- promocja
Nocny agent - ebook
Nocny agent - ebook
Książkowy pierwowzór serialowego hitu Netflixa!
Aby zdemaskować rosyjskiego szpiega w Białym Domu, agent FBI musi być gotów na wszystko…
Peter Sutherland, agent FBI, nie kryje zaskoczenia, gdy zostaje wyznaczony do pracy w pokoju sytuacyjnym Białego Domu. Gdy był dzieckiem, jego ojciec został oskarżony o zdradę i przekazywanie tajemnic Rosjanom. Teraz Peter ma za zadanie pilnować telefonu alarmowego, który nigdy jeszcze nie zadzwonił. I być może nigdy nie zadzwoni.
Aż do dzisiejszej nocy.
O 1.05 telefon dzwoni. Przerażona kobieta mówi Peterowi, że właśnie zamordowano dwie osoby, a zabójca prawdopodobnie wciąż jest z nią w domu. Jedna z ofiar podała jej ten numer z pilnym poleceniem: „Powiedz im, że Rybołów miał rację. To się stanie…”.
Ta rozmowa wciąga Petera w centrum wieloletniego spisku, związanego z rosyjskim szpiegiem na najwyższych szczeblach władzy USA. Zdrajcą może być każdy w Białym Domu. Aby uratować kraj, Peter musi złamać wszystkie zasady, zakwestionować wszystko, co wie. I nikomu nie ufać.
Nocny agent to powrót do klasycznego thrillera o teoriach spiskowych – współczesne Trzy dni Kondora. Z niesamowitymi zwrotami akcji i zapierającą dech w piersiach fabułą ta elektryzująca powieść odsłania kulisy władzy w Waszyngtonie i potwierdza pozycję Matthew Quirka jako nowego mistrza suspensu.
„Z Nocnym agentem – paranoicznym, trzymającym w napięciu thrillerem, który nie mógłby być bardziej aktualny – Matthew Quirk wkracza na terytorium Davida Baldacciego i Johna Grishama. Jeśli zastanawiasz się, dokąd zmierza najlepsza nowa generacja autorów powieści sensacyjnych, nie szukaj dalej”.
Joseph Finder, pisarz
Kategoria: | Katalog |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8335-553-5 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Siekiera w jego ręce była nowa, ale pistolet na biodrze nie miał numeru seryjnego, był pożyczony. Bok szyi Sutherlanda znaczyły siniaki i rany cięte. Nie spał od czterdziestu czterech godzin. Siekiera była piękna, stalowe ostrze lśniło jak brzytwa na końcu drzewca o długości dziewięćdziesięciu centymetrów, wyciosanego z jesionu amerykańskiego.
Zmierzając w stronę dużego domu z czerwonej cegły, Peter oceniał sytuację. Wiedział, jak wejść do willi i jak z niej wyjść, nie zostawiając żadnego śladu. Na tym polegała jego praca. Inwigilacja. Tropienie. Obserwowanie, nie będąc widzianym.
Czas na ukrywanie się dobiegł końca. Peter ruszył przez miękki trawnik na tyły rezydencji. Dzień był chłodny. Peter miał zaczerwienione policzki. Bicie serca dudniło mu w uszach jak łoskot przyboju. Lubił ten dźwięk, tę adrenalinę, która buzowała w nim teraz,
kiedy wchodził na taras po dwa stopnie jednocześnie i zbliżał się do tylnych drzwi. Dom z pewnością miał zamontowany system alarmowy, ale on się tym nie przejmował. Niech się zjawią. Wszyscy. Policja. Secret Service. Zabójcy przebrani za oficerów wywiadu.
Zawsze skrupulatnie przestrzegał zasad. Musiał. Jego ojciec zdradził kraj. Podejrzliwość towarzyszyła Peterowi przez większość życia. Nieważne, jak bardzo się starał, nie mógł jej uniknąć, a teraz również on został uznany za zdrajcę.
Nie zwalniając kroku, opuścił rękę, a kiedy siekiera ześliznęła
się w dół między jego palcami, chwycił ją za koniec trzonka.
Potem zacisnął lewą dłoń na drewnie tuż nad prawą, uniósł narzędzie nad głowę i odchylił je tak, że dwukilogramowe ostrze niemal dotknęło jego pleców. Potem zamachnął się nim do przodu, wykorzystując siłę wszystkich mięśni.
W ten jeden cios włożył czternaście lat tłumionego gniewu, czternaście lat grania według ich obłudnych zasad, całą nagromadzoną furię z powodu bezsilnych ginących z rąk potężnych. Koniec ze skautowskimi bzdurami. Ostrze ze świstem przecięło powietrze, trafiło w drzwi blisko framugi i rozłupało drewno jak ładunek wybuchowy. Zamek i klamka odpadły.
Peter kopniakiem otworzył drzwi. Tuż przed sobą zobaczył kamerę. Doskonale. Chciał, żeby widzieli. Chciał, żeby w Białym Domu wszczęto alarm. Ruszył prosto na górę, żeby poszukać
sejfu.
Zdrajcy zabili niewinnych, wydali wojnę własnemu krajowi, dokonali cichego zamachu stanu. Wkrótce mogli przejąć władzę. Zginęłoby jeszcze więcej ludzi, gdyby on nie przystąpił do działania. Zdawał sobie sprawę, że może go to kosztować życie.
Liczył się z tym, że sam może kogoś zabić. Zaledwie dzień wcześniej coś takiego byłoby dla niego nie do pomyślenia, ale jeszcze nigdy nie zetknął się z podobną zdradą, jeszcze nigdy nie czuł takiego gniewu. Sam już nie wiedział, kim jest, ale wiedział, co musi zrobić. Takie rzeczy kończyły się tylko w jeden sposób. Patrzeniem w lufę pistoletu.
1
SZEŚĆ DNI WCZEŚNIEJ
Półbuty stały przy drzwiach szafy. Świeżo wyprasowana koszula wisiała na gałce razem z granatowym garniturem. Zadzwonił budzik. Siedemnasta. Peter stoczył się z łóżka i podniósł rolety. Potem wyrównał prześcieradło i kołdrę, starannie utykając je w rogach.
Słońce znikało już za drzewami i budynkami mieszkalnymi w pobliżu Katedry Narodowej. Nadciągała noc, a dla Petera dzień właśnie się zaczynał. Pracował w FBI, a po serii wydarzeń, których nadal nie potrafił do końca zrozumieć, został przydzielony do służby w Białym Domu. Pełnił dwunastogodzinne dyżury od dziewiętnastej do siódmej rano w centrum operacyjnym. Jego praca polegała na całonocnym obsługiwaniu linii alarmowej i czekaniu na telefon, który mógł nigdy nie zadzwonić.
Autobus zawiózł go na Lafayette Square, a stamtąd Peter ruszył na południe w stronę Białego Domu, który zachodzące słońce zabarwiło na czerwono.
Przeciął G Street i wszedł do baru Tonic w Foggy Bottom. Rozejrzał się po sali, szukając wzrokiem Briana, kolegi z Zachodniego Skrzydła, z którym tutaj się umówił. Idąc wzdłuż baru, miał dobry widok na całe pomieszczenie. Przyłapał się na tym, że dyskretnie zerka na innych klientów, odnotowuje ich wzrost i wagę, cechy charakterystyczne oraz nietypowe zachowania, i wszystko zapamiętuje.
Nie potrafił uwolnić się od starych nawyków. Obserwowanie było jego pracą przez wiele lat. Zaczynał w FBI jako spec od inwigilacji, znany w biurze jako G. Mając dwa metry wzrostu i ważąc sto kilogramów, wyróżniał się w tłumie, ale wiedział, jak unikać zwracania na siebie uwagi.
Dostrzegł Briana, a ten przywołał go machnięciem ręki.
— Chcesz piwo?
— Dzięki, ale idę do pracy. Wpadłem tylko na chwilę.
— Wciąż nocki?
Peter udał, że zasypia na stojąco, a potem gwałtownie otworzył oczy.
— Sorry, mówiłeś coś?
Kolega roześmiał się i upił łyk piwa. Miał dobrze skrojony garnitur, modny, za drogi jak na jego pensję. Ten luzak z Connecticut pracował w biurze doradcy do spraw bezpieczeństwa narodowego. Kilka razy grali razem w kosza. Brian miał zwyczaj na końcu każdego zdania dodawać imię rozmówcy — „Gdzie chodziłeś do szkoły, Peterze?” — co Sutherland uznawał za cechę zatwardziałego networkera, który kompulsywnie gromadzi imiona w swoim mentalnym wizytowniku.
Obok Briana siedział jego współpracownik, którego Peter poznał latem na grillu.
— Cześć, Theo — rzucił Sutherland i uścisnął mu dłoń.
— Mów — zachęcił Brian kolegę, a ten czujnie rozejrzał się po lokalu.
— O co chodzi? — zapytał Peter.
— Theo widział listy awansów i transferów.
Był to ulubiony temat plotek wśród biurowych obiboków.
— Chcesz wiedzieć, czy go dostaniesz? — zapytał Brian, uśmiechając się szeroko.
— Oczywiście. — Kiedy Theo się do niego nachylił, Peter uniósł rękę. — Ale nic mi nie mów.
— Co?
— Sam wkrótce się dowiem.
— Nie chcesz wiedzieć już teraz?
— Poczekam.
Theo usiadł prosto, a miła atmosfera dzielenia wspólnych tajemnic wyparowała w jednej chwili.
— To nic takiego — powiedział obronnym tonem. I rzeczywiście to nie było nic wielkiego. Szefowie często rzucali aluzje, a większość awansów i podwyżek sygnalizowano z wyprzedzeniem.
— Nie próbuję cię krytykować — zapewnił go Sutherland. — Wszystko w porządku. Po prostu nie chcę wiedzieć.
— Robisz ze mnie kapusia? Właśnie ty?
Peter był wyczulony na najmniejsze przejawy niewłaściwego zachowania. Ludzie od dawna bacznie go obserwowali, szukając najdrobniejszych uchybień. Może dlatego obserwacja i sztuka jej unikania tak naturalnie mu przychodziły. Zawsze ściśle stosował się do zasad, żeby w ten sposób odciąć się od ojcowskich przewin i uniknąć oskarżeń, że jest taki sam jak on.
— Nie — odpowiedział spokojnie. — Ale mnie w to nie mieszaj.
Theo zaśmiał się nieprzyjemnie.
— Udajesz takiego uczciwego, ale wszyscy wiedzą… — Odwrócił wzrok.
— Co wiedzą? — ponaglił go Sutherland.
Theo omiótł wzrokiem salę po swojej lewej stronie, jakby wypatrywał lepszego towarzystwa do rozmowy. Pod nosem wymamrotał coś o „tatusiu” i „szpiegu”.
Peter przybliżył się do niego i spojrzał mu w oczy.
— Chcesz coś powiedzieć?
Theo prychnął i przez chwilę patrzył na niego w milczeniu. Wokół zapadła cisza.
— Naprawdę nie mam nic przeciwko — ciągnął Peter. — Wszystko już słyszałem. — Przez większość życia musiał znosić bzdurne sugestie, pokazywać, że jest panem samego siebie i nie ma nic do ukrycia.
Przez jego ciało przebiegł miły dreszczyk z rodzaju tych, jakie czuł przed wielkim meczem albo w sytuacji, kiedy obiekt obserwacji próbował zgubić ogon. Od miesięcy tkwił za biurkiem. Tęsknił za akcją.
Mocno wbił paznokieć kciuka w palec serdeczny. Ukłucie bólu przywróciło go do rzeczywistości. Był to stary nawyk, sposób, żeby nie stracić panowania nad sobą. Spokojnie, Sutherland, spokojnie. Wziął dwa głębokie oddechy i się uśmiechnął.
Jego reakcja tak wytrąciła Theo z równowagi, że pokręcił głową i odsunął się bez słowa.
Brian posłał Peterowi szeroki uśmiech.
— Przepraszam.
— Nie przejmuj się — powiedział Peter, kiedy wokół nich na nowo podjęto rozmowy. — I tak powinienem już iść.
— Na pewno niczego nie chcesz? Kawy?
— Nie, dzięki.
Sutherland odwrócił się do drzwi, a Brian uniósł szklankę piwa.
— Uczciwy człowiek w Waszyngtonie.
— Wiem. — Peter się uśmiechnął. — Mam przerąbane.
2
Tamta noc w centrum dowodzenia zaczęła się jak inne. Gdy Peter wszedł do Zachodniego Skrzydła, funkcjonariusz Secret Service sprawdził jego przepustkę.
— Jak ostatnio twoje wyniki, Niedźwiedziu? — Był to przydomek Petera z czasów gry w akademickiej drużynie koszykówki.
— Trochę zardzewiałem — odparł Peter. — Muszę częściej chodzić na boisko.
— Nadal trzymają cię w piwnicy?
— Tak.
Strażnik się zaśmiał. Najwyraźniej los potężnego mężczyzny zamkniętego w małym pokoiku stanowił dla niego źródło rozbawienia.
— Na jakiej wysokości są tam sufity? Dwa i pół metra? Dwa?
— Każdej nocy coraz niżej. — Peter poklepał go przyjaźnie po plecach i ruszył korytarzem.
Jego szef James Hawkins przemaszerował obok, czytając coś w komórce. Starszy doradca i weteran wydziału bezpieczeństwa narodowego FBI był teraz człowiekiem prezydenta do spraw kontrwywiadu i terroryzmu. Chyba zauważył Sutherlanda, ale jego jedyną reakcją było lekkie ściągnięcie brwi. Duży i zbudowany jak robotnik, miał rzednące czarne włosy, ścięte krótko przy czaszce, i przystrzyżoną brodę.
Odkąd Sutherland trafił do Białego Domu i znalazł się tak blisko prezydenta, zauważył, że ludzie przyglądają mu się uważniej niż kiedykolwiek. Widział cień konsternacji na ich twarzach, kiedy poznawali, kim jest. Nie pomagało to, że był bardzo podobny do ojca. Hawkins znał starszego z Sutherlandów jeszcze przed skandalem.
Hawkins, rozwiedziony, niepraktykujący katolik i pracoholik, zwykle przemieszczał się po budynku jak chmura gradowa. Pozdrawiał podwładnych — jeśli w ogóle to robił — lekkim skinieniem głowy i cichym „hej”, które brzmiało jak syknięcie bólu po urażeniu się w zranioną kończynę. Może jego zachowanie było następstwem całego życia poświęconego pracy w tajnych służbach i znajomości zbyt wielu sekretów, ale wobec Petera wydawał się szczególnie chłodny.
Były czasy, kiedy ogólna podejrzliwość sprawiała, że Peter czuł się jak oszust, intruz, któremu podstępem udało się dostać do samego serca rządu. Lecz tego wieczoru nie pozwolił, żeby groźne spojrzenie Hawkinsa mu dopiekło. Zatrzymał się na końcu korytarza i spojrzał na Ogród Różany i rozjarzone okna Białego Domu. Właśnie dlatego tak długo był ostrożny. Zasłużył sobie na to miejsce, na dostęp do najściślej strzeżonych tajemnic kraju.
Uwielbiał ten czas zawieszenia późną nocą i wcześnie rano, kiedy personel w większości odpoczywał we własnych domach. Biurka stały puste, telefony milczały, na korytarzach panowała cisza. W takich chwilach Biały Dom nie był miejscem kryzysów i wojen partyzanckich. Peter wyczuwał jedynie tradycję i ceremonialność tego przybytku.
Niebieska plakietka dawała mu dostęp do większości zakamarków, tak że czasami wędrował nocą po Białym Domu, mając jego pierwsze piętro całe dla siebie. Po prawie roku pracy, w czasie którego dobrze poznał koszty i zdradliwość życia politycznego — niewielu znało je lepiej od niego — nadal czuł nabożny lęk i zachwyt, że ma biurko w tym gmaszysku i może odgrywać tutaj swoją małą rolę.
Kiedyś jego ojciec też cieszył się podobnym zaufaniem, a jego utrata go zabiła.
— Wyglądasz jak gówno, Sutherland.
Szefowa personelu Diane Farr wyszła zza rogu z kubkiem w ręce.
— To, że cię tu pogrzebałam, nie oznacza, że możesz przy mnie umrzeć, jasne?
— Jasne.
Swobodny dostęp do szefowej personelu był czymś niezwykłym, jak niemal wszystko w pracy Petera — dyżurowaniu przy linii alarmowej łączącej go bezpośrednio z Farr i Hawkinsem, o której wiedzieli tylko oni. To Farr go zatrudniła, sprowadziła do Białego Domu, dała szansę, żeby się wykazał.
Pracowała niestrudzenie siedem dni w tygodniu, z wielką zawziętością, która kojarzyła mu się z pewnym zgryźliwym redaktorem gazety z filmu z lat trzydziestych. Diane Farr była atrakcyjna; miała sięgające podbródka czarne włosy z grzywką, zielone oczy i jasnooliwkową cerę.
Zarządzanie Białym Domem wydawało się zajęciem dla masochistów — szefowie personelu często opuszczali Zachodnie Skrzydło w wyniku udaru albo zawału — ona jednak potrafiła przetrwać wszystko z lekkim wyrazem rozbawienia na twarzy, jakby obserwowała cały ten dramat z balkonu. Kiedyś pracowała w sektorze prywatnym, nigdy nie wyszła za mąż. Gdyby zechciała, mogłaby dostać bardzo opłacalną fuchę w Nowym Jorku i wykorzystywać swoje koneksje.
— Sypiasz w ogóle? — zapytała, przyglądając się cieniom pod jego oczami.
— Czasami.
— Od jak dawna mamy cię na pokładzie?
— Dziesięć miesięcy. — Peter spojrzał na kubek czarnej kawy i parę unoszącą się z niego jak dym. Farr szykowała się na długą noc. — Choć nie wiem, po co dyżurny agent, skoro pani nigdy nie wraca do domu.
— Jeszcze tylko parę godzin. — Farr uśmiechnęła się i odeszła.
Peter zszedł na parter. Tabliczka na mahoniowych drzwiach głosiła: „Centrum dowodzenia Białego Domu — Wstęp wzbroniony”.
Odruchowo się wyprostował. Mimo że przez całe życie zachowywał czujność, nigdzie nie był bardziej czujny niż w tych pomieszczeniach, sanktuarium amerykańskich tajemnic.
Zachowywał się tutaj inaczej, bo miał własne sekrety, rozkazy specjalne, którymi mógł się podzielić tylko z dwójką przełożonych, Hawkinsem i Farr, ale sam nie bardzo je rozumiał: po co w ogóle go tutaj potrzebowali i kto mógł zadzwonić na linię, przy której dyżurował co noc.
Przystawił identyfikator do czytnika i wszedł do środka.
3
Najpierw prosto, potem obok recepcji i agentów siedzących za długim biurkiem ze wzrokiem utkwionym w potrójnych monitorach.
Nocna służba wymagała skupienia. Uniesiona dłoń Marka z CIA i słowa: „Jak, leci, Sutherland?” rzucone przez dyżurną z Pentagonu były jedyną reakcją na wejście Petera. Jessica pochodziła z Portoryko, była wcześniej oficerem wywiadu marynarki i często razem z Peterem jadła lunch o północy.
Centrum kryzysowe nie było jednym pomieszczeniem, tylko ciągiem biur pod Zachodnim Skrzydłem, labiryntem stanowisk komputerowych, monitorów i ścianek działowych. Sam
Pokój Dowodzenia z długim dębowym stołem i zegarami odmierzającymi sekundy we wszystkich strefach czasowych mieścił się za drzwiami po lewej stronie. To w nim rozwiązano kryzys kubański i zaplanowano misję wyeliminowania bin Ladena. I mimo całej powagi tego miejsca znano je tutaj pod prostą nazwą: duża sala konferencyjna.
To tutaj napływały informacje ze źródeł wojskowych i dyplomatycznych na całym świecie, uzupełniane przez dane z rozpoznania elektromagnetycznego oraz raporty agentów CIA. Uwaga dyżurnych przemieszczała się po globie wraz ze wschodzącym słońcem, w miarę jak budzili się przeciwnicy. Kiedy zjawił się Sutherland, poranek wstawał akurat w Azji Południowo-
-Wschodniej.
Prezydent Michael Travers mógł w każdej chwili wejść do centrum i wtedy wszyscy zerwaliby się z miejsc. W razie kryzysu dyżurny bywał pierwszym źródłem wiadomości dla przywódcy Stanów Zjednoczonych i trafiał do małej sali konferencyjnej o szklanych ścianach, które po dotknięciu przycisku robiły się nieprzezroczyste.
Peter przeszedł obok długich biurek w głównej sali i prezydenckiego krzesła, kierując się w drugi koniec kompleksu do swojej klitki z ścianką działową sięgającą pasa. Znajdował się w niej telefon podłączony do linii alarmowej. Stał na biurku i milczał, tak jak przez prawie wszystkie z dwustu osiemdziesięciu czterech nocy dyżuru Petera. W te niekończące się godziny między zmierzchem a świtem Sutherland wpatrywał się w aparat, nakazując mu zadzwonić.
Usiadł i przyłożył identyfikator do czytnika, żeby odblokować komputer.
Co noc Farr albo jej zastępca przysyłali mu listę bieżących wydarzeń i spraw, a on przeglądał ogólnodostępne serwisy informacyjne i bazy danych, gromadził odpowiedzi i analizy. Często się zastanawiał, czy to zajęcie jest tylko dobrym wykorzystaniem jego czasu, a prawdziwe to czekanie i gapienie się na telefon.
Wszyscy w Pokoju Dowodzenia otrzymali dostęp do informacji niejawnych, ale poza tym każdy miał swoje tajemnice — lojalny wobec własnej agencji — specjalne programy i dane wywiadowcze, które wymagały jeszcze bardziej rygorystycznej ochrony niż te oznaczone klauzulą „ściśle tajne”.
Sekretem Petera był ten telefon. Gdyby zadzwonił, każda przekazana przez niego informacja dotarłaby wyłącznie do Hawkinsa i Farr.
Centrum operacyjne zbudowano od podstaw właśnie w celu zachowania tego stopnia tajności. Każde biurko było wyposażone w mały guzik, który aktywował głośnik i wysyłał fale zagłuszające. Ten biały szum brzmiał jak słaby syk, ale był tak skuteczny, że widząc poruszające się usta i nie słysząc żadnego dźwięku, człowiek mógł pomyśleć, że ogłuchł.
Wzdłuż jednej ściany ciągnęły się rury Supermana, jak wszyscy je nazywali, cylindryczne budki telefoniczne z pleksiglasu przeznaczone do rozmów, które absolutnie nie mogły zostać usłyszane przez innych obecnych. Sprawiały one, że to miejsce wyglądało jak scenografia w filmie science fiction. Nawet Peter nie wiedział, do czego służy jego linia telefoniczna. Dzwoniący musieli użyć kodów wskazujących na rodzaj sprawy. Jego zadanie polegało na przekazaniu wiadomości przełożonym i upewnieniu się, że do nich dotarła.
Kiedy Farr i Hawkins pierwszy raz udzielali mu instruktażu, wydawali się zaskoczeni, że on nie dopytywał o więcej szczegółów. Oczywiście chciał je poznać, ale był ostrożny i rygorystyczny, szanował reguły dotyczące tajnych informacji, jakby od tego zależało czyjeś życie — bo tak właśnie było. Aż za dobrze wiedział, co się dzieje, kiedy te zasady są łamane.
Wszystko to na początku brzmiało ekscytująco. Wyobrażał sobie nawet, że dowiaduje się o prawdziwym kryzysie, a potem przemierza długie korytarze do rezydencji, żeby obudzić samego prezydenta.
Tak się czuł dwieście osiemdziesiąt cztery noce wcześniej.
Pokój Dowodzenia był mały i dużo bardziej ponury niż na ekranach telewizorów. I zdawał się odrobinę kurczyć każdej nocy.
Nawet stanowiska nasłuchu satelitarnego i rury Supermana straciły urok nowości. Dziesięć miesięcy funkcjonowania jak wampir w końcu się na nim odbiło, tak że Peter czuł się jak automat zasilany jedynie słabą, gorzką i zimną kawą z bufetu w Białym Domu.
Tęsknił za akcją, za niekończącymi się ciężkimi treningami z okresu studiów, za gorączką pościgów z czasów, które spędził w Bostonie jako spec od inwigilacji.
Przez cały okres jego służby telefon zadzwonił tylko raz.
— Nocna akcja — odezwał się męski głos, opanowany, ale z lekką nutą ponaglenia.
— Może pan dokonać weryfikacji? — poprosił Peter zgodnie z instrukcją.
— Długopis. Zegar. Drzwi. Ogień.
Był to kod mnemoniczny, który potwierdzał status i zasadność połączenia.
Dzwoniący nie dodał nic więcej. Nie musiał. „Nocna akcja” była standardowym określeniem we wszystkich centrach operacyjnych w Dystrykcie Kolumbii. Oznaczała kryzys, wezwanie albo depeszę tak pilną, że należało obudzić przełożonego, czy to dyrektora CIA, czy sekretarza obrony.
Peter zatelefonował do Hawkinsa i Farr, a kiedy żadne z nich nie odebrało, poszedł do biura Secret Service. Stamtąd wysłano samochód do domu szefowej personelu i ją obudzono, a ona podłączyła się do linii dwadzieścia minut później. Na tym rola Petera się skończyła. Dwieście osiemdziesiąt cztery noce na służbie i dwanaście minut akcji.
Tutaj na dole upłynął prawie rok jego życia, trudny rok. Przy telefonie, który nigdy nie dzwonił z niejasnych dla niego powodów. Ta praca kosztowała go więcej, niż był skłonny przyznać. Nadal nosił zegarek marki Hamilton Field na skórzanym pasku, ale nigdy nie patrzył na grawerunek z tyłu koperty: P + L na zawsze.
Jego była narzeczona Leah. Chciała, żeby zrezygnował z pracy dla rządu. Peter miał szczęście, że dostał się do Białego Domu dzięki Farr, ale szefostwo FBI nigdy w pełni go nie zaakceptowało i nie pozwoliło mu awansować. Leah nieraz go pytała, dlaczego tak ciężko i za marne grosze pracuje w agencji, która wcale go nie chce. On miał swoje powody. Pamiętał noc, kiedy zginął jego ojciec, pamiętał nieodebrane połączenie.
Dwudziesta pierwsza, dwudziesta druga. Minuty wlokły się bez końca. Tik-tak, tik-tak. O jedenastej wpadł w stupor i zapomniał o zegarze.
O pierwszej pięć zadzwonił telefon. Peter patrzył na niego przez chwilę, jakby to była halucynacja słuchowa, a potem przystawił słuchawkę do ucha.
— Proszę mówić.
— Halo? — odezwała się młoda kobieta głosem drżącym z przerażenia.
— Tak. Proszę mówić.
— Nocna akcja. Kazali mi to powiedzieć. I że pan będzie wiedział, co robić. Nazywam się Rose Larkin… — Dwa stłumione trzaski w tle. — On tu jest. W środku. Zabije mnie.
4
O szóstej tamtego wieczoru Dimitri Sokołow zdjął osłonę z metronomu i przesunął ciężarek w dół, ustawiając go na molto allegro. Trącił palcem wahadło, a ono zaczęło się kołysać w tę i z powrotem w tempie uderzeń spanikowanego serca.
Dimitri uniósł pokrywę czarnego futerału i wyjął skrzypce leżące na aksamicie. Dostał ten osiemnastowieczny instrument z Mittenwaldu jako prezent na swoje dwunaste urodziny. Ciemna politura na podbródku była całkiem starta.
Sokołow oparł skrzypce na obojczyku i spojrzał na nuty umieszczone przed nim na stojaku. Już od dawna nie otwierał tego futerału, od dawna nie ćwiczył Koncertu skrzypcowego Mendelssohna. To był ulubiony utwór jego żony. Tego dnia przypadały jej urodziny, pierwsze, odkąd umarła.
Wszystkie te czynności wykonywał powoli, z namysłem, jak kapłan przy ołtarzu. Zaczął od środkowego pasażu, żeby się rozgrzać, od długiej lirycznej sekcji, bezlitosnej dla jego niewyćwiczonych palców. Pociągnięcia smyczkiem i chwyty na gryfie przychodziły automatycznie, choć w mięśniach dłoni już zaczynało rosnąć napięcie. Był przyzwyczajony do pracy rękami; zarabiał nimi na życie, ale nie w ten sposób.
Dimitri wiedział, że zbliża się fuga, ciąg dwudźwięków i przejść, trudne zadanie nawet dla wprawnego skrzypka w najlepszej formie.
Zmrużył oczy i zacisnął szczęki, szybko poruszając smyczkiem. Tego rodzaju wyraz intensywności na jego twarzy zdumiałby nieliczne osoby, które go znały, podobnie jak umiejętność gry na skrzypcach.
Tutaj, w Stanach Zjednoczonych, nie starał się ukrywać. Celowe unikanie rozgłosu tylko ściągnęłoby na niego uwagę. Potrafił jednak maskować się na pełnym widoku. Utrzymywał dość przyjazne stosunki z sąsiadami, ale gdyby ich poproszono, żeby go opisali, odpowiedź byłaby zbyt ogólnikowa, żeby mogła się przydać. Średniej budowy, średniego wzrostu, klasyczna fryzura z przedziałkiem po lewej stronie, nieszczególnie towarzyski, ale też nie odludek. Machał ręką i mówił „cześć”, lecz nigdy nie wykraczał poza kilka pustych uprzejmości.
Wydawał się zwyczajnym ojcem z syndromem opuszczonego gniazda i biurokratą ze stolicy. Amerykanie mieli na to określenie: szary człowiek. Dopiero gdyby ktoś naprawdę mu się przyjrzał, zauważyłby jedną wyjątkową rzecz: jego idealną nijakość.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
BESTSELLERY
- EBOOK
36,90 zł 51,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,90 zł 39,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
19,90 zł 32,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: SuperNowaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: KatalogWiedźmin Geralt to kulturowy fenomen naszego stulecia! Postać stworzona przez Andrzeja Sapkowskiego zawładnęła umysłami milionów ludzi na całym świecie! Zatem opowieść trwa, a historia nie kończy się nigdy...
33,90 zł 39,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.