Nowomowa neoliberalna. Retoryka kapitalistycznego fetyszyzmu - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Nowomowa neoliberalna. Retoryka kapitalistycznego fetyszyzmu - ebook
Pionierskie studium języka ideologii panującej w dzisiejszych społeczeństwach kapitalistycznych. Francuski socjolog przekonuje, że zdemaskowanie nowomowy neoliberalnej jest jednym z warunków odrzucenia neoliberalnej polityki.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-88353-87-1 |
Rozmiar pliku: | 757 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Rolą języka polityki jest uprawdopodobnianie kłamstw,
usprawiedliwianie zabójstw i nadawanie pozorów trwałości temu,
co mógłby rozwiać jeden podmuch wiatru.
George Orwell
Kontekst
Niniejsza praca poświęcona jest ściśle dyskursowi neoliberalnemu, i powstała w konkretnym celu ustalenia, w jakim sensie, w jakiej mierze i z jakich przyczyn dyskurs ten podpada pod orwellowską kategorię nowomowy. Chciałbym jednak zacząć od przywołania szerszego kontekstu, w którym dyskurs ten ukształtował się i zadomowił w przestrzeni publicznej na całym świecie do tego stopnia, że, przynajmniej w niektórych jej obszarach, zyskał znaczącą przewagę nad swoimi rywalami. Dziś panuje niepodzielnie zwłaszcza w sferze polityki, gdzie posługiwanie się nim wynika ze swego rodzaju konsensu, a w dużym stopniu także w mediach, gdzie zyskał status języka potocznego. Zdołał też zatruć szerokie kręgi świata akademickiego, z którego zresztą pochodzi, i który rozwija coraz bardziej wyrafinowane paradygmaty neoliberalizmu.
Kontekst, który mam na myśli, to przede wszystkim, na planie gospodarczym, strukturalny kryzys, w jakim kapitalistyczny sposób produkcji pogrążył się w latach 70. XX wieku. Kryzys, który, ze względu zarówno na jego rozciągłość w czasie (trwa bowiem już ponad 30 lat), jak i zasięg w przestrzeni (choć w różnym stopniu, dotyczył lub dotyczy on wszystkich krajów naszej planety), i nie przesądzając, kiedy i jak się zakończy, można już teraz uznać za najgłębszy, jakiego kapitalizm doświadczył w całej swojej historii. Kryzys ów pociąga za sobą powszechną reorganizację kapitalistycznych stosunków produkcji w krajach centrum, w sytuacji utrzymywania się wysokiego wskaźnika bezrobocia, pojawiania się coraz to nowych form pracy dorywczej, oraz powolnego, ale nieubłaganego szerzenia się ubóstwa i różnych postaci społeczno-ekonomiczego wykluczenia. Jednocześnie kapitalizm próbuje poradzić sobie z kryzysem „globalizując” właściwe sobie stosunki produkcji, co prowadzi do reorganizacji hierarchii formacji międzypaństwowych, z których zbudowany jest kapitalistyczny świat.
Na planie politycznym interesujący nas kontekst wyznacza załamanie się tego, co retrospektywnie można by określić jako „kompromis fordowski”; specyficznej konfiguracji stosunków klasowych, w ramach której i poprzez którą poprzedni strukturalny kryzys kapitalizmu, ten z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, został przezwyciężony w krajach centrum dzięki stworzeniu instytucjonalnych warunków dla oryginalnego modelu rozwoju kapitalizmu, modelu określanego mianem fordyzmu (por. Elastyczność, „Jeszcze o kryzysie fordyzmu”). Zerwanie z tym kompromisem stało się konieczne na skutek kryzysu, w jakim ów model znalazł się w latach 70. Politycznym warunkiem tego zerwania była szeroko zakrojona ofensywa kapitału przeciwko światu pracy, mająca na celu zakwestionowanie szeregu zdobyczy ruchu robotniczego, uzyskanych w ramach dotychczasowego kompromisu. Narzędziem tej ofensywy była przede wszystkim neoliberalna polityka prowadzona przez wszystkie rządy państw centralnych od początku lat 80. ubiegłego wieku, gorliwie promowana przez organy międzynarodowego kapitału: Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), Bank Światowy i Światową Organizację Handlu (WTO). Zarówno zerwanie z kompromisem fordowskim, jak i względne powodzenie nowej polityki nie byłyby jednak możliwe bez dodatkowej okoliczności, jaką był głęboki kryzys ruchu robotniczego w państwach centrum; świat pracy nie jest obecnie zdolny wypracować i wcielić w życie strategii, taktyk, form mobilizacji, organizowania się i walki, które odpowiadałyby zmienionej sytuacji i w ogóle byłyby na miarę stawki tego nowego etapu walki klas.
Wreszcie na planie czysto ideologicznym kontekst ten tworzy klęska wszystkich modeli socjalizmu – co stanowi specyficzny wymiar wspomnianego przed chwilą kryzysu ruchu robotniczego. Upadł tak zwany realny socjalizm, którego „realność” zweryfikowała szybkość i łatwość, z jaką w Rosji czy Chinach pozwolił na narodziny lub odrodzenie się kapitalizmu; jego ideały o wiele wcześniej skompromitowały rozmiary i natura masowych zbrodni, jakich dopuściły się „socjalistyczne” reżimy. Ale klęskę poniósł też „socjalizm demokratyczny”, socjaldemokracja, która w najlepszym razie rozpaczliwie trzyma się instytucjonalnych ruin fordowskiego kompromisu, a w najgorszym przypadku, i tak jest najczęściej, sprzedała duszę neoliberalnemu diabłu i sama stała się neoliberalizmem w wersji soft.
Neoliberalny dyskurs: ideologia i nowomowa
Musiałem pokrótce przypomnieć ten kontekst¹. Jak to bowiem zwykle bywa z językami, które zaczynają dominować nad innymi, zaufanie, jakim cieszy się dyskurs neoliberalny, zawdzięcza on nie tyle swoim wewnętrznym zaletom, na przykład sprawiedliwości czy trafności, co swojemu ideologicznemu nacechowaniu. Nie zapominajmy, że „myśli klasy panującej są w każdej epoce myślami panującymi”². Dyskurs neoliberalny ma na celu nie tylko usprawiedliwienie neoliberalnej polityki poprzez zamaskowanie jej klasowego charakteru i dostarczenie nowych podstaw dla kapitalistycznego wyzysku i dominacji, ale wręcz ich wzmocnienie, co może osiągnąć, stając się wspólnym językiem członków klasy dominującej i jej reprezentantów, ale też utrudniając członkom klas podporządkowanych zrozumienie sytuacji, w której się znaleźli, i celów, do jakich powinni dążyć. Nie jest to zatem jedynie dyskurs towarzyszący, muzyczne tło neoliberalnej polityki, lecz jej integralna część, jeden w wymiarów ofensywy klasy panującej. To nowy język panów tego świata.
Ideologiczna funkcja dyskursu neoliberalnego wyjaśnia jego treść: milczące założenia, poruszaną problematykę, wypowiedzi doktrynalne, kluczowe pojęcia, jakimi się posługuje. Na przykład neoliberalną apologię indywidualnej wolności (wolności skoncentrowanej na sobie, egoistycznej jednostki) i własności prywatnej, właściwe dla tego dyskursu szczególne rozumienie równości, cyniczną aprobatę dla braku stabilności w społeczeństwie, fetyszyzm wolnego rynku, nienawiść do państwa i służb publicznych, itd. Kolejne artykuły z których składa się ta praca, będą poświęcone szczegółowej analizie tych zjawisk.
Zarazem sama ta funkcja ideologiczna nie tłumaczy pewnych aspektów form, jakie przybiera ten dyskurs, choćby zabiegów retorycznych, za pomocą których osiąga się pożądane efekty ideologiczne³. To właśnie skłoniło mnie do posłużenia się pojęciem nowomowy – sądzę, że właśnie ono najlepiej oddaje charakter dyskursu neoliberalnego, rozpatrywanego pod tym względem.
Nie zaskoczę nikogo, przypominając pochodzenie tego pojęcia. Oczywiście zostało ono zapożyczone u George’a Orwella (1903–1950), angielskiego pisarza, dziennikarza i aktywisty politycznego, znanego zwłaszcza jako autora Roku 1984. W tej powieści dającej się zaliczyć do nurtu political fiction, opublikowanej w 1948 r., Orwell wyobraża sobie całkowicie totalitarną rzeczywistość polityczną, która zresztą pod wieloma względami zapowiada tę, w której obecnie żyjemy. W Oceanii, światowym mocarstwie pozostającym w stanie ciągłej wojny ze swymi rywalami, Eurazją i Wschódazją, rządząca krajem jedyna partia usiłuje narzucić obywatelom nowy język, nova lingua albo nowomowę, która uniemożliwi jakiekolwiek wątpliwości, jakąkolwiek autonomiczną refleksję, a zatem jakąkolwiek krytykę i opór ze strony obywateli, pozbawiając ich warunków możliwości takiej postawy nie tylko na płaszczyźnie intelektualnej, ale w o wiele głębszej sferze lingwistycznej i psychologicznej. Sam Orwell nie przedstawił żadnej teorii nowomowy; w jakże brytyjskim duchu empiryzmu po prostu wprowadził ją na scenę swojej powieści, pozostawiając krytycznie nastawionemu czytelnikowi wyśledzenie, jeśli zechce, zasad jej funkcjonowania.
Dwie z nich są właściwe także dla dyskursu neoliberalnego. Chodzi, z jednej strony, o odwrócenie znaczenia słów, a z drugiej o zacieranie sensu. Zwykle obie naraz dochodzą do głosu w sposobie, w jaki neoliberalny dyskurs definiuje swoje kluczowe koncepty, i w jaki się nimi posługuje. Jeśli je więc tutaj rozróżniam, to tylko dla potrzeb analizy.
Odwrócone znaczenie
Najbardziej emblematycznym narzędziem nowomowy jest odwracanie znaczenia używanych terminów, zastępowanie pierwotnego ich znaczenia jego przeciwieństwem, znaczeniem ich antonimów. Sam Orwell podał w swojej powieści kilka słynnych dzisiaj przykładów. Trzy główne slogany, jakimi posługuje się partia rządząca Oceanią, zbudowane są w oparciu o takie właśnie odwrócenie znaczenia: „Wojna to pokój”, „Wolność to niewola”, „Niewiedza to siła”. Na nim także ufundował Orwell zasadę „dwójmyślenia”, które jest według niego jednym z warunków zaakceptowania nowomowy, a zarazem jedną z najważniejszych ideologicznych korzyści, jakie z niej wynikają, zwalnia ona bowiem z myślenia spekulatywnego, czy wręcz czyni je niemożliwym, blokując tym samym dostęp do myśli krytycznej.
Dyskurs neoliberalny posługuje się swoimi kluczowymi pojęciami w takim właśnie odwróconym znaczeniu, aż po zastępowanie sensu danego słowa jego przeciwieństwem. Chciałbym to krótko zademonstrować na przykładzie następujących terminów: równość, wolny rynek, własność, reforma. W kolejnych rozdziałach pracy pojawią się jeszcze inne przykłady.
Równość. Żądanie równości pojawiło się w ramach demokratycznych rewolucji w nowożytnej i współczesnej Europie, i bardzo szybko, często jeszcze w czasie trwania tych samych rewolucji, było zwracane przeciwko ograniczeniom, które burżuazja i, szerzej, wszystkie klasy posiadające, starały się narzucić rewolucyjnemu wzburzeniu, będącemu dla nich jedynie środkiem, mającym posłużyć przejęciu przez nich władzy w państwie lub umocnieniu ich wpływu na władze istniejące. Żądanie równości ma więc charakter wywrotowy, potencjalnie zagrażający kapitalistycznemu porządkowi społecznemu. Obecnie oddala on tę stale aktualną groźbę za pomocą podwójnej procedury neoliberalnego dyskursu. Z jednej strony równość jest w nim utożsamiona z samą tylko równością prawną i obywatelską, z formalną równością jednostek wobec prawa i państwa, czyli z jedyną formą równości, jakiej wymagają i jaką tolerują kapitalistyczne stosunki produkcji. Natomiast rzeczywista równość, równość socjalnych warunków życia, jest odrzucana jako synonim zarazem uniformizacji i stagnacji, albo też wprost jako zamach na wolność indywidualną. Z drugiej strony, by złagodzić potencjalnie katastrofalne skutki rozdźwięku między formalną równością a rzeczywistą nierównością, zasypać przepaść, jaka niejednokrotnie między nimi powstaje, neoliberalny dyskurs co prędzej przyjął budzące wątpliwości pojęcie „równych szans”, którego używa nie zauważając, albo nie chcąc dostrzec, nierówności szans poszczególnych jednostek w walce o dostęp do najlepszych miejsc w społecznej hierarchii, nierówności wynikającej z socjoekonomicznej i kulturowej sytuacji każdej z nich. Tak przetworzone, słowo „równość” oznacza nierówność społeczną i jej utrwalanie (odtwarzanie) w procesie walki o pozycję własną i swojego kapitału. W dyskursie neoliberalnym „Równość to nierówność”!
Wolny rynek. Myśl liberalna od swoich początków fetyszyzuje rynek; neoliberalny dyskurs dziedziczy ten fetyszyzm (por. „Język fetyszyzmu”), doprowadzając go do najdalej posuniętej skrajności. W tym duchu spółkę kapitalistyczną nazywa „spółką rynkową”. Jeśli wierzyć liberałom, kapitalizm jest naturalnym skutkiem rozszerzenia zakresu oferty towarowej oraz objęcia wymianą towarową i poddania jej zasadzie – zasadzie nieskrępowanej konkurencji – całości stosunków gospodarczych i społecznych. Ten proces jest na ukończeniu, skoro przebiega na całej planecie (co jest podstawowym znaczeniem terminu „globalizacja”) i dotyczy wszystkich sfer społecznej egzystencji, wszelkich stosunków społecznych i wszelkich społecznych praktyk, które, zdaniem liberałów, powinny albo wprost przyjąć formę towarową, albo przynajmniej dostosować się do wymogów rozwoju wolnego rynku, poczynając od wymogu konkurencyjności. Krótko mówiąc, neoliberalny dyskurs dokonuje apologii monopolu wolnego rynku, oczywiście w imię zalet zasady nieskrępowanej konkurencji!
Tym samym służy ukrywaniu przed obywatelami dwóch niezmiernie istotnych zjawisk. Pierwsze z nich, to po prostu faktyczne istnienie kapitału jako specyficznego stosunku produkcji, opartego na przywłaszczeniu sobie przez nieliczne jednostki społecznych środków produkcji, czyli, mówiąc inaczej, na zmonopolizowaniu zarządzania tymi środkami przez zdecydowaną mniejszość mieszkańców świata i wywłaszczeniu (ekspropriacji) reszty ludzkości. Drugie zjawisko, o które chodzi, to postępująca centralizacja kapitału, nieodłącznie towarzysząca jego akumulacji, która sprawia, że wciąż rosnąca większość gałęzi społecznego podziału pracy przyjmuje strukturę oligopoli, i to na skalę światową. W tej sytuacji silenie się na apologię rynku opartego na konkurencji jest dowodem głupoty albo cynizmu. W jednym i drugim przypadku dla neoliberalnego dyskursu „Wolny rynek to monopol”!
Własność. Jak niegdyś myśl liberalna, neoliberalny dyskurs zębami i pazurami broni własności prywatnej, podciągając pod tę prawną kategorię bardzo różne stosunki społeczne: posiadanie środków konsumpcji, trwałych lub nie, zwykłych lub luksusowych, przez gospodarstwa domowe (jednostki lub rodziny), wynikające z uzyskiwanych przez nie dochodów; posiadanie na własność, znów indywidualną lub rodzinną, indywidualnych środków produkcji przez niezależnych robotników, będące skutkiem i zarazem narzędziem ich pracy; wreszcie własność kapitalistyczną, posiadanie na własność społecznych środków produkcji, społecznych zarówno w tym sensie, że mogą być wykorzystane jedynie w pracy wspólnej (kombinacji rozmaitych sił i zdolności jednostek), jak i dlatego, że są skutkiem wyzyskiwania tego rodzaju pracy, często przez całe pokolenia. Od razu jasny staje się ideologiczny efekt stawiania ich w jednym rzędzie: legitymizacja własności kapitalistycznej. Tymczasem także i tutaj, w tej mierze, w jakiej własność kapitalistyczna jest możliwa dzięki ekspropriacji ogromnej większości producentów, ideologiczną korzyść uzyskuje się dzięki odwróceniu znaczenia słowa „własność”. W neoliberalnym dyskursie „Własność to wywłaszczenie”!
Reforma. Przez dziesiątki lat, mniej więcej od końca XIX wieku aż do obecnego kryzysu systemu kapitalistycznego, w łonie ruchu robotniczego i na jego marginesie słowo „reforma” oznaczało modyfikacje kapitalistycznych stosunków produkcyjnych, własnościowych lub klasowych w celu poprawy sytuacji zatrudnionych. Na przekór reformistycznym złudzeniom, które mogły im towarzyszyć, ale też po części dzięki nim, tego rodzaju reformy mogły stać się istotnym elementem wspomnianego już kompromisu fordowskiego, a także, w szerszej perspektywie, elementem samej dynamiki kapitalizmu funkcjonującego w ramach tego kompromisu. Dziś natomiast, ilekroć neoliberalni ideolodzy i politycy mówią o konieczności „reform”, chodzi im o zakwestionowanie nie tylko zdobyczy wywalczonych przez pracujących, dotychczasowych owoców ich walki, ale samej zasady, która umożliwia staranie się o poprawę losu pracujących poprzez transformację kapitalistycznych stosunków produkcji. „Reforma emerytur” przeprowadzona we Francji w 2003 roku przez rząd Raffarina bez wątpienia spowoduje spadek siły nabywczej emerytów w najbliższych dziesięcioleciach, budząc z uśpienia upiora starości w nędzy. W neoliberalnym dyskursie „Reforma to kontrreformacja”!
Zacieranie sensu
Drugim chwytem retorycznym, po który regularnie sięga dyskurs neoliberalny, jest zacieranie sensu. Jako środek jednocześnie przeciwstawny i komplementarny w stosunku do pierwszego, polega ono nie tyle na narzucaniu użycia jakiegoś terminu czy przypisywania mu pewnego sensu pod przykrywką terminu czy sensu przeciwnego, lecz na czynieniu pewnego sensu czy terminu niedostępnym, niemożliwym do zastosowania, za pośrednictwem innego, który go blokuje czy przesłania. Innymi słowy, chodzi już nie o narzucenie myślenia za pomocą pewnych terminów, lecz o uniemożliwienie myślenia za pomocą innych, o skazanie na wygnanie niektórych słów, niektórych konceptów, a ostatecznie o uniemożliwienie analiz teoretycznych, które nie mogą się bez nich obyć.
W powieści Orwella, która służy mi tu za przykład, zacieranie sensu jest dla nowomowy jeszcze bardziej istotne niż odwracanie znaczenia słów. Jeśli przyjmiemy, że myśl zależy od języka, że myśli się zawsze za pomocą i pośrednictwem słów, wystarczy np. usunąć jedno niebezpieczne słowo w rodzaju „miłości” czy „wolności”, by idea, którą ono reprezentuje, uległa zatarciu, a akty, do których pojęcia i wcielenia w życie świadomość tej idei mogłaby skłaniać, stały się niemożliwe. Zacieranie sensu nie musi się ograniczać do poziomu leksykalnego języka (co wyłącznie będzie przedmiotem moich rozważań); w swojej powieści Orwell wyobraża sobie, że mogłoby ono objąć także poziom syntaktyczny. Leksykalne i syntaktyczne uproszczenie języka (np. zredukowanie go do ciągu sloganów) uczyniłoby niemożliwym głoszenie wywrotowych idei i utrudniałoby formułowanie krytyki, a nawet myśl o krytyce.
Większość kluczowych terminów neoliberalizmu wywodzi się z zatarcia sensu słów i jemu ma służyć, aby uczynić niezrozumiałymi i niemożliwymi do użycia niektóre niewygodne słowa, wyrugować je z codziennego użycia w nadziei, że z czasem znikną też ze słowników i ze świadomości ludzi. Słowa te są niewygodne, ponieważ większość z nich w swoim znaczeniu polemicznym i krytycznym, nie tylko w stosunku do neoliberalnej polityki, ale w ogóle do kapitalistycznych stosunków produkcji, wywodzi się z tradycji rewolucyjnej. Tu także podam kilka przykładów, wybranych spośród wielu innych, które przyniosą kolejne strony tej pracy.
Kapitał ludzki. Dyskurs neoliberalny używa tego oksymoronu (jakby w kapitale mogło być cokolwiek ludzkiego!) na oznaczenie siły roboczej, zdolności fizycznych, moralnych, intelektualnych, estetycznych itd, które każdy podmiot ludzki, w zależności od poziomu rozwoju cywilizacyjnego społeczności, do której należy, i od pozycji zajmowanej w społecznym podziale pracy, angażuje w wykonanie zadań produkcyjnych, a w ramach kapitalistycznego stosunku produkcji, które człowiek jest zmuszony wystawiać na sprzedaż, w zamian za płacę roboczą. Zatrzeć sens idei siły roboczej, to nic innego, jak usunąć z pola widzenia źródło wszelkiej wartości, ludzką pracę, produktywne wykorzystanie przez jednostkę jej własnych zdolności, a jednocześnie okryć milczeniem sekret waloryzacji kapitału jako takiego – wyzyskiwanie tych zdolności, a dokładniej kombinacji niezliczonych indywidualnych zdolności i umiejętności, które kapitał sobie przywłaszcza. Innymi słowy, mówienie o „kapitale ludzkim” to maskowanie wyzysku i dominacji, jakich kapitał dopuszcza się w stosunku do świata pracy.
Obciążenia socjalne. Zmora małych, a czasem i wielkich kapitalistów, „obciążenia socjalne” są równie trudne do zniesienia dla neoliberalnych myślicieli i polityków. Tymczasem to dziwne wyrażenie oznacza po prostu uspołecznioną część wynagrodzenia, tę jego część, która nie jest natychmiast i bezpośrednio odbierana przez indywidualnych pracowników, lecz płynie do swego rodzaju społecznego funduszu, z którego czerpie się, by czasowo lub stale uzupełniać bezpośrednie wynagrodzenie, lub aby je zastąpić w wyjątkowych sytuacjach (opieka nad dziećmi, choroba, wypadek przy pracy, inwalidztwo, osiągnięcie wieku emerytalnego), gdy zarobki okazują się niewystarczające lub zupełnie ustają. Zaprzeczanie faktowi, że „obciążenia socjalne” są częścią wynagrodzenia, mówienie o nich niczym o kosztach dodanych do kosztów płacowych wynikających z wypłaty wynagrodzenia bezpośredniego, nie tylko przyczynia się do niezrozumienia, czym jest wynagrodzenie (cena sił, zdolności i umiejętności zaangażowanych w pracę) i czym mierzy się jego słuszną wysokość (ich wartość i społeczny koszt ich odtwarzania). Bez wątpienia uciekanie się do tej retoryki równa się zajęciu pozycji, z której można kontestować prawomocność tej rzekomej nadwyżki kosztów, proponując mniej lub bardziej radykalne cięcia w stosunku do któregoś z jej elementów. Innymi słowy, równa się zaproponowaniu redukcji wartości siły roboczej, a w konsekwencji nasileniu się wyzysku pracujących oraz rozszerzaniu się i pogłębianiu ubóstwa.
Dług publiczny. Kolejna zmora neoliberałów, zawsze gotowych narzekać na żarłoczność państwowego Molocha, na marnotrawstwo, za które jest odpowiedzialny, i wzywać do trzymania go o suchym chlebie i wodzie, aż odda, co jest winien kapitałowi. Dziwne, że tak często mówią o długu publicznym, a tak rzadko (prawie nigdy) o tym, co jest przecież jego dopełnieniem i warunkiem, czyli o kredycie publicznym. By bowiem państwo mogło się zadłużyć, musi znaleźć pożyczkodawców gotowych posłużyć za czasowe źródło przychodów, których państwo nie jest w stanie zapewnić sobie za pośrednictwem np. podatków. Kim jednak są ci hojni wierzyciele? To przede wszystkim banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne i emerytalne – jednym słowem kapitał finansowy. Jeśli pożycza on państwu, to dlatego, że to wyjątkowo pewna i wysoce dochodowa długoterminowa lokata, która w dodatku pozwala na przejmowanie tytułem odsetek części wpływów z podatków, a więc z bogactwa wytwarzanego przez społeczeństwo. Lecz jeśli kapitał dysponuje takimi funduszami, dlaczego państwo nie może korzystać z nich bezpośrednio, poprzez opodatkowanie? Dlaczego musi pożyczać to, co mogłoby ściągać w ramach podatku, unikając zadłużania się? Oto świętokradcze pytanie, które nigdy nie powinno być stawiane… dlatego należy unikać głośnych rozważań nad mechanizmem kredytu publicznego, mówiąc jedynie o publicznym długu!
Elastyczność. Najważniejszy wymóg, przed jakim kapitał staje w obecnej, krytycznej fazie procesu swojej transnarodowej reprodukcji, elastyczność jest zarazem daną strukturalną kapitału, odpowiadającą fundamentalnej niestabilności, właściwej całości warunków jego reprodukcji. Niezmienność struktury stosunków kapitalistycznych wymaga bowiem właśnie nieustannej wymiany elementów tej struktury. Zasady rządzące kapitalistycznym światem dobrze wyraża formuła, którą Lampedusa wkłada w usta bohatera powieści Lampart, dla którego jasne jest, że w obliczu dojścia do władzy burżuazji, jego własna klasa (arystokracja) będzie musiała zaakceptować tę zmianę i dostosować się, aby zachować swoje przywileje: „Se vogliamo che tutto rimanga come è, bisogna che tutto cambi” („Jeśli chcemy, by wszystko pozostało po staremu, wszystko musi się zmienić”). Innymi słowy, wymaganie elastyczności w każdym momencie, od wszystkich i wszystkiego, pochwała zmienności i zmiany, równa się żądaniu podporządkowania się niezmienności kapitalistycznej dominacji i maskowaniu jej nieprzerwanego trwania.
Mógłbym podać jeszcze wiele przykładów. Zresztą niektóre z tych, którymi zilustrowałem pierwszy chwyt neoliberalnego dyskursu, odwrócenie znaczenia, mógłbym przywołać ponownie, mówiąc o zacieraniu sensu, nie są to bowiem środki zupełnie od siebie niezależne, lecz niejednokrotnie stanowią różne aspekty jednej i tej samej operacji. Mówienie o „gospodarce rynkowej” służy zacieraniu w świadomości ludzi pojęcia kapitału i kapitalizmu, mówienie o „własności prywatnej” w stosunku do kapitalizmu służy zatarciu pojęcia wywłaszczenia (ekspropriacji) i nieuprawnionego przywłaszczenia, mówienie o „równości” (równości formalnej czy równości szans) służy zacieraniu idei nierówności, itd.
Dlatego nie należy się dziwić, że opanowaniu przez dyskurs neoliberalny przestrzeni publicznej towarzyszy swego rodzaju zanikanie czy wypieranie całego szeregu terminów takich jak kapitał, kapitalizm, wyzysk, wyzyskiwani, proletariusze i proletariat, burżuazja, klasy społeczne, walka klas, socjalizm, komunizm, itp. Wypieranie terminologii, która jeszcze niedawno służyła walczącym antykapitalistom za język wypowiadania się, narzędzie analizy i znak rozpoznawczy.
Język fetyszyzmu
Można przypuszczać, że, jak to często bywa, istnieje ścisły związek między treścią neoliberalnego dyskursu, jego wizją czy sposobem rozumienia stosunków społecznych, a jego formą, zwłaszcza wykorzystywanymi w jego ramach środkami retorycznymi. Chciałbym tu wysunąć pewną hipotezę.
Jak pokaże krytyczna analiza większości jego kluczowych pojęć, których swego rodzaju przeglądem jest niniejsze dzieło, źródłem neoliberalnego dyskursu jest to, co Marks nazywał fetyszyzmem kapitalistycznych stosunków produkcji. Nie mogę sobie pozwolić na przedstawienie tutaj całego bogactwa tego konceptu, który leży w centrum marksowskiej krytyki ekonomii politycznej⁴. Przypomnijmy tylko, że fetyszyzm sprowadza się z jednej strony do reifikacji (uprzedmiotowienia) stosunków produkcji, a ostatecznie także ludzi, którzy w te stosunki wchodzą, z drugiej zaś do personifikowania rzeczy poprzez przypisywanie im cech i własności, które mają jedynie jako narzędzia tych stosunków, a które po tym zabiegu wydają się im przynależeć z natury, nawet w jakiś nadprzyrodzony sposób. I tak towar wydaje się mieć sam z siebie tajemniczą własność bycia nośnikiem wartości wymiennej i podlegania wymianie na inne nośniki tej wartości w sposób nie podlegający panowaniu, woli, a nawet rozumieniu ludzi, którzy są przecież jego wytwórcami. Pieniądz, w formie kawałka metalu, skrawka papieru czy karty kredytowej, wydaje się mieć (równie tajemniczą) moc przejmowania dowolnego produktu ludzkiej pracy, a w konsekwencji – moc zawiadywania działaniem jego wytwórców. Z chwilą zaś, gdy staje się kapitałem, pieniądz wydaje się mieć nadprzyrodzoną moc procentowania, rodzenia pieniądza podobnie, jak grusza rodzi gruszki (jak ironicznie mawiał Marks), jednym słowem odradzania się na wzór bogów, naginając wszystko (całość materialnych i społecznych warunków produkcji) do wymogów własnej reprodukcji.
Idea fetyszyzmu pozwala Marksowi wytłumaczyć coś więcej niż zwykłe złudzenie, jakiemu ulegają jednostki uczestniczące w życiu gospodarczym, zarówno kapitaliści, jak i robotnicy najemni. Formułuje ją, by wyjaśnić pozory, jakie działalność ekonomiczna przybiera w społeczeństwie kapitalistycznym, sposób objawiania się stosunku, w którym ludzie stają się rzeczami, zaś rzeczy – autonomicznymi siłami zdolnymi nad nimi zapanować, stosunku, w którym ludzie ulegają uprzedmiotowieniu, zaś przedmioty osiągają status nadludzkich mocy, w którym podmioty stają się przedmiotami, zaś przedmioty – rządzącymi nimi podmiotami, stosunku, który, według słów samego Marksa, łączy „owo uosobienie rzeczy i uprzedmiotowienie stosunków produkcji, ową religię dnia powszedniego”.⁵, „upodmiotowienie rzeczy, urzeczowienie podmiotów, odwrócenie przyczyny i skutku, religijne qui pro quo”⁶. Ten świat postawiony na głowie, który już nam spowszedniał, który zyskał konkretność powszednich przedmiotów, nawyków i sposobów myślenia, który wydaje się rzeczywistością i jest nią w dużej mierze, właśnie na poziomie pozorów, to właśnie teatr cieni służący za ramy, system odniesienia i przedmiot dyskursu neoliberalnego; ten ostatni bardzo wiernie przedstawia ten świat takim, jaki jest. A dokładniej, jakim by był, gdyby nie był tylko zrodzoną z fetyszyzmu grą pozorów. Na tym zresztą polega jego ideologiczna doniosłość – jego rolą jest wzmacnianie tych pozorów, ukrywanie ich natury. Aby przekonać ludzi, że rzeczywistość wyczerpuje się w tych pozorach, neoliberalny dyskurs podtrzymuje owo religijne qui pro quo w jego popularnej formie, jednocześnie starając się je ugruntować w tworzonych przez siebie konstrukcjach teoretycznych i poprzez nie⁷. Innymi słowy, neoliberalny dyskurs próbuje nam wmówić, że świat postawiony na głowie, w którym rzeczy (towary, pieniądz, środki produkcji, akty własności, itd.) rozkazują ludziom, którzy przecież je wytworzyli, jest nie tylko najlepszym z możliwych światów, ale po prostu jedynym możliwym światem.
Rolą języka polityki jest uprawdopodobnianie kłamstw,
usprawiedliwianie zabójstw i nadawanie pozorów trwałości temu,
co mógłby rozwiać jeden podmuch wiatru.
George Orwell
Kontekst
Niniejsza praca poświęcona jest ściśle dyskursowi neoliberalnemu, i powstała w konkretnym celu ustalenia, w jakim sensie, w jakiej mierze i z jakich przyczyn dyskurs ten podpada pod orwellowską kategorię nowomowy. Chciałbym jednak zacząć od przywołania szerszego kontekstu, w którym dyskurs ten ukształtował się i zadomowił w przestrzeni publicznej na całym świecie do tego stopnia, że, przynajmniej w niektórych jej obszarach, zyskał znaczącą przewagę nad swoimi rywalami. Dziś panuje niepodzielnie zwłaszcza w sferze polityki, gdzie posługiwanie się nim wynika ze swego rodzaju konsensu, a w dużym stopniu także w mediach, gdzie zyskał status języka potocznego. Zdołał też zatruć szerokie kręgi świata akademickiego, z którego zresztą pochodzi, i który rozwija coraz bardziej wyrafinowane paradygmaty neoliberalizmu.
Kontekst, który mam na myśli, to przede wszystkim, na planie gospodarczym, strukturalny kryzys, w jakim kapitalistyczny sposób produkcji pogrążył się w latach 70. XX wieku. Kryzys, który, ze względu zarówno na jego rozciągłość w czasie (trwa bowiem już ponad 30 lat), jak i zasięg w przestrzeni (choć w różnym stopniu, dotyczył lub dotyczy on wszystkich krajów naszej planety), i nie przesądzając, kiedy i jak się zakończy, można już teraz uznać za najgłębszy, jakiego kapitalizm doświadczył w całej swojej historii. Kryzys ów pociąga za sobą powszechną reorganizację kapitalistycznych stosunków produkcji w krajach centrum, w sytuacji utrzymywania się wysokiego wskaźnika bezrobocia, pojawiania się coraz to nowych form pracy dorywczej, oraz powolnego, ale nieubłaganego szerzenia się ubóstwa i różnych postaci społeczno-ekonomiczego wykluczenia. Jednocześnie kapitalizm próbuje poradzić sobie z kryzysem „globalizując” właściwe sobie stosunki produkcji, co prowadzi do reorganizacji hierarchii formacji międzypaństwowych, z których zbudowany jest kapitalistyczny świat.
Na planie politycznym interesujący nas kontekst wyznacza załamanie się tego, co retrospektywnie można by określić jako „kompromis fordowski”; specyficznej konfiguracji stosunków klasowych, w ramach której i poprzez którą poprzedni strukturalny kryzys kapitalizmu, ten z lat 30. i 40. ubiegłego wieku, został przezwyciężony w krajach centrum dzięki stworzeniu instytucjonalnych warunków dla oryginalnego modelu rozwoju kapitalizmu, modelu określanego mianem fordyzmu (por. Elastyczność, „Jeszcze o kryzysie fordyzmu”). Zerwanie z tym kompromisem stało się konieczne na skutek kryzysu, w jakim ów model znalazł się w latach 70. Politycznym warunkiem tego zerwania była szeroko zakrojona ofensywa kapitału przeciwko światu pracy, mająca na celu zakwestionowanie szeregu zdobyczy ruchu robotniczego, uzyskanych w ramach dotychczasowego kompromisu. Narzędziem tej ofensywy była przede wszystkim neoliberalna polityka prowadzona przez wszystkie rządy państw centralnych od początku lat 80. ubiegłego wieku, gorliwie promowana przez organy międzynarodowego kapitału: Międzynarodowy Fundusz Walutowy (MFW), Bank Światowy i Światową Organizację Handlu (WTO). Zarówno zerwanie z kompromisem fordowskim, jak i względne powodzenie nowej polityki nie byłyby jednak możliwe bez dodatkowej okoliczności, jaką był głęboki kryzys ruchu robotniczego w państwach centrum; świat pracy nie jest obecnie zdolny wypracować i wcielić w życie strategii, taktyk, form mobilizacji, organizowania się i walki, które odpowiadałyby zmienionej sytuacji i w ogóle byłyby na miarę stawki tego nowego etapu walki klas.
Wreszcie na planie czysto ideologicznym kontekst ten tworzy klęska wszystkich modeli socjalizmu – co stanowi specyficzny wymiar wspomnianego przed chwilą kryzysu ruchu robotniczego. Upadł tak zwany realny socjalizm, którego „realność” zweryfikowała szybkość i łatwość, z jaką w Rosji czy Chinach pozwolił na narodziny lub odrodzenie się kapitalizmu; jego ideały o wiele wcześniej skompromitowały rozmiary i natura masowych zbrodni, jakich dopuściły się „socjalistyczne” reżimy. Ale klęskę poniósł też „socjalizm demokratyczny”, socjaldemokracja, która w najlepszym razie rozpaczliwie trzyma się instytucjonalnych ruin fordowskiego kompromisu, a w najgorszym przypadku, i tak jest najczęściej, sprzedała duszę neoliberalnemu diabłu i sama stała się neoliberalizmem w wersji soft.
Neoliberalny dyskurs: ideologia i nowomowa
Musiałem pokrótce przypomnieć ten kontekst¹. Jak to bowiem zwykle bywa z językami, które zaczynają dominować nad innymi, zaufanie, jakim cieszy się dyskurs neoliberalny, zawdzięcza on nie tyle swoim wewnętrznym zaletom, na przykład sprawiedliwości czy trafności, co swojemu ideologicznemu nacechowaniu. Nie zapominajmy, że „myśli klasy panującej są w każdej epoce myślami panującymi”². Dyskurs neoliberalny ma na celu nie tylko usprawiedliwienie neoliberalnej polityki poprzez zamaskowanie jej klasowego charakteru i dostarczenie nowych podstaw dla kapitalistycznego wyzysku i dominacji, ale wręcz ich wzmocnienie, co może osiągnąć, stając się wspólnym językiem członków klasy dominującej i jej reprezentantów, ale też utrudniając członkom klas podporządkowanych zrozumienie sytuacji, w której się znaleźli, i celów, do jakich powinni dążyć. Nie jest to zatem jedynie dyskurs towarzyszący, muzyczne tło neoliberalnej polityki, lecz jej integralna część, jeden w wymiarów ofensywy klasy panującej. To nowy język panów tego świata.
Ideologiczna funkcja dyskursu neoliberalnego wyjaśnia jego treść: milczące założenia, poruszaną problematykę, wypowiedzi doktrynalne, kluczowe pojęcia, jakimi się posługuje. Na przykład neoliberalną apologię indywidualnej wolności (wolności skoncentrowanej na sobie, egoistycznej jednostki) i własności prywatnej, właściwe dla tego dyskursu szczególne rozumienie równości, cyniczną aprobatę dla braku stabilności w społeczeństwie, fetyszyzm wolnego rynku, nienawiść do państwa i służb publicznych, itd. Kolejne artykuły z których składa się ta praca, będą poświęcone szczegółowej analizie tych zjawisk.
Zarazem sama ta funkcja ideologiczna nie tłumaczy pewnych aspektów form, jakie przybiera ten dyskurs, choćby zabiegów retorycznych, za pomocą których osiąga się pożądane efekty ideologiczne³. To właśnie skłoniło mnie do posłużenia się pojęciem nowomowy – sądzę, że właśnie ono najlepiej oddaje charakter dyskursu neoliberalnego, rozpatrywanego pod tym względem.
Nie zaskoczę nikogo, przypominając pochodzenie tego pojęcia. Oczywiście zostało ono zapożyczone u George’a Orwella (1903–1950), angielskiego pisarza, dziennikarza i aktywisty politycznego, znanego zwłaszcza jako autora Roku 1984. W tej powieści dającej się zaliczyć do nurtu political fiction, opublikowanej w 1948 r., Orwell wyobraża sobie całkowicie totalitarną rzeczywistość polityczną, która zresztą pod wieloma względami zapowiada tę, w której obecnie żyjemy. W Oceanii, światowym mocarstwie pozostającym w stanie ciągłej wojny ze swymi rywalami, Eurazją i Wschódazją, rządząca krajem jedyna partia usiłuje narzucić obywatelom nowy język, nova lingua albo nowomowę, która uniemożliwi jakiekolwiek wątpliwości, jakąkolwiek autonomiczną refleksję, a zatem jakąkolwiek krytykę i opór ze strony obywateli, pozbawiając ich warunków możliwości takiej postawy nie tylko na płaszczyźnie intelektualnej, ale w o wiele głębszej sferze lingwistycznej i psychologicznej. Sam Orwell nie przedstawił żadnej teorii nowomowy; w jakże brytyjskim duchu empiryzmu po prostu wprowadził ją na scenę swojej powieści, pozostawiając krytycznie nastawionemu czytelnikowi wyśledzenie, jeśli zechce, zasad jej funkcjonowania.
Dwie z nich są właściwe także dla dyskursu neoliberalnego. Chodzi, z jednej strony, o odwrócenie znaczenia słów, a z drugiej o zacieranie sensu. Zwykle obie naraz dochodzą do głosu w sposobie, w jaki neoliberalny dyskurs definiuje swoje kluczowe koncepty, i w jaki się nimi posługuje. Jeśli je więc tutaj rozróżniam, to tylko dla potrzeb analizy.
Odwrócone znaczenie
Najbardziej emblematycznym narzędziem nowomowy jest odwracanie znaczenia używanych terminów, zastępowanie pierwotnego ich znaczenia jego przeciwieństwem, znaczeniem ich antonimów. Sam Orwell podał w swojej powieści kilka słynnych dzisiaj przykładów. Trzy główne slogany, jakimi posługuje się partia rządząca Oceanią, zbudowane są w oparciu o takie właśnie odwrócenie znaczenia: „Wojna to pokój”, „Wolność to niewola”, „Niewiedza to siła”. Na nim także ufundował Orwell zasadę „dwójmyślenia”, które jest według niego jednym z warunków zaakceptowania nowomowy, a zarazem jedną z najważniejszych ideologicznych korzyści, jakie z niej wynikają, zwalnia ona bowiem z myślenia spekulatywnego, czy wręcz czyni je niemożliwym, blokując tym samym dostęp do myśli krytycznej.
Dyskurs neoliberalny posługuje się swoimi kluczowymi pojęciami w takim właśnie odwróconym znaczeniu, aż po zastępowanie sensu danego słowa jego przeciwieństwem. Chciałbym to krótko zademonstrować na przykładzie następujących terminów: równość, wolny rynek, własność, reforma. W kolejnych rozdziałach pracy pojawią się jeszcze inne przykłady.
Równość. Żądanie równości pojawiło się w ramach demokratycznych rewolucji w nowożytnej i współczesnej Europie, i bardzo szybko, często jeszcze w czasie trwania tych samych rewolucji, było zwracane przeciwko ograniczeniom, które burżuazja i, szerzej, wszystkie klasy posiadające, starały się narzucić rewolucyjnemu wzburzeniu, będącemu dla nich jedynie środkiem, mającym posłużyć przejęciu przez nich władzy w państwie lub umocnieniu ich wpływu na władze istniejące. Żądanie równości ma więc charakter wywrotowy, potencjalnie zagrażający kapitalistycznemu porządkowi społecznemu. Obecnie oddala on tę stale aktualną groźbę za pomocą podwójnej procedury neoliberalnego dyskursu. Z jednej strony równość jest w nim utożsamiona z samą tylko równością prawną i obywatelską, z formalną równością jednostek wobec prawa i państwa, czyli z jedyną formą równości, jakiej wymagają i jaką tolerują kapitalistyczne stosunki produkcji. Natomiast rzeczywista równość, równość socjalnych warunków życia, jest odrzucana jako synonim zarazem uniformizacji i stagnacji, albo też wprost jako zamach na wolność indywidualną. Z drugiej strony, by złagodzić potencjalnie katastrofalne skutki rozdźwięku między formalną równością a rzeczywistą nierównością, zasypać przepaść, jaka niejednokrotnie między nimi powstaje, neoliberalny dyskurs co prędzej przyjął budzące wątpliwości pojęcie „równych szans”, którego używa nie zauważając, albo nie chcąc dostrzec, nierówności szans poszczególnych jednostek w walce o dostęp do najlepszych miejsc w społecznej hierarchii, nierówności wynikającej z socjoekonomicznej i kulturowej sytuacji każdej z nich. Tak przetworzone, słowo „równość” oznacza nierówność społeczną i jej utrwalanie (odtwarzanie) w procesie walki o pozycję własną i swojego kapitału. W dyskursie neoliberalnym „Równość to nierówność”!
Wolny rynek. Myśl liberalna od swoich początków fetyszyzuje rynek; neoliberalny dyskurs dziedziczy ten fetyszyzm (por. „Język fetyszyzmu”), doprowadzając go do najdalej posuniętej skrajności. W tym duchu spółkę kapitalistyczną nazywa „spółką rynkową”. Jeśli wierzyć liberałom, kapitalizm jest naturalnym skutkiem rozszerzenia zakresu oferty towarowej oraz objęcia wymianą towarową i poddania jej zasadzie – zasadzie nieskrępowanej konkurencji – całości stosunków gospodarczych i społecznych. Ten proces jest na ukończeniu, skoro przebiega na całej planecie (co jest podstawowym znaczeniem terminu „globalizacja”) i dotyczy wszystkich sfer społecznej egzystencji, wszelkich stosunków społecznych i wszelkich społecznych praktyk, które, zdaniem liberałów, powinny albo wprost przyjąć formę towarową, albo przynajmniej dostosować się do wymogów rozwoju wolnego rynku, poczynając od wymogu konkurencyjności. Krótko mówiąc, neoliberalny dyskurs dokonuje apologii monopolu wolnego rynku, oczywiście w imię zalet zasady nieskrępowanej konkurencji!
Tym samym służy ukrywaniu przed obywatelami dwóch niezmiernie istotnych zjawisk. Pierwsze z nich, to po prostu faktyczne istnienie kapitału jako specyficznego stosunku produkcji, opartego na przywłaszczeniu sobie przez nieliczne jednostki społecznych środków produkcji, czyli, mówiąc inaczej, na zmonopolizowaniu zarządzania tymi środkami przez zdecydowaną mniejszość mieszkańców świata i wywłaszczeniu (ekspropriacji) reszty ludzkości. Drugie zjawisko, o które chodzi, to postępująca centralizacja kapitału, nieodłącznie towarzysząca jego akumulacji, która sprawia, że wciąż rosnąca większość gałęzi społecznego podziału pracy przyjmuje strukturę oligopoli, i to na skalę światową. W tej sytuacji silenie się na apologię rynku opartego na konkurencji jest dowodem głupoty albo cynizmu. W jednym i drugim przypadku dla neoliberalnego dyskursu „Wolny rynek to monopol”!
Własność. Jak niegdyś myśl liberalna, neoliberalny dyskurs zębami i pazurami broni własności prywatnej, podciągając pod tę prawną kategorię bardzo różne stosunki społeczne: posiadanie środków konsumpcji, trwałych lub nie, zwykłych lub luksusowych, przez gospodarstwa domowe (jednostki lub rodziny), wynikające z uzyskiwanych przez nie dochodów; posiadanie na własność, znów indywidualną lub rodzinną, indywidualnych środków produkcji przez niezależnych robotników, będące skutkiem i zarazem narzędziem ich pracy; wreszcie własność kapitalistyczną, posiadanie na własność społecznych środków produkcji, społecznych zarówno w tym sensie, że mogą być wykorzystane jedynie w pracy wspólnej (kombinacji rozmaitych sił i zdolności jednostek), jak i dlatego, że są skutkiem wyzyskiwania tego rodzaju pracy, często przez całe pokolenia. Od razu jasny staje się ideologiczny efekt stawiania ich w jednym rzędzie: legitymizacja własności kapitalistycznej. Tymczasem także i tutaj, w tej mierze, w jakiej własność kapitalistyczna jest możliwa dzięki ekspropriacji ogromnej większości producentów, ideologiczną korzyść uzyskuje się dzięki odwróceniu znaczenia słowa „własność”. W neoliberalnym dyskursie „Własność to wywłaszczenie”!
Reforma. Przez dziesiątki lat, mniej więcej od końca XIX wieku aż do obecnego kryzysu systemu kapitalistycznego, w łonie ruchu robotniczego i na jego marginesie słowo „reforma” oznaczało modyfikacje kapitalistycznych stosunków produkcyjnych, własnościowych lub klasowych w celu poprawy sytuacji zatrudnionych. Na przekór reformistycznym złudzeniom, które mogły im towarzyszyć, ale też po części dzięki nim, tego rodzaju reformy mogły stać się istotnym elementem wspomnianego już kompromisu fordowskiego, a także, w szerszej perspektywie, elementem samej dynamiki kapitalizmu funkcjonującego w ramach tego kompromisu. Dziś natomiast, ilekroć neoliberalni ideolodzy i politycy mówią o konieczności „reform”, chodzi im o zakwestionowanie nie tylko zdobyczy wywalczonych przez pracujących, dotychczasowych owoców ich walki, ale samej zasady, która umożliwia staranie się o poprawę losu pracujących poprzez transformację kapitalistycznych stosunków produkcji. „Reforma emerytur” przeprowadzona we Francji w 2003 roku przez rząd Raffarina bez wątpienia spowoduje spadek siły nabywczej emerytów w najbliższych dziesięcioleciach, budząc z uśpienia upiora starości w nędzy. W neoliberalnym dyskursie „Reforma to kontrreformacja”!
Zacieranie sensu
Drugim chwytem retorycznym, po który regularnie sięga dyskurs neoliberalny, jest zacieranie sensu. Jako środek jednocześnie przeciwstawny i komplementarny w stosunku do pierwszego, polega ono nie tyle na narzucaniu użycia jakiegoś terminu czy przypisywania mu pewnego sensu pod przykrywką terminu czy sensu przeciwnego, lecz na czynieniu pewnego sensu czy terminu niedostępnym, niemożliwym do zastosowania, za pośrednictwem innego, który go blokuje czy przesłania. Innymi słowy, chodzi już nie o narzucenie myślenia za pomocą pewnych terminów, lecz o uniemożliwienie myślenia za pomocą innych, o skazanie na wygnanie niektórych słów, niektórych konceptów, a ostatecznie o uniemożliwienie analiz teoretycznych, które nie mogą się bez nich obyć.
W powieści Orwella, która służy mi tu za przykład, zacieranie sensu jest dla nowomowy jeszcze bardziej istotne niż odwracanie znaczenia słów. Jeśli przyjmiemy, że myśl zależy od języka, że myśli się zawsze za pomocą i pośrednictwem słów, wystarczy np. usunąć jedno niebezpieczne słowo w rodzaju „miłości” czy „wolności”, by idea, którą ono reprezentuje, uległa zatarciu, a akty, do których pojęcia i wcielenia w życie świadomość tej idei mogłaby skłaniać, stały się niemożliwe. Zacieranie sensu nie musi się ograniczać do poziomu leksykalnego języka (co wyłącznie będzie przedmiotem moich rozważań); w swojej powieści Orwell wyobraża sobie, że mogłoby ono objąć także poziom syntaktyczny. Leksykalne i syntaktyczne uproszczenie języka (np. zredukowanie go do ciągu sloganów) uczyniłoby niemożliwym głoszenie wywrotowych idei i utrudniałoby formułowanie krytyki, a nawet myśl o krytyce.
Większość kluczowych terminów neoliberalizmu wywodzi się z zatarcia sensu słów i jemu ma służyć, aby uczynić niezrozumiałymi i niemożliwymi do użycia niektóre niewygodne słowa, wyrugować je z codziennego użycia w nadziei, że z czasem znikną też ze słowników i ze świadomości ludzi. Słowa te są niewygodne, ponieważ większość z nich w swoim znaczeniu polemicznym i krytycznym, nie tylko w stosunku do neoliberalnej polityki, ale w ogóle do kapitalistycznych stosunków produkcji, wywodzi się z tradycji rewolucyjnej. Tu także podam kilka przykładów, wybranych spośród wielu innych, które przyniosą kolejne strony tej pracy.
Kapitał ludzki. Dyskurs neoliberalny używa tego oksymoronu (jakby w kapitale mogło być cokolwiek ludzkiego!) na oznaczenie siły roboczej, zdolności fizycznych, moralnych, intelektualnych, estetycznych itd, które każdy podmiot ludzki, w zależności od poziomu rozwoju cywilizacyjnego społeczności, do której należy, i od pozycji zajmowanej w społecznym podziale pracy, angażuje w wykonanie zadań produkcyjnych, a w ramach kapitalistycznego stosunku produkcji, które człowiek jest zmuszony wystawiać na sprzedaż, w zamian za płacę roboczą. Zatrzeć sens idei siły roboczej, to nic innego, jak usunąć z pola widzenia źródło wszelkiej wartości, ludzką pracę, produktywne wykorzystanie przez jednostkę jej własnych zdolności, a jednocześnie okryć milczeniem sekret waloryzacji kapitału jako takiego – wyzyskiwanie tych zdolności, a dokładniej kombinacji niezliczonych indywidualnych zdolności i umiejętności, które kapitał sobie przywłaszcza. Innymi słowy, mówienie o „kapitale ludzkim” to maskowanie wyzysku i dominacji, jakich kapitał dopuszcza się w stosunku do świata pracy.
Obciążenia socjalne. Zmora małych, a czasem i wielkich kapitalistów, „obciążenia socjalne” są równie trudne do zniesienia dla neoliberalnych myślicieli i polityków. Tymczasem to dziwne wyrażenie oznacza po prostu uspołecznioną część wynagrodzenia, tę jego część, która nie jest natychmiast i bezpośrednio odbierana przez indywidualnych pracowników, lecz płynie do swego rodzaju społecznego funduszu, z którego czerpie się, by czasowo lub stale uzupełniać bezpośrednie wynagrodzenie, lub aby je zastąpić w wyjątkowych sytuacjach (opieka nad dziećmi, choroba, wypadek przy pracy, inwalidztwo, osiągnięcie wieku emerytalnego), gdy zarobki okazują się niewystarczające lub zupełnie ustają. Zaprzeczanie faktowi, że „obciążenia socjalne” są częścią wynagrodzenia, mówienie o nich niczym o kosztach dodanych do kosztów płacowych wynikających z wypłaty wynagrodzenia bezpośredniego, nie tylko przyczynia się do niezrozumienia, czym jest wynagrodzenie (cena sił, zdolności i umiejętności zaangażowanych w pracę) i czym mierzy się jego słuszną wysokość (ich wartość i społeczny koszt ich odtwarzania). Bez wątpienia uciekanie się do tej retoryki równa się zajęciu pozycji, z której można kontestować prawomocność tej rzekomej nadwyżki kosztów, proponując mniej lub bardziej radykalne cięcia w stosunku do któregoś z jej elementów. Innymi słowy, równa się zaproponowaniu redukcji wartości siły roboczej, a w konsekwencji nasileniu się wyzysku pracujących oraz rozszerzaniu się i pogłębianiu ubóstwa.
Dług publiczny. Kolejna zmora neoliberałów, zawsze gotowych narzekać na żarłoczność państwowego Molocha, na marnotrawstwo, za które jest odpowiedzialny, i wzywać do trzymania go o suchym chlebie i wodzie, aż odda, co jest winien kapitałowi. Dziwne, że tak często mówią o długu publicznym, a tak rzadko (prawie nigdy) o tym, co jest przecież jego dopełnieniem i warunkiem, czyli o kredycie publicznym. By bowiem państwo mogło się zadłużyć, musi znaleźć pożyczkodawców gotowych posłużyć za czasowe źródło przychodów, których państwo nie jest w stanie zapewnić sobie za pośrednictwem np. podatków. Kim jednak są ci hojni wierzyciele? To przede wszystkim banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne i emerytalne – jednym słowem kapitał finansowy. Jeśli pożycza on państwu, to dlatego, że to wyjątkowo pewna i wysoce dochodowa długoterminowa lokata, która w dodatku pozwala na przejmowanie tytułem odsetek części wpływów z podatków, a więc z bogactwa wytwarzanego przez społeczeństwo. Lecz jeśli kapitał dysponuje takimi funduszami, dlaczego państwo nie może korzystać z nich bezpośrednio, poprzez opodatkowanie? Dlaczego musi pożyczać to, co mogłoby ściągać w ramach podatku, unikając zadłużania się? Oto świętokradcze pytanie, które nigdy nie powinno być stawiane… dlatego należy unikać głośnych rozważań nad mechanizmem kredytu publicznego, mówiąc jedynie o publicznym długu!
Elastyczność. Najważniejszy wymóg, przed jakim kapitał staje w obecnej, krytycznej fazie procesu swojej transnarodowej reprodukcji, elastyczność jest zarazem daną strukturalną kapitału, odpowiadającą fundamentalnej niestabilności, właściwej całości warunków jego reprodukcji. Niezmienność struktury stosunków kapitalistycznych wymaga bowiem właśnie nieustannej wymiany elementów tej struktury. Zasady rządzące kapitalistycznym światem dobrze wyraża formuła, którą Lampedusa wkłada w usta bohatera powieści Lampart, dla którego jasne jest, że w obliczu dojścia do władzy burżuazji, jego własna klasa (arystokracja) będzie musiała zaakceptować tę zmianę i dostosować się, aby zachować swoje przywileje: „Se vogliamo che tutto rimanga come è, bisogna che tutto cambi” („Jeśli chcemy, by wszystko pozostało po staremu, wszystko musi się zmienić”). Innymi słowy, wymaganie elastyczności w każdym momencie, od wszystkich i wszystkiego, pochwała zmienności i zmiany, równa się żądaniu podporządkowania się niezmienności kapitalistycznej dominacji i maskowaniu jej nieprzerwanego trwania.
Mógłbym podać jeszcze wiele przykładów. Zresztą niektóre z tych, którymi zilustrowałem pierwszy chwyt neoliberalnego dyskursu, odwrócenie znaczenia, mógłbym przywołać ponownie, mówiąc o zacieraniu sensu, nie są to bowiem środki zupełnie od siebie niezależne, lecz niejednokrotnie stanowią różne aspekty jednej i tej samej operacji. Mówienie o „gospodarce rynkowej” służy zacieraniu w świadomości ludzi pojęcia kapitału i kapitalizmu, mówienie o „własności prywatnej” w stosunku do kapitalizmu służy zatarciu pojęcia wywłaszczenia (ekspropriacji) i nieuprawnionego przywłaszczenia, mówienie o „równości” (równości formalnej czy równości szans) służy zacieraniu idei nierówności, itd.
Dlatego nie należy się dziwić, że opanowaniu przez dyskurs neoliberalny przestrzeni publicznej towarzyszy swego rodzaju zanikanie czy wypieranie całego szeregu terminów takich jak kapitał, kapitalizm, wyzysk, wyzyskiwani, proletariusze i proletariat, burżuazja, klasy społeczne, walka klas, socjalizm, komunizm, itp. Wypieranie terminologii, która jeszcze niedawno służyła walczącym antykapitalistom za język wypowiadania się, narzędzie analizy i znak rozpoznawczy.
Język fetyszyzmu
Można przypuszczać, że, jak to często bywa, istnieje ścisły związek między treścią neoliberalnego dyskursu, jego wizją czy sposobem rozumienia stosunków społecznych, a jego formą, zwłaszcza wykorzystywanymi w jego ramach środkami retorycznymi. Chciałbym tu wysunąć pewną hipotezę.
Jak pokaże krytyczna analiza większości jego kluczowych pojęć, których swego rodzaju przeglądem jest niniejsze dzieło, źródłem neoliberalnego dyskursu jest to, co Marks nazywał fetyszyzmem kapitalistycznych stosunków produkcji. Nie mogę sobie pozwolić na przedstawienie tutaj całego bogactwa tego konceptu, który leży w centrum marksowskiej krytyki ekonomii politycznej⁴. Przypomnijmy tylko, że fetyszyzm sprowadza się z jednej strony do reifikacji (uprzedmiotowienia) stosunków produkcji, a ostatecznie także ludzi, którzy w te stosunki wchodzą, z drugiej zaś do personifikowania rzeczy poprzez przypisywanie im cech i własności, które mają jedynie jako narzędzia tych stosunków, a które po tym zabiegu wydają się im przynależeć z natury, nawet w jakiś nadprzyrodzony sposób. I tak towar wydaje się mieć sam z siebie tajemniczą własność bycia nośnikiem wartości wymiennej i podlegania wymianie na inne nośniki tej wartości w sposób nie podlegający panowaniu, woli, a nawet rozumieniu ludzi, którzy są przecież jego wytwórcami. Pieniądz, w formie kawałka metalu, skrawka papieru czy karty kredytowej, wydaje się mieć (równie tajemniczą) moc przejmowania dowolnego produktu ludzkiej pracy, a w konsekwencji – moc zawiadywania działaniem jego wytwórców. Z chwilą zaś, gdy staje się kapitałem, pieniądz wydaje się mieć nadprzyrodzoną moc procentowania, rodzenia pieniądza podobnie, jak grusza rodzi gruszki (jak ironicznie mawiał Marks), jednym słowem odradzania się na wzór bogów, naginając wszystko (całość materialnych i społecznych warunków produkcji) do wymogów własnej reprodukcji.
Idea fetyszyzmu pozwala Marksowi wytłumaczyć coś więcej niż zwykłe złudzenie, jakiemu ulegają jednostki uczestniczące w życiu gospodarczym, zarówno kapitaliści, jak i robotnicy najemni. Formułuje ją, by wyjaśnić pozory, jakie działalność ekonomiczna przybiera w społeczeństwie kapitalistycznym, sposób objawiania się stosunku, w którym ludzie stają się rzeczami, zaś rzeczy – autonomicznymi siłami zdolnymi nad nimi zapanować, stosunku, w którym ludzie ulegają uprzedmiotowieniu, zaś przedmioty osiągają status nadludzkich mocy, w którym podmioty stają się przedmiotami, zaś przedmioty – rządzącymi nimi podmiotami, stosunku, który, według słów samego Marksa, łączy „owo uosobienie rzeczy i uprzedmiotowienie stosunków produkcji, ową religię dnia powszedniego”.⁵, „upodmiotowienie rzeczy, urzeczowienie podmiotów, odwrócenie przyczyny i skutku, religijne qui pro quo”⁶. Ten świat postawiony na głowie, który już nam spowszedniał, który zyskał konkretność powszednich przedmiotów, nawyków i sposobów myślenia, który wydaje się rzeczywistością i jest nią w dużej mierze, właśnie na poziomie pozorów, to właśnie teatr cieni służący za ramy, system odniesienia i przedmiot dyskursu neoliberalnego; ten ostatni bardzo wiernie przedstawia ten świat takim, jaki jest. A dokładniej, jakim by był, gdyby nie był tylko zrodzoną z fetyszyzmu grą pozorów. Na tym zresztą polega jego ideologiczna doniosłość – jego rolą jest wzmacnianie tych pozorów, ukrywanie ich natury. Aby przekonać ludzi, że rzeczywistość wyczerpuje się w tych pozorach, neoliberalny dyskurs podtrzymuje owo religijne qui pro quo w jego popularnej formie, jednocześnie starając się je ugruntować w tworzonych przez siebie konstrukcjach teoretycznych i poprzez nie⁷. Innymi słowy, neoliberalny dyskurs próbuje nam wmówić, że świat postawiony na głowie, w którym rzeczy (towary, pieniądz, środki produkcji, akty własności, itd.) rozkazują ludziom, którzy przecież je wytworzyli, jest nie tylko najlepszym z możliwych światów, ale po prostu jedynym możliwym światem.
więcej..