- W empik go
Nowi barbarzyńcy - ebook
Nowi barbarzyńcy - ebook
Jak możliwy był globalny tryumf populistycznej prawicy? „Nowi barbarzyńcy” to książka, która próbuje odpowiedzieć na to pytanie poza kanonem zużytych diagnoz: „ciemnego ludu”, „buntu mas” i „odklejonych elit”.Dziesięć lat temu liberalny świat miał powody do zadowolenia. W Stanach Zjednoczonych, w „najważniejszych wyborach pokolenia” zwyciężył pierwszy czarnoskóry kandydat, Barack Obama. W Polsce, po dwóch latach władzy Jarosława Kaczyńskiego, urząd premiera objął prozachodni, proeuropejski i prorynkowy Donald Tusk. Nawet w Rosji czempionem zmian miał być „łagodny” Dmitrij Miedwiediew. Wkrótce potem przyszedł globalny kryzys, upadek prasy papierowej i społeczna rewolucja wywołana przez media społecznościowe. Dekadę później wszystkie nadzieje, jakie uosabiali ci przywódcy, były już dawno minionym i ośmieszonym wspomnieniem. Prawica – w różnych swoich wcieleniach – wygrała po kryzysie. Okazała się lepsza w budowaniu ruchów społecznych, w wykorzystaniu potencjału internetu dla kampanii wyborczych, w organizowaniu gniewu. „Nowi barbarzyńcy” pokazują, jak rozchwiany kryzysem świat stworzył warunki do wielkiego przewrotu. Jak polscy „dziennikarze niepokorni” odnaleźli swoją niszę i stworzyli medialną machinę, która umożliwiła zwycięstwo PiS-u? Jak Sarah Palin, wyśmiewana i uznawana za przaśną polityczka, zbudowała grunt pod wyborczą wygraną Trumpa? Jak dawni rosyjscy hipisi i antykomuniści stali się awangardą imperialnej ideologii, która podbiła nie tylko Rosję, ale i serca wielu ludzi w Europie i Ameryce? Skąd wzięła się alt-prawica i dlaczego nic w dzisiejszej polityce nie jest już takie samo? Dlaczego dziś to prawica, a nie lewica, głosi potrzebę rewolucji i faktycznie ją przeprowadza?
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-948331-7-6 |
Rozmiar pliku: | 714 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przygotowując się do igrzysk olimpijskich w 1980 r. władze Moskwy postanowiły pozbyć się ze stolicy Kraju Rad co bardziej podejrzanego elementu – w tym i niegroźnych dla ustroju, ale z pewnością przynoszących mu wstyd dzieci New Age i hipisów, którzy skutecznie zastępowali nie zawsze obecne na rynku psychodeliki winiaczem, samogonem albo wódką i zakąską. Jedna z takich grup przeczekiwała to dość komfortowe „zesłanie” w daczy nad rzeką Klaźmą. Urządzano tam nocne seanse spirytystyczne i dyskusje o najdziwniejszych teoriach sytuujących się między mistyką a Realpolitik. Pewnego wieczoru towarzystwo odwiedził nowy gość – wyglądający na młodziutkiego, ale niezwykle pewny siebie. Przywitał się taką oto piosenką, akompaniując sobie na gitarze:
Zaraz padnie ten jebany Sowdep
Jego koniec jest już za rogiem
Dwa miliony w rzekę
Dwa miliony w ogień
Teraz nie chybi nasz rewolwer.
Na koniec Związku Radzieckiego autorowi piosenki przyszło poczekać jeszcze ponad 10 lat. Gdy się go już doczekał – satelickie republiki ogłosiły niepodległość, władzę objął Borys Jelcyn, a do kraju zaczęli przyjeżdżać amerykańscy eksperci od budowy kapitalizmu – nie przywitał go entuzjazmem, lecz zareagował paniką. Nowo odkryta sympatia do rosyjskiej władzy szybko zbliżyła naszego gitarzystę do tych samych aparatczyków, których chciał wrzucać do rzeki. Jebany Sowdep jebanym Sowdepem, ale ojczyznę kochać trzeba.
I tak chłopak, który w swojej nienawiści do ZSRR poszedł tak daleko, że ze znajomymi witał się okrzykiem Sieg Heil!, a jego pseudonim sceniczny brzmiał Sievers – od nazwiska nazistowskiego zbrodniarza skazanego na śmierć w Norymberdze – po kilkunastu latach i kilku ideologicznych fikołkach zaczął doradzać wszystkim, którzy chcieli go słuchać, czerwonym czy nie. Zaczęło się od narodowych bolszewików i komunistów, a skończyło na Putinie i europejskiej skrajnej prawicy. Ten młody chłopak z gitarą to Aleksander Galijewicz Dugin – najbardziej płodny autor antyzachodniej propagandy we współczesnym świecie.
Podróż do źródeł
Aby wyjaśnić, jak doszło do tego, że skrajnie ekscentryczny, zafascynowany mistycyzmem, okultyzmem i faszyzmem ideolog mógł zdobyć sławę osoby, która jakoby steruje Kremlem i uzurpuje sobie prawo do wypowiadania się w imieniu nie tylko rosyjskiego prezydenta, lecz także połowy świata, należy się cofnąć do momentu rozpadu Związku Radzieckiego. Z czołgami na ulicach, granicami, które przestają obowiązywać, i gospodarczym systemem istniejącym chyba tylko siłą rozpędu. Kraj ten był jednak pozbawiony pewności także w innym obszarze: panującej ideologii. Nawet członkowie Komitetu Centralnego nie chcieli się już na poważnie powoływać na marksizm-leninizm, a „liberalizm” Jelcyna również nie był wówczas chętnie widziany, szczególnie przez te frakcje elit władzy – czytaj: tajne służby – dla których nagły akces do świata Zachodu i koniec zimnej wojny mogły z dużym prawdopodobieństwem oznaczać wysadzenie z siodła.
Aparat władzy całkiem poważnie podjął się wymyślenia nowej ideologii, która zastąpiłaby dotychczasową, lecz skutki tego były żałosne. Szczytem rozpaczy był pomysł prezydenta Jelcyna, aby w roku 1996, przed kolejnymi wyborami, ogłosić coś w rodzaju konkursu na wielką ideę narodową. Powołano zespół, zespół przygotował raport, ale nie podniósł on na duchu chyba nikogo na Kremlu, nie mówiąc już o ponad stumilionowym narodzie. Intelektualiści organizowali kolejne konferencje mające dostarczyć ideologicznego równania, które będzie pasować do rosyjskich problemów. „Nacjonalizm+rynek=dobrobyt”? A może „postęp+religia=stabilność”? Laboratorium idei produkowało diagnozy być może jeszcze mniej użyteczne niż departament ideologii przy Komitecie Centralnym w czasach radzieckich. Na wezwanie Jelcyna odpowiedziała niezależna „Niezawisimaja Gazieta”, która – w stylu zachodnich pism – zaczęła drukować „strategiczny” dodatek poświęcony ideom. „Rossijskaja Gazieta” zaś po prostu obiecała nagrodę w rublach o równowartości trzech tysięcy dolarów dla autorki lub autora najpopularniejszej idei narodowej.
Ideologiczna dezorientacja władzy i oficerów resortów siłowych wyrażała się także w ten sposób, że byli w stanie dać wiarę każdemu, kto podsunie im choć skrawek pomysłu na dalsze istnienie. I to nie wyłączając tych, których jeszcze kilka lat lub miesięcy wcześniej „prowadzili” jako agentów lub przesłuchiwali jako podejrzanych. Dugin w końcowych latach istnienia Związku Radzieckiego obracał się w grupach inwigilowanych – choć niektórzy twierdzą, że zwyczajnie powołanych w celach agenturalnych – przez KGB. W jego wypadku był to krąg mistyków i tradycjonalistów, który powstał w latach 70. w moskiewskim mieszkaniu Jurija Mamlejewa, a po emigracji pisarza prowadzony był przez kolejne 20 lat przez innych intelektualistów i oryginałów. W wersji plotkarsko-sensacyjnej krąg był miejscem dziwnych rytuałów i seksualnych orgii; aby przejść inicjację, należało rzekomo pozwolić przywódcy oddać mocz do swoich ust. Niewykluczone, że wiele kontrowersyjnych pogłosek na temat rzekomych „mistyków seksualnych” wzięło się stąd, że Mamlejew w swojej przetłumaczonej na język angielski powieści Szatuny (Włóczykije) sam opisuje taką sektę wyrzutków poszukujących absolutu. W bardziej przyziemnej wersji grono to, jak wiele innych podobnych grupek, było klubem dyskusyjnym i miejscem spotkań młodych i starych pasjonatów zakazanych teorii oraz książek, które dzięki znajomościom albo podstępem udało im się wydobyć z zastrzeżonego zasobu centralnej biblioteki imienia Lenina. Dwudziestoparoletni Dugin zdobył w ten sposób pożądane Bycie i czas Martina Heideggera – ale jedyna dostępna kopia była na mikrofilmie. Dugin, rzecz jasna, nie miał w domu aparatu niezbędnego do wyświetlania mikrofilmów, więc użył projektora do slajdów, za którego pomocą rzucał obraz z mikrofilmu wprost na swoje biurko. Udało mu się zdobyć „zakazaną” wiedzę, a przy okazji zepsuł sobie wzrok.
W tamtych latach Dugin poznał też zafascynowanego faszyzmem i nazizmem filozofa Jewgienija Gołowina i islamistę Gajdara Dżemala; na zmianę mieli być liderami mniej lub bardziej formalnego środowiska, które przetrwa do końca ZSRR. Według raczej niepotwierdzonych źródeł w kręgu mieli pozostawać także znani pisarze Władimir Sorokin i Wiktor Jerofiejew. Oni jednak nie byli dla Dugina istotni – ważne, że poznał „prawdziwych mistrzów ezoterycznej elity”, jak sam mówił.
KGB wpadło na „mistyków” na początku lat 80. i nie ma podstaw wątpić, że od tego czasu wszystkich obserwowało – szczególnie że Dugin sam był dzieckiem oficera służb, tyle że najprawdopodobniej wojskowych. Po upadku Związku Radzieckiego krąg Dugina nie tworzył już dłużej, co jasne, zagrożenia dla Związku Radzieckiego, ale i tak można było zrobić z niego użytek. Dzięki zaskakującej zmianie – z „przesłuchiwanych” na „słuchanych” – różne skrajne i ekstrawaganckie teorie mogły przeniknąć do rosyjskiego życia publicznego. Wielu radykałów szukało patronów, kogokolwiek, kto chciałby ich przyjąć, a to oznaczało i wojskowych, i służby, i byłych wysokich funkcjonariuszy KPZR, i szefów rodzących się partii w nowej Rosji. Inflacja tytułów medialnych, zniesienie cenzury, wybuch zainteresowania tym, co wcześniej marginesowe i zakazane – wszystko to tylko im sprzyjało. Dugin, młody teoretyk, publicysta i pisarz, dostał okazję, aby wyszaleć się na łamach różnych pism i wypłynąć na szersze wody.
Zanim ostatecznie rozpadł się Związek Radziecki, poszukujący Dugin, już jako świeżo przyjęty członek Narodowo-Patriotycznego Frontu „Pamięć”, odbył swoją podróż do źródeł – celem nie były jednak Ateny ani Rzym. Dzięki zdobytej pozycji towarzyskiej – i najwyraźniej również protektorom oraz sponsorom – w okresie przełomu latał do centrów radykalnej prawicy w zachodniej Europie, żeby zdobyć wiedzę, książki i kontakty. W Paryżu, gdzie z równą łatwością mógł dotrzeć do najmodniejszych akurat teorii postmodernizmu i znaleźć najzatwardzialszych tradycjonalistów oraz wrogów Oświecenia, skierował swoje kroki do Alaina de Benoist, założyciela Nouvelle Droite (Nowej Prawicy). Poglądy Benoist, zwolennika „separacji kultur” i „kontynentalnych bloków” wymierzonych zarazem przeciwko rasizmowi, jak i integracji imigrantów, nie dały się sprowadzić wyłącznie do nacjonalizmu, choć jego krytycy twierdzili, że to zwyczajny faszyzm w nowych łaszkach – ideologia wroga zarówno chrześcijaństwu, jak i dziedzictwu nowoczesności, wyczekująca ponownego nadejścia świata, jakiego nigdy nie było. Najbardziej stały element jego pisarstwa, czyli sprzeciw wobec Ameryki utożsamionej z liberalną demokracją, kapitalizmem i globalizacją, nadawał się świetnie dla wszystkich skrajnych ruchów. Podnoszona przez Benoist propozycja europejskiej federacji pewnie nie porwałaby dzisiejszych prawicowych radykałów, ale już pomysł europejskiego „imperium” – owszem, a on również był trwałym elementem tej ideologii.
Jeszcze w latach 90. młody Dugin poznał też ludzi pozbawionych intelektualistycznych hamulców: Roberta Steuckersa, wydawcę skrajnej prasy w Belgii i sojusznika „wielkiej Serbii”; Jean-François Thiriarta, byłego członka Waffen SS i promotora wielu nieudanych idei paneuropejskiego nacjonalizmu; Claudia Muttiego (a później także Roberta Fiorego), powiązanego z grupami terrorystycznymi we Włoszech. Skrajna prawica, radykalne grupki fanów Slobodana Miloševicia czy rozczarowani maoiści nawróceni na neofaszyzm nie tylko posłużą mu jako model działania, źródło kontaktów w Europie, lecz także będą robić za sojuszników rosyjskiej sprawy, kiedykolwiek będzie to w przyszłości potrzebne. Dugin i część elit władzy nowej Rosji mogli sobie czytać francuskich filozofów, na zdrowie. Ale równie ochoczo witali import tamtejszych skinheadów.
Punktem wspólnym dla całego tego towarzystwa, które Dugin poznał, była idea wielobiegunowego świata podzielonego na wielkie „cywilizacyjne” bloki. W wizji tej Europa unikała kulturowego „roztopienia się” w świecie bez granic, a jednocześnie przeciwstawiała innym cywilizacjom, pielęgnując, a właściwie konserwując, swoją tradycję i wewnętrzną „naturalną” różnorodność. Poszczególni myśliciele i agitatorzy rozumieli politykę „kontynentalną” odmiennie, ale wszyscy pojmowali świat w kategoriach zaledwie kilku istotnych „geopolitycznych bytów”. Thiriart na przykład miał wizję „europejskiego imperium od Władywostoku po Dublin”, co pozwoliłoby uratować ZSRR i uniemożliwiło uzyskanie globalnej przewagi przez Stany Zjednoczone. Dugin do dziś ubolewa na swojej stronie internetowej, że sugestie Thiriarta, aby na zachód Europy wysłać tajne brygady terrorystyczne mordujące zwolenników „atlantycyzmu”, czyli Ameryki, nie zostały wysłuchane przez radzieckich przywódców.
Jak pisze sam Dugin, nowa prawica była przekonana, że „Europa jest lepsza ze Wschodem niż z Zachodem”. W najdalej idących interpretacjach Europa nie była synonimem „Zachodu”, lecz jego przeciwieństwem – federacją tradycyjnych regionów, wśród których równe miejsce zajmują zarówno Alzacja, Prowansja, jak i Ural. Z tak pomyślanej Europy zawsze bliżej na mongolski step niż do Waszyngtonu. Spójność tym różnorodnym wizjom i wywodom, czasem przeczącym logice – ZSRR bywał w nich bardziej „europejski” niż Anglia – zapewniał jeden wróg: liberalna Ameryka. To ona była znienawidzonym „Zachodem”.
Spotkanie z de Benoist i lektura teorii nowej prawicy dały Duginowi język pozwalający przedstawić krytykę Stanów Zjednoczonych w czasach poradzieckich. Z jednej strony piętnował więc moralną zgniliznę Ameryki – co szczególnie mocno jest dziś akcentowane na fali paniki gender i nowych wojen kulturowych w świecie Zachodu – z drugiej strony zaś podnosił argumenty antyimperialistyczne: przeciwko interwencjom militarnym, „eksportowi demokracji” i nieliczącej się z innymi polityce zagranicznej USA. Rosja miała być odrębna od Zachodu-Ameryki już nie tyle gospodarczo, społecznie i ustrojowo, ile właśnie kulturowo i moralnie – była państwem mającym inne dziejowe obowiązki oraz dziedzictwo.
Gdy Dugin ostatecznie wrócił z wojaży po Europie (choć zgodnie z jego terminologią niekoniecznie „po Zachodzie”), zaangażował się na poważnie w publicystykę i politykę. W roku 1991 został redaktorem tygodnika „Dzień”, później w wyniku problemów prawnych przemianowanego na „Jutro” – tytułu, delikatnie ujmując, bardzo niechętnego wobec Jelcynowskiej demokracji, a mówiąc wprost: organu nostalgii za czasami potęgi Związku Radzieckiego promującego nowy nacjonalizm. Naczelnym „Dnia” był Aleksander Prochanow, pisarz, któremu sławę przyniosły książki wychwalające bohaterstwo sowieckich żołnierzy w Afganistanie. Za swoje powieści i korespondencje w latach 80. odbierał nagrody literackie i państwowe odznaczenia. W latach 90. postanowił w swoim piśmie zebrać szeroki, wewnętrznie niespójny front autorów opozycyjnych wobec liberalizmu i demokratycznych przemian prowadzonych trzęsącą się ręką Jelcyna – łamy były otwarte i dla syjonistów, i antysemitów, i nacjonalistów, i komunistów. Już jako „Jutro” tygodnik stał się – jak pisała Anastazja Mitrofanowa – „antygazetą”: „Nie publikuje nowych lub wcześniej nieopisanych informacji, ale jedynie interpretacje i omówienia bieżących wydarzeń. Nie publikuje reklam (innych niż reklamy patriotyczne). Przeznacza całe strony na wiersze, krótkie opowiadania albo fragmenty powieści. Ma indoktrynować i jednoczyć”.
Mitrofanowa dostarcza też innego dobrego określenia na tygodnik Prochanowa: „przedszkole radykałów”. Duginowi powierzono redagowanie dwóch dodatków do pisma, najprawdopodobniej jego własnego pomysłu, o tytułach w rodzaju „Narodowo-bolszewickie terytorium” czy „Eurazjatycka inwazja”. Dla trzydziestoletniego autora było to znaczące osiągnięcie, bo „Dzień”/„Jutro” jako jedna z zaledwie dwóch antydemokratycznych gazet (konkurencją byli twardogłowi komuniści) trafiała do kiosków i nie była wyłącznie partyjnym czy subkulturowym biuletynem. To także w tygodniku Prochanowa ukazała się Wielka wojna kontynentów – manifest Dugina, a raczej luźny zbiór rozważań, którego fragmenty i tezy będą wielokrotnie wracać w publikacjach tego ideologa.
Jakiego rodzaju był to tekst? Dość powiedzieć, że zaczyna się od rozważań nad uniwersalną naturą myślenia spiskowego (coś w tym jest), by przejść do stwierdzenia, że światowa polityka powinna być rozpatrywana w kategoriach „okultystycznej wojny punickiej trwającej niezauważenie od tysięcy lat”, w której nowoczesne tajne służby są kontynuacją dawnych tajnych bractw i uosobieniem przeciwnych sobie „kontynentalnych” i „atlantyckich” żywiołów. Pojawia się też wątek przechwycenia najwyższych władz Trzeciej Rzeszy przez „lobby atlantyckie”, które zmusiło Hitlera do porzucenia idei kontynentalnego imperium i skierowało wojnę na szkodliwe tory konfliktu rasowego, co niewątpliwie było dziełem angielskich agentów. „Symboliczny” pakt Ribbentrop–Mołotow był zaś dowodem na ostateczne opowiedzenie się Stalina po stronie „zakonu eurazjatyckiego”.