- W empik go
O chwili obecnej - ebook
O chwili obecnej - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 274 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piotra Wartę.
(Przedruk z "Kraju").
Petersburg.
Skład Główny Księgarni K. Grendyszyńskiego
1898.
Дозволено Цензурою С.- Петербургь, 18 ноября 1897 г.
Drukarnia Trenke i Fusnot, Maksymiljanowski zaułek No 13.
Sa czasy, w których trudno żądać szczęścia
na wagę, na jaką w innych, spokojniejszych czasach
mieć je można. Dość, gdy ma się początek jakowyś,
który rozszerzać trzeba stosownem użyciem,
jak blaszkę złota, która biciem
nieskończenie rozciągnąć się daje.
Opinja u nas po niewczasie zwraca się do rzeczy,
za jej sprawą podkopanych. W takiej opinji
każą nam, na wzór starych egipcjan,
czcić krokodyla, który zjada mięso,
a nad kośćmi płacze.
Al. Wielopolski. 1835.
Sa chwile w dziejach, które trzeba chwytać
w lot – jak szczęście.
Wł. Spasowicz, 1877 .
Warszawa, w listopadzie 1897.
Nieliczną, ale niezmiernie charakterystyczną grupę stanowią w Warszawie ludzie z duszą szlachetną, ale chorobliwie wrażliwą, gotowi do wielkich poświęceń, ale nie znoszący małych trudności i przeszkód, miotający się od jednej ostateczności do drugiej: od najbardziej różowych nadziei, do najczarniejszej rozpaczy. Taki działacz wymaga wyjątkowych dla działania warunków: sytuacyj dramatycznych, huku wystrzałów na wiwat czy na śmierć, – w życiu powszedniem jest chwiejnym i bezradnym. "Gdyby to życie było poematem", gdyby było pole do czynów nadzwyczajnych, ludzie tacy może okryliby się sławą i natchnęli powieściopisarzów i poetów, ale w zwykłych warunkach twardej i niewdzięcznej pracy, kiedy potrzeba równowagi i spokoju, są kulą u nogi. Sami przechodząc przez wszystkie katusze zwątpienia – zwątpieniem zarażają innych, wprowadzają zamęt i rozprzężenie we własnem stronnictwie.
Jednego z takich wrażliwców widziałem w ogniu akcji sierpniowej. Krzątał się energicznie około zbierania składek, brał czynny udział w organizacji przyjęcia. Na raucie w Zamku był nadzwyczaj ożywiony, cały pod wrażeniem słowo "zaufaniu", które poczytywał za maksimum tego, czego w danych warunkach oczekiwać było można. Mówił, że się stała rzecz wielka: roztajały lody, zawiązał się stosunek serdeczny między narodem a Monarchą, ale, że praktycznych rezultatów tego historycznego momentu nie odrazu będzie można oczekiwać… Może to nawet i lepiej – dodawał – najważniejsze reformy muszą się odbywać na powolnej drodze prawodawczej, pośpiechby im szkodził.
Rozumiał dobrze, iż po akcji przyjdzie reakcja, czyli po dzisiejszem uniesieniu musi nastąpić jutro odmienne, w którem przemagającą nutą będzie zniechęcenie, że się odezwą urażone ambicje, przytłumione nałogi, i odmienne poglądy. Ale to wszystko – mówił – na usposobienie nasze, na poglądy, na prasę wpływać nie powinno; skoro wszystko przetrwamy – zwyciężymy.
Widziałem go w kilka dni potem. Był nie do poznania, jak po ciężkiej chorobie. Ze słów, z całej postawy widać było, że robak pesymizmu toczy mu serce, że o własnych przestrogach zapomniał zupełnie. Zkąd ta zmiana? Może samby powiedzieć nie umiał. Jakiś pół – uśmiech szyderczy, jakieś chłodne słowo urodzonego pesymisty już go wytrąciły z równowagi i oddały na pastwę niepokojom i trwodze.
Dziś, przyjechawszy po kilku tygodniach do Warszawy, spotkałem go znowu, w samotnej alei ogrodu Botanicznego. Był silnie wzburzony.
– Byłem na pewnem zebraniu – mówił – gdzie dyskutowano o położeniu. Dyskusja była bardzo gorącą. Uciekłem aż tutaj, żeby się uspokoić. Drżę na samą myśl, jeżeli teraz, po tylu dowodach naszej lojalności, nic nam nie dadzą, albo z dawaniem zwlekać będą. Co powiedzą nasi szowiniści? To woda na ich młyn! Dopieroż zaczną przypiekać nas rozpalonem żelazem oskarżeń o zatracenie godności narodowej i t… p. Pan wiesz, że pomiędzy nami i nimi, między prawem a lewem skrzydłem, stoi w pośrodku tłum, jeszcze nie zupełnie przekonany, nawpół podbity, wierzący nam tylko na słowo. Jeżeli wekslu w terminie nie zapłacimy, odmówią nam raz na zawsze kredytu. Położenie groźne! Cała nasza "akcja ugodowa" pójść może na marne…
I chwycił się za głowę.
Starałem się go najprzód uspokoić, a następnie przekonać, że nie ma racji. Usiedliśmy, a raczej ja usiadłem, a on zrywał się co chwila, słuchając niecierpliwie i w nerwowem rozdrażnieniu.
– W pańskiem postawieniu kwestji – dowodziłem – tkwią dwa wielkie błędy zasadnicze. Zachowanie się Warszawy w dniu 30 sierpnia, nie było sztucznie wypielęgnowaną demonstracją, ani tranzakcją handlową. Gdyby okrzyki, któremi witano Cesarza Mikołaja II, wjeżdżającego, bez eskorty i pod ochroną jedynie straży obywatelskiej, wskroś nieprzeliczonych tłumów polskich, miały być jedynie entuzjastyczną parafrazą zasady "do ut des" – nie zrobiłyby tego wrażenia, ani tego skutku. Każdy, kto był wówczas w Warszawie i widział, co się działo, przyznać musi, że w uniesieniu powszechnem nie było kalkulacji, a tylko gorąca chęć ujrzenia i powitania Tego, który przemówił do nas słowami miłości i sprawiedliwości. Po prostu, ale głęboko określił to wrażenie stary mieszczanin warszawski, który mi mówił: "Ja tam, proszę pana, nie politykuje, nie rachuję, ale tak sobie myślę: musimy pokazać Cesarzowi, że potrafimy być wdzięczni, a resztę, to już Bogu zostawmy. Będzie, co Bóg da".
– Tak może mówić tylko prostak, który własnych uczuć zanalizować nie umie, ale nie człowiek polityczny, który wie, czego chce i do czego dąży. Czy pan możesz zaprzeczyć, że największą silą, która i nas do działania i ten tłum do manifestacji poruszyła, która się ujawniła w wielotysięcznych okrzykach: "niech żyje!" była – Nadzieja?
– Ani myślę zaprzeczać, tylko sądzę, że nie należy mieszać pojęć: nadzieja – to nie wyrachowanie. I ci prostacy, których pan lekceważysz, mieli "nadzieję", tylko nie mierzyli swego entuzjazmu łokciem. I mieli rację, bo na sztucznej, wymierzonej z góry i tylko na efekt obliczonej manifestacji każdyby się poznał. Zrobiła ona wielkie wrażenie nietylko dlatego, że była wspaniałą i poważną, ale i dlatego, że zrodziła się z uznania dla spełnionych aktów i słów Monarszej woli, że nie była pytaniem, oczekującem na odpowiedź, ale odpowiedzią na pytanie, nie zaofiarowaniem naszych uczuć na targ polityczny, ale ich naturalnym wykładnikiem. I dlatego właśnie w jej szczerość uwierzono.
– Tylko nie łudź się pan – mówił – że tak się patrzą nasi przeciwnicy. Takie tłómaczenie drażni ich i rani, widzą w niem obrazę godności narodowej…
– No, tego to już nigdy nie zrozumiem. Właśnież "anty-ugodowcy", jeżeli tylko godzą się z manifestacją, jako ze "złem koniecznem", powinni trzymać się naszej charakterystyki oburącz, bo każda inna musiałaby być w ich pojęciu strasznem ryzykiem i przypominać "całowanie ręki, która się nie wyciąga"… Przecież ci panowie twierdzą uporczywie, że się u nas nie zmieniło nic…
– Pod tym względem nie bardzo się chyba mylą…
– Pomówimy i o tem, tylko skończmy najprzód z manifestacją… Chcę Panu jeszcze dowieść, że nie była ona sztuczną robotą polityczną.