Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nowelle - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowelle - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 221 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

No­wel­le Ja, on i ona. Sta­cya ka­ta­ry­nia­rzy. Za­licz­ka.

Łódź, Na­kła­dem księ­gar­ni L. Zo­ne­ra.

1898

Дозволено цензурою, г. Лодзь, 19 Сентября 1898 г.

Za­kła­dy dru­kar­skie L. Zo­ne­ra w Ło­dzi.

…. Chce­cie – wierz­cie, a jed­nak ja w tej ca­łej spra­wie by­łem tyl­ko ko­złem ofiar­nym…

Bo trze­ba wam wie­dzieć, że ten Stach miał za­wsze ogrom­ne do ko­biet szczę­ście. Pa­mię­tam, że już w gim­na­zy­um, w Lu­bli­nie, zwra­cał na sie­bie oczy pod­lot­ków i do­ro­słych pa­nien, ale do­pie­ro tu, w War­sza­wie, gdy­śmy się na uni­wer­sy­tet do­sta­li, po­czął na­praw­dę tem swo­jem szczę­ściem wo­jo­wać.

O co jego nie po­ma­wia­no?!…

On sam jed­nak nig­dy nie prze­chwa­lał się swo­jem po­wo­dze­niem. Na­wet ze mną, mimo żem prze­cie znał go od dziec­ka i że­śmy ra­zem tu za­miesz­ka­li, by­wał dość skry­tym i nie wy­wnę­trzał się nig­dy. Trud­no mi jed­nak było nie do­strzedz cza­sem tego lub owe­go, choć­bym na­wet chciał być śle­pym ko­niecz­nie.

A naj­pierw – te li­sty i bi­le­ci­ki…

Nie przy­szło to na­gle i nie za­raż z przy­jaz­dem na­szym do War­sza­wy, ale już po dwóch la­tach rzad­kim by­wał dzień, żeby, wra­ca­jąc do domu, nie za­stał ja­kie­goś li­ści­ku. Ad­re­sów zaś na nich nie kre­śli­ła jed­na ręka – tom do­brze za­uwa­żył.

Raz też, mi­mo­wol­nie ja­koś, wy­rwa­łem się z za­py­ta­niem:

– Co ty, Stach, tyle tych li­stów od­bie­rasz? Spoj­rzał na mnie przez ra­mię.

– Ach – rzekł, to w spra­wie mo­ich lek­cyj. Wiesz prze­cie, że mam aż czte­ry lek­cye… Ko­niec roku się zbli­ża… Ro­dzi­ce nie­spo­koj­ni…

– Ja też prze­cie mam lek­cye – za­czą­łem.

– Eh, two­je lek­cye! – prze­rwał.

Miał słusz­ność. Jego lek­cye były bo­wiem o wie­le po­płat­niej­sze.

Mimo zaś, żem z koń­cem dru­gie­go roku na­szych stu­dy­ów po­sta­no­wił rzu­cić me­dy­cy­nę, z któ­rą ja­koś nie mo­głem się po­go­dzić, po­zo­sta­li­śmy nadal przy­ja­ciół­mi.

Po­chwa­lił mój za­miar, mó­wiąc: "Istot­nie, me­dy­cy­na nie dla cie­bie" – i sam za­pro­po­no­wał, aby­śmy jesz­cze ra­zem miesz­ka­li.

– Przy­wy­kli­śmy – mó­wił. – Do­brze nam z sobą…

Przy­sta­łem z ocho­tą. Im­po­no­wał mi wła­śnie swo­ją roz­wa­gą i zim­ną krwią, któ­ra go w naj­kło­po­tliw­szych chwi­lach nie opusz­cza­ła. Zda­wa­ło mi się zresz­tą, że bez nie­go nie był­bym dał so­bie rady na świe­cie.

Zmie­ni­li­śmy miesz­ka­nie, bio­rąc tym ra­zem dwa małe po­ko­iki, prze­dzie­lo­ne wspól­nym przed­po­ko­jem, z któ­re­go każ­dy z nas miał te­raz od­dziel­ne do sie­bie wej­ście, po­czem on na wa­ka­cye wy­je­chał na wieś, zno­wu za po­płat­ną lek­cyą, a ja zo­sta­łem sam w ca­łem miesz­ka­niu.

Jak­że mi pu­sto, jak źle, było bez nie­go!

Wró­cił na­resz­cie w po­ło­wie wrze­śnia, ale za­uwa­ży­łem za­raz, że był bar­dzo zmie­nio­ny. Zmi­zer­niał, zbladł, za­my­ślał się te­raz czę­sto, a daw­na jego pew­ność i hu­mor, któ­re się i mnie zwy­kły były udzie­lać, prze­pa­dły bez śla­du. Po­wie­trze wiej­skie nie po­słu­ży­ło mu wca­le. Miał wi­docz­nie ja­kieś kło­po­ty, żar­ła go ja­kaś tro­ska, ale nie był z tych, co to lu­bią i po­tra­fią zwie­rzyć się przed przy­ja­cie­lem.

Zna­łem go do­brze i nie sta­ra­łem się ba­dać jego ta­jem­ni­cy.

Za­uwa­ży­łem tyl­ko, że bi­le­ci­ki, wkrót­ce się urwa­ły, a… na­to­miast, wró­ciw­szy pew­ne­go wie­czo­ra wcze­śniej niż zwy­kle do domu, usły­sza­łem stłu­mio­ne szep­ty i sze­lest suk­ni ko­bie­cej w jego po­ko­iku.

Sta­ną­łem, jak wry­ty, nie wie­dząc, co z sobą, po­cząć.

Na szczę­ście, on za­raz wy­szedł do mnie, do wspól­ne­go na­sze­go przed­po­ko­ju.

– Mam go­ścia! – rzekł. – Sio­stra moja przy­je­cha­ła do War­sza­wy… Ta, wiesz, któ­ra się wy­cho­wy­wa­ła u bab­ki na Po­do­lu… no, wiesz prze­cie… Mó­wi­łem ci o niej nie­raz…

– Wiem, wiem – szep­ną­łem.

I bio­rąc ze sto­li­ka pierw­szy lep­szy ze­szyt, do­da­łem:

– Ja tyl­ko wpa­dłem po skryp­ta… za­raz wy­cho­dzę…

– A to szko­da! – po­wie­dział Stach. – Był­bym cię za­po­znał… No, ale jeź­li mu­sisz ucie­kać.

– Mu­szę!

Wy­mkną­łem się czem­prę­dzej, za­uwa­ży­łem bo­wiem, że głos jego brzmiał nie­szcze­rze, kło­po­tli­wie. Nie chcia­łem mu się na­rzu­cać.

Od­tąd też, jeź­li tyl­ko zra­na cho­dził za­my­ślo­ny i za­pę­dzał się, jak­by chciał się do mnie z czemś ode­zwać, za­czy­na­łem pierw­szy:

– Słu­chaj­no, Sta­chu… Nie zo­ba­czy­my się pew­nie aż wie­czo­rem. Nie wró­cę przed dzie­sią­tą…

Sły­sza­łem, że wów­czas od­dy­chał swo­bod­niej, jak­by zbył się ja­kie­goś cię­ża­ru, a przy po­że­gna­niu ści­skał mi rękę ser­decz­niej, niż zwy­kle.

Pew­ne­go wie­czo­ra, gdy to już dość dłu­go trwa­ło, za­sta­łem go w ja­kiemś dziw­nem uspo­so­bie­niu. Rzu­cił mi się na szy­ję i – da­li­bóg! – po­ca­ło­wał mię w usta. By­łem tem oszo­ło­mio­ny. On bo­wiem, co wy­śmie­wał zwy­kle wszel­kie czu­ło­ści, nig­dy do­tąd tak "mięk­ki" nie by­wał.

Wy­znał mi wte­dy wszyst­ko.

Ko­chał i był ko­cha­nym…

– Tyś i tak prze­cie w tę "sio­strę" nie wie­rzył! – prze­rwał sam so­bie.

Przy­zna­łem, że istot­nie nie wie­rzy­łem, alem za­raz do­dał, że do zwie­rzeń ani chcę, ani śmiał­bym go przy­mu­szać.

– Owszem! – za­wo­łał – owszem! Mu­szę ci się z tego wy­spo­wia­dać. Bo, wi­dzisz, to już nie ze­szło­rocz­ne li­sty i bi­le­ci­ki! To uczu­cie po­waż­ne. Wy­pie­ra­łem się za­wsze mi­ło­ści, ale dziś po­wiem gło­śno… że ko­cham i że to mię uszczę­śli­wia… Ta, albo żad­na!… To moja na­rze­czo­na! Za taką ją uwa­żaj!

I mó­wił w ten spo­sób dłu­go, a zda­je mi się, że tym ra­zem zu­peł­nie szcze­rze. Ni­cze­go wów­czas nie uta­ił.

Po­znał ją na wsi, w domu, gdzie po­je­chał, jako ko­re­pe­ty­tor, na wa­ka­cye. Ona peł­ni­ła tam obo­wiąz­ki na­uczy­ciel­ki przy dwóch mło­dych chłop­czy­kach. Dom był bo­ga­ty, pro­wa­dzo­ny pra­wie na ksią­żę­cą sto­pę. Zbli­ży­ła ich ku so­bie wspól­ność po­zy­cyj… ja­kie obo­je w domu tym zaj­mo­wa­li. Ona sama zresz­tą po­cho­dzi­ła z do­brej ro­dzi­ny. Dziec­kiem wy­wie­zio­na z kra­ju, cho­wa­ła się w Pa­ry­żu i by­ła­by tam może na za­wsze zo­sta­ła, gdy­by nie wia­do­mość ó sche­dzie, jaka spa­dła na jej ojca. Nie­ste­ty, owa sche­da oka­za­ła się ba­jecz­nie małą i oj­ciec, któ­ry rzu­cił w Pa­ry­żu ko­rzyst­ne przed­się­bior­stwo, za­mar­twił się i umarł, zo­sta­wia­jąc ją samą na świe­cie. Dzię­ki sto­sun­kom i wy­bor­ne­mu ak­cen­to­wi pa­ry­skie­mu, po­zy­ska­ła miej­sce w owym domu i już czwar­ty rok na­tem jej scho­dzi. Bo i co ma ro­bić, nie chcąc prze­jeść po­zo­sta­łe­go jej po ojcu ma­łe­go ka­pi­ta­li­ku?

– Wiesz? – koń­czył Stach, opo­wia­da­jąc mi to wszyst­ko. – Ona jest na­wet star­sza o rok ode­mnie. Ale to nic, bo ja ją na­praw­dę ko­cham… sza­le­nie ko­cham!… Ma dwa­dzie­ścia czte­ry lat. Sama mi się do tego przy­zna­ła… O! bo ona jest dziw­nie szcze­ra… wy­zna­ła­by grzech śmier­tel­ny!… Wiesz, ona mi im­po­nu­je tą swo­ją swo­bo­dą i szcze­ro­ścią… To nie gą­ska! To praw­dzi­wa ko­bie­ta!

I uno­sząc się w ten spo­sób, obie­cał za­po­znać mię z nią przy pierw­szej spo­sob­no­ści.

Nie­dłu­go na to cze­ka­łem.

W ty­dzień ja­koś, gdym przy­szedł z lek­cyi nad wie­czo­rem, Stach sam otwo­rzył mi drzwi i ode­zwał się na­tych­miast:

– No, zrzuć płaszcz! I przyjdź tam do nas, mój ko­cha­ny! Ona jest zno­wu wła­śnie i chce cię po­znać ko­niecz­nie. Wie, żeś moim naj­lep­szym przy­ja­cie­lem. Przyjdź za­raz!

W kil­ka chwil póź­niej po­zna­łem ślicz­ną istot­nie ko­bie­tę. Ta­kie­go owa­lu twa­rzy, ta­kich de­li­kat­nych ry­sów, nie wi­dzia­łem do­tąd nig­dy. Oko i wło­sy ciem­ne, płeć co­kol­wiek śnia­da­wa, ale prze­bi­ja­ją­ca nad­mia­rem krwi i zdro­wia, uśmiech cza­ru­ją­cy, głos pe­łen dźwię­ku i sło­dy­czy, a przy ca­łej swo­bo­dzie, na jaką się si­li­ła, ja­kaś po­wa­ga i za­że­no­wa­nie do­da­wa­ły jej nie­wy­po­wie­dzia­ne­go wdzię­ku.

– Tyle już o panu sły­sza­łam! Znam już pana tak do­brze! – szep­nę­ła, wy­cią­ga­jąc ku mnie rącz­kę.

To pew­na jed­nak, że wy­glą­da­ła już na swo­je lata. Nie mia­ła w so­bie nic z "dzie­wecz­ki" – owszem, była to dama – dama praw­dzi­wa. Stach, mimo ca­łej swo­jej pięk­no­ści, wprost śmiesz­nie i mło­ko­so­wa­to przy niej wy­glą­dał.

Ubra­na była skrom­nie, czar­no, ale wy­kwint­nie; rącz­ki trzy­ma­ła w muf­ce, a na gło­wie mia­ła ka­pe­lu­sik. Wi­docz­nem było, że wpa­dła tyl­ko na chwi­lę i nie mo­gła dłu­żej po­zo­stać.

Ja­koż wkrót­ce po­czę­ła za­bie­rać się do wyj­ścia. Mia­ła jed­nak czas po­wie­dzieć mi jesz­cze, że nie prze­sa­dza­ła, mó­wiąc, iż zna mnie do­brze.

– Po­przew­ra­ca­łam kie­dyś panu wszyst­kie książ­ki w pań­skim po­ko­iku…

Wte­dy do­pie­ro spo­strze­gła, że się zdra­dza, iż była tu już nie­raz. A Staś wła­śnie przed chwi­lą mó­wił z na­ci­skiem, że ko­rzy­sta z pierw­szej jej byt­no­ści w na­szem miesz­ka­niu, aby nas wza­jem­nie za­po­znać.

Uśmiech­nę­ła się sama z tego, co się sta­ło.

– Nie umiem jesz­cze kła­mać! – szep­nę­ła tak ja­koś szcze­rze, z roz­pacz­li­wym dźwię­kiem w gło­sie, żem mi­mo­wol­nie skło­nił przed nią gło­wę.

………………………….

Prze­sta­li od­tąd ukry­wać się przedem­ną i wcią­gnę­li mię po­wo­li w spra­wy tej swo­jej mi­ło­ści.

Kie­dym przy­cho­dził, a ona była, nie od­su­wa­li się już od sie­bie i ona nie wy­dzie­ra­ła swej rącz­ki z jego dło­ni. Czy­ni­li wra­że­nie mło­de­go mał­żeń­stwa, któ­re po za swem ko­cha­niem świa­ta, wi­dzieć nie chce. Ja na­le­ża­łem już od­tąd do ich "ro­dzi­ny."

By­wa­ło, że cza­sem mó­wi­ła sama:

– Od­pro­wadź­cie mnie obaj!

I zwra­ca­ła się za­raz do mnie:

– Do­brze, pa­nie Edwar­dzie?

Szli­śmy więc we tro­je, wy­bie­ra­jąc pu­ste ulicz­ki i ga­wę­dząc we­so­ło przez dro­gę, wśród śmie­chu, chi­cho­tu i szczę­ścia, któ­re­go nic nie mo­gło za­mro­czyć.

Do­pie­ro przy rogu Ziel­nej ona zmie­nia­ła się na­gle, nie do po­zna­nia. Mia­ła ztąd do domu już tyl­ko kil­ka­na­ście kro­ków. Ży­wość jej oczu ga­sła, usta za­ci­na­ły się, a twarz przy­oble­ka­ła w dziw­ną po­wa­gę. Była na­po­wrót su­ro­wą, nie­przy­stęp­ną, dum­ną, taką, jaką cza­sem spo­ty­ka­łem ją zda­la na uli­cy.

– Idź­cie już! Do wi­dze­nia! – mó­wi­ła sama, Stach ca­ło­wał wte­dy jej rącz­kę, raz i dru­gi, ja ści­ska­łem koń­ce po­da­nych mi pa­lusz­ków, a ona bie­gła szyb­ko i zni­ka­ła w bra­mie wspa­nia­łej ka­mie­ni­cy…

I trwa­ło to dłu­go, bo całe dwa lata. Sta­ło się na­wet zna­nem mię­dzy ko­le­ga­mi. Bo choć ja pary z ust nie pu­ści­łem, prze­cież lu­dzie pod­pa­trzy­li. Na szczę­ście, nikt nie wie­dział: kto ona.

Stach w tym cza­sie rzu­cił wszyst­kie lek­cye, Przy­go­to­wy­wał się do ostat­nich eg­za­mi­nów. A kie­dym się dzi­wił, że może so­bie na to po­zwo­lić, bo z Lu­bli­na, z domu, tyle pra­wie co nic nie do­sta­wał, od­parł mi pew­ne­go razu:

– Na­tu­ral­nie, że za­cią­gam dłu­gi! Ale to nic! Spła­ci się to wszyst­ko, gdy pój­dę na swój chleb!

Wte­dy to prze­zię­bi­łem się, za­pa­dłem w ty­fus i mie­siąc cały prze­le­ża­łem. Pod­ko­pa­ło to moją eg­zy­sten­cyę. Stra­ci­łem wszyst­kie lek­cye i by­łem bez gro­sza. O ile wy­wnio­sko­wać mo­głem z de­li­kat­nych na­po­mknień Sta­cha, wi­nien już by­łem jemu sa­me­mu oko­ło 20-tu ru­bli.

Po­sta­no­wi­łem tedy i ja dług za­cią­gnąć. Prze­cież tak­że do­bi­je się kie­dyś wła­sne­go chle­ba.

– Mój Sta­siu – rze­kłem – spro­wadź ty i mnie tego żyda, co to­bie po­ży­cza…

Stach przyj­rzał mi się uważ­nie, jak­by ba­dał, czy nie żar­tu­ję. Był wi­docz­nie zmie­sza­ny. Za­raz jed­nak od­zy­skał pa­no­wa­nie nad sobą.

– Mój dro­gi – od­parł – ja, nie­ste­ty, nie od żyda po­ży­czam!

I po­szu­kaw­szy w bocz­nej kie­sze­ni tu­żur­ka, rzu­cił przedem­nie na sto­lik ja­kąś bru­nat­ną ksią­żecz­kę.

– Cóż to ta­kie­go?

– Zo­bacz! – od­rzekł i wy­szedł z po­ko­ju.

Na­pis gło­sił, że była to ksią­żecz­ka Kasy Oszczęd­no­ści. Wy­czy­ta­łem na niej jej imię – imię jego na­rze­czo­nej.

– Sta­siu! – za­wo­ła­łem, skła­da­jąc ten do­ku­ment.

Nikt się nie ode­zwał. Nie było go już w domu.

Po­my­śla­łem wte­dy, że on sam chce, abym wie­dział wszyst­ko i po­czą­łem prze­glą­dać ksią­żecz­kę. Była pra­wie do po­ło­wy za­pi­sa­na. Z po­cząt­ku suma wzra­sta­ła cią­gle. Za­czy­na­ło ją ja­kieś szczę­śli­we 500 ru­bli. Po­tem do­da­no 90 – po­tem aż 120, po­tem 40, da­lej jesz­cze tyl­ko 10, ale w parę mie­się­cy póź­niej znów 90 i t… d., aż do 960 ru­bli.

Na­raz po­czę­ło to wszyst­ko ma­leć.

Pod­ję­to od­ra­zu 200 ru­bli, po­tem znów 100, po­tem 50, da­lej jesz­cze raz 100.

Nie przy­by­wa­ło już nic, choć po­zo­sta­ła jesz­cze prze­szło po­ło­wa.

Zro­zu­mia­łem wszyst­ko.

– Po­czci­wa dziew­czy­na! – szep­ną­łem mi­mo­wol­nie Nie wy­da­wa­ło mi się to na­wet dziw­nem. Ko­cha­li się prze­cie – byli na­rze­czo­ny­mi…

Od­nio­słem nie­szczę­sną ksią­żecz­kę na jego biur­ko i nie mó­wi­li­śmy wię­cej w tej spra­wie.

…………………….

Zdał eg­za­mi­na świet­nie – otrzy­mał sto­pień – i co rzad­sze – po­czął od­ra­zu zy­ski­wać uzna­nie.

Dzię­ki ja­kiejś szczę­śli­wej ope­ra­cyi, przy któ­rej asy­sto­wał zna­ko­mi­te­mu pro­fe­so­ro­wi, imię jego na­bra­ło znacz­ne­go roz­gło­su, dzien­ni­ki bo­wiem sze­ro­ko się o tem roz­pi­sy­wa­ły. Po­czę­ło mu się nie­źle po­wo­dzić – sam to przy­zna­wał.

Te­raz jed­nak rzad­ko mo­gli­śmy się wi­dy­wać. Bo naj­przód wy­pro­wa­dził się i na­jął inne miesz­ka­nie w "lep­szym punk­cie", a po­wtó­re wiecz­nie był za­ję­ty. Zy­ski­wał co­raz to nowe zna­jo­mo­ści, był roz­ry­wa­ny, jak zwy­kle mło­dy a gło­śny chwi­lo­wo czło­wiek – i to w po­rze kar­na­wa­ło­wej.

Zło­ży­ło się więc tak, że prze­szedł cały mie­siąc, a wresz­cie i dru­gi, a nie wi­dzie­li­śmy się ani razu. Spo­tka­łem się tyl­ko z nią. Była uszczę­śli­wio­na jego po­wo­dze­niem. "Staś" nie scho­dził z jej ust. Wszyst­ko było do­brze, co on zro­bił, co po­my­ślał. Nie mia­ła mu też za złe tego, iż się ba­wił i by­wał w świe­cie. Po­trze­bo­wał za­wią­zać prze­cie sto­sun­ki, po­ro­bić zna­jo­mo­ści. Sama go wy­sy­ła­ła, sama, na­ma­wia­ła do tego. Ślub umyśl­nie jesz­cze odło­ży­li na pe­wien czas. Nie pil­no im. Cze­ka­li tyle cza­sy, jesz­cze więc po­cze­ka­ją. Niech on sta­nie naj­przód sil­nie na no­gach…

Po­że­gna­łem ją, za­zdrosz­cząc pra­wie Sta­cho­wi tej ko­bie­ty i jej mi­ło­ści. Szczę­śli­wy!…

Na­resz­cie w po­cząt­ku kwiet­nia za­sta­łem w domu bi­le­cik od nie­go. Pi­sał krót­ko, abym przy­szedł przed wie­czo­rem, w waż­nej spra­wie. Pod spodem do­pi­sa­ła ona ołów­kiem: "Przyjdź, pa­nie Edwar­dzie, nie za­wiedź!"…

Po­bie­głem i za­sta­łem ich obo­je.

Wiel­ka no­wi­na! Stach wy­jeż­dżał za gra­ni­cę. Ja­kiś scho­rza­ły hra­bia, uda­ją­cy się do Pa­ry­ża, brał go z sobą dla opie­ki za hoj­nem wy­na­gro­dze­niem. Mie­li z po­wro­tem, po uda­nej ope­ra­cyi, wstą­pić do Włoch, za co za­gwa­ran­to­wa­no mu ogó­łem do trzech ty­się­cy ru­bli. Po­wrót do kra­ju miał na­stą­pić pod je­sień i po­sta­wić go w nie­za­leż­nej po­zy­cyi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: