Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nowe opowiadania ciotki Ludmiły - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowe opowiadania ciotki Ludmiły - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 197 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP.

O wsi Gór­ce, któ­ra le­ża­ła na zie­mi Ma­zo­wiec­kiej, tam, gdzie Wi­sła pły­nie, i o jej miesz­kań­cach róż­nie są­sie­dzi mó­wi­li: jed­ni chwa­li­li, dru­dzy ga­ni­li; jed­ni się śmie­li, dru­dzy dzi­wo­wa­li; bo lu­dzie by­wa­ją źli i do­brzy, za­zdro­śni i szla­chet­ni, więc gdy kto z po­mię­dzy nich wy­róż­ni się, pój­dzie inną dro­gą, to za­raz go są­dzą, mó­wią o nim, po­tę­pia­ją lub wy­no­szą We wsi Gór­ce in­a­czej było, niż w są­sied­nich wsiach. Sześć­dzie­się­cio­let­ni jej dzie­dzic, czło­wiek jesz­cze krzep­ki, sil­ny, zdrów, spro­wa­dził so­bie gdzieś z za­gra­ni­cy sze­ścio­ro sio­strzeń­ców i od­dał im rzą­dy wsi.

– Na­pra­co­wa­łem się już do­syć, lat czter­dzie­ści mo­zo­li­łem się, nie­chaj te­raz mło­dzi się mo­zo­lą – mó­wił do tych, co go py­ta­li, dla­cze­go się usu­nął.

Pę­dził ży­cie ci­che, wy­god­ne i przy­jem­ne; czy­ty­wał dużo, są­sia­dów od­wie­dzał, na po­lo­wa­nia jeź­dził i czas mu nie dłu­żył się. A mło­dzi pra­co­wa­li, pra­co­wa­li gor­li­wie od rana do nocy: Mar­cy­an, je­dy­ny męż­czy­zna wśród owych sio­strzeń­ców, pil­no­wał roli, naj­star­sza z dziew­cząt, Te­re­nia, domu strze­gła, dru­ga z ko­lei, Ma­nia, na­biał wzię­ła w opie­kę, pach­cia­rza za­stą­pi­ła, Mag­dzia cho­ry­mi się zaj­mo­wa­ła i sklep otwo­rzy­ła, by miesz­kań­ców Górc uwol­nić od wy­zy­sku­ją­cych ich Ży­dów; prócz ma­te­ry­ałów po­żyw­czych, mia­ła w owym skle­pie to­wa­ry łok­cio­we i tak­że róż­ne przed­mio­ty stro­ju, jak wstąż­ki, pa­cior­ki itd. Ja­dzia uczy­ła w szko­le wiej­skiej, Anie­la kwia­ty ho­do­wa­ła. Każ­de wy­bra­ło za­ję­cie we­dle upodo­ba­nia. Z cza­sem gro­mad­ka ta zmniej­szy­ła się, tro­je zo­sta­ło w niej tyl­ko w Gór­cach. Te­re­nia prze­nio­sła się na cmen­tarz, pod zie­lo­ną mo­gi­łę, krzy­żem osło­nio­ną, Anie­la po­szła za mąż do War­sza­wy, Mag­da­le­na, któ­ra dy­plom dok­to­ra me­dy­cy­ny po­sia­da­ła, otrzy­maw­szy po­sa­dę w są­sied­niem Górc mia­stecz­ku, tam się prze­nio­sła, lecz raz na ty­dzień od­wie­dza­ła miesz­kań­ców wsi Górc i za­wsze czu­wa­ła nad cho­ry­mi. Dwie po­zo­sta­łe w domu sio­stry roz­dzie­li­ły mię­dzy sobą za­ję­cia opusz­czo­ne. Ja­dwi­ga uczy­ła dzie­ci w szko­le i ogro­dem się za­ję­ła, Ma­nia całe ko­bie­ce go­spo­dar­stwo wzię­ła na sie­bie i sklep pro­wa­dzi­ła. A dziel­ne z nich były pra­cow­ni­ce. Każ­de­go piąt­ku z Górc do War­sza­wy na targ wozy wy­ła­do­wa­ne ja­rzy­na­mi, owo­ca­mi, ma­słem, se­ra­mi itd. Ci, co za­wsze źle o bliź­nich mó­wić lu­bią, ubo­le­wa­li nad Mar­cy­anem i jego sio­stra­mi, że tak cięż­ko pra­cu­ją.

– Ego­ista sta­ry, – mó­wi­li – gdy­by to były jego ro­dzo­ne dzie­ci, nie ka­zał­by im się tak mo­zo­lić.

Dru­dzy na mło­dych, sar­ka­li.

– Wy­dar­li mu wszyst­ko i za pie­cem bez­czyn­nie sie­dzieć każą – szep­ta­li. – Taki to świat dzi­siej­szy: kur­czę­tom zda­je się, że mą­drzej­sze od ma­tek. Bied­ny sta­ry…

I wzdy­cha­li gło­śno, ki­wa­jąc gło­wa­mi.

Tym­cza­sem tak on, jak i oni by­najm­niej na ofia­ry nie wy­glą­da­li. Pan Ga­łę­zow­ski od­młod­niał od cza­su, jak zło­żył rzą­dy, i nie było dnia, żeby nie po­wie­dział:

– Do­brą, bar­dzo do­brą dał mi Bóg sta­rość; miła to rzecz, po pra­cy od­po­czy­nek.

Mar­cy­an i jego sio­stry z uśmie­chem na twa­rzy zry­wa­li się każ­de­go ran­ka do pra­cy i z za­pa­łem bra­li się do niej; za ha­sło ży­cia, a ra­czej za ha­sło swych za­bie­gów wzię­li pięk­ną de­wi­zę pani Papę Car­pen­tier: "Le­piej, co­raz le­piej". I w isto­cie co­raz le­piej speł­nia­li swo­je obo­wiąz­ki, nra­ca ich co­raz więk­sze ko­rzy­ści przy­no­si­ła.

Ze stry­jem żyli też w ser­decz­nych sto­sun­kach, bo choć sta­ry ab­dy­ko­wał, nie po­mi­ja­li jed­nak­że i w każ­dej waż­niej­szej spra­wie wzy­wał jego rady; gdy chcie­li coś no­we­go wpro­wa­dzić; za­wsze pier­wej go o zda­nie py­ta­li.

Wie­le rze­czy in­a­czej było urzą­dzo­nych, w są­sied­nich dwo­rach, a nie­chęt­ni z iro­nią od­zy­wa­li się o tych no­wo­ściach, mó­wiąc, że dzie­dzi­ce Górc po nie­miec­ku się rzą­dzą. Było w tym tro­chę praw­dy, bo spę­dzi­li oni lata dzie­cin­ne w Niem­czech i wie­le so­bie od nich przy­swo­ili: oszczęd­ność, sys­te­ma­tycz­ność i po­rzą­dek. Cha­ty miesz­kań­ców wsi Gór­ce wiel­ce nie­miec­kie przy­po­mi­na­ły; z da­cha­mi kry­ty­mi gon­ta­mi, mia­ły drzwi i ramy okien ma­lo­wa­ne, gan­ki ople­cio­ne chmie­lem; okna moż­na było otwie­rać, a tym spo­so­bem prze­wie­trzać izby; dla dro­biu i trzo­dy chlew­nej wzno­si­ły się obok chat osob­ne ko­mór­ki, aby zimą lu­dzie i zwie­rzę­ta nie miesz­ka­li ra­zem; ogród­ki szta­che­ta­mi były oto­czo­ne, przed cha­ta­mi ro­sły cie­ni­ste lipy. Wszyst­ko to było za­słu­gą Mar­cy­ana, któ­ry zy­skaw­szy za­ufa­nie kmie­ci prze­ko­nał ich, że zdro­wie to skarb, a w brud­nej za­dusz­nej cha­cie zdro­wie miesz­kać nie może. W ogród­kach miesz­kań­ców Górc kwi­tły mal­wy, róże, oraz inne pięk­ne kwia­ty, ro­sły róż­ne drze­wa i krze­wy owo­co­we, a wszyst­kie szcze­pio­ne, dob­brych ga­tun­ków, więc smacz­ne i zdro­we owo­ce da­wa­ły. Ogród­ki te urzą­dzi­ła Ma­nia, ona na­uczy­ła dziew­czę­ta szcze­pić drze­wa, ona obu­dzi­ła w nich za­mi­ło­wa­nie do ogrod­nic­twa i po­czu­cie pięk­na w nich roz­wi­nę­ła.

We wsi wzno­si­ły się dwa wiel­kie bu­dyn­ki, słu­żą­ce do użyt­ku ogól­ne­go: je­den no­sił na­zwę szko­ły, dru­gi ochron­ki; w nich było kró­le­stwo Ja­dwi­si. W szko­le miesz­ka­ła sta­ła, przez rząd po­twier­dzo­na na­uczy­ciel­ka, ta zimą, je­sie­nią i wio­sną uczy­ła dzia­twę miej­sco­wą, la­tem od­po­czy­wa­ła. Ja­dwi­ga czę­sto tu­taj przy­cho­dzi­ła, ba­da­ła po­stę­py dzie­ci, po­ma­ga­ła w pra­cy na­uczy­ciel­ce, co­dzień w po­łu­dnie parę go­dzin w szko­le spę­dza­ła. W tym sa­mym bu­dyn­ku co szko­ła, mie­ści­ła się czy­tel­nia, gdzie każ­dej so­bo­ty wy­po­ży­cza­ła Ja­dwi­ga wie­śnia­kom książ­ki i pi­sma do czy­ta­nia na nie­dzie­lę, gdzie w każ­dą nie­dzie­lę po­po­łu­dniu zbie­ra­li się sta­rzy i mło­dzi, przy­cho­dził Mar­cy­an z Ja­dwi­gą i albo z nimi ga­wę­dzi­li, albo czy­ta­li im coś gło­śno; opo­wia­da­li im co sły­chać na sze­ro­kim świe­cie, co się w nim zry­wa, waży, o czem lu­dzie my­ślą, ja­kich zmian się spo­dzie­wa­ją.

Dzi­wo­wa­li się są­sie­dzi temu sto­sun­ko­wi Mar­cy­ana i sióstr jego z kmie­cia­mi, ru­sza­li ra­mio­na­mi, dzi­wa­ka­mi ich na­zy­wa­jąc: byli tacy, co wró­ży­li, że ten sto­su­nek źle się skoń­czy, ale byli i tacy, co za­zdro­ści­li Mar­cy­ano­wi, a jed­nak dojść do ta­kie­go sa­me­go u sie­bie sto­sun­ku nie po­tra­fi­li. Mar­cy­an pro­stą dro­gą doń do­szedł i uwa­żał, że mu z nim do­brze, le­piej, niż in­nym, bo ota­cza­li go przy­chyl­ni, a czło­wie­ko­wi le­piej wśród przy­chyl­nych, ni­że­li wśród wro­gów. Nig­dy mu w żni­wa nie bra­kło ro­bot­ni­ka, nig­dy mu łąk nikt nie wy­pasł, owo­ców nie wy­kradł z ogro­du. Wy­ma­ga­ją­cym był Mar­cy­an, lecz spra­wie­dli­wym i ludz­kim dla kmie­ci, uwa­żał ich za są­sia­dów, niż­szych tyl­ko wy­kształ­ce­niem od sie­bie, więc sta­rał się ich oświe­cać, lecz uzna­wał, że tak oni jak i on są dzieć­mi jed­ne­go Boga.

– Są­sia­dem ich je­stem – ma­wiał i jak są­sia­dów trak­to­wał, od­wie­dzał ich we wła­snych cha­tach, spo­ty­kał się.z nimi w czy­tel­ni i przyj­mo­wał u sie­bie.

Na­wprost dwo­ru wzno­si­ła się ol­brzy­mia, stu­let­nia może lipa, pod nią stał stół i ławy. Ile­kroć któ­ry z kmie­ci przy­szedł w po­rze let­niej do dwo­ru, tam go za­wsze przyj­mo­wał, jak mi­łe­go go­ścia: ka­zał po­da­wać piwo, mle­ko, prze­ką­skę i ga­wę­dził, jak z są­sia­dem. Więc przy­cho­dzi­li śmia­ło ze skar­gą, z tro­ską i ra­do­ścią, ten o radę pro­sić, tam­ten o spra­wie­dli­wość, ów za­pro­sić na chrzci­ny, na we­se­le lub po­grzeb, inny tak so­bie, ot po­pro­stu na ga­węd­kę i nig­dy dar­mo nie przy­szli, bo albo po­cie­chę z pod tej sta­rej lipy wy­nie­śli, albo radę ro­zum­ną, albo się cze­goś cie­ka­we­go do­wie­dzie­li, na­uczy­li po­ży­tecz­ne­go.

W kan­ce­la­ryi Mar­cy­ana sta­ła sza­fa ognio­trwa­ła, na niej wy­ry­ty był na­pis: "Kasa ognio­trwa­ła miesz­kań­ców wsi Gór­ce". Do niej skła­da­li kmie­cie, Mar­cy­an i jego sio­stry swe oszczęd­no­ści, a gdy kto w ka­sie uzbie­rał sum­kę znacz­niej­szą, wte­dy Mar­cy­an ku­po­wał list za­staw­ny, za­pi­sy­wał go na imię wła­ści­cie­la zło­żo­nej sumy i pła­cił mu re­gu­lar­nie pro­cent. Kmie­cie ko­cha­li i sza­no­wa­li do­bre­go pana, któ­ry czu­wał tak tro­skli­wie nad nimi, że nad brać­mi i dzieć­mi wła­sne­mi le­piej by już nie czu­wał.

W ochron­ce miesz­ka­ła sta­ła opie­kun­ka, od dwo­ru płat­na, któ­rej ko­bie­ty, gdy szły w pole, dzia­twę młod­szą po­wie­rza­ły; miesz­ka­ło w niej tak­że parę sta­rych, nie­do­łęż­nych ko­biet, ro­dzi­ny po­zba­wio­nych, nie­ma­ją­cych z cze­go żyć, i kil­ku osie­ro­co­nych star­ców, któ­rzy za po­ży­wie­nie i dach, ja­kie im Mar­cy­an na sta­rość za­pew­nił, czu­wa­li nad dzia­twą ra­zem z opie­kun­ką ochron­ki. Tu­taj znaj­do­wał się też szpi­tal, a mat­ki z ocho­tą dzie­ci cho­re przy­no­si­ły, bo je mo­gły co­dzień od­wie­dzić, i pew­ne były, że sta­re ko­bie­ty, miesz­ka­ją­ce w ochro­nie, czu­wa­ją nad nimi tro­skli­wie i speł­nia­ją wier­nie rady, ja­kich im udzie­la­ła pan­na Mag­da­le­na, któ­ra parę razy na ty­dzień w tym szpi­ta­lu by­wa­ła.

Wie­le bar­dzo zmie­ni­ło się w Gór­cach od cza­su, jak sio­strzeń­cy ciot­ki Lud­mi­ły, opu­ściw­szy Me­ran po jej śmier­ci, tu­taj osie­dli. Mrok wie­czor­ny rzu­cał wła­śnie sza­rą swą za­sło­nę na zie­mię i co­raz ciem­niej, ci­szej było na niej; pta­ki, któ­re wśród ga­łę­zi drzew miej­sce wy­god­ne na noc zna­la­zły, po dłu­gim roz­ho­wo­rze po­czy­na­ły milk­nąć na­resz­cie; jesz­cze wron gło­śne kra­ka­nie od cza­su do cza­su roz­le­ga­ło się w po­wie­trzu, gdy spie­sząc całą gro­ma­dą ku la­som, czar­nym pa­sem wio­skę obej­mu­ją­cych, prze­su­wa­ły się nad dwo­rem; od pól do­la­ty­wał tur­kot po­wra­ca­ją­cych do domu wo­zów, ryk pę­dzo­ne­go by­dła i pie­śni żni­wia­rzy; zło­ta tar­cza słoń­ca co­raz ni­żej i ni­żej z nie­ba zstę­po­wa­ła. Co­raz ciem­niej i ci­szej było na zie­mi. Mo­ty­le dzien­ne gdzieś zni­kły, oraz inne' owa­dy, co w słoń­cu się ką­pią, a na ich miej­sce po­ja­wi­ły się ćmy, to­wa­rzysz­ki nocy; cza­sem nie­to­perz za­trze­po­tał skrzy­dłem, bo ten rów­nież noc woli, niż dzień, prze­le­ciał nad gło­wa­mi lu­dzi i skrył się w ja­kiej szcze­li­nie… Co­raz ci­szej i ciem­niej było na zie­mi, a w mia­rę, jak na­tu­rę spo­kój ogar­niał, jak mil­kła ona, w izbie cze­lad­niej dwo­ru wsi Gór­ce ro­bi­ło się co­raz ja­śniej i ład­niej. Wiel­ka lam­pa, wi­szą­ca u pu­ła­pu, roz­pa­liw­szy się do­brze, oświe­ca­ła wszyst­kie za­kąt­ki izby; na ko­mi­nie bu­chał suty ogień, rzu­ca­jąc co­raz ja­skraw­sze świa­tło po ścia­nach; w po­środ­ku izby stał wiel­ki stół, na nim le­ża­ły ja­kieś dru­ty, ja­kieś włócz­ki, ro­bo­ty ko­bie­ce; pod sto­łem wi­dać było wiel­ki kosz wy­ła­do­wa­ny, pod ścia­na­mi pień­ki drzew ścię­tych i kil­ka pro­stych krze­seł drew­nia­nych. Zra­zu nie było tu­taj ni­ko­go, lecz po chwi­li skrzyp­nę­ły drzwi i we­szły dwie dziew­czy­ny w stro­ju wie­śnia­czek. Jed­na czar­no­wło­sa o wiel­kich, piw­nych oczach, dru­ga bla­da, szczu­pła, si­wo­oka; obie zbli­ży­ły się do pień­ków, każ­da je­den pod­ję­ła, po­sta­wi­ły je przy sto­le, sia­dły i za­bra­ły się do ro­bo­ty, a w ich twar­dych, spra­co­wa­nych rę­kach dru­ty tyl­ko mi­ga­ły. Nie­ba­wem drzwi zno­wu skrzyp­nę­ły, we­szła trze­cia, po­tem czwar­ta, pią­ta – co­raz lud­niej ro­bi­ło się w izbie cze­lad­nej; ra­zem z dziew­czę­ta­mi zja­wi­ło się i kil­ku chłop­ców; wy­cią­gnę­li z pod sto­łu znaj­du­ją­cy się tam kosz, wy­ła­do­wa­ny pa­ty­ka­mi i de­secz­ka­mi róż­nej wiel­ko­ści i kształ­tu, a za­siadł­szy na pień­kach na­prze­ciw dziew­cząt, po­czę­li skła­dać z pa­tycz­ków i de­se­czek róż­ne cac­ka, jak wóz­ki, mły­ny i t d.

Wie­czo­ry je­sien­ne już na­de­szły, więc Ja­dwi­ga po­wie­dzia­ła mło­dzie­ży we wsi, że kto chce za­ro­bić tro­chę gro­sza, by przez je­sień i zimę co­dzień wie­czo­rem do dwo­ru przy­cho­dził. Chcia­ła dla dzia­twy wsi Gór­ce przy­go­to­wać na gwiazd­kę cie­płe ubra­nia z włócz­ki, oraz za­baw­ki, więc po­mo­cy po­trze­bo­wa­ła, wy­uczy­ła w szko­le dziew­czę­ta ro­bić na dru­tach, chłop­ców rzeź­bić; mło­dzież chęt­nie do dwo­ru po­spie­szy­ła, gdyż Ja­dwi­ga obie­cy­wa­ła, że bę­dzie opo­wia­dać przy ro­bo­cie cie­ka­we po­wie­ści o daw­nych lu­dziach, któ­rzy nie­gdyś do­brze in­nym świad­czy­li, o daw­nych kró­lach i ry­cer­zach. Obiet­ni­ca tych opo­wia­dań wię­cej jesz­cze nę­ci­ła mło­dzież, niż za­ro­bek.

Szó­stej jesz­cze nie było, a już wszy­scy się ze­bra­li, oto­czy­li stół, do ro­bo­ty się wzię­li i cze­ka­li, ale Ja­dwi­gi jesz­cze nie było wśród tej rze­szy pra­cu­ją­cej.

– Pew­ni­kiem my dziś nie oba­czym pa­nien­ki, – rze­kła ze smut­kiem si­wo­oka Hal­ka i wes­tchnę­ła cięż­ko.

– A cze­mu nie? – spy­ta­ła Ja­gna, któ­ra z nią… ra­zem przy­szła pierw­sza na ro­bo­tę.

– An­tek gada, że go­ście z War­sza­wy do niej przy­je­cha­li, to z nimi sie­dzieć bę­dzie – od­par­ła Hal­ka.

– Co mi tam za go­ście, toć ino na­sza pan­na Aniel­cia – od­par­ła gru­ba Mag­da, któ­ra tuż obok Ja­gny sie­dzia­ła.

– A skąd­by ona? za­py­ta­ło kil­ka gło­sów.

– W od­wie­dzi­ny do sióstr i star­sze­go pana. Szko­da, nie usły­szym po­wie­ści. Rada ja zo­ba­czyć ją, bo do­brą była dla nas, nie­chby prze­cie la­tem przy­je­cha­ła. Szko­da po­wie­ści, – do­da­ła – pa­mię­tam, kie­dy roku ze­szłe­go pa­nien­ka nam opo­wia­da­ła tu­taj w tej sa­mej izbie, to ja ino w nią pa­trza­łam, a dru­ty sta­ły i sta­ły.

Ja­gna się roz­śmia­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: