- W empik go
Nowele - ebook
Nowele - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 205 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podczas mego pierwszego pobytu w Amsterdamie byłem bardzo szczęśliwy. Dlatego moge powiedzieć, że Amsterdam należy do najpiękniejszych miast w Europie. Miałem nawet pieniądze, chociaż nie przypominam sobie zkąd. Zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu, że, przechdząc przez jakąś ulicę, powiedziałem sobie, że tu chciałbym mieszkać, a już na drugi dzień rzeczywiście tara zamieszkałem. Powodem mego dobrego humoru była między innemi wolność, która jednak trwała tylko sześć tygodni.
Otoż patrzyłem wieczorem przez okno i myślałem o tem i owem. Nie wiem, czy stary dom, stojący naprzeciw, miał dwa czy trzy piętra. Ale to wiem, że na najwyższem piętrze mieszkał smutny pan w okularach i z brodą, która nie była właściwie siwa, tylko czarna i biała. Widziało się obok siebie dwa prądy; na jednej brodzie starość i młodość.
W jego pokoju było zawsze ciemno; może robił oszczędności na sztucznem świetle. A siedział może dlatego przy oknie, że bal się siedzieć w ciemnym pokoju. Bardzo to dobrze rozumiem. Chociaż wydaje mi się, że musi być o wiele nieprzyjemniej patrzyć na jasną… ulicę, gdy się czuje za sobą ciemny pokój. Pewny jestem, że ma się jakiś niemiły dreszcz na plecach. Dlatego u mnie świeciła się lampa.
Zato pan z przeciwka trzymał sobie zapewne małpę, albo papugę, albo jakieś inne zabawne zwierzę. Bo, siedząc przy oknie, czasem nawet dość często, nagle się odwracał i coś mówił, do ciemnego pokoju. Mówił niejako na głucho, tak jak się mówi monologi, albo do papugi czy małpy, W każdym razie nie dostawał żadnej odpowiedzi. Z całego wyrazu jego twarzy i z obojętnych ruchów było widać, że mówi bez echa.
– Przykre takie życie!…… – pomyślałem sobie, kręcąc papierosa, i przypatrywałem się z pewnem zajęciem smutnemu panu, który od pół godziny jeszcze bardziej zmarkotniał i pogrążony w myślach zapomniał nawet mówić do ciemnego pokoju.
' – Papużka się nudzi – powiedziałem do niego wzrokiem – iest niejako twoim obowiązkiem utrzymywać rozmowę. Pomyśl tylko, w jak bajecznie ciepłych i rozkosznych klimatach żyło to rajskie zwierzę. A teraz nudzi się pociemku. Jesteś sto razy okrutniejszy, niż biegun północny.
Ale on widać nie dosłyszał mego wzroku. Przesunął ręką po czole. Tak, jakby w duazy westchnął „Czego ja ule przeżyłem?…,.” Albo: „Gorzka starość…”
…Ma się pewne obowiązki wobec małp i papug–zarzucił mój wźrok surowo – było jej nie kupować, jeżeli wystarcza ci własna melancholia. A skoro ją raz kupiłeś, to musisz bawić się w konwersacyę, choćby wszystkie struny twej duszy jęczały ze zgryzoty. Widzę z rysów twej popielatej twarzy, że musisz być dobrym człowiekiem. To zawzięte marszczenie czoła nic nie znaczy. To nie jest złość, tylko cierpienie. Jesteś mimo wszystko niezły chłopak, ale powinieneś zwracać większą uwagę na psychiczne potrzeby swej papugi. Pomyśl sobie, że to stworzenie ma niesłychanie dużo opętanego gadania, które aż piszczy za wolnością. Pomyśl sobie…
Mój wzrok nagle oniemiał. Coś bardzo ciepłego i miękkiego położyło mi się na oczach. Jednocześnie uczułem zapach fijołków, który objął miłośnie mą duszę.
Odwróciłem się… kobieta.
– Kto pani? Zaśmiała się cicho.
– Ha, ha… dobry wieczór.
– Dobry wieczór – odpowiedziałem, czerwieniąc się po uszy,
Moge powiedzieć otwarcie, że miała nagie ramiona i rozpuszczone włosy. Czy słyszał któś co podobnego? biyła, bądź co bądź, w stroju białym, powiedzmy: domowym.
Czekałem, co teraz będzie.
– Pan mnie przecież zna – powiedziała tak jasnym głosem, jakby była pewna, że zrobi mi niespodziankę.
Byłem zakłopotany. Nie, to się tak nie da… trzeba zobaczyć przy lampie.
Nie poznałem jej i przy lampie. Cóż teraz zrobić? Byłem zakłopotany.
– Pan mnie przecież zna – powtórzyła tak wesoło, jak przedtem.
Nie, nie znam. Jakby to jej powiedzieć? „Niestety – nie mam przyjemności…” czy jak?…. Bóg mi świadkiem, że nie wiem, co się mówi w takich nagłych wypadkach. Powiem: „Nie mam przyjemności” całkiem poprostu.
Ale ona już wiedziała, że jestem zakłopotany.
– Niech pan sobie przypomni,..–powiedziała łagodnie i sympatycznie – niech pan tylko pomyśli…
Pogłaskała mnie nawet delikatnie po ręce. Bardzo przyjemnie.
Teraz niezadługo sobie przypomnę. Z pewnością. To się zawsze czuje przedtem, wie z góry: za chwilę sobie przypomnę… Chociaż na razie…
Te oczy… Boże, te ogromne, piwne oczy i ta blada twarz i usta…
– Pan mię' przecież zna…
Może krewna. Bawiły się ze mną przed dwudziestu laty trzy małe córeczki dalekiego stryja. Wszystkie trzy w białych sukienkach…
– Niech mi pani pomoże. Kilka szczegółów. Przecież wiem już teraz, że panią znam. Tylko nie wiem, jak i co…
Córeczki dalekiego stryja nie były z Amsterdamu. To coś podobnego, ale nie to. Mniej więcej ta sama okolica mózgu, czy przeszłości, Ale nie to. Jej oczy mówią wyraźnie „ciepło, ciepło…”
…Ale nie to.
– Niech pan sobie przyponmi.
Wiem, że ją znam. A cala tajemnica w oczach. Ta twarz rozumie się niejako sama przez się. Ta twarz, to coś tak znajomego, jak moja własna. Widzę ją w każdym razie codzień. Ale gdzie? Widzę ją codzień.
– Ja panią znam.
Pocałowała mnie nagle w usta. Tak, to ona. Ale kto? Ona. Ta jedyna, jedyna…
– Powiedz mi, jak się nazywasz. Chce mi się płakać, bo nie mam bliższej sobie istoty. A nie wiem, jak cię nazwać. Wymów swe imię, ażeby spadły jakieś mgły, które są między mną a tobą. Żebym zobaczył, czy jest dla nas ten sam świat, to samo słońce, te same drzewa i ulice. Wymów to jedno słowo. Bo inaczej będę myślał, że znam cię tylko ze snu.
Schyliła się i zbliżyła swoje usta do mego ucha, żeby wymówić to „jedno słowo”. Ale nagle otworzyły się drzwi… a ona uciekła ze strachu do drugiego pokoju.
Wszedł–smutny pan z przeciwka.
– Przepraszam… –powiedział markotnym, ale spokojnym głosem – przepraszam, że przeszkadzam
Ale chciałbym zobaczyć, oczy niema tu przypadkiem…
Powiódł dokoła wzrokiem jakby szukał jakiegoś przedmiotu.
– Czego, proszę pana"? – Czy nie ma tu przypadkiem mojej żony… Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
– 0!… pan żartuje. Zdaje mi się nawet, że pan nie ma żadnej żony. Pan mieszka przecież tu zaraz naprzeciw.
Szukał dalej.
– Tak, mieszkam tu zaraz naprzeciw, ale… mam żonę, owszem, mam żonę.
Poszedł nagle do drugiego pokoju i natychomiast wrócił, prowadząc za rękę kobietę z rozpuszczonemi włosami.
– Dziękuję, znalazłem – powiedział do mnie uprzejmie.
A potem do niej:
– Chodź do domu…
– Panie, to musi być pomyłka! – skoczyłem do drzwi i wziąłem kobietę za rękę.
Ale pan z przeciwka rzeki z gorzkim, smętnym uśmiechem:
– To nie pomyłka, to moja zona…
– Ależ… ja ją znam!….
Kobieta rzuciła mi się z płaczem na szyję.
– Ja ją znam–szeptałem, wdychając w siebie zapach fikołków, który łączył się miłośnie z mą dusza.
– To się panu zdaje – powiedział pan w okularach – daję panu słowo, że to się panu zdaje.
I zaniósł ją w ręku, jak kanarka.
– Uprzejmie dziękuję–powiedział jeszcze raz w przedpokoiu.
Nie spałem całą noc. A stróżowa powiedziała mi, że to naprawdę jego żona.
Jeżeli się ma dużo czasu i dobrej woli, to można stać cały dzień przy oknie i czekać, aż się zjawi na ulicy pewna osoba. Wtedy bierze się kapelusz i biegnie się na dół. Zresztą to nie była ona, tylko jej mąż. W każdym razie nadzwyczajna sposobność.
– Panie, na chwileczkę! Korzystając ze znajomości, chciałbym się spytać, czy nie sprzedałby mi pan papugi albo…
– Nie mam żadnej papugi.
– …albo małpy. Chcę właściwie małpy.
– Nie wiem, dlaczego pan przypuszcza… Nie posiadam.
– Byłbym przysiągł, że pan posiada. Mieszkam przecież naprzeciwko i nie chcąc wiem niejedno. Pan siedzi wieczorami przy oknie, a nieraz mówi pan coś do ciemnego pokoju…
– Zresztą nie ma pan żadnego życzenia?
– Nie. Pozwolę sobie tylko zauważyć, że mam ogromnie dużo książek w kuferku. Przyjemnie czasem wieczorem coś przeczytać zamiast siedzieć przy oknie i patrzyć na ulicę. Czy pan nie ma dreszczu na plecach, gdy pan czuje za sobą ciemny pokój? Dostaję także codziennie gazetę w trzech językach. Po francsku, po angielsku… co pan woli. Czytałem wczoraj niezmiernie ciekawy artykuł o trąbie morskiej. Jestem pewny, że to pana zainteresuje.
Potem spytałem delikatnie;
– Jak się ma pańska żona? Zaczerwienił się i mruknął:
– Dziękuję.
Szedłem z nim bardzo długo i opowiadałem mu o swoich podróżach. Czasem się uśmiechał jednem okiem i przecierał chusteczką okulary. Widocznie bardzo dobrze się bawił. Nawet robił czasem krótkie uwagi.
Przeszliśmy razem do parku i…siedliśmy na ławce. Spytałem go delikatnie:
– Jak się nazywa pańska żona? Zachmurzył się i powiedział:
– Niech pan lepiej skończy o Pompei i Herkulanum. Niech pan nie mówi ciągle o mojej żonie.
Czułem, że zbladłem.
– Bardzo pana przepraszam, ale chciałbym się dowiedzieć… Od czwartku o niczem innem nie myślę. Przyznam się panu otwarcie, że nie śpię w nocy, bo nie moge sobie przypomnieć, zkąd znam pańską żonę.
Uśmiechałem się. Ale czułem, że zbladłem. Pan w okularach machnął ręką.
– Pan jej wcale nie zna… tylko…
– Tylko?
– Tylko ona jest… hm…
Skrzywił się boleśnie i splunął. Potem spytał:
– A mumie są?
– O czem pan mówi?– spytałem ze złością.
– O Herkulanum. To śmieszne, że pan ma łzy w oczach. Daję panu słowo, że ona panu wmówiła.
To śmieszne, że miałem łzy w oczach.
– Jak to mi wmówiła?
– No tak, jak wielu innym. O czem tu gadać! Daję panu słowo, że ona chora. Mam z tego powodu ciągle kłopoty.
Opowiedział mi o kłopotach. Pokazało się, że trzeba ua nią ciągłe uważać, jak na ptaszka. Bo jest chora.
Uderzył mnie w kolano.
– Bardzo przyjemnie mówi się z panem… Tylko niech pan już da spokój mojej żonie.
Poszliśmy nawet razem na piwo.
Ale na drugi dzień zobaczyłem ich razem.
– Ja ją znam! – krzyknąłem prawie głośno. Śniła mi się już, gdy byłem dzieckiem. Znam ją lepiej, niż matkę, niż siostrę, niż wszystkich ludzi. Moge zamknąć oczy, a wiem, jak wygląda.
Kiedy siedzę wieczorem przy oknie i patrzę… na ulicę, to zaraz wiem, po co przyjechałem do Amsterdamu. Mógłbym płakać całemi godzinami, a łzy nie przestałyby sprawiać mi rozkoszy. Byłem jeszcze dzieckiem, a już wiedziałem, co mnie czeka. Na to człowiek żyje… byłem jeszcze dzieckiem…
Są wsie i miasta bez nazwy, które znam tak, jak tę kobietę. Jest cały świat bez nazwy, który znam tak, jak tę kobietę. Czasem słyszę ztamtąd głosy… Albo ktoś uśmiechnie się zdaleka i kiwnie do mnie białą chustką… Zdaleka… Coś zapachnie z morza, gdy stoję w nocy na pokładzie. Albo coś zagra w lesie. Jest gdzieś cały świat bez nazwy…
– Proszę pana, przyszedłem…
– Czego pan chce?
– Przyniosłem gazety w trzech językach,
– Powiedziałem pann wczoraj że u mnie niewygodnie. Po co pan przyszedł? Jeżeli pan chce, to możemy pójść do parku.
– Jak się ma żona? – Dziękuję.
W mieszkaniu pachniały jej fijołki. Ale on prawie wyrzucił mnie za drzwi. Drżałem jeszcze na ulicy ze wzruszenia.
Spostrzegłem, że i on źle wygląda.
– Pan chory – zauważyłem po drodze.
– Mam ciągłe kłopoty.
„Aha! – pomyślałem z radością – sam będzie mówił o żonie”.
Ale on uśmiechnął się złośliwie jednem okiem.
Co panu do mojej żony? Panu się wydaje, że pan jedyny człowiek, który ją zna. Ale znają ją najrozmaitsi ludzie. Pan nie ma pojęcia… Ona ma coś takiego w oczach.
– Nikt jej tak nie zna, jak ja!
Zaśmiał się, jak skrzypiący wóz. Ale zaraz potem posmutniał i westchnął. To nie jest najgorsze…
– Co?
– To, że mam z nią ciągle kłopoty… pierwszy raz tyle o niej mówił.
– Ale to jest najgorsze, że… że… jakby panu powiedzieć?… Tylu ludzi ją zna, a ja jej nie znam.
Spojrzał mi bystro w oczy.