- promocja
Noc poślubna - ebook
Noc poślubna - ebook
"Obejrzał się za siebie. Nikt oprócz niego nic nie zauważył. Goście siedzieli przy stołach, dwie pary wolno tańczyły. Jedni i drudzy wyglądali, jakby już także pomarli. Wesele żywych trupów, pomyślał. A on jest jednym z nich".
Z godziny na godzinę ślub Justyny i Kamila przeradza się w coraz większy koszmar. Nic nie przebiega zgodnie z planem. Napięcie rośnie, rodzą się konflikty. Nim zacznie świtać, wszystko wymyka się spod kontroli.
Gęstwina otaczająca weselny pałac skrywa mroczne tajemnice. Nazwa „las wisielców” przylgnęła do niej nie bez powodu. Nie każdy, kto się do niego zapuści, wróci o zdrowych zmysłach.
Niektórzy nie wrócą wcale.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368158762 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Naprawdę mamy wesele w lesie wisielców? – spytała.
Przymknął oczy. Nie tak powinna wyglądać ta podróż.
– To tylko głupia wiejska legenda, kochanie – odparł. – Nie psujmy sobie tego dnia takimi bzdurami.
Nie odpowiedziała. Wyglądało to bardziej, jakby jechali na pogrzeb.
– Poza tym nie w lesie wisielców, tylko gdzieś koło niego. – Usiłował zbagatelizować sprawę. – O ile coś takiego w ogóle istnieje.
– Jak mogłeś tego wcześniej nie sprawdzić? Kto w ogóle stawia hotel w takim miejscu?
Znał ten ton głosu. Raczej nie będą się dziś dobrze bawić.
– Skąd miałem to wiedzieć? – próbował się bronić. – Na ich stronie internetowej nie ma o tym słowa. Pewnie nawet sami tego nie wiedzą. Gdybyś tego gdzieś nie wyczytała, my też nie mielibyśmy o niczym pojęcia.
– Świetna wróżba na naszą wspólną przyszłość – skomentowała. – Szczerze gratuluję wyboru. Najpierw mój ojciec nie dotarł na ślub, teraz to.
– To akurat nie moja wina – odparł z irytacją. – Nie mam wpływu na strajki kontrolerów lotniczych. Mówiłem ci, że powinien przylecieć dzień wcześniej.
Na to również nie odpowiedziała. Spojrzał na nią. Patrzyła w okno. Nie widział nawet jej twarzy, tylko biały, upięty na głowie welon. Czy da się to jeszcze jakoś odkręcić?, pomyślał. Wrócić do kościoła i powiedzieć, że chce się skorzystać z prawa do odstąpienia od umowy?
Błękitny, zabytkowy mercedes przyozdobiony szarfami i kwiatami przyklejonymi do maski zaczął kołysać się na wybojach. Przed chwilą skręcili z asfaltowej drogi. Kierowca był całe szczęście Ukraińcem. Może nie rozumiał, o czym rozmawiają.
Przez przednią szybę dostrzegł otwartą, kutą bramę i wznoszący się tuż za nią budynek niezbyt dużego pałacu. Podobno pochodził z końca dziewiętnastego wieku, wyglądał jednak, jakby zbudowano go wczoraj i to z niezbyt drogich materiałów. Menadżer mieszczącego się w nim hotelu zaproponował jednak bardzo dobrą ofertę. O wiele tańszą niż w innych podobnej klasy obiektach.
Samochód objechał z chrzęstem opon kwietny gazon i zatrzymał się przed neoklasycystyczną fasadą.
– Gdzie jest orkiestra? – spytała jego nowa żona. – Miała nas witać orkiestra.
O mało nie westchnął. Dzięki Bogu powstrzymał się w porę.
– Wyjdę i zobaczę, o co chodzi – zaproponował.
– Siedź! – syknęła z irytacją. – Wychodzimy dopiero, jak zaczną grać. Kurwa, wszystko jest nie tak.
Opadł z powrotem na miękkie, skórzane siedzenie. Spojrzał na kolumienki portyku. Nikogo pod nimi nie było. Drzwi również były zamknięte.
Kolejne samochody zajeżdżały na parking. Goście weselni wychodzili, lecz widząc młodą parę wciąż siedzącą w swoim aucie, stawali niezdecydowani.
– Na pewno podałeś im dobrą datę? – Głos jego nowej żony zawibrował paniką. – Ostatnio nie byłeś zbytnio zaangażowany w przygotowania. Wszystko musiałyśmy robić z mamą same.
– Wiesz przecież, co działo się w mojej pracy.
Może faktycznie coś pomylił? Kilka minionych tygodni było istnym armagedonem. Chcąc wszystko podomykać, by potem móc wyjechać w podróż poślubną, niemal nie nocował w domu. Do tego ogarniał jeszcze kwestie związane ze ślubem. Mógł o czymś zapomnieć albo popełnić gdzieś błąd. Poczuł, jak koszula zaczyna mu się lepić do ciała. We wstecznym lusterku dostrzegł wbite w siebie spojrzenie kierowcy. Wydało mu się, że patrzy na niego z politowaniem.
– Dobra, idę tam – powiedział. – Nie będziemy tak czekać w nieskończoność.
Nim jednak zdążył wejść na schody, drzwi otworzyły się.
– Jezu, już państwo są… – Czoło menadżera hotelu lśniło kropelkami potu. – Przepraszam, że nikt do państwa nie wyszedł, ale mamy tu małą awarię.
– Jaką znowu awarię?
Uff, czyli to jednak nie jest jego wina.
– Najpierw korki wysiadły, a kiedy je z powrotem włączyliśmy, okazało się, że klimatyzacja nie działa. Prawdopodobnie się zepsuła i to ona właśnie spowodowała spięcie. Jedzie tu już ktoś z Zakroczymia, żeby spróbować ją naprawić, ale sam pan rozumie, jest sobota i nie było łatwo go ściągnąć…
– W środku jest bardzo źle? – spytał.
Mieli właśnie kolejne najgorętsze lato w historii. Nawet tu, w cieniu, czuł żar oblepiający go z każdej strony.
– Bardzo – westchnął menadżer. – Otworzyliśmy wszystkie okna, ale powietrze w zasadzie stoi. W kuchni jest prawdziwe piekło. Jeśli podamy ciepłe dania, goście utopią się we własnym pocie. Już nie mówiąc o tańcach.
Trzeba było zrobić wesele w grudniu, pomyślał. Albo wcale.
– Co z orkiestrą? – spytał.
– Na razie siedzi w ogrodzie, po drugiej stronie. Tam jest trochę cienia.
Poczuł strużkę potu spływającą mu po karku.
– Trudno, przenosimy imprezę w takim razie tam – zdecydował. – Niech orkiestra gra na wszystkim, co zdołają wynieść na taras. Kelnerzy niech roznoszą szampana i polewają wódkę. Przekąski na tace i tak samo. Kiedy ma przyjechać ten magik od klimy?
– Powinien niedługo być.
– Miejmy nadzieję, że upora się z tym szybko. Wtedy wrócimy do środka.
Zobaczył, jak jego teściowa gramoli się z trudem z auta. Podszedł do niej i zdał relację. Powiedział też, co zarządził. Po raz pierwszy chyba się z nim zgodziła.
Goście, pokierowani przez oboje świadków, zaczęli powoli przechodzić za budynek. Gdy trafili tam już wszyscy, wziął żonę i ruszył za nimi. Ogród rzeczywiście spowity był w cieniu, który rzucały wiekowe drzewa i sama bryła pałacu. Co nie znaczy wcale, że panował tam chłód. Powietrze stało. Czuć było zbliżającą się burzę.
Orkiestra zaczęła grać. Przywitano ich chlebem i solą. Potem podano na tacy dwa kieliszki. W jednym była wódka, a w drugim woda. Miała to być wróżba, które z nich w małżeństwie będzie grało pierwsze skrzypce, a które zostanie zdominowane. Chwycił ten stojący bliżej niego. Poczuł smak wody. Nie zdziwił się jakoś specjalnie.
Wodzirej w ich imieniu powitał gości na weselu. Kelnerzy rozdali kieliszki z szampanem. Zarządzono pierwszy toast – zdrowie młodej pary. Wszystko zaczynało wyglądać w miarę normalnie. Poczuł, jak powoli schodzi z niego napięcie.
– Twój ojciec wreszcie dojechał – usłyszał głos teściowej zwracającej się do jego żony. – Jak zwykle w samą porę – dodała z przekąsem.
Obejrzał się. W ich stronę przepychał się między gośćmi dość wysoki mężczyzna w wieku około sześćdziesięciu lat. Pałacowy ogród był całkiem spory, lecz zacieniona część zajmowała najwyżej jego jedną trzecią, wszyscy więc tłoczyli się właśnie na niej.
Rodzice jego żony od lat nie żyli razem, choć formalnie nie byli rozwiedzeni. Teść mieszkał za granicą i to od bardzo dawna. Znał go do tej pory tylko ze starych zdjęć.
– Cześć, kochanie! – Mężczyzna podszedł do swojej córki i pocałował ją w policzek. – Cholerny strajk! Miałem sześć godzin opóźnienia. Wyobrażasz to sobie? Siedziałem na lotnisku we Frankfurcie i wychodziłem z siebie. Myślałem, że już w ogóle nas nie puszczą.
– Dobrze, że w końcu dotarłeś.
– Ale przegapiłem twój ślub… – Mężczyzna objął swoją córkę z czułością. – Tak strasznie żałuję, Justynko…
– Może następnym razem uda ci się zdążyć – rzuciła zjadliwie jego żona.
– Nie bój się, kochanie, na twój pogrzeb na pewno się nie spóźnię – odciął się mężczyzna. – A to jest, jak sądzę, mój nowy zięć – zwrócił się w jego stronę.
– Kamil – przedstawił się. – Bardzo mi miło pana wreszcie poznać.
Mężczyzna otaksował go spojrzeniem.
– Z wyglądu pizda, ale wszyscy teraz tak wyglądają – skomentował.
– Tato!
– Przecież żartuję. – Uśmiechnął się. – Ja mam na imię Stefan i tak masz do mnie mówić. – Wyciągnął w jego stronę dłoń. – Bądź dla mojej córki dobry, a przeżyjesz – dodał, nachylając się w jego stronę. – Kamil… Nie było bardziej pedalskiego imienia? Nie dało się go przy okazji zmienić na ślubie?
– Stefan! Na litość boską… – jęknęła teściowa.
– Co? Przecież żartuję. Jesteśmy w końcu na weselu. Powinniśmy się bawić.
Kamil uśmiechnął się wymuszenie. A myślał, że to teściowa będzie jego największym problemem.
– A gdzie są twoi rodzice? – spytała Justyna.
Rozejrzał się po ogrodzie. Faktycznie nigdzie ich nie było.
Co jeszcze może się zdarzyć?, pomyślał.
– Twojego chrzestnego też nie ma – zauważył.
– Wujek Rysiek kazał przekazać, że po takim ślubie to on pierdoli wesele. – Młody chłopak, który do niech podszedł, był członkiem jego nowej rodziny, zdaje się, że bratem stryjecznym żony.
– Tomek, nie wyrażaj się! – ofuknęła go teściowa.
– No co? To dokładny cytat. – Chłopak wzruszył ramionami.
– Co było nie tak ze ślubem? – spytał teść.
– Był jednostronny – wyjaśnił. – Nie powiedzieliście tego wujkowi wcześniej? – zwrócił się do swojej żony.
– Wtedy by w ogóle nie przyjechał – odpowiedziała.
– Jednostronny? A co to za jakieś dziwo? – Jego teść uniósł brwi.
– Tylko jedna osoba przysięga na Boga – wyjaśnił. – Druga jest niewierząca, ale przyrzeka wychowywać dzieci w wierze katolickiej.
– I taki ślub jest ważny?
– Tak, ma takie same skutki jak zwykły ślub konkordatowy.
– A wiernym być trzeba czy nie trzeba?
– Ignorujcie go – skomentowała teściowa. – A ty, Kamil, mogłeś sobie darować tę całą szopkę. Co ci szkodziło powiedzieć „tak mi dopomóż Bóg”? Skoro i tak nie wierzysz, to co to ma za znaczenie?
– Takie są przekonania moje i całej mojej rodziny – odpowiedział.
Rodzice by go zabili albo przynajmniej zamęczyli na śmierć, gdyby tak zrobił. Jemu w zasadzie było wszystko jedno. Bardzo poważnie traktowali swoją ateistyczną religię. Co swoją drogą nie przeszkadzało jego matce wierzyć w numerologię, energetyzowanie wody i wibracje słów.
– O wilku mowa – powiedziała teściowa.
Powiódł wzrokiem za jej spojrzeniem. Zobaczył swoją matkę, ale tylko ją. Szła w ich kierunku zdyszana i spocona.
– Święci anieli, ale skwar – wydyszała.
Jak na kogoś, kto deklarował ateizm, wyjątkowo często używała takich powiedzeń.
– Gdzie ojciec? – spytał.
– Nawet mi nie mów o tym starym pierniku! – Machnęła ręką. – Coś mu się nagle stało, zjechał na pobocze, myślałam już, że ma zawał. Ale nie, wszystko dobrze, tylko że on musi wracać do Warszawy. Coś sobie przypomniał, o czymś zapomniał, no i koniecznie musi. Nie wiem, co się na starość z tymi ludźmi dzieje… No to mu powiedziałam, że niech sobie wraca, tylko niech mnie tu najpierw odwiezie, a potem niech sobie poszuka nowego mieszkania, bo do naszego to ja go już na pewno nie wpuszczę. Co to w ogóle za pomysł, żeby na wesele własnego syna nie przyjechać? Co może być ważniejsze od tego?
– Widzę, że nie tylko w jednej z tych rodzin są wariaci – skomentował teść.
– Ale przyjdzie tu w końcu? – spytała Justyna.
– A przyjdzie, przyjdzie. Spróbowałby nie przyjść. Mógłby mi się potem na oczy już nie pokazywać. O, już nawet idzie.
Jego ojciec faktycznie pojawił się wśród gości. Po chwili był już koło nich.
– Wszystko w porządku, tato, dobrze się czujesz? – spytał.
– Tak, tak, w porządku. To przez ten upał.
– Kamil, przedstaw ich sobie. – Teściowa znów lekko go szturchnęła. – Jeszcze się przecież nie znają. – Wskazała głową jego rodziców i teścia.
No tak, nie pomyślał o tym.
– Mamo, tato, chciałbym wam kogoś przedstawić – powiedział. – Stefan Kawecki, ojciec Justyny. – Wskazał na teścia. – Nie był na ślubie, bo jego samolot miał opóźnienie. Mieszka od lat za granicą, ale to wam już kiedyś mówiłem.
– Bardzo nam miło. – Jego matka uśmiechnęła się uprzejmie. – Cieszę się, że w końcu się poznajemy. Justynka wiele nam o panu opowiadała. Bożena Rychniewicz. – Wyciągnęła dłoń do powitania. – Andrzej, co z tobą, przywitaj się!
Jego ojciec nie odezwał się nawet słowem. Nie było w tym w sumie nic dziwnego, często pozwalał, by matka mówiła za nich oboje. W jego twarzy było jednak coś dziwnego.
Spojrzał na teścia. On również milczał. Nawet się nie poruszył. Dwóch mężczyzn wpatrywało się w siebie bez ruchu pełnym napięcia wzrokiem. Dłoń jego matki zawisła w powietrzu.
– Znacie się? – spytała.
Żaden z nich nie odpowiedział. Matka po chwili opuściła rękę. Zapadła krępująca cisza.
– Nie – odpowiedział w końcu teść. – Nie znamy się.
– To prawda – dodał ojciec. – Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy.ROZDZIAŁ 2
Poczuł lekkie dotknięcie w ramię. Odwrócił się. Stał za nim menadżer hotelu. Nie był już tak spocony.
– Sytuacja opanowana – oznajmił. – Klimatyzacja znowu działa. Możemy przenieść się na salę.
– Świetnie – odpowiedział. – Niech wodzirej zagoni ich wszystkich do środka. Co to było? – spytał.
– Jakaś bzdura. Podobno wystarczyło połączyć z powrotem dwa kabelki. Serwisant twierdzi, że po raz pierwszy się z czymś takim spotkał.
– Mniejsza z tym. Ważne, że łatwo to było naprawić.
Podwójne oszklone drzwi otworzyły się. Z wnętrza pałacu buchnęły pierwsze powiewy chłodu. Wciąż było tam ciepło, ale przynajmniej dało się już wejść.
– Kochani! Zapraszamy na salę! – obwieścił wodzirej. – Za chwilę podamy obiad, a potem… zabawa do białego rana!
Tłum gości ruszył przez drzwi. Weselnicy, spragnieni bardziej nawet wytchnienia od upału niż jedzenia, tłoczyli się w wąskim przejściu. Spojrzał na swoją żonę, uśmiechnęła się. Może już wszystko będzie dobrze.
Poczekali, aż goście wejdą do pałacu, i ruszyli za nimi. Sala udekorowana była w większości na biało. Białe obrusy na stołach, białe pokrowce na krzesłach, białe kwiaty w wazonach. Nad miejscami, na których zasiąść miała para młoda, wznosił się ozdobiony kwiatami łuk zwieńczony u góry napisem: „Kamil i Justyna”. Nie brał udziału w tej części przygotowań, lecz musiał przyznać, że wyglądało to i ładnie, i elegancko.
Usiedli pod girlandą z kwiatów. Poczuł, jak powoli obsycha mu na karku pot.
– Pierwszy toast powinien być za klimatyzację – zażartował.
Podano przystawki, potem główne danie. Orkiestra powoli montowała się z powrotem na podwyższeniu w rogu sali. Z głośników popłynęła muzyka, jak na razie odtwarzana z komputera. Niemal wszyscy panowie zdjęli marynarki, panie wachlowały się karteczkami z wydrukowanym weselnym menu. Jeszcze trochę czasu minie, zanim ich goście ustabilizują swoją temperaturę po tym żarze, który lał się na nich na zewnątrz. Polędwiczki w sosie kurkowym podane z podsmażanymi gnocchi i grillowanymi warzywami raczej w tym nie pomagały. Dobrze, że w ostatniej chwili zdecydowali się zamienić zupę na przystawki. Gorący rosół zaserwowany w tych warunkach mógłby być naprawdę morderczy.
On też miał ochotę zdjąć ten głupi surdut, który wybrały dla niego żona i teściowa. Prążkowana kamizelka, na którą też się uparły, grzała lepiej niż bielizna termiczna. Plecy i wszystko to, co było pod nią, miał już całkiem mokre. Wiedział jednak, że nie może. Pan młody ma nie pić alkoholu, wyglądać elegancko i obtańcowywać wszystkie starsze kobiety. Wesele nie jest dla młodych, tylko dla ich rodzin. Te i inne złote myśli jego nowa „mamusia” powtarzała mu przez ostatnie tygodnie do znudzenia.
Odszukał ją wzrokiem. Siedziała niedaleko. Od męża oddzielały ją dla bezpieczeństwa jeszcze dwie osoby. To właśnie on jednak przykuł uwagę Kamila bardziej niż ona. Siedział sztywno, wpatrzony w jeden punkt. Nie jadł ani nie pił. Jego rysy był ściągnięte w jakimś dziwnym, niepokojącym grymasie. Można się było go teraz przestraszyć.
Podążył za jego spojrzeniem. Jego teść patrzył przed siebie, na przeciwległy koniec sali. Weselny stół ustawiony był w podkowę. U jej szczytu siedziała para młoda i świadkowie wraz z partnerami. Rodzice obojga małżonków siedzieli w miejscach, gdzie ramiona stołu zakręcały, dokładnie naprzeciw siebie.
Stefan Kawecki, jego nowy „tata” wpatrywał się w bardzo konkretny punkt po drugiej stronie. W jego prawdziwego ojca.
Przeniósł wzrok teraz z kolei na niego. On również nie wyglądał na specjalnie zrelaksowanego. Miły starszy mężczyzna, pozwalający o wszystkim decydować swojej żonie, człowiek, którego znał przecież od dziecka i który zawsze wydawał mu się uosobieniem spokoju i łagodności, odwzajemniał spojrzenie Kaweckiego z zaciętym wyrazem twarzy. Cała jego postawa wyrażała napięcie. On też nic nie jadł ani nie pił. Nawet stąd widział, że polędwiczki na talerzu jego ojca pozostały nienaruszone. Było to zupełnie do niego niepodobne. Zazwyczaj pierwszy kończył swoje danie.
– Wiesz, że podobno budynek pałacu zbudowano na terenie dawnego cmentarza? – Z zamyślenia wyrwał go głos jego świadka, Michała.
– Pewnie o każdym tego typu obiekcie opowiada się takie historie – odpowiedział z roztargnieniem.
– Może i tak, ale tym razem to prawda. Cmentarz mennonicki, założony przez holenderskich kolonistów z niedalekiej wsi zlokalizowanej na prawym brzegu Wisły. – Podsunął mu pod nos telefon z wyświetlonym artykułem z internetu. – Wieś opustoszała jeszcze pod koniec dziewiętnastego wieku, tereny kupił jeden z warszawskich fabrykantów i zbudował na nich pałacyk, który traktował jako letnią rezydencję.
– Mennonicki? – powtórzył. – W takim razie nie mamy się czego bać. Mennonici nie straszą, religia im zabrania.
– Tu jest napisane, że jednak straszą. „Wśród okolicznej ludności tereny te cieszyły się złą sławą” – zaczął czytać. – „Pierwszy właściciel i budowniczy zginął przypadkową i dość makabryczną śmiercią na terenie pałacu, jego żona po nieudanej próbie samobójczej trafiła do szpitala psychiatrycznego w Otwocku, gdzie wiele lat potem została zamordowana w czasie wojny przez Niemców, syn powiesił się w lesie okalającym posesję. Wkrótce tereny wokół popadającego w coraz większą ruinę pałacu zyskały sławę lasu samobójców. Ludzie przyjeżdżali tu specjalnie nawet z dalszych okolic, aby odebrać sobie życie. W czasie wojny Niemcy dokonywali tutaj egzekucji partyzantów i pomagającej im ludności cywilnej. Po upadku komunizmu okolice te upatrzyła sobie warszawska zorganizowana przestępczość. Zamordowano tu i pochowano wielu ludzi. Większości grobów do dziś nie odnaleziono”. Słabo? – rzucił w jego stronę z tryumfalnym uśmiechem.
Kamil zerknął w bok na żonę. Całe szczęście zajęta była rozmową ze swoją świadkową.
– Błagam cię, tylko nie mów o tym mojej teściowej – westchnął. – I tak już gdzieś na coś takiego trafiła.
– Trudno było nie trafić. – Wzruszył ramionami jego świadek. – Patrz, jak jest opisany twój dom weselny w mapach Google.
Przysunął mu ponownie ekran do twarzy.
– „Nawiedzony dwór” – przeczytał. – O, ja pierdolę…
– Zajebisty pomysł, żeby zorganizować wesele w takim miejscu. – Pokiwał z uznaniem głową Michał. – Tylko trzeba było dostosować do tego wystrój wnętrza. Wiesz, zamiast tych kwiatów kukły wisielców, śmierć z kosą na zaproszeniach… – Zaczął się śmiać.
– Jak tu jeździłem, używałem przecież nawigacji i nic takiego mi się nie wyświetlało. – Wciąż z niedowierzaniem wpatrywał się w ekran telefonu.
– Pewnie wpisywałeś po prostu „Pałac Zalesie”. Taka nazwa też funkcjonuje.
– Pewnie tak – odpowiedział. – Nieważne. W każdym razie nie wspominaj o tym nikomu, dobrze? Proszę cię. Jesteśmy na weselu, to jest Pałac Zalesie, nie ma żadnych wisielców ani nawiedzonych dworów, OK?
– Dobra, dobra. – Jego świadek uniósł dłonie do góry. – Myślałem, że ci się to spodoba. Kiedyś lubiłeś takie klimaty.
Odwrócił się chyba lekko obrażony. Dlaczego w ogóle poprosił go na świadka? Tak naprawdę przecież nawet go nie lubił. A tak, zapomniałby. Nalegała na to jego żona. Michał Galant był wschodzącą gwiazdą w jego korporacji. Mimo że zaczynali w tym samym momencie i nawet przez długi czas uważał go za swojego przyjaciela, ich ścieżki kariery wkrótce się rozeszły. Michał dostał awans na dyrektora działu, on wciąż tkwił na tym samym stanowisku. Justyna uważała, że należało się go trzymać i budować z nim „dobre relacje”, bo to się może przydać w przyszłości. Tyle że Michał Galant był bucem, mitomanem i uwielbiał traktować wszystkich z góry. Zgodził się zostać świadkiem, bo mu to pochlebiało, teraz jednak sprawiał wrażenie, jakby źle się czuł, nie będąc tym razem w samym centrum uwagi. Dodatkowo przyszedł bez osoby towarzyszącej, bo w korowodzie jego wiecznie zmieniających się partnerek nastąpiła chwilowa przerwa, więc cały czas siedział w komórce, próbując zapewne zorganizować sobie kolejny związek. Nawet w kościele zerkał co i raz na ekran. Teraz też pogrążył się w jakiejś internetowej konwersacji.
Jego problemem było to, że miał niezwykle wygórowane wymagania. Zaliczał więc kolejne dziewczyny, lecz wkrótce je rzucał zniechęcony, gdyż nie pasowały do jego ideału. Ten zaś był trudny do osiągnięcia: jego wybranka powinna być wierzącą katoliczką, lecz uprawiać seks niczym aktorka porno, będąc przy tym najlepiej oczywiście dziewicą. Powinna chcieć założyć tradycyjną, patriarchalną rodzinę i z radością poświęcić się prowadzeniu domu, lecz mieć przy tym dobrze płatną pracę i wysoką pozycję zawodową. Powinna być łagodna i uległa, ale do tego przebojowa i niezależna. I wreszcie powinna błyszczeć, lecz nie na tyle, by przyćmić blask swojego przyszłego męża. Nic więc dziwnego, że trudno było kogoś takiego znaleźć.
Było coś jeszcze, coś co pojawiło się stosunkowo niedawno, a co wiązało się z jego, Kamila Rychniewicza ślubem. Michał wydawał się w jakiś sposób o ten ślub zazdrosny, zwłaszcza odkąd poznał przyszłą pannę młodą, Justynę. Gdy zobaczył ją pierwszy raz, nie mógł ukryć zdziwienia, że ktoś tak w jego mniemaniu nieciekawy jak Kamil zdołał poderwać i namówić do małżeństwa tak spektakularną dziewczynę jak ona. Dziewczynę, która do tego wydawała się spełniać większość z jego wyśrubowanych wymagań: była piękna, wychowała się w tradycyjnym, konserwatywnym domu, do tego dobrze zarabiała i nie dała sobie w kaszę dmuchać. Kilka razy napomknął nawet o tym w formie niby-żartu. Niepokojące też było to, że Justyna za każdym razem ochoczo się z tego śmiała.
Wszystko to razem sprawiało, że nie był świadkiem, jakiego Kamil mógłby sobie wymarzyć.
Podano deser – niewielką półkulę czekoladowego kremu osłoniętą kopułą z gorzkiej czekolady. Do tego nieco bitej śmietany i kleks sosu z czarnej porzeczki. Nawet to było dobre.
Odsunął talerzyk. Odszukał wzrokiem miejsce swojego ojca. Nie było go. Odwrócił głowę i spojrzał tam, gdzie powinien siedzieć jego teść. Jego krzesło również było puste. Poczuł irracjonalne ukłucie niepokoju.
– Kiedy twój ojciec w zasadzie wyjechał? – spytał siedzącą obok niego żonę.
– Mówiłam ci, gdy miałam rok czy dwa – odpowiedziała. – Prawie trzydzieści lat temu.
– Czemu to zrobił?
Wzruszyła ramionami.
– Z przyczyn ekonomicznych. Wiele osób wyjeżdżało wtedy za granicę.
– Czemu was nie wziął z sobą?
– Zdaje się, że miałyśmy do niego dojechać, jak się urządzi, ale coś poszło nie tak. Nie wiem dokładnie, o co chodziło. W każdym razie dość szybko zrozumiałam, że raczej już nie wróci.
– Twoja matka nigdy sobie nikogo nie znalazła? Była chyba wtedy jeszcze dość młoda.
– Moja matka nie uznaje rozwodów. Według niej męża ma się jednego na całe życie. Każdy inny związek byłby więc grzechem i cudzołóstwem.
– Gdzie wtedy mieszkaliście?
– W tej okolicy. Pewnie dlatego tak bardzo spodobało jej się to miejsce.
– I nie słyszała wcześniej o tym lesie wisielców? – zdziwił się.
– W szeroko pojętej okolicy. To nie znaczy, że w następnej wsi. Czemu nagle tak bardzo cię to interesuje?
– Zastanawiam się… – Nie wiedział, jak to ubrać w słowa. – Zastanawiam się, czy twój ojciec i mój się przypadkiem nie znają, a jeśli tak jest, to gdzie i kiedy mogli się spotkać.
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Przecież powiedzieli, że nie, sam słyszałeś.
– Tak powiedzieli, ale sprawiają wrażenie, że jest inaczej.
– W jaki sposób sprawiają niby to wrażenie?
– Nie wiem… patrzą na siebie.
Westchnęła.
– Kamil, nie wymyślaj, dobrze? Patrzą na siebie, bo się przed chwilą poznali i są siebie ciekawi.
– A teraz gdzieś razem wyszli.
– Widziałeś to?
– No nie, ale nie ma ich obu.
– To skąd wiesz, że wyszli razem? Mój ojciec pali, może poszedł na papierosa. A twój, powiedzmy, do toalety. Naprawdę nie masz dziś innych zmartwień?
– Nie zauważyłaś, jak na siebie zareagowali, gdy się zobaczyli?
– Niczego nie zauważyłam. Nadinterpretujesz, Kamil. Zobaczyli się po raz pierwszy i pewnie się po prostu obserwowali. Należą do dwóch zupełnie różnych światów. Twój ojciec jest wykładowcą akademickim, a mój przez całe życie pracował fizycznie. Może, nie wiem, nie zapałali do siebie sympatią od pierwszego wejrzenia, ale to tyle.
– Dobrze go znasz? – spytał.
– Kogo?
– Swojego ojca. Spotykaliście się po tym, jak wyjechał, utrzymywaliście kontakt? Nie opowiadałaś mi o tym nigdy. Wiedziałem, że istnieje i że mieszka za granicą, a potem mi zakomunikowałaś, że przylatuje na ślub. Nic więcej o nim nie wiem.
Zamilkła na chwilę.
– Nie za bardzo – odpowiedziała. – Nie za bardzo utrzymywaliśmy z sobą kontakt. Pojechałam do niego, jak miałam szesnaście lat. Sama. Okłamałam matkę, że jadę na obóz językowy, a tak naprawdę pojechałam do niego. Nie wydawał się specjalnie szczęśliwy, gdy się pojawiłam. Był właśnie z jakąś nową kobietą i chyba przeszkadzałam mu w konsumowaniu tego związku. To był jedyny raz.
– To czemu go zaprosiłaś?
– Nie miałam zamiaru, matka się uparła. Powiedziała, że jakby to wyglądało, gdyby go nie było. Co by ludzie powiedzieli? Nawet się zdziwiłam, że się zgodził przyjechać.
– Co robił wcześniej? Jak jeszcze z wami mieszkał?
– Nie wiem, gdzieś pracował. Słuchaj, nie mam za bardzo ochoty o tym teraz rozmawiać. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale trwa nasze wesele. A ty sobie coś ubzdurałeś i teraz to drążysz. Koniec z tym, OK? Nie chcę o tym więcej słyszeć.
Była zniecierpliwiona. I rozdrażniona. Mówiła do niego w sposób, który już zdążył poznać. Z protekcjonalną wyższością, jakby był od niej głupszy i zawracał jej głowę nieistotnymi sprawami. Zadziwiające, że w bardzo podobny sposób zwracał się do niego często Michał. Właśnie teraz to sobie uświadomił.
Spojrzał na miejsca swojego ojca i teścia. Ciągle ich nie było.
– W porządku – odparł. – Zrozumiałem. – Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale się powstrzymał. Atmosfera i tak była napięta. Kłótnia młodej pary na samym początku wesela to zdecydowanie nie był najlepszy pomysł. – Już cię nie będę tym męczył. Przejdę się trochę, żeby uwolnić cię na chwilę od swojego towarzystwa. – Tej uszczypliwości nie potrafił jednak sobie odmówić.
– Dokąd idziesz? Zwariowałeś? – usadziła go na miejscu. – Nie mów, że chciałeś sprawdzić, co robią nasi ojcowie. – Faktycznie, miał taki pomysł. – Skończ już z tym, dobrze? Za chwilę będzie pierwszy taniec. Mam go zatańczyć z kimś innym?
– Jakby co, ja się zgłaszam – usłyszał z boku głos Michała. – Założę się, że tańczę lepiej niż twój mąż. Bardzo dużo rzeczy robię lepiej… – dodał tonem, za który powinien dostać w pysk.
Kamil odwrócił się do niego i uśmiechnął chłodno.
– Nie wątpię – odpowiedział. – Tyle że na razie nie masz z kim tego robić. Pozostaje ci zatem rola obserwatora. Mówię o tańcu oczywiście.
O budowaniu dobrych relacji z tym człowiekiem powoli chyba można było zapomnieć.ROZDZIAŁ 3
– A teraz, panie i panowie, to na co wszyscy czekamy: pierwszy taniec!
Wodzirej, który był jednocześnie szefem zespołu muzycznego, uczciwie pracował na swoje honorarium. Jego głos był donośny, pełen emfazy i radosny.
– Zapraszam młodą parę na środek!
– W samą porę – skomentowała Justyna.
Unieśli się oboje ze swoich miejsc i wyszli na parkiet.
– Nie musiałeś być takim bucem – szepnęła mu, gdy już tam stali. – W ten sposób nigdy nie zrobisz kariery.
– A on nie musiał rzucać takich obleśnych tekstów. Miałem to puścić płazem?
– Jezu, tylko żartował!
– Sugerując, że byłby lepszy z tobą w łóżku niż ja.
– Znów nadinterpretujesz. Masz być po prostu dla niego milszy. Nie chcę być żoną nieudacznika, który unosi się honorem, rujnując przy okazji swoją przyszłość. I uśmiechaj się, na litość boską, ludzie patrzą.
Na pierwszy taniec wybrali walc angielski. Ćwiczyli go na dwóch sesjach z instruktorem, na więcej nie udało im się znaleźć czasu. Melodia pochodziła z filmu Shrek, jednego z ulubionych jego świeżo poślubionej żony. Popłynęły pierwsze akordy. Stanęli naprzeciwko siebie. Objął ją w pasie i chwycił za rękę, tak jak się uczyli. Raz, dwa, trzy… Teraz!
Udało mu się zatańczyć poprawnie dokładnie dwa i pół obrotu, potem wszystko się posypało. Zgubił rytm, pomylił kroki, nadepnął jej na stopę. Chwilę jeszcze kręcili się niezgrabnie, udając, że panują nad tym, co robią, w końcu zrezygnowali.
– Brawo! Oklaski! – wybawił ich z kłopotu wodzirej. Widocznie nie pierwszy raz widział podobną katastrofę.
Muzyka gładko zmieniła się w jeden ze współczesnych, znanych wszystkim przebojów. Spojrzał na Justynę. Uśmiechała się, lecz widać było, że jest wściekła.
– Świetnie – syknęła mu do ucha. – Kolejna pomyślna wróżba.
Tańczyli jednak dalej. Tym razem, gdy nie musiał pamiętać o sekwencjach kroków, szło mu znacznie lepiej. Przyłączyły się do nich inne pary. Dlaczego zgodził się na ten cholerny walc? Powinni zatańczyć do czegoś, przy czym wystarczy rytmicznie machać rękami i nogami.
Melodia wybrzmiała do końca. Stanęli.
– Teraz prosisz do tańca moją mamę, a ja zatańczę z twoim ojcem – powiedziała. – Gdzie on w ogóle jest?
– Miałem się tym nie interesować, pamiętasz?
Rozejrzał się jednak po sali. Jego ojca faktycznie nigdzie nie było. Dostrzegł za to teścia. Stał pod ścianą z ramionami splecionymi na piersi. Jego postawa wyrażała jakiś bliżej niesprecyzowany, choć daleko posunięty sceptycyzm. Miał nieodparte wrażenie, że dotyczy on męża jego córki.
– Chryste Panie, przecież wiedział, że mam z nim zatańczyć! Do tej jednej rzeczy tylko był mi potrzebny! Czy wy wszyscy musicie być tacy nieogarnięci? – usłyszał pełen pretensji głos swojej żony. – Trudno, zatańczę z kimś innym. A ty do mojej matki. Tylko postaraj się jej nie zabić.
Odwróciła się i odeszła. Odszukał wzrokiem teściową. Podszedł do niej i ukłonił się sztywno.
– Mama pozwoli? – spytał.
Z nią, musiał przyznać, tańczyło mu się znacznie łatwiej. Można powiedzieć, że reprezentowali podobny poziom i kunszt taneczny. Obejmowali się niezgrabnie i kiwali na boki. Wydawali się o wiele lepiej dopasowani.
Po chwili dostrzegł, z kim postanowiła zatańczyć jego żona. Oczywiście. Z Michałem. Zobaczył, jak okręca ją na środku parkietu. Jego świadek nie kłamał, rzeczywiście tańczył bardzo dobrze. Justyna uśmiechała się zadowolona. Wydawali się wyluzowani i zgrani. Czy tak samo byłoby też w łóżku?, pomyślał.
Odegnał od siebie te wzburzające krew w żyłach, niepotrzebne myśli i spróbował skupić się na tańcu z teściową. Jego nowa „mama” tańczyła, nie patrząc na niego. Jej twarz była absolutnie nieruchoma i pozbawiona jakiegokolwiek wyrazu. W sumie pasowało mu to.
Pomny przedweselnych instrukcji Justyny postanowił zabawić ją jednak konwersacją.
– Trochę mi nie poszło z tym pierwszym tańcem – powiedział. – Pewnie wyglądało to dosyć żałośnie.
– Nie przejmuj się – odpowiedziała, wciąż na niego nie patrząc. – Nie to jest najważniejsze. Mężczyzna nie jest od tańczenia.
Omiótł mimowolnie wzrokiem ścianę, pod którą przed chwilą stał jego teść. Już go tam nie było.
Postanowił wykorzystać okazję, że był sam na sam z jego żoną, by coś się o nim dowiedzieć.
– Ojciec Justyny dobrze tańczył? – spytał.
Teściowa rzuciła mu krótkie, zaskoczone spojrzenie.
– Tak – potwierdziła – dobrze. Wszelkie czynności związane z aktywnością fizyczną wychodziły mu naprawdę nieźle – powiedziała z pewnego rodzaju sarkazmem. – Czego nie można powiedzieć z kolei o innych rzeczach.
– Na przykład jakich?
Wzruszyła ramionami.
– Z biegiem czasu kobieta, zwłaszcza gdy ma już dziecko, zaczyna rozumieć, że ładne mięśnie, zadziorny charakter i ogień w łóżku nie do końca wystarczają – odpowiedziała. – Fajnie, gdy łączą się z innymi przymiotami, takimi jak odpowiedzialność, zapobiegliwość i dbanie o rodzinę. Niestety, natura rzadko obdarza tymi dwoma zestawami cech tego samego mężczyznę, a ważniejszy jest mimo wszystko ten drugi. Dlatego tak byłam za tobą, gdy Justyna miała wątpliwości. Może nie jesteś za wyględny, ale przynajmniej porządny z ciebie chłop. Chociaż czasem pierdoła, to fakt.
Zbaraniał, słysząc to wyznanie. Nigdy w życiu nikt mu nie powiedział równie deprymującego komplementu. W zasadzie nie wiedział, czy powinien za niego podziękować, czy się obrazić.
Z drugiej strony, nie miał dotąd pojęcia, że teściowa go w jakikolwiek sposób wspierała. Wydawała się chłodna i zdystansowana, często była wobec niego krytyczna. Choć chyba taki właśnie był jej sposób bycia. Wobec innych zachowywała się podobnie.
– Dziękuję, mamo – powiedział.
Nawet nie zareagowała. Tańczyła dalej sztywno, nie patrząc na niego.
– To dlatego wyjechał? – spytał. – Bo wam nie wyszło?
Znowu brak jakiejkolwiek reakcji. Jakby nie usłyszała pytania.
– Pytam o to, żeby nie powtarzać waszych błędów – dodał po chwili. – Moi rodzice są ze sobą przez całe życie. Chciałbym się dowiedzieć, dlaczego rozpadają się małżeństwa. Żeby uniknąć tego w naszej własnej przyszłości.
Tym razem zaszczyciła go spojrzeniem. Jakby oceniała wysuwane przez niego argumenty.
– Nasze małżeństwo nie rozpadło się – odpowiedziała. – Wciąż nim jesteśmy.
No tak, zapomniałby.
– To dlaczego wyjechał? – spytał.
Znów przez chwilę milczała.
– Zdaje się, że musiał – odezwała się w końcu. –Decyzja była nagła, nie pytał mnie o zdanie. Po prostu któregoś dnia przyszedł i powiedział, że dostał jakąś świetną propozycję z zagranicy i że ma zamiar z niej skorzystać. Tyle. Następnego dnia już go nie było. Wcześniej nawet słowem o czymś podobnym nie wspomniał.
– Nie wie mama, co to mogło być?
– Nie – odparła. – Stefan dość często angażował się w różne szemrane interesy. Nie lubił pracować, ciągle szukał okazji, żeby zarobić, a się nie narobić. Na początku myślałam, że chodzi o coś takiego. Że narobił długów albo miał interesy z jakimiś nieciekawymi ludźmi i coś zawalił, z czegoś nie wywiązał. Bałam się, że ci ludzie będą go potem szukać, grozić mi, ale nie. Stefan zniknął, ale nikt się nie pojawił. Koniec tematu. Więc naprawdę nie mam pojęcia, dlaczego tak nagle wyjechał. I szczerze powiedziawszy, gówno mnie to już teraz obchodzi.
Ostatnie słowa wypowiedziane były w sposób, który dobitnie miał mu uzmysłowić, że jego teściowa nie chce o tym dłużej rozmawiać. Nie miał zamiaru się jednak temu podporządkować.
– Czy mój ojciec i ojciec Justyny mogli się wtedy poznać? – spytał.
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Dlaczego myślisz, że mogą się znać?
– Nie zauważyła tego mama? Gdy się spotkali tam przed wejściem, to jakby strzelił w obu piorun. Byli ewidentnie zaskoczeni swoim widokiem i to w niezbyt przyjemny sposób.
Wzruszyła ramionami.
– Niczego takiego nie zauważyłam. Jedyne, o czym wtedy myślałam, to ta cholerna awaria klimatyzacji i kiedy ją wreszcie usuną. Było mi potwornie gorąco, bałam się, że zaraz zemdleję. Może mieli tak samo?
– Potem też było widać między nimi napięcie, już tu, na tej sali.
Jego teściowa uniosła brew.
– To akurat mnie wcale nie dziwi. Mój mąż tak właśnie funkcjonuje – skomentowała. – Stwarza napięcie. Zwłaszcza gdy dotyczy to innych mężczyzn. Jak widać, na stare lata mu się to nie zmieniło. Zobaczył twojego ojca i automatycznie zaczął się z nim porównywać i rywalizować. Zajmują w końcu analogiczne, choć przeciwstawne pozycje. I oczywiście z miejsca go nie polubił. To bardzo w jego stylu.
Zabrzmiało to prawdopodobnie, choć mimo wszystko do końca go nie przekonało.
– I nie pamięta mama mojego ojca z dawnych lat? – upewnił się.
– Po raz pierwszy go zobaczyłam, gdy żeście nas z sobą poznali. Na tym spotkaniu w Warszawie pół roku temu. Na pewno nigdy wcześniej go nie widziałam.
Piosenka, do której tańczyli, dobiegała końca. Stanęli.
– Ale jeśli tak cię to interesuje, po prostu go spytaj. Mogę o czymś nie wiedzieć. Stefan często wyjeżdżał, kto wie, co się wtedy działo?
Rozejrzał się po sali. Jego ojca wciąż jednak nie było.
– Gdzieś mi się zawieruszył – zauważył.
– To jak się znajdzie.
Muzyka ostatecznie umilkła.
– A teraz, kochani, chwila przerwy – rozległ się głos wodzireja. – Zapraszam wszystkich do stolików.
Niezgrabnie podziękował teściowej i ruszył w kierunku swojego miejsca. Justyna ciągle rozmawiała z Michałem na parkiecie. Postanowił wykorzystać tę okazję i nalać sobie kieliszek. Tym razem prawdziwej wódki. A potem jeszcze jeden. Należało mu się.
Jego żona i świadek w końcu wrócili do stołu. Wyglądali, jakby to oni byli parą młodą. Michał wydawał się bardziej pasować do tej roli niż on. Był przystojniejszy, bardziej pewny siebie i lepiej ubrany – nie w ten głupi, karykaturalny niemal surdut, lecz w elegancki, bardzo dobrze skrojony garnitur. Poczuł, jak wraz z alkoholem zalewa go fala zawiści. Niepotrzebnie jednak pił.
– Nieźleście wywijali na środku parkietu – rzucił kąśliwie. – Prawdziwe dirty dancing.
– Nie było twojego ojca, więc musiałam poprosić świadka. – Wzruszyła ramionami. – Co miałam zrobić? Nie moja wina, że Michał tak świetnie tańczy.
– Mogłaś się jednak trochę bardziej powstrzymywać. To ja jestem twoim mężem, nie on.
– Nie pozwól, bym zaczęła tego żałować – odparła chłodno.
– Są już państwo młodzi – rozległ się głos wodzireja. – Patrzcie, jak piękna z nich para! Nie macie jednak, drodzy goście, wrażenia, że wódka, którą pijemy, jest nieco gorzka?
– Tak! Tak! Gorzka wódka! – rozległy się głosy z różnych stron stołu.
W idealnym momencie, pomyślał z sarkazmem.
– Co więc powinniśmy zaśpiewać? Chyba wszyscy to wiedzą? Ale najpierw uzupełnijmy kieliszki.
Dłonie siedzących przy stole mężczyzn zgodnie sięgnęły po butelki.
– Gorzka wódka, gorzka wódka, nie będziemy pili… – zaintonował wodzirej. Dołączyły do niego instrumenty orkiestry.
– Pora, by nam państwo młodzi wódkę osłodzili! – rozległo się z kilkudziesięciu gardeł.
Spojrzeli na siebie. On – pan młody, i ona – młoda panna.
– Pewnie wolałabyś to zrobić z nim – powiedział. – Całuje na pewno też lepiej.
– Jeszcze jeden taki tekst, a wypierdolę cię z własnego wesela – odpowiedziała. – Co się z tobą dzieje, Kamil? Ogarnij się!
Podeszła o krok, a potem przyciągnęła go do siebie.
– A teraz mnie pocałuj, bo inaczej urwę ci jaja – wyszeptała z szerokim, sztucznym uśmiechem na twarzy. – Tylko z uczuciem, bo ludzie patrzą.
Położyła mu dłoń na karku i nachyliła jego głowę w swoją stronę. Poczuł jej usta – sztywne i zamknięte.
– Gorzko! Gorzko! Gorzko! – Ich goście weselni nie posiadali się wprost z radości. Trwało to całą wieczność.
W końcu jednak puściła jego szyję z żelaznego uścisku. Odsunęli się od siebie.
– Piłeś! – powiedziała. – Prosiłam cię, żebyś tego nie robił.
– Ktoś zamienił wodę w wódkę – odpowiedział bezczelnie. – Jakiś złośliwy naśladowca Jezusa.
Dalszą wymianę uprzejmości przerwał im kolejny zaśpiew.
– Nie pijemy wódki, nie pijemy wódki, poocałuunek był za krótki! – Rozległo się z kilkudziesięciu gardeł. – Nie pijemy wódki, nie pijemy wódki, poooocałuuuunek był za krótki!
Powtórzyli więc całą procedurę. Tym razem trwało to jeszcze dłużej.
– Myślałam, że się zrzygam – skomentowała, gdy już od siebie odskoczyli. – Wiesz, że nie cierpię alkoholu.
– Ona temu winna, ona temu winna… – zaczął znowu wodzirej. Krótki, stanowczy, pełen złości gest wykonany w jego stronę przez Justynę uświadomił mu jednak, że nie powinien kontynuować dalej tej zabawy.
– Myślę, że na razie wystarczy – wykrzyczał wesołym głosem. – Wódka jest już wystarczająco słodka. Zdrowie młodej pary!
– Zdrowie!!! – wrzasnęli weselnicy.
Sięgnął po swój kieliszek.
– Ani mi się waż – syknęła.
Zatrzymał dłoń w połowie ruchu. Ale nie dlatego, że mu zabroniła. Zobaczył wreszcie swojego ojca. Stał przy wejściu na salę. Tym, które prowadziło do wnętrza pałacu, nie do ogrodu. Pozostał trochę w cieniu, jakby nie chciał być wyraźnie widoczny.
Coś było z nim nie tak.
Ciąg dalszy w wersji pełnej