Nocna zmiana - ebook
Nocna zmiana - ebook
Londyńskie życie Gosi Golab to pasmo klęsk. Były chłopak złamał jej serce. Praca na kasie niszczy jej duszę. Rozwód rodziców rujnuje jej finanse, bo ojciec – imigrant z Polski – wyprowadził się na działkę i regularnie potrzebuje pieniędzy. A współlokatorka oskarża ją o morderstwo.
Gosia jednak się nie poddaje. Postanawia zmienić swoje życie. Teraz na pewno wszystko się ułoży, prawda? Przecież wszechświat nagradza dobrych ludzi.
No właśnie... problem w tym, że Gosia Golab nie jest szczególnie dobrym człowiekiem.
*
Nocna zmiana, brawurowo łącząca zmysł obserwacji Doroty Masłowskiej i humor rodem z kartek Dziennika Bridget Jones, to anglojęzyczny debiut powieściowy znanej z łam „Pisma” Ani Bas – Polki mieszkającej i tworzącej w Wielkiej Brytanii. Doceniony przez zachodnią prasę, jest w równym stopniu komedią romantyczną, zjadliwą satyrą społeczną i listem miłosnym skierowanym do wszystkich zmagających się z życiem emigrantów i ich rozdartych między ojczyznami dzieci.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-9025-9 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Późny piątkowy wieczór w dużym, całodobowym supermarkecie, znanym z nieetycznych praktyk. Gosia Golab siedzi na kasie numer czternaście. Jej zmiana trwa od trzech godzin i siedemnastu minut. Do kolejnej przerwy na herbatę zostały jeszcze czterdzieści trzy minuty. Jej makijaż rozpływa się w neonowym świetle. Jest rozpalona. Mężczyzna jej marzeń po raz czwarty w tym miesiącu wybiera kolejkę do jej stanowiska. W niczym nie przypomina Andy’ego, jej eksa, który wystawił ją do wiatru. Wygląda piorunująco, nawet gdy niecierpliwi się w kolejce. O boże, czegoś od niej chce.
– Czemu nie otworzycie więcej kas?
Gosia odpowiada mu z radosnym uśmiechem, licząc na to, że on nie weźmie jej uprzejmości za korporacyjną zagrywkę.
– W ten sposób zachęcamy klientów, by wieczorami korzystali ze stanowisk samoobsługowych.
On zerka na telefon.
– Ledwie minęła jedenasta.
Ona pochyla się nad taśmą transmisyjną, odsłaniając dekolt. Podnosi drogie wino musujące i sczytuje kod.
– Razem czterdzieści dwa funty i trzydzieści pięć pensów. Ma pan może kartę stałego klienta?
On wyciąga spod pachy pieczołowicie złożoną reklamówkę i chowa do niej zakupy, gdy ona nabija na jego kartę ekopunkty. Zawsze tyle samo – sześćdziesiąt dziewięć. Pewnego dnia on zrozumie ukryte znaczenie tej liczby, a wtedy z miejsca się w niej zakocha. Przejrzy wszystkie paragony, by upewnić się, że jest mu oddana. Przybiegnie do kasy z co najmniej dwoma bukietami róż po pięć funtów dziewięćdziesiąt dziewięć pensów. Uklęknie na jedno kolano i jasną jak słońce angielszczyzną poprosi: „Wyjdź za mnie”.
Potem wyliże ją w toalecie dla personelu i będą żyli długo i szczęśliwie.
Dziś wieczorem przyszedł też ten roztrajkotany grubas. Gdy obok dwóch rzędów napojów gazowanych układa na taśmie górę ziemniaków po promocyjnej cenie, spod jego tiszertu wyziera włochaty brzuch. Nagle zaplata palce, płynnie zgina nadgarstki, faluje ramionami i zwraca się do mężczyzny jej marzeń.
– Och, szampan! Ktoś urządza imprezę. Może znajdzie się jeszcze jedno zaproszenie?
Mężczyzna jej marzeń, w białych słuchawkach szczelnie otulających uszy, obrzuca go przelotnym spojrzeniem i rusza przed siebie. Pewnie słucha wiadomości ze świata albo prowokującego do myślenia wywiadu z kardiochirurgiem, a może _La forza del destino_, jednej z najwspanialszych arii (wedle wyszukiwarki Google).
– Takiemu ważniakowi szkoda czasu na pogawędki – mówi grubas.
– Słucham? – Gosi to się nie podoba.
– Sama pani widzi. Co za ciotowaty elegancik!
Kiełbaskowatym palcem pokazuje na wyjście. Za mężczyzną jej marzeń zasuwają się podwójne drzwi i zjada go mrok na słabo oświetlonym parkingu.
Gosia wzdycha.
– Czemu pan się go czepia?
– Ja się czepiam?
Kropelki śliny tryskają z ust grubasa i spadają na wagę. On nachyla się i próbuje je zetrzeć rękawem. Gosia, szybsza od niego, usuwa je ściereczką. Gość się prostuje i podciąga jeansy.
– To on jest nieuprzejmy. Nie podziękował pani, a mnie w ogóle nie zauważył, jakbyśmy się nie znali. Przecież korzystamy z tych samych pryszniców na siłowni. Chyba nie tak trudno rozpoznać mnie w spodniach.
– Pięć funtów siedemdziesiąt dwa pensy. Ma pan kartę stałego klienta?2
Sobotni poranek. Niewielki pokój o kremowych ścianach w mieszkaniu na parterze z dostępem do ogrodu, ale bez dostępu do internetu. Jest tu wszystko, co niezbędne: jednoosobowe łóżko, szafa tekstylna, wielofunkcyjne jasnopomarańczowe krzesło z laminatu, wysoka, wąska komoda i jedna półka ścienna przy oknie. Na komodzie małe lustro, a na półce trzy czarne notesy. Cylindryczny klosz spowija pajęczyna. Na krześle leży stos ubrań. Na łóżku w pościeli leży naga Gosia. Próbuje dojść.
Szczęk klucza w zamku. Skrzypienie otwieranych drzwi, szelest reklamówek i kroki dwóch osób. Gosia wyciera palce o prześcieradło. Jest wkurzona. W zeszłym miesiącu spokojnie i z opanowaniem powiedziała Lyndsey:
– Żadnego sprowadzania do domu chłopaków w mój jedyny wolny dzień w tygodniu. Muszę odpocząć.
– Nie ma sprawy. Zaznacz w kalendarzu na czerwono, kiedy nie pracujesz, to nie będę go przyprowadzać.
Zaznaczyła. I tak się zjawił.
Mieszkanie wypełnia niemrawa popowa melodia. W powietrzu rozchodzi się woń smażonej cebuli. Dość tego. Gosia wpadnie zaraz do kuchni i powie: „Wynoście się! Mówiłam, że muszę odpocząć. W tym tygodniu znów spędziłam w pracy czterdzieści pięć godzin. Nie mam ochoty oglądać twojego chłopaka, gdy próbuję pozbierać myśli. Mam dziś wolne. Kiedy się nauczysz szanować mój czas? Od kiedy widujesz się z tym gliniarzem od siedmiu boleści, wszystkich wokół masz w nosie. Czas dorosnąć. Nie masz nic lepszego do roboty, niż udawać zakochaną?”.
Wtedy zabiorą tę swoją patelnię ze skwierczącą cebulą i pójdą w cholerę. A ona jakby nigdy nic wyłączy kuchenkę.
Wkłada ubranie z poprzedniego dnia, począwszy od skarpetek. Kiedy zapina bluzkę, dociera do niej swąd przypalonego taniego mięsa. Zanim się z nimi skonfrontuje, musi się wysikać. Pędem przemierza przedpokój i uderza głową o ramię Keva wychodzącego z kuchni.
Lyndsey przekrzykuje muzykę.
– Zjedz z nami obiad.
– Mamy żarcia jak dla całej armii – dodaje ze śmiechem Kev.
– Dzięki, ale wolę płatki kukurydziane.
Gosia prawie popuszcza w majtki. Kev też idzie do łazienki. Jednocześnie robią w jej stronę trzy kroki. Ona pierwsza chwyta za klamkę.
– Strasznie chce mi się kupę – oznajmia Kev. – Trzymam od rana.
Gosia posyła mu lodowate spojrzenie.
– Trzeba było załatwić sprawę na mieście.
Kev wpycha się do środka.
– Gosia, ale z ciebie jajcara!
Rygluje za sobą drzwi. Gosia odwraca się zrezygnowana.
Lyndsey chwyta ją za ramię, zaciąga do kuchni i szepcze:
– Nie uwierzysz. Kevin zaprosił mnie na śniadanie do tej eleganckiej knajpki na głównej ulicy. Zarezerwował stolik przy oknie! Czuję, że coś się święci. Co chwilę wkłada rękę do kieszeni.
Gosia unosi brew i zaciska uda.
– Drapie się po jajach?
Lyndsey wciąż szepcze z przejęciem, przestępując z nogi na nogę.
– Chyba kupił pierścionek. W zeszłą niedzielę, gdy mijaliśmy jubilera, udawał, że ogląda zegarki, ale ja wiem swoje. Pokazałam na pierścionek z wielkim brylantem i powiedziałam: „Takie cacko to wspaniały dodatek do każdego stroju”. A on na to: „Pasowałby do twoich oczu”. Więc ja wtedy: „Chyba żartujesz”. A on: „Wcale nie”. No to mówię: „Zawsze o takim marzyłam”. A on: „Marzenia czasem się spełniają”. Więc pytam: „A ty o czym marzysz?”. Na to on: „O roleksie”.
Gosia patrzy na nią ze współczuciem.
– Może chce cię poprosić o pożyczkę?
Lyndsey wlewa na patelnię z puszki krojone pomidory i skrobie widelcem o teflon. Kev wchodzi do kuchni, trzymając prawą dłoń tam gdzie zawsze, czyli w kieszeni spodni.
– Lepiej tam nie wchodzić. Totalna rzeź!
Gosia rozdyma nozdrza.
– Użyłeś odświeżacza?
On patrzy na nią zdezorientowany.
– Po co?
– Odświeżacze powietrza są rakotwórcze – stwierdza Lyndsey. – Mówili w zeszłym tygodniu w wiadomościach.
Gosia marzy o raku. Idzie do łazienki. Ten fiut znów wytarł ręce w jej ręcznik. Spuszcza wodę, bierze sprej i rozpyla odświeżacz w całym pomieszczeniu. Gdy dezynfekuje deskę, rakotwórcze kropelki osiadają na jej skórze.
– Co za frajerzy, jedno warte drugiego – mamrocze. – Kev, nigdy nie zostaniesz detektywem! Do końca życia będziesz ochroniarzem. A ty, Lyndsey, lepiej przestań się łudzić, że będziesz nakładać akryl na paznokcie słynnych modelek. Piękne kobiety nie otaczają się ludźmi, którzy nie mają nic do powiedzenia!
Zaraz się uspokoi, stłumi chęć zdzielenia ich szczotką toaletową, wyjdzie i się z nimi rozprawi.
Najpierw jednak opróżni pęcherz.3
Mała biblioteka dzielnicowa. W czytelni zawstydzone pryszczate nastolatki tłoczą się w kolejce do stanowisk komputerowych. Grupka chłopców podczas gry na telefonach rozlewa wirtualną krew. Gosia przybiegła tu przed tłumem uczniów i teraz, spocona pod pachami, siedzi przed ostatnim i najbardziej rzucającym się w oczy komputerem w sali. Loguje się na portal poetycki i czyta komentarze pod swoim wierszem.
Tym razem trafiła w dziesiątkę. Pisząc o Andym, swoim byłym chłopaku, zazwyczaj nie mogła złapać oddechu lub łkała, traciła nad sobą kontrolę i niszczyła coś małego, acz przydatnego (świecznik, szklankę, ołówek). Koniec z tym. Jest gotowa zacząć nowy etap. Znalazła kogoś, kto jej w tym pomoże. Ten wiersz odsyła do lamusa Andy’ego razem z jego fałszywym uśmiechem i odrażającą żoną i definitywnie zamyka tamten rozdział.
_R_M_ napisał: „Ale się nad sobą użalasz. Sięgnij po jakiś poradnik, zamiast pisać wiersze. Oczy mnie bolą od czytania! To marna historia w lichej literacko formie. Czy musimy na okrągło czytać o kobiecych doświadczeniach? Zajmij się czymś, co obchodzi WSZYSTKICH, a jeszcze lepiej zrobisz, jak rzucisz pisanie!”.
_Derek_Admin_ napisał: „Zależy ci na darmowym dostępie do portalu poetyckiego? Zostaw datek”.
_Rich_M_ napisał: „Poezja pisana przez kobiety z reguły stronniczo przedstawia zawód miłosny i rozgoryczenie duszy. Każdy się kiedyś zakochuje, ale tylko kilku poetów, podejmując ten temat, uniknęło taniochy, sztampy i pustosłowia. Moim zdaniem powinnaś na dobry początek poczytać Szekspira”.
_Kobieta_z_wąsami_ napisała: „Nie przejmuj się dupkami. Pisz dalej”.
_RichardMutton_PoetaEryMroku_ napisał: „Lepszy wiersz miłosny znajdziecie tutaj”.
Historia miłosna
Nienawidzę historii miłosnych
Od kiedy chłopak zostawił mnie dla kobiety w ciąży
Związali się
Gdy przechodziłam mały kryzys
Przeczytałam ich wiadomości
Kochaj mnie Przeleć mnie Kochaj mnie Przeleć mnie
Nie mieli wyrzutów sumienia
Przez niego już mi się nie chce
Być dobrą osobą
Wprowadził się do niej
Tuż przed porodem
Mam szparę między zębami
Którą próbuję wypełnić nadzieją:
Zasługuję na coś lepszego, nie ten to inny, do trzech razy sztuka4
Lyndsey zajmuje pokój o pistacjowych ścianach, zawalony starymi meblami, których nikt nie wziąłby za antyki. Duże szafy z wyszczuplającymi lustrami, dwa regały zapełnione płytami DVD, lampa stojąca z fioletowym płóciennym kloszem wciśnięta między graty. Toaletka zastawiona kosmetykami zasłania pół okna. Ostatni widoczny skrawek ściany pokrywają przyklejone na masie plastycznej pocztówki z wymarzonych celów podróży. Prawie całą podłogę zajmuje szerokie dwuosobowe łóżko przykryte włochatym jasnoróżowym kocem. Gosia siedzi na podłodze. Czyta.
Niedziela. Schudłam pół kilo.
Podczas śniadania, gdy smarowałam tost dżemem, GG powiedziała mi, że Vincenta zabito w jego własnej kuchni. Byłam w szoku. Często patrzę na jego dom. Jest spory i ładny, ma duże okna wykuszowe i kwitnie przed nim grusza. Kev i ja marzymy o takim.
GG twierdzi, że Vincenta znaleziono z nożem w klatce piersiowej. Takim zwykłym, kuchennym. Miałam wtedy nóż w ręce, co prawda nieostry, ale z wzorkiem na trzonku i nie wiadomo skąd naszła mnie straszna ochota, żeby dźgnąć GG w ten jej chudy tyłek.
Zapytałam ją, kto go zabił, choć nie sądzę, by wiedziała. Odparła, że sprzątaczka, i dodała, że nie trzeba było wielkiej siły, żeby go zaciukać. Oznajmiła to lodowatym tonem, bez cienia emocji.
Byłam w takim szoku, że aż podparłam się o stół, podczas gdy ona wbiła zęby w jabłko. Zawsze je w moim towarzystwie.
Zdaniem GG tylko sprzątaczka miała klucze do domu Vincenta, a na nożu zostały jej odciski palców.
Trzeźwo zauważyłam, że to pewnie dlatego, że sprzątaczka bywała u niego często, więc pewnie pełno tam jej DNA. A może to ona miała zginąć? Pękałam z dumy, kiedy to wymyśliłam. Oczami wyobraźni zobaczyłam całą tę historię w telewizji. GG spojrzała na mnie tak, jakby chciała powiedzieć: „Chyba żartujesz”, i zapytała, jak moje przygotowania do wakacji. Wiem, że tak naprawdę chodzi jej o to, czy zmieszczę się w nowy kostium kąpielowy. W zeszłym tygodniu coś mi odbiło i kupiłam taki o trzy rozmiary za mały. W dni powszednie zamierzam jeść tylko banany i jajka. Chcę latem, zerkając w dół, widzieć swoje okolice bikini. Sporo bym zaoszczędziła, gdybym sama się depilowała.
Kev powtarza, że uwielbia moje wałeczki, więc nie zamierzam stać się taką szczapą jak GG. Nic dziwnego, że faceci się nią nie interesują, skoro jest płaska jak deska. Kev uważa, że jest lesbijką.
Odparłam, że zarezerwowaliśmy hotel, a Kev już wydrukował przewodnik po pięciu miejscach, które trzeba koniecznie odwiedzić. Nie mogę się doczekać.
Gosia odkłada pamiętnik tam, gdzie go znalazła, pod poduszkę Lyndsey, wygładza koc i wychodzi.5
Mała i ciasna agencja pocztowa, która walczy o byt, różnicując źródła przychodu: metalowy stojak z pocztówkami, regał z artkułami papierniczymi, kserokopiarka i skaner. Sąsiadują tu dwa innowacyjne pomysły na biznes. W kącie niewysoki, uśmiechnięty mężczyzna za wąską ladą prowadzi punkt naprawy telefonów komórkowych. Z tyłu, nad jego głową, rozciąga się tęcza plastikowych oprawek na telefon, a w witrynie na bielonym papierze prezentuje się niewielki wybór niedrogich smartfonów z drugiej ręki. Serwisant za pomocą poskręcanych kabelków podpina telefony do laptopa starej generacji.
W przeciwległym kącie młoda kobieta wytatuowana od stóp do głów oferuje malunki na twarzy. Niektóre wzory, głównie podobizny popularnych superbohaterów i pyszczki słodkich zwierzaków, widnieją na zdjęciach w formacie A4, przyklejonych do ściany na masie plastycznej. Wśród klientów krąży segregator z pełną ofertą.
Na pozostałych sześciu metrach kwadratowych kolejki ustawione w różnych kierunkach po różne rzeczy krzyżują się jak autostrady na węźle. Toczą się rozmowy.
Gosia czeka na swoją kolej, by opłacić rachunki. Tego comiesięcznego przykrego obowiązku nie odważyłaby się wypełnić w bibliotece, za pomocą komputera, za bardzo bowiem obawia się o swoje bezpieczeństwo w sieci. Jakoś wytrzyma z tą bandą roszczeniowych emerytów, którzy najwyraźniej przyszli tu, żeby sobie pogadać za darmo. Czeka już od dwunastu minut, a obsłużono dopiero jedną osobę.
Dzwoni jej telefon. Radosny, staroświecki sygnał przykuwa powszechną uwagę. Na szarym ekranie wiekowej komórki wyświetla się czarny napis: „Matka”. Matka dzwoni tylko w pilnych sprawach. Gosia odbiera.
– Halo? – odzywa się nieśmiałym, powściągliwym tonem zarezerwowanym dla miejsc publicznych, licząc na to, że zagłuszy ją wrzawa dookoła.
– Gosiu, musimy porozmawiać. – Donośny, wylewający się ze słuchawki głos przyciąga uwagę stojącej przed Gosią pani w średnim wieku. Matka nabiera powietrza i atakuje kolejnym zdaniem. – Rozwodzę się z twoim ojcem.
Te pięć słów, niczym seria z karabinu maszynowego, przebija wewnętrzny pancerz Gosi, gwarantujący jej jaką taką stabilność.
– Wyprowadził się i nie wróci. – Matka mówi trochę bełkotliwie, jak ktoś, kto dochodzi do siebie po lekkim przedawkowaniu ulubionego środka uspokajającego.
Kobieta z przodu nastawia ucha. Gosia rozpoznaje złaknione spojrzenie rasowej tropicielki sensacji i ma ochotę wyjść, ale paraliżuje ją myśl o konieczności powrotu i ponownego dołączenia do kolejki, która w końcu zaczęła się zmniejszać.
Osłania mikrofon dłonią, odwraca się i pyta:
– Co się stało?
– Ktoś taki nie jest godny mojej miłości i uwagi – odpowiada matka. Zapewne przećwiczyła tę kwestię przed ciotką Clarą. – Powinnam była zaufać intuicji i już dawno się go pozbyć. To zaległe wiosenne porządki.
Rodzice nigdy nie udawali, że się kochają. Ich małżeństwo, podobne do układu biznesowego, sprowadza się do szeregu publicznych i prywatnych rytuałów: codziennego oglądania telewizji, cotygodniowego wyjścia do kościoła, comiesięcznego wywozu śmieci na wysypisko, dorocznego przyjęcia w ogrodzie i wakacji w nadmorskim kurorcie, tuż po sezonie (gdy spadną ceny wynajmu).
Osobno robią zakupy, jedzą i śpią. W ich sypialni, gdzie dwa jednoosobowe łóżka lgną do przeciwległych ścian, granicę wyznacza ciężki dywan przybity do parkietu.
Gosia pamięta jak przez mgłę, że kiedyś łączyła ich mocniejsza więź i może nawet się uśmiechali, ale od Katastrofy atmosfera w rodzinie się zmieniła. Na zawsze spowiło ich poczucie beznadziei.
Matka często wyzywa tatę od frajerów, idiotów, głupków i półgłówków. Czasem od niedorajdów. Często od cymbałów. Niekiedy od baranich głów. Dziś dorzuca do kolekcji nową obelgę:
– Twój ojciec to kłamca i nie chcę go więcej oglądać.
– Co przed tobą zataił? – szepcze Gosia.
– Wszystko – warczy matka.
Gosia kuli się w sobie.
Matka i ojciec razem tworzą dom. Tam odpływa myślami w chwilach udręki. To realne miejsce z niezmiennym kodem pocztowym rozprasza mroki niepewnej i nieprzewidywalnej przyszłości. Tam można uciec i się schronić. Gosia nigdy nie zatrzymałaby się tam na długo.
Jej pokój z dzieciństwa już dawno zmienił przeznaczenie, wciąż jednak istnieją inne niezagospodarowane pomieszczenia: spiżarnia, schowek pod schodami, przybudówka. Pierwsze, co przychodzi do jej skołatanej głowy, to pytanie: czy sprzedadzą dom?
– Postanowiłam sprzedać dom – oznajmia matka.
Kobieta w średnim wieku obraca się, by lepiej widzieć Gosię i słyszeć jej rozmowę, nieudolnie tuszując zainteresowanie dramatem jej rodziców i załamaniem jej struktury wsparcia. Posyła Gosi półuśmiech, wyrażający zatroskanie i zrozumienie, jakby chciała powiedzieć: „Życie stale nas zaskakuje. Bądź dzielna”.
Gosia rusza do drzwi. Chce jak najszybciej wyjść, ale ludzie stoją jej na drodze jak słupy. Wpada na mężczyznę wybierającego pocztówki. Przestępuje wózek, slalomem wymija nastolatka z psem i kobietę z torbą na kółkach. Unika ich spojrzeń, ignoruje pomruki niezadowolenia.
Wydostaje się na podupadłą ulicę handlową, gdzie ostre powietrze przyprawia ją o atak kaszlu.
– Mamo. – Opiera się plecami o ceglaną ścianę przy zepsutym bankomacie, szukając odpowiednich słów, by ostudzić rozmowę lub zacząć ją od nowa. – Co się stało?
– Gosiu, przecież mówiłam – irytuje się matka i wzdycha wymownie. – Zawsze stajesz po jego stronie – dodaje z urazą. – Okłamał mnie, Gosiu, i nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Zapada krępująca cisza, którą wypełnia dobiegająca z oddali syrena karetki i hałas samochodów.
Matka uspokaja się i przybiera łagodniejszy ton.
– Do zobaczenia w niedzielę. Bernie też przyjdzie. Wrócimy do sprawy, ale teraz muszę kończyć.
Matka się rozłącza. Gosia bije się z myślami. Powinna powiedzieć o tym siostrze? Czy Chrissy będzie mogła swobodnie porozmawiać, gdy za ścianą siedzi matka? Nie.
Kłamstwa ojca rozrosły się pewnie do rozmiarów łańcucha górskiego, skoro matka zdecydowała się na rozwód, choć wywoła on publiczną aferę. Tata ma romans? Zaciągnął jeszcze większe długi? Popełnił przestępstwo?
Gosia powstrzymuje się przed kurtuazyjnym telefonem, wciąż bowiem dźwięczy jej w uszach rzucone przez matkę oskarżenie o stronniczość. Decyduje się wystukać grzecznościowe pytanie: „Cześć, Tato, jak się masz?”, po czym przez dziesięć minut wpatruje się w ekran. W końcu przychodzi wymijająca odpowiedź:
OK. Zajrzyj do mnie, jak następnym razem wpadniesz do domu. Przyda mi się twoja pomoc. Ale. Nie martw się. Nie ma o co. Ściskam, T.6
Mała biblioteka dzielnicowa. Dział kryminałów i fantastyki naukowej służy jako zatoczka dla wózków. Sześcioro dzieci, dwie matki i jeden ojciec stoją w kolejce do toalety dla niepełnosprawnych. Kącik młodych czytelników jest zatłoczony. Wszędzie raczkujące maluchy i ich opiekunki. Młoda kobieta klaszcze i śpiewa: „Mary małą owcę ma, która biała jest jak mgła. Raz do szkoły poszły dwie, dzieci ucieszyły się”.
Cztery stanowiska z komputerami pośrodku sali są wolne. Gosia zajmuje piąte, to najbliżej okna. Ma w uszach zatyczki wielokrotnego użytku. Nie spała. Całą noc trzęsły jej się ręce i brakowało powietrza. Na pokrowcu materaca zostały żółte plamy zimnego potu. Bladym świtem dostała biegunki. Wpisuje do wyszukiwarki: „jak poradzić sobie z lękiem”. Odpowiedź znajduje na stronie NaszChlebPowszedni.org:
By poradzić sobie z lękiem, najlepiej zaufać naszemu Panu Jezusowi Chrystusowi.
Ciocia Clara ufa Jezusowi bardziej niż rodzinie. Dlatego emeryturą dzieli się z kościołem parafialnym. Google oferuje tańsze rozwiązanie – wieloskładnikowe krople uspokajające za trzydzieści osiem funtów i dziewięćdziesiąt pięć pensów. To niewygórowana cena za spokój ducha, ale za te pieniądze można kupić tylko pięćdziesięciomililitrową fiolkę. Nie wystarczy nawet na tydzień.
Młoda kobieta śpiewa i klaszcze: „Mrugaj, mrugaj, gwiazdko ma. Cudna jest uroda twa”.
Kontynuując poszukiwania, Gosia trafia do działu politycznego w pewnym amerykańskim dzienniku:
Tak naprawdę lekarstwo na lęk to kwestia indywidualna i niewiele ma wspólnego z bezpieczeństwem kraju. W zależności od tego, jaką jesteś osobą, możesz wybrać jedno z dwóch rozwiązań:
1. Porozmawiaj z kimś, kto potrafi słuchać. Powiedz, jak się czujesz i poproś o realistyczną radę.
2. Unikaj osób, które potęgują twoje zmartwienia.
Gosia nie ma szczęścia do ludzi, którzy potrafią słuchać. Większość jej znajomych zdecydowanie kwalifikuje się do drugiej kategorii: matka, siostra, brat, współlokatorka, ciotka, koledzy z pracy, byli koledzy z pracy. Zostają jej zatem trzy osoby: tata, Anna i Andy.
Wiadomość od taty bardzo ją martwi.
Anna zerwała z nią kontakt i wyprowadziła się z życia Gosi, zostawiając po sobie głęboką dziurę. Przyjaźniły się. Rozumiały nawzajem. Dzieliły tajemnicami. Gdy Gosi przykleił się do zęba kawałek sałaty, Anna jej o tym mówiła. Nie porzuciłaby jej na pastwę losu przy barze. Zawsze odpowiadała na jej wiadomości.
Andy złamał jej serce i poprosił, by już nigdy się z nim nie kontaktowała.
Hej, Andy, dawno się nie widzieliśmy. Wiem, miałam się z tobą już nigdy nie kontaktować, ale okoliczności są wyjątkowe. Rodzice się rozwodzą, latem kończę trzydziestkę i nie wiem nawet, czy ktoś o tym pamięta. Może ty jeden? Znalazłam listę, którą spisaliśmy w nasze ostatnie wakacje. Jest na niej to, co chcieliśmy osiągnąć przed trzydziestką. Mieć dziecko, kupić samochód i mieszkanie, zwiedzić Paryż, popływać w oceanie, polatać balonem. Brzmi to jak sen. Bez obaw, nie zamierzam cię prosić, żebyś do mnie wrócił. Ale może znajdziesz chwilę, żeby się spotkać i zjeść kawałek tortu urodzinowego. Trzymaj się, Gosia xx.
Wysyła wiadomość. Młoda kobieta śpiewa: „Jeśli jesteś dziś szczęśliwy, ze mną klaszcz”.
Błyskawicznie przychodzi odpowiedź z adresu Andy’ego.
Zostaw mojego męża w spokoju. Margaret.8
Obskurny bliźniak na niezadrzewionej ulicy w mieścinie, z której do Londynu można pociągiem ekspresowym dotrzeć w zaledwie pięćdziesiąt pięć minut. Na szarych drzwiach widnieje numer 137 namalowany różowym lakierem do paznokci. Na podjeździe obok rzędu kubłów na śmieci stoi stary nissan. Na parapetach kwitną karłowate żonkile. Gosia naciska dzwonek.
Drzwi otwiera kobieta w fartuszku.
– Nareszcie jesteś! Chrissy poroniła wczoraj wieczorem. Nie może się otrząsnąć, jest cała w nerwach. Tylko jej o to nie pytaj. Nie zniosę kolejnej dyskusji o presji, jaką podobno na nią wywieram. Przypilnujesz chłopców? Jestem wykończona! Bernie w końcu przyprowadza nową narzeczoną. Wysłał mi esemesa z jej imieniem.
Matka wyciąga z kieszeni fartuszka telefon z dużą klawiaturą. Gosia wbija wzrok w podłogę, by ukryć oczy pełne łez.
– Jak się wymawia jej imię? Majty? Nie przysłał jej zdjęcia. Obawiam się, że to cudzoziemka. Posadzę ją koło ciebie. Zrobiłam zapiekankę i owoce pod kruszonką. Ani mi się śni przyrządzać pieczeń dla siedmiu osób. Daj całusa. – Gosia już się nachyla, ale wtem matka krzyczy. – Och, patrz! Bernie przyjechał. Czarną taksówką. Dobry boże, ona jest wyższa od niego. Bernie! Bernie!
Z samochodu wysiada niewysoki, korpulentny mężczyzna w eleganckim ubraniu z kolorowym bukietem w folii z widoczną naklejką Marks&Spencer. Obok niego idzie wysoka, tyczkowata kobieta w kusej czarnej sukience i niebotycznych szpilkach. Oboje są mocno opaleni.
– Bernie! Tyle miesięcy cię nie widziałam! Patrzcie na mojego chłopca. Ale cię spiekło! – Matka wychodzi im naprzeciw w kapciach.
Bernie wręcza jej kwiaty.
– Mamo, to dla ciebie.
– Och, Bernie! Nie trzeba było! Kwiaty! Jak wspaniale! Jaki piękny bukiet.
Bernie się uśmiecha.
– Mamo, to Maite.
– Och, miło mi cię poznać, Majty! Tyle o tobie słyszałam! Tak się cieszę, że wpadłaś do nas na obiad. Gosia, biegnij do kuchni po wazon.
Gosia ani drgnie. Bernie pokazuje na nią.
– To moja siostra Gosia.
Narzeczona wyciąga rękę wystudiowanym ruchem, eksponując pierścionek z brylantem.
– Gosia, ta chuda siostra?
Gosia zerka na Berniego.
– A ty pewnie jesteś wysoką narzeczoną.
Maite wybucha śmiechem.
– Bez przerwy chodzę w śpikach. Bernard nie ma nic przeciwko temu, prawda? Kobiety w płaskich butach mało komu się podobają.
Bernie wpatruje się w oczy swojej narzeczonej. Gosia zerka na swoje adidasy. Matka spogląda na Berniego. Narzeczona gapi się przed siebie.
Matka przerywa ciszę.
– Wejdźcie, wejdźcie. Pewnie umieracie z głodu. Upiekłam twoje ulubione danie, Bernie! Majty, moja droga, dam ci przepis. To typowo irlandzki przysmak. Bernie w dzieciństwie dałby się za niego pokroić.
– Och, tylko że ja nie gotuję – oznajmia beztrosko Maite. – Po całym dniu pracy nie mam ochoty stać przy garach. Bernard nie ma mi tego za złe, prawda?
Matka staje w drzwiach.
– Więc kto wam gotuje? – Pytanie jest skierowane do narzeczonej.
Bernie wyrywa się do odpowiedzi:
– Często jadamy na mieście. Maite lubi kuchnię orientalną.
Matka drąży dalej:
– A jak zostajecie w domu?
Narzeczona stawia kropkę nad i:
– Och, wtedy zamawiamy z dostawą.
Matkę zatyka.
Gosia, prowadząc gości przez przedpokój, pyta:
– A ty czym się zajmujesz?
Maite odpowiada radośnie:
– Jestem ekspedientką w butiku z sukniami ślubnymi. Pomagam przy przymiarkach.10
Zatłoczona biblioteka. Przy ladzie wybucha awantura o opłatę za przetrzymanie niedawno wydanych płyt DVD. Zirytowany czytelnik rzuca kartą w bibliotekarkę i wychodzi. Ludzie się gapią.
_KarenStevensPisze_ napisała: „Świeża i nowa perspektywa. Identyfikuję się jako przedstawicielka klasy średniej, dlatego bardzo cenię ten nieznany mi punkt widzenia, choć obstaję przy swoich wyborach, takich jak kredyt mieszkaniowy, dzieci i spora doza ćwiczeń fizycznych! Tylko czy to postawa charakterystyczna wyłącznie dla klasy średniej? Moim zdaniem jest uniwersalna!”.
_R_M_ napisał: „Poetka z klasy robotniczej! Teraz żałujesz, że nie poszłaś na studia?”.
_Kobieta_z_klasą_ napisała: „Podoba mi się narracyjny charakter tego wiersza. Świetna struktura i dobre powtórzenie. Tę poetkę warto obserwować!”.
_RichardMutton_PoetaEryMroku_ pisze: „Znakomitą poezję przeczytacie tutaj. Wkrótce ukaże się mój nowy tomik. Chcesz go kupić? Zamówienia w przedsprzedaży można składać tutaj”.
_Rich_M_ pisze: „Czy dziś wystarczy identyfikować się jako »poetka z klasy robotniczej«, żeby zasłużyć na uznanie? Utwór w najlepszym razie średniej jakości”.
Ludzie z klasy średniej
Nie mówię ludziom z klasy średniej
Czym się zajmuję
Nie wiedzą, co to znaczy ciężko pracować za marną pensję
Gdzieś między podstawówką i liceum
Dokonali właściwego wyboru
Nie zazdroszczę ludziom z klasy średniej
Ich samochodów, domów i dzieci
Okraszonych kredytem, dostawami warzyw do domu i nianią
Fałszywą stabilnością i złudnym poczuciem, że
Dokonali właściwego wyboru
Nie proszę ludzi z klasy średniej
O radę, pomoc, pożyczkę
Gdy zmierzają ku ziemi obiecanej, ćwicząc pilates
Ja się tam nie wybieram
Dokonałam właściwego wyboru11
Duży całodobowy supermarket, znany z nieetycznych praktyk (w niedziele otwarty od dziesiątej do szesnastej). Alejkę z produktami zbożowymi zablokowała spóźniona dostawa. Organiczne musli i bezglutenowe kuleczki błyskawicznie lądują na półkach. Gosia ustawia stos niedrogich płatków kukurydzianych, każde kartonowe opakowanie lekko zgniatając w palcach. Niektóre pudełka podaje klientom. Woli kasę z pasem transmisyjnym, oddzielającym ją od innych ciał.
W alejce czai się mnóstwo niebezpieczeństw. Uszczypnięcia w pośladki. Frontalny atak mężczyzny, który przycisnął jaja do jej pleców, gdy próbowała dosięgnąć górnej półki („Potrzebujesz pomocy, złotko?”). Dziecko, które zwróciło kurczaka z marchewką i ubabrało wymiocinami łydkę Gosi, gdy ścierała podłogę. Nieświeże oddechy. Poszturchiwania.
Nie ma nastroju do rozmowy, kiedy w alejce zjawia się mężczyzna jej marzeń. Nie bywa tu o tak wczesnej porze. Wygląda na zakłopotanego i zaniepokojonego widokiem plebsu tłoczącego się wokół płatków kukurydzianych. Gosia wie, po co przyszedł. Porzuca swoje zadanie, z działu ze zdrową żywnością przynosi śniadaniową mieszankę komosy z jagodami acai i wręcza mężczyźnie swoich marzeń.
– Tego pan szuka? – pyta z nieśmiałym uśmiechem.
On wyciąga słuchawki, spogląda na pudełko, a potem na Gosię. Oddaje jej komosę. Unosi kąciki ust, oblizuje wargi i niemal się uśmiecha.
– Szukam organicznej kawy ziarnistej. Sto procent arabiki. Dobrze wypalonej. Najlepiej etiopskiej.
Gosia wie, o którą chodzi. Tę, którą kupił miesiąc temu. Rzuca komosę na półkę z muszelkami czekoladowymi i delikatnie ciągnie go za rękaw.
– Zaprowadzę pana.
On rusza za nią. Na jej palcu wskazującym zostaje odcisk szlachetnej bawełny. Gosia czuje na karku mentolowy oddech. Idą razem. Jak jedna drużyna. Ona prowadzi.
Alejka z gorącymi napojami przeżywa oblężenie. Duża grupa emerytów czeka w kolejce do stoiska promocyjnego, żeby spróbować kawy rozpuszczalnej.
– Doris, cóż za aromat!
– A dostanę dwie, kochanie? Strasznie małe te kubeczki.
Molly Głupia Aż Boli, pracująca w soboty dziewczyna o wielkich oczach i kurzym móżdżku, rozdaje kawę na prawo i lewo, nie zauważając, że emeryci oszukują. Stają w kolejce po kilka razy, słodzą espresso mnóstwem demerary i chowają jednorazowe torebki z cukrem do kieszeni płaszczy. Molly z promiennym uśmiechem częstuje ich, entuzjastycznie powtarzając:
– Tylko dziewięćdziesiąt dziewięć pensów za słoik.
Zachłanni emeryci uważnie wpatrują się w etykietę i głośno wyrażają opinie.
– Hazel, jedno opakowanie wystarcza na trzydzieści porcji! Czyli sześćdziesiąt z połowy łyżeczki!
– Ma o pięćdziesiąt procent mniej kofeiny, więc nie będzie tobą telepało!
Gosia rozgarnia tłum, torując sobie drogę. Z chirurgiczną precyzją sięga na najwyższą półkę z najlepszymi i najdroższymi produktami. Z szerokiej gamy marek wybiera etiopską arabikę z ekologicznej plantacji, w stu procentach organiczną, z certyfikatem Fairtrade. Odwraca się z zabójczym uśmiechem, ale mężczyzna jej marzeń gdzieś zniknął.
Pewnie te stare torby rzuciły się na niego z pazurami, podeptały jego wyprasowane spodnie i zmierzwiły tę nienaganną fryzurę. Nie, widzi go. Tu jest. Stoi przed Molly Głupią Aż Boli i pije kawę rozpuszczalną z malutkiego kubeczka zaprojektowanego na porcję keczupu. Uśmiecha się do pana Browna-Swintona, starszego jegomościa o wspaniałej przeszłości i wyraźnie trudnej teraźniejszości, który całe weekendy spędza między stoiskami promocyjnymi i kawiarenką na terenie supermarketu. Gosia do nich podchodzi. Brown-Swinton na powitanie długo ściska dłoń mężczyzny jej marzeń.
– A potem ten młody człowiek nastawił mi kręgi i… stał się CUD! Znów mogłem chodzić. Mówię ci, Doris, od tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego szóstego nie przytrafiło mi się nic lepszego niż wizyta w jego klinice.
Brown-Swinton potrząsa jego ręką jeszcze kilka razy, puszcza do niego oko i częstuje się kolejną minikawą ze stoiska.
– Cóż, dziękuję, panie Swinton, spotkanie z zadowolonym klientem zawsze cieszy. Miło było pana zobaczyć i – mężczyzna marzeń Gosi zwraca usta, oczy i czoło w stronę Molly – dziękuję za napój. Poproszę słoik.
Toczy wzrokiem po tłumie. Dostrzega Gosię, a gdy ich spojrzenia się krzyżują, wymownie zamyka oczy. Ona ściska jego kawę i unosi ją do piersi, by torebka znalazła się w jego polu widzenia, zaś jej biust stanowił dla niej kuszące tło. Jego usta znów się rozchylają, gdy unosi dłoń, pokazując dwa palce w geście zwycięstwa. Gosia w lot orientuje się o co mu chodzi: potrzebuje dwóch opakowań! Czym prędzej ściąga jeszcze jedno z regału.
Gdy wraca, Brown-Swinton wygląda, jakby wznosił toast kubeczkiem kawy.
– Nasza Molly co tydzień raczy nas smakołykami. Kilka dni temu jedliśmy przepyszne przekąski serowe z egzotycznym dipem. Przychodzimy tu, by docenić jej wysiłek. W naszym skromnym gronie możemy skosztować czegoś nowego i pogawędzić z cudownymi ludźmi!
Molly się śmieje.
Mężczyzna marzeń Gosi wrzuca kubeczek do śmietnika.
– Naprawdę muszę lecieć. Pacjenci czekają. Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia!
Odwraca się do wyjścia. Podchodząc do Gosi, wkłada słuchawki. Pewnie znów słucha nagrania audio klasycznej rosyjskiej powieści (Dostojewskiego? Tołstoja? Puszkina? – te nazwiska znajdują się w katalogu jej biblioteki) albo afirmującego życie koncertu Debussy’ego, zatytułowanego _Fantazja na_ _fortepian i orkiestrę_. Wyciąga do niej rękę. Jego dłoń niczym chwytak w automacie z zabawkami odbiera od niej kawę. Przystaje na moment, by bezgłośnie powiedzieć: „DZIĘKUJĘ”. Intensywność jego oddechu, przesyconego waniliowymi nutami, przyprawia ją o zawrót głowy. Gosia nachyla się do niego, a on delikatnie klepie ją po ramieniu, aż po plecach przebiega ją dreszcz. Ona w ekstazie wypuszcza powietrze z ust, gdy on puszcza do niej oko. To seksowne mrugnięcie sprawia, że Gosia ma ochotę zrzucić ubranie i zamknąć się z nim w schowku na środki czystości. Gdy wraca na ziemię, podpierając się ręką o oszkloną gablotkę, on już zmierza do pustej samoobsługowej kasy dla kupujących maksymalnie pięć produktów, sprawnie płaci, słoik kupiony na promocji wrzuca do pudła z darami dla ubogich i szybkim krokiem wychodzi z dwoma opakowaniami kawy ziarnistej w ręku.
Brown-Swinton rozkręca się na całego.
– Mówię wam, to magik, a nie fizjoterapeuta! Koniecznie wpadnijcie do jego kliniki na końcu ulicy, przy parku. Molly, moja droga, co nam zaserwujesz jutro?12
Pusta biblioteka, otwarta dłużej w okresie wielkanocnym, gdy wszyscy zakuwają do egzaminów. W powietrzu unosi się ciężka woń moczu. Gosia siedzi przed monitorem, zasłaniając nos golfem.
_KarenStevensPisze_ napisała: „Niełatwo pisać o miłości. Czuję, jak się zmagasz. Trudno portretuje się obiekt uczuć, ale spodobało mi się to, że skupiłaś się na jego umiejętnościach, dobrym sercu i pozytywnym nastawieniu, a nie urodzie, ten bowiem wątek zazwyczaj pojawia się w wierszach miłosnych pisanych z męskiej perspektywy. Bardzo ciekawa próba, choć wiele można poprawić”.
_RichardMutton_PoetaEryMroku_ napisał: „Mój wiersz O PRAWDZIWEJ MIŁOŚCI przeczytacie tutaj”.
_Doświadczona_kobieta_ napisała: „Intrygujące!”.
_R_M_ napisał: „TU JEST WZMIANKA O KLATCE PIERSIOWEJ! Kobiece spojrzenie też uprzedmiotawia. Żałosne”.
_KI3RAT_ napisał: „Przejdzie ci”.
Mężczyzna moich marzeń
Mężczyzna moich marzeń nie nabiera się na tanie triki
W koszyku zawsze ma świeży chleb
Mężczyzna moich marzeń ma dłonie, które czynią dobro
Regularnie wrzuca puszkę fasolki do kubła z darami dla biednych
Mężczyzna moich marzeń ma wielkie serce
Kiedy wklepuje pin koszula ciasno opina jego klatkę piersiową
Mężczyzna moich marzeń dziękuję mi tak jakby wyznawał miłość
Wpatrzona w jego usta czekam na więcej
_Dalsza część w wersji pełnej_