- W empik go
Nowe opowiadania ciotki Ludmiły - ebook
Nowe opowiadania ciotki Ludmiły - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 197 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O wsi Górce, która leżała na ziemi Mazowieckiej, tam, gdzie Wisła płynie, i o jej mieszkańcach różnie sąsiedzi mówili: jedni chwalili, drudzy ganili; jedni się śmieli, drudzy dziwowali; bo ludzie bywają źli i dobrzy, zazdrośni i szlachetni, więc gdy kto z pomiędzy nich wyróżni się, pójdzie inną drogą, to zaraz go sądzą, mówią o nim, potępiają lub wynoszą We wsi Górce inaczej było, niż w sąsiednich wsiach. Sześćdziesięcioletni jej dziedzic, człowiek jeszcze krzepki, silny, zdrów, sprowadził sobie gdzieś z zagranicy sześcioro siostrzeńców i oddał im rządy wsi.
– Napracowałem się już dosyć, lat czterdzieści mozoliłem się, niechaj teraz młodzi się mozolą – mówił do tych, co go pytali, dlaczego się usunął.
Pędził życie ciche, wygodne i przyjemne; czytywał dużo, sąsiadów odwiedzał, na polowania jeździł i czas mu nie dłużył się. A młodzi pracowali, pracowali gorliwie od rana do nocy: Marcyan, jedyny mężczyzna wśród owych siostrzeńców, pilnował roli, najstarsza z dziewcząt, Terenia, domu strzegła, druga z kolei, Mania, nabiał wzięła w opiekę, pachciarza zastąpiła, Magdzia chorymi się zajmowała i sklep otworzyła, by mieszkańców Górc uwolnić od wyzyskujących ich Żydów; prócz materyałów pożywczych, miała w owym sklepie towary łokciowe i także różne przedmioty stroju, jak wstążki, paciorki itd. Jadzia uczyła w szkole wiejskiej, Aniela kwiaty hodowała. Każde wybrało zajęcie wedle upodobania. Z czasem gromadka ta zmniejszyła się, troje zostało w niej tylko w Górcach. Terenia przeniosła się na cmentarz, pod zieloną mogiłę, krzyżem osłonioną, Aniela poszła za mąż do Warszawy, Magdalena, która dyplom doktora medycyny posiadała, otrzymawszy posadę w sąsiedniem Górc miasteczku, tam się przeniosła, lecz raz na tydzień odwiedzała mieszkańców wsi Górc i zawsze czuwała nad chorymi. Dwie pozostałe w domu siostry rozdzieliły między sobą zajęcia opuszczone. Jadwiga uczyła dzieci w szkole i ogrodem się zajęła, Mania całe kobiece gospodarstwo wzięła na siebie i sklep prowadziła. A dzielne z nich były pracownice. Każdego piątku z Górc do Warszawy na targ wozy wyładowane jarzynami, owocami, masłem, serami itd. Ci, co zawsze źle o bliźnich mówić lubią, ubolewali nad Marcyanem i jego siostrami, że tak ciężko pracują.
– Egoista stary, – mówili – gdyby to były jego rodzone dzieci, nie kazałby im się tak mozolić.
Drudzy na młodych, sarkali.
– Wydarli mu wszystko i za piecem bezczynnie siedzieć każą – szeptali. – Taki to świat dzisiejszy: kurczętom zdaje się, że mądrzejsze od matek. Biedny stary…
I wzdychali głośno, kiwając głowami.
Tymczasem tak on, jak i oni bynajmniej na ofiary nie wyglądali. Pan Gałęzowski odmłodniał od czasu, jak złożył rządy, i nie było dnia, żeby nie powiedział:
– Dobrą, bardzo dobrą dał mi Bóg starość; miła to rzecz, po pracy odpoczynek.
Marcyan i jego siostry z uśmiechem na twarzy zrywali się każdego ranka do pracy i z zapałem brali się do niej; za hasło życia, a raczej za hasło swych zabiegów wzięli piękną dewizę pani Papę Carpentier: "Lepiej, coraz lepiej". I w istocie coraz lepiej spełniali swoje obowiązki, nraca ich coraz większe korzyści przynosiła.
Ze stryjem żyli też w serdecznych stosunkach, bo choć stary abdykował, nie pomijali jednakże i w każdej ważniejszej sprawie wzywał jego rady; gdy chcieli coś nowego wprowadzić; zawsze pierwej go o zdanie pytali.
Wiele rzeczy inaczej było urządzonych, w sąsiednich dworach, a niechętni z ironią odzywali się o tych nowościach, mówiąc, że dziedzice Górc po niemiecku się rządzą. Było w tym trochę prawdy, bo spędzili oni lata dziecinne w Niemczech i wiele sobie od nich przyswoili: oszczędność, systematyczność i porządek. Chaty mieszkańców wsi Górce wielce niemieckie przypominały; z dachami krytymi gontami, miały drzwi i ramy okien malowane, ganki oplecione chmielem; okna można było otwierać, a tym sposobem przewietrzać izby; dla drobiu i trzody chlewnej wznosiły się obok chat osobne komórki, aby zimą ludzie i zwierzęta nie mieszkali razem; ogródki sztachetami były otoczone, przed chatami rosły cieniste lipy. Wszystko to było zasługą Marcyana, który zyskawszy zaufanie kmieci przekonał ich, że zdrowie to skarb, a w brudnej zadusznej chacie zdrowie mieszkać nie może. W ogródkach mieszkańców Górc kwitły malwy, róże, oraz inne piękne kwiaty, rosły różne drzewa i krzewy owocowe, a wszystkie szczepione, dobbrych gatunków, więc smaczne i zdrowe owoce dawały. Ogródki te urządziła Mania, ona nauczyła dziewczęta szczepić drzewa, ona obudziła w nich zamiłowanie do ogrodnictwa i poczucie piękna w nich rozwinęła.
We wsi wznosiły się dwa wielkie budynki, służące do użytku ogólnego: jeden nosił nazwę szkoły, drugi ochronki; w nich było królestwo Jadwisi. W szkole mieszkała stała, przez rząd potwierdzona nauczycielka, ta zimą, jesienią i wiosną uczyła dziatwę miejscową, latem odpoczywała. Jadwiga często tutaj przychodziła, badała postępy dzieci, pomagała w pracy nauczycielce, codzień w południe parę godzin w szkole spędzała. W tym samym budynku co szkoła, mieściła się czytelnia, gdzie każdej soboty wypożyczała Jadwiga wieśniakom książki i pisma do czytania na niedzielę, gdzie w każdą niedzielę popołudniu zbierali się starzy i młodzi, przychodził Marcyan z Jadwigą i albo z nimi gawędzili, albo czytali im coś głośno; opowiadali im co słychać na szerokim świecie, co się w nim zrywa, waży, o czem ludzie myślą, jakich zmian się spodziewają.
Dziwowali się sąsiedzi temu stosunkowi Marcyana i sióstr jego z kmieciami, ruszali ramionami, dziwakami ich nazywając: byli tacy, co wróżyli, że ten stosunek źle się skończy, ale byli i tacy, co zazdrościli Marcyanowi, a jednak dojść do takiego samego u siebie stosunku nie potrafili. Marcyan prostą drogą doń doszedł i uważał, że mu z nim dobrze, lepiej, niż innym, bo otaczali go przychylni, a człowiekowi lepiej wśród przychylnych, niżeli wśród wrogów. Nigdy mu w żniwa nie brakło robotnika, nigdy mu łąk nikt nie wypasł, owoców nie wykradł z ogrodu. Wymagającym był Marcyan, lecz sprawiedliwym i ludzkim dla kmieci, uważał ich za sąsiadów, niższych tylko wykształceniem od siebie, więc starał się ich oświecać, lecz uznawał, że tak oni jak i on są dziećmi jednego Boga.
– Sąsiadem ich jestem – mawiał i jak sąsiadów traktował, odwiedzał ich we własnych chatach, spotykał się.z nimi w czytelni i przyjmował u siebie.
Nawprost dworu wznosiła się olbrzymia, stuletnia może lipa, pod nią stał stół i ławy. Ilekroć który z kmieci przyszedł w porze letniej do dworu, tam go zawsze przyjmował, jak miłego gościa: kazał podawać piwo, mleko, przekąskę i gawędził, jak z sąsiadem. Więc przychodzili śmiało ze skargą, z troską i radością, ten o radę prosić, tamten o sprawiedliwość, ów zaprosić na chrzciny, na wesele lub pogrzeb, inny tak sobie, ot poprostu na gawędkę i nigdy darmo nie przyszli, bo albo pociechę z pod tej starej lipy wynieśli, albo radę rozumną, albo się czegoś ciekawego dowiedzieli, nauczyli pożytecznego.
W kancelaryi Marcyana stała szafa ogniotrwała, na niej wyryty był napis: "Kasa ogniotrwała mieszkańców wsi Górce". Do niej składali kmiecie, Marcyan i jego siostry swe oszczędności, a gdy kto w kasie uzbierał sumkę znaczniejszą, wtedy Marcyan kupował list zastawny, zapisywał go na imię właściciela złożonej sumy i płacił mu regularnie procent. Kmiecie kochali i szanowali dobrego pana, który czuwał tak troskliwie nad nimi, że nad braćmi i dziećmi własnemi lepiej by już nie czuwał.
W ochronce mieszkała stała opiekunka, od dworu płatna, której kobiety, gdy szły w pole, dziatwę młodszą powierzały; mieszkało w niej także parę starych, niedołężnych kobiet, rodziny pozbawionych, niemających z czego żyć, i kilku osieroconych starców, którzy za pożywienie i dach, jakie im Marcyan na starość zapewnił, czuwali nad dziatwą razem z opiekunką ochronki. Tutaj znajdował się też szpital, a matki z ochotą dzieci chore przynosiły, bo je mogły codzień odwiedzić, i pewne były, że stare kobiety, mieszkające w ochronie, czuwają nad nimi troskliwie i spełniają wiernie rady, jakich im udzielała panna Magdalena, która parę razy na tydzień w tym szpitalu bywała.
Wiele bardzo zmieniło się w Górcach od czasu, jak siostrzeńcy ciotki Ludmiły, opuściwszy Meran po jej śmierci, tutaj osiedli. Mrok wieczorny rzucał właśnie szarą swą zasłonę na ziemię i coraz ciemniej, ciszej było na niej; ptaki, które wśród gałęzi drzew miejsce wygodne na noc znalazły, po długim rozhoworze poczynały milknąć nareszcie; jeszcze wron głośne krakanie od czasu do czasu rozlegało się w powietrzu, gdy spiesząc całą gromadą ku lasom, czarnym pasem wioskę obejmujących, przesuwały się nad dworem; od pól dolatywał turkot powracających do domu wozów, ryk pędzonego bydła i pieśni żniwiarzy; złota tarcza słońca coraz niżej i niżej z nieba zstępowała. Coraz ciemniej i ciszej było na ziemi. Motyle dzienne gdzieś znikły, oraz inne' owady, co w słońcu się kąpią, a na ich miejsce pojawiły się ćmy, towarzyszki nocy; czasem nietoperz zatrzepotał skrzydłem, bo ten również noc woli, niż dzień, przeleciał nad głowami ludzi i skrył się w jakiej szczelinie… Coraz ciszej i ciemniej było na ziemi, a w miarę, jak naturę spokój ogarniał, jak milkła ona, w izbie czeladniej dworu wsi Górce robiło się coraz jaśniej i ładniej. Wielka lampa, wisząca u pułapu, rozpaliwszy się dobrze, oświecała wszystkie zakątki izby; na kominie buchał suty ogień, rzucając coraz jaskrawsze światło po ścianach; w pośrodku izby stał wielki stół, na nim leżały jakieś druty, jakieś włóczki, roboty kobiece; pod stołem widać było wielki kosz wyładowany, pod ścianami pieńki drzew ściętych i kilka prostych krzeseł drewnianych. Zrazu nie było tutaj nikogo, lecz po chwili skrzypnęły drzwi i weszły dwie dziewczyny w stroju wieśniaczek. Jedna czarnowłosa o wielkich, piwnych oczach, druga blada, szczupła, siwooka; obie zbliżyły się do pieńków, każda jeden podjęła, postawiły je przy stole, siadły i zabrały się do roboty, a w ich twardych, spracowanych rękach druty tylko migały. Niebawem drzwi znowu skrzypnęły, weszła trzecia, potem czwarta, piąta – coraz ludniej robiło się w izbie czeladnej; razem z dziewczętami zjawiło się i kilku chłopców; wyciągnęli z pod stołu znajdujący się tam kosz, wyładowany patykami i deseczkami różnej wielkości i kształtu, a zasiadłszy na pieńkach naprzeciw dziewcząt, poczęli składać z patyczków i deseczek różne cacka, jak wózki, młyny i t d.
Wieczory jesienne już nadeszły, więc Jadwiga powiedziała młodzieży we wsi, że kto chce zarobić trochę grosza, by przez jesień i zimę codzień wieczorem do dworu przychodził. Chciała dla dziatwy wsi Górce przygotować na gwiazdkę ciepłe ubrania z włóczki, oraz zabawki, więc pomocy potrzebowała, wyuczyła w szkole dziewczęta robić na drutach, chłopców rzeźbić; młodzież chętnie do dworu pospieszyła, gdyż Jadwiga obiecywała, że będzie opowiadać przy robocie ciekawe powieści o dawnych ludziach, którzy niegdyś dobrze innym świadczyli, o dawnych królach i rycerzach. Obietnica tych opowiadań więcej jeszcze nęciła młodzież, niż zarobek.
Szóstej jeszcze nie było, a już wszyscy się zebrali, otoczyli stół, do roboty się wzięli i czekali, ale Jadwigi jeszcze nie było wśród tej rzeszy pracującej.
– Pewnikiem my dziś nie obaczym panienki, – rzekła ze smutkiem siwooka Halka i westchnęła ciężko.
– A czemu nie? – spytała Jagna, która z nią… razem przyszła pierwsza na robotę.
– Antek gada, że goście z Warszawy do niej przyjechali, to z nimi siedzieć będzie – odparła Halka.
– Co mi tam za goście, toć ino nasza panna Anielcia – odparła gruba Magda, która tuż obok Jagny siedziała.
– A skądby ona? zapytało kilka głosów.
– W odwiedziny do sióstr i starszego pana. Szkoda, nie usłyszym powieści. Rada ja zobaczyć ją, bo dobrą była dla nas, niechby przecie latem przyjechała. Szkoda powieści, – dodała – pamiętam, kiedy roku zeszłego panienka nam opowiadała tutaj w tej samej izbie, to ja ino w nią patrzałam, a druty stały i stały.
Jagna się rozśmiała.