- W empik go
Nowoświaty - ebook
Nowoświaty - ebook
Stanisław Lem był fenomenalnym pisarzem, który dzięki naukowej wnikliwości i ogromnej wyobraźni z łatwością konstruował trafne wizje przyszłości. Jego opowieści inspirują kolejne pokolenia twórców – w tym uczestników konkursu Nowoświaty zorganizowanego z okazji Roku Lema. Czy kiedyś powstanie nowy rodzaj ludzi, dla których staniemy się reliktem?
Przedstawiamy Wam antologię ze zwycięskimi pracami pod redakcją Magdaleny Świerczek-Gryboś, autorki „Openmindera” i „Trupokupców”. Wyłonieni obiecujący autorzy zadali bezpardonowe pytania o kondycję człowieka i jego świata.
Czy kiedyś powstanie nowy rodzaj ludzi, dla których staniemy się reliktem?
Jak wyglądałby świat z perspektywy okaleczonej zmysłowo ludzkości?
Czy obcy intelekt chciałby nas poznawać i badać? A sztuczny – współegzystować?
Jaką obierzemy drogę ucieczki, jeśli nic innego nam nie pozostanie: w gwiazdy czy w głąb siebie?
Osiem niezwykłych opowiadań. Widowiskowe i przyziemne końce świata. Dobre i złe nowego początki.
Dochód ze sprzedaży e-booków trafia w całości do autorów opowiadań.
Kategoria: | Antologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8210-373-1 |
Rozmiar pliku: | 12 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowiadania znajdujące się w niniejszej antologii zabiorą Was na statki kosmiczne, Ziemie 2.0, do przyszłości raz nieprawdopodobnej, innym razem przerażająco realnej. W niektóre miejsca dotrzecie, jadąc zwykłym tramwajem przez szare blokowiska, do innych podróż okaże się tak długa i odległa, że staniecie się reliktem. Znajdziecie tu zarówno teksty o klasycznej kompozycji, jak i eksperymentalnej, wizje niczym sny i te, którym bliżej do hard SF. Każdy zahacza o moralne i egzystencjalne dylematy. Nie ma tu sentymentów w ocenie człowieka. Stanisław Lem napisał w Solaris: „Nie szukamy (w kosmosie) nikogo oprócz ludzi. Nie potrzeba nam innych światów. Potrzeba nam luster”.
Oto i lustra.
Magdalena Świerczek-GrybośMarek Kolenda
Dzieci Marii
(...) czemu ludziom przykro myśleć o tym, że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im tak samo przykro rozmyślać o tym, że ich przedtem nigdy nie było.
Stanisław Lem, Dzienniki gwiazdowe
Eryk obudził się z dojmującym uczuciem niepokoju. Gdy wieko komory uchyliło się jak skorupa muszli, uniósł głowę i sprawdził drugi sarkofag, stojący w przeciwległym kącie pomieszczenia. Maria właśnie była wybudzana – mleczny klosz stawał się przezroczysty, a zielone wyświetlacze na pokrywie komory hibernacyjnej informowały, że wszystkie procesy przebiegają prawidłowo.
Odetchnął z ulgą. Hibernakulum statku pogrążone było w ciszy, którą od czasu do czasu zakłócało jedynie popiskiwanie aktywujących się systemów podtrzymywania życia oraz niemal podprogowy szum generatora sztucznej grawitacji. Natężenie światła rosło stopniowo, rozpraszając półmrok.
Dotarli do Układu Słonecznego. Ponad studwudziestoletnia misja do systemu Ross 128 zakończyła się sukcesem. Jednak niepokój nie odpuszczał i Eryk nadal nie potrafił określić jego źródła.
***
Przez kolejne godziny snuli się po pokładach Ekspansji, dochodząc do siebie po śnie trwającym pięćdziesiąt osiem lat i zachodząc w głowę, gdzie podziewa się komitet powitalny i czy nie przywlekli czasem z Rossalyn jakiegoś kosmicznego świństwa, przez które poddawani są kwarantannie.
Gdy Genetrix stwierdziła, że podstawowe funkcje wybudzonych organizmów doszły do normy, zaprosiła ich do kabiny centralnej, odsłoniła ekran z widokiem na Ziemię i wyjawiła prawdę.
Wcześniej jednak, obawiając się reakcji dwuosobowej załogi Ekspansji na wiadomość o Apokalipsie, która doszczętnie pochłonęła ludzkość, Gen podała im mieszankę ogłupiaczy. Pompowała je dożylnie razem z pohibernacyjnymi odżywkami, rozpylała w powietrzu, doprawiła nimi żele spożywcze, będące pierwszym posiłkiem po wyjściu z hiberstazy.
Wyciszenie emocji. Podtrzymanie na duchu. Lekki haj. A nawet odrobina optymizmu. Substancje psychoaktywne, jakimi nasączyła ich środowisko, regulowały poziom endorfin, stymulowały wydzielanie serotoniny i dopaminy.
Nic dziwnego, że czuli się zagubieni i zdezorientowani własnymi emocjami. Nie wpadli w rozpacz czy depresję, nie próbowali odebrać sobie życia i wbrew okrutnym faktom uwierzyli, że wciąż jest jakaś nadzieja.
***
– Jeszcze raz, po kolei. Opowiedz nam, jak do tego doszło – poprosił cichym głosem Eryk. Oboje zdecydowali się na misję, która miała ich przenieść w odległą przyszłość. I zdawali sobie sprawę, że kiedy wrócą na odmienioną przez czas Ziemię, ich bliscy i przyjaciele będą tylko wspomnieniem. Sama wyprawa trwała ponad sto dwadzieścia dwa lata pokładowe. Do tego doszły prawie trzy lata różnicy spowodowanej dylatacją czasu. Jednak teraz takim wspomnieniem okazał się cały świat.
Długie milczenie Genetrix było czymś niespotykanym. Zaskoczony Eryk zerkał nerwowo na Marię, która wodziła spojrzeniem między jego oczami a nieokreślonym punktem na suficie.
– Dokładnie nie wiadomo – oznajmiła wreszcie pokładowa SI.
Uniósł brwi z niedowierzaniem.
– A wiadomo cokolwiek?
– Z analizy dostępnych informacji, odebranych jeszcze w trakcie lotu powrotnego, wynika, że przyczyną zagłady był patogen zakwalifikowany do zupełnie nowej kategorii czynników chorobotwórczych, tak zwanych passimusów. Nazwano go Endymionem, a zjawisko masowego i niemożliwego do zatrzymania wymierania zainfekowanych gatunków określono terminem endemii.
– Nie jesteśmy biologami, Gen, staraj się mówić prostym językiem. Wyjaśnij nam, skąd wzięło się to diabelstwo – poprosił Eryk.
– Ostatnie… – Gen zawahała się, jakby zdając sobie sprawę z dwuznaczności tego słowa. – Ostatnie hipotezy na temat jego pochodzenia sugerują, że mógł to być patogen uwolniony z wiecznej zmarzliny w wyniku ocieplenia klimatu lub pochodzący z naruszonego odwiertami dna oceanu. Żadna z hipotez nie została jednak potwierdzona. Ze względu na bardzo długi okres inkubacji Endymion zdążył się niezauważalnie rozprzestrzenić na całym globie. Prawdopodobnie z niczym podobnym ludzkość nie miała wcześniej do czynienia, chociaż pojawiły się opinie, że ten lub podobny patogen mógł być odpowiedzialny za któreś z wielkich wymierań w przeszłości.
– A człowiek? Czy to gówno mogło wydostać się z jakiegoś laboratorium?
– Jakie to ma znaczenie? – zapytała cicho Maria.
Dla Eryka najwidoczniej miało.
– Odpowiedz, Gen – polecił.
– Jak już mówiłam, passimus to nieznana wcześniej cząstka zakaźna i z pewnością nie jest dziełem człowieka. To ożywiony lub nieożywiony patogen o rozmiarach liczonych w pikometrach. Myślimy o nim jak o czymś podobnym do wirusa, ale nie jest wirusem i nie jest też bakterią ani grzybem. Nie znaleziono na niego skutecznego leku, szczepionki, nie udało się go nawet osłabić. Jedyne, co się udaje, to wykrycie objawów infekcji u nosiciela, gdy Endymion się uaktywnia. Ale wtedy jest już za późno.
Po jej przemowie długo milczeli, dosłownie wbici w fotele. Zastanawiając się jednocześnie, skąd bierze się w nich odrobina optymizmu i nieuzasadnionego entuzjazmu.
Wtedy sztuczna inteligencja opowiedziała im o projekcie grupy naukowców pod przewodnictwem Colina Langstroma z centrum naukowego w Ottawie, z którego przekaz dotarł na Ekspansję podczas lotu powrotnego. Oraz o zadaniu, jakie muszą wykonać, aby ocalić ludzki gatunek.
Najpierw zebrać próbki niezainfekowanego ludzkiego DNA. Potem z ich pomocą założyć kolebkę cywilizacji na nowym świecie. Pomimo chaosu, jaki zapanował po wybuchu endemii, grupie Langstroma, która dostała wszelkie upoważnienia władz międzynarodowych, udało się opracować plan oraz przygotować środki potrzebne do jego realizacji.
Przede wszystkim wyznaczono planetę, która miała stać się domem odrodzonej ludzkości. Ostatni jej przedstawiciele nie mieli szans dolecieć do wymarzonego, ale oddalonego aż o trzysta lat świetlnych systemu planetarnego, w którym znajdował się Kepler-1649 c, od dawna uważany za idealną Ziemię 2.0. Także układ Trappist 1, oferujący aż siedem planet, odpadł z powodu ryzyka niepowodzenia – trzydzieści dziewięć lat świetlnych to było zbyt wiele jak na możliwości Ekspansji. Dlatego szukano systemu położonego w odległości około czterech parseków od Ziemi, co ograniczyło wybór do kilku celów. Oddalona o dwanaście lat świetlnych Gliese 1061 d została wykluczona z powodu gwiazdy macierzystej – niestabilnego czerwonego karła. Podobnie jak położona niewiele dalej GJ 273 b, planeta krążąca wokół gwiazdy Luytena.
W tej sytuacji niewielki, ukryty w gwiazdozbiorze Barana i niewidoczny gołym okiem Teegarden, oddalony zaledwie dwanaście i pół roku świetlnego od Ziemi, stał się opcją numer jeden i ostatnią nadzieją dla gatunku ludzkiego. A ściślej mówiąc, tą nadzieją stała się Taagarden b, pierwsza planeta systemu.
Eryk miał na ten temat zupełnie inne zdanie.
– Powinniśmy wrócić na Rossalyn. Okno grawitacyjne Jowisza dla Panny otwiera się za ponad rok. Do zamknięcia okna dla Barana pozostało zbyt mało czasu. Możemy nie zdążyć z całą operacją. Z pomocą Gen i w oparciu o dane z pierwszej wyprawy bez problemu obliczę parametry lotu na Ross 128.
– Grupa Langstroma wszystko przewidziała. Mamy przygotowane procedury lotu na Teegardena, Eryku.
– I szczegółowe dane oraz doświadczenie z Ross 128 b. Do diabła, Mario! Byliśmy tam! Lepszego przetarcia chyba nie można sobie wyobrazić?! Wiemy, co nas tam czeka! Wiemy, że jest tam woda. Nie wierzysz we mnie?
– To raczej ty nie wierzysz w ten projekt. Tu nie chodzi o sam lot. Lot nie będzie praktycznie różnił się od lotu na Ross. I tak go prześpimy. A może chcesz spędzić tutaj jak najwięcej czasu? Poczuwać przy grobie ludzkości?
– Być może. Przecież dopiero co wróciliśmy – wyszeptał.
Przyjrzała mu się uważnie.
– Chodzi o cel podróży, prawda? Przestań myśleć egoistycznie. Tutaj nie chodzi o nas, tylko o przyszłość całego gatunku. W układzie Ross czeka na ludzi tylko zimna kupa kamieni, do tego uwięziona w rotacji synchronicznej. Tam nie ma nawet pór dnia, a połowa planety nie nadaje się do niczego! Chcesz na zawsze zamknąć resztki ludzkości w hermetycznych jaskiniach?
Zamrugał powiekami, jakby w tej chwili dostrzegł jakiś ważny element.
– No właśnie. Czy to nie zastanawiające, że na Teegardenie b mamy ruch wirowy? Przecież on krąży zaledwie cztery miliony kilometrów od gwiazdy. Dwukrotnie starszej od Ross. Langstrom musiał popełnić błąd.
– Bardzo naciągane założenie – wtrąciła Maria.
– Przy takiej bliskości bardzo szybko powinno dojść do synchronizacji obrotu z obiegiem. To nie jest normalne!
Maria spojrzała na niego bez słowa. Natychmiast przechwycił to spojrzenie.
– Nawet nie zaczynaj z tymi religijnymi bzdurami!
– Nie zaczynam. Po prostu musimy zapomnieć o Rossalyn. Mamy wytyczone nowe cele. Zaufali nam, Eryku.
– Ich już nie ma! Spieprzyli sprawę! My chociaż wykonaliśmy swoje zadanie…
– Masz pretensje do ofiar? – W jej głosie usłyszał zdumienie i gniew.
– Nie. Oczywiście, że nie! – zaprzeczył gwałtownie. – Ale dlaczego mielibyśmy przed nimi odpowiadać?
Maria przyglądała mu się z niedowierzaniem.
– Nie przed nimi, Eryku. Dobrze wiesz, że to nie przed nimi odpowiadamy.
– Ale obserwacje, misja, wszystko wskazywało, że Ross to najlepszy wybór. Sami nas tam wysłali!
Pokręciła głową i weszła mu w słowo.
– Najwidoczniej zmienili zdanie. Kilkadziesiąt lat dalszych obserwacji wskazało Teegardena b. Sam widziałeś analizę spektroskopową tamtejszej atmosfery. Jest może niedokładna, ale naprawdę obiecująca... – Zobaczyła jego minę i zmieniła ton: – Przyznaj po prostu, że nie możesz się pogodzić z tym, że nasza misja okazała się niepotrzebna. Że poświęciłeś życie i znany sobie świat dla sprawy, która nie ma już żadnego znaczenia. Ale to się już nie liczy, Eryku. Przed nikim nie musisz się wstydzić. Na pewno nie przede mną. Ja też tam byłam.
Milczał, tępo wpatrzony gdzieś w bok.
– Przed sobą również – dodała.
– Nie żałuję nawet jednej minuty tej misji.
– Bo myślisz, że ocaliła ci życie? Przecież endemia zaczęła się znacznie później.
Popatrzył na nią z wyrzutem.
– Bo byłaś tam ze mną.
Podeszła jeszcze bliżej i chwyciła jego twarz w dłonie.
– To teraz ty bądź ze mną.
Nie odpowiedział. Po dłuższej chwili opuściła ręce i cofnęła się o krok.
– No dobrze, zróbmy głosowanie – zaproponowała z rezygnacją. – Genetrix?
– Biorąc pod uwagę okoliczności i po rozważeniu wszystkich czynników...
Eryk przygryzł wargę.
– Prosimy krótką wersję. – Maria przerwała wywód SI.
– W zaistniałej sytuacji Teegarden b jest najrozsądniejszym wyborem.
– Też tak uważam. Głosowanie zamknięte – stwierdziła Maria. – Coś jeszcze?
– Nie wiemy, co nas tam czeka – odparł szybko mężczyzna.
– To, co widziałam w układzie Ross 128, też nie napawa optymizmem.
– Nieaktywny czerwony karzeł, znacznie młodszy od Teegardena. Rossalyn krąży po bezpiecznej orbicie jedenastu milionów kilometrów. Rok trwa tam dwa razy dłużej niż na Teegardenie – Eryk nie dawał za wygraną.
– Czyli całe dziesięć ziemskich dni. – Maria aż prychnęła. – Zresztą, jakie to ma znaczenie? Przegrałeś głosowanie trzy do jednego. Gen, ja i cała ekipa Langstroma jesteśmy za Teegardenem.
***
Genetrix doskonale wiedziała, że załoga Ekspansji potrzebuje teraz konkretnego celu. Zadania, które nada sens ich życiu i skieruje myśli ku nowemu wyzwaniu. To byli ludzie czynu, gotowi na poświęcenie i przyzwyczajeni do działania w sytuacjach stresowych.
Kiedy więc zażegnali pierwszy wewnętrzny konflikt, zwiększyła dawkę środków uspokajających rozpylonych w powietrzu i przedstawiła im szczegóły planu Langstroma, dotyczące źródła niezainfekowanego DNA, które musieli pozyskać.
Okazało się, że zdaniem autorów programu ratowania ludzkości, z wielu względów jedynym sposobem gwarantującym powodzenie misji było pobranie materiału z grobów osób zmarłych na długo przed pojawieniem się Endymiona. Ku ogólnemu zaskoczeniu Eryk znacznie gorzej zniósł te rewelacje.
– To szaleństwo! I to ty jesteś wierząca?! Co z twoim Bogiem? – Miotał się po kabinie, nie kryjąc oburzenia.
Maria przyglądała mu się ze spokojem.
– Myślę, że Bóg nie potępi ratowania życia. Bez względu na sposób, w jaki tego dokonamy. Znasz przypowieść o Łazarzu?
– No właśnie. To już nigdy nie będzie cywilizacja człowieka. Zastąpi ją makabryczna cywilizacja genetycznych Łazarzy!
Cały spokój Marii wyparował w jednej chwili.
– Nazywaj ich, jak chcesz. Albo pogódź się z tym, że innej ludzkości nie będzie! – odparła z pasją.
– I może nie powinno być? Chcesz się bawić we wskrzeszanie zmarłych? Zmartwychwstanie cywilizacji? Myślisz, że jesteś jakimś bożym powiernikiem? Nie widzisz, do czego dopuścił? Twój Bóg nie ma już żywych wyznawców poza tobą! Jesteś ostatnia i najwyraźniej przegapiłaś Apokalipsę! – wykrzyczał i zaraz pożałował swoich słów.
Maria wyglądała na wstrząśniętą. Patrzyła na niego jak na obcego człowieka i Eryk wystraszył się tego, jak mocno ją zranił.
– A co z naszą etyką? – zapytał ostrożnie.
Odpowiedziała mu lodowatym tonem:
– Nie ma etyki bez społeczeństwa. Przed jakim to audytorium odpowiemy, jeśli teraz popełnimy grzech zaniechania? Niech nas ocenią następne pokolenia, ale żeby były jakieś następne pokolenia, musimy zapomnieć o twoich bioetycznych abstrakcjach. Chyba że naprawdę chcesz, żebyśmy byli ostatnimi ludźmi w historii homo sapiens.
– I tak będziemy ostatnimi ludźmi. To, co zrodzi się z tego eksperymentu, to nie będą ludzie – odrzekł z przekonaniem.
– To wszystko, co nam pozostało – powiedziała cicho. – Potraktuj to jak testament naszego gatunku. A my jesteśmy jego wykonawcami.
W oczach Eryka wciąż błyskały pioruny, ale głos miał niespodziewanie spokojny.
– Nie prosiłem o ten zaszczyt.
Podniósł się ciężko z fotela i wyszedł. Potem zamknął się w swojej kabinie.
***
Przez kolejne dni chował się w prywatnej przestrzeni, unikając Marii i schodząc jej z drogi, kiedy po powrotach z Ziemi krzątała się w okolicach doku lub laboratorium. Jednocześnie doskwierało mu przygnębiające poczucie samotności, wobec której nawet farmakologia była bezradna. Dlatego, gdy tylko prom z Marią opuszczał dok Ekspansji, Eryk zasiadał przy pulpicie w kabinie centralnej i wypatrywał jej powrotu. W tym samym czasie lustrował powierzchnię planety i przestrzeń wokół w poszukiwaniu najmniejszych oznak życia.
– Gen, jesteś pewna, że nikt nie przetrwał? Nie pytam o habitaty orbitalne, ale Księżyc? Mars? Stacja na Europie? Może baza na Tytanie? Od naszego startu Układ Słoneczny na pewno się zaludnił… Ktoś musiał przeżyć! – Trzasnął dłonią w pulpit.
– Niestety. Według moich danych załogi wszystkich pozaziemskich obiektów są martwe. Mam potwierdzenie od pokładowych SI, które nadal funkcjonują w trybie uśpienia. Zgodnie z wytycznymi Langstroma aktywowałam bezzałogową stację przemysłową na Księżycu. To obiekt militarny, funkcjonowała tam autonomiczna, wielofunkcyjna fabryka zbrojeniowa. Dostarczy nam między innymi nowy moduł laboratoryjny, inkubatory, fabrykę 3D, pręty paliwowe oraz pluton wielozadaniowych droidów wyposażonych w samouczące SI. Ich programowaniem zajmę się zaraz po przyjęciu transportu na pokład.
– A załogi innych statków? Przez pół wieku przed endemią nie wysłali nikogo, kto by wrócił i uniknął skażenia?
– Nikt poza wami nie uniknął skażenia.
– Więc co to jest? – zapytał Eryk i postukał palcem w monitor, wskazując cień zasłaniający spory wycinek nieba. Celowo nie wspomniał, że zauważył, jak nachalnie pokładowa SI podsuwa mu ten widok pod nos.
Genetrix odpowiedziała natychmiast.
– Xīn de Shǔguāng. Nowy Świt. Chiński statek kolonizacyjny o napędzie termojądrowym.
– Kolonizacyjny? – Eryk zmarszczył czoło. – Więc co on robi na orbicie?
– Został zawrócony podczas lotu na Proximę Centauri b.
– Zawrócony? Dlaczego? Albo czekaj, wyślij te informacje na mój panel osobisty – zdecydował, gdy dostrzegł w rogu ekranu prom powracający z powierzchni.
Godzinę później opuścił prywatną kabinę i zszedł na dolny pokład w poszukiwaniu Marii. Znalazł ją w module laboratoryjnym.
– Przynoszę dary – oznajmił od progu pojednawczym tonem, unosząc w górę dwa kubki z kawą.
Niechętnie oderwała się od pracy, ale kawę przyjęła z uśmiechem. Przygaszonym. Oboje uśmiechali się rzadko i nieśmiało, uważając, że w zaistniałej sytuacji nie wypada inaczej.
– To jeszcze nie wszystko – zaznaczył. – Właśnie dowiedziałem się, że niedaleko nas orbituje statek międzygwiezdny z wymarłą załogą…
Przyjrzała mu się z zainteresowaniem. Odczekał jeszcze chwilę dla zwiększenia efektu.
– Kilkadziesiąt lat temu, w pierwszych miesiącach endemii, Chińczycy wysłali na Proximę b dwustu dwudziestu niespokrewnionych ze sobą obywateli. Oficjalnie reprezentujących sześć najliczniejszych narodów państwa środka. W rzeczywistości większość pasażerów stanowili zapewne potomkowie prominentów i dygnitarzy oraz elity finansowej kraju.
Maria uśmiechnęła się z przekąsem.
– Pamiętaj, że znasz Chiny sprzed ponad wieku. Może przez ten czas coś się u nich zmieniło? Tak czy inaczej, nie przygotowaliby takiej misji w kilka miesięcy. I to w trakcie endemii.
Eryk przytaknął i kontynuował:
– Oczywiście, Nowy Świt powstał znacznie wcześniej jako Krok w Przyszłość. Pierwotnie miała to być kilkuosobowa misja naukowa badająca układ Proximy Centauri, jednak w nowych okolicznościach statek został przebudowany i załadowano na niego kilkaset komór hibernacyjnych oraz laboratorium z inkubatorami. Wszyscy pasażerowie w chwili startu uchodzili za zdrowych. Przez cały czas lotu ich stan monitorowała pokładowa SI. Niestety, po około dwudziestu latach u wszystkich członków załogi wykryto objawy infekcji passimusem. Zgodnie z protokołem statek zawrócił z kursu, a pasażerów uśmiercono. Kiedy dotarł na orbitę Ziemi, nie było już nikogo, kogo obchodziłby los statku i załogi, dlatego stał się latającym grobowcem. Dwukrotne hamowanie i skomplikowany lot powrotny sprawiły, że zjawił się tutaj niedługo przed nami.
Maria pokręciła głowa z niedowierzaniem.
– To nadal czysta desperacja. Przecież tam jest zabójcze promie-
niowanie.
Eryk wzruszył ramionami.
– Zabrali ze sobą maszyny górnicze, więc pewnie chcieli zacząć swój nowy świt pod powierzchnią planety. Ale to nie wszystko. Mieli jeszcze jednego asa w rękawie.
Nie był zaskoczony tym, że Maria od razu domyśliła się, o co chodzi. Oboje słyszeli o podobnych przymiarkach jeszcze przed rozpoczęciem misji na Ross 128 b.
– Modyfikacje genetyczne?
Znów skinął, przypatrując się Marii uważnie. Dostrzegł w jej oczach nadzieję.
– My odrzuciliśmy takie rozwiązanie jako nieetyczne. Priorytetem było znalezienie planety podobnej do Ziemi, a nie formowanie ludzi pod wymogi obcych światów – stwierdziła.
– „Xīwàng”, chiński program kolonizacji układu Proxima Centauri, zakładał głębokie modyfikacje genetyczne – wyjaśnił Eryk. – Rozwinęli metodę Charona i kontynuowali badania Wendlera. Jednak prace w tym kierunku rozpoczęto znacznie wcześ-
niej. Pionierskie eksperymenty przeprowadzili już w czasach tworzenia pierwszej chińskiej bazy marsjańskiej. Oczywiście nie objęli tym programem pasażerów Świtu. Przygotowali pokładową SI do przeprowadzenia adekwatnej modyfikacji pobranych próbek DNA oraz potomstwa załogi. I dopiero po dokładnej analizie środowiska. Chcieli dostosować do warunków zastanych na planecie pierwszą lokalną generację kolonistów oraz zachować pożądane profile w kolejnych pokoleniach. Według Gen nasze nowe laboratorium najprawdopodobniej poradziłoby sobie z takim zadaniem. Potrzebujemy tylko ich know-how.
– To byłby dla nas ogromny krok do przodu. Chciałbyś spróbować? – zapytała nieśmiało.
Eryk wzruszył ramionami.
– O etyce już rozmawialiśmy. Decydując się na pierwszy krok planu Langstroma, wyrzuciliśmy dylematy etyczne na śmietnik historii. Nieprawdaż? Bóg poszedł w odstawkę. Razem z Heglem, Potterem i Hellegersem.
Oczy Marii aż zaświeciły. Wspięła się na palce i dała mu całusa. A potem zadała najważniejsze pytanie:
– Genetrix, czy potrafisz złamać zabezpieczenia i skopiować dane dotyczące projektu „Nadzieja”?
– To nie będzie konieczne. Wszystkie zabezpieczenia zostały zdjęte. SI nadrzędna Xīn de Shǔguāng chętnie podzieli się informacjami dotyczącymi programu „Xīwàng”. Właśnie transferuję dane.
Spojrzeli na siebie ze zdziwieniem.
– Mówiłam, że pamiętasz inne Chiny – stwierdziła z satysfakcją Maria, a potem zwracając się do Gen, zapytała:
– Jesteś pewna, że nasze laboratorium poradzi sobie z realizacją programu?
– Nie powinno być żadnych problemów.
Eryk poczuł kluchę w gardle; w oku Marii dostrzegł łzę wzruszenia. Z wrażenia uścisnęli sobie dłonie, pieczętując pierwszy mały sukces na długiej drodze ku nowej przyszłości.
***
Następnego dnia, w oczekiwaniu na transport z bazy księżycowej, opróżnili magazyny i zewnętrzne moduły ładunkowe. Nikogo już nie interesowały ich cenne zdobycze, próbki i znaleziska z Rossalyn.
Eryk stanął przy głównym ekranie i przyglądał się z żalem, jak dorobek misji, dla której poświęcili tak wiele, odlatuje w kosmos.
Po chwili triumfu, jaki czuł przed powrotem na Ziemię, teraz wszystko się zawaliło. Ludzie zainteresowani tym sukcesem i na których uznanie liczył – od dawna nie żyli. Odeszli nawet ci, których jego osiągnięcia zupełnie nie obchodziły. A nazwa ich statku wydała mu się teraz ponurą kpiną.
– Daj spokój. To, czego teraz dokonamy, będzie nieporównywalnie ważniejsze. – Nawet nie usłyszał, kiedy Maria stanęła za jego plecami.
– Chyba nie sugerujesz, że bardziej mnie martwi fakt, że nie mam przed kim się pysznić, niż to, że wymarł mój gatunek? – odparł gorzko.
Potem uciekł w pracę, odmawiając udziału w kursach promu na Ziemię. Zajął się logistyką i przygotowaniami do lotu, obarczając partnerkę obowiązkiem budzącym jego sprzeciw i odrazę.
W swoich poszukiwaniach Maria kierowała się wytycznymi grupy Langstroma. Lista obejmowała zapomniane, odizolowane miejsca w mniej zaludnionych obszarach globu: Wyspy Owcze, Hawaje, wschodnią Europę, Mongolię. Tam, pod osłoną pola siłowego, penetrowali stare cmentarze.
Eryk dostrzegał w tym ponury żart – Maria nazywała towarzyszące jej droidy Aniołami, on widział w nich hieny grzebiące w grobach w poszukiwaniu nadziei.
Wkrótce zauważył też, jak bardzo zatraciła się w swojej misji. Większość czasu spędzała na Ziemi lub w laboratorium, sortując i zabezpieczając zebrany materiał. W nielicznych chwilach odpoczynku planowała następne wypady na powierzchnię, a gdy skończyła się lista Langstroma, szukała kolejnych lokalizacji na własną rękę. Walczyła przy tym o każdą próbkę, a te, które musieli niszczyć, podejrzewając skażenie, starała się zastąpić dwiema nowymi.
– Każda z nich jest bezcenna – przekonywała, gdy przebąkiwał o odlocie. – Każda z nich przyspieszy odbudowę zdrowej populacji i wzbogaci pulę genów!
Wiedziała, że mógłby użyć ostatecznego argumentu – wystarczyłoby zmienić cel lotu i mieliby wystarczająco czasu na zebranie kilkukrotnie więcej próbek – i zapewne była wdzięczna, że nigdy tego nie zrobił.
Kiedy jednak Ekspansja była gotowa do drogi i nieubłaganie zbliżał się czas zamknięcia okna dla Barana, Eryk stanął w drzwiach prowadzących do doku, zagradzając Marii drogę.
– Wystarczy.
Popatrzyła na niego ze zdumieniem w podkrążonych oczach i bezskutecznie spróbowała przecisnąć się przez drzwi.
– Mamy tylko tę jedną szansę. Lot na Teegardena to lot w jedną stronę. Nie wrócimy po więcej, a możemy uratować jeszcze sporo ludzi! – tłumaczyła wzburzona.
Nie ruszył się z miejsca, przyglądając się ze smutkiem jej zmęczonej twarzy, potarganym włosom i kruchym ramionom, teraz przygarbionym, jakby dźwigały ciężar całego świata. W sumie tak właśnie było.
– Przecież my nikogo nie ratujemy, Mario. Oni wszyscy od dawna nie żyją – odpowiedział. Zaraz jednak ugryzł się w język i dodał: – Jeśli nie zabierzemy się teraz, utkniemy tutaj na jedenaście lat.
Ochłonęła i zastanowiła się nad jego słowami. Wreszcie skinęła głową.
– To będzie ostatni kurs, obiecuję. Mamy ponad trzy tysiące próbek.
To nie był ostatni kurs.
***
Wieczorem dwa dni przed odlotem Eryk zapukał do kabiny Marii i bez słowa położył się obok niej, a ona objęła go w milczeniu. Kochali się długo i spokojnie. Z początku nieśmiało, jakby to był ich pierwszy raz, bo czuli niestosowność tego, co robią. Z czasem się zapomnieli, zwalając swój stan na prochy, którymi szprycowała ich Genetrix.
Po wszystkim, gdy leżeli objęci w ciemnościach, Maria wyszeptała słowa, które miały być żartem, ale go wystraszyły.
– Gdybym się nie obudziła. Tam, na Teegardenie. Zrób, co trzeba, a potem połóż się do sarkofagu. Daj czas dorosnąć tym wszystkim dziewczynom. Trzydzieści pięć lat wystarczy? Albo lepiej czterdzieści. A potem pokochaj jedną z nich, jeśli zgodzi się spędzić resztę życia z facetem w masce tlenowej.
Zesztywniał w jej ramionach.
– Przestań myśleć o nich jak o jakichś zombie. To będą ludzie. Tacy sami jak ty i ja – zapewniła.
– Nawet jeśli, to mógłbym być pradziadkiem ich wszystkich.
Uniosła głowę i spojrzała na niego w ciemnościach rozświetlonych tylko przez gwiazdy, zaglądające do kabiny przez ekran na suficie.
– I tu się mylisz. Teoretycznie to oni będą starsi od ciebie, i to sporo. Nie wiem jak w praktyce...
– Zatem w obie strony wygląda to na nekrofilię – odparł, nie podejmując żartobliwego tonu.
Maria położyła mu palec na ustach i powiedziała:
– Jutro lecę ostatni raz. To będzie mały cmentarz we wschodniej Europie. Kto wie, może właśnie stamtąd przywiozę jakąś fajną dziewczynę dla ciebie?
***
Powrót promu obwieściły wszystkie systemy alarmowe Ekspansji, dlatego Eryk rzucił pracę i pobiegł do śluzy, która, ku jego przerażeniu, wciąż była zamknięta.
– Co się stało?! – krzyczał do Genetrix, ale nie dostał odpowiedzi. Wstrząsnęła nim myśl, że Maria uległa infekcji i Gen nie wpuści jej na pokład. A potem każe zdezintegrować i wyrzucić w kosmos. Stał wpatrzony w lampkę nad śluzą, czekając w napięciu na wyrok.
Zielone.
Właz rozsunął się z sykiem i do przedsionka wkroczyła Maria. Blada jak trup i roztrzęsiona.
– Tam byli żywi ludzie – wydukała z trudem.
– Jesteś pewna? Widziałaś ich?
– Tylko cienie. Snuły się jak widma wokół pola siłowego. Na pewno przed naszym lądowaniem kręciły się po miejscach, w których zbieraliśmy próbki.
– Uspokój się, proszę. To niemożliwe. Przewidziało ci się. Sensory nie wykryły tam żadnych śladów życia. A gdyby nawet... Przecież po to właśnie Langstrom opracował te wszystkie procedury. Zanim uruchomiliście pole, cmentarz został wypalony do ostatniego passimusa półtora metra w głąb ziemi.
– Tak. Wiem. – Odwróciła wzrok. Wciąż się trzęsła.
Eryk chwycił ją za ramiona.
– Więc o co chodzi? – zapytał z niepokojem. – Chcesz tam wrócić i ich ratować? Przecież wiesz, że to niemożliwe...
Gdy spojrzała na niego, w jej oczach dostrzegł tylko strach. Natychmiast zrozumiał swój błąd.
Maria potrząsnęła głową.
– Wręcz przeciwnie! Chcę, żebyś nas zabrał stąd jak najszybciej!
Kiedy Genetrix potwierdziła gotowość do lotu i wyznaczyła start na południe następnego dnia, opadło z nich całe napięcie minionych tygodni. To były ich ostatnie chwile w Układzie Słonecznym. Powtórne i ostateczne pożegnanie z Ziemią. Wygasili światła i przytuleni do siebie zalegli na macie termicznej rozłożonej na podłodze kabiny centralnej. Potem Eryk otworzył butelkę wina, które przechowywali przez te wszystkie lata z myślą o świętowaniu sukcesu wyprawy na Rossalyn po szczęśliwym powrocie.
Wpatrzeni w błękitną planetę, wyświetlaną na wielkim ekranie, wznieśli toast za wszystko i wszystkich.
***