- W empik go
Nowe studja literackie. Tom 1-2 - ebook
Nowe studja literackie. Tom 1-2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 416 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
J.I. Kraszewskiego
Nakładem S. Orgelbranda Księgarza, przy ulicy Miodowej Nr. 496.
1843.
Za pozwoleniem Cenzury Rządowej.
w Drukarni S. Strąbskiego, przy ulicy Bednarskiej Nr. 2690.
Korrekta podług pisowni Autora.
Wydając pierwszy tom Studjów, nie sądziliśmy wcale, aby nam przyszło ciągnąć je dalej; zebrawszy w nim i dawniejsze i nowe o kwestjach literackich artykuły, oddaliśmy je na sąd czytelników, ze zwykłą rezygnacją na wszelkiego rodzaju wyroki. Z podziwieniem spotkało nas lepsze, niżeśmy się spodziewali przyjęcie; kilka osób, których zdanie cenim wysoko, życzyły nam rozwinąć obszerniej, rzucone w pierwszej xiążce myśli, inni zachęcali nas do zastanowienia się szczegółowego nad dawnemi pisarzami polskiemi. Łatwo nam było pochlebnej rady posłuchać, a zebrane dawniej materjały, ułatwiły dalszą pracę. W tym tomie dajemy czytelnikom naszym, dwa artykuły o literaturze teraźniejszej i krytyce, Rys dziejów języka polskiego, będący wyjątkiem z Rozprawy konkursowej, napisanej dla otrzymania katedry języka polskiego Uniwersytecie S. Włodzimierza; rozprawy aż nadto dla nas pochlebnie ocenionej przez Radę Uniwersytetu, która nas na tę posadę wyznaczyć raczyła, a zająć jej tylko nieprzewidzane niedozwoliły nam okoliczności, – nareście rozbiór dzieł Klonowicza, a mianowicie jego sławnej Victoria Deorum.
Ten ostatni artykuł był wprawdzie drukowany przed kilką laty w Wizerunkach naukowych, aleśmy go teraz poprawili i uzupełnili.
Następne tomy, zawierać będą przegląd pism, prawie wszystkich znakomitszych pisarzy dawnych polskich, jako: Kochanowskiego, Reja, Górnickiego, Grochowskiego, Miaskowskiego,
Twardowskiego, a z późniejszych: Trembeckiego,
Naruszewicza, Krasickiego.
Przegląd ten przeplatany będzie artykułami o nowej literaturze i nowych dziełach, zasługujących na obszerny rozbiór.
Niemożemy oznaczyć jeszcze, jaka, jeśli Bóg życia dozwoli, będzie obszerność tych Studjów; każdy tom stanowiąc osobną całość, zupełnie odrębną, nieobowiązując do nabywania reszty, oznaczony jednak będzie bieżącą liczbą dla rozróżnienia. W przeciągu roku, ukaże się mniej więcej dwa tomy; możemy to przyrzekać, mając znaczną liczbę dawniej nagromadzonych materjałów, które tylko porządkujem i przerabiamy. Nie będziemy tu protestować się przeciw żadnej krytyce, ani dziękować za pochwały, pierwszego ciągu Studjów; prosiemy owszem sami o jak najżwawsze krytyki, o jak najmniej ogólników pochwalnych, które niedowodzą nic, nad wielką grzeczność i uprzejmość autorów. Spór w przedmiotach takich, jest pożądany; a jeśli w walce o prawdę, dostanie się komu po uszach, (choćby mnie samemu), chlubna to będzie rana, zyskana w bojn o dobrą sprawę.
J. I. Kraszewski.
D. 20 Listopada 1842 roku Gródek.I. SĄD KRYTYKI I CZYTELNIKÓW.
Krytyka jest rozpoznaniem (recenzją) i rozbiobiorem dzieł, jest ukazaniem na ich zalety i wady. Krytyka, powiadają, kieruje zdaniem ogółu o utworze i wyrozumowywa uczucia, jakich doznają czytelnicy, niewiedząc co je rodzi. Krytyka jednem słowem jest analizą, jest rozbiciem dzieła na jego części składowe, pierwiastkowe, ocenieniem ich wartości pojedynczej i wywagą całości. Krytyka jest rozbiorem. Możeż się ona jako rozbiór korzystnie do wszystkiego i zawsze zastosować? Rzeczy, które czuć koniecznie potrzeba, aby je ocenić, podpadająli pod tak zwaną pospolicie krytykę?
Całe państwo poezij, czy i jak jej podlega? Są to zapytania, które rozwiązuje dwoista natura krytyki. Jest krytyka, cała rozumowa, cała analityczna, zimna, prawidłowa, czepiająca się formy i litery; jest druga, która nieinaczej się tworzy, jak wychodząc z uczucia; krytyk czyta, czuje głęboko, a nareście, gdy sprawę zdaje ze swego uczucia, bada w sobie, dla siebie i dla nauki ogółu, jego przyczyn. Taka tylko krytyka dla dzieł imaginacij, uczucia, natchnienia, dobrą być i sprawiedliwą może. Ale zawsze dobrą i sprawiedliwą tylko względnie do indywiduum, jakie ją tworzy.
Jeśli co do krytyka, trudno bywa bez względnie prawdziwą i sprawiedliwą w oczach wszystkich. Dla czego? Bo ona zawsze jest tylko wyrazem zdania jednego, pojedyńczego, człowieka i od moralnej wartości jego, wartość jej zawisła.
Weźmijmy z historij literatury przykłady, a przekonamy się, jak bardzo rzadko, krytyka officjalna, została ostatecznym sądem dla dzieła. Pospolicie potomność odrzuca je całkiem i tworzy zupełnie nowe o utworach pisarzy zdanie. Krytyka indywidualna zostaje zdaniem tych tylko, którzy sympatyzują z jej autorem. Im więc krytyk dobitniej będzie w sobie, sobą, wyrażał i przedstawiał uczucie i zdanie ogółu, tem krytyka jego będzie pewniejszą sankcij i przyjęcia. Tymczasem najpowszechniej się dzieje, że nietylko krytykę współczesną zbija sąd potomności, ale nawet uczucie współczesnych samych. A gdy tak jest, krytyk, może się wziąść do innego rzemiosła (bodajby miał szyć buty (*) nic on nie sprawi i nie dojdzie do niczego swoją krytyką.
Powtarzamy, ogółu sąd, jest jedynym sprawiedliwym sądem. Składa się on z pojedyńczych zdań, mało od siebie różnych, jednej barwy i charakteru, które formują jedno zdanie – bezwzględnie w swoim czasie i miejscu, prawdziwe. Zdanie czyli sąd ogółu, potem się poznaje, że je usłyszysz z ust najróżniej usposobionych ludzi, co sobie nigdy swych myśli przelać nie mogli. – Zdanie ogółu, maluje czucie ogółu. Vox populi, vox Dei. Rozumie się, że za ogół bierzemy, część najoświeceńszą w narodzie. Zdanie to jest jedynym sprawiedliwym sądem o dziele i takowe potomność potwierdza. Krytyk przedtem zdaniem, jest niejako adwokat przed sądem, co wnosi sprawę, broni jej lub potępia, ale sam nie decyduje. Wpły- – (*) Ne sutor itd.
wać on może na decyzją, ale jej ogłosić nie w prawie.
Nie myślmy, ażeby pochlebiać potrzeba było tłumowi i jegom passjom, aby cię tłum osądził pochlebnie, aby cię do serca przycisnął. Nie, ón gorzką nawet prawdę uczuje i przyjmie; ón się da pisarzowi poprowadzić, skoro pisarz i ón współczują z sobą.
To co w listach swych, napisał Seneka (*) iż nie chciał podobać się ogółowi, bo co chwalił ogół, ón tego nie umiał, a co ón umiał, tego ogół nie mógł chwalić, maluje i czas w jakim pisał i pisarza. Za wzgardę, wzgardą dziś zapłacono Senece, ceniąc go tylko jako zręcznego szermierza i sofistę. Dziś o nim że samym zdania wszystkich, zlały się w jeden sąd powszechny.
Pisarz nie potrzebuje pochlebiać, aby byt zrozumiany, uczuty i oceniony, ón ma być tylko częścią wyrażającą całość sobą, a co utworzy w jakimkolwiek kierunku, mając swój zaród, swoją przyczynę, równie w nim jak w całości, którą wyraża, przez nią zostanie przyjęte. Też są warunki krytyki, co indywidualnem nie będąc zdaniem, chce głosem powszechnym – (*) Nunquam volui populo placere, nam quae ego scio non probat populus, quae probat populus ego nescio. Seneca Epist. XXIX.
przemawiać. Krytyk, zasługujący na to nazwanie, którego głos ma pójść dalej nad swój wiek, winien też jak pisarz, wyrażać ogół, czuć z ogółem i być niejako tem tylko wyższym od niego, że sobie sprawę z siebie zdać umie, że ma samopoznanie, którego tamtemu brakuje.
Krytyk, aby zdanie jego zostało przyjęte, winien w niem tylko wydać to, co wszyscy czują, nie co ón osobiście, indywidualnie doznaje, winien być tłumaczem ludu. To co zowiemy ogółem, powszechnością, ludem, jest częścią najoświeceńszą narodu, jakeśmy powiedzieli wyżej. Część ta dawniej niewielka, dziś coraz jest liczniejszą. Kiedy oświecenie było udziałem klassy, professją, że tak powiem pewną, zdanie tej klassy stanowiło zdanie powszechne. Ale naówczas, przez to samo, że ci tylko prawie czytali i sądzili, co sami także pisali i tworzyli, zdanie ogółu, bywało niesprawiedliwe, bo niem kierowały często osobiste i stronnicze niechęci. Dlatego to, ze starożytnych pisarzy, częściej czytujem odwołania do sądu ludzi wyborowych, do kwiatu klassy oświeconej, współczującej z pisarzem, częstsze narzekania na brak związku, między autorem, a ogółem. Takiej natury jest wyżej cytowany wykrzyknik Seneki i jedno miejsce Plutarcha, żalącego się, że niemoże mówić co chce, bo to by nie uszło, a tego co by uszło, mówić nie chce (*).
Dzisiejszy stosunek pisarza do ogółu, jest cale inny, a zdanie ludu oświeconego (nie już klassy tylko jednej, z niewielkiej liczby uczonych złożonej), daleko bardziej stanowcze, daleko prawdopodobniej sprawiedliwe.
Przypuszczono w filozofij rozum zbiorowy, rozum powszechny, zgadzający się na jedne prawdy, będące zasadniczemi i bezwzględnie prawdziwemi; czemużbyśmy nie mieli przypuścić, że zdanie zbiorowe, zdanie większości, jest najsprawiedliwsze i jedyne prawdziwe??
Ale wróćmy do Krytyków. Ci adwokaci, wnoszący sprawę przed sąd potomności, najczęściej ją dotąd przed nią przegrywają. Nie brak nam dawnych i nowych przykładów ślepoty krytyki, która stawiąc się prawie zawsze na stanowisku przeszłości, sądząc dla przeszłości, że tak powiem i z przyjętych praw przez nią, na nic się nie zdała, skoro krok dalej postąpim.
Krytyka nie idzie nigdy równym krokiem z całym ruchem umysłowym, z literaturą, ona – (*) Οίς μέν έγώ δεινός, δυχ δ νϋν xαιρδς, οϊς δέ ó νύν xαιρδς… έγώ δεινός (Vita Isocrat. Plutarch).
się wlecze za nią, ciągniona przez nią, wlecze się powolnie, ociągając, oglądając w tył i wzdychając do przeszłości. Krytykę wiedzie z sobą literatura, nie krytyka literaturę; toż samo dowodzi, jak ona jest słaba, zawsze prawie, jak małą gra rolę. Najrozgłośniejsze zdanie krytyka, zaszumiawszy jak wykrzyk wśród głośnego chórowego śpiewu, tonie w odgłosie jego.
Rzadko, nadzwyczaj rzadko, krytyka odważy się postąpić naprzód i proroczym zawołać głosem, a wówczas natchniona, odbije się echem w potomności. Ale taką krytykę tworzą pospolicie, wcale nie tak zwani z powołania krytycy.
Krytyka ze stanowiska przeszłości, jest jedna z najfałszywszych, opierając się na spełnionem, sama się wskazuje na zapomnienie, na odepchnięcie. Protestując się przeciw wszelkiemu postępowi, któren jakikolwiek jest, postępem się nazywa, zostaje za nim w tyle. Ginie głosem wołającego na puszczy.
Równie niedostateczną, nieskuteczną jest krytyka indywidualna, a tem może niedostateczniejszą, im wybitniejsza indywidualność, im sprzeczniejszy duch co ją tworzy, z duchem ogułu, z usposobieniem powszechnem. Taka krytyka, jest tylko ciekawym pomnikiem sposobu widzenia, postrzegania i sądzenia, ale miejsca niema w historij literatury i ruchu umysłowego.
Są dzieła, którym krytyka nic zarzucić nie może, nic nie zarzuca, owszem wychwala je, wynosi, wskazuje za wzory; a przecież nikt ich nie czyta, nie przypadły do serca nikomu, nie słychać o nich, tylko z tytułu znane, rodzą się i w aureoli pochwał, niepoznane, nie czytane, zamierają.
Są inne, na które krytyka najzajadlej następuje, które z błotem miesza, których wady dobitnie wskazuje, które potępia i zabija; a jednak są czytane namiętnie, żyją i żyć będą, przeżywszy bezsilny głos krytyki. Czem się to dzieje? Tem właśnie, że krytyka nie jest i być nie chce, głosem ogółu, tylko wyrazem zdania indywidualnego lub zdania partij. Żaden krytyk nie pomyślał, czy ma to współczucie z ogółem, które jedynie go poświęca i zdolnym do tego powołania czyni, żaden nie sprobował się wprzód nim zaczął pisać, nie zastanowił się nad Jem, czy pierwsze jego zdanie przyjęte zostało lub nie! Tym czasem powtarzamy, krytyk jak pisarz, winien być tylko organem ogółu, wyrozumowującym jego uczucie, winien podsłuchiwać głos ludu i wypowiedzieć, co słyszał, winien pisać jak pisał ów muzyk swoją diabelską
Sonatę(*), pod dyktowaniem niewidzialnego
Jeśli zdanie krytyka różni się zupełnie od powszechnego, powinien zdać sobie sprawę, z przyczyn tej różnicy i jej natury–powinien się zastanowić sumiennie nad sobą, czyli się nie rozbratał z zdaniem powszechnem i nie poszedł ciasną drożyną widoków stronniczych, zastosowań systematycznych. Kry tyk jakeśmy rzekli, utwory sztuki rozpoznając, naprzód czuć powinien, potem rozumować i rozbierać. – Czucie powinno być dla niego skazówką najpierwszą, bo utwory natchnienia, uczucia, sercem i duszą wprzód się powinny czytać niż głową. Wskaże mu potem rozum, zastanowienie chłodne dla czego tak jest, jak jest i dla czego tam a tam, nie uczuł co by był uczuć powinien. – Swoje własne jednak uczucie krytyk powinien poddać niejako (chcąc aby jego rozbiór sankcjonowało zdanie powszechne), uczuciu powszechnemu, które ma podsłuchać nie ważąc lekce jego objawień. On za powszechność rozumować, ona za niego czuć prawie powinna. Budować ma natem założeniu; inaczej zbuduje kruchą lepiankę jednodniową, do której nikt zajrzeć nie przyjdzie, inaczej krytyka jego będzie pojedynczym – (*) Podobno Tartini, bez znaczenia głosem, jakim dziś prawie są wszystkie nasze krytyki, do których po upływie pewnego czasu zajrzeć bez zdumienia nie podobna. Krytyka bowiem więcej jeszcze niż cała literatura starzeje i zostaje w tyle od powszechnego ruchu, dla tego, że w początkach już, była tuż w prawdzie za literaturą, ale zawsze już w tyle. Spójrzmy dzisiaj na sądy przed dziesięcią laty, przed piętnastą wywoływane na utwory, które trafiły do serca ludu i zostały okrzyknione arcydziełami, spójrzmy a przekonamy się jak były fałszywe. Dopiero powszechny odgłos uwielbienia, naprowadził krytykę na właściwą drogę, zmusił ją do szukania tam piękności, gdzie ich wprzód dojrzeć nie mogła, otworzył jej oczy.
Krytyka jest terminem historycznie środkującym między dzieły a teorją. Z niej i z nich rodzi się dopiero tak zwana teorja, przychodząca wówczas, gdy literatura albo osłabła i bezsilna kona, albo w udzielnej sferze tworzyć zaczyna. Naturalna tendencja krytyki sprowadzania utworów wszystkich, do najprostszego ich wyrazu, do ogólnej formuły jedynej, czyni ją zimną i oschłą. Zamiast iść z postępem, ona chce uprawidłować postęp i dla ułatwienia sobie sądu w miejscu osadzić wszystko. Analiza anatomiczna zawsze jest najłatwiejsza na trupie. To też krytyka współczesna niesłychanie trudna, kaleczy siebie i to co rozbiera, a najswobodniej panuje dopiero na martwych, na smętarzu literackim, w wiekach niepłodności – odrętwienia. Krytyka, powiadają, jest potrzebną dla pisarzy, potrzebną dla ogółu – pierwszych i drugich ona prowadzi. Tak – prawda, ale o tyle tylko, o ile idzie z ruchem umysłowym wieku i współczuciem powszechnem; o tyle o ile pisarzy skierowuje ku ogółowi, ogół ku pisarzom, pośrednicząc i tłumacząc tylko. Krytyk jest, rzekliśmy, adwokatem przed sądem potomności nieodwołanym i ostatecznym, – krytyk także jest adwokatem ogółu, ón wyraża to co ogół czuje i myśli, a czego wyrazić sam niepotrafi.
Taką powinna być krytyka, ma li mieć istotne w literaturze i jej historii znaczenie. Jest li taką dzisiaj?? o tem bardzo jeszcze wątpiemy. W powszechnej krytyce, nie tylko u nas, ale wszędzie, brak sumienia, brak uznania swojej ważności, nadto pośpiechu, nadto lekkomyślności, nadto zarozumiałości. Krytyk bierze dzieło pod sąd, niepytając jakie ono wrażenie zrobi na nim, co zawiera, ale do jakiego autor należał stronnictwa, do jakiego wyznania literackiego. Nie czytając, już wie co ma powiedzieć, czego będzie szukał w pisarzu, na co nastawał. Nie daje się uczuciu, odpycha je, a mimowolnie uczuwszy co piękne, tai się z wrażeniem swojem, usiłując wyrozumować przeciw sobie samemu nawet, że to co utworzył pisarz, pięknem i dobrem być niemoże, szukając czasem sposobów dowiedzenia, jak dalece lepiejby było, gdyby było inaczej!
Krytyka niesumienna, jest zupełnie bez znaczenia i bez celu. Nikogo ona niepowiedzie za sobą, a odgłosem nawet swoim, wzbudzając często ciekawość do dzieła, naprowadza na przeczytanie go i ocenienie całkiem sobie przeciwne. Autorowie kierować się nią nie myślą, powszechność nie może; – głosy krytyków niepoświęconych odzywają się jak brzęki owadów i nikną. Nikt z niemi nie sympatyzuje, prócz takich co zdania swego nie mają, a wziąwszy cudze, nie wiedzą z którego końca niem sobie usłużyć.
Krytyka także jest kapłaństwem; nie jest to wyjawienie zdania jedynego wyłącznego, ale powinno być głosem ogółu, lub wyrazem tego głosu. Im więcej głosów powie na nią, że jest prawdziwą, tem będzie prawdziwszą, tem pewniej absolulnie (w swoim czasie i miejscu) prawdziwą. Krytyka, która całą sferą, całym widnokręgiem, różni się od zdania powszechnego i będąc mu przeciwległym biegunem, sądzi, że pokieruje zdaniem ogółu – jest bezskuteczną i do niczego nie wiedzie, mieniąc się wyższą nad pospolity sposób widzenia rzeczy, jest zboczeniem tylko lub cofnieniem się.
Powiedzieliśmy to kilkakroć i dowodem za nami jest cała niemal historja literatury, że krytyka idzie za literaturą, z literaturą, ale dotąd nic widzieliśmy jej, aby szła kiedy naprzód. Naturą jej jest pracować nad spełnionem, nad przeszłem, szukając punktu porównania zwraca się nieustannie w świat przeszły, ogląda martwych – ztąd tendencja jej do zostawania w tyle, do cofania, i usiłowanie wstrzymania wszystkich z sobą. Krytyka w znaczeniu jej dotychczasowem jest – negacją nieustanną.
Nie było by tak, gdyby krytycy chcieli się przekonać, że powinni być tylko tłumaczami ogółu, wyrazicielami jego myśli. Naówczas krytyka istotnie szła by na równi z literaturą, sympatyzowała z nią i część jej stanowiła. Krytyka raz przejęta duchem powszechności, potrafiłaby tymże duchem kierować, prostować jego zboczenia j oczyszczać sąd ogółu. Tego dokazać nie może stawiąc się przeciw niemu, obok niego, a nigdy w nim i z nim, działając w innej własnej sferze, niedostępna duchowi wieku i narodu, i pochwycić go niemogąc.
Krytyka indywidualna największą jest wadą, że najzupełniej do niczego się nie przydała i jest, jakeśmy rzekli, bez znaczenia. Zdanie pojedyńczego człowieka wysłuchane zostaje z mniejszą lub większą uwagą, w miarę jak człowiek ten większe lub mniejsze wzbudza zaufanie, a potem zapomniane. Tam tylko gdzie pojedynczy człowiek stał się organem ogółu, gdzie wypowiedział czucie powszechne i wychodząc z punktu, na którym stoją wszyscy, podszedł krokiem dalej od wszystkich, tam tylko skutecznie działa. Ta tylko część krytyki jego cóś waży. Resztę zabija i przeważa, zmazuje szmer równej wagi, a większej liczby zdań indywidualnych, co malując człowieka i jego usposobienia, nic więcej nie malują i nie znaczą.
Krytyki w duchu ogółu, nie tylko bywają przyjęte i sakcjonowane przez potomność, ale w współczesnej literaturze, zyskują rozgłos, znaczenie prawdziwe i zaraz wyróżniają się dobitnie od krytyk indywidualnych i stronniczych, stojąc od nich wyżej, bo na równi najwyższego sądu – sądu powszechności.
Lecz powiecie mi, krytyka przecie nieraz, jak widziemy, spowodowała całkowitą w zdaniu i wyobrażeniach ogółu, odmianę, krytyka wywróciła nieprawnie nabyte tytuły sławy i wywiodła imiona nieznane z niesłusznego zapomnienia? Proszę o przykłady. Bywało tak w istocie i dzieje się dziś jeszcze; wszechmocność krytyki na martwych już literaturach i dziełach zapomnianych, wszechwładnie się okazuje. – Łatwo jest krytyce mówić do przekonania, gdzie nikt jej nie przeczy, gdzie mówi sama, bo sama jest tylko. Łatwo wywrócić sławę, która była czczym tytułem, ale widzieliśmy stokroć jak bezsilna przy jenjuszach olbrzymach, co zajmując wszystkich, czytani są zawsze i wzbudzają zawsze jedne uczucia, pomimo najróżniejszych krytyk. Czemu krytyka nieraz zajadle kąsając Homera, Danta, Shakspearea – rozbiła się o nich??
Czemu drugich tak łatwo powaliła o ziemię? Zaledwie upodobanie ogółu w pisarzu ustało, chwytając porę krytyka występowała, aby zabić – umarłego. Chodziła po placu boju ścinająć głowy poległym. Lecz gdy ogół sercem przystał do pisarza, co zrobiła kiedy krytyka??? W powszechnym zapale, uniesieniu, uwielbieniu, głos krytyki rozbijał się jak brzęk muchy, gdy ryczy morze i wiatry szumią. Niepotrafiła ona nawet wyrobić tak nazwanej reakcij, póki zarodek jej nie wykluł się sam w powszechności, raz wykluty łatwo już było wyhodować krytyce.
Cóż więc znaczy krytyka indywidualna, krytyka sama przez się, krytyka jako zdanie sprawy z jednego zdania, jako jedno przeczenie, gdzie ogół jest przeciw niej? – najzupełniej nic. Często bardzo krytyka sił swych próbuje, nie już negacją, ale tworzeniem, biorąc na się reabilitacją imion zapomnianych lub zapoznanych, tworząc, że tak powiem, nowych ludzi, nowych pisarzy. Zwracając tym sposobem uwagę na nich, jeśli krytyk miał przeczucie smaku i zdania powszechności, udaje mu się dojść celu i wynieść na piedestał swego bohatera; przeciwnie, jeśli to tylko wybryk indywidualny, nie wiedzie do niczego. Na chwilę wypłynąwszy nad fale, imie nieznane na wieki znowu w nich tonie.
Missją krytyki przedewszystkiem, jest i powinno być, torowanie drogi dla historij literatury; małe jest jej działanie na pisarzy, żadne prawie na ogół, zawsze widziemy ją śpiesznie doganiającą literaturę, ale zawsze w tyle – niechżeby pojęła się i raz wyszła z błędnego stanowiska. Usiłując panować teraźniejszości, a zawsze za nią prawie zostając, lub jedną przynajmniej nogą na smętarzu przeszłości, nie może krytyka działać skutecznie. Zamiast opierać się na tej przeszłości, która ją oddala od właściwego stanowiska i cofa, niechby stanowczo oparła się na zdaniu ogółu i z niego wychodziła, niechby poddała się mu i usiłowała tylko zbadać przyczyny uczucia powszechnego, wyłożyć je. Tym sposobem objaśniła by teraźniejszość i potrafiła nią kierować, do niej należąc, w niej będąc, część jej stanowiąc. Nie wlokła by się z tyłu, ale szła równolegle z literaturą. Na krytyka nie subtelnej zdolności nicowania i wywracania wszystkiego, nie szermierskich talentów stylu szukać by należało, ale wyraziciela doskonałego zdania i uczucia powszechności; któren by to zdanie i uczucie wyrazić, wyrozumować potrafił, co by miał jedno tylko więcej od ogółu – samopoznanie.
Taki krytyk istotnie działać by mógł i na ogół i na pisarzy, a jego zdanie stanowiąc część historij literatury, nie poszło by w zapomnienie, potomność by je uznała, jeśli nie absolutnie prawdziwem, to przynajmniej w miejscu i czasie. Tym czasem głosy krytyki, są to rysy nie do historij literatury, ale do drobnej historij stronnictw politycznych, literackich, lub wprost do biografij krytyków, głosy martwe i bez oddźwięku, co w długiem życiu dzieła, rzadko mu towarzyszą, najczęściej ozwą się przy narodzeniu proroczo, zawstydzą się kłamstwem swem i na wieki umilkną; lub znowu dźwięczą rozgłośnie gdy już dzieło dawno umarło, a każdy się dziwi, dla czego tak uparcie się odzywają o nieexystującem.
* * *
Każdy czyn jest wcieleniem myśli, i każdy utwór sztuki, jest także realizacją, wcieleniem idei mniej więcej szczęśliwem i silnem. Do krytyki należy rozpoznać ideę i jej wcielenie, to jest myśl i formę, powiedzieć jak się do siebie mają, czy się z sobą godzą i czy z siebie nawzajem wypływają. Aby tego dojść, krytyka ma przed sobą ideał dzieła wymarzony i porównywa go z dziełem samem. Ukazanie różnic ideału tego od rzeczywistości, ukaże niedostatki dzieła. W dawnej literaturze, ideały służące za miarę porównania, stały gotowe. Niepotrzebował ich krytyk wymyślać, miał je dane, miał prawidła niezmienne, do wymierzenia idei i ocenienia formy. Krytyka była tak łatwą, że się w końcu stała prawie bezmyślną i mechaniczną. W każdym uprawianym rodzaju, były wzory ' uważane za najwyższą doskonałość, krytyk brał je do porównania i niemi wzrost nowego dzieła mierzył. Zjawiała się Epopeja – wywodzono epopeję starożytnych, zaśpiewał kto odę, brano Horacego do ręki, aby zobaczyć, czy zupełnie tak natchniony został i prawidłowie wcielił swoje natchnienie autor. Czasem doskonale naśladujące nowsze twory ułatwiały porównanie. Krytyka szła mierząc i przymierzając tylko, a co nie podchodziło do miary, brakowała z pogardą. Dziś cale co innego; mamy literaturę prawie bez prawideł, (w której raczej prawidła są, ale nie było czasu ich wyciągnąć jeszcze), niezgodziliśmy się na arcydzieła do porównania służyć mogące, krytyka więc cale inaczej postępować sobie musi. Niema się ona na czem oprzeć, prócz indywidualnego pojęcia rzeczy i własnego ideału. Krytyk stawi przed sobą nie już jak dawniej arcydzieło exystujące do porównania, ale ideał wymarzony przez siebie na umyślnie. Ideał ten w miarę jak chce, może wynieść wyżej daleko nad dzieło, które sądzi, lub zniżyć go ku niemu. Nic mu arbitralności nie broni, nic od niej go nie zasłania.
Jego wymysł jest prawem, pojmiemy łatwo, jak ten wymysł indywidualnie różny być może i często fałszywy, jak sąd oparty na porównaniu z takim ideałem, często krzywym być musi. Do tego – w dawnej literaturze, zbliżenie w for – mach i ideach do utworów uważanych za najdoskonalsze, było poczytywane za zasługę, dziś toż samo, jest grzechem. Potrzeba przedewszystkiem oryginalności. Krytyk obszerne ma pole do okazania, jako nikt oryginalnym w istocie nie jest. Znajdzież się bowiem myśl i forma, bez zarodku w przeszłości, bez jenealogij, co by się nie dała do czegoś przyrównać i od czegoś wyprowadzić??? Krytyka w nowszej literaturze, jest więc samopaśnem uganianiem się za ideałami, których arcydzielności nic nie potwierdza i nikt nie uznaje, jest nie podpartą niczem, wahającą się, słabą. Taka krytyka odzywać się musi bez przekonania, a przekonanie zastępując wrzawą, krzykiem i udaną pewnością siebie, wydaje się łatwo, że niema prawdziwej siły i podpory w niczem. Na tysiącu sprzeczności złapać ją można, dziś odwołuje się do przeszłości i staje na zapomnianem stanowisku, jutro wybiega naprzód ze swoim własnym ideałem w ręku, któren sama tylko ubóstwia i za wzór uznaje. A jak dawna krytyka grzeszyła przywiązując się do formy i tę uważając za koniecznie pewnemi warunkami, pewne myśli wyrażającą; tak nowa często zapomina całkowicie o formie, wiążąc się do idei. Nieśmie ona stanowić nowych form i nie umie sobie zdać sprawy, jakie są lepsze, zarówno więc przyjmuje najwyszukańsze i najprostsze, najstosowniejsze i najdziwaczniej wybrane. Tym czasem zastanawiając się nad ideą i rozwinieniem jej w dziele, a niechcąc się zniżyć do rozpatrywania drobnych szczegółów, nieodbicie jednak do harmonijnej całości potrzebnych, upoważnia niejako milczeniem swojem nadużycia wszelkiego rodzaju, licząc je wszystkie na karb natchnienia, gdy są po większej części, zimną rachubą lub naganną opieszałością i nierozwagą. Nigdy formy, nigdy styl nie był tak zaniedbany, nigdy język tak zuchwale kaleczony, jak pod panowaniem dzisiejszej krytyki. Widziemy wychodzące dzieła, których autorowie, grammatyki, pisowni, znaczenia wyrazów nie znają. Piękne w nich myśli okupują usterki stylu, ależ najpiękniejsze myśli, aby w całem świetle zajaśniały, powinny być przynajmniej niepokaleczonym wyrażone językiem.
Widziemy z tego wszystkiego cośmy wyżej powiedzieli, że dzisiejsza krytyka, jest bezskuteczną i bezsilną. Potrzeba jej koniecznie czegoś co by ją uprawniło, usankcjonowało, na czem by się oparła; bo osobistego widzi mi się nie dosyć nigdy, a tam gdzie się wyrokuje o utworze dla wszystkich przeznaczonym, mało jednego arbitralnego zdania.
Widziemy znowu, że i dawna i nowa krytyka w rozpoznawaniu wartości dzieł, niema słuszności za sobą. – Sądy jej unieważnia potomność, i krytyka coraz poprawiać się musi, przystając na wyrok ogółu. Co dziś okrzyczała złem, jutro uwielbione przez wszystkich, dobrem uznać musi, zapominając co mówiła przed chwilą. Dla czegóż więc nie wyrzec by się indywidualnego zdania, usiłując wniknąć w sąd ogółu i ograniczyć się wyrozumowaniem go, wykładem jego racjonalnym? gdy sąd ogółu (zawsze w miejscu i czasie) jedynie się okazuje sprawiedliwym.
Vox populi, vox Dei. Zawsze głos większości oświeconej potwierdziła potomność; rzadko krytykę indywidualną usankcjonowała przyszłość, przyjmując ją za wyraz swego sposobu widzenia.
Krytykiem więc dzisiaj najsprawiedliwszym i jedynie namaszczonym, nazwę, nie zręcznego budowniczego systematu i tworzyciela ideałów, ale człowieka, co jak każdy inny pisarz narodowy, uznany został przez ogół, za organ jego, co w sobie wyraża usposobienia narodu i czuje jego uczuciem i instynktowie trafia na sądy mass. Takiego tylko krytyka głos i dla pisarza i dla czytelników, będzie ważnym, nauczającym, stanowczym. Odwołać się od niego pod sąd większości nie można, bo całą ma za sobą; walczyć z nim jednemu nie podobna. Indywidualne przekonanie autora o wartości własnego utworu, ustąpić musi zdaniu, które podziela większość. To dla pisarza.
Ogól w duchu sądu rozpoznając swój sąd własny, da się naprowadzić na dalsze jego wynikłości, da się nawet w części sądu swego sprostować, gdy punkt wyjścia krytyka i ogółu jest jeden. To dla czytelników.
Krytyka więc zamiast jak dawniej opierać się na prawidłach pewnych, wyciągnionych sztucznie i dość arbitralnie z dzieł uznanych za idealnie doskonałe, dziś winna uznać jedynym prawidłem sąd i smak ogółu; a krytyk co się w urywkach swych niezgadza z sądem ogółu, może być pewien, że błądzi. Odwoływanie się do potomności, bardzo wygodne dla krytyków i pisarzy, dowodzi tylko braku związku między ich czasem a niemi – a zatem zupełną ich nieużyteczność na miejscu i w czasie, w jakiem są.II.
Forma tak jest nieodłączna od myśli, jak ciało (w teraźniejszej naszej kondycij ziemskiej) od duszy; pojąć jednego bez drugiego niemożna. Rodzi się myśl w kształcie już pewnym danym, jest z nią zarodek formy przychodzący na świat; ten artysta tylko rozwija. Jest to dziecię, które sprawą jego wyrasta na męża. Jeśli ón pojmie formę daną mu z myślą razem, jeśli ją dojrzy, da jej kierunek taki jaki jest jej właściwy, konieczny, tedy doskonałe wyda dzieło. Zapoznając jej przyszłość, mordując się na wychowanie tego dziecięcia na olbrzyma, gdy w niem sił po temu niema, artysta utworzy coś słabego i chybionego. Cała sztuka zależy natem, aby rozpoznać właściwą myśli formę, formę jej konieczną, z której zarodkiem przyszła ona na świat. W tem cały jenjusz artysty-pisarza. W ówczas kiedy jeszcze literatura kunsztowna nie exystowała, nie było niebezpieczeństwa, aby kto zgwałcił formy przedmiotom stosowne, natchnienie wylewało się bez myśli o sztuce, bez pojęcia jej exystencij. Dla tego tez niema przykładu, w płodach początkowych ludów, aby myśl jaka objawiła się pod nie stosowną formą. Nie było zaprzątnienia sztuką, nie było rozmysłu, nie było nadewszystko wyszukiwania coraz nowych form i wydziwiania niemi, nie chodziło o uderzenie nowością, chodziło jedynie o objawienie swej myśli. Nie szukał poeta formy, posłuszny był pierwszemu natchnieniu. Sztuka nie exystowała, jak tylko ona się zjawiła, niebezpieczeństwo niestosownych form, zjawiło się. Sztuka zaś zjawiła się, gdy pierwszy poeta, spójrzał na dzieła swoich poprzedników, rozpatrywał się w nich, dla dojścia jak tworzyli, co pod jaką objawili formą, i swoje uczucia, myśli, w naśladowanych już objawił kształtach. Tak więc każdy przedmiot przynosi z sobą na świat formę jedyną, konieczną, sobie właściwą. Są uczucia co rodzą pieśni, jak są ziemie co rodzą pszenicę – z tych uczuć wyrosnąć może i poemat, ale blady i bezsilny, jak na tej ziemi wyrosnąć może inne ziarno, ale mizerne i cherlawe. Są wypadki, których konieczną postacią jest dramat, są inne, którym przystoi szata epiczna itd. itd. Trudno jest z góry zadeterminować, określić, i matematycznie granice formom naznaczyć. Praca około tego była by podobną przeszłowiekowym estetycznym pomiarom, co doprowadziły tylko, do bezdusznego niewolnictwa. Jednakże, pomimo tego, nikt nie zaprzeczy, że myśl każda, o tyle tylko doskonale się objawi, o ile w właściwej sobie, wyjdzie na świat postaci.
Nie liczne i bardzo nie liczne są zasadnicze formy; nowa szkoła literacka, śmiało powiemy, nie stworzyła żadnej nowej, ona tylko, ze wstydem to wyznać przychodzi, za całą nowość pomięszała wszystkie razem, i dla tego klassyfikacja jej utworów, wedle dawnych rozmiarów, trudną jest tak bardzo. Nowa szkoła ubogaciła literaturę wprowadzając w nią, mnóstwo nowych myśli, w dawnej na indexie będących; ale pokażcie mi nowe w niej formy? Spodziewam się, że nie bierzecie za formę, nieco odmiennego strof układu, różnosyllabowych wierszy i tym podobnych wolnostek. One składają to co nazywamy formą, ale jej nie stanowią. Dla nowej literatury zostanie jedynie jako właściwość, ten szczególny utwór melis, do którego mięsza się pieśń, dramat, epos, elegja, satyra i wszystko co tylko wmieszać się mogło. Ta mięszanina zowie się poematem, a właściwiej podobno jeszcze Fantazją. Fantazja jest, jak się nam zdaje, dzieło całkiem sztuczne. Nie rodzi go jednolite, wielkie, całkowitego charakteru natchnienie, ale składa tysiąc różnorodnych cząstek; nie jest to wielki mur cyklopów z ogromnych brył granitu, ale gotycka świątyńka z różnokolorowych kamyczków, cegiełek, pstrocizny, złoceń pełna, kunsztowna, wytworna, piękna nawet, jeśli chcecie; bo może być bardzo piękną nawet.
Otoż jedyna forma i zda mi się ostateczna, jaką nowa szkoła stworzyła, i stworzyć mogła. Jest to połączenie wszystkich znajomych w jedną kunsztowną całość; połączenie nawet u arcymistrzów, nie zawsze szczęśliwe. Ono jednakże obiorem pewnych przedmiotów wymawiać się daje, koniecznem jest w utworach, które natchnęło tysiąc uczuć, wrażeń, myśli. Takich przedmiotów dawniej nie brano, unikano ich owszem i dla tego forma taka urodzić się niemogła, aż z zupełnem wyswobodzeniem z pod dawnych reguł.
Niemożemy zaprzeczyć ogromnych korzyści, które na nas zlała reforma, i wybicie się z pod naśladownictwa, ale razem każdy sprawiedliwy wyzna, że oswobodzeni dziwnieśmy brykać i dokazywać zaczęli! Jakież to przedmioty, jakie myśli, nie wpłynęły w literaturę, jakich to nie probowano form! A chcąc koniecznie, usilnie, gwałtem na coś nowego natrafić, bośmy pragnęli nowego, jak lud na puszczy źródła – jakich że się nie dopuszczano kombinacij, jakich dziwactw. Niejeden liryk, swoje uczucia, które powinny były wylać się w piękną pieśń, rozbił na niesmaczny, długi, nudny dramat, nie jedna satyra ubrała się za epopeję, nie jedna epopeja przeleciała piosenkami! Spójrzyjcie ze mną na literaturę nie dawną, a znajdziecie co krok pogwałcenie właściwych idei form. Byron dramatyzuje Manfreda, Goethe Fausta, przedmioty, pozwólcie na to, zwłaszcza pierwszy, wcale nie dramatyczne. Dodaniem akcessorjów wystrychnięto je na dramata, ale idea – matka, nią nie była. Takich przykładów, byleby poszukać tysiące. Romans ubrał się za poemat, satyra za epopeję jak rzekłem, a piosnkę gminną nadęto jak balon, aby powiększyć jej rozmiary i piękności. Niestety – najczęściej pękła w ówczas!
Dzieła chybione nawet, mogą mieć wielkie piękności, nic przeto jednak nieprawda, że były by piękniejszemi jeszcze, gdyby posłuszny natchnieniu poeta, nie myślał, że rozum jego i nauka formy, lepsza jest od instynktu jej.
Nie raz się to słyszeć daje, przy czytaniu piosenki, naprzykład: – Co to za przedmiot do poematu! – Co za piękny z tego byłby dramat! najczęściej jednak mówią to ci, co naprzykład piękną wieśniaczkę, chcieli by ubrać w złotolite szaty i kazać jej tronować w salonie. Dajcie jej pokój, na jej zagonie najlepiej, najpiękniej wieśniaczce, twoje stroje zgasiły by jej piękność i zabiły naiwny wdzięk. Nie przerabiajmy starych dramatów, na poemata nowe, ani pieśni, na dramata. Każdemu na swojem miejscu przystało.
Są jednak, powiecie mi, przedmioty, którym w dwojakiej dobrze szacie, z których jeden poeta zrobił dramat, drugi epopeję, a oboje doskonałe.
Nie zaprzeczam – są przedmioty takie, ale i te nawet mają sobie jedną właściwszą formę. Pojęciem ich przez dwóch poetów, pojęciem zawsze różnem, są to niejako dwa, nie jeden przedmiot; indywidualne usposobienie przekształca je, skelet będzie jednaki na pozór, myśli wcale różne, a choć imiona, wypadki, cały warsztat, że tak powiem, rusztowanie w obu utworach jedne będą; utwory różne, pojęcia odmienne, a jak skoro formy obrane inne, inna już idea – matka.
Powiedzieliśmy już wyżej, że co do formy w nowej sztuce, za utwór jej właściwy, uzna – jemy tylko fantazją.. Napróżno dramat, epopeja, poemat, satyra, sielanka, pieśń i t… d., będą się nam przebierać i przezywać, będzie to zawsze maskarada wielko – wtorkowa i poznasz w niej, kto kim jest, choć się inaczej trochę odział i nazwisko odmienił.
Usiłowanie natrafienia na nowe zupełnie formy, kończy się jak widziemy, przemianą imion tylko, która niewiem czy kogo uwieść potrafi. Nazwij jak ci się podoba, to coś stworzył, tem natury utworu nieprzemienisz, ani go doskonalszym uczynić zdołasz. Fantazja jedna, ten porządek koryntski w literaturze, została nowej szkole. Fantazja niema prawideł, jej nazwisko powiada kto ona jest i warunki bytu. Im dziwniejsza, cudaczniejsza, im więcej uderza sprzecznościami, tem doskonalsza. Warunkiem więc sztuki w jej właściwem dzisiaj objawieniu jest co? Działanie kontrastami, sprzecznością, nieustannem zbliżaniem rzeczy z sobą nie chodzących. Jedna część ciemna podnosi jasność drugiej, jasna ciemniejszą czyni, pierwszą.
Zastanowiwszy się nad tym procederem, wydobędziem z niego smutne przekonanie, że to nieustanne frasowanie się o effekt, to dobieranie jasnych i czarnych klinków, dowodzi tylko słabości idei i wykonania. Na cóż pięknej kobiecie.
otaczać się brzydkiemi, aby się wydać piękną na co słońcu ciemności, aby było jasne?
Fantazja więc jaką jest i przy największych swych wdziękach, ma już, że tak powiem, grzech pierworodny słabości na sobie. Stroi się, aby wydać piękniejszą, czyni się zalotnicą, wie o sobie, że się podobać może, i nie patrzy, jaką być ma, ale jaką się okazać żąda. Głębokie natchnienie wylewa się strumieniem gwałtownym, niepatrząc gdzie i dokąd płynie, co nań powiedzą ludzie; wyrachowane, cedzone słowa, dowodzą braku natchnienia prawdziwego. A ono jest dwojakie. To, które samo do człowieka przychodzi, nie wyzwane, nie wyproszone, nie wydobyte z piersi rozkrojonych nożem – natchnienie rodzime, prawdziwe, czyste. I natchnienie, do którego się zmusza, które się w sobie wyrabia, którego się szuka, za którem się chodzi.
Jak tylko natchnienie niema charakteru wielkiego, jednego, całego, jest najczęściej wymuszone, wymożone na sobie, sztuczne. Takiem się nam zdaje to, którego sprawą rodzą się owe twory mieszane, nazwane przez nas generycznym mianem fantazij. Niema reguły bez wyjątku, są excepcjonalne organizacye, dziwne, szczególne wyjątki, ale te ogólnego nie zabijają prawidła.
Dzieło więc nowej szkoły, co do formy właściwe – fantazja – jest utworem sztucznym. Nie mamy mu tego za złe, bo dziś rzadkie dzieło, coby samo natchnieniem rodzimem przyszło na świat. Ależ, gdy epoka to sztuki, chciejmy pojąć ją, i nie odzywajmy się, że jej słuchać niechcemy, że prawideł dla nas niema.
Cóż to są prawidła? spytacie. Doskonale naturę ich, nazwanie wyjaśnia, są to prawa exystencij pewnych istot, utworów, wyciągnione z zastanowienia się nad niemi. Prawidła mogą być fałszywie wyciągnione, jak wszelkie wnioski, nic ich nie sankcjonuje bez odwołania, i skoro się znajdzie taki, coby je lepiej wydobył z natury rzeczy – prawidła tamte, zwalone, przestają być niemi. Prawidła ukazane lub nie ukazane, wyjaśnione lub nie, exystują zawsze, jak tylko exystuje rzecz – prawideł zwalić nie można.
Jeśli rzecz, z której natury wydobyte były, nie exystuje tylko historycznie, jako fakt spełniony, naówczas i prawidła z nią razem exystencją tę podzielą. Literatura dawna nie istnieje dziś tylko historycznie, z nią prawidła z niej wyciągnione umarły. Mamy na to miejsce nowe utwory, nową literaturę, a w niej nowe, chociaż dotąd nie wyciągnione może prawidła. Prawidła! zawołacie – znowu prawidła! Tak jest, mamy je znowu, tylko ich dotąd nikt nie ukazał. Wyciągnienie ich wymaga skupienia pewnej liczby faktów jednej natury i porównania z sobą. Na to może nie staje nam liczby, może brak człowieka. Powiarzamy jednak exystuje literatura, są prawa jej bytu, choć nieodkryte, choć nieobjawione. Monstra nawet, w pewien sposób mają granice swoje i normę; nic na świecie nie dzieje się bez przyczyny, a zatem nic bez prawidła. Przyczyna jest prawidłem skutku. Natchnienie prawidłem utworu. Chciejmy się więc przekonać, że nowa literatura, ukazała nam nowe drogi, ale nie mogła dać bezprawidłowego usamowolnienia; ona także ma swoje prawa bytu, swoją przyczynę – właściwe prawidła. Aby dziś pisać, tworzyć, nie dosyć puścić wodze nieporządnej… rozhukanej myśli, i ubierać ją jak najdziwaczniej, najwymyślniej. Trzeba ją okryć w najstosowniejsze jej szaty, w takie jakich godna, jakie jej przystoją, w jakich jej jedynie dobrze. Niech ciało piękne, piękną okrywa duszę.
Zadziwić, uderzyć dziwactwem, nowością, bardzo można, ale podziwienie takie, prędko ustaje. Nowość działa tylko chwilę–piękność zawsze. – Uderzenie takie powtórzyć się nie może i jest, jak wybornie o czem innem wyraził się M. Grabowski sztuczką, nie sztuką. Szukajmy prawej, szlachetnej, jednolitej piękności, nie błyskotek, nie sprzeczności, nie chwilowego effektu.
Badajmy myśl naszą, aby ją objawić nie w jak najnowszej i najdziwaczniejszej, ale w najstosowniejszej jej formie. Niemiejmy też brył niekształtnych, niedonoszonych lub zgniecionych płodów, za nowe utwory. Te niewyraźne, mgłą okryte, niepochwycone zjawiska, zdumiewają może, ale niezaspakajają nigdy. Piękność jest zawsze jasną, i jasności się nie lęka, słabość tylko, bojaźń, potworność, okrywać się lubi. Wielkie myśli, są bardzo proste, drobne robótki, bardzo misterne zawsze, ale tylko misterne.
30 Października 1842 r.
Gródek.