- W empik go
Nowe życie (Vita nuova) - ebook
Nowe życie (Vita nuova) - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 226 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PRZEKŁAD
GUSTAWA EHRENBERGA
WYDANIE DRUGIE POPRAWIONE
NAKŁADEM KSIĘGARNI F. HOESICKA
WARSZAWA
1902
Kraków. – Druk W. L. Anczyca I Spółki.
PRZEDMOWA.
Rzut oka na okoliczności, wśród których powstał pamiętnik młodości Danta Alighierego, mieszczący w sobie pierwsze jego poezye liryczne, posłużyć może do lepszego zrozumienia tego nader charakterystyczno-literackiego dokumentu.
W XIII wieku, na równi z rozwojem życia publicznego, wzmógł się także w środkowych Włoszech ruch umysłowy silniej, niż gdziekolwiekindziej w Europie. Już nietylko w klasztorach, ale także w szkołach świeckich pielęgnowaną była nauka. Do Bolonii cisnęła się liczna młodzież dla nauki prawa rzymskiego i kanonicznego. Krzewił się popęd do związania losu i znaczenia nowych Włoch z świetnemi wspomnieniami dawnej rzymskiej potęgi. Popędowi temu sprzyjało skrzętniejsze zajęcie się pozostałemi z kilkowiekowej zawieruchy pomnikami literatury rzymskiej. Dzieła kilku rzymskich poetów, zwłaszcza Wergiliusza i Owidyusza, acz w niezupełnych i niedokładnych odpisach przechowane, publicznie wykłada-nemi być zaczęły i stały się podstawą literackiego wykształcenia. Jednocześnie teologia i filozofia, pod dzielnem tchnieniem Tomasza z Akwinu, przybrały postać umiejętności skończonych, które, godząc wiarę z nauką, na długo zdawały się zapewniać ład i uspokojenie w sferze umysłowych dociekań. Z tych trzech źródeł, tj. z prawoznawstwa, literatury i filozofii, zaczerpnięte wyższe ukształcenie otwierało drogę do znaczę nia i godności, tak na dworach papieżów, cesarzów i książąt, jako też w radach i zgromadzeniach znakomitszych samorządów municypalnych. Przewodnikiem tej wysokiej na owe czasy umysłowej uprawy był język łaciński, który nie był jeszcze uważany za język zupełnie obcy i martwy, ale raczej za wyższą i szlachetniejszą formę narodowej myśli.
Pojawiające się w taki sposób dążenie do odbudowania gmachu wiedzy i kultury umysłowej, na podstawie pomników starożytności klasycznej, było już pierwszym zwiastunem epoki odrodzenia klasycyzmu, zanim takowe w dwieście lat później rozwinęło się do stopnia potęgi wpływowej, nadającej nowy kierunek naukowemu i artystycznemu życiu europejskiego świata. W ramy tej odnowionej kultury wciskały się wszakże inne pierwiastki, które charakter tej umysłowej renowacyi zna – i*
czuie zmodyfikować musiały. Dziewic-ciowiekowy już wpływ ustalonej chrześciańskiej religii, w zetknięciu z ple-miennemi właściwościami szczepów zaludniających Włochy, wyrobił obyczaje i tradycye, nałogi i charaktery, które przy wzmagającej się uprawie umysłowej wyraz swój oryginalny w literaturze znaleźć musiały. Arabska także kultura od VIII wieku kwitnąca, w poezyi barwna i namiętna, w sferze naukowej skrzętna i badawcza, wciskała się do półwyspu włoskiego przez Sycylię, długo wpływowi arabskiemu podległą. Wreszcie wcześniej od włoskiej obudzone do życia dwie narodowe literatury romańskiej mowy, prowansalska i północno-francuzka, wpływem swoim i przykładem do intelektualnej atmosfery wprowadzały nowe prądy świeższego natchnienia, krzewiąc się, pierwsza na dworach cesarzów dynastyi szwabskiej i wogóle wśród wykwintniejszego świata, druga zarówno w rycerskich zamkach, jak i w murach mieszczańskich.
Z takiemi przygotowaniami, z takim zasobem środków i wpływów rozpoczęła się w połowie XIII wieku właściwa literatura włoska, narodowym przemawiająca językiem. Po nieśmiałych próbach w sycylijskiem narzeczu, po mistycznych choć pełnych prostoty pieśniach franciszkańskich poetów, pierwszym artystycznym objawem tej literatury była poezya, tworzona na wzór prowansalskiej, czerpiąca w tej ostatniej formę i przedmiot, ale różniąca się od niej wyższym polotem myśli, subtelną analizą uczuć, tudzież idealizacyą, graniczącą z mistycyzmem. Odrodzenie religijnego uczucia we Włoszech odbiło się w szczególny sposób na miłosnej poezyi pierwszych trubadurów włoskich. Przesadny wyraz czci kobiet, przejęty z prowansalskiego obyczaju, przybrał tu cechę bardziej marzycielską, splótł się, aż do nadużycia, z religijnemi wyobrażeniami i nadał stanowcze literackie uprawnienie temu obłędowi, który osobistą skłonność, nietylko w estetyczne lub nawet uczciwie kształcące, etyczne ustrajał pobudki, ale nawet tworzył z niej cnotę, więcej niż cnotę: świętość, przedmiot czci. Poza piękną miarą szczerego uczucia, której wyraz znajdujemy nieraz w poezyach pierwotnych, najczęściej zaś w poezyi słowiańskiej, znajduje się tylko miejsce na namiętność, albo świadomą swojego charakteru mieszanego, zmysłowo-idealnego, albo rozwijającą się na gruncie rozmyślnego złudzenia i przybierającą postać mistycznego zachwytu. Jakkolwiek ta druga forma namiętności szlachetniejsze ma cechy i niekiedy posłużyć może do względnego duchowego postępu, mieści jednak w sobie niebezpieczeństwa, wynikające z jej chorobliwego i sztucznego nastroju. Słabsze umysły do zupełnego obłąkania prowadzi, w literaturze prędko się zużywa i wyczerpuje; po śpiewakach miłosnego zachwytu występują nieraz głosiciele lekkomyślnych stosunków i rozpusty.
W literaturze włoskiej następstwo tych dwu dróg bardzo jest widocznem. Pierwszą z nich poszedł Dante Alighieri i na samym początku swojego literackiego zawodu tak się głęboko zanurzył w otchłań owej mistycznej adoracyi, że niewiele mu brakowało do zupełnej utraty równowagi umysłowej. Że się z tego obłędu podniósł, że go owszem użył za szczebel do wydostania się na najszczytniejsze wyżyny poetycznej twórczości, winien to przedewszystkiem dzielnej organizacyi umysłu, wspartej rozległą na owe czasy nauką, wytrwałą pracą i badawczem ducha usposobieniem, winien to charakterowi energicznemu, łączącemu niejako z longobardzką zaciętością starorzymską zdolność praktyczną.
Poetyczna jego twórczość była wo-góle wyrazem walki wewnętrznej, czyli pracy ducha, usiłującego z niższych do coraz wyższych podnosić się stanowisk; podnietą zaś tej walki była naprzód, w młodych latach, miłość Beatrycy, ujęta odrazu w formułę mistyczną, zdolną rozszerzyć się i przeistoczyć, następnie polityka, stronnicza wprawdzie, ale konsekwentna i do ogólnych podniesiona widoków, wreszcie filozofia spirytualna, jako mistrzyni życia i opiekunka ludzkości.
Do pierwszego okresu tego duchowego rozwoju należą początkowe poezye Danta, sonety i kancony, pod względem formy i treści bardzo zbliżone do utworów gasnącej już wtedy poezyi prowansalskiej, ale zabarwione wyrozumowanym mistycyzmem, jakiego u trubadurów nieliczne spotykamy przykłady.
Zdawałoby się, że do uczonej szkoły Brunetta Latini, w której Dante pierwsze literackie ukształcenie odebrał, doleciały były jakieś, choć nie ze źródła zaczerpnięte, odgłosy o tych platońskich szczeblach miłości, które nas od zamiłowania pięknych kształtów prowadzić mają do umiłowania pięknych dusz, a w dalszetn stopniowaniu, jeżeli się nie zatrzymamy po drodze, do przejęcia się miłością prawd wiekuistych i wiekuistego ich źródła.
Te ponętne widoki, podniecone jeszcze przykładem i wpływem rozwijającego się współcześnie we Włoszech mistycyzmu religijnego, stały się jakby wyznaniem wiary jakiegoś bractwa zwolenników miłości (fedel d'amore), krzewiącego się między młodymi poetami włoskimi, wśród których rej wodził starszy nieco od Danta, przyjaciel jego Gwido Cavalcanti. Dać wyraz tym idealnym aspiracyom, zastąpić rozpowszechniony po dworach język prowansalski narodowym włoskim, który dopiero należało ukształcić i nagiąć do form uczuciowej poezyi, stało się literackiein i patryo-tycznem zadaniem tej nowej szkoły poetów, której zawiązek przypomina nam początkowe dzieje szkół romantycznych na początku naszego stulecia. Jak u nas z rozbudzonej samowiedzy narodowej wysnuł się nowy zasób potrzeb duchowych, domagających się głosu, tak samo było we Włoszech na sześćset lat pierwej. Tak samo we Włoszech, jak u nas, odrodzona poezya pieśni usunęła panującą w pewnych sferach towarzyskich przewagę obcej mowy. Tak samo wreszcie wzory i formy brano z literatur, które wcześniej weszły na drogę odrodzenia, ale swojskim, oryginalnym ożywiono je duchem. Sama nawet filozofia scholastyczna, stanowiąca podwalinę umysłowej kultury w wieku XIII, co do wpływów swoich na życie i sztukę da się porównać z wielkim ruchem filozoficznym, który się koło początków naszego wieku szeroko roztoczył, a na wszystkich objawach życia, tem samem i na poezyi, ślad swój zostawił.
Początkowo, młodzi romantycy włoscy, uznając wyłączne uprawnienie łaciny do zadań epicznych, ograniczali zakres narodowej poezyi do przedmiotów treści przeważnie lirycznej, tak jak ich poprzednicy, trubadurowie prowansalscy. Powoli jednak rozszerzyły się ich pojęcia i dążenia; nie dosyć było narodowy język zrobić tłómaczem uczuć tkliwych, należało podnieść go do znaczenia narodowej potęgi i użyć go do przeprowadzenia najwznioślejszych pomysłów. W przejściu od pierwszej do drugiej epoki umysłowego rozwoju postanawia Dante Alighieri wyłącznie już tylko pisać po włosku i temu to postanowieniu zawdzięcza literatura włoska Boską Ko medyę, ów zadziwiający pomnik, stanowiący jakby epilog epicznych dziejów średniowiecznej Europy. Nieco przedtem i prozie włoskiej daje Dante początek. Pod formą komentarza do młodzieńczych swoich poezyi kreśli pamiętnik osobisty, historyą pierwszych wrażeń swoich i uczuć, obraz pracowitego i bolesnego rozwoju ducha wśród ciężkich warunków, jakie mu nałożył jużto prąd myśli spółczesnej, już własny wybór. Sposób, w jaki ten romantyk z XIII wieku samego siebie obserwuje, metoda jego psychologiczna i dyalektyczna, cel zarazem filozoficzny i literacki tej subtelnej analizy: nadają niepospolity interes tej osobliwej książeczce, spotęgowany jeszcze pełną uroku szczerością i naiwnością wyznań, odsłaniających nam, w lekkich wprawdzie, ale dosyć wyraźnych rysach charakterystyczne postacie Danta i Beatrycy, na tle spółczesnego życia towarzyskiego we Florencyi.
Ośmnastoletni Alighieri, po odbyciu nauk klasycznych w rodzinnetn mieście, zapragnął, za przykładem kilku rówienników, uprawiających sztukę trubadurów, spróbować sił swoich w zaczynającej się dopiero rozwijać poezyi włoskiej. Według znaczenia, jakie przywiązywano początkowo do poezyi tworzonej w języku pospolitym i przeznaczonej przedewszystkiem dla dam nie rozumiejących łaciny, najbliższem zadaniem tej poezyi miało być wyrażenie uczuć poety dla osoby przez niego wybranej. Tej wybranej nie potrzebował Dante daleko szukać. Była nią rówien-nica jego, Beatryce Portinari, którą znał od dzieciństwa, chociaż nieśmiałość młodzieńcza i obyczaj towarzyski trzymały go od niej w pewnem oddaleniu, zwłaszcza, że dopiero szkołę kończył, kiedy już Beatryce była panną na wydaniu.
Młody erudyt i marzyciel uwielbienie dla Beatrycy wziął za treść swojego życia wewnętrznego; im wyżej zaś sam sięgał, tem wyżej musiał stawiać przedmiot swoich uniesień. Beatryce jest dla niego czemś więcej, niż kobietą, jest niemal zjawiskiem mitologicznem. Nie bez naciągania, nie bez wysiłków wybujałego mędrkowania, udaje mu się pogodzić tę cześć, conajmniej nieprawowierną, z wiarą chrześcijańską. Dopomagają mu do tego poglądy jego filozoficzne, wyrosłe na tle psychologii komentatorów Arystotelesa, podparte platońskiemi wyobrażeniami i mistyczną dążnością. Gdy tak idealną wznosi w wyobraźni budowę, jednocześnie uczucie prawdziwe rozwija się coraz żywiej i w warunkach czysto ludzkiej skłonności. Tęsknota, żądza widzenia ukochanej osoby, radość z jakichkolwiek objawów przychylności, rozpacz, gdy sądzi, że takowe utracił, podstępy i przywidzenia: słowem, wszystkie sympto – mata egzaltacyi miłosnej wstrząsają jego duszą, a kombinując się z rozmyślnym mistycyzmem, tworzą w niej zamęt, któremu słabszy umysł z pe-wnościąby uległ.
Na początku Pamiętnika, Dante sięga pamięcią w lata dziecięce, kiedy pierwszy raz ujrzał Beatryce. Miała wtedy 9 lat, on niewiele więcej; pamięta kolor jej sukienki i przepaskę. Na wrażenia w dziecinnych latach odszukane zapatruje się przez pryzmat wyobraźni, zabarwionej mistycyzmem; można wrięc ująć coś z tego zapewnienia, że odtąd już, od pierwszego w dziecinnych latach spotkania, datuje się stanowczy wpływ Beatrycy na jego życie, że odtąd już rozpoczął się wr jego duszy ów dramat, ciągnący się przez cały Pamiętnik, odegrany przez symbolizowane, w postaci duchów, władze duszy i funkcye życiowe, to zgodne, to walczące z sobą, to cierpiące, to tryumfujące. Właściwa powieść zaczyna się od pierwszego sonetu. Dante ma lat ośmnaście, Beatryce tyleż prawie. Dante już jest znany jako młodzieniec wysoko ukształcony, poważnych obyczajów, a nadewszystko, z powodzeniem uprawiający nową we Włoszech, a przez kobiety bardzo cenioną, szlachetną sztukę rymotwórczą trubadurów. Spotkanego na przechadzce młodzieńca Beatryce, w dowód uznania jego zalet, obdarza pełnem uprzejmości pozdrowieniem. Zdaje się, że słyszymy wdzięcznym głosem wymówioną archaiczną, pobożną zapewne salutacyę. Messer Dante nie posiada się z radości; wielkiego zaszczytu dostąpił; szuka samotności, usypia i śni mu się, że Amor, duch potężny, porywa ku niebu Beatryce i zniewala ją, by spożyła własne serce Danta. Ta senna zapewne rerni-niscencya znanego tragicznego zdarzenia w Prowancyi, gdzie mąż zazdrosny taką właśnie ucztę żonie sprawił, zabiwszy trubadura, który ją zbyt żywo uwielbiał, zdaje się dla Dantego symboliczne mieć znaczenie; o takowe więc zapytuje w bezimiennym sonecie wszystkich znanych sobie poetów nowej szkoły. Odpowiadają niektórzy szyderczo lub obojętnie; jeden Gwido Cavalcanti, jakby głębszej inicyacyi uczestnik, w mistycznej teoryi miłości znajduje klucz do rozwiązania wątpliwości Danta. Jego odpowiedź jest mniej więcej takiej osnowy:
To było treścią twojego widzenia, Co najlepszego ludziom się wydarza: Jeśliś naprawdę był w ręku mocarza, Co w nas szlachetne obudza pragnienia,
Co wśród błogiego żądz uspokojenia W służbę Rozumu łagodnie nas wdraża; A kiedy łaską nas swoją obdarza, Bierze nam serce, ale bez cierpienia.
Wziął więc twe serce, a będąc troskliwy, By cię tej Pani wdzięki nie zgubiły, Dał jej na pokarm, byś pozostał żywy.
Gdy wzbił się w górę smutny, twój sen miły W porę się przerwał; byłbyś nieszczęśliwy, Gdyby przeciwne przemogły go siły.
Odpowiedź ta wydała się Danterau wyborną, trafną i nadzwyczaj jasną, jaśniejszą niż nam, chybabyśmy taki wykład przyjęli: filozoficzny Amor więcej dba o ciebie, niż o Beatryce; porywa ją od ciebie, żeby cię nie bałamuciła, a żywi ją twojem sercem, chcąc żebyś pozostał, choć bez serca, ale zdrów. Ten praktyczny pogląd, przypominający nam sposób, w jaki się Goethe z sercowemi sprawami załatwiał, nie całkiem do Danta przylgnął, zwłaszcza w młodszych latach; w każdym razie stał się elementem ciężkiej walki, której ślady zostały w jego życiu i pismach, a zwłaszcza w tym jego pamiętniku.
Jakkolwiekbądź, już ma teraz Dante swój ideał, to jest ideę uosobioną, widzialną, po ziemi chodzącą, dla której może stawiać ołtarze i cześć jej odda wać. Dla uniknienia profanacyi, trzeba, żeby nikt o tem nie wiedział, do czasu nawet i sama Beatryce; chyba domy-ślaćby się mogła, ale podobno jeszcze się nie domyśla. Dla omylenia poszlak, Dante zwraca swoje hołdy gdzieindziej; Beatryce ani się obraża, ani zazdrości. Osoba, która według mniemania wszystkich znajomych, była przedmiotem serdecznego zajęcia Danta, zmuszona jest opuścić Florencyę na zawsze; Dante opłakuje to rozstanie, Beatryce pozostaje w przyjaznem dla niego usposobieniu i zawsze go mile pozdrawia. Tymczasem Dante, choć niechętnie, wydala się z Florencyi (może do Bolonii na kursą prawne); w drodze Amor przepowiada mu, że serce jego znajdzie znowu pozorne zajęcie dla omylenia sądów ludzkich. Rzeczywiście, po powrocie (zapewne przyśpieszonym) zaczyna się ta sama taktyka, co wprzódy, z tak dobrym skutkiem, że wszyscy o tem mówią, a osoba, do której teraz zwraca swe hołdy, staje się przedmiotem plotek miejskich. To już się Beatrycy nie podoba. Z początku (tak mogła sobie myśleć), z szczególnem, zbytecznem może zajęciem zdawał się szukać spotkania ze mną, mniejsza o to; mogła to być niewinna, bezwiedna prawie egzal-tacya młodzieńca, dopiero co w świat wstępującego. Potem zakochał się w tej, której wyjazd tak bardzo go zasmucił. Teraz nowa miłość, mniej już stosowna, a wystawiona na pokaz, jakby dla rozmyślnego skompromitowania tej, której miał służyć. Jednocześnie znowu wpatruje się we mnie z tak szczególnym wyrazem, jak gdyby rozum stracił. Co mam o nim sądzić?
Obwinia go w myśli i bardzo słusznie o naganną lekkomyślność, uznaje, że potrzeba go trzymać w pewnem oddaleniu, mija go na ulicy, już go nie obdarzając miłem, jak dawniej, pozdrowieniem. Kara ciężka, ale skuteczna. Dante w rozpaczy zdobywa się na krok heroiczny, w czułej balladzie wyjawia Beatrycy swoje prawdziwe uczucia. Już teraz (tak się domyślamy) Beatryce mogła złagodzić sąd swój o nim, ale nie bez zastrzeżeń, a w każdym razie przez wzgląd na niego i na siebie, ośmielać go nie mogła, owszem wolałaby raczej nieco ostudzić zbyteczne jego uniesienia. Widać to z jej zachowania się w świetnem zgromadzeniu, gdzie Dante z innymi kawalerami mając służyć damom, olśniony wdziękami Beatrycy, stracił całkiem przytomność i niezręcznie się znalazł. Damy śmiały się z niego i anielska Beatryce także. Nowe żale, skargi na okrucieństwo, błagania o litość. Dante schnie, chudnie widocznie, martwi się. Znajome damy biorą go na egzamin. Dante wyznaje, że nie ma innego celu, tylko uwielbiać panią swoich myśli, szczęście zaś swoje za kładą na uprzejmem pozdrowieniu, którem go dawniej obdarzała, a potem odmówiła. Damy dziwią się i wzruszają. Kiedy tak, mówi jedna z nich bardzo trafnie, lepiejby było dla ciebie, gdybyś głosił tylko pochwały tej pani, a nie rozwodził się więcej z uczuciami swemi i żalami. Dante uznaje słuszność tej rady i odtąd przestaje zwracać się wprost do Beatrycy, czego zresztą już sama przyzwoitość wymagała, bo Beatryce, zapewne z układów familijnych, ma wstąpić w związek małżeński, a Dante nie może należeć do starających się o jej rękę; tak śmiała myśl nawet mu nie przychodzi do głowy. Zmiana w losach Beatrycy nie sprawia Dantowi przykrości, nie wspomina o niej; zdaje się to leżeć poza sferą jego idealnej adoracyi. Do tego czasu odnosi się kancona bardzo rozpowszechniona i upodobana; muzykę do niej dorobił przyjaciel Danta, mistrz Casella, którego wdzięczny śpiew nieraz koił jego smutki, jak mu to w dziesięć lat potem przypomina, spotkawszy go w Czyśćcu. Tymczasem umiera ojciec Beatrycy, Folco Portinari; Dante najżywszy udział bierze w smutku osieroconej córki zmarłego, jak gdyby go osobiście najcięższa strata dotknęła. Wkrótce potem sam też zapada w ciężką chorobę; w gorączkowych marzeniach snuje mu się ciągle obraz Beatrycy, wreszcie opanowywa go straszna myśl, że i ona mogłaby umrzeć. Myśl dręcząca, okropna, nieznośna. Widzieć ją, zasłużyć na jej pozdrowienie, miało być całem jego szczęściem i celem życia; bez tego życie wydałoby mu się niepodobnem. Po wyzdrowieniu pogodniejsze opanowują go myśli, a nawet, jakby pod wpływem Cavalcantego, nastraja się na niebywałą u niego wesołość. Ślad tego wpływu pozostał w sonecie, w którym, z dosyć wyemancypowanąpoufałością, dwie damy, z których jedne Cavalcanti sobie upodobał, a drugą była sarna Beatryce, pozwala sobie pieszczonemi nazwać imionami: Yanna i Bice, zamiast: Gioyanna i Beatrice. Wszystko idzie ku lepszemu; już ustają żale i skargi, już głoszenie pochwał Beatrycy zdaje się być wystar-cząjącem dla niego zadaniem, gdy wtem niespodziewanie sprawdza się przeczucie, które go w gorączce opanowało: Beatryce, zona Simona dei Bardi, dwadzieścia cztery lat ledwie mająca, umiera. Chorowała może, gasła powoli, ale Dante tego nie postrzegał. Nie, mówi on, nie choroba ją zabrała, nie gorączka, jak innych ludzi, ale musiała wrócić do nieba, skąd wyszła, bo była zbyt doskonałą Okoliczności jej śmierci, równie, jak zachowanie się swoje w tym wypadku, Dante milczeniem pomija: musiałbym, mówi, sam siebie chwalić, niech to inny komentator uczyni. Boccacio, najpierwszy biograf Danta i prawie współczesny, nie rozwinął tego zadania; następnym trudniejby to przyszło, bo zamiast faktów, słabe tylko mogą mieć wskazówki. Spróbujmy je zestawić. Naprzód sam tytuł Dantowego pamiętnika: Nowe życic, wskazuje na przełom w jego dziejach wewnętrznych, na zmianę wyobrażeń i pobudek działania, ważnym jakimś wpływem spowodowany. Cały ten pamiętnik poetyczny ina nam pokazać, jakim był Dante za młodu, następnie, dlaczego i kiedy stał się innym, podniósł się wyżej. Jeżeli dalsze jego życie, cele, jakie sobie założył i to, czego dokonał, nie stoi w zupełnej sprzeczności z temi hasłami, pod któremi żył zamłodu, to przecież coś nowego musiało przybyć, jakiś popęd musiał być życiu jego nadany, który mu pozwolił w korzystny sposób rozwinąć zarody zdolności i usposobień, które inaczej byłyby zmarniały. Otoż wiele zatem przemawia, że nie samo tylko wrażenie, spowodowane śmiercią Beatrycy, było tą ożywczą pobudką, ale osobiste, bezpośrednie z nią zetknięcie się, rozmowa przedśmiertna, w której Beatryce, jakby testamentem, przekazała mu rady, napomnienia, wskazówki do dalszego życia służące. Musiałbym sam siebie chwalić, to jest musiałbym powtórzyć słowa pochwalne, które Beatryce w niezmiernej dobroci swojej do mnie wyrzekła. Jakże do tego przyszło? On taki nieśmiały, zrezygnowany, ona taka oględna w postępowaniu z nim, żadnej mu otuchy nie dająca. Przecież nie mogło tak być, żeby Dante poza miarą przyzwoitości, przełamując zaporę stosunków światowych wcale go do niej nie zbliżających, na samą wieść o jej chorobie, narzucił jej swoją obecność i obciążył ją wynurzeniami, któreby z jej strony jakieś oznaki wzajemności wywołać miały. Zaiste, nie zasługiwałby w takim razie na pochwałę, którą sam sobie wymierza. Nie; inaczej się to stało. Beatryce umiera przytomnie. Wobec zbliżającej się śmierci względy światowe tracą znaczenie; na ich miejsce w jasnem świetle występują prawdy życia i uczucia, na tle nieskalanego żywota i czystego sumienia. Beatryce pragnie pożegnać wszystkich przyjaciół, wszystkich życzliwych sobie; Danta nie chce pominąć, przywołuje go sama do siebie. Co do niego mówi, już prawie możnaby odgadnąć z tego, co wiemy o naturze ich stosunku i z zarysu ich charakterów. Łagodnie do niego przemawia, wdzięczną mu jest za jego przyjaźń i współczucie, a jeżeli do słów uznania łączy domyślne raczej, niż wyraźne napomnienia, stara się, żeby te przestrogi tak były osłodzone, iżby raczej zdawały się być zachętą, niż wymówką; idzie jej bowiem o to, żeby go pocieszyć, żeby mu nie dać popaść w rozpacz bezmierną, któraby do reszty ubezwładniła duszę zanadto rozmarzoną. Zwraca go tedy do szlachetnych czynów, wskazuje mu drogę wzniosłych obowiązków i coraz większego udoskonalenia. Gdy w taki sposób użyje swoich zdolności, najlepiej dowiedzie, jak szczeremi były jego uczucia, najlepiej przekona, że wiernym chce zostać jej pamięci, a duch jej uraduje się każdym jego na tej drodze postępem. Taką mniej więcej treść ostatniej rozmowy Beatrycy z Dantem stwierdza z wysokim stopniem podobieństwa prześliczna w Boskiej Komedyi przemowa ubłogosławionej już Beatrycy, spotykającej Danta przy wstępie do nieba. Wymawia mu wtedy lekkomyślność, brak wytrwałości, zaprzątanie się poziomemi sprawami. Jeżeli ją prawdziwie za życia ukochał tak idealnie, jak się tem szczycił, o ileż więcej powinien był pielęgnować i cenić to uczucie, odkąd ona uwolniona od ziemskiej niedoskonałości, czystym stała się duchem. Nie wytrwał na tej drodze, a pomimo tego ona zawsze dla niego życzliwa, podaje mu teraz pomocną rękę, wyjednawszy dla niego cudowną łaskę do widzenia pozagrobowego świata i wzniesienia się duchem do najwyższych sfer doskonałości. Dante spłakany słucha tej przemowy, jak dziecko sfukane przez matkę. Któż nie widzi, że ta Beatrycy przemowa nie byłaby dość zrozumiałą, nie odpowiadałaby historyi stosunków jej z Dantem, gdyby nie była dalszym ciągiem, uzupełnieniem owej przedśmiertnej rozmowy, w której uroczyście mu wypowiedziała, jakie ma o nim mniemanie i czego od niego oczekuje. Zrozumiemy teraz, dlaczego stoi przed nią zawstydzony, kiedy poprzednio raczej zbyt pochlebne o sobie powtórzyćby musiał słowa. Zobaczymy też nieco niżej, że nawet to cudowne zjawienie się Beatrycy w poemacie nie jest w ścisłem znaczeniu fikcyą poetyczną, ale raczej reprodukcyą faktu psychologicznego, to jest mistycznego widzenia, które miał rzeczywiście wre dwa lata po śmierci Beatrycy. To widzenie nadzwyczajne, będące może przypomnieniem i rozwinięciem ostatniego pożegnania Beatrycy, usprawiedliwiając tytuł pamiętnikowi nadany, stanowi przełom w rozwoju duchowym Dantego i prawdziwy wstęp do nowego życia.
Tymczasem nie zaraz po śmierci Beatrycy wyjaśniły się myśli Dantego; długo jeszcze nie mogł sobie drogi wybrać, nie zdołał ani ocenić należycie, ani zużytkować serdecznych słów pożegnania, któremi go Beatryce obdarzyła. Pierwszem jego i najpilniejszem po śmierci Beatrycy zadaniem było ułożenie żałobnej mowy, w formie łacińskiej odezwy (zapewne bezimiennej), skierowanej, jak się wyraża, do książąt tego świata. Listu tego (prócz godła wyjętego z trenów Jeremiasza) nie przytacza, postanowiwszy wspólnie z przyjacielem swoim, Ca-yalcantim, pisać odtąd tylko po włosku, nawet w materyach, przekraczających zwykły zakres poezyi trubadurów. Następne jego utwory liryczne, obok rozpamiętywania cnot Beatrycy i wiekuistej nagrody, która jej się należy, zajęte są głównie analizą własnych jego cierpień, rozczulaniem się nad sobą samym, lubowaniem się nawet w postępującem obezwładnieniu ducha i ciała, spowodo-wanem przez ciągłe podsycanie żalu po śmierci Beatrycy. Zmienił się do niepoznania, schudł, nieustannie wzdycha, oczy ma czerwone od płaczu, czyli (jak się dosyć dziwacznie wyraża) zaznaczone męczeńską obwódką cierpienia. Rozrywa go czasem sympatycznym śpiewem mistrz Casella, może i przyjaciel jego, Giotto, malarz religijny, którego przykład zachęcił go zapewne do ćwiczenia się w rysunku, ażeby i na tej drodze znaleźć nową formę do wy rażenia swoich uczuć. Właśnie w pierwszą rocznicę śmierci Beatrycy zajęty był rysowaniem aniołów, gdy stanął przed nim któś, co ze związków krwi najbliższym był Beatrycy (może brat jej) i zażądał od niego sonetu na cześć zmarłej damy, której nie wymienił. Dante spełnia to życzenie i przydaje kanconę, która, jak nam objaśnia, pozornie miała wyrażać żale tej drugiej osoby, w rzeczywistości zaś posłużyła mu do oddania własnych uczuć.
Pokazuje się, że i wtedy, po roku żałoby, nie godziło mu się jawnie głosić, że Beatryce była przedmiotem jego miłości. Znowu wzdycha i płacze, aż wreszcie sam nadmiar boleści naraża ją na przesilenie, a raczej na próbę, z której wierność dla Beatrycy wyszła wprawdzie zwycięzko, ale nie bez walki. Zjawia się pocieszycielka. Lekko naszkicowany ten epizod wdzięcznie urozmaica monotonny nieco tok żałobnej powieści. Oparty o mur Dante, może zanadto ostentacyjnie, wznosi ku niebu zapłakane oczy, kiedy spostrzega na przeciwległym balkonie damę wpatrującą się w niego z wyrazem wielkiej litości i współczucia. Spotykają się czę-vściej. Wdzięczność za okazaną sympatyę zaczyna się w słodsze przeradzać uczucie. Widocznie rola pocieszycielki pochlebia tej damie i już nie wiele brakuje, by jej się nie udało zwrócić ku sobie uniesień marzącego mistyka, gdy ten raptownie zebrawszy całą siłę swych wspomnień i złajawszy niewierne oczy, odrywa się od tej słodkiej ułudy i daje pocieszycielce odprawę, nie grubiańską wprawdzie, ale nie dosyć może grzeczną i wdzięczną Znowu więc po dawnemu wzdycha i płacze, a spotkaw-szyna ulicach Florencyi pielgrzymów, którzy z dalekich i zimnych krajów, aż z za Kroaeyi może, podążają w milczeniu na odpust do Rzymu, dziwi się,
NOWE ŻYCIE. 3
że nic o Beatrycy nie wiedzą, że własnemi tylko zajęci są wspomnieniami, i pewny jest, że gdyby mogł ich zatrzymać i opowiedzieć im, dlaczego teraz Florencya wydaje się pustą i smutną, pobudziłby ich do niezmiernego żalu, któryby przemógł wszystkie inne powody ich trosk i smutków. Jeżeli między tymi tułaczami byli Polacy, poprzednicy naszego króla tułacza, którego w kilka lat potem Dante w Rzymie mogł spotkać, nie wielką zapewne zwróciliby uwagę na tego smutnego młodzieńca, którego dziwna postać zdawałaby się raczej znamionować człowieka pozbawionego rozumu, a przecież taka jest potęga poezyi, że to tęskne nawoływanie nie pozostało bez echa, że oto teraz, po sześciu niemal wiekach powtórzone w naszej mowie, pobudzi może nasze współczucie dla rozmarzonego młodzieńca i jego ukochanej. Ale zbliżamy się do końca. Około dwu lat upływa od śmierci Beatrycy. Dante ma jakieś nadzwyczajne widzenie, którego na razie w szczegółach powtórzyć nie zdoła, ale które sprawia w nim stanowczą zmianę i budzi go do nowego życia. W widzeniu tem mieści się zaród pomysłu Boskiej Komedyi. Odtąd Dante zatapia się w badaniach teologicznych i filozoficznych, pracuje usilnie, jak o tem, według słów jego, wie dokładnie ta, która mu tę nową drogę wskazała. Odtąd też bierze czynny udział w życiu publicznem, jako żołnierz i obywatel, rzuca się w stronniczy zamęt spraw florenckich, gorliwie nawet, przebiegle i namiętnie, chociaż nieszczęśliwie; żeni się wreszcie, wprawdzie nie z miłości. Przypomina nam się coś z Dziadów. Umiera Gustaw, rodzi się Konrad. Kończy się zawód marzącego trubadura, rozpoczyna się zawód męża czynu i twórczej potęgi słowa. Przetarły mu się oczy, zaczął pojmować doniosłość przedśmiertnych rad Beatrycy, chociaż może niezupełnie w tem prostem i wzniosłem znaczeniu, w jakiem były podane, a to światło spłynęło na niego z wizyi, wśród której znowu usłyszał głos ukochanej. To, co mu teraz powiedziała, było pewnie łącznikiem między ostatnią za życia rozmową, a tą, którą w kilka lat później Dante w pięknych wierszach wiekopomnego poematu swego wyśpiewał. Potrójne to Beatrycy wystąpienie przedstawia nam stopniowy pochód od pełnej życia rzeczywistości do tonącego w mgle wspomnień ideału. W wspomnionym ustępie Boskiej Komedyi przebija jeszcze wspomnienie uduchownio-nej Beatrycy ziemskiej, ale dalej obraz w coraz mglistsze spływa kształty: z ducha staje się ideą, wreszcie abstrakcyą, alegorya, pod którą, w myśl najpóźniejszego utworu Danta, Biesiady (il Con vito) już nie Beatryce prawdziwą, ale raczej filozofię moralną rozumieć należy.
Pamiątką pierwszej epoki życia Danta są jego młodzieńcze poezye. Przechował je, jak zasuszone kwiaty, w księdze pamiątek, z których każdy jakąś chwilę, jakąś fazę uczucia przypomina, a gdy umilkła burza uczuć, gdy spokojnem już okiem mogł spojrzeć w minioną przeszłość, uporządkował te pamiątki, powiązał je ciągłem opowiadaniem, a raczej wykładem psychologicznym, wreszcie, nie tracąc z oka literackiego zadania, któremu się z patryotyczną gorliwością oddał, opatrzył je scholastycznym komentarzem, ułatwić mającym zwolennikom rodzącej się poezyi włoskiej obeznanie się z metodą kompozycja poetyckiej.
Tym sposobem powstał ten osobliwy, a dla historyi literatury nie małego znaczenia dokument, odsłaniający nam z niepodejrzaną szczerością cały ruch myśli, poglądów, uczuć poety z XIII wieku. Z jednej strony jestto niezbędny wstęp i przygotowanie do Boskiej Komedyi, z drugiej strony jestto, jakby w zarodzie, pierwszy w europejskiej literaturze okaz nowego rodzaju utworów, w których się twórczość poetycka przeplata z analizą psychologiczną i z niej czerpie swoje motywa. Liczni w nowszych już czasach uprawiacze metafizyki uczucia, historycy serdecznych stosunków, słusznie mogą wskazać na pamiętnik Danta, jako na pierwsze w tym rodzaju dzieło, w którem dostrzegać się już dają tak dobrze warunki interesu przywiązanego do tego rodzaju kompozycyi, jako też i słabe strony tych, pospolicie pod złudnym wpływem przecenienia własnych wrażeń kreślonych obrazów.
Zwróćmy jeszcze uwagę na artystyczny z tego pamiętnika użytek, jako materyału do obyczajowego obrazu nie pozbawionego dramatycznego interesu. W oddaleniu, jakby za mgłą, przesuwają nam się postacie z świata współczesnego młodości Danta. Wpatrujemy się w nie przez powiększające i przybliżające szkło wyobraźni, wsłuchujemy się w ich mowę, dopełniamy, co niedopowiedziane, i oto obraz się ożywia, oświeca, zabarwia, napełnia się ruchem i życiem, oczekuje tylko biegłej ręki, żeby wystąpić w pełnym blasku formy artystycznej i zdobyć sobie prawo bytu wśród nas i dla nas. Oto gotowe osoby dramatu: Dante, przyjaciele jego: Cavalcanti, Casella, Giotto, dalej ojciec, mąż i brat Beatrycy; z drugiej strony Beatryce sama, Giovanna, inne jej przyjaciółki, damy, do których Dante z pozornym hołdem się zwracał, i ta, która pocieszyć go chciała. Jeżelibyśmy zaś z większem upodobaniem uwydatnili przedewszystkiem sympatyczną postać Beatrycy, to szczególniej z tego powodu, że pod wpływem ożywczej reprodukcyi, której za tło służy ten pamiętnik, Beatryce nie będzie dla nas tą alegoryczną postacią, w jaką przechodzi stopniowo w oziębionych już wspomnieniach starzejącego Danta, ale żywą, prawdziwą Włoszką z XIII wieku, córką Florencyi; nie typem też, ale charakterem.
Ze względu właśnie na to możliwe wyróżnienie Beatrycy Portinari, jako scharakteryzowanej osobistości, może mielibyśmy coś do zarzucenia przeciwko używaniu lub raczej nadużywaniu jej imienia, jako przydomku, zapewne pochwalnego, którym niekiedy poeci chcą uczcić osoby przez siebie wybrane. Każdy przedewszystkiem jest sobą; na uznaniu, na przychylnem ocenieniu właściwych każdej osobistości cech psychicznych, ściśle złączonych z zewnętrzną i wewnętrzną historyą życia, gruntują się właśnie najsilniejsze sympatyczne węzły. Niedostateczne więc daje świadectwo swoich uczuć, kto w wybranej osobie widzi kopię modelu, choćby bardzo idealnego. Uzupełnione porównanie nie nada mu też większej wartości. Gdzie jest Beatryce, tam jest i Dante. Jaki? Z pierwszej, czy z drugiej epoki? Pierwszego zrozumieć można, naśladować go pewnie nikt nie zechce. Drugi geniuszem okupuje dziwactwa, a w każdym razie odrodzony Dante jest postacią tak oryginalną, tak samodzielną, że jak za życia, tak i w potomności stoi samotny i odosobniony, bez orszaku, bez szkoły.
NOWE ŻYCIE
I.
Księga mojej pamięci, w tej części, którą poprzedza to, co ledwie zasługuje na wzmiankę, mieści w sobie rozdział pod napisem: tu się nowe życie rozpoczyna. Pod tym napisem znajduję wiele słów nakreślonych, które mam zamiar powtórzyć w tej książce, przynajmniej w treści, jeżeli nie dosłownie.
Dziewięć już razy po mojem narodzeniu niebo światłości do tego samego stanowiska wróciło, gdy po raz pierwszy ukazała się moim oczom chwalebna pani moich myśli, której wiele osób, nie wiedząc, jak ją nazwać, nadało imię Beatrycy, czyli uszczęśliwiającej. Tyle już żyła na świecie, że przez ten czas niebo gwiaździste posunęło się o dwunastą część stopnia; ukazała się więc przy rozpoczęciu dziewiątego roku swojego życia, gdym ja rok dziewiąty kończył. Ukazała mi się poważna i skromna, w stroju czerwonej barwy, a sposób, w jaki przepaska przytrzymywała jej szatę, dobrze przypadał do jej młodziutkiego wieku. Mówię zaprawdę, że w tej chwili duch przebywający w najtajniejszym zasklepieniu serca z taką siłą zadrżał, iż ruch ten dal się uczuć w najcieńszych żyłkach, a drżąc, temi słowy zdawał się do mnie przemawiać: Ecce homo fortior me, qui veniens dominabitur mihi (oto Bóg silniejszy odemnie, który przyszedłszy, zapanuje nademną!). Wtedy duch, mający siedlisko w wysokim sklepie, dokąd wszystkie zmysły czujące zanoszą swoje wrażenia, zaczął się bardzo dziwić, a zwracając sic w szczególności do zmysłów widzących, rzekł te słowa: apparuit jam beatitudo nostra (ukazała się już szczęśliwość nasza!). W tej chwili duch mieszkający w tej części ciała, gdzie pożywienie przerabia się i rozprowadza, zaczął płakać i mówił z płaczem: eu miser, quia frequenter impeditus ero (biada mi, bo nieraz doznam umartwienia!). Mówię więc, że zacząwszy od tej chwili, duch miłości opanował moją duszę, która od razu z nim się zaręczyła. A tak silną wziął nademną przewagę, wzmożony siłą od mojej wyobraźni powziętą, że czułem się zniewolonym od owej pory ulegać mu we wszystkiem. Nakazywał mi często, żebym się starał widzieć tego anioła młodości, dlatego też w dziecinnych latach wiele razy biegiem puszczałem się za nią, a widziałem ją, jak szła przodem z taką cechą zacności i godności, że można było z pewnością zastosować do niej te słowa poety Ho mera: nie zdawała się być córką śmiertelnika, lecz raczej niebiańskiego rodu. A chociaż jej obraz nie odstępował odemnie, a duch miłości tego właśnie używał środka, chcąc mię w zależności utrzymać, jednakże tak szlachetna i górująca była w niej cnota, że nie dopuściła nigdy, iżby mnie miłość całkiem w niewolę podbiła, pomimo tego, iż byłem pozbawiony dobrej rady rozumu, tak użytecznej w podobnych okolicznościach. Ale ponieważ usiłowania czynione w celu oparcia się namiętnościom i poruszeniom serca w tak młodym wieku mogłyby uchodzić za bajeczne, przeto, pomijając milczeniem wiele wniosków, które z tych przykładów wyprowadzićby można, przejdę do słów wyrytych w mojej pamięci wyra-źniejszemi znakami.