- W empik go
Nowa lirenka. Część 1-2: rytmy Teofila Lenartowicza. - ebook
Nowa lirenka. Część 1-2: rytmy Teofila Lenartowicza. - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 239 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Povertade poverina
Ma del cielo citadina
Nulla cosn, che e terrena
Tu non puoi disiderare
B. Jacopone de Todi,
Oraz to jaśniej w obłoków sieci,
Łódź coraz w dalsze błękity leci,
A ludzkie gwary, złości, bezwstydy,
Dnie przewarczałe wrogiej ohydy,
Gniją gdzieś w bagnach…..
Hej! ptactwa stada,
W imie Franciszka! ile was siada
Na gałęzistych dębach wybrzeży,
Niech się przyciszy, niech się uśmierzy,
Niech się nie waży swemi szczebioty,
Przerywać mojej powieści złotej
O świętym człeku, w którego szatę
Kryły się wasze ojce skrzydlate.
Pieśń moja będzie krótka, króciutka,
A nim do brzegu dopłynie łódka,
Nad którym wierzba zielona płacze
Już ją zapomną moi słuchacze.
Dawno już temu, czas pędzi skoro,
Jak to niebieskie widać jezioro
I nad jeziorem, śród dębów cieni
Klasztorek cichy z białych kamieni,
Święty Franciszek na eremicie
Od dziecka ciche prowadził życie.
Na smutne czasy Boża prawica
Zwykle płonącą świecę rozświeca,
I swojem światłem ciemność rozprasza;
Owo cudowno dziecina nasza,
Naga na poły i cery płowej
Jako ów niegdyś Zacharjaszowy,
Od maleńkości modli się w kątku,
Dziwo, skąd taka mądrość dzieciątku.
Pod Opatrzności Bożej opieką
Dnie na modlitwach Świętemu cieką,
Dnie, lata całe; z białego łyka
Dobre okrycie dla pustelnika,
W drzewnej plecionce jak zwykła mata
Okrywa nagość przed wichrem świata;
Ach! i przed ludźmi, bo w jakąż knieje
Człowiek nie zajdzie, Aviatr nie zawieje?
I ten i owy w pustynie śpieszy,
A Święty co dnia mówi do rzeszy:
– Porzućcie próżne języków sprzeczki,
A z pokorniejcie jako owieczki,
Boście owieczki Chrystusa paszy
Miejscy, rycerze, panowie naszy.
I od dnia do dnia do siebie wabi
Z zutych z żelaza, z drogich jedwabi,
Coraz to jakąś duszę zachwyci,
Jako paciorki do jednej nici.
I tak postarzał na służbie Bożej,
Jako Baptysta av swojej rogoży;
I pewnie byłby nie wyszedł z kniei,
Gdyby w koniecznej życia kolei
W miarę zasiewu plon się nie mnożył,
Więc chatę stawił, – klasztor założył. –
W miejscu dalekiem od świata waśni,
Gdzie ciału świeżej, a duszy jaśniej,
Kędy nie dojdzie ludzka obłuda;
Przez święte ręce dzieją się cuda.
Jedno a drugie powtarza rzesza,
Jak chore leczy, umarłe wskrzesza;
Jak czasem w chwili od pracy wolnej,
Rodzaj się k'niemu zlatuje polny,
Ptaki poleśne w radości błogiej,
Skaczą na jego habit, na nogi;
A otwierając skrzydła i dzioby,
Cześć mu na różne czynią sposoby.
Toż spoglądając na starość świętą,
Zda się że rajską bramę zamkniętą
Po długich wiekach anioł odmyka,
I że nie starca, nie pustelnika,
Lecz gdy się jasna otworzy brama,
Widać pod drzewem Ojca Adama,
I mnogość ptaków, różnego zwierza,
Które mu Stwórca świata powierza.
Szczęśliwy! o kim nikt się nie dowie,
Nikt o nim złego słowa nie powie
Ani przygany, ani pochwały,
Temu w spokoju przejdzie wiek cały.
Lecz o kim naród wiele rozgada,
Choćby najświętszy! biadaż mu biada!
Święty w pustynnem schronieniu żyje,
Ale że łaski Bożej nie kryje,
Rychło się o nim powieść rozszerzy;
I król to słyszy, słysząc nie wierzy,
A rad Świętego zobaczyć wielce,
Pośród zwierzyńca krzyknie na strzelce:
– Hej! wy łuczniki! sprowadźcież go tu,
Rychło waszego czekam powrotu.
– A tak łuczniki k'temu zwyczajni
Najlepsze konie zabiorą z stajni,
Psy też ze sobą wezmą myśliwskie
I wnet się w bory zapuszczą bliskie.
Lasyż to lasy, dzikie gęstwiny,
Najprzeróżniejszej pełne zwierzyny;
Pomknęła sarna, pędzą za drugą,
I lecą borem długo, tak długo
Ażci nareszcie o słońca wschodzie
Ujrzą łaniątko przy cichej wodzie,
Staw był szeroki, ocienion drzewy,
Po stronach rosły krzaczyste krzewy.
– Hop! hop! – nieboga spojrzy w tę stronę,
Widzi dwie paszcze zdala czerwone,
Przesadza kłody drzew co pogniły,
Skacze, ostatniej dobywa siły;
A coraz głośniej zgraja myśliwa
Na świeżych tropach gęściej zagrywa.
Kiedy tak pędzi, ujrzy pod skałą
Za żywopłotem, kapliczkę małą,
I krzyż niewielki z dwóch okrąglaków
Z pomiędzy drobnych bieli się krzaków.
A pod tym krzyżem, na
[świeżej łące
Staruszek modli się nako-
[ronce.
Zwykle o białej zorzy po – rannej,
Modlił się Święty do Ma-
[ryi Panny;
I właśnie kończył ofiarowanie,
Gdy psów łajanie i rogów granie
I tentent koni zagrzmi pod bokiem,
Zagrzmi pod bokiem i jednym skokiem
Wpada łaniątko z bojaźni drżące,
I oczy zwraca nań błagające;
Zgina kolanka, do nóg mu pada,
I łepek wznosi, ledwo nie gada.
Tymczasem strzelce z psiarnią zziajaną,
Zdala świętego człeka przystaną;
Radzi o nowym obwieścić cudzie,
Patrzą się owi królewscy ludzie.
A zaś łaniątko, które ów głaszcze,
Spokojnie na psie spogląda paszcze,
Co wywiesiwszy po pas języki
Leżą na brzuchach jak rozbójniki.
O tej pogoni Święty już wiedział,
Bo mu na modłach Anioł powiedział:
Że przyjdą ludzie za tropem łani,
Tacy i tacy, i tak ubrani,
I w jakiej myśli, w jakim zamiarze,
A nawet we śnie widział ich twarze;
Więc ich pozdrowi bardzo serdecznie,
I za opłotki prowadzi grzecznie.
Wchodzą, siadają owi posłowie,
Święty się pyta o króla zdrowie:
– O bardzo dobrze! także królowa,
I synek im się szczęśliwie chowa.
Pan to wspaniały, gdyby na chatki
Nie wkładał takie ciężkie podatki.
Gdyby…..toć z resztą i dobre książe;
Więc Święty sobie sypełek wiąże,
Nie przytakuje, nie podpowiada,
Nim się Anioła swego zabada.
Wreszcie westchnąwszy, twarz wypogodzi:
– Droga daleka, panowie młodzi,
Więc się posiłek przyda jak na to: –
I na szerokim głazie przed chatą
Kładzie po gruszce, po podpłomyku,
I miarkę wody i jabłeczniku.
A gdzie się ruszy, łaniątko za nim
Wielce go cieszy swojem bieganiem,
Na pracę idzie czy na spoczynek,
Jakby przy matce malutki synek. –
Kiedy przed jadłem, jako przystało,
Święty modlitwę odprawił małą,
I ręką Boże przeżegnał dary,
Aż tu się stała rzecz nie do mary.
W śnieżnych odzieniach, w modrych przepaskach,
Z kądciś się wzięli młodzieńcy w blaskach;
Jeden w koszyku przyniósł dostatek
Jabłek pachnących i małgorzatek;
Drugi młodzieniec przyniósł im chleba,
Przyniósł im chleba z samego nieba;
A trzeci miodu w suszu komórkach,
A czwarty, lecąc na srebrnych piórkach,
Gdzie który siedział dworski młodzieniec
Przed każdym złożył pleciony wieniec.
Niebieski bławat, nieśmiertelniki,
Polne ostróżki, dzikie gwoździki,
I zaśpiewali w nucie powolnéj:
– Jam lilja wodna i kwiatek polny! –
A dworscy widząc swemi oczyma,
Że takiéj służby i sam król nie ma,
Kiedy widokiem oczy napaśli,
I przeprosili że świętych naszli;
Z poselstwa swego złożą się trwożnie,
Bardzo uczciwie, bardzo pobożnie:
– Jako król widzieć Świętego żąda,
Jak niecierpliwie przyjścia wygląda.
A gdy skończyli poselstwo oba,
Wiec się Świętemu bardzo spodoba,
I rzecze: – "Dobrze, co żąda sprawię
Niech tylko trzódkę pobłogosławię,
Boża to sprawa….
Poranne słońce
Poczęło wschodzić nad mgły stojące,
Kiedy mieszkańcy owi pustynni,
W pracy wytrwali, w sercu niewinni,
Istne chłopiątka, z tej, z owej strony,
Na dzień ruszyli na smug zielony.
Ano tak Święty krzyż ręką kryśli,
Chwilkę się za nich pomodli w myśli;
A wziąwszy w rękę laskę wysoką,
Z gałką toczoną jak gdyby oko,
W którą nabity gwóźdź krzywy duży,
Do suchéj tykwy na wodę służy;
Bogu oddając trzodę ubogą,
Ruszył ku światu skalistą drogą.
Tymczasem króla ciekawość zdejmą
Co się to znaczy że dworskich nie ma.
Siedzi za stołem, miód, wino pije,
Stalowa ręką po stole bije,
Bije po stole aż srebro zlata,
We trzy warkocze brodę zaplata.
Na wieży strażnik przelękły srodze,
Stoi jak żóraw na jednej nodze,
Stoi a patrzy, nie widać wcale;
Okręta płyną przez morskie fale,
Jako łabędzie płyną okręty,
Ale nie widać żeby szedł Święty.
Więc już na króla wystąpią poty,
O ziemię rzucił roztruhan złoty,
W oprawne okno pięścią uderzy,
Rękę podniesie i patrzy z wieży.
Na górnym zamku cóż się to dzieje?
Sto wyrabianych chorągwi wieje,
Idą posłowie z cudzego kraju,
I niosą dary podług zwyczaju.
Jednemu sokół o szarem piórze,
Siedzi na dłoni w srebrnym kapturze.
Drugi prowadzi konia w ubraniu,
We strusich piórach, w jedwabnem tkaniu;
Trzeci tarcz niesie jak obraz złoty,
A świat nie widział takiej roboty.
Stają, czekają aż król zawoła,
A król się chmurzy u końca stoła;
Ale posłowie czekać nie mogą,
Każda godzina kosztuje drogo.
Przyszli kłaniając papier oddają,
Papier oddają, swego czekają;
A w tym papierze stały te słowa:
"Królu mój bracie, niech Cię Bóg chowa.
Otoć posyłam konia w ubraniu,
We strusich piórach, we złotem tkaniu,
A tarcz szeroką jak obraz złoty,
A świat nie widział takiej roboty.
I ulubieńca mego sokoła,
Co na głos leci gdy ptasznik woła;
A proszęć, gdy się podoba Tobie,
Pomóż mi bracie w mojej chorobie.
Wiem, jako w Twojej żyje krainie,
Człek, co cudami wielkiemi słynie,
Który u Boga zrobić to może
Że wstanę zdrowy i rzucę łoże.
Owóż cię proszę do mnie go przyśléj
A jako prędzej już sam obmyślej. "
I podpisano od dziecka gorzej:
Ludwik Francuzki, król z łaski Bożej.
Był to król także swojego chowu;
Więc do strażnika posłano znowu,
Czy od pustyni Święty nie kroczy?
Sto bitych srebrnych jeśli go z oczy. –
Jakoż tą razą z za drzew co kwitną,
Od gór odzianych we mgłę błękitną,