O Chinach - ebook
O Chinach - ebook
Chiny: cywilizacja trwającą nieprzerwanie od tysiącleci, więź ze starożytną przeszłością, klasyczne zasady strategii i polityki. Stany Zjednoczone: nieco ponad dwieście lat państwowości, liberalizm, interwencjonizm. Ale dziś to dwa największe mocarstwa, od których zależy polityka całego świata.
W przeszłości „świat chiński” i „świat zachodni” stykały się rzadko. Dziś technologia i zależności ekonomiczne wymuszają stały kontakt, ale rodzą też paradoks - choć coraz więcej jest możliwości współpracy, wzrasta też ryzyko konfliktu.
Henry Kissinger, który przez lata był jednym z architektów amerykańskiej polityki zagranicznej oraz głównym graczem w zakulisowych rozgrywkach dyplomatycznych, opisuje przeszłą i teraźniejszą politykę kraju, którego wpływ na losy całego globu — w tym także Stanów Zjednoczonych — z roku na rok staje się coraz większy.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7536-718-8 |
Rozmiar pliku: | 4,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niemal dokładnie czterdzieści lat temu prezydent Richard Nixon powierzył mi zaszczytną misję, wysyłając mnie do Pekinu w celu odnowienia stosunków z krajem niezwykle istotnym dla dziejów Azji, z którym Ameryka nie utrzymywała kontaktów na wysokim szczeblu od przeszło dwudziestu lat. Otwarcie się Ameryki spowodowane było pragnieniem roztoczenia przed naszym narodem wizji pokoju, która przyćmiłaby trudy wojny w Wietnamie i złowrogie perspektywy zimnej wojny. Chiny, choć teoretycznie pozostawały sojusznikiem Związku Sowieckiego, szukały pola manewru, by móc oprzeć się atakowi, którym groziła Moskwa.
W tym czasie byłem w Chinach ponad pięćdziesiąt razy. Tak jak wielu innych odwiedzających ten kraj w ciągu stuleci podziwiam chiński naród – jego wytrzymałość, wyrafinowanie, poczucie więzi rodzinnych i kulturę. Zarazem jednak przez całe życie zajmuje mnie sprawa budowania pokoju, przede wszystkim z amerykańskiej perspektywy. Mam to szczęście, że mogłem się zajmować tymi dwoma zagadnieniami równocześnie jako urzędnik administracji państwowej, pośrednik i naukowiec.
Niniejsza książka jest opartą po części na rozmowach z chińskimi przywódcami próbą wyjaśnienia sposobu myślenia Chińczyków w kwestii pokoju, wojny i porządku międzynarodowego oraz ich stosunku do bardziej pragmatycznej, skoncentrowanej na konkretnych problemach postawy Amerykanów. Różnice historii i kultur prowadzą czasem do odmiennych wniosków. Nie zawsze zgadzam się z chińskim punktem widzenia, podobnie jak nie każdy czytelnik będzie się z nim zgadzał. Trzeba jednak ów punkt widzenia zrozumieć, ponieważ Chiny zaczęły odgrywać ogromną rolę w świecie XXI wieku.
Od czasu mojej pierwszej wizyty Chiny stały się potęgą gospodarczą i w dużej mierze uczestniczą w kształtowaniu globalnego porządku politycznego. Stany Zjednoczone zwyciężyły w zimnej wojnie. Wzajemne stosunki między Chinami a Ameryką stały się ważnym czynnikiem w dążeniu do światowego pokoju i globalnego dobrobytu.
Ośmiu amerykańskich prezydentów i cztery pokolenia chińskich przywódców prowadziły tę delikatną relację w zdumiewająco spójny sposób, biorąc pod uwagę różne punkty wyjścia. Obie strony nie pozwoliły, by historyczne obciążenia albo różne koncepcje porządku wewnętrznego zaburzyły wzajemne stosunki, zasadniczo oparte na współpracy.
Nie było to łatwe zadanie, ponieważ obydwa społeczeństwa są przekonane, że wartości, którymi się kierują, są wyjątkowe. Amerykańskie poczucie wyjątkowości ma zabarwienie misyjne – Stany Zjednoczone czują się w obowiązku szerzyć swoje wartości w każdym zakątku świata. Chińskie poczucie wyjątkowości wiąże się z kulturą. Chiny nie nawracają, nie twierdzą, że ich instytucje społeczne sprawdzą się poza chińskimi granicami. Odziedziczyły jednak tradycję Państwa Środka, które klasyfikowało wszystkie pozostałe państwa na różnych poziomach trybutarności, zależnie od ich powiązań z chińskimi instytucjami kulturalnymi i politycznymi – innymi słowy, tradycję kulturowego uniwersalizmu.
Książka ta skupia się przede wszystkim na kontaktach chińskich i amerykańskich przywódców od czasu proklamowania w 1949 roku Chińskiej Republiki Ludowej. Jako pracownik administracji rządowej, a także później, utrwalałem swoje rozmowy z czterema pokoleniami chińskich przywódców – to z nich przede wszystkim korzystałem, pisząc tę książkę.
Nie mogłaby ona powstać bez pełnych oddania i znających się na rzeczy kolegów i przyjaciół, którzy nie odmówili mi pomocy.
Niezastąpiony był Schuyler Schouten. Zwróciłem na niego uwagę osiem lat temu, gdy profesor John Gaddis z Yale przedstawił mi go jako jednego ze swoich najzdolniejszych studentów. Kiedy zaczynałem ten projekt, poprosiłem, by wziął dwa miesiące urlopu w firmie prawniczej, w której pracował. Zrobił to, a projekt pochłonął go do tego stopnia, że doprowadził go do końca rok później. Schuyler był odpowiedzialny za większość podstawowych badań. Pomagał w tłumaczeniu chińskich tekstów, a także w zgłębianiu znaczeń tekstów bardziej wyrafinowanych. Był niezmordowany w trakcie prac redakcyjnych i korekt. Nigdy nie miałem lepszego asystenta, a rzadko trafiali się równie dobrzy.
Miałem to szczęście, że przez dziesięć lat towarzyszyła mi w moich różnorodnych zajęciach Stephanie Junger-Moat. Była tym, kim w drużynie baseballowej jest zawodnik potrafiący grać na różnych pozycjach. Zdobywała informacje, redagowała i kontaktowała się z wydawcą. Sprawdziła wszystkie przypisy. Koordynowała przepisywanie i nie wahała się sama do niego włączyć, kiedy termin był blisko. Prócz wszystkich tych zasług trzeba wspomnieć także o jej uroku i zdolnościach dyplomatycznych.
Harry Evans trzydzieści lat temu zredagował White House Years. Ze względu na naszą przyjaźń zgodził się przeczytać cały rękopis. Udzielił mi licznych i mądrych rad w sprawach redakcyjnych i kompozycyjnych.
Theresa Amantea i Jody Williams przepisały rękopis wiele razy, poświęcając wieczory i weekendy, by dotrzymać terminów. Ich radosne usposobienie, skuteczność i bystre oko w tropieniu szczegółów były niezastąpione.
Stapleton Roy, były ambasador w Chinach i wybitny ich znawca; Winston Lord, mój współpracownik w czasie otwierania się Ameryki na Chiny, a później ambasador w tym kraju; i wreszcie Dick Viets, mój literacki egzekutor, przeczytali parę rozdziałów i wnikliwie je skomentowali. Jon Vanden Heuvel dostarczył materiału do kilku rozdziałów.
Współpraca z Penguin Press stanowiła przyjemne doświadczenie. Ann Godoff była zawsze do naszej dyspozycji, zawsze pełna zrozumienia, zawsze miła i zabawna. Bruce Giffords, Noirin Lucas i Tory Klose profesjonalnie pokierowali procesem wydawniczym. Fred Chase zredagował rękopis pieczołowicie i ze znawstwem. Laura Stickney była redaktorem prowadzącym. Choć tak młoda, że mogłaby być moją wnuczką, nie była onieśmielona osobą autora. Obiekcje wobec moich poglądów politycznych potrafiła schować na tyle głęboko, że z przyjemnością czytałem jej niekiedy cięte, a zawsze pełne przenikliwości komentarze na marginesach rękopisu. Była niezmordowana, uważna i niezwykle pomocna.
Wszystkim tym osobom jestem niezmiernie wdzięczny.
Dokumenty rządowe, z których korzystałem, zostały odtajnione jakiś czas temu. Chciałbym podziękować przede wszystkim kierownictwu projektu Cold War International History Project realizowanego przez organizację Woodrow Wilson International Centre for Scholars za zgodę na wykorzystanie obszernych fragmentów z ich archiwum odtajnionych rosyjskich i chińskich dokumentów. Biblioteka imienia Jimmy’ego Cartera udostępniła wiele transkrypcji rozmów prowadzonych podczas spotkań z chińskimi przywódcami z czasów jego prezydentury, również Biblioteka imienia Ronalda Reagana użyczyła wielu przydatnych dokumentów.
Nie trzeba więc dodawać, że za wszystkie niedociągnięcia w tej książce wina spada na mnie.
Jak zawsze przez ponad pół wieku moja żona Nancy ofiarowała mi swoje moralne i intelektualne wsparcie wśród samotności, którą pisarze (a w każdym razie ten pisarz) otaczają się podczas pisania. Przeczytała większość rozdziałów i poczyniła wiele ważnych sugestii.
Książkę zadedykowałem Anette i Oscarowi de la Rentom. Zacząłem ją pisać w ich domu w Punta Cana i tam ją skończyłem. Ich gościnność to tylko jeden z wielu aspektów przyjaźni, która przydaje mojemu życiu radości i pełni.
Henry A. Kissinger
Nowy Jork, styczeń 2011Prolog
W październiku 1962 roku rewolucyjny przywódca Chin Mao Zedong zwołał najwyższych dowódców wojskowych i przywódców politycznych na spotkanie w Pekinie. Ponad trzy tysiące kilometrów dalej na zachód, w niedostępnym i słabo zaludnionym zakątku Himalajów, chińskie i indyjskie wojska starły się w walce o sporną granicę. Konflikt był wynikiem przyjęcia różnych wersji historii: Indie rościły sobie pretensje do granic wyznaczonych przez Brytyjczyków, Chiny – do granic dawnego cesarstwa. Indie założyły posterunki tuż przy linii, którą uznały za graniczną. Chiny otoczyły indyjskie pozycje. Próby negocjacji spełzły na niczym.
Mao postanowił przerwać impas. Sięgnął do klasycznej chińskiej tradycji, którą zasadniczo pragnął wyrugować. Chiny i Indie – powiedział swoim dowódcom – stoczyły przedtem „półtorej wojny”. Pekin mógł wyciągnąć z każdej z nich wnioski operacyjne. Pierwsza rozegrała się ponad tysiąc trzysta lat wcześniej, za panowania dynastii Tang (618–907), kiedy Chiny wysłały swoje oddziały do królestwa Indii przeciwko nieprawemu i agresywnemu rywalowi. Po chińskiej interwencji oba kraje przez całe stulecia prowadziły ożywioną wymianę handlową i religijną. Wniosek płynący z tej starożytnej kampanii był, zdaniem Mao, taki, że Chiny i Indie nie są skazane na wieczną wrogość. Mogą znów cieszyć się długim pokojem, ale by się tak stało, Chiny muszą użyć siły, by z powrotem posadzić Indie przy stole negocjacyjnym. „Połowa wojny”, którą Mao miał na myśli, rozegrała się siedemset lat później, kiedy mongolski władca Timur najechał Delhi. (Mao uważał, że skoro Mongolia i Chiny były częściami jednej politycznej całości, było to pół wojny). Timur odniósł znaczące zwycięstwo, ale jego żołnierze zabili w Indiach ponad sto tysięcy jeńców. Tym razem Mao wzywał chińskie oddziały do „powściągliwości i przestrzegania zasad”¹.
Nie wydaje się, by ktoś ze słuchaczy Mao – przywódców Komunistycznej Partii Chin stojącej na czele rewolucyjnych „Nowych Chin”, mających przemienić międzynarodowy porządek i znieść feudalną przeszłość Państwa Środka – zakwestionował związek tych dawnych precedensów z aktualnymi problemami. Atak zaplanowano zgodnie z wytycznymi Mao. Kilka tygodni później ofensywa przebiegła dokładnie według jego opisu: Chiny zadały nagły, miażdżący cios, a następnie wycofały się na poprzednie stanowiska, posuwając się nawet do oddania indyjskim żołnierzom zdobytej broni.
W każdym innym kraju byłoby nie do pomyślenia, żeby nowoczesny przywódca rozpoczął duże przedsięwzięcie o narodowej skali, odwołując się do strategicznych zasad rządzących wydarzeniami sprzed tysiąca lat; tym bardziej, by jego współpracownicy wychwycili aluzję. Chiny są jednak wyjątkowe. Żaden inny kraj nie może się poszczycić tak dawną i nieprzerwaną cywilizacją ani tak bliskimi związkami ze swoją starożytną przeszłością oraz klasycznymi zasadami strategicznymi i politycznymi.
Inne społeczeństwa, w tym Stany Zjednoczone, uważają, że ich wartości i instytucje są uniwersalne. Żadne jednak nie może dorównać Chinom w ich przekonaniu – i zdolności przekonywania sąsiadów – o własnej wyjątkowej roli w świecie przez tak długi czas i pomimo tak wielu zmiennych kolei losu. Od wyłonienia się Chin jako zjednoczonego państwa w III wieku p.n.e. do upadku dynastii Qing w 1912 roku Chiny stanowiły centrum wschodnioazjatyckiego systemu międzynarodowego, zdumiewająco trwałego. Chińskiego cesarza uważano (również w większości sąsiednich państw) za najwyższego w uniwersalnej politycznej hierarchii, a władcy pozostałych państw teoretycznie byli mu podlegli jako wasale. Chiński język, kultura i instytucje polityczne były probierzem cywilizacji, tak że nawet regionalni rywale i zagraniczni zdobywcy przyjmowali je (w różnym stopniu) jako potwierdzenie swoich uprawnień (często był to pierwszy krok do wchłonięcia ich przez Chiny).
Tradycyjna kosmologia przetrwała katastrofy i kilkusetletnie okresy politycznego rozkładu. Nawet gdy Chiny były słabe albo podzielone, ich centralność była probierzem prawomocności władzy w regionie. Pragnący objąć nad nimi rządy, zarówno Chińczycy, jak i cudzoziemcy, walczyli, by zjednoczyć kraj lub go podbić, a potem panowali w chińskiej stolicy, nie podważając tezy, że jest ona centrum świata. Podczas gdy inne kraje nazywano od zamieszkujących je grup etnicznych albo cech geograficznych, Chiny nazywały się Zhongguo – Królestwem albo Państwem Środka². Każda próba zrozumienia chińskiej dyplomacji w XX wieku albo roli Chin w XXI stuleciu musi się rozpocząć – nawet kosztem pewnych potencjalnych uproszczeń – od poznania ogólnych zarysów ich tradycyjnego kontekstu.