tych oczu i roz­dzia­wio­nych ust buchał dym.

Szkie­le­towa twarz Cho­dzą­cego po Kra­wę­dzi niczego nie wyra­żała. Mil­czał przez chwilę, a potem się pod­niósł i przy­kuc­nął.

– Jhe­del? Sły­szysz mnie? Jhe­del?

Wię­zień jęk­nął.

– Czy pamię­tasz?

Oba­lona na zie­mię istota ski­nęła z namy­słem głową.

– Tak. To moje imię. Jhe­del.

Wzru­szyła ramio­nami, leżąc w pyle.

– A czy pamię­tasz, kto cię zwią­zał?

– Kim­kol­wiek byli, dawno już ich nie ma.

– Ja ich pamię­tam. To byli…

– Nie mów mi! – Jhe­del wstał, poru­sza­jąc gwał­tow­nie nogami. – Chcę sam sobie przy­po­mnieć. Dzięki temu mam jakieś zaję­cie. Chwi­leczkę… Coś sobie przy­po­mnia­łem… – Odsu­nął się trwoż­nie od gościa. – Pogło­skę na twój temat! – wysy­czał.

Cho­dzący po Kra­wę­dzi odda­lił się kilka kro­ków od men­hiru.

– Wróć! – zawo­łał za nim Jhe­del. – Pro­szę. Uwol­nij mnie. To leży w two­jej mocy. Wiem, że tak jest!

Cho­dzący po Kra­wę­dzi nie odpo­wie­dział. Szedł spo­koj­nie przed sie­bie.

– Uwol­nij mnie, niech cię szlag! Musisz to zro­bić! Niech cię szlag!

Jhe­del szarp­nął gwał­tow­nie ramio­nami. Pył opadł z men­hiru niczym chu­sta. Blask wyry­tych w kamie­niu zna­ków prze­bi­jał się przez gęste obłoki jak naj­de­li­kat­niej­szy fili­gran roz­grzany do tem­pe­ra­tury ognia.

– Znisz­czę cię! – ryk­nął Jhe­del. – Cie­bie i tych, któ­rzy przy­byli póź­niej! Wszyst­kich!

Szarp­nął się po raz kolejny, krzy­cząc z gniewu i bólu. Zie­mia znowu się zako­ły­sała i Cho­dzący po Kra­wę­dzi się zachwiał. Popa­trzył w stronę men­hiru. U jego pod­stawy coś się mio­tało, wzbi­ja­jąc chmurę pia­sku. Ku niebu uno­sił się obłok pyłu.

Cho­dzący po Kra­wę­dzi ruszył w dal­szą drogę. Był spóź­niony, a czas i taniec fir­ma­men­tów wszyst­kich kró­lestw nie cze­kały na nikogo. Nawet na jeste­stwa tak obłą­kane i potężne jak to, które uwię­ziono za jego ple­cami. Pod­czas nie­któ­rych roz­mów, gdy istota czę­ściowo odzy­ski­wała jasność myśle­nia, potra­fiła sobie przy­po­mnieć swe pełne imię – Jhe’Dele­ka­aran. Pamię­tała też, że zasia­dała ongiś na tro­nie tego kró­lestwa i była senio­rem Que’teza­nich, miesz­kań­ców naj­od­le­glej­szych regio­nów cie­nia. Jhe­del mógł być sza­lony, ale pod jed­nym wzglę­dem miał rację: minęło wiele czasu, odkąd tron miał pana. Za każ­dym razem, gdy nad­cho­dziła koniunk­cja, ten fakt nie­po­koił Cho­dzą­cego po Kra­wę­dzi. Tym razem jed­nak naj­bar­dziej zain­try­go­wało go coś, co zda­rzało się tak rzadko, że mało bra­ko­wało, by tego nie roz­po­znał… przy­cza­jona zapo­wiedź zmiany.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: