Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Noce na Miodowej 4 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 maja 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Noce na Miodowej 4 - ebook

Pełna emocji historia o ucieczce przed błędami przeszłości i wierze w piękne jutro.

Zapach kobiecych perfum na koszuli, późne powroty do domu, weekendowe delegacje… – Natalia nadal ma tak wiele powodów, by nie wierzyć mężowi. Dominik stara się za wszelką cenę udowodnić, że jeden błąd nie przekreślił życia, które wspólnie zbudowali, i nadal jest tym samym mężczyzną, w którym zakochała się przed laty. Przeprowadzka do nowego domu miała być dla nich drugą szansą. Obiecali sobie, że tym razem będzie inaczej: żadnych kłamstw oraz sekretów. Nowe miejsce to przecież najlepszy sposób, aby zacząć jeszcze raz. Jednak zaufanie jest bardzo kruche i niełatwo je odbudować. Szczególnie gdy do głosu dochodzą dawne słabości i nie sposób oprzeć się pokusie...

Czy mimo obaw Natalia zaufa mężowi i uwierzy, że są w stanie tworzyć szczęśliwą rodzinę? Czy zapomni o tym, co się wydarzyło, zanim zamieszkali na Miodowej? Jak wiele można poświęcić w imię miłości?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67176-82-8
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DOMINIK

Kiedy rozchodzi się wieść, że na wzgórzach za domem znaleziono ciało kobiety, przemyka mi przez myśl, że chodzi o moją żonę.

To przerażające podejrzenie powoduje, że moje wnętrzności zaciskają się w bolesnym skurczu. Na chwilę zamieram w bezruchu, lekko pochylony do przodu, z palcami kurczowo trzymającymi sztachety ogrodzenia, z wzrokiem wbitym w mapę mikroskopijnych pęknięć znaczących drewniane listewki.

Nie tak dawno jeszcze pokrywaliśmy deski dwoma warstwami świeżego lakieru, dziś ich powierzchnię znaczą rysy. Im dłużej się w nie wpatruję, tym wyraźniejsze się stają. Rosną w moich oczach. W końcu widzę tylko to: pęknięcia i wybrzuszenia, skazę na pozornie idealnej powierzchni. To niskie białe ogrodzenie jest jak nasze małżeństwo. Ono również było kiedyś gładkie i idealne, dopiero z czasem pojawiły się pierwsze szczerby, potem kolejne i kolejne… Trzeba się dobrze przyjrzeć, aby je dostrzec, my jednak jesteśmy ich świadomi. Parę razy próbowaliśmy je maskować – uroczysta kolacja tu, romantyczny wypad tam. Dawka małżeńskiej szpachli przygładzona czułym gestem i kosztownym upominkiem. To nawet działało. Słupek rtęci na termometrze uczuć wędrował w górę, powierzchnia wygładzała się jak tafla jeziora w spokojny wieczór albo czoło człowieka, który właśnie pozbył się wyjątkowo bolesnej zgryzoty.

Czy można jednak zapomnieć, co kryje się pod spodem?

Natalia nie potrafiła.

Tego ranka wykrzyczała, że mnie nienawidzi i że woli umrzeć, niż tkwić w związku, w którym nic się nie zmienia. Potem wybiegła z domu, trzasnąwszy mocno drzwiami. Nim dotarło do mnie, że muszę za nią pobiec, rozpłynęła się jak we mgle. Po prostu zniknęła. Stałem na brukowanym podjeździe, wciąż wilgotnym po nocnym deszczu, wodząc dookoła zaniepokojonym spojrzeniem. Życie na Miodowej toczyło się jak zwykle. Przed kamienicą naprzeciwko grupka dzieci rysowała coś kredą na chodniku. Jakiś mężczyzna wchodził do biura geodezyjnego. Zza płotu sąsiadki dobiegało radosne popiskiwanie psa. Zapachy napływające z piekarni mieszały się z wonią przypalonego mleka. Dzień jak co dzień na uroczej podmiejskiej uliczce. Znajomy obrazek, z jedną znaczącą różnicą: nie było na nim Natalii.

Gdy tak stoję oparty o furtkę, wraca do mnie echo porannej awantury. Brutalne słowa Natalii przerywane są dźwiękami policyjnych syren i tupotem biegnących stóp.

– Wszystko w porządku? – słyszę.

Podnoszę głowę i napotykam zaniepokojoną sąsiadkę. Ma na imię Justyna i prowadzi niewielką kwiaciarnię. Przyszła do nas parę tygodni temu, wyraźnie skrępowana, i zapytała, czy mielibyśmy coś przeciwko przycięciu bukszpanowego krzewu rosnącego w rogu naszej posesji. Odparłem zgodnie z prawdą, że nie marzę o niczym innym jak o wykopaniu go z korzeniami, ale wciąż brakuje mi na to czasu. „Jak na wszystko” – dopowiedziała ze śmiechem Natalia, a ja zrozumiałem, że pod płaszczykiem żartu kryją się od dawna nagromadzone pretensje. Awantura była tylko kwestią czasu. Zawziąłem się więc i w następną wolną sobotę wykopałem to cholerstwo, załadowałem na taczki i wywiozłem za dom. Wieczorem rozpaliliśmy ognisko, płomienie pożerały z trzaskiem kolejne gałązki, a my siedzieliśmy objęci na kocu rozłożonym na trawie, sączyliśmy schłodzone piwo i obserwowaliśmy skry strzelające w ciemniejące niebo. Upajałem się zapachem włosów Natalii i jej bliskością, przez cienką bawełnianą sukienkę czułem żar ciała, które znałem jak własne. Tego wieczoru towarzyszyło mi wrażenie, że staliśmy się jednością. Potem w łóżku zapragnąłem poczuć to ponownie. Wyciągnąłem rękę, pieszczotliwym ruchem musnąłem ramię żony, lekko zsuwając cienkie ramiączko koszuli nocnej. W półmroku sypialni dostrzegłem, jak jej mięśnie się napięły, a zaraz potem Natalia naciągnęła kołdrę po szyję i rzuciła mi przez ramię przepraszający uśmiech oraz kilka zdawkowych słów. Nawet nie zauważyłem, kiedy jej drobne ciało skuliło się na brzegu posłania, a moja ręka wylądowała na chłodnym prześcieradle. Tyle, jeśli chodzi o poczucie jedności, myślę, wpatrując się w oczy sąsiadki.

– Dobrze się pan czuje? – dopytuje.

Uśmiecham się krzywo.

– To tylko skurcz – kłamię. – Chyba zbyt szybko zerwałem się z fotela, a te syreny…

Kiwa głową ze zrozumieniem. Jej wzrok odruchowo wędruje ku wzgórzom górującym nad Miodową. Dzień jest pogodny i bezwietrzny, ale wiotkie gałązki porastających je brzóz poruszają się w lekkim tańcu na tle błękitnego nieba. „Jak tu pięknie – powiedziała Natalia, gdy po raz pierwszy oglądaliśmy dom. – Tylko spójrz na te drzewa, Dominiku! To wymarzone miejsce na samotne wędrówki!” Pamiętam, że się obruszyłem: dlaczego samotne? Roześmiała się. „Och, no przecież wiesz, każdy potrzebuje chwili samotności. Odrobiny wytchnienia od drugiego człowieka”. Czy właśnie wytchnienia ode mnie szukałaś na wzgórzach, Natalio?, zadaję sobie w duchu to pytanie.

Justyna coś mówi, ale przerywa jej narastający jazgot nadjeżdżającej karetki. Obserwujemy sunący ulicą pojazd. Za szybą majaczą cienie członków załogi ratunkowej, światła ambulansu rozlewają się niebieską plamą na wilgotnym asfalcie. Dzieci bawiące się na chodniku porzucają niedokończone bazgroły i zniszczone kawałki kredy i uciekają z piskiem w głąb jakiegoś podwórka. Karetka zatrzymuje się przy bramie prowadzącej na teren budowanego osiedla. Między ogrodzeniem z blachy falistej a drewnianym płotem należącym do Pytlaków biegnie dróżka. Mieszkańcy Miodowej korzystają z niej, aby się wdrapać na wzgórze, pospacerować z dziećmi albo spuścić psy ze smyczy i pozwolić im się wybiegać wśród wyschniętych badyli i brzozowych samosiejek. Ale na wzgórze można też dotrzeć z drugiej strony, od ulicy Gwieździstej. Skoro ambulans podjeżdża od tej strony, to prawdopodobnie chodzi o kogoś z tej ulicy. Kogoś spośród nas. Ze zmarszczonych brwi sąsiadki wyczytuję, że myśli o tym samym. Jej ciałem wstrząsa dreszcz.

Chcę ją zapytać, czy widziała Natalię, ale w tej samej chwili trzaskają drzwi księgarni i przed dom wychodzi właścicielka. Unosi rękę w geście pozdrowienia, a wtedy Justyna posyła mi blady uśmiech i ciasno obejmując się ramionami, rusza ku przyjaciółce. Przystają obok furtki, pochylają ku sobie głowy i rozmawiają. Ich głosy są przyciszone, ale mowa ciał oczywista. Spoglądają na krzątających się wokół samochodu ratowników, pobladłe twarze zwracają ku zarośniętej ścieżce. Często widuję je w tym miejscu: Justyna spaceruje z psem – czasami towarzyszy im mężczyzna, którego nie znam, a właścicielka księgarni biega tamtędy każdego ranka. Gdy przy porannym goleniu wyglądam przez okno, widzę oddalające się plecy i ciemny kucyk podskakujący w rytm kroków. Zazwyczaj biegnie w stronę miasta, wspina się na wzgórze od strony Gwieździstej, a potem zbiega wzdłuż ogrodzenia Pytlaków. Potem siada na stopniach werandy i odpoczywa. W niektóre dni inżynier wynosi jej kawę, w inne obok sadowi się kot.

To zaskakujące, jak wiele można zaobserwować, prześlizgując się wzrokiem po życiu sąsiadów. Wcale nie trzeba się intensywnie wpatrywać, by dostrzec to lub owo. Czy inni widzą nas? Nasze drobne codzienne zwyczaje? Gesty, które dawno straciły na znaczeniu, a składają się na małżeńskie nastroje?

Gdzie jesteś, Natalio?

Dokąd pobiegłaś, gdy zatrzasnęłaś drzwi domu?

Na wzgórze, między drzewa, które miały zapewnić ci upragnioną chwilę samotności? Zakrawałoby to o ironię, skoro wykrzyczałaś mi w twarz, że właśnie samotności masz powyżej uszu. Mojej nieobecności. Milczenia. Ciągłych wyjazdów. Telefonów odzywających się w dzień i w nocy.

Czy schroniłaś się przed tym wszystkim na wzgórzach?

Czy tam…?

Przez myśl przemyka mi, że powinienem pobiec na miejsce zdarzenia. Wyminąć ratowników wlokących się po ścieżce i zanim ktokolwiek mnie powstrzyma, upewnić się, że to nie ty. Moja Natalia. Dlaczego więc tkwię tu oparty o ten cholerny biały płot, a nogi mam jak z waty? Dlaczego pozwalam zawładnąć sobą jakiejś pieprzonej słabości i nic nie robię?

Oddycham głęboko kilka razy, a potem powoli ruszam ku sąsiadkom. Może już coś wiedzą, może coś usłyszały albo dostrzegły? Gdy przechodzę przez ulicę, nadeptuję wyschniętą gałązkę. Zmiażdżona podeszwą pęka z głośnym trzaskiem. Justyna obraca lekko głowę, przez jej twarz przemyka cień smutnego uśmiechu. Odchrząkuję i już chcę zapytać o Natalię, ale w tej samej chwili otwierają się drzwi piekarni, którą właśnie mijam, a w progu pojawia się pani Barbara. W napięciu wpatruje się w karetkę, mnąc w dłoniach brzeg fartucha.

Przez uchylone drzwi piekarni dostrzegam ją. Moją żonę. Siedzi przy stoliku obok wejścia, zgarbiona, zamyślona, nerwowo porusza skrzyżowanymi nogami. Mam wrażenie, że nie widzi nikogo i niczego: ani mnie, ani stojącej w progu właścicielki piekarni, ani pulsujących świateł ambulansu zaparkowanego u wylotu ścieżki. Nie widzi nawet kubka, który łokciem przesuwa niebezpiecznie blisko krawędzi stołu. W końcu wnętrze piekarni wypełnia brzdęk tłuczonego naczynia, Natalia mruga i nasze spojrzenia się krzyżują. Mijając zdezorientowaną Barbarę, uśmiecham się do niej przepraszająco, a wtedy moja żona raptownie się prostuje i krzyżuje ramiona na piersi.

Obserwuje mnie spod opuszczonych rzęs, gdy kucam obok stolika i zbieram kawałki porcelany. Dostrzegam napinające się mięśnie, bladość przygryzanych warg i smugę rozmazanego tuszu w kąciku lewego oka. Widzę, że tkwi w niemym oczekiwaniu, i wiem, co jest tego przyczyną. Dlatego odkładam fragmenty roztrzaskanego kubka na stolik i nadal kucając, szepczę:

– Przepraszam, kochanie.

Natalia zaciska powieki i przygarnia moją głowę do swojego brzucha. Tuli mnie tak, jak tuli się przemarznięte dziecko albo przerażonego wybuchem fajerwerków szczeniaka. Jej oddech staje się miarowy, a kiedy unoszę głowę i patrzę na nią, widzę, że jej twarz się wygładza. Tylko spojrzenie nadal jest nieobecne. Natalia wpatruje się w okno, delikatnie gładząc mnie po głowie i mrucząc cicho:

– Tak, już dobrze. Wszystko będzie dobrze…NATALIA

W piekarni przy Miodowej kawa ma lekki posmak czekolady. Kiedy unoszę kubek do ust i popijam ją małymi łykami, na języku budzi się słodkie wspomnienie cukierków, które przed laty matka przynosiła do domu w dniu imienin. Były twarde jak kamień, ale gdy wystarczająco długo potrzymało się je w buzi, nagle usta zalewała fala czekoladowej rozkoszy. Przyjmując z rąk pani Basi drugi kubek, myślę, że chętnie bym ich skosztowała. Bóg mi świadkiem, że potrzebuję przyjemności, choćby tylko czekoladowej.

– Poczekaj, dziecko… – prosi właścicielka i nurkuje pod ladę.

Kiedy się wychyla, w dłoni trzyma słoiczek i szablon z rysunkiem serca. Po chwili na mojej kawie rysuje się pękaty kształt, który bardziej przypomina wypięte pośladki niż symbol walentynek. Barbara też to dostrzega i parska zirytowana.

– No i masz… Chciałam ci przyozdobić napój, a wyszło mi grube dupsko. Klarze lepiej to wychodzi, ale pomyślałam, że się nauczę… – Chce zabrać kubek, ale przytrzymuję jej rękę i zaglądam głęboko w orzechowe oczy.

– Jest w porządku, pani Basiu, naprawdę. Po prostu tak już jest… Czasem dostajemy serce, a innym razem wielką dupę.

Płacę za obie kawy i wracam do stolika przy wejściu. Zawsze wybieram to miejsce, od pierwszego razu, gdy moja stopa przestąpiła próg piekarni na Miodowej. Wprawdzie minęło już wiele miesięcy, ale nadal pamiętam, jak zaskoczył mnie ten lokal. Weszłam tu po bułki, ciesząc się bliskością piekarni i składając w duchu przyrzeczenie, że codziennie będę biegać po świeże pieczywo na śniadanie. Czego się spodziewałam? Drewnianych regałów? Wiklinowych koszy wyściełanych papierem? Z pewnością nie mebli z malowanych palet, bukiecików kwiatów w słoikach po dżemie ani sąsiadów zgromadzonych przy stoliku w rogu, roześmianych, pogrążonych w żywej dyskusji i wyglądających na tak ze sobą zżytych, że poczułam się nie na miejscu. Jakbym bez pytania wkroczyła do czyjegoś domu i chciała zająć miejsce na najwygodniejszej kanapie.

Towarzyszyło mi również wrażenie, że zgromadzone towarzystwo zamilknie, urażone bezczelnością intruza i w niemym rozkazie wskaże drzwi. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Zza stolika podniosła się rudowłosa kobieta, później dowiedziałam się, że to Klara, synowa właścicielki piekarni, i uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie. Wsunęła się za ladę, musnęła spojrzeniem menu zawieszone na ścianie i zapytała, na co mam ochotę. Poprosiłam więc o bułki, po które specjalnie przyszłam, a potem, tknięta impulsem, jeszcze o kawałek piaskowej babki i kubek earl grey. Usadowiłam się przy stoliku obok wejścia, bo był najbardziej oddalony od tamtej wesołej grupki, ale z czasem doceniłam i inne walory tego miejsca.

Dzisiaj również je zajmuję. Ten sam stolik, to samo krzesło. Przez przeszklone drzwi jak na dłoni widzę ulicę, ciągnący się za nią niski, biały płotek oraz dom, który znajduje się tak blisko, że potrafię dostrzec nawet takie szczegóły jak zgaszoną zieleń rolety na piętrze i donicę z geranium zdobiącą wejście. Kwiaty tryskają spomiędzy listowia jak krwiste gejzery, bujne, tak zachwycające, że aż wzbudzają zainteresowanie przechodniów. Co to za odmiana? Na czym tak rośnie? – pytają, a ja odpowiadam, że to zasługa nawozu dobranego przez sąsiadkę z kwiaciarni obok. Kręcą głowami z niedowierzaniem, odchodzą powoli, z trudem odrywając wzrok od olśniewającego kwiecia, jakby nie dowierzali, że za urodą rośliny stoi płynny nawóz z zielonej butelki, i do końca się łudzili, że przyłapią mnie na odprawianiu magicznych rytuałów nad zwilżonymi rosą płatkami.

Na schody pada cień, a po chwili wejście do piekarni zasłania krągła kobieca postać. Brzdęka dzwonek zawieszony u drzwi. Mrugam, unoszę kubek do ust i upijam kolejny łyk kawy. Serce – albo dupa – osiada na ściankach naczynia, skrobię je paznokciem i oblizuję. Jednym uchem słucham cichego głosu klientki. Dwa pszenne, sześć kajzerek, tamten paluch z makiem, pani Basiu, a kiedy będzie jakieś ciasto z kruszonką, słyszała pani…

– O Boże! – wykrzykuje właścicielka piekarni i zapomniawszy o upychanym w szarych torebkach pieczywie, wybiega zza lady. Podchodzi do drzwi, spracowaną dłonią osłania oczy przed ostrym słońcem, przytula czoło do nagrzanej szyby. Jej wzrok wędruje niespokojnie wzdłuż ulicy, czoło przecinają głębokie bruzdy, aż w końcu wbija spojrzenie gdzieś w dali. Dokonuję szybkich obliczeń i uznaję, że spogląda na dom Pytlaków albo rozciągające się dalej wzgórza. Po chwili odwraca się do stojącej przy ladzie kobiety. – Wiadomo, co się stało? I… kto to?

– Kobieta, podobno w podeszłym wieku… – odpowiada klientka. Wyczuwam w jej tonie nutę zadowolenia, jakby się cieszyła, że jako pierwsza może przekazać Barbarze Kwiatkowskiej dramatyczne wieści. Może dzięki temu czuje się bardziej potrzebna. Wszyscy tego podświadomie pragniemy: chcemy być niezbędnym trybikiem maszynerii tego świata.

Obserwuję ją kątem oka. Wsuwa zakupy do materiałowej torby w tęczowe pasy, upycha, by wszystkie się zmieściły, i od czasu do czasu przerywa tę czynność, aby żywą gestykulacją wzbogacić przytaczaną opowieść. Smutną opowieść, w której przypadkowy biegacz natyka się na rozciągnięte na ścieżce ciało. Widzę je oczami wyobraźni: starą kobietę w kwiecistej sukience, którą pokonała nagła słabość, zawał, wylew czy jeszcze inne cholerstwo. Może wracała z porannej mszy i chciała skrócić sobie drogę przez wzgórza. Albo szła do sklepu, w którym przywykła robić poranne zakupy. Albo do piekarni po ulubione bułki i ciasto z kruszonką…

Barbara odwraca głowę i nasze spojrzenia się krzyżują. Ze smutnych orzechowych oczu wyczytuję, że pomyślała o tym samym.

Równocześnie gdzieś w oddali odzywa się sygnał nadjeżdżającej karetki. Spoglądam przez okno i dostrzegam Dominika. Stoi przed drzwiami, kręcąc głową na boki. Wiem, że mnie szuka. W końcu niezadowolony schodzi po schodach, mija donicę z geranium i zbliża się do furtki. Obok przystanęli jacyś ludzie, dyskutują, wyraźnie poruszeni. Dominik podchodzi do nich i zagaduje. Może pyta o mnie albo po prostu chwali piękny poranek? Po ich słowach sztywnieje. Unosi głowę i przeczesuje wzrokiem ulicę. Nie może dostrzec mnie przez drzwi piekarni, ale i tak kulę się na krześle. Zapewne dowiedział się o martwej kobiecie znalezionej na wzgórzach i przypomniał sobie, co wykrzyczałam mu w twarz, zanim wybiegłam z domu. Pewnie pomyślał też o najgorszym.

Nie powinno się mówić o pragnieniu śmierci. Szczególnie jeśli w rzeczywistości wcale się jej nie chce. Nie wolno kusić losu, tak mawiała moja matka. Ileż razy słyszała, że nienawidzę swojego życia, że wolałabym, by trafił mnie szlag. „Czy ty w ogóle masz pojęcie, co mówisz? Wiesz, ilu ludzi modli się o zdrowie i o życie? Wiesz, ilu sprzedałoby duszę, by zyskać jeszcze rok, miesiąc, dzień?” – pytała przerażona.

Czy Dominik jest przerażony na myśl, że uczyniłam coś strasznego, ostatecznego? Czyż nie zna mnie na tyle, by wiedzieć, że zbyt mocno kocham życie i za bardzo pragnę być szczęśliwa?

Mam ochotę wyjść z piekarni i pobiec w jego stronę, wyciągając ramiona. Zamknąć go w krzepiącym uścisku, obsypać wykrzywioną grymasem strachu twarz ciepłymi pocałunkami. A potem przypominam sobie poranną awanturę. Jedną z tych, w których krzyżują się sztandarowe „bo ty zawsze…” i „a ty nigdy…”, tygodniami tłumione urazy puchną i puchną, nabierając ciężaru, który ugniata pierś jak nocna zmora i wyciska z niej słowa, które nie powinny paść. Słowa, których nie da się na powrót wgnieść w język, gorzkie, raniące. Takich słów padło między nami tego ranka wiele, a ich zwieńczeniem, swoistą wisienką na małżeńskim torcie, okazało się moje stwierdzenie, że nie chcę tak dłużej żyć. Wstydzę się tego, wspomnienie tych kilku wycedzonych w złości słów sprawia mi ból, ale jeszcze większy powoduje obraz chłodnych oczu Dominika, obojętnego wzruszenia ramion i pleców znikających za drzwiami sypialni.

Wspomnienie to sprawia, że nieruchomieję na krześle, nad kubkiem z resztką kawy i dupą rozsmarowaną na jego ściankach. Czasem serce, czasem dupa, myślę i tylko widok zmartwionej Barbary przyklejonej do szyby drzwi wyjściowych powstrzymuje mnie przed parsknięciem śmiechem.

Obserwuję Dominika. Rozmawia teraz z Justyną, ale jego czujne oczy prześlizgują się po budynkach, okolicznych drzewach, zaroślach i latarniach. Gdy właścicielka kwiaciarni odchodzi, mój mąż sprawia wrażenie całkiem wyzutego z sił. W końcu wolnym krokiem rusza Miodową, przecina ulicę, zmierza ku piekarni. Teraz widzę wyraźnie przerażenie malujące się na jego twarzy, nienaturalną bladość policzków i kurczowo zaciśnięte szczęki. Uświadamiam sobie, że jego lęk… troska wylewająca się z błyszczących oczu, leciutko drżące wargi… to wszystko sprawia mi osobliwą przyjemność. Chcę, by mój mąż tak na mnie spoglądał: z czułością, zainteresowaniem. Chcę, by nasze małżeństwo było takie jak kiedyś. Zanim wydarzyło się tamto. Zanim w mojej piersi uwił sobie gniazdo podstępny demon.

Barbara otwiera drzwi piekarni i wychodzi, a wtedy wzrok Dominika zatrzymuje się na mnie. Ulga malująca się na jego twarzy jest bardziej wyrazista niż tysiące miłosnych zaklęć, niż miliony kłamstw i wymówek. Ten widok sprawia, że ciałem wstrząsa dreszcz. Potrącony kubek rozpada się na kawałki z głośnym brzdękiem.

Dominik zbiera potłuczoną porcelanę i próbuje uchwycić moje spojrzenie. Wyszeptuje przeprosiny.

Rozluźniam się i przytulam jego głowę.

Przede mną na blacie leżą resztki kubka. Złowrogo szczerzą się porcelanowe zęby. Utytłane roztopionymi wiórkami wyglądają jak skąpane we krwi. Na języku nadal czuję rozkoszną słodycz i przychodzi mi na myśl, że nawet dupa może mieć smak czekolady.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: