Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Nowy Świat: Odwet - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
13 grudnia 2024
E-book: EPUB, PDF
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
39,99
3999 pkt
punktów Virtualo

Nowy Świat: Odwet - ebook

Od niszczycielskiego ataku Sarassian na Ziemię upłynęło już kilka lat. Zginęły miliony, a Ziemia odbudowuje wszystko, co można odbudować - choć powoli. Przygotowuje się na nieuchronny powrót wroga. Świat wreszcie doznał przebudzenia: ludzie nie są sami we wszechświecie. Wszyscy wiedzą już, że to tylko kwestia czasu, aż ktoś ponownie odda do nas strzał. Świat zdał sobie również sprawę z jeszcze jednego: wszechświat jest zarówno niesamowicie piękny, jak i potwornie niebezpieczny. A Sarassianie niekoniecznie są najgorszym, co mogło się ludzkości przytrafić. Jeśli szukasz w głębinach kosmosu wystarczająco cierpliwie, prędzej czy później znajdziesz coś, czego wolałbyś nie znaleźć.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368349078
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Ostatni okręt w sys­te­mie gwiezd­nym 133–52–65 wy­eli­mi­no­wany. Opór mi­ni­malny. Flota prze­ciw­nika nie sta­no­wiła żad­nego za­gro­że­nia dla Tes­se­raktu 999. Kilka uszko­dzo­nych po­jaz­dów zdo­łało prze­sko­czyć w hi­per­prze­strzeń i zbiec. Czy mam się za nimi udać i do­koń­czyć ich eks­ter­mi­na­cję? – brzmiała la­ko­niczna treść trans­mi­sji pod­prze­strzen­nej skie­ro­wa­nej gdzieś ku cen­trum Drogi Mlecz­nej, w po­bliże śmier­cio­no­śnej, sie­ją­cej ab­so­lutne znisz­cze­nie, a za­ra­zem hip­no­ty­zu­ją­cej i pięk­nej czar­nej dziury, która za­si­lała dy­namo ca­łej Ga­lak­tyki.

– Bez zna­cze­nia. Kilka okrę­tów nie sta­nowi żad­nego za­gro­że­nia dla Wiel­kiego Planu, a po­dą­ża­nie za nimi opóź­ni­łoby tylko re­ali­za­cję celu – pa­dła nie­malże na­tych­miast od­po­wiedź z da­le­kiego źró­dła.

– Za­tem zgła­szam go­to­wość do roz­po­czę­cia pro­cesu tran­zy­cji w hi­per­prze­strzeń do ko­lej­nego celu – pod­su­mo­wał głos to­nem wy­zu­tym z ja­kich­kol­wiek emo­cji.

– Zgoda na przej­ście do ko­lej­nego układu pla­ne­tar­nego na li­ście do uni­ce­stwie­nia. Okre­śle­nie de­sty­na­cji: pla­neta ma­cie­rzy­sta ga­tunku 8472 w sys­te­mie gwiezd­nym 132–13–90 – na­de­szła szybka od­po­wiedź. – Ilu okrę­tów mu­sisz użyć, aby wy­eli­mi­no­wać cel przy opty­mal­nym wy­ko­rzy­sta­niu na­szych sił?

– W sys­te­mie pla­ne­tar­nym sko­lo­ni­zo­wano trzy pla­nety, z czego na dwóch wi­dać oznaki in­ten­syw­nej in­ży­nie­rii pla­ne­tar­nej. Ślady struk­tur na ko­lej­nych sie­dem­dzie­się­ciu księ­ży­cach i aste­ro­idach, kilka ope­ra­cji górni­czych. Da­lej trzy­sta dwa­dzie­ścia okrę­tów obron­nych, for­ty­fi­ka­cje, pola mi­nowe wo­kół dwóch spo­śród trzech za­miesz­ka­łych świa­tów – cią­gnęła się od­po­wiedź. – Ga­tu­nek 8472 roz­po­czął przy­go­to­wa­nia do obrony swo­jego ostat­niego sko­lo­ni­zo­wa­nego sys­temu, ale wciąż da­leko mu do peł­nej go­to­wo­ści. To pry­mi­tywna rasa, le­d­wie zdolna do po­dróży w ko­smos, a co do­piero po­sta­wie­nia sku­tecz­nej obrony prze­ciw na­szej wy­so­kiej tech­no­lo­gii. W opar­ciu o do­tych­cza­sowe do­świad­cze­nia z wy­czysz­czo­nymi już przez nas świa­tami uwa­żam, że je­den tes­se­rakt bę­dzie zu­peł­nie wy­star­cza­jący do zła­ma­nia ca­łego oporu prze­ciw­nika, ale już cztery lub, le­piej, pięć okrę­tów za­pewni naj­bar­dziej efek­tywną i zde­cy­do­wa­nie szyb­szą eli­mi­na­cję wszyst­kich ce­lów w opty­mal­nym cza­sie. Pięć tes­se­rak­tów po­zwoli za­mknąć ope­ra­cję u celu i wy­eli­mi­no­wać 99,98% ca­łej po­pu­la­cji ga­tunku 8472 w ciągu dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin od roz­po­czę­cia dzia­łań. Reszta umrze w prze­ciągu ko­lej­nych dwóch do pię­ciu lo­kal­nych lat, nie­zdolna do pod­trzy­ma­nia swo­jej cy­wi­li­za­cji. Sys­tem bę­dzie cał­ko­wi­cie wolny od ży­cia bio­lo­gicz­nego przed upły­wem ko­lej­nych kilku lat.

– Wy­sy­łam za­tem do­dat­kowe cztery tes­se­rakty do two­jej do­ce­lo­wej lo­ka­li­za­cji. Będą na cie­bie ocze­ki­wać na miej­scu, tuż poza za­się­giem sen­so­rów ga­tunku 8472, za gra­ni­cami układu pla­ne­tar­nego – za­brzmiała su­cha od­po­wiedź.

– Ro­zu­miem. Ocze­kuję. – Tymi sło­wami krótka roz­mowa pod­prze­strzenna zo­stała za­koń­czona.

Tes­se­rakt 999 spoj­rzał jesz­cze na ślady znisz­cze­nia, ja­kie po­zo­sta­wił po so­bie w tej krót­kiej po­tyczce z ostat­nią wy­su­niętą flotą ga­tunku 8472, i po­my­ślał, że gdyby tylko mógł od­czu­wać, jak praw­do­po­dob­nie od­czu­wają bio­lo­giczni, uczu­ciem, które obec­nie by mu to­wa­rzy­szyło, byłby za­pewne za­chwyt. I za­do­wo­le­nie z opty­mal­nie prze­pro­wa­dzo­nej ope­ra­cji. Wszystko zgod­nie z pla­nem, żad­nych nie­spo­dzia­nek, żad­nych od­stępstw od za­kła­da­nych wy­li­czeń.

Po krót­kiej chwili mo­nu­men­tal­nych roz­mia­rów okręt zwró­cił się w kie­runku jed­nej z po­bli­skich gwiazd, po czym uru­cho­mił swój po­tężny na­pęd gra­wi­ta­cyjny. W oka­mgnie­niu przy­spie­szył do pręd­ko­ści bli­skiej pręd­ko­ści świa­tła, a po zbli­że­niu się do gra­nicz­nej war­to­ści szyb­ko­ści, z jaką fi­zyczne obiekty mogą po­ru­szać się we Wszech­świe­cie – po pro­stu znik­nął. W ciągu za­le­d­wie ułamka se­kundy od roz­po­czę­cia po­dróży po­ru­szał się z pręd­ko­ścią setki razy wyż­szą niż świa­tło, pę­dząc ku swo­jemu prze­zna­cze­niu: ma­cie­rzy­stemu ukła­dowi pla­ne­tar­nemu ga­tunku 8472, za­miesz­ki­wa­nemu przez jego ostat­nich przed­sta­wi­cieli.

Je­dy­nym śla­dem nie­daw­nej obec­no­ści ko­go­kol­wiek w sys­te­mie gwiezd­nym 133–52–65 były szczątki bli­sko dwu­stu nie­wiel­kich roz­mia­rów stat­ków. Wciąż ża­rzyły się po ty­ta­nicz­nych eks­plo­zjach wy­wo­ła­nych ude­rze­niami po­ci­sków ją­dro­wych, które w prze­ciągu za­le­d­wie kilku mi­nut walki zdo­łał ze swo­ich cze­lu­ści wy­pluć w ich kie­runku Tes­se­rakt 999. Ta krótka chwila wy­star­czyła, by je­den ma­sywny okręt uni­ce­stwił dzie­siątki ty­sięcy ist­nień. Je­dy­nym ce­lem i na­dzieją słu­żą­cych na te­raz znisz­czo­nych już stat­kach in­sek­to­idal­nych stwo­rzeń było po­wstrzy­ma­nie ta­jem­ni­czego, nie­od­po­wia­da­ją­cego na żadne próby kon­taktu wroga, który od ty­go­dni – jedna po dru­giej – nisz­czył ko­lo­nie ich po­ko­jowo na­sta­wio­nej rasy. Na prze­strzeni za­le­d­wie dwóch ty­go­dni ze wscho­dzą­cego im­pe­rium, skła­da­ją­cego się z bli­sko dwu­stu za­miesz­ka­łych świa­tów, te­ren zaj­mo­wany przez te istoty zmniej­szył się do za­le­d­wie jed­nego, ostat­niego już układu pla­ne­tar­nego. Nie­mal dwie­ście mi­liar­dów ist­nień zga­sło w tak krót­kim cza­sie.

W ukła­dzie 133–52–65 znaj­do­wała się ostat­nia li­nia obrony wy­ty­czona poza ro­dzi­mym sys­te­mem pla­ne­tar­nym in­sek­to­idów. W ostat­nim ba­stio­nie zgro­ma­dzono co prawda od­działy nie­mal dwu­krot­nie sil­niej­sze niż te, które sta­cjo­no­wały tu­taj, jed­nak tym ra­zem wróg miał przy­być na miej­sce w pię­cio­krot­nie moc­niej­szym skła­dzie niż pod­czas nie­daw­nej po­tyczki. Pięć tes­se­rak­tów…

Nie prze­żyje nikt, a po cy­wi­li­za­cji po­ko­jowo na­sta­wio­nych owa­do­po­dob­nych stwo­rzeń nie po­zo­sta­nie na­wet naj­mniej­szy ślad. Ener­gia ­­ją­drowa se­tek ty­sięcy gło­wic nu­kle­ar­nych, które na swoim po­kła­dzie prze­no­szą zło­wro­gie tes­se­rakty, zmie­cie z po­wierzchni pla­net wszystko.

A po­tem wro­gie jed­nostki uda­dzą się do ko­lej­nego celu. I ko­lej­nego. I ko­lej­nego. Ze sztuczną, zu­peł­nie me­cha­niczną de­ter­mi­na­cją – w celu re­ali­za­cji Wiel­kiego Planu. Czym­kol­wiek by on nie był, po jego za­koń­cze­niu nie po­zo­sta­nie już nikt…

W mię­dzy­cza­sie da­leko poza ru­bie­żami układu 133–52–65 nie­wielki sa­ras­siań­ski nisz­czy­ciel peł­niący funk­cję statku zwia­dow­czego wła­śnie zrzu­cił ka­mu­flaż. Ogromny okręt, który znisz­czył całą tę flotę w za­le­d­wie kil­ka­set se­kund, wła­śnie od­le­ciał, a to da­wało szansę na wy­ko­na­nie szyb­kich ska­nów po­go­rze­li­ska i roz­po­czę­cie ana­lizy zdo­by­tych da­nych. Triada Rzą­dząca musi jak naj­szyb­ciej do­wie­dzieć się o zaj­ściach, do ja­kich w ostat­nich mie­sią­cach do­cho­dzi w co­raz więk­szej licz­bie ukła­dów pla­ne­tar­nych.

Całe sys­temy… nie, całe rasy prze­zna­czone do uni­ce­stwie­nia przez Im­pe­rium Sa­ras­sian nie­spo­dzie­wa­nie po pro­stu zni­kały bez śladu. I zni­kały z nie­sa­mo­witą wprost efek­tyw­no­ścią i w nie­ustan­nie ro­sną­cym tem­pie. Co naj­dziw­niej­sze, po do­ko­na­niu dzieła znisz­cze­nia nikt nie przy­la­ty­wał w wy­ru­go­wane z po­przed­nich lo­ka­to­rów miej­sca z okrę­tami ko­lo­ni­za­cyj­nymi. Nisz­czy­ciel­skie statki po pro­stu prze­no­siły się do ko­lej­nego za­miesz­ka­nego układu i za­czy­nały pro­ces znisz­cze­nia od nowa. Jak gdyby ktoś prze­pro­wa­dzał eks­ter­mi­na­cję na wprost ga­lak­tyczną skalę, przy­ćmie­wa­jąc w swo­jej sku­tecz­no­ści i bru­tal­no­ści na­wet sa­mych Sa­ras­sian.

A prze­cież mogą być tylko Sa­ras­sia­nie. Tak, Triada Rzą­dząca musi się nie­zwłocz­nie do­wie­dzieć o dzi­siej­szych zda­rze­niach. I coś z tym no­wym prze­ciw­ni­kiem zro­bić, w prze­ciw­nym ra­zie wkrótce na­wet dla Sa­ras­sian za­brak­nie ko­lej­nych pla­net do sko­lo­ni­zo­wa­nia.ROZDZIAŁ 1

Uwa­żaj, z pra­wej strony! – krzyk­nął John Las­si­ter do sze­re­go­wego Ivo­jimy, od­py­cha­jąc go wła­snym cia­łem i po­sy­ła­jąc z im­pe­tem na zie­mię, by ochro­nić żoł­nie­rza przed le­cą­cym pro­sto w jego głowę po­ci­skiem TS–200. Prze­dłu­ża­jąc płyn­nie ruch i wy­ko­rzy­stu­jąc swój pęd, ma­jor rzu­cił się w kie­runku, z któ­rego nad­cho­dziły strzały. Spraw­nie się prze­tur­lał, w ułamku se­kundy prze­szedł do po­zy­cji klę­czą­cej, wy­mie­rzył ka­ra­bin i na­ci­snął spust.

Wie­życzka strzel­ni­cza, która w re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu siała spu­sto­sze­nie na placu boju, wy­bu­chła ja­snym świa­tłem w efek­tow­nej eks­plo­zji. Człon­ków dru­żyny do­wo­dzo­nej przez ma­jora Las­si­tera za­lał grad ma­łych odłam­ków, nie czy­niąc jed­nak ni­komu żad­nej krzywdy.

Z mo­men­tem wy­bu­chu wie­życzki roz­legł się do­no­śny dźwięk klak­sonu, in­for­mu­jący o za­koń­cze­niu pro­gramu tre­nin­go­wego. Ivo­jima jed­nak nie unik­nął po­strzału, a jego kom­bi­ne­zon prze­słał in­for­ma­cję o jego tra­fie­niu do cen­trum ste­ro­wa­nia. Tre­ning na­le­żało nie­stety uznać za prze­grany, po­nie­waż pa­ra­me­try szko­le­nia zo­stały prze­kro­czone, bo tra­fio­nych zo­stało zbyt wielu człon­ków dru­żyny.

Żoł­nie­rze po­strze­leni w ak­cji i le­żący do­tych­czas spo­koj­nie na po­zy­cjach, w któ­rych kilka mi­nut wcze­śniej pa­dli, te­raz za­częli się pod­no­sić, otrze­py­wać się z ku­rzu i odłam­ków po eks­plo­zjach wie­ży­czek szko­le­nio­wych, które do­słow­nie wy­cięły pra­wie po­łowę po­cząt­ko­wego składu ko­man­do­sów.

– My­śla­łem, że to miał być tre­ning, a nie rzeź… – rzu­cił mi­mo­cho­dem któ­ryś z mniej szczę­śli­wych, mar­twych żoł­nie­rzy, prze­cie­ra­jąc czoło z potu i po­da­jąc jed­no­cze­śnie dłoń ko­le­dze jesz­cze le­żą­cemu na ziemi.

– To był tre­ning, pa­no­wie – od­parł z sze­ro­kim uśmie­chem John. – Tylko na ra­zie naj­wy­raź­niej ćwi­czymy, jak naj­szyb­ciej zgi­nąć od za­po­ro­wego ognia prze­ciw­nika. To przy­datna umie­jęt­ność. Ten, kto ją opa­nuje naj­le­piej, bę­dzie mógł, ku chwale ludz­ko­ści, od­dać ży­cie za swo­ich ko­le­gów. A już na pewno za­gwa­ran­tuje po­zo­sta­łym człon­kom ze­społu, że przy­naj­mniej nie padną oni jako pierwsi.

Klak­son w końcu przy­cichł, a wszy­scy żoł­nie­rze znaj­du­jący się obec­nie w ob­szer­nym han­ga­rze sy­mu­lu­ją­cym wnę­trze ja­kiejś mi­li­tar­nej in­sta­la­cji – do­myśl­nie sa­ras­siań­skiej – za­częli kie­ro­wać się do wyj­ścia do ba­ra­ków. Po prysz­nicu, ja­kiejś prze­ką­sce i krót­kiej prze­rwie mieli tu wró­cić, by po­now­nie przy­stą­pić do szturmu tego, na ra­zie nie­zdo­by­tego, ba­stionu wroga.

– TS–200 to jed­nak nie prze­lewki. Niby krzywdy zro­bić nie po­winno, ale każde tra­fie­nie boli jak skur­czy­byk – po­ża­lił się sze­re­gowy Por­ter. – A nie można by tak bez tego nie­przy­jem­nego ele­mentu? Chcą nas tu tre­so­wać czy tre­no­wać?! – do­dał zły na sie­bie i or­ga­ni­za­to­rów ta­kiej formy szko­le­nia. W końcu do­stał w jed­nej chwili trzema po­ci­skami, a siła ude­rze­nia i ból, jaki po­ci­ski tre­nin­gowe miały tylko sy­mu­lo­wać, w rze­czy­wi­sto­ści wy­ci­snęły całe po­wie­trze z jego klatki pier­sio­wej, sku­tecz­nie po­zba­wia­jąc go na kil­ka­dzie­siąt se­kund umie­jęt­no­ści wcią­gnię­cia tlenu z po­wro­tem do płuc.

– Nie na­rze­kaj, Por­ter, ist­nieje do­sko­nały po­wód, dla któ­rego TS–200 działa, jak działa… – od­po­wie­dział sier­żant O’Mal­ley. Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, był do­wódcą dru­żyny, ale w związku z uczest­nic­twem w szko­le­niu star­szego stop­niem ma­jora Las­si­tera wy­jąt­kowo peł­nił funk­cję jego za­stępcy. – Pa­nie ma­jo­rze – zwró­cił się te­raz do Johna sier­żant – a wła­ści­wie to dla­czego TS–200 tak cho­ler­nie boli?

To py­ta­nie wy­wo­łało kilka stłu­mio­nych śmie­chów po­śród człon­ków ze­społu i lekki uśmiech u tym­cza­so­wego do­wódcy.

– Po to, żeby wszy­scy się nad tym za­sta­na­wiali. – Po mo­men­cie kon­ster­na­cji, jaką jego od­po­wiedź wy­wo­łała u kilku ma­ri­nes, John do­dał: – Sa­ras­sia­nie nie za­sta­na­wiają się nad tym, czy spra­wiają miesz­kań­com pod­bi­ja­nych świa­tów ból i cier­pie­nie, ale prą me­to­dycz­nie do przodu i po swoje. Mu­simy się wszy­scy przy­zwy­czaić do tego, że prze­ciw­nik może i za­pewne bę­dzie grał nie­czy­sto, bo­le­śnie i bez­li­to­śnie. To, co zro­bili nam parę lat temu na Ziemi, to tylko przed­smak tego, co nas wszyst­kich może cze­kać, kiedy już uda się nam prze­nieść główny front w tej woj­nie na te­ry­to­rium wroga. Dla­tego TS–200, nie czy­niąc szkód, za­daje taki ból, jaki za­dałby praw­dziwy po­cisk wy­strze­lony z broni ma­szy­no­wej. Cho­dzi o to, by nas wszyst­kich men­tal­nie przy­go­to­wać do tego, co prę­dzej czy póź­niej i tak na­dej­dzie. Mu­simy być go­towi. A żoł­nierz, który za­przy­jaźni się z bó­lem, za­cznie bar­dziej uwa­żać. I może się na niego choć tro­chę uod­porni.

Przez chwilę sznur uzbro­jo­nych po zęby lu­dzi ma­sze­ro­wał w ci­szy i kon­tem­plo­wał słowa ma­jora. Po paru kro­kach któ­ryś z żoł­nie­rzy na tyle rzu­cił:

– Albo – męż­czy­zna te­atral­nie prze­wró­cił oczami – twórcy TS–200 po pro­stu są bandą dzi­kich sa­dy­stów, lu­bią­cych pa­trzeć, jak grupa do­ro­słych i wy­szko­lo­nych męż­czyzn wije się na ziemi z bólu i pła­cze jak dzieci.

– Albo! – po­twier­dził ra­do­śnie John, szcze­rząc zęby w sze­ro­kim uśmie­chu. Tym ra­zem jego od­po­wiedź wy­wo­łała salwę śmie­chu wszyst­kich człon­ków ze­społu.

John Las­si­ter, ma­jor sił obrony Ziemi, wy­szedł z szatni po szyb­kim prysz­nicu po wspól­nych ćwi­cze­niach z jedną z kil­ku­na­stu obec­nie tre­nu­ją­cych dru­żyn. Choć we­dług wszel­kich ofi­cjal­nych me­tryk i stan­dar­dów był bli­sko dzie­więć­dzie­się­cio­let­nim czło­wie­kiem, uro­dzo­nym jesz­cze w po­przed­nim stu­le­ciu, jego trzy­dzie­sto­pa­ro­let­nie ciało wciąż wy­glą­dało młodo. Prze­cią­gnął dło­nią po wil­got­nych wło­sach i od razu skie­ro­wał się do sto­łówki, w któ­rej cze­kać miała na niego El­lie – ko­lejna wie­kowa, choć za­dzi­wia­jąco do­brze trzy­ma­jąca się osoba.

El­lie i John byli wśród pierw­szych lu­dzi, któ­rzy po­nad pół wieku temu na­wią­zali kon­takt z przed­sta­wi­cie­lami ob­cej cy­wi­li­za­cji. A wła­ści­wie dwóch ob­cych cy­wi­li­za­cji, o czym prze­ko­nali się bar­dzo bo­le­śnie już wkrótce po od­kry­ciu in­te­li­gent­nego ży­cia w Ga­lak­tyce. Mieli oka­zję brać udział w klu­czo­wych dla na­wią­za­nia tego kon­taktu wy­da­rze­niach, w tym w nie­uda­nym lą­do­wa­niu po­jazdu ko­smicz­nego na po­wierzchni Księ­życa (a przy oka­zji w jego spek­ta­ku­lar­nej krak­sie), po­goni za kap­sułą mię­dzy­pla­ne­tarną i walce z nie­zrów­no­wa­żo­nym przed­sta­wi­cie­lem zło­wro­giej rasy Sa­ras­sian – El­ra­elem – który pla­no­wał wy­wo­łać nu­kle­arny wy­buch na bie­gu­nie po­łu­dnio­wym. Po za­że­gna­niu pierw­szego po­waż­nego kry­zysu z udzia­łem ob­cych oboje zde­cy­do­wali się, po kon­sul­ta­cji z przy­ja­znymi ludz­ko­ści Pro­ta­go­ni­stami, pod­dać hi­ber­na­cji, aby móc za­cze­kać w dia­pau­zie do mo­mentu, w któ­rym ich uni­kalne umie­jęt­no­ści mo­głyby zo­stać po­now­nie wy­ko­rzy­stane do obrony Ziemi przed ob­cymi. Czas ten nad­szedł po­nad pięć lat temu, gdy Sa­ras­sia­nie nie tylko nie­spo­dzie­wa­nie zna­leźli ko­lebkę ludz­kiej cy­wi­li­za­cji – Zie­mię – ale także zbom­bar­do­wali jej po­wierzch­nię set­kami ato­mo­wych po­ci­sków, nisz­cząc dzie­siątki naj­więk­szych miast i za­bi­ja­jąc lub ra­niąc setki mi­lio­nów ludz­kich ist­nień.

Do wy­wo­ła­nia krót­kiej zimy nu­kle­ar­nej i za­bi­cia w su­mie po­nad dwu­stu mi­lio­nów ni­czego nie­spo­dzie­wa­ją­cych się lu­dzi w naj­więk­szych ziem­skich me­tro­po­liach wy­star­czyło za­le­d­wie kilka mi­nut or­bi­tal­nego ostrzału – do tego prze­pro­wa­dzo­nego przez garść okrę­tów wroga. I jak­kol­wiek ludz­kość zda­wała się nie­przy­go­to­wana do tej nie­rów­nej walki, tak wkrótce po znisz­cze­niu wro­gich stat­ków przez sta­cjo­nu­jącą w po­bliżu ludz­kiego układu pla­ne­tar­nego flotę wo­jenną Pro­ta­go­ni­stów pod­jęto de­cy­zję o od­mro­że­niu wszyst­kich za­hi­ber­no­wa­nych za­so­bów, ja­kie pół wieku wcze­śniej – ze względu na ich uni­kalne ce­chy i umie­jęt­no­ści – pod­dano pro­ce­sowi dia­pauzy.

Gdy tylko John Las­si­ter wszedł na sto­łówkę ofi­cer­ską księ­ży­co­wej bazy, w któ­rej miesz­kał i tre­no­wał, od razu do­strzegł El­lie, po­grą­żoną w lek­tu­rze cze­goś na ta­ble­cie. Głodny po cięż­kim wy­siłku fi­zycz­nym szybko zgar­nął coś z bu­fetu i z tacką wy­pchaną po brzegi ta­le­rzami peł­nymi je­dze­nia skie­ro­wał się do sto­lika, przy któ­rym sie­działa ko­bieta. El­lie ką­tem oka do­strze­gła zbli­ża­ją­cego się do niej ko­man­dosa i przy­wi­tała go sze­ro­kim i cie­płym uśmie­chem.

– Jak po­szło na tre­ningu? Dali wam po­pa­lić czy wresz­cie suk­ces?

– Po­wie­dział­bym, że gdyby zom­bie ist­niały, to wła­śnie pro­wa­dzi­ła­byś roz­mowę z jed­nym z nich.

– Aż tak do­brze? – spy­tała cie­pło.

John usiadł i od razu za­brał się do pa­ła­szo­wa­nia wszyst­kiego, co miał na ta­le­rzu, nie przej­mu­jąc się zbyt­nio wy­da­wa­nymi przez sie­bie od­gło­sami.

– Wiesz, że jesz, jak­byś je­dze­nia przez ty­dzień nie wi­dział? – wy­pa­liła odro­binę za­że­no­wana El­lie. – My­śla­łam, że ofi­ce­ro­wie mają opa­no­wane ta­kie trudne umie­jęt­no­ści, ja­kimi są pod­stawy kul­tury przy stole…

– To prawda, ge­ne­ral­nie mamy to wszystko w ma­łym pa­luszku – od­parł z peł­nymi ustami. – Ale mu­sisz mi wy­ba­czyć, je­stem taki głodny, że zjadł­bym ko­nia z ko­py­tami. Te sy­mu­la­cje po­ty­czek są strasz­li­wie wy­ma­ga­jące. Zdaję so­bie sprawę, że chcą po­rząd­nie przy­go­to­wać wszyst­kich ma­ri­nes do ewen­tu­al­nych mi­sji za li­niami wroga, ale dla­czego ka­pi­tan aku­rat mnie ka­zała wziąć udział w tym za­da­niu, skoro swoją pracę mam wy­ko­ny­wać z cen­trum do­wo­dze­nia, tego na­prawdę nie wiem i nie ro­zu­miem.

– Ka­pi­tan wy­słała cię na to za­da­nie, bo, tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, nie wi­dzia­łeś praw­dzi­wej ak­cji od po­nad pół wieku. Odro­bina ru­chu i przy­po­mnie­nia, jak ba­wić się z in­nymi, nie za­szko­dzi ci – zri­po­sto­wała. – Poza tym ka­pi­tan wie, jak bar­dzo bra­kuje ci tego uczu­cia współ­pracy z in­nymi, któ­rego do­świad­czy­łeś w oko­pach. A skoro te­raz je­steś ofi­ce­rem tak­tycz­nym na naj­więk­szym gwiezd­nym okrę­cie ma­ry­narki wo­jen­nej, to je­dy­nym spo­so­bem na to, że­byś kom­plet­nie nie zdzia­dział za kon­solą w wy­god­nym fo­telu w cen­trum do­wo­dze­nia, jest wy­sy­ła­nie cię na te sy­mu­la­cje raz na ja­kiś czas – do­dała żar­to­bli­wie.

– Faj­nie mieć chody u sze­fo­wej. Dba o moją kon­dy­cję i jed­no­cze­śnie za­pew­nia mi same roz­rywki na strzel­nicy! – stwier­dził męż­czy­zna, wy­plu­wa­jąc jed­no­cze­śnie nie­chcący odro­binę prze­żu­wa­nego wła­śnie je­dze­nia.

– John… – wes­tchnęła El­lie, tra­cąc po­woli cier­pli­wość, i spoj­rzała na męż­czy­znę spode łba. Mimo wszystko wciąż nieco ba­wił ją jego nie­chlujny spo­sób po­chła­nia­nia ko­la­cji. – Je­dze­nie ci leci, na li­tość bo­ską. Inni tu są, jaki da­jesz im przy­kład?

– Jacy inni, jak tu sami ofi­ce­ro­wie sie­dzą i nikt na­wet nie pa­trzy w na­szą stronę?

– Bo udają, że tego nie wi­dzą, ale uwierz mi, wszy­scy nas ob­ser­wują.

John pod­niósł na chwilę wzrok znad ta­le­rza, prze­ły­ka­jąc wielki kęs mięsa, i ro­zej­rzał się po sali. Do­strzegł grupki ofi­ce­rów rzu­ca­ją­cych nie­malże nie­zau­wa­żalne, ukrad­kowe spoj­rze­nia w ich kie­runku. Kiedy tylko po­czuł się tro­chę nie­swojo, a po­czuł się tak mo­men­tal­nie, za­ró­żo­wił się na twa­rzy i zwol­nił prze­żu­wa­nie.

– Od razu le­piej – po­chwa­liła El­lie, po­kle­pu­jąc go po dłoni. – Tak jak mo­jego męża w domu uczy­łam, brawo.

– Tak jest, pani ka­pi­tan… – John pu­ścił oko do ko­biety, lekko przy tym sa­lu­tu­jąc, ale tak, by po­stronni świad­ko­wie tego nie za­uwa­żyli. – Pa­mię­tasz jesz­cze, jak się po­zna­li­śmy?

– Jakże mo­gła­bym za­po­mnieć! Nie­czę­sto fa­cet na pierw­szym spo­tka­niu strzela do mnie z broni pal­nej w za­mknię­tej prze­strzeni – od­parła z uśmie­chem, wra­ca­jąc do tych wspo­mnień.

– I kto by po­my­ślał, że le­d­wie sześć­dzie­siąt lat upły­nęło od tego mo­mentu, a to ja te­raz mu­szę sa­lu­to­wać to­bie i speł­niać wszyst­kie twoje za­chcianki.

– Wszyst­kie…? – za­py­tała za­lot­nie El­lie, spra­wia­jąc, że John lekko się zmie­szał.

Burz­liwe wy­da­rze­nia z ich wspól­nej prze­szło­ści – za­równo te ma­jące miej­sce na po­wierzchni Księ­życa, jak i te roz­gry­wa­jące się głę­boko pod po­wierzch­nią Ziemi, w taj­nym, sta­ro­żyt­nym kom­plek­sie ob­cych – zbli­żyły ich do sie­bie. Uczu­cie mię­dzy nimi w ciągu kil­ku­na­stu mie­sięcy roz­wi­nęło się na tyle, że za­nim jesz­cze pod­dali się hi­ber­na­cji, po­sta­no­wili się po­brać i wspól­nie – na do­bre i na złe – nieść brze­mię obrony Ziemi przed Sa­ras­sia­nami, gdy tylko po­moc bę­dzie po­trzebna.

Te­raz też ra­zem słu­żyli na Wen­de­cie – pierw­szym ludz­kim gwiezd­nym okrę­cie wo­jen­nym, który wy­szedł ze stoczni or­bi­tal­nej rap­tem kilka dni temu i wła­śnie prze­cho­dził ostat­nie przy­go­to­wa­nia przed roz­po­czę­ciem służby w roli statku fla­go­wego dla po­wsta­ją­cej floty. Ta osta­tecz­nie skła­dać się miała co naj­mniej z kil­ku­set okrę­tów róż­nych klas i roz­mia­rów, ale do za­koń­cze­nia prac nad jej bu­dową, a co do­piero do prze­szko­le­nia wy­star­cza­ją­cej do jej ob­sa­dze­nia od­po­wied­niej ka­dry, było wciąż jesz­cze da­lej niż bli­żej. Za­nim tempo pro­duk­cji no­wych jed­no­stek bę­dzie w sta­nie spro­stać wy­mo­gom tak in­ten­syw­nej roz­bu­dowy sys­te­mów i sił obron­nych ko­lebki ludz­kiej cy­wi­li­za­cji, upłyną jesz­cze za­pewne całe lata, i to mimo wspo­ma­ga­nia re­wo­lu­cyjną tech­no­lo­gią stocz­niową Pro­ta­go­ni­stów. Wkrótce miały zo­stać zbu­do­wane ko­lejne doki stoczni or­bi­tal­nej. W pla­nach było także stwo­rze­nie dwóch do­dat­ko­wych in­sta­la­cji, zdol­nych do pro­duk­cji co naj­mniej czter­dzie­stu okrę­tów rocz­nie każda, na or­bi­tach Księ­życa i Marsa, a także przy­naj­mniej jed­nej w ukła­dzie Ep­si­lon Eri­dani, w któ­rym po­wstała i roz­ra­stała się w eks­cy­tu­ją­cym tem­pie pierw­sza ludzka ko­lo­nia poza Ukła­dem Sło­necz­nym.

Od od­kry­cia Gai – księ­życa Ep­si­lon Eri­dani 5, ga­zo­wego ol­brzyma, na któ­rego na­tra­fił Ju­lius Co­usteau pod­czas lotu pierw­szego ludz­kiego mię­dzy­gwiezd­nego okrętu – Od­krywcy – upły­nęło za­le­d­wie kilka lat. Jed­nak z po­mocą ob­cych przy­ja­ciół i ich stat­ków udało się roz­po­cząć bły­ska­wiczny pro­ces bu­dowy za­cząt­ków przy­szłych miast i in­sta­la­cji woj­sko­wych. Setki ty­sięcy lu­dzi już re­lo­ko­wało się na tę nową, dzie­wi­czą pla­netę, z na­dzieją na lep­szą przy­szłość, a jed­no­cze­śnie z chę­cią bu­dowy cze­goś nie tylko no­wego, ale także cze­goś, co da im sa­mym oraz tym, któ­rzy po­zo­stali na Ziemi, na­dzieję. Na to, że je­śli Sa­ras­sia­nie wrócą na ro­dzimą pla­netę czło­wieka z więk­szymi si­łami, to ludz­kość w naj­gor­szym sce­na­riu­szu nie znik­nie i prze­trwa tu. A je­śli wszystko pój­dzie zgod­nie z pla­nami uło­żo­nymi wspól­nie z Pro­ta­go­ni­stami już po­nad sześć­dzie­siąt lat temu, Gaja nie tylko sta­nie się „za­pa­sową” pla­netą dla ca­łej ludz­ko­ści, ale i ważną fa­bryką ko­lej­nych okrę­tów wo­jen­nych. Dzięki obec­no­ści po­tęż­nego pasa bo­ga­tych w naj­po­trzeb­niej­sze pier­wiastki aste­roid, który znaj­do­wał się w tym ukła­dzie względ­nie nie­da­leko Gai, lo­ka­li­za­cja ta oka­zała się wy­ma­rzo­nym miej­scem do roz­po­czę­cia za­kro­jo­nych na sze­roką skalę dzia­łań w tym za­kre­sie.

– A wiesz, że do dzi­siaj mi nie po­wie­dzia­łaś, jak do­szło do tego, że oboje mamy przy­dział na ten sam okręt, ani w jaki spo­sób zo­sta­łaś moim prze­ło­żo­nym? – za­py­tał w pew­nym mo­men­cie John. – Zgod­nie z prze­pi­sami mał­żon­ko­wie, a na­wet po pro­stu osoby ro­man­tycz­nie ze sobą zwią­zane, nie mogą słu­żyć na tej sa­mej jed­no­stce. Za­sady ta­kie obo­wią­zują wła­ści­wie od po­nad wieku i nie sły­sza­łem jesz­cze o od­stęp­stwach od tej re­guły – za­uwa­żył.

– Cóż, nie chcę za­brzmieć nie­skrom­nie, ale… nie je­ste­śmy do końca zwy­czaj­nymi ludźmi, pa­mię­tasz? Ja mam gen, dzięki któ­remu mogę ko­rzy­stać bez­pro­ble­mowo z ob­cej tech­no­lo­gii, wła­ści­wie ura­to­wa­łam świat przed nu­kle­ar­nym ho­lo­kau­stem. A ty… No cóż… – El­lie za­wie­siła na chwilę głos.

– Hej! – za­opo­no­wał osten­ta­cyj­nie ura­żony męż­czy­zna.

– Żar­tuję prze­cież! Wia­domo, że jako świetny ko­man­dos i jedna z bar­dzo nie­wielu osób, która wi­działa ob­cego ro­bota bo­jo­wego w ak­cji, mia­łeś ogromny wkład w to wszystko, co udało się zro­bić w ra­mach przy­go­to­wań do tej wojny. To wszystko wciąż ma jesz­cze nie­małe prze­ło­że­nie na to, co nam wolno.

– I chyba nie prze­szka­dzają zna­jo­mo­ści na sa­mej gó­rze, co? – za­żar­to­wał John, ma­jąc na my­śli za­równo Ju­liusa Co­usteau, który dzięki za­sto­so­wa­niu spe­cjal­nej, prze­dłu­ża­ją­cej ży­cie te­ra­pii Pro­ta­go­ni­stów wciąż zna­komi­cie się trzy­mał i uczest­ni­czył ak­tyw­nie w przy­go­to­wa­niach do obrony Ziemi, jak i Cas­san­drę Yeager, dłu­go­let­nią dy­rek­tor taj­nego księ­ży­co­wego ośrodka, a także osobę, którą El­lie da­rzyła wiel­kim za­ufa­niem i przy­jaź­nią.

– Nie – ro­ze­śmiała się ko­bieta. – W naj­mniej­szym stop­niu.

Po ko­lej­nych mi­nu­tach spę­dzo­nych na sto­łówce oboje odro­binę bar­dziej wy­po­częci, a John do­dat­kowo syty – bo zjadł ab­so­lut­nie wszystko, co tylko udało mu się wci­snąć na ta­lerz – prze­szli w swo­jej roz­mo­wie do bar­dziej przy­ziem­nych, bie­żą­cych spraw. Zwią­zane były one głów­nie z po­stę­pem przy­go­to­wa­nia nie tylko floty obron­nej, ale także for­ty­fi­ka­cji, które w bar­dzo in­ten­syw­nym tem­pie pro­jek­to­wano i bu­do­wano wo­kół każ­dego za­miesz­ka­łego przez czło­wieka globu. Zresztą nie tylko przy ludz­kich pla­ne­tach, księ­ży­cach czy in­sta­la­cjach liczba obiek­tów obron­nych ro­sła w za­stra­sza­ją­cym tem­pie. Pro­ta­go­ni­ści, mimo iż ofi­cjal­nie o tym wiele nie ­mó­wili, rów­nież na po­tęgę zbro­ili swoje światy. Nikt nie chciał zo­stać za­stany z ręką w noc­niku pod­czas ko­lej­nej, być może nie­za­po­wie­dzia­nej wi­zyty Sa­ras­sian w tym re­jo­nie Ga­lak­tyki.

John wy­pił spory łyk soku owo­co­wego i wes­tchnął. Spoj­rzał El­lie pro­sto w oczy już z bar­dziej po­ważną miną i za­py­tał:

– A jak po­stępy w bu­do­wie in­sta­la­cji obron­nych na or­bi­cie? Na­dal wszystko idzie zgod­nie z pla­nem? Czy może pod­czas ostat­niej roz­mowy z ad­mi­ra­łem Kane’em i Au­rorą udało się usta­lić coś no­wego?

Ką­ciki oczu i ust El­lie odro­binę się unio­sły w re­ak­cji na to py­ta­nie, a na jej twa­rzy po­ja­wił się za­rys uśmie­chu.

– Tak, jest wiele do­brych wia­do­mo­ści. Wła­ści­wie chyba tylko ta­kie. Prace wrą. Poza flotą, która po­wstaje na Księ­życu, a na póź­niej­szym eta­pie na or­bi­cie, pra­wie wszyst­kie ziem­skie fa­bryki pro­du­kują sa­te­lity obronne. A przy­naj­mniej te fa­bryki, któ­rych nie znisz­czyli Sa­ras­sia­nie i które nie wy­twa­rzają pro­duk­tów nie­zbęd­nych dla cy­wil­nej po­pu­laji. No i te wy­bu­do­wane spe­cjal­nie na na­sze mi­li­tarne po­trzeby. Wszystko po­wstaje w naj­now­szej tech­no­lo­gii i we współ­pracy z na­szymi przy­ja­ciółmi.

– Opłaca się mieć ta­kich przy­ja­ciół – za­żar­to­wał ma­jor, ła­piąc El­lie de­li­kat­nie za dłoń. – Bę­dziemy go­towi na czas?

– Cóż, tu­taj trudno wy­ro­ko­wać – za­wa­hała się ko­bieta. – Wła­ści­wie nie wiemy z całą pew­no­ścią, czy w ogóle kto­kol­wiek tu­taj do­trze i nam po­now­nie po­waż­nie za­grozi…

– Po to wła­śnie te wszyst­kie mi­sje zwia­dow­cze w od­le­głe za­kątki są­siedz­twa Sa­ras­sian, prawda?

– Tak – od­po­wie­działa krótko El­lie. – Ale sam wiesz, że ko­smos jest ogromny i za­nim zwia­dowcy znajdą gra­nice ukła­dów Sa­ras­sian, może być już za późno. Albo mogą przy­pad­kiem na­tra­fić na samo cen­trum ich te­ry­to­rium i ni­gdy nie usły­szymy o nich po­now­nie – do­dała z po­sępną miną. – Po pro­stu nie wiemy, czy bę­dziemy mieć wy­star­cza­jąco dużo czasu na przy­go­to­wa­nia. Ale… – Za­wa­hała się na chwilę. – Je­śli Sa­ras­sia­nie da­dzą nam jesz­cze trzy lata… może odro­binę mniej, to to, co tu za­staną, z pew­no­ścią za­sko­czy na­wet ich. Pla­no­wane są dzie­siątki ty­sięcy la­se­ro­wych sa­te­li­tów obron­nych, kilka więk­szych or­bi­tal­nych sta­cji bo­jo­wych, każda wy­po­sa­żona co naj­mniej w cztery ta­kie re­ak­tory jak te na Wen­de­cie i całe mnó­stwo uzbro­je­nia. Do tego re­dun­dantne emi­tery naj­now­szych tarcz trój­fa­zo­wych. To będą praw­dziwe for­tece. No i jesz­cze kilka nie­spo­dzia­nek, tak na wszelki wy­pa­dek – do­dała, mru­żąc oczy. – Bę­dziemy wtedy go­towi nie tylko do sta­wie­nia im czoła, ale także do obrony naj­więk­szych sku­pisk na­szej po­pu­la­cji przed do­wol­nych roz­mia­rów si­łami.

– Trzy lata?! My­śla­łem, że Sa­ras­sia­nie nie dys­po­nują tak szyb­kimi na­pę­dami mię­dzy­gwiezd­nymi. Ostat­nim ra­zem droga do nas za­jęła im… pra­wie pięć­dzie­siąt lat? – wy­pa­lił za­sko­czony John odro­binę gło­śniej i ży­wiej, ani­żeli pier­wot­nie pla­no­wał, spra­wia­jąc, że kilka głów ob­ró­ciło się w kie­runku zaj­mo­wa­nego przez nich sto­lika.

– Au­rora roz­ma­wiała na ten te­mat ze swo­imi na­ukow­cami i jest prze­ko­nana, że Sa­ras­sia­nie pra­cują nad lep­szą tech­no­lo­gią. Te­raz, kiedy wie­dzą, że w na­szym za­kątku Ga­lak­tyki ktoś sku­tecz­nie po­sta­wił się ich trzem nisz­czy­cie­lom, będą chcieli szybko tu wró­cić i do­koń­czyć dzieła – wy­ja­śniła El­lie. – Na­ukowcy Pro­ta­go­ni­stów są wła­ści­wie pewni, że do­pra­co­wa­nie na­pędu sa­ras­siań­skich okrę­tów to kwe­stia nie­wiel­kich zmian pro­jek­to­wych. Dla­czego Sa­ras­sia­nie nie po­pra­wili tej tech­no­lo­gii wcze­śniej? Tego nikt nie ro­zu­mie, tym bar­dziej że Sa­ras­sia­nie na swoim eta­pie roz­woju z pew­no­ścią są w sta­nie so­bie z tym za­gad­nie­niem szybko po­ra­dzić – do­dała za­my­ślona.

– Są­dzi­łem, że do ko­lej­nego spo­tka­nia z tymi po­two­rami doj­dzie już na ich te­ry­to­rium, a przy­go­to­wa­nia in­sta­la­cji obron­nych u nas to tylko for­mal­ność. Wiesz… Tak na wszelki wy­pa­dek.

– Ale tak wła­śnie jest! – od­po­wie­działa ko­bieta bar­dziej en­tu­zja­stycz­nie, uśmie­cha­jąc się po­now­nie. – Taki jest plan. My­ślisz, że po co po­wstała Wen­deta? Obrona Ziemi to plan awa­ryjny, ale nie mo­żemy dać się po­now­nie za­sko­czyć tak jak ostat­nio… Do­brze, że nie mu­sia­łam oglą­dać ca­łego tego znisz­cze­nia na wła­sne oczy. – El­lie ob­ru­szyła się de­li­kat­nie na samą myśl o nu­kle­ar­nym bom­bar­do­wa­niu po­wierzchni Ziemi sprzed kilku lat.

– No do­bra… – za­czął John, ale prze­rwał i za­krył na chwilę usta dło­nią, tłu­miąc ziew­nię­cie. – Czyli te­raz damy radę. I na tym skończmy, bo pa­dam. – Uśmiech­nął się cie­pło, po czym wstał od stołu, wy­cią­ga­jąc jed­no­cze­śnie dłoń do żony.

– Chodźmy spać. Wiem, że gdy­byś tylko mo­gła, to na­dal sie­dzia­ła­byś z tym swoim ta­ble­tem i prze­glą­dała ko­lejne strony ze­sta­wień ma­te­ria­ło­wych i gra­fi­ków, ale ju­tro czeka nas pra­co­wity dzień. Z tego, co pa­mię­tam – uśmiech­nął się do niej szel­mow­sko – pani ka­pi­tan El­lie John­son-Las­si­ter wspo­mi­nała coś o po­budce z sa­mego rana.

Ko­bieta uśmiech­nęła się cie­pło i ski­nęła głową. Fak­tycz­nie na­de­szła już pora, by udać się na spo­czy­nek do wspól­nej ka­juty ofi­cer­skiej, którą przy­dzie­lono im na czas przy­go­to­wań Wen­dety do pierw­szego lotu szkole­nio­wego. Miał on się od­być już za kilka dni. Wszyst­kie prace przy­go­to­waw­cze były obec­nie już na fi­ni­szu.

El­lie ujęła dłoń Johna, po czym zwró­ciła się do niego, zie­wa­jąc te­atral­nie:

– Ten je­den raz, ma­jo­rze, uznam pana au­to­ry­tet i nie będę pro­te­sto­wać. Do łóżka, marsz!ROZDZIAŁ 3

Ma­rie! – za­wo­łał męż­czy­zna ubrany w ciemny mun­dur bez in­sy­gniów, pod­bie­ga­jąc z sze­ro­kim uśmie­chem do atrak­cyj­nej, około trzy­dzie­sto­let­niej ko­biety. – Tu je­steś! – Za­trzy­mał się z wy­raźną ulgą, wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze z klatki pier­sio­wej tak, jak gdyby wła­śnie prze­biegł pół­ma­ra­ton. Gdy po upły­wie kilku se­kund udało mu się nieco uspo­koić od­dech, do­dał tro­chę ura­żony: – Wszę­dzie cię szu­ka­łem. Mie­li­śmy się nie roz­dzie­lać… Obie­ca­łaś, że nie bę­dziesz się sama od­da­lać ode mnie w tym miej­scu. Gdyby tylko Ju­lius do­wie­dział się, że stra­ci­łem cię choćby na mo­ment z oczu, po­sta­wiłby mnie przed są­dem woj­sko­wym za nie­sub­or­dy­na­cję!

– Oj, ale ja nie po­szłam ni­g­dzie da­leko. Cały czas je­stem w za­sięgu ko­mu­ni­ka­to­rów – żach­nęła się ko­bieta, nie­malże te­atral­nie ura­żona oskar­że­niem. Po chwili jed­nak na jej twa­rzy po­ja­wił się za­wa­diacki uśmiech i do­dała: – Ale nie po­wiem, miło wie­dzieć, że mój dzia­dek tak bar­dzo dba o moje bez­pie­czeń­stwo, że byłby skłonny wsa­dzić do kar­ceru jed­nego ze swo­ich naj­lep­szych ofi­ce­rów za taką bła­hostkę.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij