- W empik go
Noe kontra MABBUL. Przeciw upadkowi i zepsuciu - ebook
Noe kontra MABBUL. Przeciw upadkowi i zepsuciu - ebook
Czy nie jesteśmy świadkami „modernizacji nieba”? I czy to nie oznacza jego końca? Jak mam czcić Boga, który ewoluuje? Jak mam czcić Boga, którego kroją mi na miarę najnowszej mody? Czy naprawdę trzeba czuć lęk przed metką zacofania?
o. Adam Czuszel (fragment książki)
Polecam lekturę książki wszystkim, którzy uważają, że nie ma już czasu ani na poezję, ani na romanse czy kryminały, a nawet na klasykę, a zastanawiają się poważnie nad zbawianiem siebie.
o. Augustyn Pelanowski (fragment wprowadzenia do książki)
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-89049-78-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ojciec Adam jest moim przyjacielem, a słowa przyjaciela są jak pneumatyczna tratwa dinghy, która w czasie wojny ratowała zestrzelonych nad oceanem lotników. Można się było cieszyć w ciasnej dinghy, że się jest uratowanym, i jednocześnie, obserwując tonący wrak samolotu, czuć się przegranym w powietrznej walce. Niezwykle ambiwalentne uczucie: być uratowanym, by obserwować katastrofę. Przeczytałem tą książkę z uczuciami, które dają się wyrazić tylko oksymoronami – radosny smutek, kojący ból, obnażenie zwracające wstyd.
Czy jednak można się cieszyć ze zbawienia, gdy się widzi, że inni toną? Jezus nie miał radości z chodzenia po wodzie, dopóki nie wyciągnął z paszczy fal tonącego na jeziorze Piotra. Tak myślę...
Ile kosztuje zbawianie?
Przypomina mi się historia okrętu „Wilhelm Gustloff” płynącego z uciekinierami wojskowymi i cywilami z Gdyni do Kilonii i Flensburga. Wieczorem 30 stycznia 1945 roku, na Morzu Bałtyckim, został on storpedowany przez sowiecki okręt podwodny S-13. Płynęły na nim tysiące uchodźców z Prus Wschodnich i Pomorza. Każdy metr statku był zajęty przez pasażerów. Jednak na ich twarzach widać było radość, mieli nadzieję, że zdołali wyrwać się z piekła. Większość z nich zapłaciła fortunę, by wykupić choćby najnędzniejsze miejsce. Gdy torpedy sowieckie uderzyły w statek, rozległ się jęk wyginanego kadłuba i wycie ludzi, krzyki i płacz, a także wołanie do Boga. Na morzu szalał mroźny sztorm, przenikliwy wiatr chłostał ludzi wydobywających się na pokład. Panowała noc, padał śnieg, ludzie tonęli, niektórych wyrzucano z szalup, inni na darmo wyciągali ponad wodę ręce. Większości nikt nie uratował, zbyt wielu było tonących. W jedną noc, radość wybawienia zamieniła się w rozpacz katastrofy. Jakby zostali okradzeni z życia. O katastrofach się zapomina, nie chce się nawet ich prawdopodobieństwa dopuścić do myśli, są raczej tematami filmów, które się ogląda, konsumując popcorn w wygodnym fotelu kina. Czy będą czasy, kiedy ktoś zrobi dokumentalny film o widzach kinowych sal oglądających katastroficzne ekranizacje, którzy nagle zatonęli w niespodziewanej zagładzie?
Dlaczego katastrofa?
Ojciec Czuszel cytuje słowa Psalmu 42.: „Głębia przyzywa głębię” (Ps 42,8),i pisze: „Tak, moja głębia nieprawości, przyzywa głębię miłosierdzia Bożego”. Ale pozwolę sobie dopisać: głębia grzechu, grzechu ukrytego, nieuznanego i niewyznanego przyzywa inną głębię, głębię otchłani. Ojciec Czuszel wskazuje palcem tuszowane nieprawości, niekiedy boleśnie i irytująco, ale najważniejsze, że prawdziwie. Jest niewygodny. Uwierać będą jego słowa szczególnie tych, którzy mają duże dywany służące nie do ozdoby, ale do podmiatania pod nie śmieci. Pisze: „Zanim nadszedł potop, Biblia mówi, że ziemia uległa skażeniu wobec Boga i napełniła się gwałtem. Zwróciłem uwagę na stwierdzenie: wobec Boga. Można to też tłumaczyć: przed obliczem Boga. Księga Rodzaju nie podaje, że ziemia uległa skażeniu, bo to by mogło sugerować rzeczywistość powszechnie dostrzegalną. A przecież ten fakt nie był znany wszystkim, nie był może znany nikomu, oprócz Noego”. Wszyscy jesteśmy zaprawieni w niezauważaniu swego sumienia, im usilniej dbamy o to, by się pokazać innym; im bardziej jednak taimy zło w sobie, tym bardziej staje się ono widoczne przed Obliczem Boga.
Ilekroć czytam książki rozczulające się nad złem tego świata, doznaję rozczarowania, ponieważ poza jeremiadami nie ma w nich pocieszenia. Ale tym razem, po potopie zapisanych słów, zobaczyłem Ararat z arką – górę Pańską wznoszącą się ponad innymi, a na niej Maryję. Szczyt Araratu do dziś znajduje się na Wyżynie Armeńskiej niedaleko jezior Wan i Sewan, wznosząc się ponad pięć tysięcy metrów nad poziom morza, bieląc się niepokalanym śniegiem. Nazwa nie jest hebrajska, ale komuś, kto zna ten język, przywodzi na myśl słowo ARAR, czyli przekleństwo, i może skojarzyć wybawienie Noego z przeklętego świata dzięki okrętowi skonstruowanemu z unikatowego drewna GOFER. Arką jest Maryja, choć zarówno święty Hipolit Rzymski, jak Orygenes czy święty Augustyn widzieli w niej obraz Chrystusa i Kościoła. Świat jest ciągle zalewany ohydą grzechu, ciągle jesteśmy podtapiani niegodziwością, a na ulicach ludzie przeklinają, nawet dla rozrywki i zaimponowania innym.
Nikt się dziś już publicznie nie pozdrawia błogosławieństwem typu: „Szczęść Boże”. Ludzie w ukryciu czynią znak krzyża, mijając kościół albo wsiadając do pociągu.
Czas jest względny – to truizm, ale na pewno nasz czas ma swoisty, kurczący się przebieg, obserwuje się w naszej epoce jakieś zintensyfikowanie znaków zapowiadających katastrofę. W tej chwili nie chodzi o to, że zniknie jakiś naród, lecz zagrożona jest cała ludzkość. W linii CHRONOS, czyli zwykłego monotonnego czasu, pojawiają się coraz częściej punkty KAIROS, czyli oznaki wyjątkowej interwencji Boga, chwile, które nazwałbym szansą zbawczą wobec szalejącej otchłani. Ktoś powstrzymuje wściekłość zła, niczym tama w górach, która wzbiera w sobie żywioł piętrzący się niebezpiecznie, jakiś KATECHON, by dać nam szansę na wieczny bezkres, przybliżając ESCHATON, który pozwoli spędzić pozaczasowość przy Bogu, a nie poza Nim.
Podczas Rzymskiego Forum Życia w 2016 roku, nie brakowało dyskusji nad gorącym tematem komunii świętej dla osób rozwiedzionych żyjących w ponownych związkach, adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia oraz strategii obrońców życia i rodziny. Referat Johna Smeatona, wieloletniego działacza pro-life i prezesa brytyjskiego Society for the Protection of the Unborn, zrobił jednak na wszystkich największe wrażenie. Stwierdził on, że rzeź nienarodzonych to barbarzyństwo na niespotykaną w historii ludzkości skalę. Krew tych dzieci woła głośniej niż krew Abla z ziemi o sprawiedliwość. Ich krew mogłaby stać się rzeką, potopem zalewającym niejedną metropolię. Smaeton wezwał do odrzucenia ustępstw i usilnego dążenia do całkowitego zakazu aborcji. Prawdopodobnie doświadczamy największej katastrofy w pisanej historii ludzkości – przekonywał wówczas John Smeaton. Katastrofy? Tak katastrofy, a katastrofa to powódź, potop. Według powściągliwych szacunków, od 1966 roku, na całym świecie, około 2 miliardy dzieci stworzonych na Boży obraz i podobieństwo, zostało zabitych wskutek aborcji. W samej Wielkiej Brytanii od 1990 roku, w związku z praktykami in vitro, unicestwiono 2 miliony dzieci w stadium embrionalnym. W całej historii ludzkości zginęło według historyków około miliarda osób. Ostatnie półwiecze skumulowało w sobie śmiercionośne nasilenie zbrodni, jakiej nie znała cała historia. W tym samym okresie, wyzywająca edukacja seksualna zraniła niewinność dzieci. Młodzież ma dostęp do aborcji i antykoncepcji, a rządy państwowe przejęły kontrolę nad wychowaniem dzieci. Zastanówmy się: czy Bóg może to znieść? Czy może być obojętny na ten niemy krzyk miliardów dzieci zabijanych w łonach matek, tonących we własnej krwi? Jeśli teraz nie zareaguje, to za dziesięć lat tych zamordowanych będzie 4 miliardy, ponieważ po cichu zmienia się kwalifikacja grzechu aborcji – dawniej była to ekskomunika, teraz każdy kapłan może odpuścić ten grzech na równi z upiciem się alkoholem! Można tolerować taką hekatombę w imię Szatana? Czego więc mamy się spodziewać? Czy tego, że cała ta krew wybuchnie wulkaniczną lawą i zaleje jedynie wszystkie kliniki aborcyjne? A może rozleje się szerzej, na tych, którzy byli obojętni na to, co tam się dzieje? Czy krzywdy pozostaną bez odpłaty?
Jeśli ktoś rozsądnie myśli, będzie szukał nie tylko sposobów uratowania niewinnych dzieci albo ekspiacji za taką rzeź, ale też będzie szukał arki, w której nie tyle życie doczesne, ale nade wszystko – wieczne, będzie uratowane. Arka Noego jawi się, jako łono, w którym można się czuć absolutnie bezpiecznym, jak embrion. W niej jesteśmy poza zbrodnią i poza skalaniem. Arka to Maryja. W Niej jesteśmy bezpieczni, jak sam Jezus, w Niej stajemy się Nim. Dlatego o. Czuszel wskazuje Ją jako nadzieję na beznadziejność położenia, w jakim znalazł się świat.
Mamy zadziwiającą intensyfikację objawień maryjnych w ostatnich dwu stuleciach. Pierwszym objawieniem maryjnym, o którym wspomina historia chrześcijaństwa, jest to, którego świadkiem miał być Grzegorz Cudotwórca (213-273). Maryja ukazała mu się w towarzystwie Jana Ewangelisty, któremu nakazała wyjaśnić zagadnienia dotyczące tajemnicy Trójcy Świętej. Przez kilka kolejnych stuleci objawienia maryjne były rzadkie, naliczono ich zaledwie około trzydziestu. Ale już w XII wieku liczba ich wzrosła do 275, a w XIV wieku wyniosła 6131. Relacje z tych objawień nie były jednak zbyt wiarygodne i większość nie została potwierdzona przez Kościół. Najbardziej znanym z przeszłości jest objawienie z Guadalupe, które miało miejsce w 1531 roku. Maryja ukazała się Indianinowi jako brzemienna Panna. To znamienny znak, ciąża! W XIX wieku liczba objawień nagle wzrosła, ale Kościół w większości przypadków nie potwierdził ich autentyczności, a nawet niektóre zakwestionował. XX stulecie stało się jednak wyjątkowe: mamy potwierdzone jako autentyczne objawienia w Fatimie, Beauraing, Banneaux, Akicie, Syrakuzach, Zeitoun, Manili, Betanii (Wenezuela) i Kibeho. Jest Jej coraz więcej i jest Ona coraz bliższa nam. Nikt nie musi budować promu ratunkowego, on sam się ujawnia spoza ulewy i ryku złowieszczego tsunami.
Można oczywiście bawić się, jak skandynawscy seksturyści na plażach Indonezji, Sri Lanki i Indii i zostać zaskoczonym tsunami, jak zdarzyło się to 26 grudnia w 2004 roku, ale czy warto być po takich ostrzeżeniach na tyle spokojnym, by pozwolić sobie na bezmyślne przebywanie w salonach demoralizacji?
Wolę „trącić myszką” przy Chrystusie, niż prężyć się jak lew na salonie demoralizacji - napisał Czuszel. Oczywiście nie będę się zastanawiał, na ile idiom „trącić myszką” ma związek ze słomianym zapachem starego wina, którym jednak upił się Noe. Raczej interesuje mnie, przy lekturze książki Noe kontra mabbul unaocznienie jeszcze raz, po raz kolejny, w sposób oryginalny i nieściśnięty gorsetem poprawności literackiej, pewien schemat wybawczy, wypłynięcie ponad powierzchnię tego, co zalewa naszą cywilizację. Chodzi o wypłynięcie w górę albo nawet zakotwiczenie na górze, ponad czeluścią. Jest to możliwie, według ojca Czuszela, dzięki Maryi, w Niej, w kajutach modlitwy do Niej: „Kim musiała być ta Kobieta, skoro Bóg Ojciec powierzył Jej swój największy skarb? Jakim cudem stworzenia była Maryja?”.
W Niej wznosimy się ponad wszystko, co powoduje runięcie na dno. W Niej sam Syn Boży czuł się bezpiecznie w naszym świecie; w Niej każdy z nas może bezpiecznie wybić się w górę, na wyżyny w Chrystusie. Ona jest Arką Ocalenia. Przy lekturze Biblii, spotykamy się z podobnym ponagleniem do ucieczki w góry, jedynie w sytuacjach przełomowych. W proroctwie Jezusa dotyczącym Jego paruzji (uobecnienia) zapisanym w Ewangelii Mateusza, w dwudziestym czwartym rozdziale, Chrystus, nakreślając horyzont zdarzeń, jaki będzie miał miejsce na końcu świata, wskazuje, by uciekać w góry.
Zatrzymam się nad tym pójściem w góry. Szukając dosłownego znaczenia Jego ostrzeżenia, znajdujemy odpowiedź w historii – Jezus przewidział ucieczkę chrześcijan przed 70 rokiem do Pelli, miasta w skałach, znanego nie tylko archeologom. Ale w głębszym znaczeniu, podążając żydowskim tokiem myślenia, należy to odczytywać w zestawieniu ucieczki Lota przed zagładą z Sodomy w góry z biegiem Maryi w góry do brzemiennej Elżbiety – w obydwu miejscach biblijnych pojawia się Gabriel, wykonawca sądu Boga.
A sięgając do Listu do Kolosan, otrzymujemy zrozumienie pójścia w góry: „Jeśli, więc razem z Chrystusem powstaliście z martwych, szukajcie tego, co w górze, gdzie przebywa Chrystus, zasiadający po prawicy Boga. Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi. Umarliście, bowiem i wasze życie jest ukryte z Chrystusem w Bogu. Gdy się ukaże Chrystus, nasze Życie, wtedy i wy razem z Nim ukażecie się w chwale” (Kol 3,1-4).
Chodzi więc o jeszcze większą zażyłość z Chrystusem w czasach, gdy wiara milionów oziębnie. Nie ma już czasu, moim zdaniem, na zwlekanie; kto teraz odwleka zbliżenie się do Chrystusa, może żałować niebawem, że się urodził.
Katechizm zaś uczy: „Przed przyjściem Chrystusa Kościół ma przejść przez końcową próbę, która zachwieje wiarą wielu wierzących. Prześladowanie (...) odsłoni tajemnicę bezbożności pod postacią oszukańczej religii, dającej ludziom pozorne rozwiązanie ich problemów za cenę odstępstwa od prawdy. Największym oszustwem religijnym jest oszustwo Antychrysta, czyli oszustwo pseudo-mesjanizmu, w którym człowiek uwielbia samego siebie zamiast Boga i Jego Mesjasza, który przyszedł w ciele” (KKK 675).
Istnieje więc arka i statek widmo. Można się pomylić, kupując bilet. Istnieje zbawcza przestrzeń i wabiący pozór zbawienia. Jest arka i antyarka, Chrystus i Antychryst, miłość i jej złudzenie, Niewiasta z dwunastego rozdziału Apokalipsy, ale też niewiasta z siedemnastego rozdziału objawienia Jana, Kościół i anty-Kościół.
„Biada nam, gdy nie głosimy Ewangelii, lecz próbujemy układać się z duchem tego świata” – pisze ojciec Czuszel. Istnieje prawda i jej pozór. Nie dać się oszukać! „Od wielu lat noszę nieodparte wrażenie, że ktoś mnie oszukuje. Że ktoś nie mówi mi całej prawdy, ale przedstawia mi prawdy rozmyte”. Oto czujność ducha, która nabiera ostrożności do wszystkiego, co oferuje świat nawet na brzegu pobożności i morza bezbożności.
„Będą okazywać pozór pobożności, ale wyrzekną się jej mocy. I od takich stroń”(2 Tm 3, 5).
Ów pozór – MORFOSIS – to powierzchowne podobieństwo do religijności bez wewnętrznej obecności Boga. Arcybiskup Fulton Sheen, pisząc o Antychryście, zwracał uwagę w swej proroczej intuicji, że jego religią będzie braterstwo bez ojcostwa Boga, będzie to pozór wiary, który zwiedzie nawet wybrańców. Antychryst założy anty-Kościół, który będzie naśladować Kościół. Anty-Kościół będzie posiadał wszystkie cechy Kościoła, ale w wypaczonej postaci, będzie też wyzuty ze swej boskiej treści. Będzie on mistycznym ciałem Antychrysta, które z wyglądu będzie bardzo przypominać Mistyczne Ciało Chrystusa.
Wystarczy odwrócić kolejność przykazania miłości: kochaj siebie z całego serca, ze wszystkich sił, a bliźniego jak siebie samego, a Boga pozostaw sobie samemu, by już być wewnątrz tego okrętu widma.
Polecam lekturę książki wszystkim, którzy uważają, że nie ma już czasu ani na poezję ani na romanse czy kryminały, a nawet klasykę, a zastanawiają się poważnie nad zbawianiem siebie.