Nowoczesna kuchnia Polska - ebook
Nowoczesna kuchnia Polska - ebook
Tradycyjny smak z twistem nowoczesności! Jeśli z utęsknieniem wspominasz cudowny smak dzieciństwa, ale nie chcesz jeść kalorycznych, tradycyjnych polskich dań, ta książka jest dla ciebie! Daria Ładocha, wpadła na kompletnie szalony pomysł – "odchudziła" znane wszystkim dania, tak by powróciły na nasze stoły!
W tej książce zawarła całe swoje dzieciństwo, zaklinając je w potrawy, które wszyscy dobrze znamy. Ale pojawią się one w nowej, współczesnej odsłonie.
- krupnik z pęczakiem, suszonymi grzybami i rozmarynem
- bigos z grzybami Shitake
- pasta jajeczna z awokado, ogórkiem małosolnym i kolendrą
- mizeria w śmietanie z orzechów nerkowca z sezamem
"Odchudzone" potrawy sprawią, że osoby, które odżywiają się w świadomy sposób, zwracają uwagę na to, co jedzą, gdyż chcą cieszyć się dobrym zdrowiem i samopoczuciem – bez wyrzutów sumienia sięgną po bogactwo nowoczesnej kuchni polskiej!
"Zapraszam Was serdecznie do krainy moich wspomnień..."
Daria Ładocha
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-165-3 |
Rozmiar pliku: | 29 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mam bardzo wiele wspomnień z dzieciństwa związanych z miejscem, które teoretycznie każdy ma w swoim domu. Tym miejscem jest kuchnia. Pamiętam długie godziny spędzone na taborecie, gdy lepiłam pierogi, zawijałam gołąbki, patrzyłam, jak wolno gotował się rosół na ogniu. W miejscu tym królowała moja babcia. Dosłownie była szefową tego całego magicznego bałaganu. Wtedy była to moja codzienność – każdego dnia gotowałyśmy wspólnie obiad. Dziś są to najpiękniejsze wspomnienia, do których bardzo często wracam. Zarówno w chwilach radości, jak i smutku. Radość kojarzy mi się z naleśnikami z białym serem i cynamonem, zupą kalafiorową zrobioną na mięsnym wywarze, przepyszną mizerią z dodatkiem tłustej śmietany. A smutek utożsamiam z zupą szczawiową, której nie cierpiałam, i lanymi kluskami. W tle zawsze towarzyszył nam Program 1 Polskiego Radia i Sygnały dnia, a w weekendy słuchałyśmy Matysiaków oraz ulubionej audycji babci – W Jezioranach. Halina Frąckowiak śpiewała nam o papierowym księżycu i Małym Elfie, a ja zastanawiałam się, dlaczego znów sama jedzie taksówką w świat i jak można kochać postać z bajki. To uruchomiło we mnie pamięć zmysłów. I do dziś, gdy słyszę pierwsze dźwięki tych piosenek, robi mi się niezwykle ciepło na sercu. I to samo dzieje się z moimi kubkami smakowymi. Gdy tylko wyczują smaki dzieciństwa, budzi się we mnie cały system emocjonalnych wspomnień – bardzo pozytywnych, czystych, pięknych. Te uczucia są dla mnie bezcenne.
I zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie odżywiam się tak na co dzień. Dlaczego to rarytas od święta?
Jestem osobą, która żywi się w świadomy sposób. Wiem, co mi służy, a czego zdecydowanie jeść nie powinnam. Dokładnie zwracam uwagę na mój jadłospis z dwóch powodów: chcę być zdrowa i codziennie cieszyć się dobrym samopoczuciem oraz lubię swoją figurę i chciałabym utrzymać ją jak najdłużej, mimo upływających lat, dwójki dzieci i zmieniającego się metabolizmu. Dodatkowo codziennie zajmuję się gotowaniem, szumnie nazywając się KUCHTĄ, a to wymaga ciągłego próbowania dań. W związku z tym uważność w zakresie żywienia to podstawa, by udało mi się spełnić swoje dwa założenia. I tu właściwie ukryta jest odpowiedź na moje pytanie. Nie mogę się cieszyć daniami mojej babci na co dzień, gdyż dzisiaj są dla mnie zbyt ciężkie i kaloryczne. Spędzam bardzo dużo czasu w samochodzie, na spotkaniach, w klimatyzowanych pomieszczeniach i zdecydowanie nie potrzebuję żeberek w barszczu ani słoniny w bigosie. Mimo codziennej aktywności fizycznej, nie poruszam się w ciągu dnia tak dużo, jak moi pradziadkowie. Kaloryczność dań w kuchni staropolskiej wynikała między innymi z uwarunkowań klimatycznych. Polska leży w strefie klimatu wilgotnego i zimnego, dlatego przez ponad osiem miesięcy w roku należało się solidnie „dogrzewać“ pokarmem. W XVII wieku czas postu, który był bardzo surowy, przeplatał się z okresem obżarstwa i rozpusty. Dania musiały być kaloryczne, by można było przetrwać chwile o suchym chlebie i wodzie. Dzisiaj czasy znacząco się zmieniły. Klimatyzacja, ogrzewanie, środki transportu, brak ruchu – to tylko kilka elementów powodujących, że w naturalny sposób odeszliśmy od tradycji kulinarnej, która wykształciła się na naszej ziemi. I gdy ostatnio wspominałam piękny i beztroski czas dzieciństwa, wpadłam na kompletnie szalony pomysł, by „odchudzić“ stare dania, tak by powróciły na mój stół. By sprawiły, że moje wspomnienia staną się rzeczywistością. By moje kochane dzieci poznały smaki mojego dzieciństwa, składniki, z których kiedyś gotowałam z babcią, i dania, które przywołują uśmiech na mojej twarzy.
Drogi Czytelniku, w tej książce odnajdziesz całe moje dzieciństwo zaklęte w dobrze znanych ci potrawach. Ale pojawią się one w nowej, współczesnej odsłonie. Tradycyjny smak z twistem nowoczesności. „Odchudzone“ kulinarne specjały uwzględniają nietolerancje pokarmowe. Z buraczków zasmażanych, które kojarzą mi się z niedzielnymi zabawami w chowanego z kuzynami, usunęłam mąkę, a dodałam porzeczki, w mizerii śmietanę zastąpiły orzechy nerkowca, a w bigosie zamiast mięsa pojawiły się grzyby shiitake.
Zapraszam serdecznie do krainy moich wspomnień…
Czytając opracowania na temat tradycji kulinarnej w naszym kraju, natknęłam się na wiele interesujących zagadnień. Spodobał mi się tekst Stanisława Lubomirskiego, który opisał, jak wyglądało królestwo kucharza i jego praca w pałacu w Kruszynie przed wybuchem wojny w 1939 roku. W tamtych czasach kuchnia była oddalona od pałacowych komnat nawet o kilkadziesiąt metrów. W jej sąsiedztwie znajdowały się takie pomieszczenia, jak: pralnia, suszarnia, piekarnia, jadalnia oraz spiżarnia, do której klucze miała tylko żona kucharza. Kucharz sam decydował o tym, jak będzie wyglądał jego zespół podkuchennych. Co ciekawe, dzieciom nie wolno było przebywać w kuchni, chyba że kuchmistrz wydał na to specjalną zgodę. Wszystkie dania przygotowywano w piecu. Sam kucharz pałacowy korzystał z licznych przywilejów, podobnie jak grono jego dzieci, które były wykształcone. Otrzymywał na tyle dobre wynagrodzenie, że mógł się stać właścicielem ziemskim.
W tamtym czasie na stole królowały: jelenie, sarny, dziki, zające, króliki oraz liczne dzikie ptactwo (bekasy, cietrzewie, kuropatwy, dzikie kaczki). Dieta dzieci nie należała do urozmaiconych – przygotowywane dla nich dania składały się z mięsa królika i marchewki. Dopiero gdy ukończyły szósty rok życia, mogły dostąpić zaszczytu wspólnego posiłku z dorosłymi przy dużym stole.
Niezwykle urzekły mnie zwyczaje z tamtego okresu. W przedmowie Compendium ferculorum albo zebranie potraw, opracowanej przez Jarosława Dumanowskiego i Magdalenę Spychaj, Lubomirski dokładnie przytacza, jak wyglądał codzienny obiad, różniący się znacząco od współczesnych zwyczajów panujących przy stole. Dzieci i dorośli byli wzywani specjalnym gongiem o dwunastej czterdzieści pięć. Mieli obowiązek umyć ręce i zasiąść do stołu dokładnie o trzynastej. Naczelną zasadą był zakaz spóźniania się. Ważne, by każdy zasiadł do stołu czysty i punktualnie. Najpierw dorośli, a potem dzieci. Gdy kamerdyner podawał półmiski, dzieci milczały. Mogły jedynie odpowiadać na pytania dorosłych. Zupełnie inaczej niż w dzisiejszych czasach, kiedy maluchy nierzadko terroryzują dorosłych i cały posiłek jest im podporządkowany. Pod koniec obiadu dorośli dawali dzieciom znak, że mogą wstać od stołu. Samowolnie nie wolno im było tego zrobić. Na dany sygnał wszystkie musiały potulnie udać się do swoich komnat i położyć spać na przynajmniej godzinę. Niewiarygodne. Nikt nie narzekał. Dzieciaki cieszyły się, że mogą siedzieć i jeść w towarzystwie starszyzny. I to w milczeniu. Za posiłek dziękowały dziadkom i rodzicom, całując ich w rękę. Lubomirski podkreśla w swej wypowiedzi, że nigdy nie poczuł się gorszy lub skrzywdzony w obliczu obiadowych zwyczajów. Trzeba przyznać, że nasze czasy przyniosły zupełnie inną kulturę zachowania najmłodszych przy stole. Wielokrotnie sprowadza się ona do obłąkanych tańców rodziców wokół wybrzydzających dzieci, za którymi trzeba biegać po całym mieszkaniu.
Innym zwyczajem – tym razem wielkanocnym – było spożywanie posiłków na stojąco zamiast przy stole. Przysmakiem był wówczas sękacz, czyli ciasto, do którego przygotowania zużywano 120 jaj. Dodam, że liczba ta przypadała na jedną sztukę sękacza. W pałacu znajdowały się również lodownia, w której trzymano bloki lodowe, oraz ogromna winnica – miejsce leżakowania alkoholu własnej produkcji. A ten był serwowany niemalże codziennie. Butelki, które długo leżakowały, otwierano na specjalne okazje. W tamtych czasach obżarstwo, huczne przyjęcia i duże ilości alkoholu były na porządku dziennym. Niestrawność i kaca leczono jedzeniem i trunkami. Wspomnienia Stanisława Lubomirskiego to w zasadzie czasy współczesne. Mnie bardziej zainteresował wcześniejszy okres, kiedy to powstała pierwsza polska książka kucharska.
TRADYCJA KULINARNA W POLSCE
Bardzo trudno natrafić na materiały dotyczące naszej kulinarnej historii. Wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie w zasadzie zanika i jeśli nie będziemy kultywować zwyczajów kulinarnych naszych ziem, to po prostu zginą one bezpowrotnie. Dzisiaj nie znamy wszystkich nazw posiłków ani składników, które wykorzystywano na terenie Polski w dawnych czasach. Elity spożywały kapłony, pulardy, ortolany, jemiołuchy, głuszce czy świerząbki bulwiaste. Trudno nawet stwierdzić, jakie właściwości i jaką kaloryczność miały staropolskie dania. Niełatwo określić nasze kulinarne dziedzictwo i jeśli nie będziemy wspierać polskiej tradycji i historii kulinarnej, to po prostu przestanie ona istnieć. A jak napisałam we wstępie, jedzenie to nie tylko składniki przyrządzane na ciepło lub na zimno. To również ludzie, zwyczaje, opowieści, piękne chwile, wspomnienia, wierzenia. To cała sieć powiązań, które składają się na szeroko pojętą kulturę danego miejsca. A cała nowoczesność we wszystkich dziedzinach życia wywodzi się z jej tradycji. Poznając polskie dziedzictwo kulinarne, mamy szansę zachować polską tożsamość i zbliżyć się do kultury dawnej epoki.
Trzeba przyznać, że bardzo trudno pisze się o jedzeniu. Jest to pojęcie niezwykle subiektywne. Dlatego każda książka kucharska to propozycja przepisów jednej osoby, która pragnie podzielić się z innymi swoimi pomysłami i wyobrażeniami na temat smaku. A ja chciałabym docenić kuchnię staropolską, która była bardzo przemyślana, a jej dania nie należały do przypadkowych. Na ich rodzaj i podział wpływało wiele uwarunkowań, w tym również klimatyczne i religijne. Jak pisze Jarosław Dumanowski: „Odtwarzanie starych receptur, przypominanie starych składników i ich zaskakujących dzisiaj połączeń może być wspaniałym źródłem inspiracji dla ciągle poszukujących nowych pomysłów i idei mistrzów sztuki kulinarnej“.
STAROPOLSKI, CZYLI JAKI?
Co właściwie oznacza termin „kuchnia staropolska“? Spróbujcie sprawdzić w Wikipedii. W chwili powstawania tej książki nie można było odnaleźć tam takiego hasła. Podany termin nie istnieje. Jest za to „kuchnia polska“ – w zasadzie spis popularnych polskich dań. Określenie „staropolski“ może zatem oznaczać coś bardzo starego i dotyczącego naszego kraju. Może nawet coś zaginionego, zapomnianego. Według mnie, kryje się w nim tradycja i szlachetność. Z pewnością jest to coś, co przeminęło. Często termin ten odnosi się do czasów sprzed drugiej połowy XVIII wieku, zanim doszło do rewolucji przemysłowej. Wówczas dostęp do wiedzy, składników, technologii znacząco się poprawił i kuchnia polska weszła na nowe tory. Synonimy słowa „staropolski“ to po prostu „swojski“, „wiejski“. Jedno jest pewne: brak opracowań kulinarnych z tamtych czasów powoduje, że kuchnia staropolska powoli ulega zapomnieniu.
Na pewno wiele osób ma zafałszowany obraz związany z ówczesnym żywieniem. Nikt nie pamięta o ciężkich postach, które przeplatały się z ciągiem niepohamowanego obżarstwa. Dawni mistrzowie zapisywali swoje przepisy w notatnikach, na kartkach lub na skrawkach papieru i dzisiaj nikt z nas nie może z nich skorzystać. Jak podaje Monumenta Poloniae Culinaria, dostęp do kulinarnych źródeł w Polsce jest bardzo trudny, a „polscy historycy rzadko zajmowali się takim tematem“.
Najstarsza polska książka kucharska nosi tytuł Compendium ferculorum albo zebranie potraw i została napisana w 1682 roku przez Stanisława Czernieckiego, kuchmistrza wojewody krakowskiego Aleksandra Lubomirskiego. Nazywano go polskim Vatelem (Vatel, sługa słynący z przyjęć; popełnił samobójstwo, gdy na jedno z nich nie dowieziono ryb). Niewiele jest wzmianek na jego temat. Na pewno zanim został kuchmistrzem, służył na dworze Lubomirskich. Brał także udział w bitwach jako żołnierz. Był znawcą kuchni zarówno niemieckiej, jak i francuskiej, ale świadomie odcinał się od tej drugiej, by oddać hołd kuchni polskiej. I tak powstała pierwsza książka kucharska, która na zawsze wpisała się w historię polskich kulinariów. Spotkałam się nawet z opisem, że dzieło to było absolutnym bestsellerem i opublikowano łącznie aż dwadzieścia wydań. W kolejnych wydaniach zmieniano tytuł, dzięki czemu zyskiwało nowych czytelników. Zadziwiający był układ książki i zawarte w niej przepisy. Została ona podzielona na trzy zasadnicze części. Pierwsza to potrawy mięsne, druga – potrawy z ryb i trzecia, najbardziej zaskakująca, to dania mleczne, pasztety, torty i ciasta. Nie wiem, co na to polscy weganie, ale widać, że dania z warzyw raczej nie znalazły uznania w pierwszym polskim kulinarnym dziele. Każdy rozdział zawierał 100 przepisów oraz „sekretów kuchmistrzowskich“, co łącznie dało 333 przepisy kulinarne oraz dodatki, w których autor zawarł receptury między innymi na sosy i pasty. W książce Czernieckiego, co podkreślają historycy, wyczuwalna jest pasja do gotowania, która nadała sens jego życiu i dlatego on sam jawi się tam jako kucharz artysta, a nie rzemieślnik. Chciał pokazać światu swoją miłość do jedzenia.
Stanisław Czerniecki był również organizatorem uroczystości dworskich. Moją uwagę przykuły liczby dotyczące wesela, które zostało zorganizowane w 1661 roku. „Ucztę szykowało 75 kucharzy, a na jej przygotowanie zużyto 60 wołów, 5000 kapłonów, 8000 kur, 18 000 jajek, ponad 13 000 ryb i szereg innych wiktuałów. Goście mieli wypić 270 beczek samego tylko węgierskiego wina“. Jak widać, przyjęcia organizowane przez Czernieckiego nie należały do najskromniejszych. „W samym założeniu organizacji wielkopańskiego przyjęcia weselnego tkwiła idea ostentacyjnego marnotrawstwa“.1)
Darmowy fragmentBadania na temat historii kulinariów to zarówno poszukiwania wiedzy w naukach humanistycznych, takich jak antropologia, etnografia, socjologia, jak i dogłębna analiza danego obszaru oraz uwarunkowań jego środowiska. Mam tu na myśli geografię, klimatologię i botanikę. Gospodarka danego kraju również odegrała znaczącą rolę w tym procesie. Kiedyś to ona tak naprawdę dyktowała, co znajdowało się na talerzach naszych dziadków. Potem wpływała na to szeroko pojęta sztuka kulinarna, a na sam koniec dołączyła do tego grona zacna gastronomia. Rewolucja żywieniowa przybierała i nadal przybiera nowe kształty. Dziś wielkie obżarstwo podyktowane dostępnością produktów kłóci się z nową dziedziną żywienia, jaką jest dietetyka. Sztuczna żywność, dodatki chemiczne i sposób konserwacji doprowadziły do wystąpienia wielu chorób cywilizacyjnych. Natomiast w innych rejonach naszego świata panuje głód dziesiątkujący ludność. Czytam o tym codziennie. Spotykam się z wieloma osobami na warsztatach kulinarnych, które zagubione w szumie informacyjnym szukają podstaw, by dobrze odżywić swoje ciało. Coco Chanel powiedziała kiedyś, że „moda przemija, a styl pozostaje“. Moją misją jest wykształcić u wielu osób nawyki żywieniowe, które pozwolą przemijać modom kulinarnym. Chciałabym też, żeby ich miejsce zajął indywidualny dla każdego styl żywienia. Bo każda jednostka ma osobny kod metaboliczny, uwarunkowany również tradycją żywienia na danym obszarze. Dążąc do tego, by dobrze się odżywiać, wiele osób poszukuje nowinek z dalekich kontynentów. Swoje nadzieje lokuje między innymi w kuchniach azjatyckich. Nic dziwnego. Obecnie Azjaci to najdłużej żyjący obywatele świata. Sama jestem zakochana bez pamięci w kuchni tajskiej i zawsze powtarzam, że jest ona moją pasją, a świadome żywienie to moja misja. Czy jednak tajskie specjały stanowią dla nas idealne rozwiązanie na co dzień?
Darmowy fragmentOdżywianie powinno w pierwszej kolejności wspierać nasze zdrowie. W tym procesie ogromne znaczenie mają pory roku oraz klimat. Codziennie zjadamy około pięciu posiłków, czyli każdego dnia około pięciu razy mamy szansę zrobić coś dobrego dla swojego organizmu. I mimo że dostrzegamy pewne anomalie pogodowe, które występują na świecie, to jednak nasz klimat wciąż pozostaje niezmienny. Żyjemy w klimacie zimnym i wilgotnym, co oznacza, że przez mniej więcej osiem miesięcy w roku powinniśmy żywieniem dogrzewać nasze narządy wewnętrzne. Co to tak naprawdę znaczy?
Darmowy fragment