Nocne ognie - ebook
Nocne ognie - ebook
Druga część serii kryminalnej o Caterinie Konarskiej.
Gdy latem 1545 roku Caterina Konarska wybiera się w podróż z Bari do Krakowa w poszukiwaniu leku dla synka Giulia, przekonuje się, że polski dwór to nie to samo miejsce sprzed dwudziestu pięciu lat, które pamiętała. Stary król dogorywa na łożu śmierci, a niegdyś czarująca królowa Bona z wiekiem zmieniła się w rozgoryczoną, samotną kobietę, odsuniętą od władzy i skłóconą z następcą tronu, Zygmuntem Augustem.
Dręczona wspomnieniami zbrodni, której zagadkę rozwiązała dawno temu, Caterina zwraca się do królowej z wielką ostrożnością. Bona obiecuje pomoc dla Giulia, lecz nie za darmo - Caterina musi w zamian pojechać z synem do Wilna, gdzie spróbuje odwieść Zygmunta Augusta od zamiaru poślubienia kochanki, Barbary Radziwiłłówny. Gdy dziwne morderstwo wstrząsa tamtejszym dworem, książę od razu zaczyna podejrzewać, że jest ono dziełem agentów jego matki. Caterina ponownie wpada w środek śledztwa, jednakże gdy ciała i tropy się mnożą, uświadamia sobie, że próbując oczyścić imię królowej, naraża siebie i chorego Giulia na śmiertelne niebezpieczeństwo.
"Nocne ognie", druga zagadka kryminalna z czasów jagiellońskich, to historia o obowiązku i poświęceniu, ale też o dawnych traumach, które po latach znów mogą przynieść nieodwracalne konsekwencje.
Frapująca powieść kryminalna napisana w eleganckim stylu, sprawiającym czytelnikowi przyjemność. "Nocne ognie" zabierają go w niezwykle satysfakcjonującą podróż na dwór królewski szesnastowiecznego państwa polsko-litewskiego, gdzie nikt nie jest bezpieczny. Prawdziwa uczta dla tych, którzy szukają lektury odświeżająco nowej i inteligentnej.
Wendy Long Stanley, autorka "The Power to Deny"
P.K. Adams to pseudonim literacki Patrycji Podrazik. Ukończyła licencjat na Columbia University oraz obroniła pracę magisterską ze studiów europejskich na Yale University. Jest blogerką i recenzentką powieści historycznych. Jej debiut "The Greenest Branch, a Novel of Germany’s First Female Physician" znalazł się w 2018 roku w półfinale konkursu Chaucer Book Awards na powieść historyczną osadzoną przed rokiem 1750. Jest członkinią Historical Novel Society, mieszka w Nowej Anglii. "Nocne ognie" to druga część jej cyklu poświęconego zagadkom kryminalnym na dworze Jagiellonów.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8234-444-8 |
Rozmiar pliku: | 565 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rodzina królewska
Bona Sforza królowa Polski oraz wielka księżna Litwy
Zygmunt August syn królowej Bony, król Polski oraz wielki książę litewski (oba tytuły dzieli ze swoim ojcem Zygmuntem Starym)
Polacy
Sebastian Konarski mąż Cateriny
Emilia Grabowska siostra Sebastiana oraz szwagierka Cateriny
Leon Grabowski mąż Emilii oraz szwagier Cateriny
Dorota Sobocka dama dworu królowej Bony
Marcin Kromer sekretarz króla Zygmunta Starego
Jakub Zaremba rycerz eskortujący Caterinę do Wilna
Piotr Opaliński podkomorzy księcia Zygmunta
Piotr Frikacz dworzanin księcia Zygmunta
Florian Zebrzydowski dworzanin księcia Zygmunta
Augustyn „Rotundus” Mieleski prywatny sekretarz księcia Zygmunta
Litwini
Barbara Radziwiłłówna kochanka księcia Zygmunta
Mikołaj „Rudy” Radziwiłł brat Barbary
Barbara Kolanka matka Barbary i Mikołaja
Rasa pokojówka Cateriny
Milda podkuchenna w kuchni Barbary
Oksana współlokatorka Mildy
kucharka pracowała z Mildą w kuchni Barbary
Jurgis kuzyn Mildy
Jowita pokojówka Barbary Kolanki
Dymitr Siemaszko zarządca posiadłości Radziwiłłów
Ostafi i jego żona właściciele zajazdu Pod Białym Łabędziem
kapitan straży pałacowej
Włosi
Caterina Konarska dawna dama dworu królowej Bony
Giulio Konarski syn Cateriny i Sebastiana
Cecilia niania Giulia
Lucrezia d’Alifio dama dworu królowej Bony
Maria d’Aragona markiza del Vasto, daleka krewna królowej Bony
Gian Lorenzo Pappacoda dworzanin, faworyt królowej Bony
Giovanni Francesco Nascimbene medyk księcia Zygmunta
Niemcy
Karl von Tilburg ambasador Habsburgów składający wizytę w Wilnie1
W drodze do Krakowa
Początek czerwca 1545 roku
Pod koniec maja roku tysiąc pięćset czterdziestego piątego wyruszyliśmy z Bari w podróż, która miała uratować życie naszego syna.
Różniła się jak dzień od nocy od tamtego wspaniałego orszaku sprzed dwudziestu siedmiu lat, gdy jako dama dworu młodej Bony Sforzy, dziedziczki księstw Bari i Mediolanu, przybywałam do Polski. Bona jechała na spotkanie ze swym świeżo poślubionym mężem Zygmuntem, królem Polski i wielkim księciem Litwy. Zatrzymaliśmy się w Wenecji i podziwialiśmy karnawał, postój w Grazu przedłużył się tak, że był czas na polowanie, wreszcie gościliśmy na dworze w Wiedniu u cesarza Maksymiliana, podejmującego nas ucztą godną przyszłej królowej. U celu powitały nas armaty strzelające z murów miasta, wiwatujące tłumy i cały polski dwór czekający przed katedrą na Wawelu.
Tym razem byliśmy pasażerami zwykłego powozu, wchodzącego w skład karawany kupców, nocowaliśmy w zajazdach, a żywiliśmy się wodnistymi potrawkami, które nieodmiennie wszędzie nam serwowano, własnymi zapasami lub jedzeniem, jakie udało się nam kupić w wioskach po drodze. Cieszyłam się jednak z szybkiego tempa. Każdego bowiem dnia przybliżaliśmy się do sławnych medyków w Krakowie, którzy – miałam nadzieję – zdołają pomóc naszemu chorowitemu synowi.
Gdy trzęśliśmy się na kolejnym wyboistym trakcie, przypatrywałam się Giuliowi i z dreszczem uświadomiłam sobie, jaki jest kruchy. Nawracające ataki gorączki, które zaczęły się, gdy skończył cztery lata, spowolniły jego wzrost i osłabiły członki. Nie wyglądał na dziewięciolatka. Jak mógłby? Więcej czasu spędzał w łóżku niż na dworze z innymi dziećmi. W rezultacie skórę miał bladą, prawie przezroczystą, co podkreślały jeszcze piwne oczy z bursztynowymi cętkami, tak podobne do oczu jego ojca, które pałały nienaturalnym blaskiem w wychudzonej buzi. Moja stara przyjaciółka Lucrezia d’Alifio, nadal służąca królowej Bonie jako dama dworu, twierdziła, iż królewscy medycy w Polsce mogą złagodzić jego cierpienia, a może nawet go uleczyć. Obserwując teraz Giulia, żywiłam szczerą nadzieję, iż Lucrezia ma rację, żaden bowiem z włoskich doktorów, do których się zwracaliśmy, mu nie pomógł. Liczyłam także, że tak jak pisała Lucrezia, jej królewska mość ucieszy się ze spotkania ze mną i z radością pomoże mojej rodzinie w tej trudnej sytuacji.
– Byłoby wspaniale, gdyby lasy wokół Konar były wciąż tak gęste jak w czasach mojego dzieciństwa – rzekł Sebastian, mój mąż od dwudziestu pięciu lat, siedzący naprzeciwko mnie w rozkołysanym powozie. – Będziemy potrzebowali mnóstwa drewna na remonty – dodał, podziwiając wielkie sosny, jesiony i buki przez okno powozu.
W zwykłych okolicznościach nikt nie powiedziałby tego na głos, lecz odziedziczenie rodowej posiadłości po śmierci Feliksa, starszego brata Sebastiana, w naszym obecnym położeniu było prawdziwym darem z niebios. Położona osiem kilometrów od Krakowa, zapewniała nam dach nad głową i dochody umożliwiające pozostanie w Polsce tak długo, jak wymagać tego będzie powrót Giulia do zdrowia. Nadzieje Sebastiana na bogactwo drewna miały wielką szansę się ziścić, przecież północna Europa była krainą niekończących się kniei. Podróżowaliśmy przez lasy ciągnące się od Austrii przez całe Czechy do Królestwa Polski, którego granice według szacunków prowadzącego naszą karawanę w każdej chwili mieliśmy przekroczyć, a wówczas do Krakowa pozostanie nam około stu pięćdziesięciu kilometrów.
Dzień był upalny, lecz rozłożyste korony drzew zapewniały nam przyjemny cień. Brzęczenie owadów i świergot ptaków ukołysały Giulia i jego nianię Cecilię do snu. Giulio zwinął się w kłębek koło Sebastiana, a obok mnie Cecilia zwiesiła głowę nad swoim bujnym biustem. Cieszyłam się, że spokojnie zasnęli po tych dziesięciu dniach w drodze, trudnych nocach, gdy rzucaliśmy się na niewygodnych siennikach, i długich godzinach w powozie bez rozrywek łagodzących monotonię podróży.
– Zaskoczyła mnie wieść, że Feliks pozwolił majątkowi popaść w ruinę – rzekłam, nawiązując do listu, który dwa tygodnie przed wyjazdem z Bari dostaliśmy od zarządcy Konar. Nie marnując czasu, podjęliśmy decyzję, wydaliśmy rozporządzenia dotyczące naszej posiadłości i ruszyliśmy na północ. – Chociaż może to nie dziwota, że po śmierci syna, a potem żony stracił zainteresowanie codziennymi sprawami – dodałam po namyśle.
Ze wstydem uświadomiłam sobie, że pochłonięta własnymi kłopotami, nie poświęciłam myśli ciosom, które życie wymierzyło mojemu świętej pamięci szwagrowi. Jego jedyny syn Adam, łaknąc żołnierskiej przygody, zaciągnął się do oddziałów pod dowództwem Jana Tarnowskiego i wyruszył z nim na wschód do Wielkiego Księstwa Litewskiego, by ramię w ramię z Litwinami walczyć z Moskwą. Podczas bitwy pod Homlem w tysiąc pięćset trzydziestym piątym roku chłopca, ledwo osiemnastoletniego, zabiła strzała.
– Feliks nigdy nie doszedł do siebie po śmierci Adama.
Oczy Sebastiana powędrowały ku naszemu synowi. Malowała się w nich troska, której niemal nigdy nie wyrażał na głos z lęku, że zwiększy tym moje brzemię. Niegdyś doceniałam jego powściągliwość, ostatnimi czasy wszakże wydawała się ona sposobem na unikanie rozmów, które prowadziliśmy w pierwszych latach naszego małżeństwa: otwartych i szczerych, o wszystkim, o zdarzeniach i szczęśliwych, i smutnych. Tęskniłam za tamtymi czasami.
Powóz trafił na koleinę, w rezultacie czego zakołysał się i zatrząsł, wyrywając Cecilię ze snu. Otworzyła oczy, upewniła się, że jej podopieczny nadal śpi, i natychmiast znowu zapadła w drzemkę. Spojrzałam w okno i wydało mi się, że puszcza się przerzedza. Więcej promieni słonecznych przedzierało się przez korony drzew, w większości sosen. Nie mogłabym z niczym pomylić tych wysokich smukłych sylwetek. Nagły wiatr uderzył w moje nozdrza cierpkim aromatem soków sączących się krętymi strumykami po starożytnych pniach, a ja z zadziwiającą wyrazistością przypomniałam sobie tamten marcowy poranek, gdy przed królewskim więzieniem jedna z dwórek królowej Bony, będących pod moją opieką, została ścięta za zamordowanie dwóch dworzan. Nim kat uniósł miecz, z drugiego brzegu rzeki powiał wiatr, zimniejszy niż dzisiaj, lecz także pachnący sosnami, wiosną i życiem.
Przez wszystkie te lata, gdy mieszkałam na południu Włoch, niezwykle rzadko napotykałam ten aromat. Aż do teraz nie uświadamiałam sobie, że jego brak pomógł mi na tak długo pogrzebać przeszłość. Lecz tutaj przyniósł wspomnienia o doznanych przez Helenę Lipińską niesprawiedliwościach oraz jej zemście, za którą zapłaciła życiem. Jeszcze przed wyjazdem z Bari dobrze wiedziałam, że powrót do Polski zmusi mnie do przypomnienia sobie tamtej okropnej zimy tysiąc pięćset dziewiętnastego roku, aczkolwiek nie sądziłam, iż nastąpi to tak szybko. Ciężar przygniatający mi klatkę piersiową świadczył o tym, że nie do końca przezwyciężyłam poczucie winy i żal. Emocje te czaiły się w głębi mojego serca i zrozumiałam, że będą mi towarzyszyć do końca mych dni.
Długo siedzieliśmy w milczeniu, a ja kontemplowałam buzię śpiącego synka i warstwę potu na jego czole. Miałam nadzieję, że po prostu jest wyczerpany, lękałam się jednak kolejnego ataku gorączki. Po tylu dniach w drodze wszyscy pragnęliśmy nocą rozprostować członki w wygodnym łóżku bez konieczności zrywania się o świcie po to, by przez długie godziny trzęsło nami w powozie.
W końcu wjechaliśmy do rozległej wsi z solidnymi bielonymi wapnem chatami, pełnymi zwierząt zagrodami i odgłosem bicia w metal dobiegającym z kuźni, znajdującej się gdzieś poza zasięgiem wzroku. Po maleńkich osadach w Czechach, gdzie w walących się chałupach ludzie mieszkali z wychudzonymi świniami i kurami, a uprawy z niewielkich poletek ledwo starczały na wykarmienie rodziny i zwierząt, był to pewny znak, że jesteśmy w Polsce.
– Jedno nie ulega wątpliwości – rzekłam, czując nowy przypływ optymizmu. – Wieś nigdy lepiej nie prosperowała niż teraz dzięki reformom królowej.
Kiedy wyjechaliśmy stąd ćwierć wieku temu, Bona przystąpiła do zmiany przestarzałych metod rolniczych oraz budowy dróg i mostów, co w swoim czasie doprowadziło do znaczącego wzrostu dochodów Korony i uczyniło fortunę Jagiellonów jedną z największych w Europie. W Bari, którym nadal rządziła poprzez przedstawicieli, tylko słyszeliśmy o jej sukcesach, teraz mogliśmy zobaczyć je na własne oczy, a może nawet z nich skorzystać.
– Dla nas też to będzie dobre, kiedy osiedlimy się w Konarach – powtórzył na głos moje myśli Sebastian.
Nie mogłam się jednak powstrzymać od przestrogi:
– Po ukończeniu remontów.
Sebastian pochylił się i lekko ścisnął moją dłoń.
– Nie kłopocz się tym. Nieważne, jak wygląda teraz majątek. Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by przywrócić go do dawnego stanu.
Głębokie zmarszczki wokół jego oczu złagodniały, gdy uścisnął stopę Giulia. Miarą wyczerpania chłopca było to, że nawet się nie poruszył.
Z ukłuciem tęsknoty za szczęśliwszymi czasami zadałam sobie pytanie, kiedy Giulio stał się głównym odbiorcą uczuć i pieszczot mojego męża. Nie winiłam Sebastiana. Słabe zdrowie syna niemal bez reszty zaprzątało nam głowy i zostawiało niewiele czasu dla nas samych i siebie wzajemnie. Gwoli sprawiedliwości musiałam przyznać, że przypuszczalnie Sebastian podobnie tęsknił za czułością z mojej strony.
Westchnęłam, odkładając na później troskę o nasze małżeństwo, ponieważ niezależnie od tego, co mój mąż obiecywał, martwiłam się naprawami w majątku, a przede wszystkim ich kosztami.
Aby zaoszczędzić, Sebastian miał nadzorować prace, mówił nawet, że pewne rzeczy zrobi sam. Był jednak szlachcicem z urodzenia, który młodość spędził jako sekretarz króla na dworze w Krakowie. Prawda, we Włoszech uprawialiśmy migdały, lecz Sebastian tylko zarządzał posiadłością i prowadził księgi, stąd myśl, że będzie pracował z parobkami, rodziła we mnie zdenerwowanie, choć czerpałam pociechę ze spokojnej pewności siebie, z jaką szykował się na to nowe wyzwanie. Nie mając innego wyjścia, postanowiłam, iż zaufam Opatrzności.
***
Budynki w Konarach zastaliśmy w lepszym stanie, niż się obawiałam. Po zbadaniu ksiąg stało się jednak jasne, że przez lata majątek przynosił dochody ledwo wystarczające na podstawowe utrzymanie. Większość przywiezionych pieniędzy będziemy musieli wydać na naprawę przeciekających dachów i połamanych okiennic, na wymianę zardzewiałych zawiasów we wrotach do magazynu zboża oraz wysprzątanie obory, zajmowanej przez kilkoro zwierząt, choć była dość wielka, by pomieścić sto sztuk bydła.
Kilka dni po przyjeździe wzięliśmy jedyny powóz (odpryskująca farba i zużyte koła mówiły jasno, że wkrótce trzeba będzie wymienić go na nowy) i pojechaliśmy do Krakowa. Chcieliśmy odwiedzić siostrę Sebastiana, Emilię, która ze swoim mężem, świetnie prosperującym kupcem, mieszkała niedaleko Wzgórza Wawelskiego.
Kiedy wyjechaliśmy z lasu, wstrzymałam oddech na widok znajomej panoramy miasta z jego skośnymi czerwonymi dachami. Kraków rozrósł się we wszystkich kierunkach od czasu, gdy widziałam go po raz ostatni. Jednakże dumna bryła zamku ponad srebrną wstęgą Wisły nadal dominowała nad stolicą, odwieczna jak sama rzeka. Kształt budowli nieco się zmienił na skutek zburzenia wschodniego skrzydła w tysiąc pięćset dwudziestym piątym roku i wzniesienia nowych konstrukcji, lecz był to Wawel, który zapamiętałam, otoczony kamiennym murem, przybierającym szarą barwę w deszczu i niemal białą w słońcu, ze strzegącymi go katedralnymi dzwonnicami zwieńczonymi miedzianymi kopułami.
Zamek zajmował wyjątkowe miejsce w moim sercu – i rodził sprzeczne uczucia. Byłam bowiem świadkiem strasznych zbrodni popełnionych w jego murach, zrujnowanych egzystencji i przyszłości. Ale właśnie tutaj poznałam Sebastiana i rozpoczęłam nowy szczęśliwy rozdział życia, na który wcześniej nie miałam nadziei. Spojrzałam na męża i dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że po mych policzkach toczą się łzy. Uśmiechnął się, choć zobaczyłam cień emocji przemykający po jego twarzy. Jemu także ta podróż przyniosła falę radości i żalu.
Gdy byliśmy już blisko, zaczęły bić dzwony kościołów, ale po przekroczeniu murów uderzyła mnie posępna atmosfera panująca na ulicach. W zwykłych okolicznościach Kraków jako skrzyżowanie najważniejszych traktów handlowych i stolica królestwa tętnił życiem i hałasami, lecz w ten piękny letni poranek spowijała go dziwna cisza. Ludzie zdawali się poruszać wolno i przemawiali ściszonymi głosami. Na twarzach odwracających się w naszym kierunku widziałam troskę lub pośpiesznie wycierane łzy.
Wymieniliśmy z Sebastianem pełne niepokoju spojrzenia. Teraz dzwony biły głośniej, tak jak w przeszłości na powitanie Bony. Tym razem wszakże słyszałam w ich uderzeniach coś innego – w rytmie brakowało energii i radości, którą pamiętałam. Powolna żałobna kadencja sprawiła, że przeszedł mnie dreszcz. Czy to możliwe, że chodzi o króla? Zygmunt, obecnie noszący przydomek Stary, odróżniający go od jego imiennika i następcy, dobiegał osiemdziesiątego roku życia i według Lucrezii jego stan szybko się pogarszał.
– Mam nadzieję, że dzwony nie biją dla duszy jego królewskiej mości – rzekłam do Sebastiana, który służył na dworze Zygmunta w czasie owych mrocznych wypadków na przełomie lat tysiąc pięćset dziewiętnaście i tysiąc pięćset dwadzieścia.
– Ja też – odrzekł, widziałam jednak, że się martwi. Lubił i szanował starego króla, a odejście Zygmunta na łono Abrahama głęboko by go zasmuciło.
– Lucrezia pisała, że na ciele jest silniejszy niż na umyśle – dodałam, by pocieszyć jego i siebie. – Nic nie wskazywało na bliską śmierć.
Zanim Sebastian odwrócił wzrok, w jego oczach wyczytałam tę samą troskę, która i mnie dręczyła: śmierć króla mogłaby na czas nieokreślony odsunąć naszą petycję.
Resztę drogi przebyliśmy w milczeniu. W końcu powóz zatrzymał się przed okazałym domem Emilii i jej męża. Zbudowany z kamienia i drewna, miał czerwony dach jak u większości sąsiadów. Na eleganckiej ulicy Grodzkiej nasz powóz prezentował się jeszcze gorzej niż w Konarach. Służąca w nieskazitelnie białym wykrochmalonym fartuszku natychmiast odpowiedziała na nasze pukanie. Ona też oczy miała zaczerwienione i zamglone od łez. Żołądek mi się ścisnął.
– Co się stało? – zapytałam, przygotowując się na potwierdzenie moich najgorszych obaw.
– Wielka tragedia, pani – odrzekła lamentującym tonem dziewczyna, wycierając oczy mankietem sukni. – Nasza miłosierna królowa zmarła.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI