Nowe przygody Paddingtona - ebook
Nowe przygody Paddingtona - ebook
Opowieść o niedźwiadku, który łamie prawa matematyki i udowadnia, że szczęście to rzecz, która się mnoży, gdy się ją dzieli.
Paddington dostał bardzo poważnie wyglądający list. Tuż po jego otrzymaniu miś zaczął się dziwnie zachowywać – po śniadaniu zapomniał nawet poprosić o dokładkę! Zamykał się w swoim pokoju, by godzinami studiować grube encyklopedie. Gdy pewnego wieczoru państwo Brownowie włączyli telewizor, zaniemówili ze zdziwienia. Bo czy to normalne, że niedźwiedź bierze udział w teleturnieju telewizyjnym? I odpowiada na pytania z matematyki?
Dla wszystkich, którzy mają misia w sercu.
A szczególnie dla dzieci w wieku 4+.
W serii ukazały się:
„Miś zwany Paddington”
„Jeszcze o Paddingtonie”
„Paddington daje sobie radę”
„Paddington za granicą”
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7710-6 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Paddington zakłóca spokój
– Wiem, że się powtarzam – oświadczyła pani Brown, umieszczając na kuchennej wadze szczególnie dorodną dynię – lecz jestem pewna, że Paddington ma wyjątkową łapę do roślin. Widziała pani ten okaz? Nasz miś pobił własny rekord o ponad pół funta*.
– Hmm – zgodziła się pani Bird. – No cóż, jedno muszę przyznać. Wyjątkowe łapy są lepsze od łap, które nic nie robią, a praca w ogródku przynajmniej zajmuje mu czas. Od tygodni niczego nie zbroił.
Co powiedziawszy, odpukała pospiesznie, spoglądając w ślad za małą brązową postacią w bezkształtnym kapeluszu i równie nędznie wyglądającym wełnianym płaszczu, znikającą właśnie w ogrodowej szopie za kępą malin.
Pani Bird nigdy nie była zbyt zadowolona, gdy Paddington na dłużej znikał jej z oczu, a jego zainteresowanie ogrodnictwem trwało już na tyle długo, że zdołało ją poważnie zaniepokoić.
Jednak nawet ona musiała przyznać, że od jakiegoś czasu pod numerem trzydziestym drugim przy Windsor Gardens panował błogi spokój, a sprawy toczyły się swoim zwykłym trybem.
Wszystko zaczęło się tego dnia, kiedy Paddington wrócił do domu z targowiska, dźwigając pod pachą olbrzymią paczkę. Zawierała ona zestaw nasion kupiony okazyjnie za sześć pensów. Interes wydawał się tak doskonały, że pan Brown z ochotą zgodził się podarować misiowi grządkę w kącie ogrodu. Przez kilka następnych dni niezwykle zajęty Paddington z poważną miną segregował nasiona i układał je na kupki według wielkości, pilnie sprawdzając, czy żadne nie przyczepiło mu się do łapy. W końcu dzieło zostało ukończone, a wszystkie ziarenka wysiane.
Jedynie pani Bird nie ukrywała złych przeczuć.
– Jeżeli nasiona nie wzejdą, biada temu człowiekowi ze sklepu – zauważyła, gdy tylko spostrzegła, że cena zestawu została obniżona, chociaż i przedtem nie była specjalnie wysoka. – Już widzę, co się będzie działo.
Jednak obawy pani Bird nie sprawdziły się i po mniej więcej dwóch tygodniach zaczęły kiełkować pierwsze nasionka. Nie minęło wiele czasu, a cała „Grządka Paddingtona” zapłonęła tyloma barwami, że przynosiło to wstyd reszcie ogrodu.
Odtąd Paddington spędzał na dworze coraz więcej czasu, a kiedy zaczął zaopatrywać dom nie tylko w kwiaty, ale i w warzywa, cała rodzina musiała zgodzić się z panią Brown: miś miał z pewnością dobrą łapę do roślin.
– Muszę powiedzieć, że ogród wygląda po prostu wspaniale – mówiła pani Brown, odwracając się, by pomóc pani Bird w zmywaniu. – Nawet pan Curry to przyznaje. Dziś rano powiedział, że ogród jest bardzo ładny.
– Jak znam pana Curry’ego – stwierdziła pani Bird ponuro – na pewno miał na myśli coś jeszcze. On nie ma zwyczaju mówić takich rzeczy bez powodu.
– Może liczy na to, że kupi od nas tanio warzywa – powiedziała pani Brown. – Wie pani, jaki jest skąpy.
– Powinien się cieszyć, że mamy tego niedźwiedzia – dodała pani Bird. – Zważywszy, jak wygląda ogród pana Curry’ego. Wstyd!
Ogród pana Curry’ego był tak zaniedbany i zarośnięty chwastami, iż każdy silniejszy podmuch przenosił stamtąd ich nasiona wprost do ogrodu państwa Brown, co nieodmiennie wywoływało grymas niezadowolenia na twarzy pani Bird.
– To zabawne – powiedziała pani Brown. – Wydawało mi się, że kiedy dziś rano odezwał się do mnie, właśnie wyprowadzał z szopy kosiarkę. Może ma zamiar zająć się ogrodem.
– Najwyższy czas – odparła pani Bird. – A poza tym: uwierzę, jak zobaczę. Prędzej zapędzi do tej roboty jakiegoś biednego skauta, niż weźmie się do niej sam. I na pewno wiele mu nie zapłaci.
Co powiedziawszy, energicznie przesunęła zmywakiem po talerzu. Gdyby mogła zobaczyć pana Curry’ego, pewnie żachnęłaby się jeszcze bardziej. Bowiem sąsiad państwa Brown, z bardzo chytrym wyrazem twarzy, spoglądał właśnie ponad płotem na Paddingtona.
Ten zaś, nieświadom grożącego mu niebezpieczeństwa, siedział sobie na grządce za krzakiem malin, zajęty rachunkami. Pani Bird płaciła mu co prawda za warzywa tyle, ile mógłby dostać, sprzedając je na targu, i była w rachunkach niezwykle skrupulatna, jednak Paddington nie należał do tych niedźwiedzi, które w sprawach finansowych zdałyby się na kogokolwiek innego, i wolał zajmować się rachunkami sam. Zdążył właśnie napisać „DYNIE – BARRRDZO DUŻE – JEDNA” – gdy miły nastrój poranka zakłócił skrzekliwy głos pana Curry’ego.
– Niedźwiedziu! – wrzasnął znienacka. – Co porabiasz, niedźwiedziu? Spoczywasz na laurach?
Paddington podskoczył, przestraszony.
– Och, nie, panie Curry – wyjaśnił, gdy tylko doszedł do siebie. – Po prostu siedzę sobie na moich begoniach.
Pan Curry spojrzał na niego podejrzliwie, lecz wzrok Paddingtona nie zdradzał ani śladu rozbawienia.
Na twarz pana Curry’ego powrócił chytry wyraz.
– Widzę, że uporałeś się już z robotą, niedźwiedziu – powiedział, rozglądając się po grządkach Paddingtona. – Zastanawiałem się właśnie, czy nie chciałbyś zarobić sześciu pensów, skoro masz parę wolnych chwil.
– Hm... tak, bardzo chętnie, panie Curry – powiedział Paddington z powątpiewaniem. Doświadczenie podpowiadało mu, że praca, za którą pan Curry skłonny był zapłacić całe sześć pensów, z pewnością zajmie więcej czasu niż parę minut. Był jednak zbyt dobrze wychowany, by o tym wspomnieć.
– Czy umiesz wspinać się na drzewa? – zapytał pan Curry.
– Ooo, tak – odparł Paddington z dumną miną. – Niedźwiedzie są w tym dobre.
– To doskonale się składa – powiedział pan Curry, wskazując dłonią w kierunku wielkiej jabłoni rosnącej tuż obok domu. – Więc może zechciałbyś zerwać dla mnie kilka jabłek?
– Dziękuję panu bardzo, panie Curry – powiedział Paddington, zdziwiony, że ktoś ma zamiar zapłacić całe sześć pensów za zerwanie kilku jabłek.
– Och, a skoro już będziesz na górze – dorzucił pan Curry od niechcenia – jest tam jedna niebezpieczna gałąź, którą trzeba by ściąć. Ja co prawda akurat będę musiał wyjść z domu, ale to bardzo uprzejmie z twojej strony, że zaofiarowałeś się to zrobić, niedźwiedziu. Doprawdy, bardzo uprzejmie.
I zanim Paddington zdążył w ogóle otworzyć buzię, pan Curry wyciągnął zza pleców piłę oraz zwój liny i wskazał na rzeczoną gałąź.
– Pamiętaj przy tym – powiedział, wręczając Paddingtonowi narzędzia ponad płotem – żeby przywiązać jeden koniec liny do gałęzi, a drugi przerzucić nad wierzchołkiem drzewa i przymocować do czegoś solidnego na ziemi. To bardzo ważne, bo w przeciwnym razie gałąź może upaść zbyt szybko i spowodować przykry wypadek. Nie chciałbym zastać powybijanych szyb, gdy wrócę. Jeżeli skończysz przed moim powrotem – mówił dalej – może mógłbyś skosić też trawę. Przygotowałem już kosiarkę. A jeśli dobrze się spiszesz, być może zasłużysz na następną sześciopensówkę.
Następnie pan Curry odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę domu, zostawiając Paddingtona z bardzo niepewną miną, ściskającego w łapach linę. Miś był absolutnie pewien, że nawet się nie zająknął na temat obcinania gałęzi i ani słówkiem nie wspomniał o koszeniu trawnika. Lecz sąsiad państwa Brown miał dziwną zdolność takiego przeinaczania spraw, że nikt już nie był pewien, co właściwie powiedział.
Gdyby chodziło tylko o skoszenie trawy, Paddington mógłby udawać, że właśnie coś wpadło mu przypadkowo do ucha i nie usłyszał, co mówi pan Curry. Przez dłuższą chwilę z uwagą przyglądał się drzewu, a jego pyszczek przybierał coraz bardziej zamyślony wyraz.
Wreszcie zerwał się dziarsko na nogi i przystąpił do przygotowań. Lubił wspinać się na drzewa i wprost przepadał za piłowaniem. Możliwość oddania się obu tym przyjemnościom naraz wydała mu się doskonałym pomysłem, zwłaszcza że miało się to odbywać w cudzym ogrodzie.
Paddington rozejrzał się, szukając czegoś ciężkiego, do czego można by przywiązać linę, lecz szybko się zorientował, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić. Najbardziej obiecujący pod tym względem wydawał się płot pana Curry’ego. Jednak deski okazały się tak przegniłe, że kawałek ogrodzenia pozostał misiowi w łapie, gdy tylko spróbował zawiązać na nim jeden ze swoich specjalnych węzłów.
W końcu Paddington zdecydował się na kosiarkę pana Curry’ego, która wyglądała o niebo solidniej niż płot. Zawiązał więc linę wokół rączki maszyny, upewniwszy się, że urządzenie samo się nie włączy i – uzbrojony w piłę oraz słoik swej ulubionej marmolady – począł wspinać się na jabłoń.
Drzewo pana Curry’ego było dość stare i Paddingtonowi wcale się to nie podobało, że trzeszczy pod jego ciężarem, lecz zdołał się w końcu jakoś ulokować w pobliżu gałęzi przeznaczonej do ścięcia. Upewnił się jeszcze, czy lina przywiązana jest solidnie, po czym zanurzył łapę w słoiku z marmoladą, w pełni przygotowany na doniosły moment, który miał za chwilę nastąpić.
Paddington był wielkim zwolennikiem marmolady. Używał jej nie tylko do jedzenia, lecz i do różnych innych celów. Teraz także, przyglądając się uważnie pile pana Curry’ego, zauważył, iż w razie potrzeby marmolada doskonale posłuży do jej nasmarowania. W pile nie pozostało już bowiem wiele zębów, a spośród tych, które się jeszcze ostały, większość była kompletnie przerdzewiała, reszta zaś sterczała pod bardzo dziwnymi kątami.
Paddington jeszcze raz spojrzał wokół siebie, by ostatecznie się upewnić, że wszystko jest jak należy, po czym zamknął oczy, mocno uchwycił piłę obiema łapami i zaczął podskakiwać w górę i w dół, przesuwając ją w poprzek gałęzi.
W przeszłości piłowanie nieraz okazywało się ciężką pracą, ale tym razem wszystko zdawało się iść jak po maśle. Jakkolwiek by na to patrzeć, drzewo pana Curry’ego znajdowało się w jeszcze gorszym stanie niż jego piła, toteż po kilku minutach szarpaniny rozległ się wreszcie donośny trzask, któremu towarzyszył odgłos pękania, i gałąź szczęśliwie odpadła od drzewa.
Gdy jabłoń przestała się trząść, Paddington otworzył oczy i zerknął w dół. Ku jego zadowoleniu gałąź leżała niemal dokładnie w miejscu, które dla niej wyznaczył. Z ulgą zlazł więc co prędzej z drzewa, by bliżej przyjrzeć się rezultatom swoich wysiłków. Nieczęsto się zdarzało, by zadanie zlecone mu przez pana Curry’ego zostało wykonane tak dobrze i to już za pierwszym razem. Paddington spędził więc parę przyjemnych chwil, rozsiadłszy się na obciętej gałęzi, z wielce zadowolonym wyrazem pyszczka.
W końcu jego uwagę przyciągnął trawnik i w tej samej chwili Paddington natychmiast pożałował, że w ogóle usłyszał, co mówił do niego pan Curry. Nie dość że trawnik sam w sobie znajdował się w opłakanym stanie, to trawa na nim była tak wysoka, że sięgała misiowi do kolan i nawet kiedy wstał, trudno mu było ocenić, gdzie kończy się trawnik, a gdzie zaczyna reszta ogrodu.
I właśnie kiedy rozglądał się za kosiarką, by mimo wszystko zabrać się do pracy, przeżył pierwszy tego dnia szok. Choć bowiem na trawie doskonale widać było ślad wiodący od szopy do trawnika, a także dwa głębokie zagłębienia po kołach, w miejscu gdzie do niedawna stała kosiarka, to ona sama jakby zapadła się pod ziemię.
W przypadku Paddingtona z reguły nie kończyło się na jednym szoku, nic więc dziwnego, że zanim zdołał pozbierać się po pierwszym, już czekał go następny.
Przecierając łapami oczy, spojrzał jeszcze raz w górę w nadziei, że to, co tam zobaczył, okaże się tylko złym snem. Lecz nie, wszystko wyglądało tak jak przed chwilą. Co gorsza, przetarcie oczu sprawiło, że straszna prawda była tym wyraźniejsza: oto kosiarka pana Curry’ego, która bynajmniej nie rozpłynęła się w powietrzu, wisiała sobie spokojnie w całej okazałości na gałęzi, wysoko ponad głową Paddingtona.
Niedźwiadek spróbował pociągnąć za linę, kosiarka jednak utknęła zbyt mocno, by dało się ją w ten sposób poruszyć. Szarpnąwszy więc bez większego przekonania jeszcze kilka razy, wsparł głowę na łapach i z wielce strapionym wyrazem pyszczka usiadł, aby rozważyć sytuację. Ale choć myślał i myślał, problem wydawał się nie do rozwiązania. A im więcej myślał, tym cała sprawa przedstawiała się gorzej.
Teraz, nie mając kosiarki, nie mógł liczyć na to, że udobrucha sąsiada, kosząc jego trawnik. Pan Curry nawet w najbardziej pomyślnych okolicznościach rzadko bywał wyrozumiały, a teraz Paddington sam musiał przyznać, że te okoliczności z pewnością nie należały do pomyślnych. Prawdę mówiąc, nie pamiętał, by przydarzyło mu się coś gorszego.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
* Funt – tu: jednostka wagi obowiązująca m.in. w Wielkiej Brytanii (0,45 kg).