- W empik go
Nowe społeczeństwa anglo-saksońskie. Tom 1-2 - ebook
Nowe społeczeństwa anglo-saksońskie. Tom 1-2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 389 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z AMERYKI DO AUSTRALAZYI. – NOWA-ZELANDYA. – AUSTRALIA .
Pierwsze wrażenie, jakie sprawia Nowa-Zelandya-. – Au kland: charakter wyjątkowo brytański, a wcale nie amerykański tego miasta. – Jednorodność kolonij australijskich pod wzglądem pochodzenia ludności i produktów wogóle. – Cechy drugorzędne, odróżniające Australię od Nowej-Zelandyi. – Klimat nowozelandzki. – Działalność wulkaniczna. – Flora i fauna krajowa.
Droga amerykańska… jest dziś najkrótszą dla jadących do Australazyi, a przynajmniej do Nowej-Zelandyi i do wschodnich, najobficiej zaludnionych, prowincyj Australii. Sześć dni zabiera przejazd z Europy do Nowego Jorku, w cztery z połową podróżny pozostawia za sobą kontynent, w dziewiętnaście z San-Francisco dociera do Auklandu, co wszystko czyni zaledwie miesiąc. Na całej przestrzeni tej drogi z Anglii do wielkich kolonij panuje obecnie wpływ Ameryki. Znajdujemy go na oceanie Spokojnym nietylko w Hawai, lecz i na archipelagu Samoa, którym podzieliły się od niedawna Niemcy, Anglia i Stany Zjednoczone; te ostatnie ujrzały Się tym sposobem u samych wrót Australazyi brytańskiej.
Mało spotykamy nazwisk tak niestosownie wybranych, jak nazwa Nowej-Zelandyi. Brzegi jej skaliste, zawsze prawie napiętrzone, zkąd często dają się spostrzegać szczyty, śniegiem okryte, zatoki głębokie i wężykowate, wrzynające się daleko w ziemię, drzewa wiecznie zielone, ocieniające pochyłości wzgórz i gór nadbrzeżnych, wszędy, gdzie bodaj najmniejsza warstwa ziemi pokrywa opokę, przywodzą na pamięć: w stronie północnej – wybrzeża morza Śródziemnego; w południowej zaś, Szkocyę i Norwegię, lecz nie mają, zaiste, ani jednego rysu, któryby nadawał Nowej-Zelandyi podobieństwo do archipelagu błotnego, okalającego zaledwie wązkim rąbkiem ujścia Skaldy i Mozy. Charakter zewnętrzny miast nadbrzeżnych, które tu jedynie zasługują na uwagę, przypomina często porty Algieru. Wszystkie one wznoszą się w położeniu nader malowniczem, u stóp wzgórz, panujących nad pasem wązkim wybrzeża morskiego; tam cisną się tłumnie kwartały handlowe, gdy na wyżynach rozpierają się domy, otoczone ogrodami, które w miarę podnoszenia się w górę podróżnika, stają się coraz liczniejszemi; z wyżyn odkrywają się dziwnie piękne widoki na porty naturalne, wytworzone zatokami, zawsze prawie spokojnemi.
Najważniejszem z tych miast nadbrzeżnych jest Aukland, gdzie wyładowują przybywający zarówno z San-Francisco, jak i z Sydneju. Aukland liczy razem z przedmieściami 50, 000 mieszkańców. Nie należy omijać przedmieść, mówiąc o Nowej-Zelandyi: municypalność, która nosi imię miasta, zajmuje jedynie środek jego, przedewszystkiem dzielnicę handlową, gdy tak zwane boroughs , przedmieścia – są zbiorowiskiem mieszkań znacznej części ludności. Podziałów miast jest w zwyczaju Anglików i zwyczaj ten, przeniesiony do Antypodów, przetrwał dotąd, jak wiele innych.
Fizyognomia ta, czysto brytańska, rzeczy i ludzi, wpada natychmiast w oko podróżnego, który przybywa tu z Ameryki. A dzieje się to dlatego, iż w koloniach australijskich nie było nigdy tej straszliwej mieszaniny narodowości, jaką spotykamy w Ameryce.
Nowa Zelandya właśnie jest krajem, gdzie różnorodność ras była i jest najmniejszą. W r. 1890 było tu 703, 360 mieszkańców pochodzenia europejskiego, z których 441, 661 urodziło się w kolonii, 260, 693 na terytoryum brytańskiem, a tylko 20, 402 po za granicami Nowej-Zelandyi, między którymi 3, 719 Chińczyków. Żywioł irlandzki jest tu znacznie słabszy, niż w drugich koloniach; stanowi on tu tylko siódmą część ludności, jak świadczą statystyczne dane kościelne: w całej Nowej-Zelandyi cyfra katolików dochodzi tylko do 87, 271. Aukland więc, pomimo tożsamości materyałów budownictwa, między któremi drzewo gra rolę przeważną, pomimo młodości swojej – miasto to istnieje dopiero od lat pięćdziesięciu – niema wcale charakteru amerykańskiego: ulice tu bezgwarne i stosunkowo schludne, tramwaje elektryczne wcale są tu nieznane, i byłoby, sądzę, zbyt trudno znaleźć budynek czteropiętrowy; zwykła wysokość domów jest tu dwa lub trzy piętra. Przechadzając się po przedmieściach, spotykamy tu, jak i we wszystkich krajach anglo-saksońskich, domy, otoczone ogrodami u wszystkich mieszkańców, posiadających jaki taki dobrobyt, lecz ani śladu stylów fantastycznych i nieco dziwacznych, jakiemi Amerykanie ozdabiać zwykli swe domy, nawet drewniane; ogrody, zamykają się tu nie kratami ażurowemi, dozwalającemi oczom przechodniów zaglądać do ich wnętrza, lecz bronią się od ciekawości ich albo bukszpanami znacznej wysokości, lub krzewami geranij, zasadzonych w szeregach mocno ściśniętych, a sięgających do czterech lub pięciu stóp wysokości, lub też nakoniec ścianą z suchego kamienia, albo parkanem z desek. Poznajesz tu natychmiast to zamiłowanie w niczem nie zamąconym spokoju ogniska domowego, tak różnie pojmowane w Anglii i w Ameryce. Wreszcie, typy przechodniów, spotykanych tu i owdzie, dowodzą dostatecznie, iż mamy przed sobą najczystsze próbki brytańskie lub szkockie.
Jakbądź spokojną się wydaje powierzchowność miasta, w porównaniu z życiem nieustannie wrzącem w nadbrzeżnych miastach Oceanu Spokojnego w Stanach Zjednoczonych, Aukland pomimo to jest miastem istotnie handlowem. Położenie jego przedstawia wielkie dogodności naturalne, które dały mu przewagę nad resztą miast tej kolonii. Aukland, najbardziej zbliżony do Sydneju, nie zbyt atoli, lecz w tej szerokości geograficznej okręty mniej są narażane na sierdziste morza i silne wiatry, właściwe strefie poudniowej, a przytem znajduje się on przy samym wstępie do wązkiego półwyspu, mającego długości 250 kilometrów, który wyspa Północna Nowej-Zelandyi wysuwa ku północy. W Auklandzie międzymorze ma zaledwie milę szerokości; miasto rozporządza więc portami po obu stronach; lecz, na nieszczęście, gdy wschodni z nich jest zarówno bezpieczny, jak malowniczy, z licznemi przystaniami mniejszemi, których brzegi skaliste obfitują w drzewa, port zachodni natomiast przedstawia niemałą przy wejściu doń trudność, z powodu wału piaszczystego i może służyć tylko statkom z małem pogrążeniem, a używanym wyłącznie dla handlu nadbrzeżnego. Pomimo to ambitni Auklandczycy mówią o przekopaniu z czasem kanału, który ułatwiłby znacznie przejazd z ich miasta do Sydneju, ą mógłby mieć tylko od 200 do 300 metrów długości, gdyby przerzynał międzymorze w punkcie najwęższym. Podniósłszy się bowiem na wyżynę góry Eden, wulkanu dawno wygasłego, którego wysokość nie przechodzi 150 metrów i zkąd oko panuje nad wszystkiemi okolicami miasta, widzimy, iż obie odnogi tak splatają się z sobą, iż z trudem przychodzi się nam uwierzyć, że nie zlewają się one zupełnie.
Anglicy dobre wybrali miejsce do usadowienia się w Nowej-Zelandyi.
Oprócz tej angielskiej powierzchowności, widocznej na wszystkiem, inne jeszcze objawy charakterystyczne, napotykane w całej Australazyi, zwracają na się uwagę każdego, kto wyładowuje w Auklandzie; zupełna nicość naprzykład żywiołu krajowego, który nie posiada tu prawie ani jednego przedstawiciela. Okoliczność ta mogłaby zabezpieczyć kolonie australijskie od wszelkich sporów ras, gdyby obecność Chińczyków, których znaczna ilość znajduje się w ubogich dzielnicach, nie nasuwała myśli o istnieniu tu, nie mówię, niebezpieczeństwa, lecz tej kwestyi żółtej, która czai się wszędzie po wybrzeżach oceanu Spokojnego.
Jeden z najgłówniejszych żywiołów bogactwa Australii i Nowej-Zelandyi odkrywa się właśnie w Auklandzie, dzięki sąsiedztwu min złota w okolicach Thamesu i Koromandelu, odległych od Auklandu o mil kilkanaście po za zatoką Hauraki; ilość tych min powiększyła się jeszcze od r. 1895, co wywołało silny ruch w świecie spekulantów miejscowych. Przeciwnie zaś drugie wielkie źródło bogactwa kolonialnego, hodowla owiec, nie istnieje wcale w tej części Nowej-Zelandyi.
Zbiór ogromnych kolonij brytańskich w kraju tych Antypodów, znany wogóle w Anglii pod ogólnem mianem Australazyi, stanowi całość jednorodną, zarówno pod względem pochodzenia tych kolonij, jak i tożsamości źródeł ich bogactwa: też same żywioły sprzyjają ich rozwojowi i też same strony silne i słabe przejawiają się w społeczeństwach, które się tutaj zawiązały. W każdym razie historya ich powstania i nawet stan ich obecny noszą na sobie cechę pewnych odrębności, wynikających z natury miejscowości, gleby i klimatu, tudzież różne osobliwości w charakterze krajowców, które ludzie naszej rasy znaleźli z jednej strony w Australii, a z drugiej w Nowej – Zelandyi, gdy przyszli tu zaledwie przed wiekiem. Na mapie, różnica pomiędzy jednolitym kontynentem australijskim, którego połowa należy do strefy gorącej, i gromadą wysp, z brzegami kapryśnie wyzębionemi, rzuca się najpierw w oczy i umysł przedstawia sobie natychmiast rozmaitość klimatu i roślinności, zależnych od różnorodnych warunków geograficznych.
Archipelag Nowej-Zelandyi, który jest antypodem Hiszpanii i zatoki Gaskońskiej, obejmuje dwie wielkie wyspy i na skrajnem południu małą wysepkę Steward, a rozciąga się na przestrzeni, odpowiadającej połowie rozległości Francyi. Na wyspie Północnej, położonej w równej odległości od równika, jak Andaluzya i Sycylia, spotykamy klimat, równie, jak w tych ostatnich miejscowościach, łagodny, nieco nawet łagodniejszy jeszcze w zimie, o wiele mniej gorący latem; na wyspie Południowej, której przestrzeń dorównywa przestrzeni Brytanii, emigranci szkoccy, którzy przeważnie wyspę tę zaludnili, nie doznają latem upałów silniejszych, niż w ojczyźnie, a zima bywa tu do tego stopnia umiarkowana, ze eukaliptus (rozrąb, gałkodrzew), który z trudnością rośnie w południowej Francyi, tu posuwa się do 46 stopni szerokości południowej. Jednostajność jest tu własnością rdzenną klimatu. W stołecznem mieście, Wellingtonie, na cieśninie, która oddziela obie wyspy, termometr nie podnosi się nigdy wyżej 30 stopni, i w ciągu lat kilku częstokroć nie bywa ani jednej nocy z mrozem; kamelie rosną tu najswobodniej na łąkach.
W Auklandzie średnia temperatura w zimie dochodzi do 11 stopni; jest to temperatura Sycylii. Na krańcu południowym wyspy Południowej – 5. 6, jak w Montpellier. Lato bywa nierównie mniej gorące, niż we Włoszech lub na południu Francyi. Temperatura średnia w lecie + 19, 4, nieco wyższa, niż w Paryżu, na krańcu zaś wyspy Południowej dochodzi tylko do 14 stopni. Deszcz spada wszędzie w ilości do – statecznej i żadna pora roku nie bywa go pozbawiona. Na brzegu zachodnim wyspy Południowej ilość jego roczna wynosi 2, 080 milimetrów w Christchurch (Kristercz), na pochyłości przeciwległej, gdzie zaczyna się archipelag i gdzie najmniej spada deszczu, ilość jego zniża się do 625 milimetrów, nieco więcej, niż w Paryżu. Koloniom więc nie grozi nigdy ani chłód zbyt surowy, ani posuchy nadzwyczajne i długotrwałe.
Pomimo przestrzenie swe stosunkowo szczupłe, Nowa-Zelandya jest krajem gwałtownych kontrastów i nadzwyczajności. Cała wyspa Północna jest teatrem nadzwyczajnych zjawisk wulkanicznych. Z góry Eden, panującej nad Auklandem, odkrywa się widok na czterdzieści wulkanów wygasłych, w centrze wznoszą się trzy ogromne wulkany: Tongariro, Ngauruhoe i Ruapehu, które, będąc okutane śniegiem w zimie i wiosną, formują wspaniałe tło obrazu, przedstawiającego modre fale jeziora Taupo, nad którym olbrzymy te ogniste piętrzą się wyżej niż na 2, 000 metrów. Jeden z nich, stożek najzupełniej prawidłowy, wiecznie jest uwieńczony mgłą pary, gdy przeciwnie, krater Ruapehu zawiera jezioro, które nigdy nie zamarza, pomimo swej wysokości, sięgającej do 2, 700 metrów, i przeobraża się czasem w olbrzymi kocioł wrzątku. Cała przestrzeń, ciągnąca się na północowschód od tych wulkanów, pełna źródeł gorących, siarkowicy, wulkanów, błotnych i gejzerów, ulega ciągłym trzęsieniom ziemi. Jedno z nich zniszczyło w czerwcu r. 1886 najpiękniejszy cud natury – terasy białe i różowe, które stały naprzeciwko siebie po obu brzegach jeziora Rotomahana, a wzdłuż ich zbiegały, jak kaskady, wody gejzerów, panujących nad temi terasami; wody te wrzące i wody drugich sąsiednich źródeł gorących zasilały jezioro, które zlewało się w drugie, położone niżej od niego szerokim potokiem wody gorącej. W nocy z dziewiątego na dziesiąty czerwca r. 1886 wzgórze, w którem nikt nie podejrzewał wulkanu, rozwarło się nagle, żygnęło lawą i popiołem, a wstrząśnienia gwałtowne ziemi powtarzały się co dziesięć minut. Dzień po tej straszliwej nocy błysnął dopiero w południe i wtedy przekonano się, że jezioro Rotomahana już nie istniało, wszystka roślinność rozkoszna w okolicy zniknęła i sto osób zginęło pod lawą. Dziś martwe przestrzenie lawy ciągną się na miejscu rozsławionych niegdyś teras, a na drogach, w przerwach, odkrywają się części gruntu pierwotnego, pokryte całe prawie na stopę popiołem.
Linia największej działalności wulkanicznej ciągnie się przez całą wyspę od południo-zachodu do północo-wschodu, od góry Egmont, którą Nowo-Zelandczycy lubią porównywać z Fousi-Yama Japończyków, aż do wyspy Białej w Zatoce "Obfitości", z glebą gorącą i dymiącą się, pokrytą całkiem popiołem siarczanym. Część środkowa tej wyspy Północnej jest to płaskowzgórze, pokryte wyniosłościami na 300 lub 400 metrów, nad któremi wznoszą się tu i ówdzie szczyty wulkanów. Wzgórza te pokryte bywają zwykle paprocią, przeplataną wysokiemi krzakami ti-tree, których wysokość może dochodzić do 3-ch lub 4-ch metrów i które podobne są bardzo do naszych weresków. Od czasu do czasu spostrzega się tu sterczący samotnie pień pionowy drzewa kapuścianego cabba-
ge-tree, zakończony w górze pękiem liści podłużnych, sztywnych i zaostrzonych ku końcowi. W głębi biegną strumyki, małe, lecz liczne, a na brzegach ich rosną grube pęki zielone Phormium tenax, czyli konopi Nowej-Zelandyi. Długie liście ich, dochodzące do 2 metrów, zawierają w sobie włókna bardzo mocne, z których krajowcy wyrabiali niegdyś odzienie, lecz dotąd nie wynaleziono sposobu tkania ich na maszynie; dziś wyrabiają z nich jedynie liny okrętowe i sznury.
Kraj cały był niegdyś pokryty lasami; wyniszczyli je w wielkiej ilości najpierw krajowcy, a następnie Europejczycy. Dotąd jednakże pozostało ich niemało; zwiedzałem nader piękne na górach, okalających wschodni brzeg wyspy Północnej. Drzewa gromadne, o liściach trwałych, któremi odznaczają się wyłącznie lasy Nowej Zelandyi, nie mają jednostajności zielonych drzew europejskich. Kształty ich bywają urozmaicone; barwa liści bawi oko większą jeszcze rozmaitością: jedne z nich są tak ciemne, iż wyglądają jak czarny aksamit, drugie mają barwę czysto zieloną, inne nakoniec zbliżają się barwą do odcieni żółtych, lub szarych. Lecz co jest najwspanialszego w tych lasach, to rosnące w podlaskach paprocie., wielkości drzew, splatające się z lianami i odznaczające się wybujałością, godną krajów podzwrotnikowych. Olbrzymie pnie tych paproci sięgają nierzadko do 5 lub 6, ba, nawet 8 metrów, a pyszne, rzekłbyś, wachlarze, które je wieńczą, mają często do 3 metrów długości.
Nowa-Zelandya liczy 140 gatunków paproci, z których najpiękniejszym jest może Silverfern, paproć srebrzysta; odwrotna strona jej liści odznacza się lśniącą białością. Ziemia bywa usłana kobiercem skromniejszych paproci i lycopodów (widłak, gatunek mchu), pnie zaś drzew, pionowe, otoczone są zwykle paprocią wijącą się po ziemi. Drzewa Nowej-Zelandyi, niestety, więcej imponują swą pięknością, niż przynoszą korzyści przemysłowi. Jedno z nich wszakże, największe i najpyszniejsze, Kauri, Dammara Australis (Soplica, czyli przerosną australijska), zbliżająca się gatunkiem do sosny, dostarcza drzewo wyborne i nadaje się przedewszystkiem na maszty okrętowe; drzewo to, które miewa czasami do 40 metrów wysokości i którego pierwsze gałęzie wybiegają z pnia dopiero na 20 jego metrze, rośnie dziś jedynie na długim półwyspie Północnym, na północnej stronie Auklandu; obszar, zajmowany niegdyś drzewami tego gatunku, był nierównie większy, jak o tem świadczy handel ciekawy gumą skamieniałą; ekstrakt z tej żywicy kauri, zagrzebanej w ziemi i pochodzącej z dawnych lasów, jest przedmiotem najważniejszego przemysłu krajowego. W r. 1893 wydobyto jej z ziemi około 1000 tonn, wartości 4 i pół milionów franków, a całkowity dochód z tej samej gumy, wykopanej od r. 1890, wyniósł więcej niż 250 milionów. Jest to materyał podobny do bursztynu z powierzchowności i użytku, do którego się nadaje.
Wyspa południowa nie ma, jak północna, działających wulkanów, lecz góry są tu nierównie wynioślejsze i ciągną się nieprzerwanym łańcuchem, a łąki rozleglejsze i o wiele żyzniejsze; pierwsze wznoszą się w pobliżu wybrzeża zachodniego, przez całą długość wyspy, a drugie leżą u stóp wschodniej pochyłości pierwszych.
Brzeg południowo-zachodni przerzynają głębokie fiordy, z których wybrzeży, góry zstępują, rzekłbyś, wprost do morza, a one same pięknością przechodzą nawet fiordy Norwegii, dzięki urozmaiceniu i rozkosznej roślinności, która ubarwia ich brzegi wszędzie, gdzie opoka nie stoi nago.
Olbrzymie lodowiska, z których największe ma 30 kilometrów długości na 2 kiłom, średniej szerokości, wiszą tu w 200 metrach nad powierzchnią morza, śród lasów zawsze zielonych. Najwyższy cypel "Alp" nowozelandzkich, góra Cook, wznosi się na 3, 700 metrów, o 1, 100 mniej, niż Mont-Blanc; lecz na południu Nowej Zelandyi linia wiecznych śniegów niższą jest niż w Szwajcaryi i gromada gór, widziana z równin Canterbury, leżących u stóp wschodniej ich pochyłości, nie ustępuje, co do wspaniałości, istotnym Alpom. Zwierciadlana masa wód, rozlana na południowych dolinach tych gór, wzmaga jeszcze to podobieństwo ich do Alp szwajcarskich, a wybrzeża jeziora Wakatipu, lub jeziora Te-Anau śmiało mogą walczyć o berło piękności z brzegami jeziora Czterech Kantonów. Roślinność jest tu równie bogata, jak na północy i na wyspie Steward, zbliżonej bardziej ku biegunowi, niż ku równikowi, spotykają się najpiękniejsze, owe gromadne, jak drzewa, paprocie, których liście pokrywają się często szronem i które przenoszą chłód kilku stopni, niżej zera.
Kraj ten, tak bogaty roślinnością, do przybycia doń Europejczyków nie posiadał prawie żadnych zwierząt; ani śladu innych ssących, oprócz szczurów i psów w zagrodach krajowców, innych wężów, oprócz kilku jaszczurek; ptaki miały tu dość licznych, lecz dziwnych przedstawicieli. Najosobliwszy z nich był moa, olbrzymi ptak biegający, z zarodkami skrzydeł, jak u strusia, i blizki pokrewny Epiornisa z Madagaskaru, wyspy, pomiędzy którą i Nową-Zelandyą zachodzi nader ciekawa analogia co do flory i fauny. Moa dzisiaj już należy do gatunków zanikłych doszczętnie, lecz ogromne jego kości, a nawet pióra odnajdują w wielu jaskiniach i przypuszczają, iż zanik jego jest nader świeżej daty. W muzeach Nowej-Zelandyi widziałem szkielet tego ptaka 4-metrowej wysokości i jaja mające i stopę długości. Do dziś dnia pozostały tu jeszcze małe ptaki z tej samej rodziny, a mianowicie Mvi, czyli apteryx i weka, wcale nielatające (nieloty). Brak ptaków śpiewających nadaje charakter smętny uroczym lasom Nowej-Zelandyi. Lecz zato papug obfitość. Jedna z nich, tak zwana Kea, przedstawia ciekawy przykład ewolucyi instynktów; jest to najstraszniejszy wróg hodowców owiec. Rzuca się na grzbiet zwierzęcia, obnaża je z wełny, rozdziera ciało, dociera bez wahania do tłuszczu, otaczającego nerki, i karmi się nim, nie tykając wcale innych części ciała zwierzęcia. Hodowla owiec w Nowej-Zelandyi datuje się od lat stu – i kea, która jest ptakiem tuziemnym, nie mogła karmić się przedtem niczem innem, oprócz owadów; dziwna, zaiste, tajemnica, ta zmiana rodzaju życia i rozwinięcie się nowego tego instynktu.ROZDZIAŁ II.
KRAJOWCY NOWEJ-ZELANDYI.
Pochodzenie polinezyańskie Maorisów. – Ich zwyczaje; ich okrucieństwa. – Przybycie pierwszych Europejczyków. – Misyonarze i poszukiwacze wielorybów. – Próba założenia tu osad francuskich w r. 1840. – Wojny Anglików z Maorisami. – Zmniejszenie liczby krajowców. – Stan ich obecny i stosunki z kolonistami.
Ludzie, którzy zasiedlali sami Nową-Zelandyę do przybycia Europejczykow, nie mniej byli dziwni, jak zwierzęta, rośliny i sama gleba nawet tego kraju. Maori należą do tej zajmującej i tajemniczej poniekąd rasy polinezyańskiej, która zaludnia wszystkie archipelagi na wschodzie oceanu Spokojnego. Dość spojrzeć na nich, aby ich poznać i język ich udowadnia toż samo. Gdy Cook w r. 1770 zwiedził wybrzeża nowozelandzkie, pewien krajowiec z Tahiti, którego on uprowadził za sobą, służył mu za tłómacza. Ja sam słyszałem na wyspach Hawai, jak jeden z moich towarzyszów podróży, kolonista z Nowej-Zelandyi, przemówił do krajowców w języku Maorisów i ci pojmowali najzupełniej mowę kraju, od którego oddziela ich odległość 2, 000 mil. Tradycye i rodowody, prowadzone i przechowywane przez księży, dowodzą, iż Maori zamieszkują Nową-Zelandyę od dwudziestu siedmiu generacyi, t… j… od wieku XIII-go. Opuścili oni, jak sami opowiadają, wyspę Hawaiki z powodu wojny domowej, wsiedli na dwie wielkie łodzie, Tainui i Arawa, i wylądowali w dwóch punktach, które wyraźnie wskazują, na północo-wschodniem wybrzeżu wyspy północnej, jedynej, gdzie wychodźcy ci wytworzyli ludność dość skupioną. W muzeum Wellingtonu, stolicy kolonii, przechowuje się dotąd kawał drzewa z łódki, jak utrzymują, Tainui. Położenie istotne wyspy Hawaiki pozostaje dotąd wątpliwem; jest to widocznie taż sama wyspa, z której, według podania, przyszli tu mieszkańcy Hawai i, jak opowiadają sami, nazwali tem imieniem nową swą ojczyznę, na pamiątkę dawnej; opinia, najwięcej rozpowszechniona, twierdzi, iż Hawaiki jest to wyspa Sawai, największa z grupy Samoa.
Maori zmienili dziwnie swój rodzaj życia po wyjściu z pierwotnej ojczyzny; stali się oni, jak papuga kea, okrutnymi. Wszystkie archipelagi polinezyańskie rozdzierane były częstemi wojnami, lecz w Nowej-Zelandyi wojna nigdy nie ustawała. Była to jakby mania, rozkosz nawet wszystkich krajowców; wendetta była obowiązkiem surowym i plemię całe duszą i ciałem służyło i pomagało dokonaniu zemsty temu ze swych członków, którego pokrzywdziło plemię sąsiednie. Zwalczywszy swych wrogów, pożerali trupów i wziętych do niewoli, wierzyli bowiem mocno, iż zjadłszy serca i mózgi wrogów, zwycięzcy stają się spadkobiercami ich męztwa i roztropności.
Mieszkania wodzów ozdabiano zawędzonemi głowami wrogów. Brak ssących zwierząt w całym kraju przyczynił się, bezwątpienia, do utrwalenia się ludożerstwa. W klimacie wilgotnym i stosunkowo surowym Polinezyjczycy nie mogli zadawalać się owocami i korzonkami, jak na archipelagach podrównikowych, i ciało ludzkie jedynie tylko mogło dostarczyć im pokarmu mięsnego. Jakkolwiek okrutni i nieznający użytku metalów, Maorisowie nie byli atoli dzikimi: uprawiali oni pataty (kartofle), które przywieźli z sobą z Hawaiki, wyrabiali z włókien Phormium tenax szerokie płaszcze, w które się odziewali i które ozdabiali piórami dla wodzów. Bronią ich były topory z wygładzonego kamienia, przymocowane do rękojeści drewnianych za pomocą włókien Phormium… narzędziami, także kamiennemi, wykonywali rzeźbę tak delikatną, iż sądzono długo, że znane im było użycie metalów, chociaż nie chcieli się przyznać do tego; przód i tył wielkich ich łodzi bojowych, których widziałem jeden egzemplarz, długi na 25 metrów, był równie wyrzeźbiony i inkrustowany perłową macicą, jak ściany domów ich wodzów i wharepuni, czyli domy zgromadzeń ogólnych; jeden taki dom, przechowywany w muzeum wellingtońskiem, ma trzynaście metrów długości, a pięć szerokości i 3 m. 50 wysoki w centrze. Rzeźbili też i ciało ludzkie, ozdabiając się tatuowaniem tak skomplikowanem, że trzeba było powtarzać tę robotę pięć razy, aby wykonanie jej było zadawalające; wodzowie nosili na obliczu wyrzeźbiony herb swój i rodowód. Dziś jeszcze wiele kobiet tatuuje usta i podbródek. U Maorisów była i mitologia; oprócz bożków głównych, wierzyli oni w duchy, ukryte w każdej rzeczy w naturze. Niektóre z ich mytów niepozbawione były wdzięku. Niebo uważało się przez nich za małżonka ziemi, który, będąc z nią rozłączonym, wylewa łzy, nazywane u nas deszczem, a ziemia odpowiada mu westchnieniami, któremi są mgły.
Pierwsze spotkania europejczyków z narodem tym okrutnym, lecz nie pozbawionym zdolności umysłowych, były krwawe: w r. 1643 cała osada szalupy okrętu tasmańskiego była wymordowaną i odtąd ani jeden biały nie zawinął do Nowej Zelandyi do roku 1769. Cook zdołał ujść śmierci, dzięki swej broni palnej i udało mu się później zawiązać stosunki z krajowcami; gościńce jego nie były przyjmowane i ludzie ci prosili jedynie o broń europejczyków: zaopatrzyć się w nią, stało się manią Maori. Dostali oni kilka strzelb od poszukiwaczów wielorybów, którzy zaczęli natenczas zwiedzać te morza. Wódz ich, Hongi, nawiedziwszy Sydnej, rozkazał zawieźć się do Anglii i powrócił z tamtąd z darami Jerzego IV-go, które wymieniał w Australii na broń palną. Wojny między plemionami, stosunkowo niezbyt mordercze, dokąd jedyną bronią były topory kamienne, stały się odtąd straszliwemi rzeziami. W ciągu jednego dnia Hongi wymordował 700 wrogów na jednej z wysp jeziora Rotorua; rywal jego, Te-Rauparaha, który także dobył broń palną, wysławszy jednego ze swych krewnych do Anglii, wytępił prawie wszystkich Maori na wyspie Południowej. W tym peryodzie czasu dość liczni awanturnicy osiedlili się między tamecznemi plemionami, przyjmując obyczaje krajowców, pod nazwą Pakehas-Maori, t… j. Maori-cudzoziemców; przyjęto ich łaskawie, jako umiejących utrzymywać i reparować strzelby; następnie przybysze ci grali ważną rolę w wojnach.
Do r. 1840, oprócz tych awanturników, przychodzili tu tylko misyonarze, których kompania osiedliła się już u tych wyspiarzy w r. 1814; jeśli nie udało się im zniewolić dzikich swych prozelitów do zaprzestania zabijania się wzajemnego, to przynajmniej wytępiono kanibalizm, wprowadziwszy do kraju zwierzęta domowe, które wkrótce się rozmnożyły. Dzięki ich wpływowi, główni wodzowie podpisali w styczniu roku 1840 traktat w Waitangi, na mocy którego konfederacya plemion zjednoczonych Nowej Zelandyi uznała nad sobą protektorat Anglii.
W tyra samym czasie Francya przygotowywała się zawładnąć wyspami. Pewna asocyacya Nanto-Bordoska w Nowej Zelandyi, zawiązana w r. 1837, nabyła w roku następnym od kapitana łodzi, służącej do połowu wielorybów, Langlois, kilkaset hektarów ziemi, kupionej przez niego u Maori z Akaroa na wyspie Południowej. Na prośbę tego stowarzyszenia, tudzież jednego z tych awanturników, których tylu spotykamy w historyi Francyi, a mianowicie barona Thierry, zamierzającego stworzyć sobie królestwo w Nowej Zelandyi, rząd francuski wysłał korwetę "Zorzę, " z poleceniem zawładnięcia wyspą Północną, a następnie Południową i okręt transportowy "Hrabia Paryzki" (Comte de Paris), który miał wysadzić sześćdziesięciu emigrantów w Akaroa. "Zorza" przybyła zbyt późno, w czerwcu r. 1840, a tymczasem gubernator angielski oświadczył, iż posiadanie wyspy Północnej pociągało za sobą konieczność zawładnięcia wyspą Południową i wysłał natychmiast jeden okręt bojowy z rozkazem zatknięcia chorągwi brytańskiej w Akaroa. Niektórzy atoli z emigrantów, przybyłych na okręcie Comte de Paris, pozostali tu i wiele imion francuskich spotykamy dotąd na wyspach. Nowa Zelandya z klimatem tak zdrowym i zbliżonym do naszego, byłaby dla Francyi wyborną kolonią. ' Na nieszczęście, jesteśmy w prawie zapytać, czy mielibyśmy dość rozumu politycznego, aby prowadzić dalej jej rozwój i nie utracić posiadłości tej tak dalekiej, gdzie musiano w ciągu lat trzydziestu walczyć z krajowcami.
Jak tylko europejczycy zjawili się tu w liczbie poważnej, natychmiast wszczęła się wojna. Kwestya nabywania ziemi była powodem prawie wszystkich zatargów: ziemia była własnością zbiorową plemion i częstokroć kilka z nich naraz występowało z prawami do jednego i tego samego obszaru ziemi, z drugiej zaś strony, koloniści kupowali, w dobrej wierze, grunty u pojedynczych krajowców w celach rolniczych. Takim sposobem walka ta była raczej objawem starć miejscowych, a nie wojną narodową, za wyjątkiem może lat 1860 i 1870, kiedy cała wyspa Północna stanęła w ogniu z powodu, postanowienia gubernatora, iż w sprawie kupna ziemi należy traktować tę rzecz z posiadaczami jej faktycznymi, nie licząc się wcale z prawami do niej wszystkich plemion. Osiedliwszy się w lasach, ochraniani okopami, po za palisadami swoich pa, zbudowanych z prawdziwą znajomością fortyfikacyjną, Maori wytrzymywali często napór przewyższających sił angielskich i walka stawała się co – raz krwawszą, tembardziej, iż okrutnicy ci szanowali już wtedy zabitych i ranionych
Utworzenie w r. 1865 sądownictwa specyalnego dla rozjaśnienia tych praw, stosownie do zwyczaju krajowego, przyczyniło się do uspokojenia burzy. Jednakże w roku jeszcze 1870 były tu i owdzie zaburzenia poważne, wywołane przez sektę Hauhausów, chcących połączyć chrystyanizm z pogaństwem. W roku 1881 musiano wysłać 2, 000 żołnierzy dla pojmania proroka Te-Whiti. Nakoniec w roku 1883 król Tewhiao, uznany wodzem wszystkich prawie plemion wyspy Północnej, pojednał się z rządem i inżynierowie mogli już przejść przez powiaty dzikie i niebezpieczne dotąd "kraju królewskiego, " aby tam zbadać zaprojektowaną linią kolei żelaznej. Dziś bezpieczeństwo jest już zupełne; przez okolice najbardziej oddalone przebiegają wagony kolejowe i pojazdy publiczne; niema nawet wojska angielskiego w kolonii.
Wobec poważnej ilości europejczyków, w stosunku 94 na 100, wszelka pokusa do powstania byłaby niemożebną i krajowcy to czują. Od roku 1863 liczą w całej Nowej Zelandyi 160, 000 białych na 50, 000 do 60, 000 Maori, a na wyspie Północnej liczba europejczyków w stosunku do krajowców jest jeszcze więcej przemagająca. Ze 100, 000 prawie cyfra Maori, wykazana w spisie ludności na początku tego wieku, spadła do 40, 000 (1). Ich zapał do wzajemnego – (1) Spisy ludności dają następujące cyfry co do Maorisów: 45, 470 w r. 1874; 43, 595 W 1878; 44, 097 W 1881; 41, 969 w 1886: 41, 993 w 1891: 39, 854 w 1896. Cyfry w latach 1874 i 1878 są prawdopodobnie niższe w rzeczywi – wytępiania się, choroby, zmiana nawyknień, wywołała to zmniejszenie. Maori, dziś już chrześcijanie, ubierają się po większej części po europejsku; dzieci ich uczęszczają do szkół, wszyscy umieją mówić i pisać po maorijsku i w większości mówią po angielsku. W miastach nadbrzeżnych ich prawie nie widać; lecz w miarę posuwania się wgłąb wyspy Północnej, wioski Maori, rozsiane opodal jedna od drugiej, na pochyłościach wzgórz, są jedynemi nieomal punktami zamieszkałemi, jakie tu się spotykają. Mieszczą się tu oni małemi, gromadkami, w chatach dość obszernych, o ścianach podwójnych z sitowia, w ramach z mocnych desek, z dachem o dwóch pochyłościach, którego szczyt wznosi się do 8 lub dziesięciu stóp, lecz dach ten zniża się po bokach do trzech lub czterech stóp nad powierzchnią ziemi i wytwarza nad wejściem daszek, pod którym najczęściej przesiaduje cała rodzina.
Krajowcy nie mają powodów do uskarżania się na zarząd Anglików; posiadają więcej niż dwa miliony i pół hektarów ziemi, której wielka ilość, co prawda, zawiera glebę skąpo urodzajną w centrze wyspy Północnej. Większa też część tej ziemi jest własnością zbiorową plemion, które ciągną z niej dochody, wynajmując ją cząstkowo europejczykom. Własność atoli indywidualna istnieje i tu u Maori i juryzdykcya specyalna, zajmująca się sprawami, odno- – stości, gdyż wtedy bezpieczeństwo nie było jeszcze utrwalone. Wyspę Południową zaludnia tylko 2, 000 Maorisów.
szącemi się do ziemi krajowców, niejednokrotnie na prośby ich, dzieliła grunty, należące do całego plemienia, pomiędzy jego członków. Pomimo to wszystko idea wspólności dotąd jeszcze pozostaje tam głęboko wkorzenioną; jedna z gazet nowozelandzkich w czasie mego tam pobytu opowiadała, że gdy jeden Maori powziął zamiar zaprowadzenia karet publicznych pomiędzy jakiemś małem miasteczkiem i sąsiednią koleją żelazną, cała ludność z jego plemienia była tego zdania, iż jej przysługuje prawo bezpłatnego przejazdu, a gdy przedsiębiorca ów wymagał od nich opłaty za miejsca, odpowiedziano mu na to, że jeśli przejazd bezpłatny nie może służyć ludności małego plemienia, to czyż nie wszystko jedno, czy płacić jemu, czy europejczykom? Wobec takiego usposobienia umysłów, Maori musiał się wyrzec swego przedsiębiorstwa.
Maori reprezentowani są w parlamencie Nowej Zelandyi przez czterech deputowanych, wybieranych drogą losowania powszechnego, i deputowani ci korzystają ze wszystkich praw swych kolegów z rasy białej. Jeden z nich, pan Hone-Heke, jest nawet mówcą najzdolniejszym z całego zebrania i cieszy się wielką popularnością u kolonistów. Anglicy nie rządzą się uprzedzeniem do czarnej cery krajowców i ocierają się o nich wszędzie bez wstrętu. Podług ostatniego spisu, 250 europejczyków pożeniło się z dziewicami Maori i liczono już wtedy 4, 865 metysów, o 650 więcej, niż przed pięciu laty. Zdaje się, iż ostatecznem przeznaczeniem krajowców jest, nie powiem, być wytępionymi, lecz utonąć w masie ludności białej, której typ nie ulegnie najmniejszej zmianie, wobec liczebnej jej przewagi.ROZDZIAŁ III.
PRZYRODZONE WARUNKI ŻYCIA W AUSTRALII.
Charakter niewykończony, pierwotny natury w Australii. – Góry i rzeki. – Flora: eucaliptus. – Fauna: przewaga typów starożytnych: zwierzęta torebkowate. – Krajowcy: nagły zanik ludzi pierwotnych pod wpływem cywilizacyi.
Wyspy Nowej Zelandyi w konturach kapryśnych, o często zmieniającej się wypukłości, zdają się być kawałkiem Europy, rzuconym na brzeg australijskiego oceanu Spokojnego; znaleziono w nich nawet, usunąwszy w wyobraźni wązką cieśninę, która je rozdziela, analogię formy z Włochami. Lecz przeciwnie, Australię należałoby porównać z Afryką, ze względu na ciężkość jej rasy, na brzegi niegościnne, pustynie, ba, klimat nawet, z wyjątkiem miejscowości niezbyt oddalonych od wybrzeży oceanu. Kontynent ten, rozciągłości, wyrównywającej 4/5 Europy, we wszystkich swych cechach przyrodzonych ma coś niewykończonego. System jego orograficzny i hydrograficzny jest nader pierwotny: jeden tylko łańcuch gór, zasługujących na to miano, których szczyt najwyższy przechodzi zaledwie 2, 000 metrów, ciągnie się od 100 do 200 kilometrów na wybrzeżu wschodniem, gdy przeciwnie całe wnętrze kraju jest wielkiem płaskowzgórzem, mało wzniesionem, zbliżającem się do wklęsłości podłużnej, której dno zapełniają bagna i słone jeziora; wszystko to oddzielone rodzajem progu od jednego z rzadkich, lecz nader ważnych wyzębień w wybrzeżach Australii, zatoki Spencera; jest to układ jeograficzny, zupełnie podobny, na wyższą tylko skalę, do szotów z mnóstwem jezior słonych na południu Algieryi i Tunisu, niedaleko od zatoki Gabes. Wody nadbrzeżne, spadające z gór wschodnich i z grzbietów, na skrajach płaskowzgórza, na północy i południu są liczne, lecz małej rozciągłości. Wewnątrz, gdzie wiatry, sprowadzające deszcz, nie bywają wcale, znajduje sję tylko kilka jezior słonych, najczęściej wyschłych. Jeden tylko system rzeczny przenika daleko do środka kraju, jest to system rzeki Murray i dopływów jej, które biorą początek na pochyłości wewnętrznej łańcucha gór na wschodzie. Na karcie geograficznej wody te mają pozór dość imponującego rozgałęzienia, lecz w rzeczywistości o wiele są skromniejsze; wszystkie te rzeki, których źródła narażone na długą posuchę gorącego klimatu (na termometrze w Burku, na rzece Darling, widziano 50 stopni gorąca, a deszcze nie spadają tam po 6 miesięcy), mają nadzwyczaj niestałą, zmienną ilość wody; są to rzeczywiste rzeczułki, z wyjątkiem czterech z nich, a mianowicie: Murraya, Murrumbidży, Darlinga i Lachlanu, które zawsze pełne są wody i na których łódki płaskie mogą żeglować przez cały ciąg wiosny na kilkaset mil morskich, udając się po wełnę wewnątrz kraju. Punkt krańcowy żeglugi na Darlingu jest na 1, 700 kilometrów odległy od ujścia Murraya. Brak wszakże dobrych komunikacyi rzecznych w całej Australii nie przestaje być jednym z wielkich niedostatków tego kontynentu.
Flora i fauna australijskie przedstawiają ten sam charakter, równie niewykończony i pierwotny, jak i ziemia, która ich nosi na sobie. Kraj ten ogromny posiada nierównie mniej gatunków roślinnych, niż niewielki archipelag Nowej Zelandyi; eucaliptus jest prawie jedynem drzewem w Australii; sztywny i niezgrabny, z gałęziami pokręconemi, na których wiszą, jak długie wstęgi, łachmany kory, zakończone niewielkiemi pękami liści bez życia, ciemno-zielonemi, lub sinawo-szaremi; euaaliptus stwarza sam nieskończone lasy z przegalinami, w których trudno znaleźć bodaj nieco cienia. Wyspa Tasmania, wielka, jak dziesięć departamentów Francyi, jest jakby jednostajnym lasem, złożonym z samych eucaliptusów, a na kontynencie australijskim drzewo to pokrywa we wszystkich kierunkach przestrzenie, nierównie jeszcze większe, szczególnie przy wstępie na brzegi. Na dużych pastwiskach, na wybrzeżach Murraya i Darlinga, wewnątrz kolonii Nowej Galii i Wiktoryi, niektóre powiaty są jakby parki eucaliptusowe, rozrzucone tu i owdzie sród łąk trawnych. Gdym patrzył w porze wiosennej na doliny Murraya i Murrumbidży, w punktach, gdzie je przerzyna kolej żelazna, idąca z Sydneyu do Melburnu, zdawało mi się, że mam przed sobą krajobraz angielski, na którym tylko eucaliptus zajął miejsce dębu. Drugie powiaty, więcej oddalone od morza, są to bezmierne stepy, przeistaczające się w rzeczywiste pustynie w samym środku kontynentu. Ogromne przestrzenie ziemi bezpłodnej częstokroć bywają pokryte nieprzebytem skupieniem eucaliptusów skarłowaciałych; jest to tak zwany tam mallee scrub, niedający się uprawiać i całkiem bezużyteczny. W strefach więcej umiarkowanych w Australii znajdują się tylko drzewa w niektórych parowach, t… j… owe ogromne paprocie, lecz w miejscowościach podzwrotnikowych, liczne gatunki palm urozmaicają monotonię lasów eucaliptusowych.
Smutne to drzewo jest tu najdrogocenniejszem; dzięki jemu, gorączki, rozwijające się pod wpływem wyziewów słotnych, są nieznane wcale w Australii, która jest krajem najzdrowszym w świecie. Rośnie zaś eucaliptus i rozmnaża się z bystrością, drugim drzewom nieznaną. Europejczycy dlatego starali się go sobie przyswoić, a przedewszystkiem usiłowali zaaklimatyzować u siebie tak zwany bluegum, eucaliptus globulus, niegdyś znany jedynie na kończynach ziemi, a rozpowszechniony obecnie w całym świecie, na południu Europy, na północy i południu Afryki i w obu Amerykach; szybkość, z którą gatunek ten wzrasta, uczynił z niego przeważnie drzewo krajów młodych, drzewo, wznoszące się tak bystro, jak miasto w rodzaju San-Francisco lub Johanesburgu.
Fauna Australii równie skąpo urozmaicona, jak jej flora, posiada jedynie typy rzędu niższego i organizacyi niższej. Co do ssących, fauna australijska ograniczyły się rodzinami zwierząt, które żyły w czasach bardzo odległych epoki trzeciej w Europie i Ameryce, jak np. torebkowate, reprezentowane tu przeważnie kangurami, więcej niż w stu gatunkach, począwszy od kangura-szczura, aż do kangura olbrzyma, ważącego sto kilogramów. Więcej jeszcze dziwny Ornitorynk, czworonożny, o nogach pletwowatych, z dziobem ptasim i znoszący jaja. Ptaki są tu liczniejsze i więcej urozmaicone, często bardzo piękne, jak np. ptak-lira, lecz żaden z nich nie śpiewa. Kilka wielkich nielotów znajduje się jeszcze w stepach, w głębi kraju. Przymiotem najszczęśliwszym fauny australijskiej jest nieobecność zupełna drapieżnych, olbrzymich zwierząt. Trzy gatunki torebkowatych mięsożernych i kilka gatunków wężów jadowitych, są tu jedynemi zwierzętami szkodliwemi, jakich znaleźli europejczycy.
Krajowcy, równie jak typy pośledniejsze otaczającej Ich natury, stoją ni najniższym szczeblu ludzkości. Z cerą ciemniejszą jeszcze, niż u negrów afrykańskich, wyróżniają się włosami wijącemi się, lecz nie kędzierzawemi, a mężczyźni gęstemi brodami. Szczęki ich więcej są jeszcze wystające, niż u Negrów. Będąc przeważnie narodem koczującym, nie uprawiają ziemi i wcale nie posiadają stad, żywią się zaś owocami i zdobyczą myśliwską. Z broni ich primitywnej, jedna z nich jest najsławniejszą, a jest nią boomerang, kawał drzewa zagiętego, który wraca do tego, kto nim cisnął, poraziwszy wprzód jego pastwę. Mowa ich, której dyalekty są liczne, jest skąpym zbiorem dźwięków niewyraźnych i głuchych, mocno odróżniających się od czystego i harmonijnego narzecza Maorisów: niektórzy uczeni myślą, że są to przedstawiciele rasy upadłej, nieobcej niegdyś pewnej cywilizacyi.
Biedacy ci nie mogli przeciwstawić poważnego oporu europejczykom; walki ich z tymi ostatnimi były raczej polowaniami, nie istotnemi wojnami, i nigdy nie wywoływały potrzeby wojsk regularnych. Koloniści angielscy obchodzili się z nimi często po barbarzyńsku, jak ze zwierzętami dzikiemi, i odrzucili ich w okolice nieurodzajne, w głąb kraju, gdzie spotkało ich życie zbyt ciężkie, tak, iż liczba ich z każdym dniem się uszczupla. Nieszczęśliwe okazy tych biedaków, które widziałem na bezpłodnych równinach Australii Zachodniej, miały ciało i członki jego tak wyniszczone, iż nie mogłem pojąć, jak biedactwo to mogło trzymać się na nogach. Bracia ich, żyjący na północy, w miejscowościach podzwrotnikowych, a osobliwie w Queenslandzie, są nieco silniejsi, lecz giną także, w miarę tego, jak najdogodniejsze ich działki myśliwskie przechodzą w ręce białych. Jeśli nie mogli ci nieszczęśliwi oprzeć się najściu europejczyków, to równie też nie przynoszą żadnej korzyści kolonizacyi niektórzy z nich bywają używani przez zamożnych właścicieli stad, lecz życie to, przykuwające ich do jednego miejsca, staje się dla nich, po niejakim czasie, uciążliwem i instynkty ich koczownicze biorą górę, w ślad zaczem opuszczają swą służbę, tłómacząc nię jedynie niezwalczonym pociągiem do koczownictwa. W Queenslandzie utworzono policyę z krajowców, dla utrzymania porządku śród plemion burzliwych. Za kilka dziesiątków lato dzikich australijczykach będzie zaledwie słabe wspomnienie. Zmieszanie się dwóch ras, tak dalekich od siebie, jak biali i ci biedacy pierwotni, byłoby zjawiskiem zbyt rzadkiem, a gdyby nawet było możebnem, to miałoby mniej jeszcze wpływu na losy Australii, niż czerwonoskórzy na losy Stanów-Zjednoczonych.