Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Notatki - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Notatki - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 256 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Po­zwa­la się dru­ko­wać z wa­run­kiem zło­że­nia po w ko­wa­niu do Ko­mi­te­tu Cen­zu­ry, pra­wem prze­pi­sa­nej l eg­zem­pla­rzy.

Wil­no dnia 15 Sierp­nia 1850 r.

Cen­zor K. Paw­łow­ski.

I.

UŁAM­KI LI­TE­RA­TU­RY.

I.

LIST DO PRZY­JA­CIOŁ­KI.

Z po­wo­du ar­ty­ku­łu pani Zie­mięc­kiej, umiesz­czo­ne­go w Piel­grzy­mie z mie­sią­ca Lip­ca 1842, p… t. Roz­biór ta­len­tu i pism au­tor­ki Roz­ry­wek.

Parę dni temu, jak mnie do­szła dru­ga po­ło­wa roz­bio­ru, a ra­czej po­chwa­ły ta­len­tu i pism mo­ich przez pa­nią Ele­ono­rę Zie­mięc­ką. Pa­mię­tasz ko­cha­na przy­ja­ciół­ko, że prze­czy­taw­szy iż… po­ło­wę jesz­cze prze­szłe­go roku w Sierp­niu, po­wie­dzia­łam za­raz: iz sko­ro do­koń­cze­nie mieć będę, musz od­po­wie­dzieć: dziś więc do­trzy­mu­ję sło­wa, a nie śmiąc od­pi­sać wprost pani E. Z., dla tej sa­mej za­pew­ni – przy­czy­ny, dla któ­rej mło­de dziew­czę­ta nie śmią, pa­trzeć tym w oczy co chwa­lił ich oczy, to­bie prze­sy­łam tę od­po­wiedz.

I nie do­tknie ona by­najm­niej, jak ła­two zgad­niesz, ani ta­len­tu, ani pism mo­ich; żad­nej po­trze­by nie czu­ję sta­wa­nia we wła­snej obro­nie, za­prze­cze­nia cze­go­bąć rów­nie życz­li­wej jak wy­mow­nej au­tor­ce tego ar­ty­ku­łu. Pani E. Z. po­stą­pi­ła so­bie ze mną jak bie­gły i praw­dzi­wy ma­larz, i przy­pa­trzyw­szy mi się z uczu­ciem, uchwy­ci­ła naj­ko­rzyst­niej­szą stro­nę, po­sta­wi­ła mnie w naj­lep­szem świe­tle i z wzo­ru do­syć so­bie po­spo­li­te­go zro­bi­ła por­tret po­etycz­ny, uj­mu­ją­cy, a prze­cież po­dob­ny. Mnie ża­lem nic nie po­zo­sta­je, jak wy­ra­zić jej ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nie; ani jed­nem słów­kiem mnie nie roz­gnie­wa­ła, a ty­sią­cem roz­rzew­ni­ła, uję­ła, pod­nio­sła na­wet we wła­snej opi­mi. Cała więc moja od­po­wiedź dzi­siej­sza, do­ty­czeć się bę­dzie mo­je­go wy­cho­wa­nia i osób, któ­rym win­nam to, czem dziś je­stem, i żą­dam rze­tel­nie tej spo­sob­no­ści, po­wie­dze­nia raz praw­dy w tej mie­rze: bo do­tąd, kto ra­czył o mnie mó­wić, nig­dy do­brze obznaj­mio­nym, a za­tem spra­wie­dli­wym nie był.

Wie­lu mnie mia­ło i zwa­ło „Pu­ła­wian­ką” a ja dziec­kiem bę­dąc, by­łam raz w Pu­ła­wach przez dzień je­den; po­tem w 16tym roku mego ży­cia ba­wi­łam kil­ka mie­się­cy przy ciot­ce ro­dzo­nej, a to już nie tyle w Pu­ła­wach,co w Sie­nia­wie. Od tej zaś pory, nie wi­dzia­łam Pu­ław na oczy aź w roku

1824 kie­dym je opi­sa­ła w Roz­ryw­kach. Moje całe uwiel­bie­nie dla Ks. Cz.., cała o tym domu wia­do­mość, były mnie wla­ne i dane jak ust­na tra­dy­cya przez ro­dzi­ców, któ­rzy ro­dzaj czci mie­li dla sta­re­go księ­cia ge­ne­ra­ła; stra­ciw­szy bo­wiem wszyst­ko przez re­wo­lu­cye kra­jo­we, jego wspa­nia­ło­ści win­ni byli byt swój; skut­kiem tego ro­dzin­ne­go po­da­nia, nie jed­na moja pra­ca li­te­rac­ka, sta­ła się hoł­dem dla tej ro­dzi­ny, gdyż, mło­de ser­ce słod­kiej do­zna­wa­ło ra­do­ści wy­wdzię­cza­jąc się choć w ten spo­sób za ro­dzi­ców mo­ich. Pani E. Z. po­wie­dzia­ła pierw­sza, że moja star­sza sio­stra, nie ja, wy­cho­wa­ła się w Pu­ła­wach; umie­ści­ła wie­le praw­dzi­wych szcze­gó­łów o wy­cho­wa­niu i pierw­szem au­tor­stwie; prze­cież jesz­cze w jej ar­ty­ku­le nic ma ca­łej i zu­peł­nej praw­dy; spra­wie­dli­wość nie jest od­da­na komu na­le­ży, ho nie ma ani sło­wa o mo­jej mat­ce. To za­po­mnie­nie, czy opusz­cze­nie (pew­no mi­mo­wol­ne) z ręki pani E. Z. naj­wię­cej mnie obe­szło, gdyż ży­cząc so­bie moc­no zo­stać w pa­mię­ci Po­lek, tak jak ona in­nie na­kre­śli­ła, pra­gnę jesz­cze go­rę­cej, źeby o mat­ce mo­jej wie­dzia­ły. I dla tego nie mo­głam już dłu­żej mil­czeć i po­sta­no­wi­łam ten je­den i pierw­szy raz po­mó­wić otwar­cie o mo­jej mat­ce, choć oczy­wi­ście, będę mu­sia­ła przy­tem mó­wić wię­cej jesz­cze o so­bie. Kra prze­mó­wie­niem nie chcia­ła­bym przy­najm­niej ubli­żyć czu­łej przy­ja­ciół­ce, a ra­czej przy­ja­ciół­kom mo­ich ro­dzi­ców, co sam Bóg wi­dzi, jak je z du­szy ko­cha­łam i ko­cham; wca­le na­wet tego nie za­prze­czam, żem wie­le, bar­dzo wie­le im win­na, a naj­przód ową pro­sto­myśl­ną wia­rę., skarb nie­oce­nio­ny, któ­rą za­szcze­pi­ły we mnie tak głę­bo­ko; ale to czem dziś je­stem, win­nam zu­peł­nie mo­jej mat­ce; a nie mó­wię tu je­dy­nie o za­wo­dzie au­tor­skim, ale o tem skie­ro­wa­niu ca­łej zdol­no­ści ko­cha­nia na pra­wą dro­gę, o tej har­mo­mi pra­gnień i na­dzie­ji z po­win­no­ścia­mi i ze zwy­czaj­ną rze­czy­wi­sto­ścią, tak pięk­nie zde­fi­nio­wa­nych przez pa­nią E. Z. a z któ­rych wy­pły­nął ów za­pas szczę­ścia we­wnętrz­ne­go i po­ko­ju du­szy, któ­re może wy­czerp­nie się, albo za­chwie­je nim śmierć przyj­dzie; bo któż za przy­szłość i za sie­bie rę­czyć po­tra­fi, ale któ­ry do­tąd trwa jesz­cze. Lecz naj­le­piej to wszyst­ko się wy­kry­je, kie­dy tu z po­rząd­ku moje dzie­ciń­stwo i pierw­szą mło­dość opi­szę.

Do czwar­te­go roku ży­cia by­łam u ro­dzi­ców z dwie­ma star­sze­mi sio­stra­mi na wsi, olo w Ol­szan­kach, tyl­ko it Wy­czuł­ka­mi się zwa­ły. W czwar­tym roku wzię­ła mnie pod opie­kę pani Anie­la ze Swid…. Sz…. wdo­wa po sta­ro­ście Wy­szo­grodz­kim, dzie­dzicz­ka Iz­deb­na, a ra­czej wzię­ła mnie star­sza jej cór­ka, pan­na Do­ro­ta, któ­ra choć sama wów­czas mło­dziuch­na, za­ję­ła się mną zu­peł­nie i po­ko­cha­ła jak wła­sne dzie­cię. Dom pani sta­ro­ści­ny Wy­szo­grodz­kiej, praw­dzi­wie za­cnej, świa­tłej i zna­ko­mi­tej bia­ło­gło­wy, był co do pra­wo­ści i gor­li­wo­ści w Wie­rze, co do skrom­no­ści w roz­mo­wach, czy­sto­ści w oby­cza­jach, co do pra­co­wi­to­ści, do­bro­czyn­no­ści, go­ścin­no­ści, zu­peł­nie do­mem sta­ro­pol­skim. Jesz­cze tam cze­lad­ka, wpraw­dzie juz tyl­ko żeń­ska, zbie­ra­ła się rano i w wie­czór na wspól­ną z pa­nią i jej cór­ka­mi mo­dli­twę; jesz­cze wszyst­kie ob­rzę­dy, świę­ta, po­sty, wszyst­kie prze­pi­sy su­ro­wo strze­żo­ne; jesz­cze pani domu choć uro­dzo­na z Kar­ba­ry Kra­siń­skiej sio­stry kró­le­wi­czo­wej pol­skiej, sama klucz od skarb­czy­ka trzy­ma­ła, gło­wy cu­kru rą­ba­ła wła­sną ręką, wó­decz­ki za­pra­wia­ła, z ko­bie­ta­mi swe­mi sma­ży­ła kon­fi­tu­ry i po dniach ca­łych-do ko­ścio­łów szy­ła; jesz­cze by­wa­ły w domu pan­ny na re­spek­cie i po kil­ka ubo­gich dziew­czą­tek róż­ne­go wie­ku na wy­cho­wa­niu; jesz­cze był szpi­tal koło ko­ścio­ła, gdzie w pew­ne dni… pani I cór­ki od­wie­dza­ły cho­rych; jesz­cze w za­pu­sty za­jeż­dża­ły ku­li­gi, a przez rok cały w ja­ki­bąć dzień, o ja­kiej­bąć go­dzi­nie gość za­wi­tał, za­wsze by­wał mile przy­ję­ty a naj­nud­niej­szy szcze­rze za­trzy­ma­ny.

Ale mimo tego wszyst­kie­go dom pani sta­ro­ści­ny Wy­szo­grodz­kiej, jak tyle in­nych pań­skich i moż­niej­szej szlach­ty w po­cząt­ku tego wie­ku, stał jak­by na roz­staj­nej dro­dze; w po­ło­wie jego trzy­ma­ła się jesz­cze sta­ra, pro­sta, po­czci­wa­pol­sczy­zna, a w dru­giej po­ło­wie sze­ro­kie wro­ta otwar­te były ob­czyź­nie i cu­dzo­ziem­ka wy­pie­ra­ła sil­nie pra­wą dzie­dzicz­kę. Sama pani Iz­de­biń­ska czy­sto i nie­mal za­wsze mó­wi­ła po pol­sku, lecz jej cór­ki uczy­ły się czte­rech za­gra­nicz­nych ję­zy­ków, mó­wi­ły, pi­sa­ły, kor­re­spon­do­wa­ły, mo­dli­ły się po fran­cuz­ku, wraz z dwie­ma przy­ja­ciół­ka­mi od ser­ca, miesz­ka-ją­ce­mi w bliz­kiem są­siedz­twie: raz w ogro­dzie w li­po­wej uli­cy któ­rą ber­ce­au de i'ami­tie prze­zwa­ły, przy­się­gły uro­czy­ście nie iść za mai za ta­kich, coby nie umie­li do­brze po fran­cuz­ku; a tak one jak ich mat­ka czy­ta­ły nie­zmier­nie wie­le, lecz nig­dy po pol­sku. Oczy­wi­ście, ja, któ­ra jak­by za trze­cią cór­kę przy­bra­ną zo­sta­łam w tym domu, nie mo­głam być in­a­czej pro­wa­dzo­ną i uczo­ną. Mogę tez za­rę­czyć su­mien­nie, że przez dzie­sięć lat któ­re spę­dzi­łam w Iz­deb­nie… nie mia­łam w ręku jak dwie lub trzy książ­ki pol­skie i to po­waż­nej tre­ści, któ­rych mało co ro­zu­mia­łam; pa­nią Be­au­mont, Ber­ki­na, la Mo­ra­le de l'en­fan­ce i inne t… p… dzie­ła umia­łam na pa­mięć od szó­ste­go roku; na­uczy­łam się czy­tać po pol­sku na tym to­mie wy­da­nia Mo­stow­skie­go, gdzie jest świą­ty­nia We­ne­ry Jó­ze­fa Szy­ma­now­skie­go; i pierw­sze sło­wa któ­rem zło­ży­ła sie­dząc na ko­la­nach u pan­ny Do­ro­ty, były jak dziś pa­mię­tam: Wy­bór Pi­sa­rzy. Kie­dyś ta ko­cha­na pan­na Do­ro­ta, dzi­siej­sza pani

G……., z naj­więk­szą pra­cą tłu­ma­czy­ła dla mnie

Na­ru­sze­wi­cza na fran­cuz­kie i do­pie­ro w tym ob­cym kra­ju uczy­ła mnie pol­skiej hi­sto­ryi. Je­dy­ne wyż­sze ćwi­cze­nie w ję­zy­ku oj­czy­stym ja­kie zna­łam do czter­na­ste­go roku było na­stę­pu­ją­ce: Pani Sta­ro­ści­na bar­dzo lu­bi­ła prze­sia­dy­wać mno­gie go­dzi­ny w ko­ście­le; dla mnie – któ­ra z dzie­ciń­stwa aż do tej pory rada się mo­dlę ale nie­dłu­go, te go­dzi­ny nie­raz strasz­nie uciąż­li­we były, a po­nie­waż wie­dzia­łam że w ko­ście­le my­śleć o czem in­nem jak o świę­tych rze­czach nie go­dzi się, wy­na­la­złam so­bie spo­sób skró­ce­nia cza­su bez grze­chu. Z mo­jej książ­ki do na­bo­żeń­stwa „la Jo­ur­nee du chre-tien”, tłu­ma­czy­łam so­bie w my­śli nie­któ­re mo­dli­twy na pol­skie i ja­koś mi to wdzięcz­nie już nie w uszach ale w du­szy brzmia­ło; pa­mię­tam na­wet, że czę­sto uro­czyst­sze­mi mi się zda­wa­ły wy­ra­że­nia pol­skie od fran­cuz­kich i nie dzi­wi­ło mię to wca­le, bo juz co otwar­tej po­gar­dy rze­czy swoj­skich, to w Iz­deb­nie na­być nie mo­głam i pani Sta­ro­sci­na i jej cór­ki były za­wsze Po­lki i tyl­ko za­mi­ło­wa­ły z za­pa­łem ję­zyk i li­te­ra­tu­rę fran­cuz­ką z wy­łą­cze­niem wła­snej, nie do­my­śla­jąc się by­najm­niej jak krzyw­dzą na­ro­do­wość. Przez kogo i kie­dy we­szło w ten dom za­mi­ło­wa­nie fran­cu­sczy­zny, nie wiem; naj­pew­niej przez na­śla­dow­nic­two dru­gich, nie sły­sza­łam bo­wiem żeby tam była kie­dy bona albo gu­wer­nant­ka frau­cuz­ka: zkąd się na­wet tam bra­ły te książ­ki fran­cuz­kie w ta­kiej ob­fi­to­ści, tak­że nic wiem; ale to wiem do­brze, iż prócz dwóch czy trzech go­dzin po­świę­co­nych lek­cy­om moim z pan­ną Do­rot ą i pi­sa­niu jo­ur­na­lu i exrak­tów po fran­cuz­ku, resz­ta dnia mego w Iz­deb­nie scho­dzi­ła pra­wie cała na czy­ta­niu, a jak sie­bie za­pa­mię­tam, by­łam na­dwor­ną lek­tor­ką; te pa­nie szy­ły na kro­śnach, a ja czy­ta­łam gło­śno i nig­dy co czy­tać nie za­bra­kło. Rano po ka­wie me­dy­ta­cye dzien­ne, Evan­ge­le me­di­te. Con­si­de­ra­tions re­li­gieu­ses, Stur­ma lub inne ja­kie po­boż­ne dzie­ło: od je­de­na­stej do obia­du księ­gi hi­sto­rycz­ne, jako to: Rol­li­na, Mil­lo­ta. Hi­sto­ire des hom­nes: po ob­je­dzie: po­dró­że, li­sty, albo ta­kie np. książ­ki: Elu­des de la na­tu­re. Gi­nie da chri­stia­ni­sme, po­ema Del­la, a w wie­czór ro­man­se. Co ja łych ro­man­sów się na­czy­ta­łam, to gdy­bym chcia­ła ty­tu­ły wy­li­czyć, za­pi­sa­ła­bym z pół ar­ku­sza; wszyst­kie pani Gen­lis, pani Col­lin, pani Mon­to­lieu, Ri­sco­bo­ni, Seu­za, Radc­lif­fe, Re­gi­na Ro­che, La­fon­ta­ina, zgo­ła ja­kie tyl­ko były i wy­cho­dzi­ły wów­czas. Naj­mniej uprze­dzo­na oso­ba, sama ko­cha­na pani

G….. przy­zna, że w ta­kim spo­so­bie pro­wa­dze­nia i ucze­nia dziew­czę­cia nie było przy­go­to­wa­nia nie tyl­ko na pol­ską au­tor­kę, ale na żad­ną. Bar­dzo to do­brze pa­mię­tam, ze przez lat dzie­sięć nic z gło­wy nie na­pi­sa­łam, chy­ba nędz­ne li­sty po fran­cuz­ku i może być bar­dzo, żem ani jed­nej my­śli wła­snej nie mia­ła. Ten na­wał ksią­żek róż­nej tre­ści czy­ta­nych jed­na po dru­giej, a czy­ta­łam wszyst­kie z uwa­gą, zu­peł­nie był tem dla mnie, czem dziś brze­gi go­ściń­ca lub rze­ki dla ja­dą­ce­go lub pły­ną­ce­go za po­mo­cą pary; choć­by pa­trzył jak naj­pil­niej, bę­dzie wi­dział wie­le rze­czy, ale spra­wy zdać z tego co wi­dzi, nie ma cza­su, ani spo­sob­no­ści i pew­no ni­czem nic zbo­ga­ci al­bum swe­go..Może być na­wet, że to zby­tecz­ne kar­mie­nie się cu­dze­mi two­ra­mi i my­śla­mi w wie­ku pierw­sze­go roz­wi­ja­nia się umy­słu, po­zba­wi­ło mię na za­wsze ory­gi­nal­no­ści i ima­gi­na­cyi ar­ty­stycz­nej, po­wta­rzam ar­ty­stycz­nej, bo co owej w któ­rą – jak do­brze mówi pani E. Z. „okwi­tu­je du­sza naj­spo­koj­niej­szej ko­bie­ty na tej i mnie nie zby­wa­ło, a za­si­la­na tak ro­man­sa­mi, by­ła­by za­pew­ne wzię­ła ob­rót bar­dzo szko­dli­wy, gdy­by w tem nie Ura­to­wa­ła mię moja mat­ka; i tu się za­czy­na do­bro­czyn­ny – jej wpływ na­de­mną….. Ale nim to opo­wiem, niech mi wol­no bę­dzie zro­bić jed­no za­py­ta­nie i za­raz dać na nie od­po­wiedz”.

Co Jest ima­gi­na­cyę i jej ma­rze­nia w gło­wie każ­dej mło­dej dziew­czy­ny, czy ona ład­na czy szpet­na? Ja­kaś po­trze­ba ide­ału do­sko­na­ło­ści, nad­zwy­czaj­no­ści i szczę­ścia, któ­ra zwy­kle, mó­wiąc mię­dzy nami, nie się­ga du­chow­nych kra­in, lep­sze­go świa­ta,łni tez cnot aniel­skich, ale jest po pro­stu wy­obra­że­niem mi­ło­ści i ko­chan­ka ubar­wio­nem z sa­me­go in­stynk­tu nie­wie­ściej skrom­no­ści imio­na­mi mał­żeń­stwa i męża. Otoż od ta­kiej ima­gi­na­cyę jej nie­bez­pie­czeństw i śmiesz­no­ści, uchro­ni­ła mnie nie moja zby­tecz­na mło­dość, nie brak uro­dy ale uchro­ni­ła in­nie moja mat­ka.

Juz to owe pierw­sze trzy lata mego ży­cia, zo­sta­wi­ły w moim dzie­cin­nym umy­śle, a ra­czej w ser­cu ja­kiś ślad miły, ta­jem­ni­czy, nie­pew­ny, a prze­cież żywy i nie­za­tar­ty. Ma­lu­ją go zu­peł­nie te wier­sze Za­le­skie­go:

Bło­go temu kto pa­mię­ta

Luby dziw­ny gdziś przed laty Ży­wot czy­sty i skrzy­dla­ty.

Pier­wo­rod­ny swój po­cza­tek.

Kto w cie­le­snych wię­zów mece, W nie­bo co­dzień wzno­sząc ręce, Do tych dusz­nych drży pa­mią­tek.

O dla mnie ko­leb­ka przy łóż­ku mat­ki, jej sta-piesz­czo­ty, za­ba­wy z sio­stra­mi w ro­dzi-a za­tem w swo­im domu, u sie­bie były ży­wo­tem" i du­sza moja drza­ła do tych ro­dzin­nych pa­mu­ią­tek… tę­sk­ni­ła za ich po­wro­tem.

By­ła­bym nie­wdzięcz­na, gdy­bym śmia­ła po­wie­dzieć że mnie nie ko­cha­no w Iz­deb­nie, że się nie sta­ra o praw­dzi­we do­bro moje,: lecz gdzież, kie­dy jaka opie­ka za­stą­pi dla dziec­ka mat­kę, a jesz­cze taką mat­kę jak moja, oto­czo­ną Ia­kim uro­kiem jak ona była dla mnie. Skła­da­ło się na ten urok wie­le rze­czy: naj­przód wi­dy­wa­łam ją rzad­ko i krót­ko, bo le­d­wie co rok opusz­cza­ła Pu­ła­wy i przy­jeż­dża­ła w na­sze stro­ny na czas krót­ki; po­wtó­re, moja mat­ka była pięk­na, dziw­nej sło­dy­czy i we­so­ło­ści ra­zem, a jako oso­ba ty­ją­ca w wiel­kim świe­cie, za­wsze sta­ran­nie i na­dob­nie ubra­na: sta­ła się prze­to dla mnie ja­kimś wzo­rem pięk­no­ści i gu­stu. Po­tem z jej ust, jak ła­two się do­my­śleć, spły­wa­ły dla mnie same bło­go­sła­wień­stwa, po-

2

chwa­ły, czu­ło­ści, bo wi­du­jąc mnie tak mało, cza­su na co in­ne­go nie mia­ła; wresz­cie v… każ­dym ra­zem co mnie wi­dzia­ła, zwłasz­cza gdym już była star­szą i bar­dzo smut­ną, nie taką się pra­gnie jak zba­wie­nia du­szy mieć mnie przy so­bie ode­brać na­zaw­sze; że po stra­cie męża dziec­ko ca­łym skar­bem, że nie wąt­pi iż na­stą­pi kie­dyś szczę­śli­wa chwi­la w któ­rej nas zbie­rze koło sie­bie, jak ko­kosz pi­sklę­ta zbie­ra mil­czeć trze­ba.

Wszyst­kie tedy ży­wio­ły mło­dej ima­gi­na­cyi wspo­mnie­nia, tę­sk­no­ta, pięk­ność, tkli­wość, na­dzie­ja, ta­jem­ni­ca, wszyst­ko się znaj­do­wa­ło ob­fi­cie w mo­jej mat­ce i w mo­ich z nią sto­sun­kach. Kie­dy­by więc inne dziew­cze w moim wie­ku ma­rzy­ło jak wszyst­kie ma­rzą; ja ma­rzy­łam o niej, o mo­jem z uia po­łą­cze­niu, gu­bi­łam się w my­ślach ja­kim cu­dem się to sta­nie, ukła­da­łam so­bie w gło­wie róż­ne oko­licz­no­ści tego wy­da­rze­nia; sło­wem to po­łą­cze­nie gra­ło tę samą rolę w moim umy­śle, jaką gra zwy­kle u mło­dych dziew­cząt mi­łość i mał­żeń­stwo; było szczy­tem szczę­ścia, upra­gnio­ną zmia­ną i usta­le­niem mo­je­go losu. W książ­kach, w ro­man­sach ja­kie czy­ta­łam, upa­try­wa­łam je­dy­nie po­do­bień­stwa do mo­jej mat­ki i do mego po­ło­że­nia; ztąd po­szło od pierw­sze­go dzie­ciń­stwa za­mi­ło­wa­nie szcze­gól­ne li­stów pani de Se­vi­gne bo pod jej po­sta­cią, moję mat­kę wi­dzia­łam; ztąd ze wszyst­kich ro­man­sów pani Gen­lis, Al­phon­si­ne, ou la len­dres­se ma­ter­nel­le, a wię­cej jesz­cze „Ma­iki ry­wal­ki” pierw­szeń­stwo mia­ły u mnie, bo oczy­wi­ście ja by­łam „Le­oka­dją;” pa­mię­tam jak nic raz po go­dziu­ie ca­łej sia­dy­wa­łam nad sa­dzaw­ką w Iz­de­biń­skim ogro­dzie, wy­glą­da­jąc ry­chło przy­pły­nie do mnie ga­łąz­ka mcho­wej róży jak do Le­oka­dyi przy­pły­wa­ła. Bóg wi­dzi. Sem nic wów­czas nie ro­zu­mia­ła jaką krzyw­dę wy­rzą­dzam mo­jej po­czci­wej mat­ce, rów­na­jąc ją z cu­dzo­ło­żuą Du­ches­se de Ro­smo­ud, a sie­bie z pod­rzut­kiem, z dziec­kiem nie­pra­wem. Ale wia­do­mo w daw niej­szych ro­man­sach umia­no owi­jać wy­stę­pek w po­wab­ną bar­wę, i jak zba­ła­mu­co­ne w nieb byty pro­ste za­sa­dy cno­ty i po­win­no­ści.

Wła­śnie kie­dym koń­czy­ła rok czter­na­sty, pu róż­nych wy­pad­kach z któ­rych nie­je­den spraw­dził ma­rzo­ne prze­że­ra­nie przy­go­dy, do­sta­łam się na­resz­cie zu­peł­nie na za­wsze do mat­ki, do sióstr, do ro­dzi­ny, i za­rę­czyć moge, że osią­gnąw­szy zu­peł­nie ccl, tak dłu­gich, tak ży­wych pra­gnień, już nie ży­czy­łam so­bie ni­cze­go wię­cej, nic ma­rzy­łam o ni­czem, i ani Aman­da łą­czą­ca się po ty­sią­cz­nych przy­go­dach z ubó­stwia­nym Mor­ty­me­rem, ani wszyst­kie Kla­ry, Ade­le, Jul­je z Wal­mo­ra­mi, Arti., rand, Al­fon­sa­mi swej­mi, nie zda­wa­ły się tyle szczę­śli­we co ja, i nie za­zdro­ści­łam im wca­le. Przy­zna­ła­by mi tez to pew­nie ko­cha­na mat­ka gdy­by żyła jesz­cze, przy­zna juz je­dy­na sio­stra, przy­zna­ją do­bre ciot­ki, ze choć mnie w domu i w ca­łej ro­dzi­nie mia­no za ro­man­so­wą, prze­cież pod tym przy­dom­kiem nikt nie ro­zu­miał tego co zwy­kle pod nim ma się ro­zu­mieć: mi­ło­snych idei, pra­gnień i ma­rzeń. Owszem i mat­ka i wszy­scy cią­gle mnie stro­fo­wa­li o mój zby­tek nie­pre­ten­syi, o zu­peł­ne za­nie­dba­nie sa­mej sie­bie, o brak wszel­kiej chę­ci po­do­ba­nia się męż­czy­znom, o ja­kąś po­gar­dę lu­dzi, o głę­bo­kie prze­ko­na­nie, że nie tyl­ko nig­dy za mąż nie pój­dę, ale że ten świat wca­le nie jest dla mnie i w ką­cie sie­dzieć po­win­nam.

Któż nie przy­znał czy­ta­jąc to com tu po­wie­dzia­ła o pier­wot­nem wy­cho­wa­niu mo­jem, że mat­ce i sto­sun­kom moim z nią, win­nam była skie­ro-Wa­nię ad po­cząt­ku ca­łej zdol­no­ści ko­cha­nia i władz Ima­gi­na­cyi na pra­wą dro­gę: te­raz zo­sta­je mi jesz­cze od­kryć wię­cej, to jest: ja­kim spo­so­bem mimo nada­ne­go mi zu­peł­nie słusz­nie przy­dom­ku ro­man­so­wej, to jest oso­by nie do tego a ra­czej do żad­ne­go świa­ta, mat­ka do­pro­wa­dzić mnie po­pa­li­ła do re­zul­ta­tu tak zu­peł­nie prze­ciw­ne­go, to jest do har­mo­mi pra­gnień i na­dziel z po­win­no­ścia­mi i ze zwy­czaj­ną rze­czy­wi­sto­ścią, i na­resz­cie jako jej ni­miam moję na­ro­do­wość i au­tor­stwo.

Jul. ja nie raz opi­sy­wa­łam z upodo­ba­niem moje mat­kę; jak ten ma­larz co wsiy­stlc­te swo­je pięk­no­ści ma­lo­wał do ko­chan­ki, tak w mo­ich pi­smach wszyst­kie do­bre mat­ki mają z moią po­do­bień­stwo. Ale żad­na prze­cież, na­wet pani Ra­wi­rzo­wa nie jesl zu­peł­nie nią… ho nig­dzie nic moż­na było opi­sać do­słow­nie oko­licz­no­ści jej ży­cia, roż­nych nie­szczęść, a te je­dy­nie ma­lu­ją do­kład­nie oso­bę; i tu z tych sa­mych przy­czyn, wier­ne­go ich wi­ze­run­ku nie dam; po­wiem tyl­ko że to była wiel­kich za­let i praw­dzi­wie do ko­cha­nia, do po­ży­cia oso­ba. Zna­łam święt­sze… do­sko­nal­sze, uczeń­sze, wię­cej cza­ru­ją­ce ko­bie­ty; ale mil­szej, pra­kly­cziu­ej­szej po­boż­no­ści i cno­ty, iak uj­mu­ją­ce­go ule­że­nia, hu­mo­ru, więk­sze­go roz­sąd­ku, pew­no już w żąd­ny nie zo­ba­czę. Ona tedy mnie na­uczy­ła sło­wa­mi, przy­kła­dem, całą oso­bą, że moż­na być po­boż­ną a ra­zem we­so­łą, przy­jem­ną, pod­bi­ja­ją­cą, bo nic samu wiecz­ne, ale ziem­skie szczę­ście jesl w cno­cie, i nie od­po­wia­da­my za ni­ko­go tyl­ku za sie­bie; ona mnie prze­ko­na­ła, że sta­ran­ność kolo po­wierz­chow­no­ści na­szej jest obo­wiąz­kiem, bo od Boga mamy du­szę i cia­ło, że mol­lia lu­bić i upra­wiać na­uki, ale bę­dąc ko­bie­tą, nie­trze­ba kłaść ich nig­dy na pierw­szem miej­scu, ani nie módz wy­żyć dnia jed­ne­go bez książ­ki; a na­resz­cie, ona mi za­rę­czy­ła, że wszyst­kie ro­man­se, to ist­ne baj­ki, ktdre­mi wol­no nie­kie­dy się ba­wić, ale wie­rzyć im broń Boże. Nie za­po­mnę nig­dy jak ode­zy­ty­wa­ły­śmy ra­zem nie­któ­re, I jak jaw­no wy­ka­zy­wa­ła ich prze­sa­dę i nie­do­rzecz­no­ści. Tra­fia­ło się tez czę­sto, że w miej­scach gdziem daw­niej rzew­nie pła­ka­ła, wte­dy, zwłasz­cza przy we­so­ło­ści i dow­ci­pie star­szej sio­stry, boki zry­wa­łam od śmie­chu. W tem jak w wie­lu rze­czach in­nych, zu­peł­nie mi się oczy otwo­rzy­ły; za­czę­łam być mło­dą, we­so­łą, na­tu­ral­ną, mniej wy­ma­ga­ją­cą, za­czę­łam po­zna­wać zwy­czaj­ną rze­czy­wi­stość, a co więk­sza, znaj­do­wać w niej upodo­ba­nie; co przed­tem zda­wa­ło mi się stra­tą cza­su, ro­bo­ty ręcz­ne, do­mo­we za­cho­dy, to wnet w mila po­win­ność się za­mie­ni­ło. Na­wet co do umie­jęt­no­ści zy­ska­łam nie mało; czy­ta­łam nie­rów­nie mniej, ale uczy­łam się da­le­ko wię­cej; a co naj­waż­niej­sze było dla Po­lki i dla przy­szłej pi­sar­ki, pol­sz­czy­zna za­czę­ła wcho­dzić w mowę i na­uki moje. Me uczy­łam się wpraw­dzie pol­skie­go ję­zy­ka z re­guł, bo nig­dy ni­cze­go I (do­tąd tego do­syć od­ża­ło­wać nie moge i dla sie­bie i dla pism swo­ich) nie uczy­łam się z re­guł, po­rząd­nie tech­ni­czu­enu wy­ra­za­mi, ale cią­gle od­dy­cha­łam ży­wio­łem oj­czy­stym. Mat­ka umia­ła po fran­cuz­ku, in­a­czej jak­że­by mo­gła była żyć lat kil­ka­na­ście w wiel­kim świe­cie; ale jako wy­cho­wa­na w sta­ro­pol­skim domu, i zona do­bre­go Po­la­ka i pi­sa­rza, mó­wi­ła i pi­sa­ła le­piej i chęt­niej po pol­sku; prócz tego miesz­ka­ła wraz z nią sie­dw­dzie­sią­tle-(nia jej mat­ka Pro­wi­den­cja Czem­piń­ska, god­na ró­wien­ni­ca kasz­te­la­no­wej Po­ło­uiec­kiej, któ­ra pa­mię­ta­ła wy­bor­nie Au­gu­sta III. Przy ta­kiej ma­tro­nie fran­cuz­czy­zua ostać się nie mo­gła: a do tego wszyst­kie­go mia­ia­in jesz­cze sio­strę, moje nie­od­ża­ło­wa­ną do­tąd Ma­ry­nię, sześć lat młod­szą ode-nmie, któ­ra cho­wa­jąc się do owej pory przy bab­ce, ani sło­wa po fran­cuz­ku nic umia­ła; moja mat­ka roz­dzi­chła sta­ra­nie ucze­nia jej mię­dzy nas dwie star­sze sio­stry, i mnie się do­sta­ła rch­gia I hi­sto­rya; bo trze­ba jesz­cze wie­dzieć, żem ucho­dzi­ła W ro­dzi­nie ca­łej za ma­łe­go Sa­lo­mo­na, a mię­dzy uami mó­wiąc, mia­łam się sama da­le­ko uczeń­szą niż dziś: co może i tak było wa­żąc na­ukę z la­la­mi. Bąć co bąć, przy­stą­pi­łam śmia­ło i gor­li­wie do ucze­nia młod­szej sio­stry, a choć uży­wa­łam dzieł fran­cuz­kich, mu­sia­łam wy­kła­dać jej wszy-iko ust­nie i na pi­śmie po pol­sku, gdyż iu­aczej ide ro­zu­mia­ła; i taka to była pierw­sza i słon­ka prze-graw­ka do tylu póź­niej­szych pism edu­ka­cyj­nych, cho­ciaż wten­czas au­tor­stwo nie było mi jesz­cze w gło­wic i cho­ciaż, go­rą­ce za­mi­ło­wa­nie pol­skie­go ję­zy­ka, a za­rzu­ce­nie zu­peł­ne fran­cuz­czy­zny nic na­stą­pi­ło aż w roku 1818, za wspo­miu­anem już gdzie in­g­dziej prze­zem­nie, prze­czy­ta­niu Żalu Bro­dziń­skie­go za mową oj­czy­stą. To za­rzu­ce­nie jed­nak, jak każ­dy mi przy­zna… nie by­ło­by mo­gło od­ra­zu nig­dy na­stą­pić, a oso­bli­wie nie mo­gła­bym byta nig­dy wsko­czyć rów­nem! no­ga­mi na au­tor­stwo, jak to zro­bi­łam z ro­kiem 1819, gdy­by po pierw­szych dzie­się­cin la­tach ob­fi­to­ści fran­cuz­kiej w wy­cho­wa­niu mo­jem, nie były na­stą­pi­ły siedm lat ob­fi­to­ści pol­skiej u mat­ki, gdy­by ona nie była mnie za­chę­ca­ło, nic upa­try­wa­ła we mnie, w sty­lu, w pi­śmie na­wet mo­jem po­do­bień­stwa z oj­cem, gdy­by jej przy­ja­cie­le, mia­no­wi­cie Wo­ro­nicz. Wy­szkow­ski, oba lu­dzie nie mó­wią­cy nig­dy po fran­cuz­ku, nie byli mnie oświe­ca­li, prze­wod­ni­czy­li mi w po­zna­wa­niu klas­sycz­nych pi­sa­rzy na­szych. Na­ko­niec na więk­sze każ­de­go prze­ko­na­nie po­wiem, ze lata fran­cuz­czy­zny, tak mało roz­wi­nę­ły we mnie jaki taki ta­lem do pi­sa­nia, iż szcze­rze wąt­pię czy go mam z na­tu­ry i są­dzę że ra­czej moje sio­stry, a nie ja wzię­ły tę pu­ści­znę po ojcu; do­pie­ro z pra­cą nad pol­skim ję­zy­kiem i li­te­ra­tu­rą, za­czę­ły mi się na­su­wać my­śli i mniej po­spo­li­te wy­ra­że­nia. Pi­sa­łam ja wpraw­dzie do roku 1818 li­sty fran­cuz­kie nie źle; ko­cha­na ciot­ka moja, pani (i…. może jesz­cze ma gdzie jaki list mój w tym ję­zy­ku, ale pew­no każ­da z na­szych pa­nie­nek sta­ran­niej cho­wa­nych, pi­sze ta­ko­we jesz­cze le­piej: co tyl­ko zaś do in­ne­go spró­bo­wa­łam po fran­cuz­ku, po­wie­ści, wier­szy­ki, roz­pra­wy, wszyst­ko to było czcze i nic war­te. Prze­glą­da­łam te pi­śmi­dła przed osta­tecz­nym moim wy­jaz­dem z War­sza­wy, w Paź­dzier­ni­ku 1831 roku… i zna­la­złam same tak na­zwa­ne Ilem com­mit­tis, pod ty­tu­łem: les Sen­ti-mens, les Fle­tus, i tym naj­rze­tel­niej­szym: mes Hieus, nie wie­le my­śląc, wszyst­ko wrzu­ci­łam w ogień i do praw­dy że nic szko­da.

.Iak­że więc ser­ce cór­ki, wresz­cie rze­tel­ność moja cier­pieć nic ma sro­go, kie­dy we wszyst­kich wzmian­kach o mnie… naj­po­chle­bu­icj­szych po­chwa­łach mo­je­go ta­len­tu i pism, w wy­li­cza­niu ła­ska­wem za­let i za­sług, nie ma wspo­mnie­nia o tej, któ­rej oue głów­nie się na­le­żą. Mech­że więc ta moja dzi­siej­sza od­po­wiedź, spro­stu­je te omył­kę, na­gro­dzi tę nie­spra­wie­dli­wość choć w oczach wa­szych; bo prze­siaw­szy ją oczy­wi­ście pani Zie­mie-ckiej, dla któ­rej szcze­gól­nie ją na­pi­sa­łam, nic będę się bar­dzo gnie­wa­ła na eie­bie, ko­cha­na przy­ja­ciół­ko, jeżch pod wiel­kim se­kre­tem, udzichsz jej pa­rze ta­kich osób, któ­rych wiesz że zda­nie ce­nię; ale więk­szej jaw­no­ści, ta­kiej np. jak dwa prze­szło­rocz­ne li­sty, za­kli­nam cię, niech to pi­sem­ko nie ma. Niech'zo­sta­nie w rę­kach two­ich i do­pie­ro po mo­jej śmier­ci, niech po­słu­ży albo to­bie, albo komu do na­pi­sa­nia rze­tel­niej­szej mo­jej bio­gra­fu, a na­de­wszyst­ko do od­da­nia spra­wie­dli­wo­ści mo­jej mat­ce; w tym je­dy­nie celu mo­głam się od­wa­żyć na prze­mó­wie­nie tak otwar­te w oso­bach i rze­czach, któ­re zbyt bliz­ko ser­ca mego do­ty­czą, zbyt są ści­słe aby je od­kry­wać ko­mu­bąć bez wiel­kiej po­trze­by.

By­waj zdro­wa, ko­cha­na przy­ja­ciół­ko, o ile moż­na szczę­śli­wa, we­so­ła, a dla mnie za­wsze jed­na­ka.

II.

KRÓT­KI RYS

HI­STO­RYI LI­TE­RA­TU­RY POL­SKIEJ.

II.

HI­STO­RYI LI­TE­RA­TU­RY POL­SKIEJ.

(Pi­sa­ny w r. 1844).

Hi­sto­ryą li­te­ra­tu­ry pol­skiej, dzie­lą zwy­kle ucze­ni na pice wiel­kich okre­sów.

Pierw­szy za­czy­na się z za­pro­wa­dze­niem chrze­ściań­stwa do Pol­ski i-cią­gnie się do pa­no­wa­nia Ka­zi­mie­rza Wiel­kie­go, t… j… od r. 964 do 1333. Okres ten… pierw­sze­go brza­sku na­zwi­sko nosi

Dru­gi od 1333 do 1506, czy­li od Ka­zi­mie­rza Wiel­kie­go do.wstą­pie­nia na tron Zyg­mun­ta I, jest nie­rów­nie od pierw­sze­go świel­niej­szy; zo­wią go tez po­ran­kiem oświe­ce­nia Pol­ski.

Trze­ci od 1506 do 1622, t… j… od Zyg­mun­ta I, do cza­su uży­cia prze­wa­gi Je­zu­itów w kra­ju na­szym, jest naj­zna­ko­mit­szy, i jed­no­gło­śnie jest na­zwa­ny wie­kiem zło­tym i jak­by po­łu­dniem świa­tła nauk w Pol­sce.

Czwar­ty od r. 1622 do 1760, a ra­czej od cza­su uży­cia prze­wa­gi Je­zu­itów do wskrze­sze­nia do­bre­go sma­ku przez Sta­ni­sła­wa Ko­nar­skie­go, zbyt wcze­snym i nie­szczę­śli­wym wie­czo­rem li­te­ra­tu­ry pol­skiej mia­no­wać na­le­ży.

Pią­ty od Ko­nar­skie­go, l… j… od r. 1760 do na­szych cza­sów, wie­ku od­ro­dze­nia, i jak­by no­wej ju­trzen­ki przy­do­mek uzy­skał.

Te wszyst­kie pięć okre­sów prze­bie­gnie­my w krót­ko­ści, wy­mie­nia­jąc na­zwi­ska pi­sa­rzy, któ­rzy w nich szcze­gól­niej się od­zna­czy­li, a po­tem dzie­ląc ich na trzy po­dzia­ły, na:

Hi­sto­ry­ków,

Po­etów,

Mów­ców i mo­ra­li­stów, wspo­mnie­ni w czę­ści dru­giej nie­co o sław­niej­szych au­to­rach i ich dzie­łach.

OKRES PIERW­SZY.

Jak u wszyst­kich na­ro­dów sta­ro­żyt­nych, tak I u Po­la­ków, świa­tło nauk do­pie­ro z wia­rą chrze-scian­ską za­ja­śnia­ło. Sie zna­my żad­nych uczo­nych za­byt­ków przed Mie­czy­sła­wem, któ­ry jak wia­do­mo, pierw­szy z mo­nar­chów pol­skich chrzest przy­iął; ani na­wet wie­dzieć mo­le­my z pew­nos'cią, czy kto w owych cza­sach pi­sać i co czy­tać u nas umiał. Ale z za­pro­wa­dze­niem chrze­ściań­stwa, i świa­tło nauk ja­śnieć za­czę­ło. Spro­wa­dze­ni ka­pła­ni i za­kon­ni­cy do wy­kła­da­nia pol­skie­mu lu­do­wi na­uki Chry­stu­sa i inne wnet za­szcze­pił W o-wyni wie­ku całe świal­ło po­sia­da­li księ­ża, w ci­cho­ści klasz­tor­nej czy­ta­li, pi­sa­li, prze­pi­sy­wa­li księ­gi róż­ne, a nie­któ­rzy z nich utrzy­my­wa­li szko­ły i mło­dzież w nich uczy­li. Tak samo się tru­dzi­li spro­wa­dze­ni do Pol­ski, a w tej mie­rze przod­ko­wa­li przed in­ny­mi Be­ne­dyk­ty­ni, któ­rych Bo­le­sław Chro­bry w r. 1008 w Sie­cie­cho­wie i na Ły­sej Gó­rze osa­dził, po­sa­żąc bo­ga­to ich klasz­to­ry. Ale la­ti­ni po­jąć, że księ­gi Be­ne­dyk­ty­nów i in­nych za­kon­ni" ków, ich na­uki i pi­sma, nie były po pol­sku; wszy­scy ci księ­ża jako cu­dzo­ziem­cy ucze­ni, uży­wa­li po­wszech­nej w owym cza­sie uczo­nych mowy, ła­ci­ny, a pol­ski ję­zyk rów­nie jak wszyst­kie no­wo­żyt­ne w tych wie­kach, nie był jesz­cze tyle wy­kształ­co­ny aby w nim dzie­ło pi­sać i na­uki wy­kła­dać moż­na było.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: