Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • nowość
  • Empik Go W empik go

Nowy Świat: Odwet - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 grudnia 2024
Ebook
39,99 zł
Audiobook
39,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nowy Świat: Odwet - ebook

Od niszczycielskiego ataku Sarassian na Ziemię upłynęło już kilka lat. Zginęły miliony, a Ziemia odbudowuje wszystko, co można odbudować - choć powoli. Przygotowuje się na nieuchronny powrót wroga. Świat wreszcie doznał przebudzenia: ludzie nie są sami we wszechświecie. Wszyscy wiedzą już, że to tylko kwestia czasu, aż ktoś ponownie odda do nas strzał. Świat zdał sobie również sprawę z jeszcze jednego: wszechświat jest zarówno niesamowicie piękny, jak i potwornie niebezpieczny. A Sarassianie niekoniecznie są najgorszym, co mogło się ludzkości przytrafić. Jeśli szukasz w głębinach kosmosu wystarczająco cierpliwie, prędzej czy później znajdziesz coś, czego wolałbyś nie znaleźć.

Kategoria: Science Fiction
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368349078
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Ostatni okręt w sys­te­mie gwiezd­nym 133–52–65 wy­eli­mi­no­wany. Opór mi­ni­malny. Flota prze­ciw­nika nie sta­no­wiła żad­nego za­gro­że­nia dla Tes­se­raktu 999. Kilka uszko­dzo­nych po­jaz­dów zdo­łało prze­sko­czyć w hi­per­prze­strzeń i zbiec. Czy mam się za nimi udać i do­koń­czyć ich eks­ter­mi­na­cję? – brzmiała la­ko­niczna treść trans­mi­sji pod­prze­strzen­nej skie­ro­wa­nej gdzieś ku cen­trum Drogi Mlecz­nej, w po­bliże śmier­cio­no­śnej, sie­ją­cej ab­so­lutne znisz­cze­nie, a za­ra­zem hip­no­ty­zu­ją­cej i pięk­nej czar­nej dziury, która za­si­lała dy­namo ca­łej Ga­lak­tyki.

– Bez zna­cze­nia. Kilka okrę­tów nie sta­nowi żad­nego za­gro­że­nia dla Wiel­kiego Planu, a po­dą­ża­nie za nimi opóź­ni­łoby tylko re­ali­za­cję celu – pa­dła nie­malże na­tych­miast od­po­wiedź z da­le­kiego źró­dła.

– Za­tem zgła­szam go­to­wość do roz­po­czę­cia pro­cesu tran­zy­cji w hi­per­prze­strzeń do ko­lej­nego celu – pod­su­mo­wał głos to­nem wy­zu­tym z ja­kich­kol­wiek emo­cji.

– Zgoda na przej­ście do ko­lej­nego układu pla­ne­tar­nego na li­ście do uni­ce­stwie­nia. Okre­śle­nie de­sty­na­cji: pla­neta ma­cie­rzy­sta ga­tunku 8472 w sys­te­mie gwiezd­nym 132–13–90 – na­de­szła szybka od­po­wiedź. – Ilu okrę­tów mu­sisz użyć, aby wy­eli­mi­no­wać cel przy opty­mal­nym wy­ko­rzy­sta­niu na­szych sił?

– W sys­te­mie pla­ne­tar­nym sko­lo­ni­zo­wano trzy pla­nety, z czego na dwóch wi­dać oznaki in­ten­syw­nej in­ży­nie­rii pla­ne­tar­nej. Ślady struk­tur na ko­lej­nych sie­dem­dzie­się­ciu księ­ży­cach i aste­ro­idach, kilka ope­ra­cji górni­czych. Da­lej trzy­sta dwa­dzie­ścia okrę­tów obron­nych, for­ty­fi­ka­cje, pola mi­nowe wo­kół dwóch spo­śród trzech za­miesz­ka­łych świa­tów – cią­gnęła się od­po­wiedź. – Ga­tu­nek 8472 roz­po­czął przy­go­to­wa­nia do obrony swo­jego ostat­niego sko­lo­ni­zo­wa­nego sys­temu, ale wciąż da­leko mu do peł­nej go­to­wo­ści. To pry­mi­tywna rasa, le­d­wie zdolna do po­dróży w ko­smos, a co do­piero po­sta­wie­nia sku­tecz­nej obrony prze­ciw na­szej wy­so­kiej tech­no­lo­gii. W opar­ciu o do­tych­cza­sowe do­świad­cze­nia z wy­czysz­czo­nymi już przez nas świa­tami uwa­żam, że je­den tes­se­rakt bę­dzie zu­peł­nie wy­star­cza­jący do zła­ma­nia ca­łego oporu prze­ciw­nika, ale już cztery lub, le­piej, pięć okrę­tów za­pewni naj­bar­dziej efek­tywną i zde­cy­do­wa­nie szyb­szą eli­mi­na­cję wszyst­kich ce­lów w opty­mal­nym cza­sie. Pięć tes­se­rak­tów po­zwoli za­mknąć ope­ra­cję u celu i wy­eli­mi­no­wać 99,98% ca­łej po­pu­la­cji ga­tunku 8472 w ciągu dwu­dzie­stu czte­rech go­dzin od roz­po­czę­cia dzia­łań. Reszta umrze w prze­ciągu ko­lej­nych dwóch do pię­ciu lo­kal­nych lat, nie­zdolna do pod­trzy­ma­nia swo­jej cy­wi­li­za­cji. Sys­tem bę­dzie cał­ko­wi­cie wolny od ży­cia bio­lo­gicz­nego przed upły­wem ko­lej­nych kilku lat.

– Wy­sy­łam za­tem do­dat­kowe cztery tes­se­rakty do two­jej do­ce­lo­wej lo­ka­li­za­cji. Będą na cie­bie ocze­ki­wać na miej­scu, tuż poza za­się­giem sen­so­rów ga­tunku 8472, za gra­ni­cami układu pla­ne­tar­nego – za­brzmiała su­cha od­po­wiedź.

– Ro­zu­miem. Ocze­kuję. – Tymi sło­wami krótka roz­mowa pod­prze­strzenna zo­stała za­koń­czona.

Tes­se­rakt 999 spoj­rzał jesz­cze na ślady znisz­cze­nia, ja­kie po­zo­sta­wił po so­bie w tej krót­kiej po­tyczce z ostat­nią wy­su­niętą flotą ga­tunku 8472, i po­my­ślał, że gdyby tylko mógł od­czu­wać, jak praw­do­po­dob­nie od­czu­wają bio­lo­giczni, uczu­ciem, które obec­nie by mu to­wa­rzy­szyło, byłby za­pewne za­chwyt. I za­do­wo­le­nie z opty­mal­nie prze­pro­wa­dzo­nej ope­ra­cji. Wszystko zgod­nie z pla­nem, żad­nych nie­spo­dzia­nek, żad­nych od­stępstw od za­kła­da­nych wy­li­czeń.

Po krót­kiej chwili mo­nu­men­tal­nych roz­mia­rów okręt zwró­cił się w kie­runku jed­nej z po­bli­skich gwiazd, po czym uru­cho­mił swój po­tężny na­pęd gra­wi­ta­cyjny. W oka­mgnie­niu przy­spie­szył do pręd­ko­ści bli­skiej pręd­ko­ści świa­tła, a po zbli­że­niu się do gra­nicz­nej war­to­ści szyb­ko­ści, z jaką fi­zyczne obiekty mogą po­ru­szać się we Wszech­świe­cie – po pro­stu znik­nął. W ciągu za­le­d­wie ułamka se­kundy od roz­po­czę­cia po­dróży po­ru­szał się z pręd­ko­ścią setki razy wyż­szą niż świa­tło, pę­dząc ku swo­jemu prze­zna­cze­niu: ma­cie­rzy­stemu ukła­dowi pla­ne­tar­nemu ga­tunku 8472, za­miesz­ki­wa­nemu przez jego ostat­nich przed­sta­wi­cieli.

Je­dy­nym śla­dem nie­daw­nej obec­no­ści ko­go­kol­wiek w sys­te­mie gwiezd­nym 133–52–65 były szczątki bli­sko dwu­stu nie­wiel­kich roz­mia­rów stat­ków. Wciąż ża­rzyły się po ty­ta­nicz­nych eks­plo­zjach wy­wo­ła­nych ude­rze­niami po­ci­sków ją­dro­wych, które w prze­ciągu za­le­d­wie kilku mi­nut walki zdo­łał ze swo­ich cze­lu­ści wy­pluć w ich kie­runku Tes­se­rakt 999. Ta krótka chwila wy­star­czyła, by je­den ma­sywny okręt uni­ce­stwił dzie­siątki ty­sięcy ist­nień. Je­dy­nym ce­lem i na­dzieją słu­żą­cych na te­raz znisz­czo­nych już stat­kach in­sek­to­idal­nych stwo­rzeń było po­wstrzy­ma­nie ta­jem­ni­czego, nie­od­po­wia­da­ją­cego na żadne próby kon­taktu wroga, który od ty­go­dni – jedna po dru­giej – nisz­czył ko­lo­nie ich po­ko­jowo na­sta­wio­nej rasy. Na prze­strzeni za­le­d­wie dwóch ty­go­dni ze wscho­dzą­cego im­pe­rium, skła­da­ją­cego się z bli­sko dwu­stu za­miesz­ka­łych świa­tów, te­ren zaj­mo­wany przez te istoty zmniej­szył się do za­le­d­wie jed­nego, ostat­niego już układu pla­ne­tar­nego. Nie­mal dwie­ście mi­liar­dów ist­nień zga­sło w tak krót­kim cza­sie.

W ukła­dzie 133–52–65 znaj­do­wała się ostat­nia li­nia obrony wy­ty­czona poza ro­dzi­mym sys­te­mem pla­ne­tar­nym in­sek­to­idów. W ostat­nim ba­stio­nie zgro­ma­dzono co prawda od­działy nie­mal dwu­krot­nie sil­niej­sze niż te, które sta­cjo­no­wały tu­taj, jed­nak tym ra­zem wróg miał przy­być na miej­sce w pię­cio­krot­nie moc­niej­szym skła­dzie niż pod­czas nie­daw­nej po­tyczki. Pięć tes­se­rak­tów…

Nie prze­żyje nikt, a po cy­wi­li­za­cji po­ko­jowo na­sta­wio­nych owa­do­po­dob­nych stwo­rzeń nie po­zo­sta­nie na­wet naj­mniej­szy ślad. Ener­gia ­­ją­drowa se­tek ty­sięcy gło­wic nu­kle­ar­nych, które na swoim po­kła­dzie prze­no­szą zło­wro­gie tes­se­rakty, zmie­cie z po­wierzchni pla­net wszystko.

A po­tem wro­gie jed­nostki uda­dzą się do ko­lej­nego celu. I ko­lej­nego. I ko­lej­nego. Ze sztuczną, zu­peł­nie me­cha­niczną de­ter­mi­na­cją – w celu re­ali­za­cji Wiel­kiego Planu. Czym­kol­wiek by on nie był, po jego za­koń­cze­niu nie po­zo­sta­nie już nikt…

W mię­dzy­cza­sie da­leko poza ru­bie­żami układu 133–52–65 nie­wielki sa­ras­siań­ski nisz­czy­ciel peł­niący funk­cję statku zwia­dow­czego wła­śnie zrzu­cił ka­mu­flaż. Ogromny okręt, który znisz­czył całą tę flotę w za­le­d­wie kil­ka­set se­kund, wła­śnie od­le­ciał, a to da­wało szansę na wy­ko­na­nie szyb­kich ska­nów po­go­rze­li­ska i roz­po­czę­cie ana­lizy zdo­by­tych da­nych. Triada Rzą­dząca musi jak naj­szyb­ciej do­wie­dzieć się o zaj­ściach, do ja­kich w ostat­nich mie­sią­cach do­cho­dzi w co­raz więk­szej licz­bie ukła­dów pla­ne­tar­nych.

Całe sys­temy… nie, całe rasy prze­zna­czone do uni­ce­stwie­nia przez Im­pe­rium Sa­ras­sian nie­spo­dzie­wa­nie po pro­stu zni­kały bez śladu. I zni­kały z nie­sa­mo­witą wprost efek­tyw­no­ścią i w nie­ustan­nie ro­sną­cym tem­pie. Co naj­dziw­niej­sze, po do­ko­na­niu dzieła znisz­cze­nia nikt nie przy­la­ty­wał w wy­ru­go­wane z po­przed­nich lo­ka­to­rów miej­sca z okrę­tami ko­lo­ni­za­cyj­nymi. Nisz­czy­ciel­skie statki po pro­stu prze­no­siły się do ko­lej­nego za­miesz­ka­nego układu i za­czy­nały pro­ces znisz­cze­nia od nowa. Jak gdyby ktoś prze­pro­wa­dzał eks­ter­mi­na­cję na wprost ga­lak­tyczną skalę, przy­ćmie­wa­jąc w swo­jej sku­tecz­no­ści i bru­tal­no­ści na­wet sa­mych Sa­ras­sian.

A prze­cież mogą być tylko Sa­ras­sia­nie. Tak, Triada Rzą­dząca musi się nie­zwłocz­nie do­wie­dzieć o dzi­siej­szych zda­rze­niach. I coś z tym no­wym prze­ciw­ni­kiem zro­bić, w prze­ciw­nym ra­zie wkrótce na­wet dla Sa­ras­sian za­brak­nie ko­lej­nych pla­net do sko­lo­ni­zo­wa­nia.ROZDZIAŁ 1

Uwa­żaj, z pra­wej strony! – krzyk­nął John Las­si­ter do sze­re­go­wego Ivo­jimy, od­py­cha­jąc go wła­snym cia­łem i po­sy­ła­jąc z im­pe­tem na zie­mię, by ochro­nić żoł­nie­rza przed le­cą­cym pro­sto w jego głowę po­ci­skiem TS–200. Prze­dłu­ża­jąc płyn­nie ruch i wy­ko­rzy­stu­jąc swój pęd, ma­jor rzu­cił się w kie­runku, z któ­rego nad­cho­dziły strzały. Spraw­nie się prze­tur­lał, w ułamku se­kundy prze­szedł do po­zy­cji klę­czą­cej, wy­mie­rzył ka­ra­bin i na­ci­snął spust.

Wie­życzka strzel­ni­cza, która w re­gu­lar­nych od­stę­pach czasu siała spu­sto­sze­nie na placu boju, wy­bu­chła ja­snym świa­tłem w efek­tow­nej eks­plo­zji. Człon­ków dru­żyny do­wo­dzo­nej przez ma­jora Las­si­tera za­lał grad ma­łych odłam­ków, nie czy­niąc jed­nak ni­komu żad­nej krzywdy.

Z mo­men­tem wy­bu­chu wie­życzki roz­legł się do­no­śny dźwięk klak­sonu, in­for­mu­jący o za­koń­cze­niu pro­gramu tre­nin­go­wego. Ivo­jima jed­nak nie unik­nął po­strzału, a jego kom­bi­ne­zon prze­słał in­for­ma­cję o jego tra­fie­niu do cen­trum ste­ro­wa­nia. Tre­ning na­le­żało nie­stety uznać za prze­grany, po­nie­waż pa­ra­me­try szko­le­nia zo­stały prze­kro­czone, bo tra­fio­nych zo­stało zbyt wielu człon­ków dru­żyny.

Żoł­nie­rze po­strze­leni w ak­cji i le­żący do­tych­czas spo­koj­nie na po­zy­cjach, w któ­rych kilka mi­nut wcze­śniej pa­dli, te­raz za­częli się pod­no­sić, otrze­py­wać się z ku­rzu i odłam­ków po eks­plo­zjach wie­ży­czek szko­le­nio­wych, które do­słow­nie wy­cięły pra­wie po­łowę po­cząt­ko­wego składu ko­man­do­sów.

– My­śla­łem, że to miał być tre­ning, a nie rzeź… – rzu­cił mi­mo­cho­dem któ­ryś z mniej szczę­śli­wych, mar­twych żoł­nie­rzy, prze­cie­ra­jąc czoło z potu i po­da­jąc jed­no­cze­śnie dłoń ko­le­dze jesz­cze le­żą­cemu na ziemi.

– To był tre­ning, pa­no­wie – od­parł z sze­ro­kim uśmie­chem John. – Tylko na ra­zie naj­wy­raź­niej ćwi­czymy, jak naj­szyb­ciej zgi­nąć od za­po­ro­wego ognia prze­ciw­nika. To przy­datna umie­jęt­ność. Ten, kto ją opa­nuje naj­le­piej, bę­dzie mógł, ku chwale ludz­ko­ści, od­dać ży­cie za swo­ich ko­le­gów. A już na pewno za­gwa­ran­tuje po­zo­sta­łym człon­kom ze­społu, że przy­naj­mniej nie padną oni jako pierwsi.

Klak­son w końcu przy­cichł, a wszy­scy żoł­nie­rze znaj­du­jący się obec­nie w ob­szer­nym han­ga­rze sy­mu­lu­ją­cym wnę­trze ja­kiejś mi­li­tar­nej in­sta­la­cji – do­myśl­nie sa­ras­siań­skiej – za­częli kie­ro­wać się do wyj­ścia do ba­ra­ków. Po prysz­nicu, ja­kiejś prze­ką­sce i krót­kiej prze­rwie mieli tu wró­cić, by po­now­nie przy­stą­pić do szturmu tego, na ra­zie nie­zdo­by­tego, ba­stionu wroga.

– TS–200 to jed­nak nie prze­lewki. Niby krzywdy zro­bić nie po­winno, ale każde tra­fie­nie boli jak skur­czy­byk – po­ża­lił się sze­re­gowy Por­ter. – A nie można by tak bez tego nie­przy­jem­nego ele­mentu? Chcą nas tu tre­so­wać czy tre­no­wać?! – do­dał zły na sie­bie i or­ga­ni­za­to­rów ta­kiej formy szko­le­nia. W końcu do­stał w jed­nej chwili trzema po­ci­skami, a siła ude­rze­nia i ból, jaki po­ci­ski tre­nin­gowe miały tylko sy­mu­lo­wać, w rze­czy­wi­sto­ści wy­ci­snęły całe po­wie­trze z jego klatki pier­sio­wej, sku­tecz­nie po­zba­wia­jąc go na kil­ka­dzie­siąt se­kund umie­jęt­no­ści wcią­gnię­cia tlenu z po­wro­tem do płuc.

– Nie na­rze­kaj, Por­ter, ist­nieje do­sko­nały po­wód, dla któ­rego TS–200 działa, jak działa… – od­po­wie­dział sier­żant O’Mal­ley. Tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, był do­wódcą dru­żyny, ale w związku z uczest­nic­twem w szko­le­niu star­szego stop­niem ma­jora Las­si­tera wy­jąt­kowo peł­nił funk­cję jego za­stępcy. – Pa­nie ma­jo­rze – zwró­cił się te­raz do Johna sier­żant – a wła­ści­wie to dla­czego TS–200 tak cho­ler­nie boli?

To py­ta­nie wy­wo­łało kilka stłu­mio­nych śmie­chów po­śród człon­ków ze­społu i lekki uśmiech u tym­cza­so­wego do­wódcy.

– Po to, żeby wszy­scy się nad tym za­sta­na­wiali. – Po mo­men­cie kon­ster­na­cji, jaką jego od­po­wiedź wy­wo­łała u kilku ma­ri­nes, John do­dał: – Sa­ras­sia­nie nie za­sta­na­wiają się nad tym, czy spra­wiają miesz­kań­com pod­bi­ja­nych świa­tów ból i cier­pie­nie, ale prą me­to­dycz­nie do przodu i po swoje. Mu­simy się wszy­scy przy­zwy­czaić do tego, że prze­ciw­nik może i za­pewne bę­dzie grał nie­czy­sto, bo­le­śnie i bez­li­to­śnie. To, co zro­bili nam parę lat temu na Ziemi, to tylko przed­smak tego, co nas wszyst­kich może cze­kać, kiedy już uda się nam prze­nieść główny front w tej woj­nie na te­ry­to­rium wroga. Dla­tego TS–200, nie czy­niąc szkód, za­daje taki ból, jaki za­dałby praw­dziwy po­cisk wy­strze­lony z broni ma­szy­no­wej. Cho­dzi o to, by nas wszyst­kich men­tal­nie przy­go­to­wać do tego, co prę­dzej czy póź­niej i tak na­dej­dzie. Mu­simy być go­towi. A żoł­nierz, który za­przy­jaźni się z bó­lem, za­cznie bar­dziej uwa­żać. I może się na niego choć tro­chę uod­porni.

Przez chwilę sznur uzbro­jo­nych po zęby lu­dzi ma­sze­ro­wał w ci­szy i kon­tem­plo­wał słowa ma­jora. Po paru kro­kach któ­ryś z żoł­nie­rzy na tyle rzu­cił:

– Albo – męż­czy­zna te­atral­nie prze­wró­cił oczami – twórcy TS–200 po pro­stu są bandą dzi­kich sa­dy­stów, lu­bią­cych pa­trzeć, jak grupa do­ro­słych i wy­szko­lo­nych męż­czyzn wije się na ziemi z bólu i pła­cze jak dzieci.

– Albo! – po­twier­dził ra­do­śnie John, szcze­rząc zęby w sze­ro­kim uśmie­chu. Tym ra­zem jego od­po­wiedź wy­wo­łała salwę śmie­chu wszyst­kich człon­ków ze­społu.

John Las­si­ter, ma­jor sił obrony Ziemi, wy­szedł z szatni po szyb­kim prysz­nicu po wspól­nych ćwi­cze­niach z jedną z kil­ku­na­stu obec­nie tre­nu­ją­cych dru­żyn. Choć we­dług wszel­kich ofi­cjal­nych me­tryk i stan­dar­dów był bli­sko dzie­więć­dzie­się­cio­let­nim czło­wie­kiem, uro­dzo­nym jesz­cze w po­przed­nim stu­le­ciu, jego trzy­dzie­sto­pa­ro­let­nie ciało wciąż wy­glą­dało młodo. Prze­cią­gnął dło­nią po wil­got­nych wło­sach i od razu skie­ro­wał się do sto­łówki, w któ­rej cze­kać miała na niego El­lie – ko­lejna wie­kowa, choć za­dzi­wia­jąco do­brze trzy­ma­jąca się osoba.

El­lie i John byli wśród pierw­szych lu­dzi, któ­rzy po­nad pół wieku temu na­wią­zali kon­takt z przed­sta­wi­cie­lami ob­cej cy­wi­li­za­cji. A wła­ści­wie dwóch ob­cych cy­wi­li­za­cji, o czym prze­ko­nali się bar­dzo bo­le­śnie już wkrótce po od­kry­ciu in­te­li­gent­nego ży­cia w Ga­lak­tyce. Mieli oka­zję brać udział w klu­czo­wych dla na­wią­za­nia tego kon­taktu wy­da­rze­niach, w tym w nie­uda­nym lą­do­wa­niu po­jazdu ko­smicz­nego na po­wierzchni Księ­życa (a przy oka­zji w jego spek­ta­ku­lar­nej krak­sie), po­goni za kap­sułą mię­dzy­pla­ne­tarną i walce z nie­zrów­no­wa­żo­nym przed­sta­wi­cie­lem zło­wro­giej rasy Sa­ras­sian – El­ra­elem – który pla­no­wał wy­wo­łać nu­kle­arny wy­buch na bie­gu­nie po­łu­dnio­wym. Po za­że­gna­niu pierw­szego po­waż­nego kry­zysu z udzia­łem ob­cych oboje zde­cy­do­wali się, po kon­sul­ta­cji z przy­ja­znymi ludz­ko­ści Pro­ta­go­ni­stami, pod­dać hi­ber­na­cji, aby móc za­cze­kać w dia­pau­zie do mo­mentu, w któ­rym ich uni­kalne umie­jęt­no­ści mo­głyby zo­stać po­now­nie wy­ko­rzy­stane do obrony Ziemi przed ob­cymi. Czas ten nad­szedł po­nad pięć lat temu, gdy Sa­ras­sia­nie nie tylko nie­spo­dzie­wa­nie zna­leźli ko­lebkę ludz­kiej cy­wi­li­za­cji – Zie­mię – ale także zbom­bar­do­wali jej po­wierzch­nię set­kami ato­mo­wych po­ci­sków, nisz­cząc dzie­siątki naj­więk­szych miast i za­bi­ja­jąc lub ra­niąc setki mi­lio­nów ludz­kich ist­nień.

Do wy­wo­ła­nia krót­kiej zimy nu­kle­ar­nej i za­bi­cia w su­mie po­nad dwu­stu mi­lio­nów ni­czego nie­spo­dzie­wa­ją­cych się lu­dzi w naj­więk­szych ziem­skich me­tro­po­liach wy­star­czyło za­le­d­wie kilka mi­nut or­bi­tal­nego ostrzału – do tego prze­pro­wa­dzo­nego przez garść okrę­tów wroga. I jak­kol­wiek ludz­kość zda­wała się nie­przy­go­to­wana do tej nie­rów­nej walki, tak wkrótce po znisz­cze­niu wro­gich stat­ków przez sta­cjo­nu­jącą w po­bliżu ludz­kiego układu pla­ne­tar­nego flotę wo­jenną Pro­ta­go­ni­stów pod­jęto de­cy­zję o od­mro­że­niu wszyst­kich za­hi­ber­no­wa­nych za­so­bów, ja­kie pół wieku wcze­śniej – ze względu na ich uni­kalne ce­chy i umie­jęt­no­ści – pod­dano pro­ce­sowi dia­pauzy.

Gdy tylko John Las­si­ter wszedł na sto­łówkę ofi­cer­ską księ­ży­co­wej bazy, w któ­rej miesz­kał i tre­no­wał, od razu do­strzegł El­lie, po­grą­żoną w lek­tu­rze cze­goś na ta­ble­cie. Głodny po cięż­kim wy­siłku fi­zycz­nym szybko zgar­nął coś z bu­fetu i z tacką wy­pchaną po brzegi ta­le­rzami peł­nymi je­dze­nia skie­ro­wał się do sto­lika, przy któ­rym sie­działa ko­bieta. El­lie ką­tem oka do­strze­gła zbli­ża­ją­cego się do niej ko­man­dosa i przy­wi­tała go sze­ro­kim i cie­płym uśmie­chem.

– Jak po­szło na tre­ningu? Dali wam po­pa­lić czy wresz­cie suk­ces?

– Po­wie­dział­bym, że gdyby zom­bie ist­niały, to wła­śnie pro­wa­dzi­ła­byś roz­mowę z jed­nym z nich.

– Aż tak do­brze? – spy­tała cie­pło.

John usiadł i od razu za­brał się do pa­ła­szo­wa­nia wszyst­kiego, co miał na ta­le­rzu, nie przej­mu­jąc się zbyt­nio wy­da­wa­nymi przez sie­bie od­gło­sami.

– Wiesz, że jesz, jak­byś je­dze­nia przez ty­dzień nie wi­dział? – wy­pa­liła odro­binę za­że­no­wana El­lie. – My­śla­łam, że ofi­ce­ro­wie mają opa­no­wane ta­kie trudne umie­jęt­no­ści, ja­kimi są pod­stawy kul­tury przy stole…

– To prawda, ge­ne­ral­nie mamy to wszystko w ma­łym pa­luszku – od­parł z peł­nymi ustami. – Ale mu­sisz mi wy­ba­czyć, je­stem taki głodny, że zjadł­bym ko­nia z ko­py­tami. Te sy­mu­la­cje po­ty­czek są strasz­li­wie wy­ma­ga­jące. Zdaję so­bie sprawę, że chcą po­rząd­nie przy­go­to­wać wszyst­kich ma­ri­nes do ewen­tu­al­nych mi­sji za li­niami wroga, ale dla­czego ka­pi­tan aku­rat mnie ka­zała wziąć udział w tym za­da­niu, skoro swoją pracę mam wy­ko­ny­wać z cen­trum do­wo­dze­nia, tego na­prawdę nie wiem i nie ro­zu­miem.

– Ka­pi­tan wy­słała cię na to za­da­nie, bo, tech­nicz­nie rzecz bio­rąc, nie wi­dzia­łeś praw­dzi­wej ak­cji od po­nad pół wieku. Odro­bina ru­chu i przy­po­mnie­nia, jak ba­wić się z in­nymi, nie za­szko­dzi ci – zri­po­sto­wała. – Poza tym ka­pi­tan wie, jak bar­dzo bra­kuje ci tego uczu­cia współ­pracy z in­nymi, któ­rego do­świad­czy­łeś w oko­pach. A skoro te­raz je­steś ofi­ce­rem tak­tycz­nym na naj­więk­szym gwiezd­nym okrę­cie ma­ry­narki wo­jen­nej, to je­dy­nym spo­so­bem na to, że­byś kom­plet­nie nie zdzia­dział za kon­solą w wy­god­nym fo­telu w cen­trum do­wo­dze­nia, jest wy­sy­ła­nie cię na te sy­mu­la­cje raz na ja­kiś czas – do­dała żar­to­bli­wie.

– Faj­nie mieć chody u sze­fo­wej. Dba o moją kon­dy­cję i jed­no­cze­śnie za­pew­nia mi same roz­rywki na strzel­nicy! – stwier­dził męż­czy­zna, wy­plu­wa­jąc jed­no­cze­śnie nie­chcący odro­binę prze­żu­wa­nego wła­śnie je­dze­nia.

– John… – wes­tchnęła El­lie, tra­cąc po­woli cier­pli­wość, i spoj­rzała na męż­czy­znę spode łba. Mimo wszystko wciąż nieco ba­wił ją jego nie­chlujny spo­sób po­chła­nia­nia ko­la­cji. – Je­dze­nie ci leci, na li­tość bo­ską. Inni tu są, jaki da­jesz im przy­kład?

– Jacy inni, jak tu sami ofi­ce­ro­wie sie­dzą i nikt na­wet nie pa­trzy w na­szą stronę?

– Bo udają, że tego nie wi­dzą, ale uwierz mi, wszy­scy nas ob­ser­wują.

John pod­niósł na chwilę wzrok znad ta­le­rza, prze­ły­ka­jąc wielki kęs mięsa, i ro­zej­rzał się po sali. Do­strzegł grupki ofi­ce­rów rzu­ca­ją­cych nie­malże nie­zau­wa­żalne, ukrad­kowe spoj­rze­nia w ich kie­runku. Kiedy tylko po­czuł się tro­chę nie­swojo, a po­czuł się tak mo­men­tal­nie, za­ró­żo­wił się na twa­rzy i zwol­nił prze­żu­wa­nie.

– Od razu le­piej – po­chwa­liła El­lie, po­kle­pu­jąc go po dłoni. – Tak jak mo­jego męża w domu uczy­łam, brawo.

– Tak jest, pani ka­pi­tan… – John pu­ścił oko do ko­biety, lekko przy tym sa­lu­tu­jąc, ale tak, by po­stronni świad­ko­wie tego nie za­uwa­żyli. – Pa­mię­tasz jesz­cze, jak się po­zna­li­śmy?

– Jakże mo­gła­bym za­po­mnieć! Nie­czę­sto fa­cet na pierw­szym spo­tka­niu strzela do mnie z broni pal­nej w za­mknię­tej prze­strzeni – od­parła z uśmie­chem, wra­ca­jąc do tych wspo­mnień.

– I kto by po­my­ślał, że le­d­wie sześć­dzie­siąt lat upły­nęło od tego mo­mentu, a to ja te­raz mu­szę sa­lu­to­wać to­bie i speł­niać wszyst­kie twoje za­chcianki.

– Wszyst­kie…? – za­py­tała za­lot­nie El­lie, spra­wia­jąc, że John lekko się zmie­szał.

Burz­liwe wy­da­rze­nia z ich wspól­nej prze­szło­ści – za­równo te ma­jące miej­sce na po­wierzchni Księ­życa, jak i te roz­gry­wa­jące się głę­boko pod po­wierzch­nią Ziemi, w taj­nym, sta­ro­żyt­nym kom­plek­sie ob­cych – zbli­żyły ich do sie­bie. Uczu­cie mię­dzy nimi w ciągu kil­ku­na­stu mie­sięcy roz­wi­nęło się na tyle, że za­nim jesz­cze pod­dali się hi­ber­na­cji, po­sta­no­wili się po­brać i wspól­nie – na do­bre i na złe – nieść brze­mię obrony Ziemi przed Sa­ras­sia­nami, gdy tylko po­moc bę­dzie po­trzebna.

Te­raz też ra­zem słu­żyli na Wen­de­cie – pierw­szym ludz­kim gwiezd­nym okrę­cie wo­jen­nym, który wy­szedł ze stoczni or­bi­tal­nej rap­tem kilka dni temu i wła­śnie prze­cho­dził ostat­nie przy­go­to­wa­nia przed roz­po­czę­ciem służby w roli statku fla­go­wego dla po­wsta­ją­cej floty. Ta osta­tecz­nie skła­dać się miała co naj­mniej z kil­ku­set okrę­tów róż­nych klas i roz­mia­rów, ale do za­koń­cze­nia prac nad jej bu­dową, a co do­piero do prze­szko­le­nia wy­star­cza­ją­cej do jej ob­sa­dze­nia od­po­wied­niej ka­dry, było wciąż jesz­cze da­lej niż bli­żej. Za­nim tempo pro­duk­cji no­wych jed­no­stek bę­dzie w sta­nie spro­stać wy­mo­gom tak in­ten­syw­nej roz­bu­dowy sys­te­mów i sił obron­nych ko­lebki ludz­kiej cy­wi­li­za­cji, upłyną jesz­cze za­pewne całe lata, i to mimo wspo­ma­ga­nia re­wo­lu­cyjną tech­no­lo­gią stocz­niową Pro­ta­go­ni­stów. Wkrótce miały zo­stać zbu­do­wane ko­lejne doki stoczni or­bi­tal­nej. W pla­nach było także stwo­rze­nie dwóch do­dat­ko­wych in­sta­la­cji, zdol­nych do pro­duk­cji co naj­mniej czter­dzie­stu okrę­tów rocz­nie każda, na or­bi­tach Księ­życa i Marsa, a także przy­naj­mniej jed­nej w ukła­dzie Ep­si­lon Eri­dani, w któ­rym po­wstała i roz­ra­stała się w eks­cy­tu­ją­cym tem­pie pierw­sza ludzka ko­lo­nia poza Ukła­dem Sło­necz­nym.

Od od­kry­cia Gai – księ­życa Ep­si­lon Eri­dani 5, ga­zo­wego ol­brzyma, na któ­rego na­tra­fił Ju­lius Co­usteau pod­czas lotu pierw­szego ludz­kiego mię­dzy­gwiezd­nego okrętu – Od­krywcy – upły­nęło za­le­d­wie kilka lat. Jed­nak z po­mocą ob­cych przy­ja­ciół i ich stat­ków udało się roz­po­cząć bły­ska­wiczny pro­ces bu­dowy za­cząt­ków przy­szłych miast i in­sta­la­cji woj­sko­wych. Setki ty­sięcy lu­dzi już re­lo­ko­wało się na tę nową, dzie­wi­czą pla­netę, z na­dzieją na lep­szą przy­szłość, a jed­no­cze­śnie z chę­cią bu­dowy cze­goś nie tylko no­wego, ale także cze­goś, co da im sa­mym oraz tym, któ­rzy po­zo­stali na Ziemi, na­dzieję. Na to, że je­śli Sa­ras­sia­nie wrócą na ro­dzimą pla­netę czło­wieka z więk­szymi si­łami, to ludz­kość w naj­gor­szym sce­na­riu­szu nie znik­nie i prze­trwa tu. A je­śli wszystko pój­dzie zgod­nie z pla­nami uło­żo­nymi wspól­nie z Pro­ta­go­ni­stami już po­nad sześć­dzie­siąt lat temu, Gaja nie tylko sta­nie się „za­pa­sową” pla­netą dla ca­łej ludz­ko­ści, ale i ważną fa­bryką ko­lej­nych okrę­tów wo­jen­nych. Dzięki obec­no­ści po­tęż­nego pasa bo­ga­tych w naj­po­trzeb­niej­sze pier­wiastki aste­roid, który znaj­do­wał się w tym ukła­dzie względ­nie nie­da­leko Gai, lo­ka­li­za­cja ta oka­zała się wy­ma­rzo­nym miej­scem do roz­po­czę­cia za­kro­jo­nych na sze­roką skalę dzia­łań w tym za­kre­sie.

– A wiesz, że do dzi­siaj mi nie po­wie­dzia­łaś, jak do­szło do tego, że oboje mamy przy­dział na ten sam okręt, ani w jaki spo­sób zo­sta­łaś moim prze­ło­żo­nym? – za­py­tał w pew­nym mo­men­cie John. – Zgod­nie z prze­pi­sami mał­żon­ko­wie, a na­wet po pro­stu osoby ro­man­tycz­nie ze sobą zwią­zane, nie mogą słu­żyć na tej sa­mej jed­no­stce. Za­sady ta­kie obo­wią­zują wła­ści­wie od po­nad wieku i nie sły­sza­łem jesz­cze o od­stęp­stwach od tej re­guły – za­uwa­żył.

– Cóż, nie chcę za­brzmieć nie­skrom­nie, ale… nie je­ste­śmy do końca zwy­czaj­nymi ludźmi, pa­mię­tasz? Ja mam gen, dzięki któ­remu mogę ko­rzy­stać bez­pro­ble­mowo z ob­cej tech­no­lo­gii, wła­ści­wie ura­to­wa­łam świat przed nu­kle­ar­nym ho­lo­kau­stem. A ty… No cóż… – El­lie za­wie­siła na chwilę głos.

– Hej! – za­opo­no­wał osten­ta­cyj­nie ura­żony męż­czy­zna.

– Żar­tuję prze­cież! Wia­domo, że jako świetny ko­man­dos i jedna z bar­dzo nie­wielu osób, która wi­działa ob­cego ro­bota bo­jo­wego w ak­cji, mia­łeś ogromny wkład w to wszystko, co udało się zro­bić w ra­mach przy­go­to­wań do tej wojny. To wszystko wciąż ma jesz­cze nie­małe prze­ło­że­nie na to, co nam wolno.

– I chyba nie prze­szka­dzają zna­jo­mo­ści na sa­mej gó­rze, co? – za­żar­to­wał John, ma­jąc na my­śli za­równo Ju­liusa Co­usteau, który dzięki za­sto­so­wa­niu spe­cjal­nej, prze­dłu­ża­ją­cej ży­cie te­ra­pii Pro­ta­go­ni­stów wciąż zna­komi­cie się trzy­mał i uczest­ni­czył ak­tyw­nie w przy­go­to­wa­niach do obrony Ziemi, jak i Cas­san­drę Yeager, dłu­go­let­nią dy­rek­tor taj­nego księ­ży­co­wego ośrodka, a także osobę, którą El­lie da­rzyła wiel­kim za­ufa­niem i przy­jaź­nią.

– Nie – ro­ze­śmiała się ko­bieta. – W naj­mniej­szym stop­niu.

Po ko­lej­nych mi­nu­tach spę­dzo­nych na sto­łówce oboje odro­binę bar­dziej wy­po­częci, a John do­dat­kowo syty – bo zjadł ab­so­lut­nie wszystko, co tylko udało mu się wci­snąć na ta­lerz – prze­szli w swo­jej roz­mo­wie do bar­dziej przy­ziem­nych, bie­żą­cych spraw. Zwią­zane były one głów­nie z po­stę­pem przy­go­to­wa­nia nie tylko floty obron­nej, ale także for­ty­fi­ka­cji, które w bar­dzo in­ten­syw­nym tem­pie pro­jek­to­wano i bu­do­wano wo­kół każ­dego za­miesz­ka­łego przez czło­wieka globu. Zresztą nie tylko przy ludz­kich pla­ne­tach, księ­ży­cach czy in­sta­la­cjach liczba obiek­tów obron­nych ro­sła w za­stra­sza­ją­cym tem­pie. Pro­ta­go­ni­ści, mimo iż ofi­cjal­nie o tym wiele nie ­mó­wili, rów­nież na po­tęgę zbro­ili swoje światy. Nikt nie chciał zo­stać za­stany z ręką w noc­niku pod­czas ko­lej­nej, być może nie­za­po­wie­dzia­nej wi­zyty Sa­ras­sian w tym re­jo­nie Ga­lak­tyki.

John wy­pił spory łyk soku owo­co­wego i wes­tchnął. Spoj­rzał El­lie pro­sto w oczy już z bar­dziej po­ważną miną i za­py­tał:

– A jak po­stępy w bu­do­wie in­sta­la­cji obron­nych na or­bi­cie? Na­dal wszystko idzie zgod­nie z pla­nem? Czy może pod­czas ostat­niej roz­mowy z ad­mi­ra­łem Kane’em i Au­rorą udało się usta­lić coś no­wego?

Ką­ciki oczu i ust El­lie odro­binę się unio­sły w re­ak­cji na to py­ta­nie, a na jej twa­rzy po­ja­wił się za­rys uśmie­chu.

– Tak, jest wiele do­brych wia­do­mo­ści. Wła­ści­wie chyba tylko ta­kie. Prace wrą. Poza flotą, która po­wstaje na Księ­życu, a na póź­niej­szym eta­pie na or­bi­cie, pra­wie wszyst­kie ziem­skie fa­bryki pro­du­kują sa­te­lity obronne. A przy­naj­mniej te fa­bryki, któ­rych nie znisz­czyli Sa­ras­sia­nie i które nie wy­twa­rzają pro­duk­tów nie­zbęd­nych dla cy­wil­nej po­pu­laji. No i te wy­bu­do­wane spe­cjal­nie na na­sze mi­li­tarne po­trzeby. Wszystko po­wstaje w naj­now­szej tech­no­lo­gii i we współ­pracy z na­szymi przy­ja­ciółmi.

– Opłaca się mieć ta­kich przy­ja­ciół – za­żar­to­wał ma­jor, ła­piąc El­lie de­li­kat­nie za dłoń. – Bę­dziemy go­towi na czas?

– Cóż, tu­taj trudno wy­ro­ko­wać – za­wa­hała się ko­bieta. – Wła­ści­wie nie wiemy z całą pew­no­ścią, czy w ogóle kto­kol­wiek tu­taj do­trze i nam po­now­nie po­waż­nie za­grozi…

– Po to wła­śnie te wszyst­kie mi­sje zwia­dow­cze w od­le­głe za­kątki są­siedz­twa Sa­ras­sian, prawda?

– Tak – od­po­wie­działa krótko El­lie. – Ale sam wiesz, że ko­smos jest ogromny i za­nim zwia­dowcy znajdą gra­nice ukła­dów Sa­ras­sian, może być już za późno. Albo mogą przy­pad­kiem na­tra­fić na samo cen­trum ich te­ry­to­rium i ni­gdy nie usły­szymy o nich po­now­nie – do­dała z po­sępną miną. – Po pro­stu nie wiemy, czy bę­dziemy mieć wy­star­cza­jąco dużo czasu na przy­go­to­wa­nia. Ale… – Za­wa­hała się na chwilę. – Je­śli Sa­ras­sia­nie da­dzą nam jesz­cze trzy lata… może odro­binę mniej, to to, co tu za­staną, z pew­no­ścią za­sko­czy na­wet ich. Pla­no­wane są dzie­siątki ty­sięcy la­se­ro­wych sa­te­li­tów obron­nych, kilka więk­szych or­bi­tal­nych sta­cji bo­jo­wych, każda wy­po­sa­żona co naj­mniej w cztery ta­kie re­ak­tory jak te na Wen­de­cie i całe mnó­stwo uzbro­je­nia. Do tego re­dun­dantne emi­tery naj­now­szych tarcz trój­fa­zo­wych. To będą praw­dziwe for­tece. No i jesz­cze kilka nie­spo­dzia­nek, tak na wszelki wy­pa­dek – do­dała, mru­żąc oczy. – Bę­dziemy wtedy go­towi nie tylko do sta­wie­nia im czoła, ale także do obrony naj­więk­szych sku­pisk na­szej po­pu­la­cji przed do­wol­nych roz­mia­rów si­łami.

– Trzy lata?! My­śla­łem, że Sa­ras­sia­nie nie dys­po­nują tak szyb­kimi na­pę­dami mię­dzy­gwiezd­nymi. Ostat­nim ra­zem droga do nas za­jęła im… pra­wie pięć­dzie­siąt lat? – wy­pa­lił za­sko­czony John odro­binę gło­śniej i ży­wiej, ani­żeli pier­wot­nie pla­no­wał, spra­wia­jąc, że kilka głów ob­ró­ciło się w kie­runku zaj­mo­wa­nego przez nich sto­lika.

– Au­rora roz­ma­wiała na ten te­mat ze swo­imi na­ukow­cami i jest prze­ko­nana, że Sa­ras­sia­nie pra­cują nad lep­szą tech­no­lo­gią. Te­raz, kiedy wie­dzą, że w na­szym za­kątku Ga­lak­tyki ktoś sku­tecz­nie po­sta­wił się ich trzem nisz­czy­cie­lom, będą chcieli szybko tu wró­cić i do­koń­czyć dzieła – wy­ja­śniła El­lie. – Na­ukowcy Pro­ta­go­ni­stów są wła­ści­wie pewni, że do­pra­co­wa­nie na­pędu sa­ras­siań­skich okrę­tów to kwe­stia nie­wiel­kich zmian pro­jek­to­wych. Dla­czego Sa­ras­sia­nie nie po­pra­wili tej tech­no­lo­gii wcze­śniej? Tego nikt nie ro­zu­mie, tym bar­dziej że Sa­ras­sia­nie na swoim eta­pie roz­woju z pew­no­ścią są w sta­nie so­bie z tym za­gad­nie­niem szybko po­ra­dzić – do­dała za­my­ślona.

– Są­dzi­łem, że do ko­lej­nego spo­tka­nia z tymi po­two­rami doj­dzie już na ich te­ry­to­rium, a przy­go­to­wa­nia in­sta­la­cji obron­nych u nas to tylko for­mal­ność. Wiesz… Tak na wszelki wy­pa­dek.

– Ale tak wła­śnie jest! – od­po­wie­działa ko­bieta bar­dziej en­tu­zja­stycz­nie, uśmie­cha­jąc się po­now­nie. – Taki jest plan. My­ślisz, że po co po­wstała Wen­deta? Obrona Ziemi to plan awa­ryjny, ale nie mo­żemy dać się po­now­nie za­sko­czyć tak jak ostat­nio… Do­brze, że nie mu­sia­łam oglą­dać ca­łego tego znisz­cze­nia na wła­sne oczy. – El­lie ob­ru­szyła się de­li­kat­nie na samą myśl o nu­kle­ar­nym bom­bar­do­wa­niu po­wierzchni Ziemi sprzed kilku lat.

– No do­bra… – za­czął John, ale prze­rwał i za­krył na chwilę usta dło­nią, tłu­miąc ziew­nię­cie. – Czyli te­raz damy radę. I na tym skończmy, bo pa­dam. – Uśmiech­nął się cie­pło, po czym wstał od stołu, wy­cią­ga­jąc jed­no­cze­śnie dłoń do żony.

– Chodźmy spać. Wiem, że gdy­byś tylko mo­gła, to na­dal sie­dzia­ła­byś z tym swoim ta­ble­tem i prze­glą­dała ko­lejne strony ze­sta­wień ma­te­ria­ło­wych i gra­fi­ków, ale ju­tro czeka nas pra­co­wity dzień. Z tego, co pa­mię­tam – uśmiech­nął się do niej szel­mow­sko – pani ka­pi­tan El­lie John­son-Las­si­ter wspo­mi­nała coś o po­budce z sa­mego rana.

Ko­bieta uśmiech­nęła się cie­pło i ski­nęła głową. Fak­tycz­nie na­de­szła już pora, by udać się na spo­czy­nek do wspól­nej ka­juty ofi­cer­skiej, którą przy­dzie­lono im na czas przy­go­to­wań Wen­dety do pierw­szego lotu szkole­nio­wego. Miał on się od­być już za kilka dni. Wszyst­kie prace przy­go­to­waw­cze były obec­nie już na fi­ni­szu.

El­lie ujęła dłoń Johna, po czym zwró­ciła się do niego, zie­wa­jąc te­atral­nie:

– Ten je­den raz, ma­jo­rze, uznam pana au­to­ry­tet i nie będę pro­te­sto­wać. Do łóżka, marsz!ROZDZIAŁ 3

Ma­rie! – za­wo­łał męż­czy­zna ubrany w ciemny mun­dur bez in­sy­gniów, pod­bie­ga­jąc z sze­ro­kim uśmie­chem do atrak­cyj­nej, około trzy­dzie­sto­let­niej ko­biety. – Tu je­steś! – Za­trzy­mał się z wy­raźną ulgą, wy­pusz­cza­jąc po­wie­trze z klatki pier­sio­wej tak, jak gdyby wła­śnie prze­biegł pół­ma­ra­ton. Gdy po upły­wie kilku se­kund udało mu się nieco uspo­koić od­dech, do­dał tro­chę ura­żony: – Wszę­dzie cię szu­ka­łem. Mie­li­śmy się nie roz­dzie­lać… Obie­ca­łaś, że nie bę­dziesz się sama od­da­lać ode mnie w tym miej­scu. Gdyby tylko Ju­lius do­wie­dział się, że stra­ci­łem cię choćby na mo­ment z oczu, po­sta­wiłby mnie przed są­dem woj­sko­wym za nie­sub­or­dy­na­cję!

– Oj, ale ja nie po­szłam ni­g­dzie da­leko. Cały czas je­stem w za­sięgu ko­mu­ni­ka­to­rów – żach­nęła się ko­bieta, nie­malże te­atral­nie ura­żona oskar­że­niem. Po chwili jed­nak na jej twa­rzy po­ja­wił się za­wa­diacki uśmiech i do­dała: – Ale nie po­wiem, miło wie­dzieć, że mój dzia­dek tak bar­dzo dba o moje bez­pie­czeń­stwo, że byłby skłonny wsa­dzić do kar­ceru jed­nego ze swo­ich naj­lep­szych ofi­ce­rów za taką bła­hostkę.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: