Norwegia oczami łowców zórz - ebook
Norwegia oczami łowców zórz - ebook
Norwegia oczami Łowców Zórz. Opowieści z dalekiej Północy.
"W tej książce podpowiadamy, jak z sukcesem zakończyć nocne polowania na zorzę polarną i jak w pełni doświadczyć tego niezwykłego zjawiska. Przybliżamy także historie rdzennych mieszkańców Północy, których rytm życia wyznacza natura oraz hodowla reniferów. Opowiadamy, dlaczego wiosną na Lofotach unosi się specyficzny zapach suszonego dorsza i czy norweski łosoś jest nafaszerowany antybiotykami. Wyjaśniamy także, z jakiego powodu na Svalbard nie wolno przywieźć kota i czy rzeczywiście w trakcie nocy polarnej zapadają egipskie ciemności.
Jeszcze do niedawna północna Norwegia wydawała się skutą lodem odległą krainą, do której docierali nieliczni podróżnicy, szukający ekstremalnych wrażeń. Dziś za sprawą linii lotniczych raptem w kilka godzin można dotrzeć z Polski za koło podbiegunowe i sprawdzić, jak naprawdę wygląda Arktyka. Można też wsiąść w samochód i pojechać na skraj Europy, aby postawić stopę na Nordkapp. Jednak coraz więcej osób w ten zakątek kontynentu jak magnes przyciąga fenomen Aurory Borealis – zorzy polarnej.
W naszym odczuciu północna Norwegia to jedno z najbardziej egzotycznych miejsc na Ziemi, a zjawiska, które tam występują, zapierają dech w piersiach i śnią się po nocach nawet tym, którzy niejedno już widzieli. Dzień i noc polarna tworzą warunki tak ekstremalne do życia, że wielu przyjezdnych nie wytrzymuje nawet kilku miesięcy. Surowy klimat Północy stworzył jednak idealne miejsce dla niedźwiedzi polarnych, maskonurów, a nawet humbaków, które zimą zaglądają do norweskich fiordów."
Katarzyna Ogińska-Siedlak, Robert Musioł
Kasia i Robert, czyli Kat and Rob – Łowcy Zórz, to pasjonaci dzikiej natury i eksperci od polowania na zorzę polarną. Od kilku lat mieszkają na północy Norwegii, gdzie pracują jako przewodnicy, fotografują i prowadzą wspólnie firmę The Green Adventure. Praktycznie w każdą zimową noc wraz z grupami śmiałków przemierzają daleką Północ w poszukiwaniu zielonych świateł na niebie. W wolnym czasie eksplorują w duchu norweskiego friluftsliv każdy zakątek tego niezwykłego miejsca na Ziemi.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-861-4 |
Rozmiar pliku: | 7,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Był mroźny listopadowy wieczór, gdy po raz pierwszy przylecieliśmy do Tromsø. Zaraz po wyjściu z samolotu, po zrobieniu zaledwie kilku kroków, wyłożyliśmy się jak dłudzy na oblodzonej płycie lotniska. Być może to niegroźne uderzenie w głowę sprawiło, że zakochaliśmy się w tym regionie od pierwszego wejrzenia – miłość ta trwa aż do dziś.
Od tego pamiętnego dnia upłynęło już kilka lat, ale my dalej zajmujemy się tym samym: pracujemy jako przewodnicy pomagający turystom z całego świata doświadczyć piękna nie tylko zorzy polarnej, ale i całej odległej Północy. Jednym słowem, spełniamy marzenia wielu podróżujących. W ciągu tych kilku sezonów byliśmy świadkami zarówno gorących okrzyków radości, jak i zamarzających na policzkach łez wzruszenia. Nie potrafimy się już doliczyć zaręczyn, choć wiemy, że każde z nich były wyjątkowe.
Kasia i Robert
Nauczyliśmy się także odpowiadać na najpopularniejsze pytanie, które brzmi: „Ile razy widzieliście zorzę?”. Wiemy, że dziś wystarczyłoby policzyć wszystkie foldery wypełnione zdjęciami z polowań na aurorę. Tych jest sporo, bo na tropienie Świateł Północy przeznaczamy praktycznie każdy zimowy wieczór, czy to z żądnymi wrażeń turystami, czy też w naszym własnym, skromnym towarzystwie. Dotychczas byliśmy na tyle pochłonięci pracą, że nie mieliśmy nigdy okazji ani na to, by usystematyzować naszą wiedzę, ani na to, by stworzyć coś w rodzaju poradnika, w którym podzielilibyśmy się naszym doświadczeniem w polowaniu na zorzę polarną. Aż nadeszła pandemia, a wraz z nią lockdown. Nagle okazało się, że dysponujemy ogromną ilością czasu i w końcu nadszedł moment, aby przekazać innym naszą wiedzę.
Doświadczenie zorzy polarnej jest czymś, co zapamiętuje się na całe życie, a jej widok często wraca w snach. Powoli zaczyna ubywać czasu na zobaczenie Arktyki w stanie, w jakim jest dzisiaj, więc z decyzją o podróży na Północ trzeba się spieszyć. Ta książka to rzetelne źródło informacji, dzięki niej można odnieść sukces podczas polowania na zorzę i owocnie wykorzystać czas na zwiedzanie. Na naszym blogu Kat and Rob – Łowcy Zórz staraliśmy się umieszczać praktyczne wskazówki. W dobie internetowych publikacji wciąż jednak wierzymy w magię intrygujących okładek i zapachu papieru, dlatego chcemy Wam zaprezentować owoc naszej rocznej pracy w postaci tego przewodnika. Oprócz praktycznych porad postanowiliśmy zawrzeć w nim mnóstwo historii o północnej Norwegii, a także anegdot z naszych wyjazdów oraz pracy jako Łowcy Zórz. Od kiedy tutaj mieszkamy, dotarliśmy praktycznie do każdego zakątka tego regionu, wysłuchaliśmy wielu ustnych przekazów oraz zrobiliśmy setki zdjęć. Mamy nadzieję, że dzięki temu zaszczepimy w Was choć odrobinę naszej miłości do Północy, a w podróż po niej wyruszycie bogatsi w wiedzę o tym zakątku świata. Miłej lektury!Gdzie leży Północ?
Zaczynając lekturę każdej książki, na początku warto sobie uzmysłowić, gdzie znajduje się świat w niej przedstawiony. Nie będziemy pisać o mitologicznej, nieistniejącej krainie z dzieł Tolkiena czy z Opowieści z Narnii – północna Norwegia to prawdziwy region.
Lecz jak określić, gdzie kończy się Południe, a zaczyna wspomniana wcześniej Północ, skoro nawet geografowie wyróżniają kilka biegunów północnych? Umiejscowienie tego geograficznego nie wzbudza sporów: znajduje się on na dziewięćdziesiątym równoleżniku. Bardziej skomplikowane jest wyznaczenie geomagnetycznego bieguna północnego, ponieważ co roku zmienia on swoje położenie – w tej chwili jest gdzieś w okolicach Wyspy Ellesmere’a na wschód od Grenlandii: to istotna informacja ze względu na usytuowane pasa zorzy polarnej (piszemy o tym w dalszych rozdziałach) – nie jest to jednak miejsce, które wskazuje igła kompasu. Ci, którzy byli harcerzami, z pewnością poznali inne sposoby odczytywania kierunków świata – mech na kamieniach, gęściej ułożone słoje ściętych drzew od zawsze wskazywały północną stronę – ale bodaj najpewniejszą metodą, na której od wieków polegano, było wypatrywanie Gwiazdy Polarnej.
Polaris znajduje się w gwiazdozbiorze Małej Niedźwiedzicy, czy też używając bliższej nam nomenklatury – Małego Wozu. Gdy w tych siedmiu gwiazdach dostrzeże się wspomniany wóz, to Gwiazdę Polarną można znaleźć na końcu jego dyszla. Łatwo ją rozpoznać, gdyż z reguły świeci najjaśniej. Często jednak ludzie szukający Polaris błędnie uważają, że to najjaśniejsza gwiazda na naszym nieboskłonie. Zwykle najwięcej blasku daje Syriusz lub planeta Wenus.
Gwiazdę Polarną łatwo rozpoznać, gdyż z reguły świeci najjaśniej
Skąd w ogóle wziął się fenomen Gwiazdy Polarnej i dlaczego można ufać tej metodzie wyznaczania północy, skoro cały nieboskłon nawet w trakcie jednej nocy zmienia swoje położenie? Polaris jest zlokalizowana relatywnie blisko osi obrotu kuli ziemskiej, dlatego jej pozycja praktycznie nie ulega zmianie. Nawet jeśli Mały i Wielki Wóz wędrują wieczorem po nieboskłonie, to można mieć pewność, że Gwiazda Polarna nadal będzie wskazywać kierunek północny. Oczywiście im dalej na północ, tym wspomniane konstelacje przemieszczają się wyżej i wyżej, dlatego na Svalbardzie Polaris świeci praktycznie nad głowami.
Krajobraz północnej Norwegii
Dawniej podróż do krainy położonej daleko na północy wiodła wyłącznie przez tereny dzisiejszej Norwegii. Sama nazwa tego kraju nie jest przypadkowa i oznacza w dosłownym tłumaczeniu właśnie „Drogę na Północ”. Angielskie Norway wzięło swój początek od zbitki słów north – północ, oraz way – droga, a dokładniej od staroangielskiego Norðwegr. Ludzi zamieszkujących tereny Skandynawii określano mianem nordmann, choć my częściej nazywamy ich po prostu legendarnymi wikingami. Co ciekawe, znany francuski region Normandia właśnie im zawdzięcza swoją nazwę. Kto oglądał serial Wikingowie, ten z pewnością kojarzy, że w X w. wielu wikingów (Normanów) zasiedliło tereny północnej Francji.
Wyznaczenie granic między północą a południem w tak długim kraju jak Norwegia jest naprawdę trudnym zadaniem. Gdyby za wyznacznik przyjąć pojęcie Arktyki, to nawet Tromsø nie zaliczyłoby się do północnej części Norwegii. Mimo że miasto to w folderach reklamowych niejednokrotnie posługuje się nazwą kojarzoną z tym regionem, to według wszelkich geograficznych standardów znajduje się ono nawet kilkaset kilometrów poniżej arktycznych terenów. Obszar Arktyki wyznacza letnia izoterma plus dziesięć stopni Celsjusza oraz północna granica wegetacji drzew – mówiąc krótko, w Arktyce przez większość czasu jest zimno i nie sposób znaleźć tam nawet spróchniałego pnia. Jednak stosując te normy, jedynie najdalsze zakątki Norwegii można by nazwać Północą. We wspomnianym obszarze mieści się mniej więcej Alta, Nordkapp oraz Kirkenes, ale brakuje stolicy Finnmarku.
Znacznie łatwiej przyjąć, iż północna Norwegia zaczyna się mniej więcej tam, gdzie przebiega sześćdziesiąty szósty równoleżnik, czyli koło podbiegunowe. Na tej wysokości w Finlandii, a dokładniej w Rovaniemi, rozciąga się bajkowa wioska Świętego Mikołaja. Być może będzie to zaskakujące, ale starszy pan w czerwonym kubraku wcale nie mieszka na biegunie, jak niektórym się wydaje, lecz posiada realny adres właśnie w Finlandii (Tähtikuja 1, Rovaniemi 96930). Co roku przyjmuje na audiencji rzesze turystów chcących zrobić sobie z nim zdjęcie i zapłacić za tę przyjemność kilkadziesiąt euro. Na przestrzeni lat chętnych było tak wielu, że obok oficjalnego domu Świętego Mikołaja powstał drugi z bliźniaczym Mikołajem. Wszystko po to, aby rozładować kolejki i uczynić święta jeszcze piękniejszymi.
W Norwegii jednak dzięki ciepłemu Prądowi Zatokowemu na sześćdziesiątym szóstym równoleżniku klimat wciąż jest jeszcze w miarę łagodny, a na wybrzeżu rozwija się rybołówstwo. Koło podbiegunowe przecina na pół region o nazwie Nordland. To pierwszy obszar, który można zaliczyć do północnej Norwegii. Zresztą już sama nazwa wskazuje, gdzie szukać go na mapie. Określenie „Nordland” to w wolnym tłumaczeniu Północna Kraina. Region ten jednak do złudzenia przypomina południową część Norwegii – w krajobrazie dominują szerokie fiordy, pastwiska zapełnione skubiącymi soczystą, zieloną trawę owcami. Również gęstość zaludnienia jest podobnie wysoka, jeśli w ogóle można mówić o takim parametrze w kontekście tego kraju.
Lofoty to jedno z najpopularniejszych i najbardziej obleganych miejsc w całej Norwegii
Ten obszar słynie też z prawdziwej perły, żeby nie powiedzieć klejnotu w koronie – Lofotów. Z roku na roku przyciągają one coraz więcej turystów, zarówno latem, jak i zimą. Archipelag złożony z wysp i wysepek z malowniczymi wioskami rybackimi i górującymi nad nimi strzelistymi szczytami tworzy niepowtarzalny pejzaż. Mniej więcej od Lofotów przez całe wybrzeże północnej Norwegii ciągną się ogromne stelaże, na których wiosną suszy się dziesiątki ton dorszy. Specyficzny zapach dochodzący z tych miejsc stanowi kolejną oznakę, że to północna część Norwegii.
Warunki drogowe na Północy
Dziś wspomnianą wcześniej „drogę na północ” wyznacza europejska trasa E6, niegdyś rozpoczynająca się w Rzymie, a dziś oficjalnie w Skandynawii na wybrzeżu Bałtyku, i ciągnąca się aż do ostatniego portu w Kirkenes. Z jej trzech tysięcy kilometrów ponad tysiąc czterysta znajduje się w północnej Norwegii – podążając nią, najłatwiej dostrzec pojawiające się różnice i poczuć, kiedy wkracza się na Północ.
Wszystko zaczyna się od miasta Mo i Rana. Stopniowo stada owiec ustępują miejsca rzeszom przechadzających się reniferów, z lasów znikają dobrze nam znane sarny i jelenie, pojawiają się dwujęzyczne nazwy miejscowości – po norwesku i saamsku, czyli w języku rdzennej ludności Laponii. Nie ma też pól uprawnych i dużych gospodarstw rolnych.
Mniej więcej powyżej Narwiku, w którym do dziś znajdują się groby polskich żołnierzy z czasów II wojny światowej, zaczyna się kolejny region administracyjny Troms og Finnmark. W styczniu 2020 r. decyzją rządu centralnego z dwóch regionów Troms i Finnmark powstał jeden – jednocześnie stał się największym, a zarazem najrzadziej zaludnionym okręgiem w Norwegii. W naszym odczuciu różnice między tymi obszarami są na tyle duże, że warto opisać je osobno.
Od słynnego Narwiku rozciąga się okręg Troms – granicę łatwo zauważyć wczesnym latem, kiedy to zielone łąki nagle zastępuje pożółkła trawa, a drzewa z każdym pokonanym kilometrem nikną w oczach. W tym regionie dominują karłowate i powyginane przez wiatr brzozy, a wśród skąpej roślinności można napotkać już tylko renifery i łosie. Większość osad jest usytuowana na wybrzeżu, dominuje tu rybołówstwo. Tromsø, stolica i największe miasto regionu, z roku na rok zyskuje na znaczeniu i popularności. Od niedawna stało się również stolicą zorzy polarnej, głównie za sprawą dużego portu lotniczego obsługującego także bezpośrednie loty z Polski oraz łagodnego klimatu, dzięki któremu turyści nie muszą doświadczać syberyjskich mrozów, aby ujrzeć piękno Aurory Borealis.
Podróżując dalej drogą E6, tuż przed Altą dociera się do regionu Finnmark, najrzadziej zaludnionego – dobitnie świadczą o tym mijane po drodze domostwa. W Finnmarku łatwiej spotkać jednego z dwustu tysięcy żyjących tu reniferów niż człowieka. To tutaj zaczyna się granica Arktyki, bezpowrotnie znikają drzewa i wokół rozpościera się tylko subarktyczna tundra zdominowana przez mchy i porosty. Dużą społeczność stanowią rdzenni Saamowie zamieszkujący przede wszystkim okolice Karasjok, stolicy kultury Saami. Ludność w tym okręgu trudni się głównie hodowlą reniferów i rybołówstwem, a od niedawna także turystyką. Brak perspektyw sprawia, że młodzi opuszczają swoje rodzinne strony i wyjeżdżają do innych części Norwegii. Dla mieszkańców Finnmarku Syden, czyli południe, to dosyć ambiwalentne pojęcie, mogące oznaczać zarówno Tromsø, Oslo, jak i Wyspy Kanaryjskie. Wszystko dlatego, iż z tutejszej perspektywy wszystko znajduje się poniżej.
Droga E6 kończy się w Kirkenes, tuż przy granicy rosyjskiej. Jest to prawdopodobnie jedyne tak pilnie strzeżone norweskie przejście graniczne. Jak nauczyła Norwegów historia, atak (choć w czasach II wojny światowej był nazywany oswobodzeniem) może nadejść właśnie z tej strony. Wzdłuż rzeki Jakobselva w XIX w. pomiędzy norweskimi a rosyjskimi rybakami trwał spór o prawo do połowów w tym regionie. Norwegowie, nie chcąc wywoływać konfliktu militarnego, postanowili oznaczyć swoje terytorium i wybudowali mały kościół protestancki w Grense Jakobselv. W ten sposób ostatecznie wytyczono granicę pomiędzy prawosławnymi Rosjanami a protestanckimi Norwegami, bez angażowania sił zbrojnych.
W trakcie zimnej wojny NATO stworzyło plan obrony Norwegii, który zakładał... bohaterskie oddanie bez walki bezwartościowego dla wspólnoty Finnmarku. Pierwsze umocnienia wojskowe znajdują się dopiero w okolicach Alp Lyngen, gdzie w założeniu mieli się bronić Norwegowie, a najbliższa dywizja pancerna stacjonuje w Bardufoss, godzinę jazdy na południe od Tromsø. Nieopodal Kirkenes, w Vardø, umieszczono radary, które jak powiedziano lokalnym mieszkańcom, mają rzekomo monitorować pogodę. W rzeczywistości Vardø jest wysuniętym najdalej na północny wschód miasteczkiem Norwegii, wcinającym się już w terytorium Rosji – dlatego uznano je za idealne miejsce do śledzenia poczynań nie do końca godnych zaufania sąsiadów. Aby uzmysłowić sobie, jak daleko na wschodzie jest Vardø, warto rzucić okiem na mapę. Rozciąga się na trzydziestym pierwszym południku długości, tym samym, na którym nieco niżej znajduje się turecka Antalya.
Wyspa Sommarøy
Mniej więcej taki obszar północnej części Norwegii opisujemy w tej książce – od miasta Mo i Rana oraz koła podbiegunowego aż do Kirkenes i tajgi w Parku Narodowym Pasvik. To obszar odpowiadający jednej trzeciej terytorium Polski i zamieszkany przez mniej niż pół miliona ludzi. Osobny rozdział poświęciliśmy Svalbardowi – archipelagowi oddalonemu od kontynentalnej części Norwegii, który na mocy międzynarodowych traktatów trafił pod protektorat Norwegów, lecz w którym panują zupełnie inne prawa niż na lądzie. Gdybyśmy mieli wskazać jakieś wspólne elementy obecne w tych regionach, to byłyby nimi wszechobecne renifery i surowość klimatu, do którego przez wieki zaskakująco dobrze potrafiła się dostosować tutejsza ludność.Jak najdalej na północ
Zanim zaczęliśmy pracę jako łowcy zórz polarnych w Tromsø, w trakcie naszych studiów przez kilka letnich sezonów zarządzaliśmy hostelem w centralnej Norwegii, nieopodal znanych atrakcji turystycznych, takich jak Droga Trolli czy słynny fiord Geiranger. Każdego roku przyjmowaliśmy na nocleg rzesze podróżnych z całej Europy. Wielu z nich przemierzało Norwegię swoimi samochodami lub motocyklami i docierało aż na Nordkapp, czyli jak się powszechnie uważa, na najdalej wysunięty na północ punkt Europy.
Szczególnie dużą grupę stanowili Włosi, którzy na swoich motorach planowali przejechać całą legendarną E6, starą drogę ciągnącą się od Rzymu aż na północ Norwegii. W zależności od tempa podróż zajmowała im najczęściej od około dwóch do trzech tygodni. W drodze powrotnej zwykle zatrzymywali się także w naszych skromnych progach, a my chętnie podpytywaliśmy ich o wrażenia z podróży na Nordkapp. We wszystkich odpowiedziach naszych gości można było znaleźć jeden wspólny mianownik. Rozczarowanie. Zawód, że to już koniec trasy i nie można pędzić dalej. Na dodatek na końcu czekał szlaban i kasa biletowa. Norwedzy brutalnie zdzierają aż dwieście sześćdziesiąt koron z każdego marzyciela, który chce zaparkować swój pojazd w tym miejscu i zrobić sobie zdjęcie ze słynnym globusem. Zaskakujący zawód w kraju, w którym swobodny dostęp do natury jest prawnie zagwarantowany.
Nordkapp, widok z zachodu
Jednak jak w każdej przygodzie i roadtripie przede wszystkim liczy się sama podróż, a nie cel, choć wiele osób, jak się potem przyznało, o tym zapominało. Zdecydowana większość turystów, która narzekała na Nordkapp, nigdy nie zboczyła z głównej trasy. Chcieli tylko jak najszybciej dotrzeć na Przylądek Północny i zwyczajnie zaliczyć wysunięty najdalej na północ punkt Europy. Być może, gdyby choć na chwilę zwolnili i zjechali z utartego szlaku, zdołaliby odkryć magię północnej Norwegii.
Nigdy nie chcieliśmy pogłębiać niczyjego zawodu i zostawialiśmy dla siebie tę prawdę: wystarczy spojrzeć na mapę, by zdać sobie sprawę, że Nordkapp (71°10’21”N) wbrew powszechnej, lecz błędnej opinii nie jest tym najdalej na północ wysuniętym miejscem. Tuż obok znajduje się nieco zaniedbany półwysep Knivskjellodden (71°11’08”N), na którego obszarze jest usytuowany rzeczywiście najdalszy punkt – półtora kilometra dalej na północ niż Nordkapp. Problem w tym, że do miejsca tego nie prowadzi żadna asfaltowa droga i dostać się tam można jedynie ośmiokilometrowym pieszym szlakiem. Niewielu turystom odpowiada taki spacer i wolą zadowolić się zdjęciem ze słynną rzeźbą.
Rzadko kto dostrzega również pewien niuans. Pokonując ostatni tunel w drodze na Nordkapp, zjeżdża się ze stałego lądu. Zarówno Knivskjellodden, jak i Przylądek Północny znajdują się na wyspie Magerøya, czyli w teorii nie są już częścią kontynentalnej Europy. Gdyby wyspy liczono jako najdalej wysunięte punkty, to w Europie wygrałby przylądek Fligely na Wyspie Rudolfa (81°50’35’’), ale tam docierają już tylko niedźwiedzie polarne.
Na kontynencie najdalej na północy leży przylądek Kinnarodden (71°08’02”N), dodatkowe sześć godzin jazdy od Nordkapp na wschód. Prawie nikt przybywający w celach turystycznych w okolice Nordkapp nie zapuszcza się aż tak daleko. Wielu odrzuca także podobne drobiazgi, bo to tak jakby zdobyć Mount Everest i na dole w bazie otrzymać informację, iż doszło do pomyłki, w której wyniku zgubiono dwa metry.
Naszym zdaniem najważniejsza jest sama podróż. Droga na Nordkapp wydała nam się niezwykle malownicza. W maju cieliły się renifery, a krótko po porodzie samice zrzucały swoje poroże, więc wróciliśmy z wyjazdu z pokaźną kolekcją rogów. Ponadto sam dojazd na Przylądek Północny został dopiero co odśnieżony, więc jechaliśmy w głębokim tunelu, mając po prawej i lewej stronie ponad dwumetrowe ściany śniegu.
Zmierzając na Nordkapp, warto pokonać osiemdziesiąt kilometrów malowniczą National Scenic Route do Havøysund
Będąc tak daleko na północy, warto dodatkowo przeznaczyć tydzień lub dwa na przejechanie całego wybrzeża. Można wówczas samemu się przekonać, gdzie tak naprawdę znajduje się „koniec świata”. A łatwo na niego natrafić w każdej opuszczonej rybackiej wiosce w Finnmarku. Zmierzając na Nordkapp, warto też na chwilę zboczyć z głównej trasy i pokonać osiemdziesiąt kilometrów malowniczą National Scenic Route do Havøysund. Jako że latem odbywa się tam prawdziwy festiwal masowej (jak na norweskie warunki) turystyki, osoby, które wolą unikać tłumów, lepiej będą się tam czuły poza sezonem.
Żeby poznać prawdziwego ducha Północy, najlepiej się udać... dalej na wschód. Dojechać do Kjøllefjordu lub Gamvik, wyludnionych wiosek rybackich, które lata świetności mają już za sobą. Jeszcze dalej rozciąga się jeden z naszych ulubionych parków narodowych: Varangerhalvøya. Droga kończy się we wspomnianym już wcześniej Vardø. Z miasteczka można popłynąć na wyspę Hornøya. To z kolei wysunięty najdalej na północny wschód skrawek Norwegii, gdzie podziwiać można dziesiątki tysięcy ptaków – maskonurów, nurzyków, kormoranów – i przez chwilę poczuć się jak w środku filmu dokumentalnego z Davidem Attenborough.
Późną wiosną służby drogowe otwierają jeszcze dodatkowy odcinek drogi do zapomnianej wioski Hamninberg. Czterdziestokilometrowa trasa jest niebywale abstrakcyjna i momentami nasuwa skojarzenie z księżycowymi krajobrazami – szczególnie latem w blasku słońca grzejącego o północy. Jeden z rybaków pochodzących z Vardø ostrzegł nas przed ludźmi z Hamninbergu. Według mężczyzny korzenie zapuszczały tam tylko niezrównoważone psychicznie odludki, na których należy uważać. Złośliwemu sąsiadowi najwyraźniej wydawało się, że mieszka w tętniącej życiem metropolii, choć wielu młodych ludzi zdążyło już opuścić te strony i sprawić, że tereny wokół jego miasta niemal całkowicie przekształciły się w widmowe okolice.
Prawdą jest, że Vardø ma wiele wspólnego z Nowym Jorkiem: wszechobecny street art i wyjątkowo piękne grafitti wymalowane na starych budynkach. Spacerując po tym dwutysięcznym mieście, natrafia się na intrygujący monument. Płonące krzesło upamiętnia dziewięćdziesiąt jeden osób spalonych na stosach Finnmarku za rzekome czary. Rzadko kto o tym wspomina, ale w XVII w. w okolicach Vardø odbyło się prawdziwe polowanie na czarownice. Wśród podejrzanych o rzucanie uroków były kobiety, mężczyźni i dzieci. Wszystko zaczęło się od jednego błahego incydentu, a pociągnęło za sobą lawinę nieszczęść. Historie tych ludzi, przedziwne i niewiarygodne, zostały opisane w specjalnie postawionym do tego celu budynku, Steilneset. Raz było to rzucenie uroku na bydło, raz przemiana w kota. Na stos doprowadzić mogło także zjedzenie ryby podanej przez czarownicę, bo groziło to wchłonięciem odrobiny magii, a co za tym idzie otwarciu swojej duszy na samego diabła. Na wszelki wypadek tracono wszystkich, którzy mieli z tym choćby najmniejszy związek. Znając historię Vardø i jego położenie, można je uznać za prawdziwy koniec świata.
Panorama Vardø w oddali
Z Vardø nie pozostaje nic innego jak zawrócić i skierować się na południowy wschód do ostatniego w miarę dużego miasta oraz norweskiego portu – Kirkenes. Przymiotnik „duży” jest dodany na wyrost, ponieważ miasteczko liczy trochę ponad trzy tysiące mieszkańców.
Kirkenes to ostatni przystanek na drodze „Hurtigruten”, starego statku pocztowego, który od 1893 r. obsługiwał całe norweskie wybrzeże i stanowił najpewniejszy środek transportu dóbr z Bergen aż do Laponii. Dziś „Hurtigruten” nadal przewozi towary, ale jego głównym ładunkiem są turyści. Statek zamienił się w wygodny prom z wieloma atrakcjami na pokładzie. Wszystko po to, aby uprzyjemnić podróżnym dwunastodniowy rejs pomiędzy dwoma skrajnymi portami. „Hurtigruten” stanowi idealne rozwiązanie dla kogoś, kto pragnie zobaczyć całe norweskie wybrzeże w ciągu dwóch tygodni. Statek przepływa przez sto fiordów i zatrzymuje się w aż trzydziestu czterech portach, w tym w najsłynniejszych miejscach, takich jak Geirangerfjord czy Lofoty. Oczywiście, przepłynięcie całej trasy nie jest konieczne, równie dobrze można kupić bilet na jeden z odcinków.
Rzadko kto decyduje się, aby popłynąć aż do portu w Kirkenes. Szczerze mówiąc, wcale nas to nie dziwi. W naszej subiektywnej ocenie miasto samo w sobie można zaliczyć do czołówki najbrzydszych w całej Norwegii. Będąc na miejscu, można przez chwilę poczuć się jak na polskim, socjalistycznym osiedlu. Dominuje podobna architektura, a nad miastem góruje pomnik radzieckiego żołnierza wyzwalającego Norwegię. Brzmi znajomo? Kirkenes i cały Finnmark zostały praktycznie doszczętnie zniszczone pod koniec II wojny światowej. Kiedy niemieckie wojska zaczęły ewakuować z tych terenów swoich żołnierzy, zastosowały taktykę spalonej ziemi. Zaraz po tym, jak Rosja podpisała rozejm z Finami, naziści zdali sobie sprawę z nieuchronnej klęski. Postanowili jednak nie oddawać w ręce wroga niczego, co mogłoby mu ułatwić marsz. Lokalną ludność wysiedlano na południe Norwegii, a nieliczni mieszkańcy, którzy zdołali uciec, zajęli prowizoryczne lepianki w górach. Uciekający najeźdźca palił całe wioski, gospodarstwa rolne, a wraz z nimi płonął cały żywy inwentarz – wszystko po to, aby Rosjanom nie zostało żadne pożywienie. O dziwo, w norweskich podręcznikach do historii przez wiele lat pomijano spalenie Finnmarku i nawet dziś niewiele ukazuje się publikacji na ten temat. Mimo iż tragedia, jaka wydarzyła się w tym regionie, może się równać jedynie z epidemią czarnej śmierci w Norwegii, z jakichś względów postanowiono nie mówić o tym głośno.
W odbudowanym Kirkenes widać gdzieniegdzie wpływy sąsiadującej Rosji. Miasto żyje z handlu przygranicznego, ponieważ jest to jedyne otwarte przejście pomiędzy Rosją a Norwegią. Dawniej na tym terenie wykształcił się nawet sztuczny język nazywany russenorsk, połączenie rosyjskiego i norweskiego, który był używany przez kupców z obydwu tych krajów.
Kiedy byliśmy w Kirkenes, najbardziej zaskoczyły nas wywieszane przy wejściach do sklepów ostrzeżenia. W języku norweskim, angielskim i rosyjskim informowano o monitoringu i błyskawicznym zgłaszaniu ewentualnej kradzieży towarów na policję. Podróżując przez cały kraj, nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się z podobnymi znakami.
Pasvik to także jedno z nielicznych miejsc, w którym po norweskiej stronie można spotkać niedźwiedzie brunatne
Wszystko, co najpiękniejsze w tym zakątku Norwegii, znajduje się poza miastem. Poza wspomnianym wcześniej Grense Jakobselv, warto również się wybrać na dwudniowy wypad do Pasvik National Park, jedynej w Norwegii tajgi. Pasvik to także jedno z nielicznych miejsc, w którym po norweskiej stronie można spotkać niedźwiedzie brunatne. Sami po raz pierwszy zawitaliśmy w to miejsce w trakcie krajowego lockdownu. Zapukaliśmy do drzwi jedynego kempingu – jakież było zdziwienie właścicielki, gdy zobaczyła parę z Polski, na dodatek podróżującą samochodem z polską rejestracją. Na szczęście nie narzekała w tamtym czasie na duże obłożenie i bez trudu dostaliśmy domek nad jeziorem, z którego można było pomachać Rosjanom biwakującym na drugim brzegu.
W dawnych czasach niedaleko kempingu wznosił się stalowy most łączący te dwa kraje – został on zniszczony przez nazistów podczas wspomnianej wcześniej akcji palenia Finnmarku. Nigdzie nie znaleźliśmy na to dowodów, ale według lokalnych mieszkańców konstrukcję zaprojektował sam Gustav Eiffel, którego słynna wieża zdobi dziś Paryż.
Będąc tutaj, na trójstyku Rosji, Norwegii i Finlandii, można oficjalnie powiedzieć, że dotarło się najdalej na Północ. Do krainy, gdzie rządzi przyroda, a ludzie są jedynie gośćmi, którzy próbują zaadaptować się do życia w surowych, acz pięknych okolicznościach.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------