- promocja
- W empik go
Nowy dom na wyrębach II - ebook
Nowy dom na wyrębach II - ebook
Akcja trzeciej części cyklu Wyręby rozgrywa się w ostatnich miesiącach 1996 roku. Po wydarzeniach, które miały miejsce pod koniec września, budowa nowego domu staje pod znakiem zapytania, a Hubert Kosmala zastanawia się, czy niebezpieczeństwo nie przywędrowało za nim do Lublina. Ewa Firlej ma wrażenie, że niebo runęło jej na głowę, ale to dopiero początek jej problemów z Mikołajem. Tymczasem w okolicach Wyrębów mają miejsce przerażające wypadki wiązane przez niektórych z tragiczną śmiercią Marty i jej nienarodzonego dziecka. Czy słusznie? A może niebezpieczeństwo czai się zupełnie gdzieś indziej...? Aby sprostać wyzwaniom stawianym mu przez los, Hubert musi skorzystać z pomocy swojego przyjaciela.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7835-701-8 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1.
„Jeśli ośmielisz mi się sprzeciwić, będą kwiczeć jak zarzynane wieprze. Pamiętaj”.
Hubert przez dłuższą chwilę nie wiedział, gdzie jest, ale wreszcie otworzył oczy i rozpoznał okno w sypialni własnego mieszkania. Właśnie dniało, a on miał wrażenie, że wrócił z bardzo dalekiej podróży. Nie pamiętał, co mu się śniło.
„Jak zarzynane wieprze. Pamiętaj”.
Stojący na nocnej szafce budzik z elektronicznym wyświetlaczem informował, że właśnie minęło wpół do siódmej. Danusi już nie było w łóżku, ale jej miejsce było wciąż rozgrzane, więc musiała wstać dosłownie przed chwilą. Kosmala wytężył słuch. Z łazienki dobiegał szum wody pod prysznicem.
„Będą kwiczeć”.
Miał jeszcze parę minut na to, aby dojść do siebie, więc spróbował przywołać jakąś senną wizję, która pozwoliłaby wyjaśnić te tłukące mu się pod czaszką słowa. Kto będzie kwiczał i dlaczego?
Przymknął oczy i z zakamarków pamięci zaczął mu się wyłaniać obraz kobiety pochylającej się nad jego łóżkiem. Śniony wiele razy koszmar tak się przecież zaczynał… Potem, za każdym razem, Hubert jak w transie szedł za postacią w bieli do kuchni, by usłyszeć, co ona ma do powiedzenia. Wtedy padały te słowa. Albo przynajmniej podobne.
Tym razem jednak coś chyba było inaczej.
„Gdybym tylko mógł jeszcze raz wrócić do tego, żeby się przekonać co…” – pomyślał i natychmiast zapadł w płytki półsen.
* * *
Widzi swoją sypialnię w żółtawym blasku latarń, który sączy się przez odsłonięte okno. Widzi też Dankę i siebie, leżącego obok niej.
„Czy umarłem i zaraz podążę tunelem w stronę światła?” – myśli, ale zaraz przekonuje się, że nie, ponieważ ciało leżące obok jego żony niespokojnie się porusza. Zaczyna mu brakować tlenu.
Kosmala zamyka oczy z nadzieją, że za chwilę się obudzi i już wie, dlaczego wstrzymał oddech. To kara za to, że zapomniał imię swojego przyjaciela. Znów jest w swoim śnie. Gdy tylko otworzy oczy, zobaczy po raz kolejny trupią twarz kobiety z fotografii. A jednak… Tym razem jest inaczej.
Na skraju łóżka siedzi Marta Wieczorak w niebieskiej sukience i uśmiecha się przepraszająco.
– Chyba pana obudziłam, profesorze – szepcze zmieszana. – Czasem tu przychodzę, żeby na pana popatrzeć. Mam nadzieję, że nie ma mi pan tego za złe?
Nie potrafiłby się na nią gniewać. Dziewczyna patrzy tymi swoimi zielonymi oczyma dziecka i wygląda tak niewinnie, że w tej chwili mógłby jej wybaczyć wszystko.
– Nie, pani Marto, nie gniewam się. – Hubert odwzajemnia uśmiech.
Ona ujmuje jego dłoń, unosi do ust i delikatnie całuje.
– Zawsze był pan dla mnie taki dobry.
„Co by się stało, gdyby Danka się teraz obudziła?” – zastanawia się niespokojnie Kosmala, ale nie cofa dłoni. Ten pocałunek jest tak zniewalająco miły, że jego nagłe przerwanie byłoby chyba grzechem.
Marta wygląda tak samo, jak wtedy, gdy widział ją po raz ostatni, z tą różnicą, że na jej twarzy nie ma już śladów pobicia. Jej oczy promienieją. Ona cała promienieje, a sukienka opinająca ciążowy brzuch delikatnie się porusza.
„Muszę jej powiedzieć, że za wszelką cenę powinna chronić swojego synka” – myśli Kosmala.
W jej oczach maluje się zaskoczenie.
„Skąd pan wie, że to będzie syn?” – Hubert jakimś cudem wyraźnie słyszy jej pytanie, mimo że nawet na chwilę nie oderwała ust od jego dłoni.
Wizja jest tak realistyczna, że Kosmala zaczyna mieć wątpliwości, czy przypadkiem nie śniła mu się ta cała historia z wilkiem i pogrzebem w Kostrzewie.
Dziewczyna zdaje sobie sprawę z tych wątpliwości, uśmiecha się tajemniczo, a potem jej twarz zbliża się do twarzy Huberta. Pocałunek jest gorący, namiętny i obezwładniający. Trwa niezbyt długo, ale wystarczająco, aby Marta zdążyła przekazać to, na czym jej zależy.
Potem staje obok łóżka. Kosmala odrzuca kołdrę i podaje rękę swojej byłej studentce. Chwilę później oboje zmierzają do pokoju, w którym śpią Tomek i Michał. Jak najciszej, żeby ich przypadkiem nie zbudzić.
Mieszkanie pogrążone jest w ciszy, która potrwa jeszcze pewnie kilka godzin. Na ścianach tańczą cienie gałęzi, wpełzające z zewnątrz i prężące się w świetle latarń. Hubert wie, że to chyba już ostatnia taka noc tutaj i chłonie ją wszystkimi zmysłami. Rano już nic nie będzie takie samo.
„Marta ma rację, ja też powinienem chronić swoje dzieci – myśli. – Nie powinienem narażać chłopców na to wszystko, co może ich spotkać. Kto lepiej od niej wie, że życie potrafi być okrutne? Zresztą ja przecież też swoje przeżyłem i czasem czuję się, jakbym dźwigał na plecach grzechy całego świata. Szkoda, że moi rodzice nie mieli kogoś, kto jakieś trzydzieści lat temu doradziłby im, jak powinni postąpić…”.
Stają przed drzwiami pokoju chłopców i patrzą sobie w oczy. Przez półprzezroczystą pomarańczową szybę drzwi sączy się delikatne światło i maluje twarz Marty nierzeczywistymi kolorami.
– Zawsze śpią przy zapalonej lampce. – Hubert porusza wargami, ale z jego ust nie wydobywa się żaden dźwięk.
– Przecież wiem, głuptasie – odpowiada mu bezgłośnie Marta, nieustannie się uśmiechając. – Jeśli ośmielisz mi się sprzeciwić, będą kwiczeć jak zarzynane wieprze. Pamiętaj.
Kosmala patrzy na nią zdziwiony.
– Dlaczego miałbym ci się sprzeciwiać? Pocałuj mnie jeszcze raz przed tym wszystkim.
Gdy dziewczyna spełnia jego prośbę, on jest prawie pewien, że jest w niej zakochany nad życie.
Wchodzi do pokoju pierwszy. Tomek śpi spokojnie na lewym boku, twarzą do ściany, dokładnie w tej samej pozycji, w jakiej wieczorem zasnął. Michał jak zwykle jest na wpół odkryty, ma skotłowane prześcieradło, jakby przez kilka godzin mocował się z jakimś niewidzialnym przeciwnikiem. Leży na plecach, z rozrzuconymi rękami i głową obok poduszki, a jego gałki oczne poruszają się niespokojnie pod powiekami. Hubert przygląda mu się z czułością i bierze poduszkę do ręki, uświadamiając sobie jednocześnie, że to od śmierci swojego ojca chrzestnego Michał zaczął tak niespokojnie sypiać. Widocznie on też cierpi z powodu tej straty.
– Już nie będzie cierpiał – podpowiada zza pleców Kosmali Marta i kładzie dłoń na jego ramieniu.
Chłopiec nagle siada na łóżku, tak gwałtownie, jakby ktoś dźgnął go w bok rozpalonym prętem. Otwiera szeroko oczy, przez moment nieprzytomnym wzrokiem wpatruje się w twarz ojca, a potem przenosi spojrzenie nieco wyżej, gdzieś za jego plecy. Dziecięca buzia wykrzywia się nienawistnie.
– Zabrałaś mi najlepszego przyjaciela, ty stara kurwo – syczy z wściekłością Michał.
Przez kilka sekund gwałtownie łapie powietrze, a potem opada bezwładnie na plecy i natychmiast zasypia. Na jego szczupłej klatce piersiowej wyraźnie widać głębokie zadrapanie, które odsłoniła rozpięta do połowy piżama.
Tych kilka chwil wyrywa Huberta z letargu. Poduszka wysuwa się z rąk i ląduje bezszelestnie obok łóżka. Kosmala odwraca się, ale orientuje się, że poza nim i śpiącymi w swoich łóżkach bliźniakami nikogo więcej nie ma w pokoju. Drżąc na całym ciele, wychodzi na korytarz i zamyka za sobą drzwi.
Jest przerażony tym, co się stało.
– Boże, jak mało brakowało – szepcze chrapliwie.
Człapie w stronę kuchni i otwiera drzwi od lodówki. Musi się napić czegoś zimnego, bo zaschnięte gardło pali go żywym ogniem. Sięga po szklankę i próbuje napełnić ją mlekiem, ale ręce trzęsą mu się tak bardzo, że nalewa za dużo, rozchlapując trochę na podłodze. Z każdym łykiem coraz bardziej wraca świadomość i spokój.
Po jakimś czasie Hubert odstawia mleko do lodówki, mechanicznie myje szklankę i wraca do sypialni. Dopiero w łóżku przypomina sobie, że nie wytarł kuchennej podłogi. Postanawia, że zaraz to zrobi, tylko najpierw się trochę ogrzeje. Wydaje mu się, że tej nocy – z emocji i obawy przed tym, co mogłoby się stać – nie zmruży już oka nawet na chwilę.
* * *
Z drzemki wyrwał go odgłos zamykanych drzwi łazienkowych i kroków Danusi, która przez korytarz przeszła do kuchni, by zająć się przygotowaniem śniadania. Zdarzało się, że o tej porze słychać też było hałasy dochodzące z pokoju chłopców, jednak nie tym razem, co przyprawiało Huberta o mdłości.
„Przecież prawie zawsze jest u nich cisza o tej porze, a to był tylko nocny koszmar” – starał się uspokoić sam siebie.
Wreszcie wstał, wyszedł z sypialni i zajrzał do bliźniaków. Przez moment zakręciło mu się w głowie tak mocno, że aż musiał się chwycić framugi. Tomek spał twarzą do ściany, a Michał na plecach, z rozrzuconymi rękami. Wszystko było dokładnie tak, jak we śnie. Nawet poduszka leżała na podłodze, tam, gdzie Kosmala ją zostawił po tym, gdy wysunęła mu się z rąk.
– Hubert? – dobiegło z kuchni. – Słyszę, że już wstałeś. Zbudź chłopaków, bo zaczyna się robić późno.
Nie spełnił prośby swojej żony. Zbyt mocno bał się, że nie będzie potrafił jej spełnić, bo oni już po prostu nie żyją. Zamiast tego zamknął cicho drzwi i zrobił kilka kroków w stronę kuchni. Akurat zdążył, by zobaczyć, jak Danusia schyla się i wyciera rozlane przy lodówce mleko.
2.
„Przecież ostatecznie nic złego im nie zrobiłeś, więc czego się tak boisz”? – pytał w myślach sam siebie, odkręcając w łazience kurek z gorącą wodą.
„A co, jeśli później poszedłem tam raz jeszcze…?”.
Przed wejściem pod natrysk Hubert odruchowo sięgnął do złotego łańcuszka z medalikiem i odetchnął, przekonując się, że cały czas ma go na szyi.
„Przecież gdy masz go przy sobie i nie śpisz, jesteś bezpieczny…”.
„Gdy nie śpię. Jeśli udało się jej mnie zahipnotyzować, to przecież było prawie jak…”.
Wciąż pamiętał zdanie „Sen jest bratem śmierci”, wyczytane w zapiskach Marka, które rzekomo wypowiedział Jaszczuk po powrocie do Wyrębów, już po swojej śmierci.
„Jeśli nie byłeś w pełni świadomy tego, co robisz, to medalik mógł być bezużyteczny”.
Kosmala zaczął gubić się w swoich przemyśleniach. Granica pomiędzy jawą a nocnym koszmarem zaczynała się niebezpiecznie zacierać, a obawa o to, co stało się z chłopcami, powodowała nieznośne dławienie w krtani.
– Jeżeli im coś zrobiłem, to się zabiję – powiedział zdecydowanym i nadspodziewanie spokojnym głosem, po czym odkręcił kurek z lodowatą wodą.
* * *
Parę minut przed ósmą siedział samotnie przy kuchennym stole i z wstydliwym uśmiechem na twarzy wspominał ten dziwaczny stan, jaki dopadł go o poranku, a który zaczął ustępować zaraz po tym, gdy po plecach Huberta spłynął pierwszy strumień zimnej wody. Nieco później Danusia zapytała przez drzwi, czy chłopcy już wstali, a gdy nie uzyskała żadnej odpowiedzi, poszła do ich pokoju, narobiła rabanu i nie zważając na głośne protesty bliźniaków, nakazała im, że za dwadzieścia sekund mają się zameldować w kuchni.
Podczas śniadania zapytała jeszcze o rozlane mleko i okazało się, że winowajcą był Tomek, któremu zachciało się w nocy pić.
– Następnym razem po sobie powycieraj – usłyszał od mamy. – Ktoś mógł nie zauważyć, poślizgnąć się na mokrych płytkach i nieszczęście gotowe.
Gdy skończyli jeść, w mieszkaniu Kosmalów zapanował tradycyjny rozgardiasz. Zwykle towarzyszył on przygotowaniom do wyjścia chłopców i Danusi do szkoły, jednak tym razem byli umówieni na lekcję pływania. W sobotni poranek basen zazwyczaj świecił pustkami, a wuefistka bliźniaków chętnie zgodziła się na poprowadzenie kilkunastu godzin prywatnych zajęć w weekendy.
– Stary dureń z ciebie – mruknął Hubert pod nosem i zabrał się za sprzątanie ze stołu brudnych naczyń.
Przed wyjściem zdążył je jeszcze umyć, rozbijając przy okazji jedną szklankę i przekonując samego siebie, że to na pewno na szczęście.
* * *
Był dwudziesty ósmy września. Po kilku deszczowych dniach wyszło słońce, więc wszystko wskazywało na to, że wreszcie rozpoczyna się ciepła i kolorowa jesień. Termometr, umocowany za szybą kuchennego okna, wskazywał o dziewiątej osiemnaście stopni, co dawało nadzieję, że po południu temperatura może wzrosnąć nawet do dwudziestu pięciu.
„W tak pięknych okolicznościach przyrody grzechem byłoby jechać samochodem” – pomyślał Hubert i zaczął się przygotowywać do wyjścia.
Miał być na placu Litewskim o dziesiątej. Kilkoro nieszczęśników studiujących zaocznie politologię czekał dziś egzamin komisyjny, mający zadecydować o ich losie w przyszłym roku akademickim. Kosmala zakładał, że około południa będzie już po wszystkim. Pomyślał, że w drodze powrotnej w zakładzie fotograficznym przy Wieniawskiej odda do wywołania kliszę z aparatu Marka. Początkowo sam miał zamiar ją wyjąć z canona, ale ostatecznie wziął do teczki cały aparat, wyjmując go uprzednio z futerału, aby zajmował mniej miejsca.
W taki słoneczny i jasny dzień wcześniejsze rozważania o tym, jakoby na kliszy mógł ewentualnie zostać utrwalony obraz atakującej strzygi, bardziej przyprawiał Huberta o dobry nastrój niż o niepokój, ale przecież te zdjęcia prędzej czy później trzeba było wywołać. Można było wprawdzie dokończyć rozpoczęty przez zmarłego przyjaciela film, ale Kosmali zdawało się to w pewien trudny do zdefiniowania sposób niestosowne. „To tak, jakby skończyć posiłek, który zaczął jeść ktoś zmarły” – pomyślał, a potem zarzucił na plecy cienki prochowiec, chwycił teczkę i wyszedł z mieszkania.
Pomimo że się nie spieszył, droga zajęła mu niecałe dwadzieścia minut, więc do dziesiątej pozostał jeszcze ponad kwadrans, który Hubert zamierzał spędzić na rozgrzanym słońcem placu Litewskim. Postanowił kupić gazetę i chociaż pobieżnie dowiedzieć się, co się dzieje na świecie. Ostatnio raczej nie miał głowy do śledzenia bieżących informacji, ale przecież wszystko zmierzało ku normalności, więc trzeba było zacząć żyć tak, jak przed tą całą okropną historią ze śmiercią Marka.
Gdy Kosmala zmierzał w stronę kiosku, usłyszał dobiegające z wysoka znajome odgłosy. Przystanął, skierował wzrok ku górze i dostrzegł na niebie wielki, liczący chyba ze dwie setki ptaków klucz żurawi. Zaczął się zastanawiać, czy kiedykolwiek wcześniej miał okazję obserwować w Lublinie przelatujące żurawie i doszedł do wniosku, że raczej nie.
„Na pewno miałem okazję, tylko nie zwracałem na nie uwagi. Wyręby mnie zmieniły i nic już nie będzie takie jak dawniej” – przeszło mu przez myśl, gdy zatrzymał się obok kiosku. Wyjmując z teczki portfel, postanowił, że jeszcze raz przeanalizują dokładnie z Danusią losy domu, który otrzymali w spadku po Marku.
Gdy usiłował wysupłać drobne na zakup gazety, portfel wysunął mu się z rąk i upadł na ziemię. Hubert schylił się, a potem długo mu się przyglądał. Upadający portfel z czymś mu się kojarzył, przywoływał jakąś zamgloną, a jednocześnie bardzo niepokojącą wizję.
Kosmala, nie zwracając uwagi na gazetę, którą już dla niego przygotował kioskarz, odszedł w roztargnieniu, wciąż przyglądając się tak dobrze przecież znajomemu przedmiotowi, a potem przez długi czas stał obok fontanny, wsłuchując się w szmer wody, który akurat w tym momencie nie pomagał ukoić rodzących się gdzieś w podświadomości obaw.