Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Nocny dom - ebook

Tłumacz:
Data wydania:
12 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nocny dom - ebook

Autor bestsellerowych thrillerów igra z gatunkiem. Powieść, która zaskakuje do ostatnich stron…

Po tragicznej śmierci rodziców czternastoletni Richard Elauved trafia do zapyziałego miasteczka Ballantyne, gdzie zamieszkuje z ciotką i wujem. W szkole musi mierzyć się z opinią wyrzutka, a gdy znika jego kolega z klasy Tom, Richard zostaje głównym podejrzanym.

Chłopak jest przekonany, że Tom zniknął w budce telefonicznej na skraju lasu, jednak nikt mu nie wierzy. Nikt oprócz Karen – intrygującej outsiderki, która zachęca go do badania poszlak ignorowanych przez policję. Numer, pod który Tom dzwonił z budki, prowadzi Richarda do opuszczonego domu. W jego oknie widzi przerażającą twarz i od tego momentu zaczyna słyszeć głosy…

Kiedy kolejny kolega z klasy przepada bez śladu, Richard musi zachować trzeźwość umysłu i udowodnić swoją niewinność. Czy wygra z mrocznymi siłami, które opętały Ballantyne?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-271-6415-5
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

– Z-z-z-zwa­rio­wa­łeś – po­wie­dział Tom, a ja zro­zu­mia­łem, że się boi, bo za­jąk­nął się o je­den raz wię­cej niż zwy­kle.

Cią­gle trzy­ma­łem nad głową fi­gurkę Luke’a Sky­wal­kera, go­towy, żeby ją rzu­cić w górę rzeki, pod prąd. Z głębi gę­stego lasu ota­cza­ją­cego rzekę po obu stro­nach do­biegł krzyk, jakby ostrze­gaw­czy. Za­brzmiało to jak wrzask wrony. Ale nikt nie mógł mnie po­wstrzy­mać, ża­den Tom ani żadna wrona – chcia­łem się prze­ko­nać, czy Luke Sky­wal­ker umie pły­wać. Po­szy­bo­wał te­raz przez po­wie­trze. Wio­senne słońce opa­dło nad wierz­chołki drzew, które wy­pu­ściły już li­ście, i mo­men­tami świa­tło mi­go­tało w po­woli ob­ra­ca­ją­cej się pla­sti­ko­wej fi­gurce.

Luke ude­rzył w wodę z ci­chym plu­skiem, a to ozna­czało, że przy­naj­mniej nie umie fru­wać. Nie wi­dzie­li­śmy fi­gurki, tylko wciąż zmie­nia­jącą się po­wierzch­nię rzeki, która wez­brała od top­nie­ją­cego śniegu i ko­ja­rzyła mi się ze spa­sio­nym wę­żem du­si­cie­lem, może ana­kondą, wi­ją­cym się w na­szą stronę.

Prze­pro­wa­dzi­łem się tu do krew­nych, do tego za­sra­nego mia­steczka, ze­szłej je­sieni, tuż po mo­ich czter­na­stych uro­dzi­nach. Nie wie­dzia­łem, co w ta­kich miej­scach jak Bal­lan­tyne ro­bią gów­nia­rze, żeby nie umrzeć z nu­dów. Ale kiedy Tom opo­wie­dział, że te­raz, w-w-wio­sną, rzeka jest nie­bez­pieczna, więc w domu su­rowo mu przy­ka­zali, żeby trzy­mał się od niej z da­leka, przy­naj­mniej było od czego za­cząć. Na­mó­wie­nie Toma nie spra­wiło mi kło­potu, po­nie­waż był taki jak ja, nie miał ko­le­gów i w kla­sie na­le­żał do ka­sty pa­ria­sów. Dzi­siaj na prze­rwie Gru­bas ob­ja­śnił mi sprawę kast, za­li­czył mnie jed­nak do ka­sty pi­ra­nii, a ja po­my­śla­łem wtedy o tych ry­bach, które wy­glą­dają tak, jakby miały w py­sku piłę, i po­tra­fią w ciągu kilku mi­nut ob­gryźć z mięsa ca­łego wołu. Dla­tego wy­da­wało mi się, że to fajna ka­sta. Do­piero kiedy Gru­bas do­pre­cy­zo­wał, że ja i moja ka­sta sto­imy ni­żej od niego, po­czu­łem się zmu­szony go wal­nąć, a on nie­stety po­skar­żył się na­uczy­cielce, pan­nie Ćwir-Ćwir, jak ją na­zy­wam. Zro­biła nam na lek­cji długi wy­kład o tym, że trzeba być dla sie­bie mi­łym, i wy­ja­śniła, co się dzieje z tymi, któ­rzy mili nie są – krótko mó­wiąc, koń­czą jako prze­grywy, no i wtedy nikt już nie miał wąt­pli­wo­ści, że ten nowy chu­li­gan z mia­sta rze­czy­wi­ście na­leży do ka­sty pi­ra­nii.

Po szkole Tom i ja po­szli­śmy na drew­niany mo­stek nad rzeką w le­sie. Kiedy wy­ją­łem z ple­caka Luke’a Sky­wal­kera, Tom zro­bił wiel­kie oczy.

– S-s-skąd go masz?

– A jak my­ślisz, ka­pu­ściany łbie?

– N-n-nie ku­pi­łeś go u Oscara. T-t-tam już się skoń­czyły.

– U Oscara? W tej szczu­rzej no­rze? – Za­śmia­łem się. – Może ku­pi­łem go w mie­ście, za­nim się tu prze­pro­wa­dzi­łem? W praw­dzi­wym skle­pie z za­baw­kami.

– Nie. Bo to te­go­roczny mo­del.

Przyj­rza­łem się Luke’owi uważ­niej. Czy to moż­liwe, żeby ten sam gość po­ja­wiał się w in­nym wy­da­niu? Czy Luke Sky­wal­ker nie był tym sa­mym dur­nym bo­ha­te­rem Lu­kiem Sky­wal­ke­rem po wsze czasy, ko­niec i ba­sta? Ni­gdy nie przy­szło mi to do głowy. Że rze­czy mogą się zmie­niać. Że Darth i Luke mo­gliby na przy­kład za­mie­nić się miej­scami.

– Może zdo­by­łem p-p-pro­to­typ – stwier­dzi­łem.

Tom miał taką minę, jak­bym ude­rzył go w twarz. Wy­raź­nie mu się nie spodo­bało, że go prze­drzeź­niam. Mnie sa­memu też się to nie po­do­bało, ale nie mo­głem się po­wstrzy­mać. Za­wsze tak było. Je­śli ktoś jesz­cze nie zdą­żył mnie znie­lu­bić, szybko dba­łem o to, żeby tak się stało. To wła­ści­wie od­ruch – iden­tyczny z tym, który spra­wia, że tacy jak Ka­ren i Oscar ju­nior uśmie­chają się i są mili, więc wszy­scy ich lu­bią, tyle że mój od­ruch ma z przodu mi­nus. Rzecz nie w tym, że nie chcia­łem być lu­biany; ja po pro­stu wie­dzia­łem, że oni i tak nie będą mnie lu­bić. Dla­tego w pew­nym sen­sie ich uprze­dza­łem, sta­ra­łem się, żeby mnie nie lu­bili na mój spo­sób. Żeby mnie nie­na­wi­dzili, ale jed­no­cze­śnie tro­chę się mnie bali i nie mieli od­wagi ze mną za­czy­nać. Tak jak te­raz, kiedy wi­dzia­łem po To­mie, że już wie, że ukra­dłem tę fi­gurkę Luke’a, cho­ciaż nie ma od­wagi po­wie­dzieć tego gło­śno. Zwi­ną­łem ją pod­czas im­prezy kla­so­wej, którą Oscar ju­nior urzą­dził u sie­bie w domu i za­pro­sił na nią wszyst­kich, na­wet nas, tych z ka­sty pi­ra­nii. Dom był w po­rządku, wcale nie tak wielki i ele­gancki, żeby mi to prze­szka­dzało. Iry­to­wali mnie przede wszyst­kim ro­dzice Oscara, tacy cho­ler­nie fajni, no i to, że wszę­dzie wa­lały się naj­lep­sze za­bawki. Naj­lep­sze, ja­kie mógł za­ofe­ro­wać sklep z za­baw­kami jego ojca. Fi­gurki trans­for­me­rów, gry Atari, Ma­gic 8-Ball, a na­wet Nin­tendo Game Boy, któ­rego wła­ści­wie nie było jesz­cze na rynku. W czym za­szko­dzi­łoby Osca­rowi, gdyby stra­cił jedną z tych za­ba­wek? Prze­cież na­wet by tego nie za­uwa­żył. No okej, może by się prze­jął utratą tej fi­gurki Luke’a Sky­wal­kera, która wła­śnie wpa­dła mi w oko. Le­żała w jego łóżku jak ja­kiś mi­siek. Jak można być ta­kim dzie­cin­nym?

– T-t-tam jest! – za­wo­łał Tom, po­ka­zu­jąc punkt na rzece.

Luke wy­sta­wił głowę nad wodę i zmie­rzał te­raz w na­szym kie­runku z dużą pręd­ko­ścią, jakby pły­nął na ple­cach.

– Ma szczę­ście – orze­kłem.

Fi­gurka znik­nęła pod most­kiem. Prze­nie­śli­śmy się prędko na drugą stronę i rze­czy­wi­ście Luke za­raz po­ja­wił się znowu. Pa­trzył na nas z tym swoim idio­tycz­nym pół­u­śmiesz­kiem. Idio­tycz­nym, bo bo­ha­te­ro­wie nie po­winni się uśmie­chać. Po­winni wal­czyć. Mieć za­cięte twa­rze wo­jow­ni­ków, po­ka­zy­wać, że nie­na­wi­dzą wroga tak bar­dzo, jak nie­na­wi­dzą... w ogóle.

Sta­li­śmy i pa­trzy­li­śmy, jak Luke od­pływa. Jak zmie­rza ku światu, w nie­znane. Ku ciem­no­ści, po­my­śla­łem.

– Co te­raz ro­bimy? – spy­ta­łem. Już mia­łem to uczu­cie, jakby mrówki cho­dziły mi pod ubra­niem, i mu­sia­łem się ich po­zbyć, a je­dy­nym spo­so­bem na to było, żeby coś się działo, coś, co po­zwo­li­łoby mi sku­pić my­śli na czymś in­nym.

– M-m-mu­szę wra­cać do domu – po­wie­dział Tom.

– Jesz­cze nie. Chodź.

Nie wiem, dla­czego przy­po­mniała mi się budka te­le­fo­niczna sto­jąca na pa­górku przy szo­sie, na skraju lasu. Dziwne miej­sce na zlo­ka­li­zo­wa­nie budki w ta­kiej ma­łej miej­sco­wo­ści jak Bal­lan­tyne. Ni­gdy zresztą nie wi­dzia­łem, żeby kto­kol­wiek z niej ko­rzy­stał; w ogóle nie wi­dzia­łem lu­dzi w tej oko­licy, je­dy­nie od czasu do czasu ja­kiś sa­mo­chód.

Kiedy do­tar­li­śmy do czer­wo­nej budki, słońce opa­dło jesz­cze ni­żej. Wio­sna była na tyle wcze­sna, że szybko się ściem­niało. Tom nie­chęt­nie przy­wlókł się za mną, pew­nie bał się sprze­ci­wić. Tak jak wspo­mnia­łem, ża­den z nas nie mógł prze­bie­rać wśród ko­le­gów.

Wci­snę­li­śmy się do środka i kiedy za­mknę­li­śmy za sobą drzwi, dźwięki na ze­wnątrz się przy­tłu­miły. Szosą prze­je­chała cię­ża­rówka z ubło­co­nymi opo­nami, z paki ster­czały dłu­gie drew­niane bale. Znik­nęła na szo­sie bie­gną­cej jak pro­sta kre­ska przez pła­ski mo­no­tonny kra­jo­braz pól w stronę gra­nicy hrab­stwa.

Na półce pod apa­ra­tem na mo­nety le­żała żółta książka te­le­fo­niczna – nie­spe­cjal­nie gruba, mimo to naj­wy­raź­niej wy­star­cza­jąca, żeby po­mie­ścić wszyst­kich, któ­rzy mieli te­le­fon, nie tylko w Bal­lan­tyne, ale też w ca­łym hrab­stwie. Za­czą­łem ją prze­glą­dać. Tom de­mon­stra­cyj­nie spoj­rzał na ze­ga­rek.

– O-o-obie­ca­łem, że będę w domu na...

– Ci­cho!

Mój pa­lec za­trzy­mał się na na­zwi­sku „Jo­nas­son, Imu”. Dziwne imię, na pewno ja­kiś świr. Pod­nio­słem słu­chawkę przy­mo­co­waną do apa­ratu me­ta­lo­wym ka­blem – wy­raź­nie bali się, że ktoś ją urwie i za­bie­rze. Wy­bra­łem nu­mer Jo­nas­sona, Imu, wci­ska­jąc me­ta­lowe przy­ci­ski. Tylko sześć cyfr. W mie­ście mie­li­śmy dzie­więć, ale tu­taj, gdzie na każ­dego miesz­kańca przy­pa­dały cztery ty­siące drzew, pew­nie wię­cej nie po­trze­bo­wali. Po­tem wrę­czy­łem słu­chawkę To­mowi.

– C-c-co? – wy­krztu­sił, pa­trząc na mnie z prze­ra­że­niem.

– Po­wiedz: „Cześć, Imu, mówi dia­beł. Za­pra­szam cię do pie­kła, bo tam jest twoje miej­sce”.

Tom po­krę­cił głową i od­dał mi słu­chawkę.

– Zrób to, ka­pu­ściany łbie. Bo ina­czej wrzucę cię do rzeki – za­gro­zi­łem.

Tom, naj­mniej­szy w kla­sie, cały się sku­lił i zro­bił jesz­cze mniej­szy.

– Żar­tuję. – Ro­ze­śmia­łem się. W szczel­nej, jakby próż­niowo za­mknię­tej budce te­le­fo­nicz­nej ten śmiech za­brzmiał obco, na­wet dla mnie. – Da­lej, Tom, po­myśl tylko, jak bę­dziemy ju­tro opo­wia­dać o tym w szkole!

Wi­dzia­łem, że coś się w nim po­ru­szyło. Myśl o tym, że ko­muś za­im­po­nuje. Dla ko­goś, kto ni­gdy ni­komu ni­czym nie za­im­po­no­wał, taki ar­gu­ment był rze­czy­wi­ście ważny. W do­datku uży­łem liczby mno­giej, „bę­dziemy”. On i ja. Dwaj ko­le­dzy, któ­rzy ra­zem ro­bią ka­wały. Któ­rzy wy­głu­piali się przez te­le­fon i aż zgi­nali się wpół ze śmie­chu. Któ­rzy mu­sieli się ob­jąć i pod­trzy­my­wać, żeby się nie prze­wró­cić, sły­sząc, jak nie­szczę­śnik na dru­gim końcu li­nii roz­waża, czy to na­prawdę dzwoni dia­beł.

– Halo?

Dźwięk do­biegł ze słu­chawki. Nie dało się stwier­dzić, czy to męż­czy­zna, czy ko­bieta, do­ro­sły czy dziecko.

Tom zer­k­nął na mnie, zde­cy­do­wa­nie po­ki­wa­łem głową. A on się uśmiech­nął. Uśmiech­nął się tym nie­mal trium­fal­nym uśmie­chem i przy­ło­żył słu­chawkę do ucha.

Sa­mymi ustami za­czą­łem wy­ma­wiać słowa, a Tom pa­trzył na mnie i po­wta­rzał, ani razu na­wet się nie za­jąk­nąw­szy:

– Cześć-Imu-mówi-dia­beł-za­pra­szam-cię-do-pie­kła-bo-tam-jest-twoje-miej­sce.

Za­sło­ni­łem usta dło­nią, by po­ka­zać, że le­d­wie mogę po­wstrzy­mać śmiech. Drugą ręką za­sy­gna­li­zo­wa­łem, że ma odło­żyć słu­chawkę.

Tom jed­nak nie od­kła­dał.

Stał ze słu­chawką przy uchu, a ja sły­sza­łem tylko szum głosu na dru­gim końcu.

– A-a-a-ale... – wy­du­sił z sie­bie Tom, na­gle tru­pio blady. Urwał, jego biała twarz za­sty­gła w zdu­mie­niu. – Nie – szep­nął. Uniósł ło­kieć i za­czął się za­cho­wy­wać tak, jakby pró­bo­wał od­cią­gnąć słu­chawkę od ucha. Po­wta­rzał co­raz gło­śniej: – Nie! Nie! Nie! – Wolną rękę przy­ło­żył do szyby budki, jakby chciał się ode­pchnąć.

Na­raz roz­le­gło się ja­kieś mo­kre cmok­nię­cie i słu­chawka wresz­cie ode­rwała się od jego skroni. Zo­ba­czy­łem, że coś się do niej przy­le­piło. Z głowy Toma pły­nęła krew, ście­ka­jąc pod koł­nie­rzyk ko­szuli. Spoj­rza­łem na słu­chawkę. Nie wie­rzy­łem wła­snym oczom. Pół ucha Toma tkwiło przy­kle­jone do za­krwa­wio­nej per­fo­ro­wa­nej czę­ści, przez którą sły­szy się głos, a to, co na­stą­piło póź­niej, było jesz­cze dziw­niej­sze. Naj­pierw przez ma­lut­kie czarne otworki zo­stała jakby we­ssana krew, a po­tem, ka­wa­łe­czek po ka­wa­łeczku, znik­nęła cała po­łówka ucha. Tro­chę tak, jak zni­kają resztki je­dze­nia w od­pły­wie zlewu.

– Ri­chard – szep­nął do mnie drżą­cym gło­sem Tom z po­licz­kami mo­krymi od łez; naj­wy­raź­niej wciąż nie miał po­ję­cia, że stra­cił pół ucha. – O-o-o-on p-p-p-po­wie­dział, że t-t-t-ty i ja... – Za­sło­nił dło­nią dolną część słu­chawki, żeby tamta osoba nie sły­szała jego słów.

– Tom! – wrza­sną­łem. – Twoja ręka! Rzuć ten te­le­fon!

Spu­ścił wzrok i do­piero te­raz zo­rien­to­wał się, że jego palce w po­ło­wie już znik­nęły w dziur­kach słu­chawki.

Trzy­ma­jąc za część do słu­cha­nia, pró­bo­wał wy­szarp­nąć unie­ru­cho­mioną dłoń. Nie udało mu się jed­nak, a z te­le­fonu za­częły się wy­do­by­wać od­głosy sior­ba­nia – ta­kie, ja­kie wy­daje mój przy­brany oj­ciec, je­dząc zupę – po czym jesz­cze więk­sza część ręki Toma znik­nęła w słu­chawce. Ja też zła­pa­łem słu­chawkę, usi­łu­jąc od­cią­gnąć ją od Toma, ale bez re­zul­tatu. Wżarła się te­raz aż po przed­ra­mię tuż pod łok­ciem; wy­glą­dało to tak, jakby Tom sto­pił się z te­le­fo­nem w jedno. Za­czą­łem krzy­czeć, a z nim stało się coś dziw­nego. Po­pa­trzył na mnie i wy­buch­nął śmie­chem – wy­da­wało się, że w ogóle nie czuje bólu, i tylko idio­tyzm tej sy­tu­acji roz­ba­wił go do łez. Z ręki nie pły­nęła też wcale krew, jakby słu­chawka zro­biła to, co – jak czy­ta­łem – ro­bią ze swo­imi ofia­rami nie­które owady: wstrzy­kują coś, co prze­mie­nia ciało w miękką ga­la­retkę, którą na­stęp­nie po­chła­niają. Ale po chwili słu­chawka te­le­fonu do­tarła do łok­cia i roz­legł się taki od­głos, jak po wrzu­ce­niu do mik­sera cze­goś, co nie po­winno było się tam zna­leźć: bru­talny dźwięk miaż­dże­nia i mie­le­nia, a te­raz Tom rów­nież za­niósł się krzy­kiem. Ło­kieć za­czął się marsz­czyć, jak gdyby pod skórą było coś, co chciało się wy­do­stać. Kop­nię­ciem w tył otwo­rzy­łem drzwi, sta­ną­łem za To­mem, ob­ją­łem go obiema rę­kami wo­kół piersi i za­czą­łem się co­fać. Udało mi się go wy­cią­gnąć za­le­d­wie do po­łowy, bo me­ta­lowy ka­bel od­cho­dzący od apa­ratu się na­prę­żył, a słu­chawka da­lej wgry­zała się w ra­mię Toma. Spró­bo­wa­łem za­trza­snąć drzwi w na­dziei, że zgniotę słu­chawkę o fu­trynę, lecz ka­bel oka­zał się za krótki, więc ude­rzy­łem tylko Toma w bark. Wył, kiedy za­par­łem się pię­tami o zie­mię, cią­gnąc z ca­łej siły, ale moje buty cen­ty­metr po cen­ty­me­trze su­nęły po bło­cie, przy­bli­ża­jąc się do budki te­le­fo­nicz­nej i do tego ohyd­nego dźwięku miaż­dże­nia, któ­rego wy­cie Toma nie było w sta­nie za­głu­szyć. Ja­kieś siły – nie mam po­ję­cia, ja­kie ani skąd się brały – w końcu znów wcią­gnęły go do budki. Nie da­łem rady go utrzy­mać. Mu­sia­łem zwol­nić uścisk wo­kół jego klatki pier­sio­wej i w końcu sta­łem na ze­wnątrz, cią­gnąc go za dru­gie ra­mię, wciąż wy­sta­jące ze szpary w drzwiach. Słu­chawka po­że­rała już bark Toma, gdy usły­sza­łem nad­jeż­dża­jące auto. Pu­ści­łem go i z krzy­kiem, wy­ma­chu­jąc rę­kami, wy­bie­głem na szosę. Za­pewne je­chała ko­lejna cię­ża­rówka z drew­nem. Ale się spóź­ni­łem, zo­ba­czy­łem je­dy­nie tylne świa­tła zni­ka­jące wśród zmierz­chu.

Bie­giem wró­ci­łem do budki. Pa­no­wała ci­sza. Tom prze­stał krzy­czeć. Drzwi budki się za­mknęły. Przy­ci­sną­łem twarz do szyby ze zbro­jo­nego szkła, lecz po­kry­wała ją para. Wi­dzia­łem jed­nak Toma. A on wi­dział mnie. Mil­czał i pa­trzył tym zre­zy­gno­wa­nym wzro­kiem ofiary, która już prze­stała sta­wiać opór, za­ak­cep­to­wała swój los. Słu­chawka te­le­fonu do­tarła do jego głowy, po­żarła po­li­czek i za­brała się z chrzę­stem do od­sło­nię­tych zę­bów Toma.

Od­wró­ci­łem się, opar­łem ple­cami o ścianę budki i osu­ną­łem się na zie­mię. Po­czu­łem chłodną wil­goć prze­sią­ka­jącą przez spodnie.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: