Norwegia. Przewodnik nieturystyczny - ebook
Norwegia. Przewodnik nieturystyczny - ebook
Największe PKB per capita, najwyższa na świecie jakość życia i ponad 75 procent szczęśliwych obywateli. Do tego dobre szkoły, piękne fiordy i czyste powietrze. Co to za kraj? Oczywiście Norwegia.
Pewnie wielu z nas zna mniej więcej norweską kulturę – potrafi wymienić nazwiska takie jak Ibsen czy Munch, przeczytało przynajmniej jeden norweski kryminał, a najtwardsi słuchają norweskiego black metalu. Pomimo tego kraj ten wciąż pozostaje dla nas egzotyczny.
Nie będziemy oszukiwać, też nie wiedzieliśmy wiele więcej. Dlatego pojechaliśmy do Norwegii i sprawdziliśmy, jaka jest naprawdę – a nie w rankingach.
W książce Norwegia. Przewodnik nieturystyczny pokazujemy ten „najlepszy kraj na świecie“ z perspektywy własnej oraz samych Norwegów. Poddajemy dyskusji norweskie marzenie o utopii, dążenie do dobrobytu, tożsamość kulturową, odcięcie od Europy i jej fundamentalizmu rynkowego. Próbujemy zdiagnozować kondycję tej dość homogenicznej, praktycznie samowystarczalnej „wyspy”.
W Przewodniku oprócz tekstów o Norwegii zamieścilimy także tłumaczenia wybranych fragmentów literatury. Ta, choć z pozoru zwrócona ku wnętrzu, mroczna i pesymistyczna, nie rezygnuje z komentowania rzeczywistości społecznej, humoru ani ironii. Norweskie tytuły, które zamieszczamy w Przewodniku to fragmenty większych całości, wyraźnie zaangażowanych społecznie. Wśród pisarzy, których teksty prezentujemy, są Dag Solstad, Thomas Hylland Eriksen, Alexander Aarvik, Johan Harstad, Roy Jacobsen, Nina Lykke, Christer Mjåset, Nina Witoszek.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63855-45-1 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zaczął się przeszukaniem na warszawskim lotnisku. Być może uwagę strażniczki przyciągnęły moje pancerne buty, może wzrost – nie wiem. Stojąc w skarpetkach na baczność na oczach kolejki przeciskającej się przez bramki, czułam, jak ręce tej niewielkiej kobiety z surowo zaciśniętymi ustami fachowo przesuwają się po moim ciele. Ta uzasadniona zasadami bezpieczeństwa, ale dotkliwa opresja odebrała mi komfort spokojnego bycia sobą, odarła z polskiej codzienności, zresetowała do jakiejś pierwotnej, cielesnej warstwy.
Może dlatego po przylocie inaczej czułam przestrzeń. Najpierw doświadczyłam jej rękoma, ciągnąc dziewiętnastokilogramową torbę na kółkach. Mój bagaż stał się jakby nieważki, toczył się grzecznie po równych chodnikach, lekko pokonywał niewysokie krawężniki i perony idealnie dopasowane do poziomu podłogi w pociągu. Wcześniej w Warszawie ta sama torba prawie wyrwała mi stawy, kiedy targałam ją przez maksymalnie skomplikowane i nieprzyjazne bebechy Dworca Centralnego, chyba specjalnie zaprojektowanego do fizycznej eksterminacji słabszych podróżnych. Na norweskiej ziemi dzielna walizeczka tylko dwa razy fiknęła koziołka na lodzie, ale przynajmniej w dobrej sprawie, bo ekologiczni Norwegowie nie solą chodników. Posypują je tylko grubym czarnym żwirem.
Wiele wyjaśniła mi wizyta w Narodowym Muzeum Architektury i Wzornictwa, gdzie z wypiekami na twarzy mogłam przez godzinę zatopić się przetłumaczonej na angielski norweskiej prasie branżowej. Już wiem, co ciekawego aktualnie się w Norwegii buduje, wybudowało lub planuje wybudować. Zdecydowana większość prezentowanych projektów to niekomercyjne obiekty publiczne: sale gimnastyczne, skateparki, skwery, centra kultury czy park mający zbliżyć dwie dzielnice – tę zamieszkiwaną przez klasę średnią i tę, w której żyją imigranci. Przeczytałam artykuł na temat polityczności architektury, w którym autor zastanawiał się nad przekładaniem pojęcia „dobrego życia” na planowaną przestrzeń. Zobaczyłam też, że pojęcia zrównoważonego rozwoju, ekologicznych technologii lub rewitalizacji społecznej traktuje się tu absolutnie poważnie. Te zagadnienia w norweskiej architekturze są punktem wyjścia, a nie ozdóbką do deweloperskiego folderu reklamującego tony betonu wylane na lewo przy Jeziorku Czerniakowskim. Nic dziwnego, że kultura organizowania przestrzeni publicznej stoi tutaj na wysokim poziomie.
Nasza wyprawa była poświęcona poszukiwaniom ciekawej norweskiej sztuki alternatywnej. Alternatywnej w znaczeniu, jakie przyjmuje się w Polsce: kontestującej, przekraczającej, offowej. I tu zaczęły się prawdziwe przygody. Odwiedziliśmy w tym celu wiele polecanych miejsc: Hausmanię – miejsce pracy niezależnych artystów i alternatywny teatr, Blitz – jedyny squat w Oslo, feministyczne radio, alternatywny koncert i rewolucyjną księgarnię. Potem chyba straciliśmy nadzieję. Zamiast oczekiwanych ekscesów lub przynajmniej sztuki krytycznej odnaleźliśmy spokojne instytucje: luźniejszy dom kultury z teatrem rozwijającym myśl Artauda, wegańską knajpę z wyćwiekowaną obsługą, zwykłe radio, dwoje Norwegów męczących rozstrojone gitary oraz elegancki sklepik z publikacjami o sztuce. Wiele spodziewaliśmy się po niezależnym festiwalu odbywającym się w czyimś mieszkaniu – i trafiliśmy na koncert mis tybetańskich. Także poszukiwania w muzeach i galeriach nie dały spodziewanego rezultatu. Najmocniejsze współczesne prace pochodziły głównie z zagranicy.
Już po kilku dniach zrozumieliśmy, że trudno o kontestację w społeczeństwie spełnionym. Istnieją jeszcze pola, gdzie w Norwegii pozostało coś do zrobienia: prawa zwierząt czy sprawy imigrantów, jak historia wydalonej Marii Amelie, ale są to już tylko marginesy. Szybko też poznaliśmy przyczynę naszych niepowodzeń. Kultura jest w Norwegii dziedziną bardzo zadbaną i każda ciekawa inicjatywa uzyskuje, właściwie natychmiast, potrzebne dofinansowanie. To z kolei sprzyja instytucjonalizacji i poszukiwaniom skierowanym w stronę apolitycznej „czystej sztuki”, niewadzącej się z nikim. Przez cały wyjazd doświadczałam czegoś w rodzaju flashbacku z wczesnych lat 90. w Polsce, kiedy artyści uwolnieni z opresji poprzedniego systemu uciekali na gwałt od wszelkiego zaangażowania i polityczności.
Spokojni Norwegowie za wszelką cenę unikają wyróżniania się. Widać to na każdym kroku: w uporządkowanej przestrzeni, w skromnym stroju, w sposobie komunikowania, w końcu – we współczesnej sztuce. Eksces praktycznie nie istnieje. Nawet Varg Vikernes, lider black metalowej grupy Burzum o otwarcie faszyzujących oglądach, który w 1993 roku zabił gitarzystę innego zespołu i podpalił kilka kościołów, po zwolnieniu warunkowym osiadł na wsi i zadeklarował powrót do spokojnego życia. Nie oznacza to jednak, że nic nas w Norwegii nie zdziwi. Wędrując po Oslo, wszędzie można natknąć się na golasy. Oczywiście nie takie zwykłe, różowe i miękkie, bo te są po uszy zakutane w płaszcze i szaliki. Chodzi o golasy niemarznące, z brązu lub gipsu. Wśród licznych rzeźb tylko te przedstawiające prawdziwe osoby mają jakieś wdzianka. Na przykład zwinięta w paragraf Kate Moss jest w bikini. Reszta dotyka lodowatego powietrza nagimi stopami, pupami i całą szczegółowo oddaną resztą. Jakby Norwegowie lubili symbolicznie mierzyć się z niemożnością wyskoczenia z gatek przy temperaturze minus 17 stopni. Czasem golas jest samotny, czasem spleciony z innym. Lub w grupie. Albo w jednej wielkiej lodowato-golasowej orgii, która odbywa się w słynnym Parku Vigelanda.
I choć byłam w Norwegii po raz pierwszy, to tak naprawdę do niej wracałam. Ósma część mnie pochodzi właśnie stamtąd za sprawą mojego pradziadka Roberta Andersena. W dzieciństwie w mojej głowie Norwegia była na poły mityczną krainą, miejscem bojowych czynów moich przodkiń i przodków, które opowiadano mi przed zaśnięciem. A tu proszę, nikt nie lata w rogatej czapce, a w pociągu – przysięgam – wisi naklejka z przekreślonym toporem. Ta cała Norwegia to po prostu spokojne miejsce, zapraszające, by w nim żyć, zestarzeć się i nie wyrywać sobie stawów, kiedy chce się gdzieś przewieźć bardzo ciężką torbę.Michał Syska Czerwono-czerwona koalicja, czyli odrodzenie socjaldemokracji
Dziesięć lat temu norwescy socjaldemokraci ponieśli jedną z najdotkliwszych porażek wyborczych w swojej ponadstuletniej historii. Dzięki mobilizacji dołów partyjnych i presji ze strony związków zawodowych dokonali programowej rewizji, wyszli z kryzysu i dwukrotnie wygrali wybory. Od 2005 roku Norweska Partia Pracy (Arbeiderpartiet, Ap) współtworzy czerwono-czerwono-zieloną koalicję z radykalną Socjalistyczną Partią Lewicy (Sosialitisk Venstreparti, SV) i Partią Centrum (Senterpartiet, Sp). Pogrążone w kryzysie ugrupowania socjaldemokratyczne z innych krajów Starego Kontynentu szukają inspiracji w doświadczeniach norweskiej lewicy. Przyjrzyjmy się więc jej bliżej.
HISTORYCZNA KLĘSKA PARTII PRACY
Pod koniec lat 90. ubiegłego stulecia większość zachodnioeuropejskich partii lewicowych za swój ideowy i programowy kompas uznała tezy Manifestu socjaldemokratycznego Tony’ego Blaira i Gerharda Schroedera. Kurs na centrum politycznego spektrum i pogodzenie się z neoliberalnym kapitalizmem – takiej reorientacji podlegały główne ugrupowania lewicy. I choć Norweska Partia Pracy oficjalnie nie zaadaptowała głównych idei blairyzmu i nie odrzuciła nordyckiego modelu welfare state, to „trzecia droga” stała się przedmiotem publicznych debat – i przyczyną obaw bazy partyjnej i związkowej.
Jens Stoltenberg, wybrany wiosną 2000 roku szef frakcji parlamentarnej Ap, a potem, w latach 2000–2001, premier, był przedstawiany przez media jako „norweski Tony Blair”. Rozpatrywane przez jego gabinet cięcia niektórych wydatków socjalnych oraz plan częściowej prywatyzacji państwowego koncernu Statoil wzbudziły opór związków zawodowych oraz potwierdziły obawy tych, którzy spodziewali się po rządzie Stoltenberga odejścia od socjaldemokratycznych wartości. W partii narastał spór pomiędzy „modernizatorami” (których kojarzono z urzędującym premierem) a „tradycjonalistami” (którzy skupili się wokół przewodniczącego Ap Thorbjorna Jaglanda).
Wybory parlamentarne we wrześniu 2001 roku okazały się katastrofalne dla Norweskiej Partii Pracy. Socjaldemokraci zdobyli 24 proc. poparcia, co było najgorszym wynikiem od siedemdziesięciu siedmiu lat. Ap straciła przede wszystkim głosy młodzieży i swojego tradycyjnego elektoratu. Tylko 56 proc. osób, które zagłosowały na socjaldemokrację w 1997 roku, uczyniło to samo cztery lata później. Na Ap zagłosowało też zaledwie 33 proc. związkowców, podczas gdy w poprzednich wyborach socjaldemokratów poparło 54 proc. członków centrali Landsorganisasjonen i Norge (LO). I tak Norweska Partia Pracy, która położyła podwaliny pod nordycki model państwa dobrobytu, znalazła się w głębokim kryzysie.
JAK SOCJALDEMOKRACJA BUDOWAŁA PAŃSTWO DOBROBYTU
W 1935 roku Ap sformowała mniejszościowy rząd dzięki poparciu Partii Farmerów (dzisiejsza Partia Centrum). W tym samym roku centrale związkowe zawarły z organizacjami pracodawców porozumienie, które stało się historycznym kompromisem między pracą a kapitałem. Polegał on na ustaleniu zasad rozwiązywania konfliktów i zawieraniu zbiorowych porozumień na poziomie krajowym, branżowym i zakładowym.
Po II wojnie światowej socjaldemokraci sprawowali władzę – z krótkimi przerwami – przez czterdzieści pięć lat. Współpracując ze związkami zawodowymi, stworzyli podstawy, a następnie rozwijali Nordic welfare state – państwo opiekuńcze, które dzięki finansowaniu z podatków zapewnia wszystkim mieszkańcom satysfakcjonujący poziom życia. System ten opiera się na publicznej służbie zdrowia i edukacji, zapewnia opiekę nad dziećmi, wspiera studiującą młodzież. Państwo gwarantuje też minimalną emeryturę (volkspension) i świadczenia socjalne finansowane z podatków od konsumpcji.
Fundamenty pod norweskie państwo opiekuńcze pierwszy położył po II wojnie światowej socjaldemokratyczny premier Einar Gerhardsen. To wtedy klasa robotnicza zyskała wpływ na życie polityczne, rozwój gospodarczy i społeczny. Kolejne lewicowe gabinety pod przewodnictwem Trygve Bratelliego oraz Odvara Nordliego dokonały reform, które znacząco poprawiły jakość życia Norwegów.
Z kolei rządy Gro Harlem Brundtland (1986–1989 oraz 1990–1996), charyzmatycznej przywódczyni Partii Pracy, stały pod znakiem modernizacji Nordic welfare state i – przede wszystkim – zwiększenia roli kobiet w norweskim społeczeństwie. Wprowadzono systemy kwotowe w partiach politycznych, administracji i państwowych przedsiębiorstwach. Priorytetem dla Brundtland, matki czwórki dzieci, było zlikwidowanie wszelkich barier stojących przed kobietami na rynku pracy oraz upowszechnienie dostępu do usług opiekuńczych (zwłaszcza całodziennej opieki nad dziećmi). Konsekwentna realizacja tych zamierzeń oraz widoczne rezultaty reform sprawiły, że jej nazwisko stało się synonimem sukcesu. Gdy w 1996 roku Brundtland zrezygnowała z urzędu, motywując swoją decyzję przyczynami osobistymi, socjaldemokraci mieli nie lada kłopot ze znalezieniem równie popularnego i charyzmatycznego lidera. Była to także jedna z przyczyn klęski wyborczej w 2001 roku.
ZWIĄZKI ZAWODOWE BIORĄ SPRAWY W SWOJE RĘCE
Cechą charakterystyczną państw skandynawskich jest bardzo bliska współpraca związków zawodowych i partii socjaldemokratycznych. Norwegia nie jest tu wyjątkiem. Największą centralą związkową – LO – oraz Partię Pracy określa się często mianem „bliźniąt syjamskich”. Jednak od lat 90. ubiegłego wieku w szeregach związkowców rosło niezadowolenie ze współpracy z Ap, którego przyczyną były pomysły komercjalizacji i prywatyzacji wielu usług publicznych.
Przełom w stosunkach LO i Partii Pracy nastąpił w 2003 roku. W Trondheim, trzecim co do wielkości norweskim mieście, związki zawodowe przedstawiły partiom politycznym listę dziewiętnastu postulatów. Od ich poparcia uzależniły swoją postawę w zbliżających się wyborach samorządowych. Związkowcy domagali się także, by na podstawie udzielonych odpowiedzi jeszcze przed wyborami uformowała się przyszła koalicja rządząca miastem. Głównym postulatem związkowców było wycofanie się z procesów prywatyzacyjnych, które rozpoczęła prawicowa większość w radzie miejskiej. Lokalne wybory okazały się sukcesem Partii Pracy i Socjalistycznej Partii Lewicy, które zawiązały potem koalicję z mniejszymi ugrupowaniami. W kolejnych wyborach czerwono-zielona koalicja znów zyskała społeczny mandat do rządzenia, ponieważ udało się jej zrealizować prawie wszystkie z dziewiętnastu postulatów związków zawodowych.
Tę samą metodę wpływania na życie polityczne i program lewicy związki zawodowe powtórzyły na szczeblu ogólnokrajowym. We wrześniu 2004 roku ogłosiły akcję „długa kampania wyborcza”, której celem było ustanowienie większościowej lewicowej koalicji rządowej po wyborach parlamentarnych. Do członkiń i członków organizacji związkowych rozesłano ankietę, pytając, jakie są ich oczekiwania wobec przyszłego lewicowego gabinetu. Na podstawie odpowiedzi sformułowano listę pięćdziesięciu dziewięciu postulatów dotyczących polityki społecznej, gospodarki i spraw międzynarodowych. Podobną strategię przyjęły także różne ruchy społeczne, ekologiczne i alterglobalistyczne. Związkowcy i aktywiści byli przekonani, że samodzielny rząd Partii Pracy nie spełni tych żądań – może to zapewnić tylko koalicja Ap z Socjalistyczną Partią Lewicy. Jednak ze względu na fakt, że SV byłaby słabszym partnerem w takim hipotetycznym gabinecie, potrzebna była silna presja ze strony ruchów pracowniczych i społecznych. W konsekwencji związki zawodowe i ruchy społeczne miały znaczący wpływ na programu wyborczy Ap, SV i Partii Centrum oraz odegrały zasadniczą rolę w mobilizowaniu wyborców podczas zwycięskich dla lewicy wyborów we wrześniu 2005 roku.
ALLE SKAL MED!, CZYLI MOBILIZACJA SOCJALDEMOKRATÓW
Porażka wyborcza w 2001 roku nasiliła wewnętrzne dyskusje socjaldemokratów na temat programu i politycznej strategii. Zaczęły się oddolne próby rewizji dotychczasowej polityki Ap i stylu działania liderów. Członkinie i członkowie lokalnej struktury partyjnej w Sør-Trøndelag opublikowali wspólne stanowisko, w którym skrytykowali brak wewnątrzpartyjnej komunikacji, arogancję przywódców i pomysły prywatyzacji usług publicznych, jakie formułowali w mediach niektórzy politycy Ap. Dokument ten stał się podstawą oficjalnej uchwały tej regionalnej struktury Ap, w której domagano się odnowy ugrupowania, powrotu do socjaldemokratycznych wartości i rozwoju Nordic welfare state opartego na „kolektywnych rozwiązaniach” finansowanych z podatków.
Pod wpływem takich oddolnych działań i presji ze strony LO Partia Pracy dokonała programowego zwrotu na lewo. Zadeklarowała ścisłą współpracę ze związkami zawodowymi, odrzuciła koncepcję prywatyzacji usług publicznych, podkreślała rolę państwa w strategicznych przedsiębiorstwach państwowych oraz wykluczyła obniżkę podatków od luksusowej konsumpcji. W ten sposób został wykonany wielki krok w stronę czerwono-czerwono-zielonej koalicji.
JAK POWSTAŁA LEWICOWA KOALICJA?
W pierwszych latach powojennych Norweska Partia Pracy miała w parlamencie większość i mogła rządzić samodzielnie. Tak było też później, gdy tworzyła gabinety mniejszościowe. Jednak na początku XXI wieku polityczne realia się zmieniły. Realizacja socjaldemokratycznego programu wymagała stabilnej większości, a tę zapewnić mogła tylko koalicja z innymi partiami.
W marcu 2004 roku Jens Stoltenberg zapowiedział podczas posiedzenia komitetu centralnego Ap (Landsstyret), że socjaldemokraci są otwarci na współpracę z innymi partiami. Wykonał też pojednawczy gest wobec Socjalistycznej Partii Lewicy, mówiąc, że dotychczasowe kłótnie pomiędzy obiema partiami osłabiają obie formacje. „Zamiast takich dyskusji, debatujmy z rządzącą prawicą” – nawoływał. Ociepleniu relacji między Ap i SV służył też układ miejsc zajmowanych przez posłów w norweskim parlamencie (Storting). W przeciwieństwie do polskiego Sejmu deputowani nie zasiadają tam zgodnie z przynależnością do danej frakcji, ale według okręgów wyborczych, z których zostali wybrani. Dzięki temu lider Partii Pracy zasiadał w ławie razem z Kirstin Halvorsen, przewodniczącą SV. Szybko się przekonali, że doskonale się rozumieją. Wkrótce rozpoczęły się nieformalne spotkania parlamentarzystów Ap i SV, podczas których pracowano nad wspólnym programem wyborczym. Do rozmów dołączyła następnie Partia Centrum.
Celem wszystkich trzech formacji było nie tylko zawarcie powyborczej koalicji rządowej, ale także wspólna kampania wyborcza. Zadanie to nie było łatwe z uwagi na różnice programowe. SV powstała w 1961 roku (pod nazwą Socjalistyczna Partia Ludowa) z inicjatywy byłych członków Partii Pracy, którzy sprzeciwiali się członkostwu Norwegii w NATO. W 1975 roku do ugrupowania dołączyli socjaldemokraci niechętni przystąpieniu Norwegii do wspólny europejskiej oraz ekolodzy, środowiska feministyczne i rozłamowcy z partii komunistycznej. Z kolei ekologiczno-agrarna Partia Centrum była zwykle ugrupowaniem „obrotowym”, od czasu do czasu wchodziła też w sojusze z prawicą.
W kwestiach związanych z polityką społeczną, równym statusem kobiet i mężczyzn czy ochroną środowiska nie było większych kontrowersji między partnerami przyszłej koalicji. Największe różnice dotyczyły spraw międzynarodowych i polityki zagranicznej. Udało się jednak osiągnąć kompromis, który opierał się na trzech filarach: Partia Pracy zaakceptowała propozycję, że do końca trwania koalicji Norwegia nie zostanie członkiem Unii Europejskiej. SV zgodziła się, że w tym samym okresie Norwegia będzie nadal w NATO i Europejskiej Strefie Ekonomicznej (EEA). Również Partia Centrum zgodziła się na dalsze członkostwo Norwegii w EEA. W czerwcu 2005 roku Ap, SV i Sp oficjalnie zaprezentowały na konferencji prasowej 155 punktów programowych, co do których osiągnęły porozumienie.
WYBORCZY SUKCES LEWICOWEJ KOALICJI
Wybory we wrześniu 2005 roku były sukcesem lewicowej koalicji, zwłaszcza dla Partii Pracy, która uzyskała prawie 33 proc. głosów. Socjaldemokraci zdobyli trzykrotnie większe poparcie wśród głosujących niż cztery lata wcześniej. Odzyskali też swój tradycyjny elektorat (o 20 proc. poprawili notowania wśród związkowców z LO w porównaniu z rokiem 2001) oraz zyskali popularność wśród kobiet. Przesunięcie się Partii Pracy na lewo wpłynęło na słabszy wynik SV, która osiągnęła 8,8 proc. (15,5 proc. w 2001 roku). Lewicowa koalicja w sumie zdobyła osiemdziesiąt siedem miejsc w parlamencie, a opozycja osiemdziesiąt dwa.
Miesiąc po wyborach liderzy Ap, SV i Sp przedstawili szczegółowy program działania nowego rządu, który opierał się na 155 punktach przedstawionych w trakcie kampanii. Na siedemdziesięciu czterech stronach zawarto dokładny opis przedsięwzięć, których podejmie się nowy gabinet. W wielu kwestiach agenda ta było dużo bardziej lewicowa niż dotychczasowe deklaracje Partii Pracy. Celem czerwono-czerwono-zielonej koalicji było zastopowanie komercjalizacji i prywatyzacji usług publicznych oraz zwiększenie ich efektywności, modernizacja („modernizacja zamiast prywatyzacji”) przedsiębiorstw państwowych (np. Statoil, Telenor), wprowadzenie genderowego systemu kwotowego (40 proc.) w zarządach państwowych i prywatnych firm.
Premierem nowego rządu został lider socjaldemokratów Jens Stoltenberg. Na dziewiętnaście ministerstw dziesięć przypadło Ap, pięć SV, a cztery Sp. Kirstin Halvorsen z Socjalistycznej Partii Lewicy objęła prestiżową tekę ministra finansów i z sukcesem stawiła czoło kryzysowi dzięki publicznym inwestycjom w ochronę miejsc pracy i działania w sektorze bankowym. Rząd spełnił też obietnicę zapewnienia opieki przedszkolnej wszystkim dzieciom od drugiego roku życia. Wprowadzono również mechanizmy integrujące dzieci i młodzież z rodzin imigranckich (zwiększył się odsetek uczniów-imigrantów kończących szkoły, poprawiła się jakość kształcenia w placówkach, do których uczęszczają dzieci z mniejszości etnicznych). Zwiększono państwową kontrolę w kilku ważnych dla norweskiej gospodarki przedsiębiorstwach.
Wybory w 2009 roku przyniosły kolejny wzrost poparcia dla Partii Pracy, która zdobyła 35,4 proc. głosów. Partia Centrum utrzymała swój stan posiadania (6,2 proc.), znów straciła natomiast SV, która uzyskała 6,2 proc. głosów. Socjalistyczna Partia Lewicy w przeciwieństwie do socjaldemokratów nie stała się beneficjentem czerwono-czerwono-zielonej koalicji. Zwrot na lewo Ap odebrał jej na pewno część bardziej umiarkowanych wyborców. Z kolei udział w rządzeniu i związane z tym kompromisy mogły zniechęć najbardziej radykalnych zwolenników. Jednak w powyborczych analizach stwierdzono, że koalicyjny rząd prowadzi politykę bliską ideałom SV i dobrą dla Norwegii. Dylemat socjalistów polegał więc na tym, że to, co służyło społeczeństwu, nie służyło ich ugrupowaniu. Uznali jednak, że nie jest to powód do opuszczania rządu. Po ostatnich wyborach parlamentarnych w Norwegii nadal rządzi koalicja Ap, SV i Sp.