- W empik go
Nowa Europa - ebook
Nowa Europa - ebook
Porażający tekst o ludzkości u schyłku pewnej epoki. Demokracja wyczerpała się, jako ustrój polityczny na Starym Kontynencie. W jej miejsce została wprowadzona technokracja, a rzeczywistość urządzono zgodnie zasadami programu komputerowego. Nowa Europa osiągnęła swoje apogeum cywilizacyjne zostawiając daleko w tyle zacofaną pozostałą cześć świata. By przywrócić w świecie równowagę, kraje wschodu wysyłają z misją agenta. Jego podróż po Nowej Europie pełna jest niespodzianek, zwrotów akcji, nieprzewidzianych sojuszy i pytań o sens ludzkiego życia.
Autor połączył dwie wizje świata i życia - wizję zacofanej, brudnej i niedającej możliwości rozwoju Białorusi i świat nowoczesny, czysty, pachnący, idealny, ale zarazem odbierający człowiekowi wolność. W obrazie mającym tło filozoficzne nie ma nic sztampowego i przewidywalnego – autor cały czas zaskakuje równocześnie przerażając, by na końcu prozy… eksplodować. Przedstawiony świat przytłacza i przez to pozostawia trwały ślad w pamięci. Czytelnik nie znajdziesz tu nudy, sztampy i banału, raczej pytania: dokąd prowadzi nas obecna cywilizacja, czym jest szczęście, jakie są granice zniewolenia?
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-544-1 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiktar Kawalion ze spokojem a zarazem rezygnacją patrzył na niesamowicie zatłoczoną salę odpraw mińskiego lotniska. Miotały nim ambiwalentne emocje: z jednej strony czuł spokój, że wreszcie rozpoczyna misję, z drugiej brzydził się tym miejscem, brudnym i śmierdzącym starymi fekaliami. Po za tym odczuwał satysfakcję i spełnienie, w końcu mógł spłacić ojczyźnie dług, który u niej zaciągnął, ale też wstydził się, że intymne pożegnanie przychodzi jego rodzinie przeżywać w takim miejscu. Jednak i tak było lepiej niż na innych dworcach komunikacji zbiorowej, które znał ze swojego kraju. Rozejrzał się wolno: wokół dominowała szarość, a wzrok przeważającej części czekających w poczekalni wyrażał uczucie beznadziei. Przed kasami stały długie, ale zdyscyplinowane kolejki lekko zagubionych podróżnych. Mimo tłoku panował spokój, choć biednie ubrani ludzie nie wiedzieli, dokąd i kiedy odleci kolejny samolot. Porządku pilnowali stojący przy każdej kasie, punkcie odpraw i w miejscu nadawania bagaży, milicjanci uzbrojeni w długie gumowe pałki. Od czasu do czasu milicjantów kontrolowali żołnierze wyposażeni w długą broń, a ich z kolei komisarze z rządzącej i jedynej prezydenckiej partii z gotowymi do użycia grubymi notesami i długopisami.
Mężczyzna, który teraz grał rolę białoruskiego biznesmana, czule żegnał się z żoną Wasilisą i synem Wacławem. Czuł, że zgromadzeni wokoło ludzie z zazdrością patrzą na ich rodzinę. On – trzydziestoletni, wysoki, chudy mężczyzna ubrany w zagraniczną odzież, ona – o niepospolitej, słowiańskiej urodzie, równie dobrze ubrana i pachnąca kosmetykami jego równolatka. Siedmioletni Wacław był sumą ich wszystkich zalet. Chłopak stał obok rodziców, spokojnie obserwując sytuację. Patrzył na ojca tak jakby pytał i zarazem sobie odpowiadał: „Przecież często, gdzieś wyjeżdżasz tato, ale zawsze wracasz, więc dlaczego mama tak rozpacza?!” Kobieta zachłannie obejmując męża, głośno łkała, a Wiktar powtarzał:
– Wasilisa, supakojsia. Budzie dobra. Nie treba.1
– Treba, treba Wiktarku, bo nie wiadoma, kali ty wiernieszsia.2
Pomyślał, że pewnie tak jej zdaniem powinny postępować kobiety żegnające mężów jadących w daleką podróż. Taki wzorzec chciała przekazać stojącemu w milczeniu synowi. Ceremonię pożegnania przerwał im mężczyzna w ciemnym prochowcu. Podszedł bez słowa do Wiktara i gwałtownym ruchem podał mu rękę. Podróżni instynktownie się od nich odsunęli. Mężczyzna przez chwilę patrzył prosto w oczy Wiktara. W końcu powiedział:
– Kapitan Borys Hajsionak. Kali adprawiszsia u kamandzirouku, to ja budu mieć niepasredny kantakt z twajoj siamjoj. Nie padwiadzi nas, twajo padarożża mnoha kasztawała. Nie zabudź, kaho pakidajesz u Biełarusi3 – nie krępowała go obecność bliskich Wiktara, a ostatnie słowa zabrzmiały jak groźba.
Biznesman nic nie odpowiedział, jedynie skinął głową, potwierdzając, że rozumie słowa rozmówcy. Kobieta cicho zachlipała i otarła łzy. Oficer odszedł od rodziny bez pożegnania, tak szybko, jak się pojawił. Wiktar w spojrzeniu kapitana dostrzegł, że tamten wie, iż spotka Wasilisę i Wacława jeszcze wiele razy. Będzie ich odwiedzał i informował o nim, robił zdjęcia i wysyłał do niego, by nie miał wątpliwości, o co ma walczyć. Biznesman wyczuł też, że Hajsionak im zazdrości – byli dobrze ubrani, dostawali więcej pieniędzy od innych, lepiej jedli, mieli zapewnioną opiekę zdrowotną. Pewnie zastanawiał się, dlaczego władze tak dbają o rodzinę Kawalion, jaką ceną musieli zapłacić, by tak dobrze żyć, co Wiktar musi potrafić by skutkowało to tak dużo atencją ze strony władz.
Gdy rodzina została sama, żona przytuliła się jeszcze mocniej do męża. Ten mówił:
– Nie bojsia. Mnie treba kupić dla krainy ahrarnyja kul’tury u Nowaj Jeuropie. Niczoha drennaha nie zdarycca, wiarnusia praz tydzień.4
– Wiartajsia, Wiktar, wiartajsia da nas. Da ajczyny. Uwieś czas ciabie niama, dzieści jeździsz. Pra swaju pracu niczoha nie haworysz. Jak mnie nie turbawacca? Nu i hety czaławiek… Jak nie turbawacca, nie płakać?5
– Kali łaska, nie turbujsia. Tak jak abiacali, wyl’aczyli naszaha chłopca – naszaje adzinaje dzicia, ale mnie treba zarabl’ać dal’ej. Nie chwal’ujsia i nie płacz. Wiarnusia da was.6
Kawalion kątem oka zauważył, że Borys Hajsionak ich obserwuje i znacząco patrzy na jego najbliższych. Wiktar odsunął żonę i nie odwracając głowy wszedł do pomieszczenia punktu odpraw. Tu potraktowano go wyjątkowo pobieżnie i z dużym respektem. Po dokonaniu formalności zszedł schodami na dół terminala w kierunku przystanku autobusowego. Od razu wsiadł do zdezelowanego przegubowca krajowej produkcji. Nie skorzystał z kanapy dla pasażerów, bo wszystkie były brudne i wilgotne. Kierowca, gdy tylko otrzymał zezwolenie z terminala, włączył silnik, a w środku zaśmierdziało spalinami. Podczas krótkiej jazdy niebezpiecznie przechylało i szarpało autobusem. Koniec podróży został zasygnalizowany głośnym sykiem hamulców. Gdy Wiktar wysiadł z autobusu dowożącego podróżnych do samolotu, poczuł lekki powiew wiatru i krople zimnego deszczu. Spojrzał na niebo: chmury wisiały kilkadziesiąt metrów na ziemią. Lot zapowiadał się na trudny. Biznesman pomyślał: „No tak, odkąd Nowa Europa nad swoim terytorium kontroluje pogodę, nad Białorusią zawsze jest pochmurno. Ale jak pięknie – szaro i ciemno, naturalnie… To jest moja ojczyzna, mój kraj, tu mieszka moja rodzina – wszystko, co kocham”.
Gdy tylko znalazł się w samolocie, zamówił u stewardesy białą wódkę z sokiem pomidorowym. Maszyna z Nowej Europy była komfortowa i pachniała nowością. We wnętrzu dominowały intensywne kolory, wokół panował ład. Załoga od samego początku dbała jak potrafiła o pasażerów, przymilnie się uśmiechając i spełniając drobne zachcianki. Wiktar wzdrygnął się na samą myśl o starych białoruskich samolotach, gdzie każdy start i lądowanie były cudem, a w środku panował wieczny odór strachu kilkudziesięciu pasażerów. Stewardesa przyniosła zamówioną polską wódkę z sokiem. Uważnie przeczytał etykietę, upewniając się, że alkohol nie pochodzi z destylacji bananów lub innych egzotycznych owoców, po czym odkręcił korek i wlał zawartość buteleczki do plastikowego kubka. Z lubością posmakował płynu i gwałtownym haustem wypił całą porcję. Następnie otworzył sok pomidorowy i napił się bez użycia kubka. Zauważył, że obserwuje go sąsiad z fotelu obok.
– Nie smakuje, jak waszaja wodka, szto?7– zagadnął nieznajomy, ale Wiktar nie odpowiedział. Wiedział, że to pilnujący go agent ochrony samolotu.
– Czuwać, szto heta samaja chimija. Niczoha natural’naha8 – kontynuował współpasażer, wyraźnie prowokując, bo pewnie i on wyczuł obecność przeszkolonego i zakamuflowanego agenta.
– Tak – odpowiedział Wiktar na odczepnego i z kamienną twarzą przywołał stewardesę, aby raz jeszcze zamówić to samo. Wiedział, że w życiu nie zostało mu zbyt wiele przyjemności i dlatego, pozwalał sobie na więcej niż zwykle. Od razu wypił wódkę, nie popijając, a buteleczkę z sokiem pomidorowym zamierzał opróżnić później. Po chwili namysłu schował ją do wewnętrznej kieszeni marynarki. Po wypiciu alkoholu poczuł błogość i szybko zasnął. Było to jeszcze przed dotarciem maszyny na pas startowy.
* * *
Ze snu wyrwało go silne uderzenie w ramię. Szybko odzyskał przytomność umysłu, zauważył, że szarpie go jakiś mężczyzna krzyczący coś po polsku. Wiktar zrozumiał, że został zakładnikiem, ale nie podjął żadnych działań. Sąsiad obok też nie reagował. To zachowanie potwierdziło, że obok siedzi agent ochrony samolotu, który pewnie także przed podjęciem działań chciał dokładniej rozpoznać sytuację. Tymczasem porywacz krzyczał:
– Otwierać drzwi do kabiny pilota! Bo zabiję zakładnika, a później wysadzę samolot!
Kawalion poczuł przy skroni broń z plastiku. Stewardesa, która nagle się pojawiła, usiłowała uspokoić porywacza, ciągle powtarzając:
– Nie może pan nikogo zabić. Zrobimy wszystko, co pan zechce.
Mężczyzna zmusił Wiktara, by wstał z fotela i ruszył korytarzem w kierunku kokpitu. Białorusin zauważył, że dwu agentów ochrony samolotu uważnie obserwuje sytuację, jednak nie wykonywali żadnego ruchu. Postanowił robić to samo. Znał już czułe punkty swego oprawcy. Obezwładnienie go zajęłoby mu ćwierć sekundy, ale był to samolot linii z Nowej Europy – nie jego teren. Interwencja mogłaby się skończyć skandalem dyplomatycznym i co gorsza, dekonspiracją całej akcji. Wolał nie ryzykować. Nieatakowani przez agentów ochrony weszli do kokpitu. Terrorysta nagle odrzucił Wiktara i skierował broń w stronę fotela pierwszego pilota. Krzyknął w swoim języku:
– Ojcze, wreszcie cię uwolnię!
Jednak nim zdołał pociągnąć za spust pistoletu, z sufitu kokpitu wystrzelił strumień gazu, który błyskawicznie go unieruchomił. Mężczyzna, upadając na podłogę pokładu, podał Białorusinowi pistolet i zdołał wyszeptać:
– Człowieku, jak masz litość, zabij mnie. Błagam, zrób to…
Kawalion doskonale rozumiał podobny do ojczystego język polski, ale nic nie zrobił. Był zdziwiony całą sytuacją. Zauważył, że Polak trzyma w ręku kość pamięci. Oszukując wewnętrzny monitoring wizyjny, wziął ją i niepostrzeżenie schował w swoim ciele. Nie uruchomił żadnego antidotum, by powstrzymać działanie gazu, i czuł, jak powoli traci świadomość. Resztką sił doczołgał się do miejsc pilotów i nawigatora. Jego świadomość zarejestrowała jedynie, że nikogo tam nie ma. Przełączył swoją pamięć na krótkotrwałą i uniemożliwił ingerencję zewnętrzną w pamięć długotrwałą. Swoje podstawowe informacje ukrył w bezpiecznym miejscu. Gaz działał coraz silniej i w końcu Wiktar stracił przytomność. Buteleczka z sokiem pomidorowym rozczelniła się, przez co zawartość ubrudziła jego odzież. Białorusin zdążył jeszcze zarejestrować, że po kilkudziesięciu sekundach do kokpitu weszła stewardesa i głośno zameldowała:
– Pierwszy obiekt unieruchomiony, nie stanowi zagrożenia. Drugi obiekt dotarł bardzo daleko. Widzę plamę krwi, potrzebna interwencja lekarza. Moim zdaniem, można kontynuować lot. Za duże ryzyko, by obiektami zajęli się białoruscy lekarze.
Biznesman w obawie przed dekonspiracją, wyłączył się.przypisy
1 Wasiliso, uspokój się. Będzie dobrze. Nie trzeba.
2 Trzeba, trzeba, Wiktarku, bo nie wiadomo, kiedy wrócisz.
3 Kapitan Borys Hajsionak. Jak udasz się na delegację, to ja będę miał bezpośredni kontakt z twoją rodziną. Nie zawiedź nas, twoja podróż wiele kosztowała. Nie zapomnij, kogo zostawiasz na Białorusi.
4 Nie bój się. Mam kupić dla kraju płody rolne w Nowej Europie. Nic się nie stanie, wrócę za tydzień.
5 Wracaj, Wiktar, wracaj do nas. Do ojczyzny. Ciągle cię nie ma, gdzieś jeździsz. Nic nie mówisz o swojej pracy. Jak mam się nie martwić? No i ten człowiek… Jak się nie martwić, nie płakać?
6 Proszę nie martw się. Tak jak obiecywali, wyleczyli nam chłopaka – nasze jedyne dziecko, ale muszę zarabiać dalej. Nie martw się i nie maż. Wrócę do was.
7 Nie smakuje tak jak wasza wódka, co?
8 Czuć, że to sama chemia. Nic naturalnego