Noc skorpiona - ebook
Noc skorpiona - ebook
„Boże, to jest naprawdę dobre!” - Stephen King.
W tajemniczych okolicznościach umiera początkująca młoda aktorka, a policja twierdzi, że to samobójstwo. Tymczasem były policjant Nemo Frisby łączy siły z jej przyjaciółką, Trinity Fox, aby wspólnie dojść do prawdy. Prywatne śledztwo prowadzi ich do luksusowej rezydencji w Los Angeles, której właściciel odkrył na swoim terenie potężnego indiańskiego demona. Potrafi on napełnić niewyobrażalną mocą tego, kto przywrócił go do życia, i zapewnić mu olbrzymi sukces. Ale nie za darmo – domaga się ofiar z ludzi. Do posiadłości w Bel Air ściągają więc hollywoodzcy celebryci żądni jeszcze większej sławy i zwabiane są niewinne ofiary, aby dopełnić mrocznego rytuału.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-938-4 |
Rozmiar pliku: | 980 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Trinity? Tu Margo. Muszę się z tobą zobaczyć. Bardzo się boję. Nigdy w życiu nie byłam taka przerażona.
– Margo? Co się dzieje? Gdzie jesteś?
– Pamiętasz Peyton’s Place przy Reseda? Ten bar, w którym świętowałyśmy urodziny Trudy? Możemy się tam spotkać?
– Muszę odebrać Rosie ze szkoły, spotkajmy się, jak tylko zawiozę ją do domu. O czwartej?
– Dobrze. O czwartej. Spotkajmy się tam o czwartej. Ale przyjdziesz na pewno? Obiecaj mi.
– Tak, przyjdę. Obiecuję.
Margo się rozłączyła, a Trinity jeszcze przez chwilę wpatrywała się w ekran telefonu. Nie kontaktowała się z Margo Shapiro od ponad roku, od ostatniej imprezy rocznicowej ich klasy z John R. Wooden High School. Margo błyszczała wtedy w towarzystwie: rudowłosa, przyciągająca wzrok mężczyzn i podekscytowana epizodyczną rolą, jaką miała zagrać w najnowszej komedii Howarda Brighta _Hilarity Jones_.
Cóż ją mogło tak przerazić? Trinity nigdy nie zdarzyło się rozmawiać przez telefon z kimś tak spanikowanym.
Przeszła do wąskiego przedpokoju, stąpając ponad kartonami z Amazona przygotowanymi do zwrotu. Z wieszaka na drzwiach zdjęła dżinsową kurtkę i zawołała:
– Tato! – Nie doczekała się odpowiedzi, usłyszała natomiast przytłumiony głos Steve’a Wilkosa z telewizora, dlatego krzyknęła jeszcze raz: – Tato! Jadę odebrać Rosie ze szkoły!
Ojciec znowu nie zareagował, poszła więc do salonu. Mężczyzna siedział zgarbiony na zniszczonej czerwonej kanapie z puszką piwa Rolling Rock pomiędzy owłosionymi nogami i cicho chrapał. Podeszła i potrząsnęła jego ramieniem.
– Tato, jadę po Rosie!
Otworzył oczy i przez chwilę wpatrywał się w córkę takim wzrokiem, jakby nie mógł się zorientować, gdzie się znajduje i kim ona jest. W gruncie rzeczy mógł w tej chwili nie być pewny nawet własnej tożsamości. Szorstkie siwe włosy sterczały mu na głowie, jakby przepłynął przez niego prąd elektryczny, oczy miał podkrążone, a na policzkach kilkudniowy srebrny zarost. Niebieski T-shirt znaczyły brązowe pionowe smugi; na śniadanie zjadł burgera z wczorajszej kolacji i w koszulkę wytarł palce ubabrane sosem barbecue.
– Trinity – powiedział, próbując usiąść prosto i nie wylać na kolana piwa z puszki. – Jesteś aniołem, Trin, klnę się na Boga. Powinienem… powinienem sam ją odebrać, ale po wczorajszym… sama wiesz, jaki wczoraj był dzień. Przysięgam, że odbiorę ją jutro. A nawet wstanę wcześnie i ją zawiozę do szkoły. Co ty na to?
– Jutro jest sobota, tato.
– Aha… Bóg mnie strzeże. Ale na pewno odbiorę ją w poniedziałek.
Trinity pokiwała głową.
– Dobrze, tato, możemy tak zrobić.
Nie przypomniała mu, że przez ostatnie trzy i pół roku tylko raz zawiózł Rosie do szkoły, a przy okazji wjechał samochodem w reklamę Arby’s Roast Beef Sandwich przy Reseda Boulevard, powodując szkody wycenione na 400 dolarów.
Trinity nie była pamiętliwa. A wczoraj… obchodziliby urodziny jej matki, gdyby trzy lata temu, w wieku czterdziestu siedmiu lat, nie zmarła na raka jajników.
Matka spoglądała na nią nawet w tej chwili z okrągłej fotografii w ramce ustawionej na klimatyzatorze. Miała krótkie brązowe włosy, słowiańskie wysokie kości policzkowe i zadarty nos, który ojciec często porównywał do skoczni narciarskiej. Kobieta uśmiechała się z fotografii, w jej uśmiechu można się było jednak dopatrzeć śladów trwogi – sprawiała wrażenie, że jest szczęśliwa, a jednocześnie nie wierzy, że to szczęście potrwa długo.
Na pierwszy rzut oka Trinity i jej matka wyglądały jak siostry, chociaż Trinity miała długie włosy, swobodnie opadające na ramiona, i była znacznie chudsza. Obie jednak miały charakterystyczne kości policzkowe, a w ich oczach widoczna była nieustanna czujność, jak u jelenia wędrującego samotnie przez las.
– Będziesz mijać sklep przy Vanowen, prawda? – krzyknął ojciec do Trinity, kiedy już otwierała drzwi.
– Tato, właśnie zapłaciłam czynsz. Nie mam centa przy duszy.
– Jim na pewno da ci sześciopak. Powiedz mu, że zapłacę w następny piątek.
– Dobrze, poproszę go. Ale spieszę się. Umówiłam się na czwartą z przyjaciółką, Margo.
– Margo? Co to za jedna?
Trinity nie odpowiedziała. Zatrzasnęła drzwi i poszła do samochodu ojca, mercury’ego monarcha stojącego na podjeździe. Auto miało wyblakłą srebrną karoserię, ale przednie drzwi po stronie pasażera pomalowane były na zielono. Zajmując miejsce za kierownicą, dostrzegła, że wolnym krokiem zmierza ku niej Kenno z sąsiedniego domu. Specjalnie przerwał mycie pomarańczowego challengera.
– Trinity! Jak się masz, laleczko?
Kenno był zapalonym kulturystą. Nosił bordowy T-shirt bez rękawów, prezentując bicepsy jak balony, gęsto upstrzone tatuażami przedstawiającymi czaszki, goryle i kobiety o obfitych kształtach. Był przystojny, przypominał Josha Hutchersona; nie wyglądał na swoje dwadzieścia siedem lat ze względu na policzki pokryte trądzikiem i kok skręcony z płowych włosów. Nogi w poprzecieranych dżinsach były nieproporcjonalnie patykowate, absolutnie niepasujące do nabitego korpusu.
– Śpieszę się, Kenno. Muszę odebrać Rosie ze szkoły.
– Schudłaś, dziecino, wiesz o tym?
– Mylisz się. To tylko obcisłe dżinsy robią takie wrażenie – odparła.
Trzasnęła drzwiami samochodu i włączyła silnik, opuściła jednak na chwilę szybę.
Kenno oparł się o dach auta, ściskając w ręku mokrą gąbkę.
– Wiesz, co zrobię? Zabiorę cię do Tamales House i zamówię tyle burrito z kurczakiem, ile potrafisz zjeść. Wtedy trochę odżyjesz. – Przyłożył dłoń z ociekającą gąbką do piersi, żeby podkreślić swoje słowa.
– Kenno, jestem wegetarianką. I muszę już jechać, bo nie zamierzam się spóźnić.
Uśmiechnął się. W górnej szczęce brakowało mu jedynki.
– Dobrze, dobrze, zapomnijmy o burritos z kurczakiem. Zjemy rajas con queso.
– Po ostrych daniach mam zgagę. Cześć.
Z piskiem starych opon zjechała z podjazdu i ruszyła na Kittridge Street, do Reseda Charter High School. Było gorące popołudnie, świeciło jaskrawe słońce, a ona zapomniała okularów słonecznych, musiała więc przez cały czas mrużyć oczy przed promieniami odbijającymi się od maski samochodu. Musiała też jechać bardzo ostrożnie, ponieważ z monarcha wyciekał płyn przekładniowy i automatyczna skrzynia miała tendencję do niespodziewanego redukowania biegów, przez co autem szarpało.
Rosie czekała na nią pod drzewami na Etiwanda Avenue, rozmawiając z dwiema koleżankami. Trinity nacisnęła klakson, zawróciła i zatrzymała się obok. Rosie otworzyła drzwi i wrzuciła tornister na tylne siedzenie, po czym usiadła obok Trinity. Jej pierwsze słowa brzmiały:
– Co będzie na obiad?
Czternastoletnia Rosie była całkowitym przeciwieństwem Trinity. Była niska, pulchna i bardzo przypominała babcię ze strony ojca, Lily. Była blondynką o kręconych włosach, a oczy miała niebieskie jak zawilce. Była prześlicznym dzieckiem i Trinity przypuszczała, że kiedy straci parę kilogramów, które przybrała w okresie dojrzewania, zaczną się za nią oglądać chłopcy. Tymczasem chwilowy brak urody kompensowała sobie dziecinną arogancją, stanowczością i bezustannymi kaprysami.
Trinity nie powiedziała jej, że ma za grube uda, żeby nosić krótkie spódniczki. Prawdopodobnie wywołałaby w ten sposób tyradę, która z przerwami mogłaby trwać aż do późnego wieczora.
„Dlaczego? Dlaczego twierdzisz, że moja spódnica jest za krótka? Uważasz, że moje nogi są za grube? Tak sądzisz? Tylko bądź ze mną szczera!”
– Na obiad? Nie wiem – odparła, zatrzymując samochód przed sklepem przy Vanowen Street. – Myślałam o spaghetti.
– Znowu? Przecież spaghetti jedliśmy w poniedziałek.
– Rosie, dopóki nie wpłynie zasiłek ojca, stać nas tylko na spaghetti.
– To dlaczego zatrzymałaś się przy sklepie?
– A jak myślisz? Tato chce pożyczyć trochę piwa.
Trinity wysiadła i weszła do sklepu. W środku było bardzo zimno i pachniało serem. Zadrżała. Miała nadzieję, że za ladą będzie stał sympatyczny Jim, ale natrafiła na jego młodego asystenta, Jesúsa, z fryzurą à la madame de Pompadour i długimi bokobrodami. Miał rozpiętą koszulę i złote medaliki na piersiach. Z miną uzbrojonego bandyty metkował paczki salami.
– Hej, nawet mnie o to nie proś – powiedział, kiedy Trinity podeszła do lady.
– Tylko jeden sześciopak. Ojciec zapłaci w czwartek, kiedy dostanie czek.
– To samo powiedział w zeszłym tygodniu i do dzisiaj tego nie zrobił.
– On bardzo tego potrzebuje, Jesús, proszę.
Jesús odłożył pistolet z nalepkami i popatrzył na Trinity przenikliwymi oczyma osłoniętymi gęstymi rzęsami. Trochę przypominał jej Prince’a.
– Coś ci powiem. Dasz mi dotknąć cipki, a ja dam ci sześciopak.
– Jesús!
Wyszedł zza lady i podszedł do niej pewnym, lekko rozkołysanym krokiem, pstrykając palcami.
– Mówię poważnie, _zorra_. Wsadzę ci tam palec, a potem dam sześciopak i nawet nie będę chciał tych pieniędzy. No? Skoro prezydent Trump mógł się tak zabawiać, to dlaczego nie ja?
Uwagi Trinity nie umknęło, że Jesús powiedział do niej „zorra”. Wiedział, że nazywa się Fox, czyli lis, „zorra” po hiszpańsku. Jednak słowo to u Hiszpanów odnosi się także do dziewczyn, które bardzo lubią chłopców.
Zrobiła krok do tyłu i rozejrzała się po sklepie. Zerknęła ku drzwiom. Zobaczyła, że Rosie w samochodzie wpatruje się w ekran telefonu. W sklepie było zbyt ciemno, żeby dziewczyna mogła zobaczyć, co się dzieje w środku, zresztą w szybach odbijało się słońce.
Pomyślała o ojcu, leżącym na kanapie, pijanym i oślinionym, złamanym żałobą, porażkami i bezustannymi rozczarowaniami. Odwróciła się do Jesúsa. Uśmiechał się szeroko i obserwował ją badawczo, jakby chciał zapytać: to co?
W tym momencie rozległ się dzwoneczek przy drzwiach i do sklepu weszła potężnej postury kobieta ubrana w kwiecistą suknię. Z trudem łapała oddech i ciągnęła za sobą wózek na zakupy, jakby był nieposłusznym psem na krótkiej smyczy.
– Pieprzę to piwo – rzuciła Trinity.
Ruszyła do drzwi, ale Jesús pospieszył za nią.
– Możesz je wziąć. Zapłacisz następnym razem.
– Powiedziałam: pieprzę to piwo.
Szarpnęła drzwi. Nie wiedziała, czy jest bardziej zła na Jesúsa z powodu jego propozycji, czy na siebie za to, że przez ułamek sekundy poważnie ją rozważała. Jesús wzruszył ramionami, uniósł ręce i powiedział:
– Twoja strata, _calaca_. Pieprz się!
_Calaca_. To słowo Trinity także znała, ponieważ wołano tak na nią, kiedy chodziła do szkoły. To po hiszpańsku szkielet.
Wsiadła do samochodu i trzasnęła drzwiami. Rosie wciąż gapiła się w telefon i stukała w ekran pomarańczowymi tipsami. Nawet nie podniosła głowy.
– Muszę się spotkać z przyjaciółką – powiedziała Trinity, starając się oddychać miarowo, żeby Rosie się nie zorientowała, że jest zdenerwowana. – Odwiozę cię do domu, a po powrocie pomyślę o jakimś lepszym obiedzie.
– A nie możesz mnie zabrać ze sobą? Nienawidzę być sama w domu z ojcem.
– Ona ma jakiś poważny problem. Nie wiem, o co chodzi, ale odniosłam wrażenie, że jest roztrzęsiona.
– Zostanę w samochodzie.
Trinity popatrzyła na zegar. Była już prawie za pięć czwarta, spóźniłaby się na spotkanie z Margo, gdyby najpierw zawiozła Rosie do domu. Wiedziała też, że ojciec albo będzie teraz chrapał, albo zacznie namawiać Rosie, żeby się z nim bawiła w „przytulanki”. Nie miało to podtekstu seksualnego, ale dziewczyna ze wstrętem przyjmowała jego niezdarne uściski i całusy śmierdzące piwem. Ona także tęskniła za matką.
– Dobrze – powiedziała.
Włączyła silnik i skręciła na południe, w stronę Peyton’s Place, oddalonego od Reseda Boulevard o zaledwie pięć przecznic. Zatrzymała się na parkingu przed rzędem restauracji, barów i pralni, po czym zaciągnęła hamulec ręczny.
– Na pewno nie będziesz się nudzić? Nie wiem, ile czasu mi to zabierze.
Rosie znowu nie podniosła głowy znad telefonu.
– Wszystko w porządku, Trin. Jeżeli będę się nudzić, wrócę do domu pieszo.
Trinity wysiadła z samochodu i stanęła na chodniku przed Peyton’s Place. Miała właśnie pchnąć ciężkie szklane drzwi, gdy ktoś pociągnął je od środka. Z restauracji wybiegł zwalisty mężczyzna w czarnej krótkiej kurtce i czarnej wełnianej czapce. Wymachiwał brązowym jutowym workiem. Potrącił Trinity, prawie ją przewracając.
– Hej! – zawołała, jednak mężczyzna ją zignorował.
Trochę powłócząc nogami, pobiegł Reseda Boulevard i po chwili zniknął za rogiem.
Trinity podeszła do baru. W środku było ciemno, lokal rozjaśniały jedynie słabe lampy na stolikach i przytłumione pomarańczowe świetlówki za barem. Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie Resedy z lat dwudziestych XX wieku, kiedy produkowano tutaj więcej sałaty niż gdziekolwiek indziej w kraju, a wywoziły ją pociągi Southern Pacific Railroad torami Sherman Way.
W środku było tylko trzech klientów, mężczyzn w średnim wieku, którzy zajmowali jeden ze stolików w rogu. Łysy barman gmerał w dużym opakowaniu Flamin’ Hot Cheetos i gapił się w telewizor na powtórkę wczorajszego meczu Ramsów. Trinity podeszła do niego i powiedziała:
– Cześć. Mam się tu spotkać z przyjaciółką.
Barman wierzchem dłoni zgarnął resztki cheetosa z gęstych wąsów. Zmierzył uważnym wzrokiem Trinity ubraną w wyblakłą dżinsową kurtkę i obcisłe białe dżinsowe rybaczki, jakby się zastanawiał, czy jest wystarczająco dorosła, żeby przebywać w tym miejscu.
– Z taką rudą? W zielonej sukni?
– Nie wiem, jaką suknię dzisiaj włożyła, ale owszem, jest ruda. Jeszcze nie przyszła?
Barman wskazał kciukiem na drzwi z tyłu.
– Już przyszła. Jest w toalecie.
– Aha. Zajrzę tam i krzyknę, że już jestem.
Barman wzruszył ramionami i wrócił do pakowania cheetosów do ust.
Trinity podeszła do drzwi z napisem TOALETY. Kiedy tylko je otworzyła, poczuła kwaśny dym, jakby się palił wybielacz, i usłyszała jakieś ostre trzaski. Wyszła na krótki korytarz, który oddzielał dwie toalety, po czym otworzyła drzwi z napisem DLA KOBIET. Całe pomieszczenie zasnuwały kłęby gęstego dymu, a nad środkową kabiną unosiły się przejrzyste niebieskie języki ognia.
– Margo! – krzyknęła.
Doskoczyła do kabiny i spróbowała ją otworzyć. Drzwi były zbyt gorące, więc z całej siły je kopnęła. W środku zobaczyła Margo siedzącą na sedesie. Jej ciało płonęło. Spaliły się już rude włosy, a z zielonej sukni zostały czarne strzępy. Jej twarz zdążyła się zamienić w straszliwą maskę. Oczy miała matowe, a wargi cofnęły się pomiędzy zęby. Ręce miała uniesione w odruchu właściwym wszystkim, którzy zginęli w płomieniach – strażakom, wietnamskim wieśniakom, świętym i czarownicom.ROZDZIAŁ 2
Kiedy Nemo podszedł do Trinity, dziewczyna siedziała za kierownicą monarcha i piła wodę ze szklanki, którą przyniósł jej barman. Drzwi kierowcy były szeroko otwarte.
Na parkingu przed Peyton’s Place panował chaos. W odległości zaledwie trzech metrów od monarcha stał wóz straży pożarnej. Miał włączone syreny i silnik, dlatego Trinity prawie nie słyszała, co się do niej mówi. Czuła otępienie i szok. Nie mogła uwierzyć, że znajduje się w tym miejscu, a dookoła biegają i krzyczą ludzie. Parking zajmowały także trzy radiowozy, ustawione przypadkowo, biały samochód koronera i furgonetka stacji telewizyjnej ABC7.
Kiedy Trinity opowiedziała siostrze, co się wydarzyło, sytuacja raczej ją zachwyciła, niż nią wstrząsnęła. Dziewczyna nie znała Margo, a ta śmierć była dla niej najbardziej dramatycznym wydarzeniem od listopada ubiegłego roku, kiedy to jej kolega z klasy, Mike Wollenski, zginął tragicznie na Saticoy Street, rozpędziwszy dodge’a calibra do stu czterdziestu kilometrów na godzinę. W tej chwili Rosie kontaktowała się ze wszystkimi znajomymi i mówiła im, żeby oglądali wieczorne wiadomości, ponieważ z pewnością jej sylwetka mignie gdzieś w tle.
Nemo odbył rozmowę z Johnnym Cascarellim, właścicielem Peyton’s Place, niskim mężczyzną w bladoniebieskiej dwurzędowej marynarce i z czarnymi włosami zaczesanymi do tyłu w modnej fryzurze à la madame de Pompadour. Od czasu do czasu Cascarelli wskazywał głową w stronę Trinity. Nemo, zdjąwszy okulary przeciwsłoneczne, popatrzył w końcu na nią ze zmarszczonym czołem, tak jak ojciec spogląda na córkę, w której życiu wydarzyło się coś bardzo złego. Wreszcie poklepał Cascarellego po ramieniu i zbliżył się do dziewczyny, żeby z nią porozmawiać.
– Johnny powiedział mi, że to ty ją znalazłaś – odezwał się lekko ochrypłym, ponurym głosem.
Trinity uniosła wzrok. Zobaczyła przed sobą dobrze zbudowanego mężczyznę w wieku mniej więcej czterdziestu pięciu lat, z czarnymi włosami ściętymi na jeża, trochę już siwiejącymi, o szerokiej, kanciastej twarzy i wklęsłych policzkach, jak u emerytowanego boksera. Ubrany był w szarą skórzaną kurtkę z atłasowym emblematem na lewej kieszeni, przedstawiającym jakiegoś czarnego ptaka, i luźne dżinsy.
– Była twoją przyjaciółką, prawda?
Dziewczyna pokiwała głową. Wciąż chciało jej się płakać, jednak jej kanaliki łzowe już całkowicie wyschły.
Mężczyzna podszedł jeszcze bliżej.
– To Johnny do mnie zadzwonił. Jesteśmy amigos już od wielu lat. Byłem kiedyś policjantem, ale obecnie jestem detektywem, wolnym strzelcem… między innymi. Johnny się obawia, że ta cała historia może źle wpłynąć na jego biznes. Nie ufa glinom tak samo jak ja, dlatego chce, żebym dodatkowo sprawdził, co się przytrafiło twojej przyjaciółce. Tak na wszelki wypadek, gdyby gliniarze przegapili coś ważnego, jak to mają w zwyczaju.
Trinity upiła łyk wody.
– Rozumiem – powiedziała, chociaż tak naprawdę ledwie coś pojmowała.
– Nazywam się Nemo – kontynuował mężczyzna. – Nemo Frisby. Sierżant Weller powiedział mi, że policja zadała ci już najważniejsze pytania i właściwie możesz jechać do domu. Zastanawiam się, czy jesteś w stanie prowadzić.
W tej chwili otworzyły się drzwi Peyton’s Place i w progu pojawili się dwaj ludzie z biura koronera pchający wózek przykryty zieloną płachtą z plastiku. Trinity popatrzyła w tym kierunku i wtedy nagle po jej policzkach znowu popłynęły łzy.
Nemo wyjął jej z ręki szklankę.
– Posłuchaj – odezwał się łagodnym głosem. – Zawiozę cię do domu. To twoja koleżanka? Ją też trzeba odwieźć?
– Jestem jej siostrą – sprostowała Rosie. – Wszystko w porządku. Usiądę z tyłu.
Trinity wstała, poruszając się jak automat, i Nemo zaprowadził ją na fotel pasażera.
– Nasz adres to Zelzah 6844 – powiedziała Rosie.
Nemo usiadł za kierownicą, włączył silnik i tyłem wyjechał z parkingu. Kiedy wyjeżdżał na ulicę, zasalutował mu policjant i Nemo odpowiedział identycznym gestem.
– Sytuacji, jakiej dzisiaj byłaś świadkiem, młoda damo, nikt nigdy nie powinien oglądać – odezwał się po chwili. – Uwierz mi, potrzebujesz czasu, żeby ochłonąć, więc na razie nawet się nie staraj zapanować nad przygnębieniem. Wypłacz się do woli, nie hamuj łez, bo to nigdy nie pomaga. Znałem świadków koszmarnych wydarzeń, którzy próbowali przed sobą udawać, że nic nadzwyczajnego nie widzieli. Po prostu zamykali się w sobie. Ale horror zawsze do nich powracał, najczęściej wtedy, gdy się tego najmniej spodziewali, czasami po długich miesiącach, a nawet latach, i nagle… bam!, rozklejali się całkowicie, rozpadali na kawałki. Mentalnie i emocjonalnie. – Skręcił z Lindley Avenue w Vanowen. – Na pewno będziesz musiała z kimś o tym porozmawiać, Tina. Zostawię ci mój numer. Dzwoń, kiedy tylko zechcesz.
– To nie jest Tina, tylko Trinity – wtrąciła się Rosie, nie odrywając wzroku od telefonu.
– Och, przepraszam. Zdaje się, że tak przedstawił cię sierżant Weller. Trinity, weź sobie moje słowa do serca. Niczego w sobie nie duś. Dwadzieścia dwa lata służyłem w policji w Los Angeles i wiem, jak ważne jest dzielenie się uczuciami z ludźmi, którzy potrafią słuchać i zrozumieć traumę. Nie musisz rozmawiać akurat ze mną. Najważniejsze, żebyś niczego w sobie nie tłumiła, rozumiesz?
– Tak – odparła Trinity, wpatrując się w boczną szybę.
Miała wrażenie, że wciąż czuje swąd płonących włosów Margo.
Kiedy przyjechali na miejsce, Nemo otworzył jej drzwi, a Rosie poprowadziła ją do domu. Kenno, który właśnie woskował swojego challengera, popatrzył na Nemo podejrzliwie, jednak nie podszedł i nie zapytał, co się dzieje. Nemo wyciągnął telefon i zadzwonił do żony.
– Sherri, to ja. Potrzebuję transportu. Wiem. Tak, wiem, ale zostawiłem wóz na miejscu przestępstwa i odwiozłem do domu pewną młodą kobietę. Nie. Oczywiście, że nie. Postąpiłbym tak samo, gdyby była facetem. Jest w szoku. Doskonale. Doskonale. Zelzah 6844. Tuż za Hartland.
Pisał właśnie SMS-a z adresem, kiedy w drzwiach stanął ojciec Trinity, mrużąc oczy przed słońcem. W ręce trzymał puszkę rolling rocka.
– Rosie mi powiedziała, co się stało. Jezu Chryste.
Nemo podszedł do niego. Ojciec Trinity wytarł wolną rękę w spodenki i wyciągnął ją do Nemo, ten jednak jej nie przyjął.
– Nemo Frisby – przedstawił się. – Były policjant, detektyw z West Valley Area. Pańska córka przeżyła poważny wstrząs, jest w szoku. Przez co najmniej kilka dni, jeśli nie tygodni, będzie potrzebowała opieki i zrozumienia.
– Tak – odpowiedział ojciec. – Zrozumiałem. – Zamilkł na chwilę, oblizał usta, a potem skinął głową w stronę monarcha.
– Nie zauważył pan przypadkiem… czy zdążyła kupić sześciopak, zanim się znalazła w tym… szoku?
Nemo popatrzył na niego, jakby przemówił w obcym języku. Następnie bez słowa się odwrócił, oddalił, stanął na chodniku i kontynuował pisanie SMS-a. Ojciec Trinity stał jeszcze przez chwilę w progu, opierając się o framugę. Kiedy zdał sobie sprawę, że Nemo nie ma ochoty na pogawędki, wrócił do salonu. Nemo usłyszał, jak potknął się i głośno zaklął:
– Kurwa mać!
Rosie delikatnie zapukała do drzwi. Kiedy weszła do pokoju, Trinity leżała na plecach na łóżku, wpatrując się w sufit.
– Trin? Przyszła Sabina. Chce zamienić z tobą słowo.
Dziewczyna usiadła. Ze ściany naprzeciwko z poważną miną i nachmurzonym czołem spoglądał na nią z plakatu młody prawnik z _Firmy_, Tom Cruise.
– Powiedz jej, że nie czuję się dobrze.
Rosie bawiła się klamką.
– Ona mówi, że to ważne. Dotyczy terapii Buddy’ego.
– Dobrze – odparła Trinity i zsunęła nogi z łóżka.
– Myślałaś już o obiedzie? – zapytała siostra, odprowadzając ją do przedpokoju.
Trinity na moment zamknęła oczy i nagle się zatrzymała. Nie wiedziała, czy za chwilę zacznie krzyczeć z frustracji, czy przewróci się na podłogę i będzie udawać, że zemdlała. Ale zaraz otworzyła oczy i zobaczyła Buddy’ego w salonie, siedział na podłodze przed telewizorem ze skrzyżowanymi nogami. Wyszczerzył nierówne zęby i pomachał do niej.
Głęboko odetchnęła, żeby się uspokoić, i też mu pomachała, chociaż twarz miała odrętwiałą i nie potrafiła się zdobyć na uśmiech. Dostrzegła za Buddym owłosione nogi ojca; znowu się upił.
– O obiedzie? Nie, jeszcze nie – odpowiedziała Rosie, która znowu bawiła się telefonem. – Ale jeśli nie chcesz spaghetti, spróbuję wymyślić coś innego.
Sabina stała na podjeździe. Wyglądała na pielęgniarkę, wciąż ubrana w jasnoniebieską suknię zapinaną od góry do dołu na guziki, którą nosiła w trakcie terapii z dziećmi w centrum kształtowania mowy Small Talk. Jej włosy splecione były w cienkie warkoczyki i ułożone dookoła głowy, a usta miała szkarłatne i lśniące. Rosie powiedziała kiedyś, że wygląda jak bliźniaczka Rihanny, której trochę mniej poszczęściło się w życiu.
– Cześć, Trinity! Co u ciebie?
– Prawdę mówiąc, nie jestem w najlepszym nastroju.
– Och, przepraszam. Co się stało?
– Właściwie już wszystko w porządku. Przeżyłam szok. Ale nie chcę o tym rozmawiać.
Sabina ze współczuciem przechyliła głowę.
– Jesteś pewna? Trochę zbladłaś, moja droga.
– Chciałaś ze mną porozmawiać o Buddym. Co się dzieje? Masz z nim jakiś problem?
– Jeśli chodzi o terapię, to wszystko w porządku. Jestem pewna, że sama zauważyłaś postępy. Mówi coraz wyraźniej. W ciągu ostatnich trzech miesięcy poprawił artykulację. Mam raczej kłopoty z jego zachowaniem.
– Zachowaniem?
Trinity zauważyła, że Kenno przestał woskować challengera i wpatruje się w nią z szerokim uśmiechem.
– Ciągle wdaje się w awantury z dwoma innymi chłopcami z grupy. I nie są to takie okazjonalne sprzeczki, jakie zdarzają się dzieciakom w jego wieku. To trwa od dobrych dwóch tygodni. Pytałam go, o co chodzi, ale mnie zbywa. Pomyślałam, że może ty wyciągniesz coś z niego.
– Spróbuję. Przy mnie Buddy jest wesoły, ale wiem, że ma swoje sekrety.
– Dzięki. Oni tak się szarpią, że obawiam się o ich bezpieczeństwo. Po prostu mogą sobie wyrządzić krzywdę.
Trinity zerknęła za siebie, aby się upewnić, że ojciec śpi i nie słyszy rozmowy.
– Sabino… mogłabyś mi oddać przysługę? – zapytała. – Jesteśmy spłukani, zasiłek dla bezrobotnych ojciec dostanie dopiero w najbliższy czwartek, a ja muszę nakarmić Rosie i Buddy’ego.
– Oczywiście – odparła dziewczyna. – Ile potrzebujesz?
– Cóż… wystarczy dwadzieścia dolarów, jeżeli dostanę w Pizza Hut pięciodolarowy rabat.
Sabina podeszła do czerwonego sonica, otworzyła drzwi po stronie pasażera i sięgnęła po czerwoną torebkę. Wróciła do Trinity i dała jej banknot pięćdziesięciodolarowy.
– Proszę. Zamów im skrzydełka kurczaka i jakieś koktajle mleczne.
– Oddam ci w czwartek. Obiecuję.
– Nie ma pośpiechu, dziewczyno. Naprawdę. Masz przecież większe zmartwienia. No i to, co dzisiaj przeżyłaś, cokolwiek się stało… mam nadzieję, że szybko się otrząśniesz.
Trinity zacisnęła usta i kilkakrotnie zamrugała, żeby powstrzymać łzy. Chciała podziękować Sabinie za pieniądze, ale wiedziała, że jeśli otworzy usta, natychmiast się rozpłacze.
Sabina wróciła do samochodu. Zanim usiadła za kierownicą, pomachała do Trinity i zawołała:
– Daj mi znać, jak się czegoś dowiesz od Buddy’ego, dobrze?
Trinity pokiwała głową. Po śmierci matki wierzyła, że da sobie radę z tragicznymi niespodziankami, jakie bezustannie gotuje jej los. W tej chwili czuła się jednak słaba i miała wrażenie, że jest blada jak duch. Kiedy Kenno zawołał do niej, zdziwiła się, że chłopak ją widzi.
– Hej, Trinity! Masz ochotę na tamala?
Zignorowała go i weszła do domu. Kenno jeszcze przez chwilę wpatrywał się w drzwi, jakby miał nadzieję, że dziewczyna zawróci, w końcu jednak wzruszył ramionami, mruknął coś pod nosem i wrócił do woskowania samochodu.
Wszyscy siedzieli w salonie z otwartymi kartonami pizzy na kolanach, czekając na wieczorne wiadomości. Trinity w ogóle nie była głodna, zamówiła jednak sobie pizzę Garden Party – ze szpinakiem, pomidorami i papryką – ponieważ wiedziała, że jeśli położy się do łóżka z pustym żołądkiem, nie będzie mogła zasnąć. A tej nocy koniecznie chciała mocno spać, najlepiej bez snów.
Ojciec siedział przygarbiony nad swoim kartonem, z kawałkami pizzy w obu rękach, i pożerał je na zmianę z lewej i prawej dłoni. Kiedy brakowało mu alkoholu, dopadał go wilczy apetyt. Zaczął jeść niemal w tej samej chwili, w której Trinity go obudziła i postawiła przed nim pizzę. Nie odezwał się do niej ani słowem, nie zapytał, skąd wzięła pieniądze.
Jedenastoletni Buddy wciąż siedział na podłodze przed telewizorem. Do dwunastych urodzin brakowało mu zaledwie miesiąca, był jednak wyrośnięty ponad swój wiek i miał sporą nadwagę. Pomijając zadarty nos i krótkie brązowe włosy, był bardzo podobny do ojca. Miał na sobie T-shirt z wizerunkiem Chargersów. Wyrósł już z tej koszulki i ponad spodenkami widać mu było kawałek brzucha.
Rosie przycupnęła na oparciu kanapy, byle najdalej od ojca, a Trinity zajmowała swoje zwykłe miejsce na podniszczonym wiklinowym krześle, na którym siadywała matka, kiedy haftowała. Korzystanie z tego krzesła było jedyną zewnętrzną oznaką roli, jaką przyjęła w rodzinie po śmierci matki.
Zegar z kukułką w przedpokoju zaskrzeczał, brzęknął i wydał sześć nieokreślonych dźwięków, wybijając pełną godzinę. Jego wewnętrzny mechanizm był uszkodzony, dlatego odgłosów już od dawna nie sposób było kojarzyć z kukaniem kukułki.
– Przełącz na wiadomości! – powiedziała Rosie. – Buddy, przełącz na wiadomości. Zobaczysz mnie w telewizji!
Buddy sięgnął po pilota i przełączył na lokalne wiadomości. Program rozpoczął się od informacji o wybuchu gazu w Van Nuys, jednak jego drugim punktem była relacja z Peyton’s Place, gdzie Margo spłonęła w toalecie.
Reporterka, Rachel Brown, relacjonowała:
– Młoda kobieta spaliła się w takim stopniu, że tylko dzięki przyjaciółce, z którą miała się tego dnia spotkać w Peyton’s Place, policja była w stanie natychmiast ją zidentyfikować. Ofiara to Margo Shapiro, dwudziestotrzyletnia aktorka, która ostatnio wystąpiła w filmie _Hilarity Jones_, a także w serialu telewizyjnym _Class of Angels_.
Sierżant Weller z policji w West Valley powiedział, że prawdopodobnie ktoś celowo ją podpalił, ale dopiero śledztwo wykaże, kto jest sprawcą podpalenia i jakie motywy kierowały zabójcą.
Na ekranie ukazała się Margo w scenie z filmu Howarda Brighta; była uśmiechnięta i trzymała w ręku sznurki kilkunastu kolorowych balonów. Kiedy Trinity zobaczyła przyjaciółkę, jej żołądek się skurczył i zwymiotowała pizzą na kolana.
Rosie obejrzała się, zmarszczyła nos i powiedziała:
– Fuj, Trin! Zamówiłaś sobie za dużą porcję.ROZDZIAŁ 3
Rano przy śniadaniu, smarując grzankę masłem, Trinity zwróciła się do Buddy’ego:
– Powiedz mi, o co chodzi z tymi bijatykami.
Buddy zlizał z łyżeczki fruit loops, lecz milczał. Zamiast niego odezwała się Rosie:
– Chodzi o tę Imeldę, prawda? Tę małą, hardą sukę z dużymi cyckami.
– Nie, to nie dzieje się w szkole, tylko na lekcjach mówienia. Sabina powiedziała mi, że od kilku tygodni masz na pieńku z jakimiś chłopakami. Podobno cię o to pytała, ale niczego się nie dowiedziała.
Buddy wzruszył ramionami. Miał usta pełne jedzenia.
– Powiedziała mi, że ty i ci chłopacy ciągle się bijecie. Boi się, że dojdzie do jakiejś poważnej kontuzji albo czegoś jeszcze gorszego.
Rosie zjadła płatki, wstała i włożyła miskę do zmywarki.
– Pewnie biją się o to, który z nich jest największym kretynem.
– O nic się nie bijemy! – zaprotestował Buddy niewyraźnie.
Cierpiał na łagodne porażenie mózgowe, skutek trudnego porodu. Był bystrym chłopcem, zaburzenie nie miało negatywnego wpływu na jego sprawność fizyczną, jednak mówił tak, jakby znajdował się pod wodą.
– Och, daj spokój, na pewno musi być jakiś powód – powiedziała Trinity. – Chodzi o dziewczynę? Zdaje się, że w twojej grupie jest pewna śliczna Portorykanka? Jak jej na imię?
Buddy energicznie pokręcił głową.
– Clarita? Wcale nie chodzi o nią. W ogóle o nic nie chodzi. Ja, Jet i Fredo po prostu trochę sobie dokuczamy. Bo się nie lubimy.
– Skoro się nie lubicie, to może lepiej trzymajcie się od siebie z daleka? Naprawdę denerwujecie Sabinę, a ona przecież na to nie zasługuje. No i jeżeli się nie uspokoicie, to w końcu któremuś z was stanie się krzywda.
– Idę dzisiaj do Sally – oznajmiła Rosie. – Mogłabyś mnie podwieźć po drodze do pracy?
– Dobrze – odparła Trinity. – A ty, Buddy, co dzisiaj zamierzasz? Masz jakieś zadania domowe?
– Nie. Razem z José powłóczymy się trochę po mieście.
– Tylko nie wpakujcie się w jakieś kłopoty. Nie lubię tego José. To dziwak.
– Nie jesteś moją mamą.
Trinity patrzyła, jak Buddy wybiera łyżeczką resztki fruit loops, po czym rzuca łyżeczkę na stół i siorbie resztkę mleka wprost z miski.
– Nie. Nie jestem twoją mamą. Nie jestem też mamą Rosie. Ani swoją mamą.
Wynosiła właśnie mopa i wiadro z domu Mellorów przy Andora Avenue, kiedy zza rogu wyjechał czerwony chevrolet impala. Dojechał aż do furgonetki z logo firmy Merry Maids i się zatrzymał. Gdy do furgonetki na podjeździe dotarła Trinity, drzwi impali otworzyły się i wysiadł Nemo Frisby.
– Trinity! Wreszcie cię znalazłem! Wydzwaniam od dwóch godzin, ale nie odbierałaś.
– W pracy muszę wyłączać telefon. Klienci nie lubią, kiedy nasze komórki dzwonią w ich domach.
– Chciałem sprawdzić, czy wszystko u ciebie w porządku, i przekazać ci najnowsze informacje o śmierci twojej przyjaciółki.
– Nic mi nie jest. Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić dzisiaj do firmy, że jestem chora, ale potrzebuję pieniędzy. A praca pozwala mi oderwać myśli od tragedii Margo.
– Dzwoniłem na policję i rozmawiałem z detektywem Jimem Bryce’em. To on prowadzi śledztwo. Tak się składa, że jest moim starym dobrym kumplem.
Trinity otworzyła tylne drzwi furgonetki, po czym schowała mopa i wiadro. Z ulgą ściągnęła z dłoni gumowe rękawice. Minęła właśnie trzecia po południu. Sprzątanie domu Mellorsów było tego dnia jej czwartym i ostatnim zadaniem. Dołączyły do niej Trisha i Medallia, obie tak jak ona ubrane w identyczne różowe dresy z napisem _Merry Maids_ wyhaftowanym czerwoną nicią na kieszeni. Medallia niosła odkurzacz elektryczny, a Trisha kosz ze środkami do czyszczenia okien i do dezynfekcji.
– Skończyłaś na dzisiaj? – zapytał Nemo. – Mam nadzieję, że dasz się zaprosić na kawę albo coś innego. Chciałbym z tobą porozmawiać.
– To twój nowy chłopak, Trinny? – zapytała Medallia, pakując sprzęt do furgonetki.
Słowo „chłopak” powiedziała znaczącym tonem, jakby chciała dać do zrozumienia, że Nemo mógłby raczej być jej ojcem.
Trinity ją zignorowała. Zwykle się przekomarzały, jednak dzisiaj nie miała na to ochoty.
– Oczywiście – powiedziała do mężczyzny. Potem zwróciła się do Trishy: – Na dzisiaj kończymy. Ten pan odwiezie mnie do domu. Do zobaczenia w poniedziałek.
Nemo otworzył drzwi samochodu i Trinity usiadła w fotelu pasażera. Kiedy odjeżdżali, Trisha i Medallia uśmiechnęły się głupkowato, po czym pogroziły jej palcem. Trinity nie miała wątpliwości, o czym rozmawiają.
– Jak się czujesz? – zapytał Nemo. – Może jesteś głodna?
– Trochę. Zjadłam grzanki na śniadanie i od tego czasu nie miałam nic w ustach.
– Może wybierzemy się na pączki? Masz ochotę?
Trinity uśmiechnęła się i pokiwała głową.
Dojechali do Sherman Way i Nemo zaparkował przed Miss Donuts. Weszli do środka i usiedli przy szklanym kontuarze. Trinity zamówiła pączka z dżemem malinowym, a Nemo wybrał niedźwiedzią łapę z cynamonem.
– Mam nadzieję, że nie uważasz zaproszenia tutaj za grubiaństwo z mojej strony? – zapytał Nemo, kiedy czekali na kawę.
– Nie. Dlaczego?
– Och, nie wiesz? Cóż, pewnie nie oglądałaś _Boogie Nights_. Kręcono tutaj scenę strzelaniny, dokładnie w miejscu, w którym stoimy. Do środka wbiega złodziej, żeby obrobić kasę, i _bam!_ Krew się lała.
– W takim razie cieszę się, że tego nie oglądałam. Nie zniosłabym niczego okrutniejszego od _Frozen_.
Usiedli na żółtych ławeczkach przy oknie. Trinity obserwowała, jak Nemo wsypuje do kawy cukier z trzech saszetek i intensywnie miesza.
– Och… – Uśmiechnął się, napotkawszy jej spojrzenie. – Słodzę wszystko, co się da. Chyba dlatego, że przez wiele lat zajmowałem się gorzką robotą.
– Kiedy przeszedłeś na emeryturę?
– Wcale nie przeszedłem. Otrzymałem propozycję nie do odrzucenia. Odkryłem, że moich przełożonych łączą brudne interesy z gangiem Zingeli. Słyszałaś o Zingelach? Oskarżenia o oszustwa po cichu wycofano. A ja rozgryzłem mechanizm lewych płatności, zorientowałem się, kiedy pieniądze przechodzą z rąk do rąk. Kiedy złożyłem szczegółowy raport, abrakadabra, w moim samochodzie niespodziewanie znaleziono czystą kokainę wartą osiem tysięcy dolarów.
– Naprawdę? Wrobili cię?
– Moja wina. Nie powinienem się wychylać. Nie można zadzierać z takimi ludźmi jak Zingelowie. Zaczynali w Niemczech, ale od dawna prowadzą interesy także w Los Angeles. Wymuszenia okupów, lichwiarstwo, hazard, wyłudzenia, handel ludźmi, prostytucja, przemyt narkotyków. Pomyśl o jakimś przestępstwie, a Zingelowie na pewno je mają w swoim portfolio.
Trinity ugryzła pączka i powoli zaczęła żuć. Ucieszył ją słodki smak, przypominał jej pączki, które smażyła matka, kiedy Trinity była dziewczynką.
– Nie mogę zrozumieć, dlaczego ktoś się uparł, żeby zabić Margo – powiedziała. – To była przecież urocza dziewczyna. Nie skrzywdziłaby nawet muchy.
– Poza tym, że chciałem sprawdzić, jak się czujesz, zamierzałem z tobą porozmawiać o niej – odparł Nemo. – Jim powiedział mi, że dostał już z biura koronera wstępny raport na temat przyczyny jej śmierci. Początkowo zakładano, że ktoś ją zaatakował, ale obecnie skłaniają się do wersji, że dziewczyna popełniła samobójstwo.
– Samobójstwo?! Przecież ona się spaliła! Płonęła jak pochodnia! To nie mogło być samobójstwo! Kto się zabija w taki sposób?
– Nie wiem… Może mnisi buddyjscy?
– To szalony pomysł. Margo nie odebrałaby sobie życia! Miała tyle planów! Grała w filmach, stawała się rozpoznawalna w telewizji! No i nie zapominajmy o tym facecie, który wybiegł z restauracji i prawie mnie przewrócił! Powiedziałam o nim policjantom. Dlaczego uciekał, jeżeli to nie on podpalił biedną Margo?
– Trinity, powtarzam tylko to, co mi powiedział Jim. Oczywiście odbędzie się sekcja zwłok z udziałem patologów, ale na jej wyniki jeszcze poczekamy. To zwykle trwa kilka dni. Tymczasem jednym z dowodów wskazujących zdaniem śledczych na samobójstwo jest plastikowa butelka z resztkami benzyny, którą znaleziono w toalecie.
– Nie widziałam tam żadnej plastikowej butelki.
– Prawdopodobnie dlatego, że leżała za drzwiami. Na posadzce za sedesem była także tania zapalniczka. Butelka i zapalniczka zostaną dokładnie zbadane w poszukiwaniu odcisków palców i śladów DNA, jednak policja zamierza ogłosić, że twoja przyjaciółka popełniła samobójstwo, i zamknąć sprawę.
– Ale ten facet…
– Gdyby to on ją podpalił, to nie sądzisz, że zabrałby butelkę i zapalniczkę ze sobą? Zostawienie ich w toalecie można porównać do pozostawienia pistoletu albo noża na miejscu zbrodni, co, przyznasz, jest cholerną głupotą.
– Ale dlaczego on tak się śpieszył?
– Kto to wie? Johnny Cascarelli powiedział mi, że według barmana wszedł do restauracji zaraz za twoją przyjaciółką, zamówił piwo i zapłacił. A barman za bardzo był zainteresowany meczem Ramsów w telewizji, żeby się nim dalej zajmować. Więc nie widział, czy ten człowiek poszedł za Margo do toalety, czy kiedy ewentualnie stamtąd wyszedł.
Trinity patrzyła przez okno. Życie na ulicy toczyło się zwyczajnym rytmem, jeździły samochody, trzech nastolatków mknęło chodnikiem na deskorolkach, lawirując między przechodniami. Nie potrafiła sobie wyobrazić cierpienia płonącej Margo. Nawet jeżeli miała myśli samobójcze, dlaczego nie poczekała tam na nią, przecież mogłaby jej się zwierzyć. A jeżeli naprawdę się zabiła, dlaczego zrobiła to w tak makabryczny i spektakularny sposób: podpalając się w damskiej toalecie w Peyton’s Place? Mogłaby po prostu zażyć środki nasenne w zaciszu swojego mieszkania.
– Nie wierzę, że to było samobójstwo – powiedziała. – Nie wierzę ani trochę. Margo powiedziała mi przez telefon, że czegoś się boi. Powiedziała, że nigdy w życiu nie była tak przerażona. To dlatego chciała się ze mną spotkać.
– A nie powiedziała ci, czego się boi? Niczego nie zasugerowała?
– Nie. Ale skoro policja twierdzi, że popełniła samobójstwo, mam zamiar sama się tego dowiedzieć.
Nemo upił łyk kawy, nie odrywając wzroku od dziewczyny.
– Tak? A w jaki sposób?
– Na razie nie mam pojęcia. Ale sporo wiem, chociażby o medycynie sądowej.
– Naprawdę?
– Obejrzałam prawie wszystkie odcinki _CSI: Kryminalne zagadki Miami_. I potrafię się wczuć w postać Calleigh Duquesne. Wiesz, o kim mówię?
– Jasne. Ja też oglądam ten serial. A Calleigh jest specjalistką od broni palnej. Blondynka, bardzo ładna. I jej ojciec był pijakiem.
– To dlatego tak się z nią identyfikuję. Poza tym podoba mi się jej profesjonalizm i pozytywne podejście do spraw, nawet jak przybierają bardzo zły obrót. Calleigh wierzy w karmę i nie daje się zdominować mężczyznom. Odkąd oglądam ten serial, mam wielką ochotę zostać technikiem kryminalistycznym. Przeczytałam już na ten temat trzy książki. _Practical Homicide Investigation_, _Forensic Pathology_ i _Interpretation of Bloodstain Evidence_.
– Jestem pod wrażeniem, Trinity. Naprawdę zamierzasz zawodowo badać miejsca zbrodni?
– Pewnego dnia. Kiedy Rosie skończy szkołę, a Buddy na tyle dorośnie, że nie będę mu już musiała pomagać. Pewnie będę wtedy bardzo dojrzałą studentką, ale dopnę swego, nauczę się zawodu.
– A co z twoim drogim tatą?
Trinity nie odpowiedziała i odwróciła wzrok. Nemo odczekał kilka chwil, a potem dodał:
– Jesteś pewna, że twoja przyjaciółka się nie zabiła?
– Oczywiście. Poprosiła mnie, żebym się z nią spotkała o czwartej, a ja się nie spóźniłam. Kiedy chodziłyśmy do liceum, ze wszystkiego mi się zwierzała. Naprawdę ze wszystkiego. Mówiła mi nawet ze szczegółami, co wyczyniali w łóżku ze swoim chłopakiem.
– Jasne. Załóżmy, że nie popełniła samobójstwa i ktoś z jakiegoś powodu pragnął jej śmierci. Johnny Cascarelli chce, żebym się dowiedział, co naprawdę się stało. Może więc razem zajmiemy się tą sprawą? Spróbujmy się dowiedzieć, kto zabił twoją przyjaciółkę i dlaczego.
– Mówisz poważnie?
Nemo uniósł rękę, jakby składał przysięgę przed sądem. Trinity niespodziewanie ujrzała w wyobraźni Margo tańczącą na spotkaniu absolwentów, pokazującą, jak się przygotowywała do epizodycznej roli w _Hilarity Jones_. A potem przypomniała sobie, jak Margo płakała jej w rękaw, ponieważ jej chłopak, Mike, sprawił jej ból, gdy uprawiali seks. Kochała go, a on był niedelikatny.
Oczy Trinity zaszły łzami. Nemo przybił z nią piątkę, żeby podnieść ją na duchu, po czym się odezwał:
– Tak, mówię poważnie. Stworzymy zespół: Fox i Frisby. Frisby i Fox.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki