- W empik go
Nowele. Ser. 2 - ebook
Nowele. Ser. 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 278 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na dworze i w pokojach jest bardzo ciepło, prawie parno.
Nie kołyszą się liście na drzewach i na wielkim, rozłożystym krzaku bzu, rozpościerającym się na środkowym klombie. W powietrzu ustał ruch, w naturze wrzawa ptasia, zrobiło się bardzo cicho i omdlenie ujęło ludzi i przedmioty w swe kleszcze. Ciepło przedostało się do wnętrza parterowego domu przez otwarte na oścież okna i drzwi. Szukano sposobów ochłodzenia i wprowadzono więcej jeszcze gorąca, które zalało sobą wszystkie kąty i wniosło senność i znużenie. Z najdalszego rogu podwórza nie dochodził głos, ani echo. Wierzeje stodół i drzwi stajni i obór zostawiono otworem, udając się na robotę poobiednią, a stadko wróbli, rozsiadłszy się w żłobach, w milczeniu szukało strawy, – latem ziarno rzadko pada w żłób koński. Jaskółki były niespokojne, słaniając się blizko ziemi i nierówne zakreślając kręgi od maleńkiej strugi wielkiej stajni. W kuchni stada much obsiadły rondle i miski, pozostawione przez kucharkę, która nakrywszy głowę fartuchem, runęła na poblizki szlaban i snem zmorzona zasnęła. Psy podwórzowe po bezowocnem szczekaniu i wyciu w zamkniętej budzie, zmęczone, poukładały się na zbitej słomie, wywieszonemi językami i przyśpieszonym oddechem okazując zmęczenie.
Dwór był cichy i mimo otwartych okien nie zdradzał, aby w nim istniał jaki ruch lub życie. Sinawe niebo było niespokojne; białawe chmurki czyniły ruch ustawiczny, okrążając słońce i tworząc fantastyczne grupy. W otwartem oknie dworu przechylał się kwiat doniczkowy.
Wielka cisza panowała wszechwładnie, sen ujął w swe szpony wszystkich i wszystko, wstrzymał na chwilę tętno życia, przerwał ruch i sprawił niezmącony niczem spokój.
Na dużym, wzorzystym dywanie, zdobnym w rycerską scenę, spało dwoje dzieci…
Ukołysała ich cisza, opanował upał, usnęli wśród zabawy, przerzuciwszy wszystkie albumy na stole. Dziewczynka bawiła się jeszcze przed chwilą jabłkiem, chłopiec rozłożył elementarz składany, malowany, gdzie każdą literę przedstawia jakaś figura ludzka. Jabłko, ściśnięte w małej piąstce dziecka, przytulone było do jego boku, elementarz przewinął się wężem przez chłopca, który rozrzucił się niedbale, podłożywszy rękę pod jasną główkę. W jednakowych ubraniach, podobni do siebie, bo bliźnięta, w śnie złączeni, przerwali figle i ulegli silniejszemu nich, niewidzialnemu mocarzowi. Po cichu, na palcach, weszli dziadkowie do pokoju i zatrzymali się przy malcach. Babcia poprawiła sukienkę Anielki, podwiniętą nieco, dziadek milczał.
– Widzisz, jak się pomęczyli? Anielka taka czerwona, jak burak…
– Zdrowa, to i różowa. Wisusy! Dziewczynka przewróciła się na dywanie, na twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech.
– Patrz, Anielka rozmawia z aniołkami, śmieje się przez sen, takie jest podanie.
– No, chodźmy. Dziadek ziewnął.
– Czekaj jeszcze. Muchy będą im przeszkadzały.
Przeszła do drugiego pokoju i przyniosła ztamtąd muślinu, którym malców przykryła.
– No, niech śpią.
Dziadek znów ziewnął, babka odpowiedziała ziewnięciem i poszli, zostawiając śpiącą pod jednym muślinem parę.
Ucichły ich kroki, ucichły przesuwania, oboje zasnęli w fotelach i znów sen panował niepodzielnie.
Do pokoju wpadła osa, ostrym bzykiem zamąciła ciszę, przebiegła pokój, usiadła na kwiatku w doniczce, przeszła wzdłuż stołu i wyfrunęła. Za nią niebawem pojawił się w oknie ciekawy wróbel, usiadł na ramie, odezwał się kilka razy głośnym świergotem i znikł. Wróbla zastąpił – bąk, bąka – pszczoły i całe to państwo owadzie, nie znajdując tamy, lub zapory, zaglądało na chwilę do salonu. I motyl przefrunąwszy kilkakrotnie z róży na różę, usiadł na szybie, począł bić skrzydłami i niebawem powrócił na dwór.
W oddali, w lasku, coś jakby drgnęło, jakby w pobliżu otrząsnął się koń, lub kto przesunął ciężki mebel. Zagrzmiało, ale nieznacznie prawie, po cichu. Wróble na podwórzu czubiły się w najlepsze.
Dzieci przebudziły się.
– Anielka, wstawaj!
– Już nie śpię.
– A dla czego spałaś?
– Tak mi się spać chciało…
Usiedli na dywanie, przecierali oczy i odsuwali muślin.
– A co będziemy teraz robili?
– Chodźmy na dwór.
– Kiedy tak gorąco.
Wstali oboje, leniwi, przechylając się i słaniając
– Chodź Anielko do serwantki.
Przyszła, i stanęli oboje przed szafą dużą, oszklona, w której wnętrzu lśniło się od różnych świecidełek.
– Widzisz tę tabakierkę?
– Wiem, to ta, z królem. – A widzisz tę filiżankę?
– Wiem, to od wujka babcia dostała na imieniny.
– A teraz będą imieniny?
– A będą. Nas ubiorą na biało i będziemy jedli rodzynki i lody,
Zaczęli chodzić po pokoju, Anielka upuściła na podłogę jabłko.
– Tak gorąco… Czy i tobie, Karolku, gorąco?
– A tak, i mnie gorąco. Tak mi się spać chce. Chodź na huśtawkę.
– Nie można bez Justysi.
– No to cóż będziemy robić?
– Chodź na maliny.
– A jak tam jest pies?…
– Ho, ho, ja się psa nie boję, ja go zabiję!
Nie poszli. Karolek wszedł po krześle na okno i usiadł, a Anielka rozsiadła się na kanapie. Milczeli. Karolek łapał muchy, które na szybie siadały i śpiewał przytem:
Ma baba, ma baba
Talary w lesie,
Kijem ją, kijem ją,
To je przyniesie.
Anielce, która przewróciła się na wznak na kanapie, wpadła w ucho melodya i zaczęła sobie nucić:
Od dworaków opuszczona
Helena w stroju niedbałym
Gdy syna trzyma u łona…
– Czy ty wiesz, że ty nic nie wiesz – zawołał Karolek. Tego się nie śpiewa, tylko się mówi.
Ale Anielka śpiewała dalej te same słowa, na tę samą nutę.
Karolek począł szybko schodzić z okna.
– Czekaj, zrobimy fortecę.
– Fortecę? dobrze, dalej fortecę.
Przysunęli fotele i krzesła. Karolek przyniósłpiłkę.
– A druga?
– A nie ma, bo jest w pokoju u dziadziów, a tam śpią.
– Ale ja mam jabłko, to wystarczy.
Karolek bronił. Anielka napadała. Już trzykrotnie gumowa piłka upadła na jasne włosy Anielki i trzykrotnie jabłko upadało na fotel, stojący przy serwantce, gdy nagle rozległ się brzęk i oboje malcy przestali się śmiać. Szyba środkowa wypadła a jabłko dostało się do środka szafki. Malcy stali, słowa nie mówiąc, wreszcie oboje zaczęli płakać. Przytulili się do siebie, strwożeni bardzo, siedli na fotelu i wzajem spoglądali wzrokiem niepewnym.
– Będzie bieda – zaczął Karolek – oj, będzie bieda…
– Nie płacz, – uspokajała go Anielka, trzeba babcię przeprosić.
Poszli po namyśle ze zwieszonemi głowami i stanęli we drzwiach.
– Eh, dziadkowie śpią.
Znów stanęli w progu zamyśleni, bez pomocy i rady.
– Co robić?
– Trzeba się schować, a potem przeprosić.
– Ale gdzie się schowamy?
– Już ja wiem, na górze, na strychu.
Poszli i natrafili na przeszkodę, na duże schody.
– Takie wysokie te schody – narzekała Anielka.
– Poczekaj, ja ci pomogę…
Wszedł, oparł lewą nogę, czołgał się na brzuchu, i dopiero później przełożył prawą. Anielka na pierwszym schodzie mu pomagała, później nie mogła sięgnąć. I ona takim sposobem dostała się na wierzch i po kwadransie mozołów stanęli u wejścia zabrudzeni i pomęczeni.
– Jakiś ty brudny!
– A ty!…
Drzwi były otwarte, weszli. Na strychu leżały stosy rupieci. Dach gontowy, pochyły, upstrzony był końcami drzewnych gwoździ, tworzącemi jednolity obraz szarej masy, naszpikowanej pręcikami. W pośrodku dwóch łat było maleńkie okienko bez szyby. Na złamanem krześle zwieszał się strzęp starej poszewki, a obok kawałki zepsutego zegara, z którego kukułka wyszła na wierzch, z języczkiem wyłamanym. Pod samą krokwią leżały stare książki, opodal stara miednica, dalej rozprute poduszki z kanapy i wypalona na środku, pożółkła po bokach, kołdra atłasowa.
Dzieci stanąwszy u wejścia, zatrzymały się chwilę.
– Nie boisz się? – spytała Anielcia.
– Czego? – spokojnie zapytał Karolek.
– No, dydka?
– Tego na słomianych nogach?
– A, tak, co to dziadek opowiada…
– Widzisz, dydko przychodzi tylko, jak się nie chcę myć zimną wodą, ale na strychu dydka nie ma.
Posunęli się. Anielka podniosła kołdrę.
– Zróbmy porządek to się babcia ucieszy. Zabrali się do książek, ale była przeszkoda, bo w książce były rysunki, złożyli więc kołdrę i usiadłszy na niej, oglądali książkę.
Przez otworek w dachu słychać było szmer liści na wysokiej gruszy, – widocznie wiatr wzmagał się. Za chwilę jasny płomyk przemknął się po drzwiach, ale dzieci nie spostrzegły tego, dopiero lekki huk zwrócił ich uwagę.
– Szukają nas na dole, odsuwają wszystko, hi! hi! siedźmy cicho.
Oglądali obrazki, śliniąc palce i przewracając zakurzone kartki. Huk ponowił się.
– Może to grzmi?
– To i cóż?…
Obejrzeli jedną książkę, zabrali się do drugiej wreszcie poczęli odpoczywać.
– A jak nas nie znajdą?
– To nic.
– A jak dziadzio cię wybije?
– Jaby się nie dałem bić.
– A coby zrobiłeś?
– Uciekłem by.
– A jakby cię dogonili?
– Uciekłem by do lasu.
– A z lasu?
– Poleciałemby do cioci, ciociaby nie dała bić.
– Ciocia jest dobra.
– Bardzo dobra jest ciocia.
– A pamiętasz, jak ciocia się z nami bawiła w chowanego?
– A pamiętam. A jak ciocia, jak byłaś mała i płakałaś, to ciebie w brodę drapała małym palcem i ty się śmiałaś zaraz. A pamiętasz?
Nie starczyło obrazków, wyczerpały się, zasiedli więc u okienka i patrzyli w nie, a Karolek zaczął nucić:
"Kot kotkę pokaleczył,
Kot kotkę będzie leczył."
Anielka na tę samą nutę śpiewała:
"Od dworaków opuszczona
Helena w stroju niedbałym…"
Zadął wiatr, szyby zadzwoniły, okna poruszyły się w zawiasach, piasek uniósł się z ziemi i wionął brudnym strumieniem ku górze, ptactwo niespokojnie zaświtergotało a na niebie pokazała się ciemna? sina prawie chmura. We dworze zbudził wszystkich chłód i hałas. Psy zawyły, kaczki na stawie zagdakały, kucharka, przetarłszy oczy, spieszyła zamykać okna, dziadkowie zbudzili się.
Burza!…
Zamykano okna, drzwi, oglądano się trwożliwie. Na niebie ruch białych chmurek wzmógł się. Jak awangarda pędziły przodem, tłocząc się i ściskając, ciemniejąc i zlewając w wielkie odłamy, czerniejące i zaścielające sobą horyzont. Czarne chmury oddzielone były zwężającym się pasem jasnym. W oborze odezwało się bydło, psy w budzie. Jaskółki siadały na ziemi, lub ją głaskały białemi piersiami, nad stawem kucharka nawoływała kaczki.
– Taś! – taś!… – taś!…
Buch zdwajał się, rósł, muchy roiły się w rogach pokoju, brzęcząc, wróble zbliżały się ku gniazdom, a zdala przed czarną chmurą ciągnęły wrony i kawki, zasiadając na topolach.
Na niebie huczało już, w oddali szum deszczu było słychać, w powietrzu czuć ochłodzenie.
Babcia wbiegła do sali i spostrzegła zbitą szybę.
– A malcy?
Szukano, lecz nadaremnie. Przebieżono wszystkie kąty, napróżno!
Zagrzmiało silnie, błyskawice zaglądały w szyby, ognistemi nitkami haftując ciemne chmury. Deszcz padał kroplisty. Obmoczone ptaki, skulone, przysiadły u dachu. Deszcz padał równo, odbijając się od ziemi i rozpryskując.
– Boże wielki! gdzie malcy? – lamentowała babka.
Dziadek chodził od okna do okna, patrzył, a gdy błysnęło, żegnał się i załamywał ręce.
– Gdzie oni poszli? Ach! za ten niepokój zbiję oboje rózgą.
Przyniósł z pokoju dużą rózgę i położył na stole.
– Żeby posłać kogo po nich – radziła babka.
– Nie ma nikogo w całym domu, wszyscy w polu. My i kucharka tylko zostaliśmy. Obiję jak Bóg w niebie.
Deszcz z wielką siłą bił w drewniany dach, otłukując się o gonty i spadając na ziemię: podwójny czyniąc hałas: upadkiem i ściekaniem.
Przez maleńkie okienko woda wlewała się formalnie na poddasze, a błyskawice, oświecając ciem – ne wnętrze, oświecało dwoje przytulonych do siebie dzieci i to mnóstwo gratów, które je otaczało.
W otworze ukazał się przemoczony wróbel, chwilę zatrzymał i usiadł na złamanem krześle, strzepując wodę z piór.
Siedzieli we troje, oczekując końca burzy…
………………..
Za progiem stanęli oboje i słuchali, co dziadkowie mówią.
– Zbiję na kwaśne jabłko! ja dam tym malcom!
– Widzisz, to ciebie za jabłko wybije dziadek.
– No cóż?
– Trzeba iść… •
Nagle drzwi otworzyli i wbiegli ze śmiechem.
– Jesteśmy!
Zawołali razem, i zanim dziadkowie zdołali przemówić, już im usiedli na kolanach.
– Ah! niegodziwcy – narzekała babka – gdzieżeście siedzieli?
– Na strychu robiliśmy porządek…
– A szybę kto zbił?
– A sama się zbiła. Jak tylko jabłko wpadło, tak zaraz pękła.
– No, dobrze, żeście się znaleźli, głodni pewno jesteście?
– A na drugi raz dostaniecie w skórę! – groził dziadek.
– A ja umiem alfabet – chwalił się Karolek.
– A ja umiem wiersze:
"Od dworaków opuszczona
Helena w stroju, niedbałym
Gdy syna trzyma u łona… "
– Dobrze, dobrze, a nie zgubcie się, bo was obiję.