- W empik go
Nos - ebook
Nos - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 157 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dnia 25 marca zdarzył się w Petersburgu niezwykle dziwny wypadek. Cyrulik Iwan Jakowlewicz, zamieszkały przy Woźniesieńskim prospekcie (nazwisko jego nie doszło do nas i nawet na szyldzie, na którym wymalowany jest pan z namydlonym policzkiem oraz napis: „I krew puszczają”, nic więcej nie figuruje), cyrulik Iwan Jakowlewicz obudził się dość wcześnie i poczuł zapach gorącego chleba. Uniósłszy się nieco na łóżku, spostrzegł, że małżonka jego, dama dość solidna, wielka amatorka kawy, wyjmowała z pieca świeżo upieczone chlebki.
– Dzisiaj, Praskowjo Osipowna, nie będę pił kawy – rzekł Iwan Jakowlewicz – i zamiast tego chciałbym zjeść gorącego chleba.
(Prawdę mówiąc, Iwan Jakowlewicz miał chętkę i na to, i na tamto, wiedział jednak, iż żądać obojga było rzeczą całkiem niemożliwą, albowiem Praskowja Osipowna nie lubiła takich kaprysów.)
„Niech sobie dureń je chleb – pomyślała małżonka – dla mnie nawet lepiej: zostanie dodatkowa porcja kawy”, po czym rzuciła jeden bochenek na stół.
Iwan Jakowlewicz wdział dla przyzwoitości frak wprost na koszulę i siadłszy przy stole przygotował sól oraz dwie główki cebuli, następnie wziął nóż i z uroczystą miną zaczął krajać chleb. Gdy go rozpołowił, zajrzał do środka – i ku swemu zdumieniu spostrzegł, że się tam coś bieli. Iwan Jakowlewicz ostrożnie dłubnął nożem i pomacał palcem.
– Twardawe – rzekł do siebie – cóż to może być?
Wsunął palce w głąb i wyciągnął – nos! W pierwszej chwili cyrulikowi naszemu ręce opadły; następnie przetarł oczy i znowu pomacał: nos, niewątpliwie nos! Przy czym odniósł wrażenie, że jakiś znany. Na twarzy Iwana Jakowlewicza odmalowało się przerażenie. Lecz przerażenie to było niczym w porównaniu z furią, w jaką wpadła pani Praskowja.
– Gdzieżeś ty, bestio, odkrajał nos? – krzyknęła gniewnie. – Łotrze, pijaczyno! Sama na ciebie, zbóju jeden, policji doniosę! Już od trzech osób słyszałam, że podczas golenia tak tarmosisz nosy, że ledwo się trzymają.
Ale Iwan Jakowlewicz nie wiedział, na jakim świecie stoi; poznał, że to nos nie żadnej innej osoby, tylko asesora kolegialnego Kowalewa, którego golił co środa i niedziela.
– Czekaj, Praskowjo! Zawinę go w gałganek i położę w kąciku: niech sobie tam troszeczkę poleży, a potem go wyniosę.
– Nawet słyszeć o tym nie chcę. Żebym ja u siebie w pokoju odciętemu nosowi pozwoliła leżeć! Ty wymoczku! Jedno umie – brzytwą po rzemieniu jeździć, a obowiązku swego wkrótce spełnić nie potrafi, dziwkarz, nikczemnik! Żebym ja za ciebie przed policją odpowiadała? Ach, ty paskudziarzu jeden! Drabie nieociosany! Wont z nim! wont! Nieś, dokąd chcesz! żeby mi tu nie śmierdział.
Iwan Jakowlewicz stał w zupełnym osłupieniu. Myślał, myślał – i nie wiedział, co wymyślić.
– Diabli wiedzą, jak to się stało – powiedział wreszcie, drapiąc się za uchem – pijany wczoraj do domu wróciłem, czy nie pijany, sam już nie wiem. A zdarzenie, jak wszystko świadczy, w samej rzeczy nie do pojęcia, albowiem chleb – to rzecz pieczona, a nos – całkiem co innego. Słowem: galimatias.
Iwan Jakowlewicz umilkł. Myśl o tym, że policja znajdzie w mieszkaniu nos i że będzie oskarżony, wprawiła go w stan zupełnej nieprzytomności. Zdawało mu się, że już widzi przed sobą pięknie srebrem wyszyty, szkarłatny kołnierz, szpadę… i dygotał jak w febrze. Sięgnął wreszcie po buty i pantalony, wlazł w te wszystkie łachy i przy akompaniamencie przekleństw i wyzwisk Pra-skowji Osipowny zawinął nos w gałganek i wyszedł na ulicę.
Chciał go gdzieś podrzucić: albo pod słupek przy bramie, albo tak jakoś, niby przez nieuwagę, upuścić i skręcić w zaułek. Ale na nieszczęście trafiał mu się wciąż jakiś znajomy, który od razu zaczynał od pytania: „Dokąd idziesz?” albo: „Kogo tak wcześnie będziesz golił?” – wobec czego Iwan Jakowlewicz w żaden sposób nie mógł złapać odpowiedniej chwili. A gdy mu się raz udało i upuścił zawiniątko, strażnik miejski już z daleka pokazał mu halabardą, dodając: – Podnieś, coś ci tam spadło – i cyrulik nasz musiał podnieść i schować nos do kieszeni. Ogarnęła go rozpacz – tym większa, że w miarę otwierania magazynów i sklepów ilość ludzi na ulicy bezustannie wzrastała.
Postanowił iść na Isakiewski most: może się uda rzucić jakoś nos do Newy?… Ale przepraszam… Poczuwam się w pewnym stopniu do winy, że nic dotychczas nie powiedziałem o Iwanie Jakowlewiczu – czcigodnym skądinąd człowieku.
Iwan Jakowlewicz, jak każdy porządny rzemieślnik rosyjski, był strasznym pijanicą i chociaż codziennie golił cudze podbródki, to jego własny zawsze był zarośnięty. Frak Iwana Jakowlewicza (Iwan Jakowlewicz nigdy nie chodził w surducie) był pstrokaty, tj. właściwie czarny, ale cały w brunatnożółte i szare plamy; kołnierz miał wyświechtany, a zamiast trzech guzików wisiały same nitki. Z Iwana Jakowlewicza był wielki cynik i kiedy asesor kolegialny Kowalew mówił mu zazwyczaj podczas golenia: „Zawsze ci ręce cuchną, Iwanie” – Iwan Jakowlewicz odpowiadał na to pytaniem: „Czemuż by miały cuchnąć?” „Nie wiem, bracie, ale fakt, że cuchną” – mawiał asesor kolegialny, a Iwan Jakowlewicz zażywszy tabaki namydlał mu za to i policzek, i pod nosem, i za uchem, i pod brodą – słowem, gdzie mu się żywnie podobało.