- W empik go
O człowieku, jego zdolnościach umysłowych i wychowaniu - ebook
O człowieku, jego zdolnościach umysłowych i wychowaniu - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 793 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szeroki to zakres wiedzy o człowieku i długo a żmudnie trzeba ją sobie przyswajać. Człowiek bowiem to niby model oglądany przez różnych artystów, w którym każdy dostrzega tylko jakąś jedną z jego cech, żaden natomiast nie zgłębił go jeszcze na wylot. Zna człowieka malarz i muzyk, ale zna go jedynie z różnego odcienia jego źrenic i rozmaitego dźwięku jego głosu.
Zgłębiają go i tacy, jak Corneille, Racine czy Voltaire, każdy z nich jednak bierze pod uwagę tylko doznania wywoływane w nim pod wpływem czegoś wzniosłego czy pod działaniem rozrzewnienia, uczucia litości albo gniewu. Nieco od innej strony próbowali patrzeć na człowieka Moliere i LaFontaine.
Kiedy zaś nad człowiekiem zatrzyma się filozof, wtedy za przedmiot swych rozważań obiera problem jego szczęścia. A szczęście to, uzależnia się od praw, które kierują ludzkim życiem, oraz od otrzymanego przez człowieka wychowania. Jakość praw i wartość wychowania zaś zakłada uprzednio znajomość ludzkiego serca i umysłu, znajomość postępowania jednego i drugiego, a wreszcie i tego wszystkiego, co zwykło stawać na przeszkodzie w rozwoju nauki i moralności, polityki i wychowania. Bez tej znajomości bowiem trudno myśleć o skutecznych sposobach udoskonalenia i bardziej pełnego uszczęśliwienia ludzkości. Zadaniem filozofa będzie zatem zdobywanie znajomości podstawowych zasad i prawidłowości umysłowego rozwoju człowieka i nurtujących go namiętności, gdyż tylko ta znajomość może mu wskazać stopień możliwości doskonalenia, na które mogą wpływać ich własne prawa i ich wyzwolenie oraz odkryć przed nim całą potęgę wychowania w tej dziedzinie.
Umysł ludzki, moralność i w ogóle co tylko w człowieku nieprzeciętnego – to wszystko uważam za wynik wychowania. Założenie to postawione kiedyś w książce O umyśle nadal uważam za niewątpliwe, choć może jeszcze nie zawsze dostatecznie uargumentowane. Nie ma więc sprzeciwu co do tego, że na to, co w człowieku genialnego, na usposobienie zarówno jednostki, jak i społeczeństwa wychowanie wywierać zwykło znacznie większy wpływ, aniżeli się normalnie przypuszcza. Była to chyba jedyna rzecz, co do której się ze mną zgodzono.
Otóż zbadanie tego właśnie przeświadczenia będzie głównym zadaniem, jakie sobie stawia niniejsza książka. Chcąc bowiem człowieka wychować, wykształcić i uczynić szczęśliwym, jest sprawą nader ważną, aby sobie wpierw uprzytomnić, jakie w ogóle tkwią w nim możliwości jego wychowania i do jakiego szczęścia jest on naprawdę zdolny. Zanim jednak zajmę się samym zagadnieniem, chciałbym się najpierw krótko zatrzymać 1 – o nad ważnością tego problemu, 2-o nad tym, co jak dotąd mylnie zwykło się nazywać doktryną wychowawczą, i 3-0 powiedzieć coś niecoś o niezbyt może ciekawym samym przedmiocie niniejszych rozważań i związanych z nim trudnościach.
O tym, jak ważne jest samo zagadnienie
Przyjmując za coś bezspornego, że uzdolnienia i moralna siła jakiegoś narodu stanowią rękojmię jego potęgi i zarazem podstawę jego szczęścia, trudno o ważniejsze niż postawione przeze mnie zagadnienie. Jest to mianowicie założenie, że w każdym osobniku zdolności i jego moralna wartość wynikają bądź z jego struktury organicznej, bądź też z takiego wychowania, jakie się mu zapewnia. Osobiście uważam, że o wszystkim decyduje właśnie wychowanie, i to będę się starał tu wykazać w sposób o tyle bardziej udokumentowany, że problem ten w książce O umyśle został może przeze mnie zaledwie tylko dotknięty.
Jeśli uda mi się wykazać, że w istocie człowiek jest tym, czym go zrobiło wychowanie, to niewątpliwie będę tym, który przekaże narodom jedną z prawd na skalę dziejową. Dowiedzą się bowiem wówczas, jakie to narzędzie potęgi i własnego szczęścia dzierżą w swoim ręku i że trzeba tylko zadbać o udoskonalenie nauki o wychowaniu, aby tym samym zapewnić sobie szczęście i znaczenie.
Jedynie na podstawie pogłębionej analizy tego zagadnienia można człowieka przekonać, że tylko dzięki wychowaniu jest tym, kim jest. Badania takie warto przeprowadzać, nawet gdyby chwilowo jeszcze nie wszystko można rozważać, gdyż nie bez korzyści będzie, jeśli każdy poczuje się w obowiązku sobie samemu nieco poświęcić uwagi. Wszak to prawie nagminne, że człowiek nawet dla tego, kto nim kieruje, pozostaje istotą zupełnie nieznaną. A przecież nawet chcąc pokierować kukiełką trzeba znać nitki służące do jej pociągania. Nie ma więc czemu się dziwić, że na skutek nieznajomości tej dziedziny postępowanie staje się sprzeczne z tym, czego spodziewa się po nim ustawodawca.
Gdyby więc w dziele na temat człowieka tu i ówdzie były nawet jakieś błędy, to jako takie zawsze pozostanie to dzieło cenne. Ileż to wiedza o człowieku mogłaby nauczyć nasze sfery rządzące! Jeśli koniuszy tylko wtedy naprawdę odpowiada swemu zadaniu, jeśli się zna na ujeżdżanych przez siebie koniach, to minister pełniąc swoje funkcje nie może nie wiedzieć tego wszystkiego, czego mu wolno żądać od kierowanego przez siebie społeczeństwa.
Przecież wiedza o człowieku jest częścią umiejętności rządzenia w ogóle, którą minister winien łączyć ze znajomością spraw państwowych, gdyż wtedy dopiero może on wprowadzić dobre ustawy.
Dlatego więc niechaj filozofowie coraz głębiej sięgają do ludzkiego serca, niechaj odnajdują w nim to, co kieruje jego porywami, a dopiero później minister, korzystając z tych filozoficznych osiągnięć, niechaj w zależności od pory, miejsca i sytuacji szuka i znajduje dla nich właściwe zastosowanie w życiu.
Jeśli się więc przyjmie, że dla ustawodawcy poznanie człowieka jest czymś bezwzględnie koniecznym, wtedy też i przebadanie zagadnienia, które zakłada ten naczelny problem, okaże się zadaniem o wielkim znaczeniu.
Gdyby ludzie, skądinąd na to nawet obojętni, zastanowili się nad tym zagadnieniem mając tylko dobro powszechne na względzie, zrozumieliby, że jedną z największych przeszkód hamujących poziom doskonalenia się nauki o wychowaniu jest pojmowanie uzdolnień
i wartości moralnych jako czegoś, co bezpośrednio wynika z ludzkiej budowy organicznej. Nie ma poglądu, który by bardziej zgubnie odstręczał wychowawców od troski i wszelkiego wysiłku w spełnianiu swych obowiązków. I w istocie, skąd prawo do robienia wymówek nauczycielowi, że niczego swych uczniów nie nauczył i że wypuścił nieuków, jeśli się założy, że o wszystkim w człowieku decyduje jego organiczna struktura. Trudno mu również coś rozsądnie odpowiedzieć, jeśli powie, że przecież nie można wychowania obwiniać za to, co źle zrobiła natura, ani też wyrzekać na paradoksalne wnioski, które logicznie wynikają z raz przyjętej zasady.
Przeciwnie, łatwo pobudzać nauczyciela do wzmożenia wysiłku, zaradzać jego opuszczaniu się w obowiązkach i powodować, aby robił wszystko, jeśli idzie o wykorzenianie wad i wszczepianie dobrych nawyków, jeśli go naukowo przekonać, że zarówno zdolności, jak i sama moralna wartość człowieka należą do rzędu tych jakości, które się nabywa. Być może, że ktoś genialny i zarazem w szczególny sposób oddany ulepszaniu metod wychowania w wielu drobnych przypadkach, często dziś nie docenianych, dopatrzy się utajonych korzeni ludzkich wad, zalet, zdolności i niejednej również miernoty. Trudno przewidzieć, czego w tej dziedzinie mógłby dokonać jakiś odkrywczy ludzki geniusz. Ale na razie jedno tylko może być pewne, a mianowicie to, że obecnie prawie zupełnie nie zna się podstawowych zasad wychowania i że sprowadza się je na ogół do uprawiania kilku z gruntu spaczonych dyscyplin, gdzie triumfuje nieuctwo tych, którzy je podają.
O wiedzy zafałszowanej i o tym, że nieuctwo się nabywa
O ile człowiek przychodzi na świat bez żadnego wrodzonego sobie poznania, o tyle znowu nie tylko, że nie rodzi się głupim, ]ale nawet musi się dobrze natrudzić, aby zgłupieć. Trzeba bowiem w tym celu nie lada sztuki i zarazem metody, aby dojść do podobnego stanu i stłumić w sobie wszystko, nie wyłączając naturalnie zdrowego rozsądku. Gdyby o to obwiniać wykształcenie, musiałoby ono nadziewać nas fałszem na fałszu, a każda świeżo przeczytana książka musiałaby być nowym źródłem mnożenia w nas zawartych w niej niedorzeczności.
Stąd też chyba tylko na skutek niewłaściwego kształcenia i wychowania przez niby to uczonych oraz w wyniku czytania dzieł pozbawionych rzetelnej wiedzy może się zdarzyć, że w krajach cywilizowanych umysłowa tępota okaże się stanem nagminnym. Z książką bowiem podobnie jak z człowiekiem, kiedy mowa o dobrym lub złym towarzystwie. Tylko że, niestety, dobrą książkę prawie wszędzie umieszcza się na indeksie ksiąg zakazanych. Kiedy na rynku wypatruje jej rozum i zdrowy rozsądek, natenczas wypełza wroga bigoteria, która węsząc za wszechwładzą robi wszystko, aby tylko siać ciemnotę. Jej celem bowiem jest mamienie człowieka i beznadziejne nurzanie go w powodzi fałszywych doktryn. Ale to nie wszystko jeszcze, kiedy się stwierdzi, że ktoś jest nieukiem. Samo bowiem nieuctwo jest zazwyczaj czymś pośrednim między poznaniem prawdy a przyswojeniem sobie czegoś, co tchnie fałszem. Stąd też można nawet powiedzieć, że o ile nieuk stoi wyżej od pseudouczonego, o tyle znowu znajduje się poniżej człowieka przeciętnie rozsądnego. Fanatyk zabobonu chciałby, aby człowiek był głupcem, i nic mu bardziej nie odbiera snu jak to, aby się człowiek nie oświecił.
Dlatego zadanie ogłupiania ludzi składa w ręce scholastycznych teologów, owo plemię wśród Adamowych synów najbardziej duchowo ograniczone i zarazem bezgranicznie pyszałkowate. Zdaniem bowiem Rabelais „scholastyczny teolog w społeczności ludzkiej zajmuje takie miejsce, jakie w masie zwierząt przypada temu, które ani przy pługu jak wół nie natęża grzbietu, ani jak muł nie sapie pod jukami, ani jak pies nie szczeka na złodzieja, ale przynależny do rodziny małp, wszystko tylko zaśmieca i łamie, każdego gryzie i nikogo nie puści bez jakiejś psoty”.
Scholastyk jest niezrównanym paplą, a klęska, jeśli mu przyjdzie tylko trochę pomyśleć. Dlatego ucząc ludzi jedynie mędrkowania pozostawia w spadku zadufanego głupka. Już wspomniałem, że istnieją dwa rodzaje głupoty: jedna wrodzona i druga nabyta; jedna wynika z nieuctwa, druga zaś z fałszywie podanej wiedzy. Najtrudniej uleczyć z tej drugiej. Można bowiem jeszcze czegoś nauczyć tego, kto w ogóle nic nie wie, trzeba tylko rozniecić w nim nieco ciekawości. Ale jeśli się ktoś już czegoś uczył i był przekonany, że stopniowo mądrzeje, a w rzeczywistości głupiał, taki zbyt drogo okupował własną głupotę, aby mógł ją następnie lekkim sercem zarzucać. Trudno już o prawdę temu, kto jest przepojony nieuctwem pozorującym naukę. Po prostu umysł nie jest już wtedy skłonny do poszukiwań prawdy, gdyż świadomość posiadanej kiedyś wiedzy zostaje u kogoś takiego zastąpiona zapomnieniem aktualnych danych poznawczych. Po to bowiem, aby w pamięci takiego człowieka móc zatrzymać określoną ilość prawdziwej wiedzy, należałoby wpierw z niej wyrzucić tyle samo fałszywej. Na to, niestety, trzeba czasu, a kiedy zaś ma się już i czas, wtedy przeważnie za późno, aby zaczynać od nowa. Dziwi często niejednego, jak stosunkowo wcześnie parali się z tym Grecy i Rzymianie. Już we wczesnej ich młodości ileż w nich wszechstronnych uzdolnień! W dwudziestym roku życia, dojrzały umysłowo i zarazem już znakomity wódz, Aleksander ruszał kiedyś na podbój Wschodu. W tym samym wieku Scypion i Hannibal podejmowali dziejowe zadania i realizowali wiekopomne przedsięwzięcia. Po zwycięstwach w Europie, w Azji i Afryce, zanim jeszcze doszedł do pełnoletności, Pompejusz był już sławny w całym niemal ówczesnym świecie. Czemuż to zatem przypisać, że często w jednej i tej samej osobie, jako myśliciele, mówcy, wysocy oficerowie czy mężowie stanu, owi Grecy i Rzymianie okazywali się w swoim państwie zdolnymi do tak różnorodnych funkcji, dokonywali wszelakiego rodzaju czynów, a nawet niekiedy już schodzili w cień w wieku, w którym dziś rzadko kto czułby się na siłach stawać do tak odpowiedzialnej pracy. Czy może ówczesny człowiek odznaczał się czymś szczególnym w porównaniu z dzisiejszymi ludźmi, czy też może przysposabiała go do tego jakaś lepsza niż obecnie budowa fizyczna? Nie ulega chyba wątpliwości, że tak nie było, zwłaszcza że przecież wiadomo, jak człowiek dzisiejszy bezsprzecznie przewyższa starożytnego w takich dyscyplinach i umiejętnościach, jak nauki przyrodnicze, żeglarstwo, mechanika, matematyka i inne.
Wydaje się dlatego, że to raczej właściwemu wychowaniu należy przypisywać fakt, że starożytni tak długo nie mieli sobie równych w dziedzinie moralności, polityki i w zakresie ustawodawstwa. Wychowanie młodzieży bowiem zlecano wówczas nie zrutynizowanym teologom, lecz filozofom, w których założeniach już leżało, aby wychowywać bohaterów i znakomitych obywateli, a za nagrodę wystarczało im dobre imię ucznia, które również i nauczyciela okrywało sławą.
Taki cel, niestety, przestał przyświecać dzisiejszemu nauczycielowi. Nic go obecnie nie pobudza do troski o duszę i umysł powierzonych sobie wychowanków, bo w planie jego pracy leży tylko kaleczenie ich charakterów, utrzymywanie w zabobonie, oskubywanie, że tak powiem, im skrzydeł, które mogłyby ich ponosić ku czemuś wyższemu, wyplenianie z ich umysłu wszelkiego rzetelnego poznania oraz wykorzenianie z ich serc wszelkiego uczucia przywiązania do własnej ojczyzny.
Dlatego złotym wiekiem scholastycznego doktrynerstwa była epoka, w której przed Lutrem i Kalwinem świat cały pogrążano w mrokach nieuctwa. Ponury przesąd, jak pisze jeden z filozofów angielskich, owładnął wówczas całą ludzkością. „Niby za urzeczywistnieniem się szaleńczego pragnienia Nabuchodonozora, ludzie przemieniani w nierozumne zwierzęta i juczne muły zostali jakby napiętnowani, pozbawieni wszelkiej samodzielności i beznadziejnie przytłoczeni ciężarem, spod którego jedynie niewielu mułom udało się jakoś gwałtem wygrzebać i zrzucić z siebie zarówno juki, jak i rozprawić się z poganiaczem”.
Oto dlaczego jak długo wychowanie zostanie w ręku scholastycznych teologów, tak długo niepodobna nawet myśleć o jego naprawie. Jeśliby bowiem poprzestać na takich nauczycielach, wtedy przekazywana za ich pośrednictwem wiedza nigdy nie wyszłaby z kręgu umiejętności nauczania fałszu. Oto dlaczego, jak wspomniałem, bynajmniej nie dzięki bardziej doskonałej budowie organicznej, ale na skutek wyżej stojącej u nich umiejętności nauczania starożytni nie przestaną górować nad człowiekiem współczesnym tak w dziedzinie moralności, jak i w polityce czy ustawodawstwie.
O tym, że omawiane zagadnienie nie jest zbyt ciekawe i o trudnościach związanych z jego rozpracowaniem
Zbadanie postawionego przeze mnie problemu wymaga ścisłego i pogłębionego rozpracowania, tylko że, niestety, każda tego rodzaju analiza zwykła bywać na ogół dość nudna.
Wcale by mnie nie zaskoczyło, że nawet ktoś, komu naprawdę leżą na sercu sprawy dotyczące człowieka i kto w dużej mierze posiadł już umiejętność trzymania swojej uwagi na uwięzi, książkę tę będzie czytał z pewną trudnością. Gdybym jednak z góry zakładał, że na to, aby mogła być ona pożyteczna, jej lektura musi być również przyjemna, o to musiałbym się postarać. Jakżeż jednak w przyjemnej formie podawać tak trudny i poważny przedmiot, zwłaszcza jeśli przede wszystkim człowieka jak najbardziej przeciętnego chce się czegoś nauczyć. A wiadomo przecież, że w każdym niemal kraju człowiek taki nie bywa zazwyczaj zbyt wdrożony do uwagi i łatwo zniechęca go wszystko, co wymaga większego wysiłku, i że w takich właśnie ludzi Francja szczególnie obfituje.
A i tak zwani ludzie ze świata również coraz bardziej obojętnieją dla książek, których nie można czytać bezmyślnie. Pociągają ich bowiem rzeczy lekkie, które nie zakłócając spokoju pozwalają im dowcipem błysnąć w towarzystwie. Dlatego też od tej strony już z góry trudno mi się nawet spodziewać jakiegoś uznania. Jakkolwiek jednak nie przyjdzie mi to łatwo, tym niemniej nie omieszkam dołożyć wszystkich starań, aby omawiane przeze mnie skądinąd mało powabne i trudne zagadnienie zawsze przedstawiać w sposób jak najbardziej przystępny.
Chciałbym jednak dodać, że gdyby Francuzów oceniać tylko i wyłącznie na podstawie wydawanych u nich książek, okazałoby się, że albo naród francuski jest znacznie głębszy i bardziej poważny, aniżeli się na ogół przypuszcza, albo też musiałoby wyjść na jaw, że sposób myślenia jego uczonych różni się w sposób nader zasadniczy od narodowej umysłowości francuskiej jako takiej. A przecież trudno tego, co owi uczeni podają, nie uznać za coś niepospolitego i naprawdę podniosłego. Dlatego nie wolno im zaprzestać pisania, choć może i odbiegają od przeciętnie francuskiego sposobu myślenia, i nie wolno im się zniechęcać na myśl, że nie wszędzie znajdą się tacy, którzy ich docenią. Jeśli zaś idzie o mnie, to mogę im doradzić, aby umieli się zdobyć na odwagę i mniej liczyć na wziętość w łonie jakiegoś jednego narodu, pamiętając, że umysł naprawdę głęboki dostrzega raczej jedynie takie zagadnienia, za które cała ludzkość zwykła okazywać mu swoją wdzięczność.
Za taki uważam również i problem przeze mnie postawiony. Do poglądów wyłożonych przeze mnie w książce O umyśle zamierzam nawiązywać o tyle tylko, o ile wypadnie je nieco pogłębić albo tak naświetlić w nowy sposób, że będzie można z nich dobywać jakieś nowe wnioski. Jak w geometrii bowiem, gdzie każde zagadnienie nie rozwiązane w sposób ostateczny może być przedmiotem ponownego rozpatrywania, podobnie też można postępować w dziedzinie moralności i polityki. Oto dlaczego warto się nie uchylać od prowadzenia badań nad tak ważnym zagadnieniem, jakkolwiek jego rozwiązania będą jeszcze wymagać skądinąd dalszego tłumaczenia prawd dotychczas jeszcze niedostatecznie znanych.
Przedmiotem podejmowanych przeze mnie badań będzie zatem zagadnienie, czy nierówny poziom umysłowy wśród ludzi za przyczynę ma ich różną budowę organiczną, czy też jego powodem jest różne otrzymywane przez nich wychowanie.
Rozprawa pierwsza
O tym, że z konieczności niejednolite wychowanie u poszczególnych ludzi, być może, jest powodem nierówności umysłowej, którą dotychczas przypisywano różnemu wyrobieniu narządów zmysłowychROZDZIAŁ I O TYM, ŻE KAŻDY DOSTAJE INNE WYCHOWANIE
Nadal utrzymuję, że jak dotąd wychowanie moje jeszcze bynajmniej się nie skończyło. Dobiegnie ono dopiero wówczas swego końca, kiedy już w ogóle nie będzie można mną kierować, czyli kiedy przestanę żyć. Okazuje się zatem, że całe moje życie jest niejako jednym długim procesem wychowawczym. Chcąc dwum osobnikom zapewnić pod każdym względem takie samo wychowanie, należałoby spowodować, aby należeli oni bezwzględnie do tej samej sfery społecznej i przebywali dokładnie w tych samych warunkach życiowych, co w istocie rzeczy jest czymś nie do pomyślenia. Oczywiste więc, że każdy człowiek otrzymuje inne wychowanie.
Czy zastanawiając się nad kresem wychowania musimy aż myśleć o końcu naszego życia? A może słuszniej będzie zajmować się nim na przestrzeni tych lat, które nazywa się okresem szkolnym, a więc w dzieciństwie i w wieku młodzieńczym? Osobiście uważam, że to zupełnie wystarczy, i dlatego zatrzymam się na tym właśnie okresie ludzkiego życia, próbując wykazać, że w zasadzie jest czymś w ogóle niemożliwym, aby dwum osobnikom udało się przekazać najdokładniej ten sam zasób wiadomości.ROZDZIAŁ II O TYM, KIEDY WYCHOWANIE SIĘ ROZPOCZYNA
VVychowanie dziecka rozpoczyna się już w pierwszycn chwilach życia i przyjścia na świat, a niekiedy nawet i wcześniej, już w łonie matki, kiedy dziecko rozwija się zdrowe albo chore. Po opuszczeniu łona matki dziecko zaczyna się poruszać, płacze i odczuwa głód. Odczuwa ono, że mu czegoś brak, co powoduje u niego odruch rozchylania warg, chwytania i łapczywego ssania karmiącej go piersi.
Po kilku miesiącach, jego wzrok reaguje już normalnie, a pozostałe organy stają się na tyle rozwinięte, że z wolna mogą się poddawać działaniu każdej niemal podniety. I wtedy za pośrednictwem wzroku, słuchu, smaku, dotyku i powonienia jego dusza szeroko się otwiera na świat, przyjmując tym samym całe mnóstwo wrażeń zewnętrznych, które w pamięci zaczynają tworzyć nieskończoną ilość pojęć. Doznawane wrażenia będą zatem w tym okresie dla dziecka jego najbardziej niezawodowym nauczycielem. Każde doznanie będzie zatem zawsze swego rodzaju zdobyciem nowej wiadomości.
Jest to filozoficzny pogląd na wychowanie, inny od tego, który wyznają ci, którzy mylnie sądzą, że wystarczy do dwojga dzieci przyjąć wspólnego nauczyciela – który by je zapoznawał z alfabetem, uczył czytać i wbijał im w głowę katechizm czy inne wiadomości – a tym samym zapewnił im już jednakie wychowanie. Według filozofa właściwymi nauczycielami dziecka, są otaczające je rzeczy, którym zawdzięcza ono każde z przyswojonych sobie pojęć.ROZDZIAŁ III O TYM, CO WYCHOWUJE DZIECKO
Krótki opis dzieciństwa człowieka pozwoli nam go tym samym poznać. Zaledwie dziecko przyjdzie na świat, a już tysiące dźwięków uderza o jego ucho i zewsząd dokucza mu chaotyczny szum. Oglądane przez niego rzeczy są cieniami rozpływającymi się we mgle. Dopiero stopniowo dziecko uczy się nasłuchiwać, powoli nabiera umiejętności widzenia i odczuwania oraz prostowania doznań jednego zmysłu poprzez wrażenia dostarczane za pośrednictwem innych zmysłów.
Doznając tych samych wrażeń przy równoczesnym oddziaływaniu takich podniet, dziecko tym silniej będzie zachowywać ich wspomnienia, im częściej powtarzać się będzie takie samo działanie ze strony podniet. Stąd też tego rodzaju oddziaływanie świata zewnętrznego ma bodaj największy wpływ na jego wychowanie.
Z kolei dziecko podrasta, zaczyna stawiać kroki i chodzić bez pomocy. Wtedy pojawiają się upadki, które uczą je zachowywać równowagę i utrzymywać się na nogach. Im upadki takie bardziej bolesne, tym bogatsze ich dlań doświadczenia, i im więcej chodzi, tym bardziej staje się zgrabnym, uważnym i ostrożnym dzieckiem.
Kiedy dziecko na tyle się wzmocni, że już biega, a nawet i przeskakuje wodne przekopy w ogrodzie, wtedy poprzez wielokrotnie powtarzane próby i upadki, zależnie od szerokości rowu, uczy się ono należycie mierzyć nieodzowne odbicia przy skoku. Innym znowu razem, widząc, jak kawałek ocembrowania odrywa się i stacza na dno albo jak polano utrzymuje się na powierzchni wody, nabywa ono pierwszych pojęć o sile ciężkości. A jeśli z przypadku albo na skutek nieostrożności podniesiony z wody ów kawałek kamienia czy lżejsze odeń polano spadnie mu na nogę, wtedy znowu pod wpływem odczucia różnego bólu wywołanego uderzeniem tych dwóch przedmiotów jeszcze silniej ugruntowuje się w jego pamięci wspomnienie ich nierównego ciężaru i różnicy zawartej w nich masy. Rzuciwszy zaś owym twardym kawałkiem w wazon czy w jedną z ustawionych wzdłuż przekopu skrzyń z pomarańczowymi krzewami, dziecko znowu spostrzega, że pod takim uderzeniem niektóre przedmioty się tłuką, inne zaś pozostają nietknięte.
Każdy więc, kto tylko umie patrzeć, ten niechybnie spostrzeże, że ile rzeczy na świecie, tyle w nim twórczych współczynników naszego wychowania w dzieciństwie.
Nie dla każdego jednak mają one jedno i to samo wychowawcze znaczenie, ponieważ przypadek uwarunkowujący nasze życie nikomu nie towarzyszy dokładnie w ten sam sposób. Nawet przy założeniu, że to upadki uczą dwoje dzieci stawiania kroków, biegania i skakania, uważam, że gdyby im kazać robić taką samą ilość upadków i gdyby te upadki były tak samo bolesne, to będzie rzeczą niemożliwą, aby u jednego i drugiego przypadek mógł uwarunkować przyswojenie sobie takiej samej zaprawy.
Wystarczy dwoje dzieci zaprowadzić na łąkę, do lasu, na jakieś przedstawienie, towarzyskie spotkanie czy do pierwszego lepszego sklepu i nic nie robiąc zostawić je sobie samym, a można się przekonać, że każde z nich zacznie na co innego zwracać uwagę i każde z nich dozna innych wrażeń. Zresztą i bez tego, ileż to co dzień zupełnie nieprzewidzianych zjawisk rzuca się w oczy tychże samych dzieci!
Oto dwóch braci odbywa podróż z rodzicami i w drodze do domu muszą przebyć długie pasmo górskie. Starszy udał się z ojcem po spadzistych, ale i krótszych ścieżkach, z których roztaczał się groźny widok przyrody. Skute lodowcem i spowite chmurami górskie pasma, nad głowami podróżnych zawisłe skalne bloki, bezdenne przepaście i nagie ogołocone z roślinności masywy, spod których ze straszliwym łoskotem wytryskiwały wody. Młodszy tymczasem pozostał przy matce i podążał z nią bardziej uczęszczaną drogą, skąd można było oglądać przyrodę w swej najpiękniejszej krasie. Czego on tam nie widział! Zewsząd usłane winnicą i sadami zbocza i wszędzie rozległe doliny poprzerywane wstęgami rzek, ramionami oplatającymi pastwiska pełne pasącego się bydła.
Okazuje się więc, że w czasie jednej i tej samej podróży dwaj owi bracia mieli możność zetknięcia się z różnymi całkowicie widokami i zaznania z gruntu innych wrażeń. Podobne wyniki może dawać tysiące innych tego rodzaju przypadkowych okoliczności. Całe nasze życie bowiem to nic innego jak jeden długi splot takich właśnie nieprzewidzianych wydarzeń. Nie ma zatem powodu do złudzeń, aby dwojgu dzieciom można było zapewnić pod każdym względem takie samo nabywanie wiadomości.
Pytanie jednak, jaki wpływ może wywierać na umysł takie czy inne nauczanie uwarunkowywane mało znacznymi nieraz różnicami, jeśli idzie o oddziaływanie otoczenia. Czy szukając na to odpowiedzi naprawdę tak trudno sobie uświadomić, że nawet stosunkowo nieduża liczba pojęć, z chwilą kiedy się skojarzy z tymi pojęciami, które dwaj osobnicy posiadają wspólnie, może w nich zrodzić zupełnie odmienny sposób patrzenia i sądzenia?
A zresztą gdyby nawet przyjąć, że zrządzeniem przypadku jakieś dwie osoby doznawać będą zawsze tych samych podniet, to czy przypadek taki nigdy ich nie zawiedzie i czy psychicznie nastawi je zazwyczaj tak właśnie, jak tego wymagają podniety, aby mogło wywołać dokładnie takie same wrażenia?ROZDZIAŁ IV O TYM, ŻE RZECZY POWODUJĄ W NAS RÓŻNE DOZNANIA
Jest faktem, że rozmaite przedmioty wywołują w nas nader różnorodne wrażenia. Również i samo doświadczenie wskazuje, że zależnie od naszego chwilowego usposobienia te same przedmioty mogą w nas powodować bardzo różne doznania. Dlatego też, czy w tym właśnie zróżnicowaniu doznań nie trzeba będzie prawdopodobnie dopatrywać się głównego źródła rozmaitości i nierównego poziomu umysłowego wśród ludzi wyrosłych w tym samym kraju, dojrzałych w tych samych zwyczajach i obyczajach i przed których oczyma stawać zwykł mniej więcej ten sam świat zewnętrzny.
Są nieraz takie chwile duchowej równowagi i spokoju, kiedy żaden najlżejszy nawet powiew namiętności nie mąci nam serca. Wtenczas zupełnie przypadkiem spotykane rzeczy skupiają na sobie niekiedy całą naszą uwagę, skutkiem czego ma się więcej danych, aby móc obserwować ich poszczególne cechy i w sposób bardziej wyraźny oraz bardziej trwały utrwalać je w pamięci.
Szczególnie często zdarza się to w młodości. Bo i cóż robi dziecko, kiedy karząc za jakąś psotę samotnie zamykamy je w pokoju? Zaczyna oglądać stojące na oknie kwiaty, potem próbuje je obrywać, przygląda się ich barwie i tak ni stąd, ni zowąd uczy się rozróżniać ich kolory. Przymusowa bezczynność zdaje się w nim wyostrzać zmysł wzroku, ponieważ dziecko w takich warunkach poczyna zachowywać się tak, jak postępuje niewidomy. Ten bowiem dlatego ma bardziej wyczulony zmysł słuchu i dotyku, że nic jasnego nie rozprasza jego oczu, co pozwala mu bardziej skupiać uwagę oraz, jak powiada Diderot, aby uzupełnić zmysł, którego nie posiada, znacznie bardziej usprawnia działanie pozostałych narządów zmysłowych.
Tak to doznawane przez nas pod wpływem podniet wrażenia w znacznej mierze uzależniają się od tego, jak nas podmiotowo takie oddziaływanie podniet znajduje przygotowanych. W przytoczonym przykładzie dziecko znajduje się niejako w stanie uwagi przymusowej w stosunku do znajdujących się wokół niego przedmiotów, co w barwie, jak i w kształcie kwiatów pozwala mu dostrzegać takie subtelne różnice, których z pewnością by nie widział, gdyby jego wzrok był bardziej narażony na roztargnienie lub gdyby tylko od niechcenia wodził po nich oczyma. Oto w jaki sposób nagana albo czysty przypadek może często decydować o poczuciu smaku u młodego człowieka, po czym jakiś malarz kwiatów nauczy go może przeżywania takiego uroku, a wreszcie i roznieci w nim znawstwo tego rodzaju obrazów. Ileż to podobnych przypadków i zupełnie nieprzewidzianych okoliczności składa się na całokształt wychowania w dzieciństwie. I doprawdy trudno by chyba uwierzyć, aby proces taki mógł być czymś bez reszty takim samym u dwóch sobie różnych osobników. A poza tym, ile to skądinąd innych też przeszkód, aby szkoła czy dom rodzinny mogły dać dziecku takie samo pod każdym względem wychowanie!ROZDZIAŁ V O WYCHOWANIU SZKOLNYM
Utarło się mniemanie, że jeśli dzieci są wychowywane tylko w jednej i tej samej szkole, przyswajają sobie również i te same wiadomości. Jak wiadomo, dziecko zaczyna chodzić do szkoły w siódmym albo w ósmym roku życia. W tym wieku posiada ono już pewien zasób wiedzy, którą sobie przyswoiło bądź z przypadku, bądź też pod wpływem domowego otoczenia. Wiedza taka zazwyczaj pozostaje w jakiejś zależności od tego, kim są rodzice dziecka i od ich stanu posiadania i możliwości finansowych. Nie ma więc czemu się dziwić, że dziecko przychodzi do szkoły z nader różnorodnym zasobem wiadomości, że z różnym zapałem może się ono garnąć do nauki i okazywać takie czy inne zainteresowanie dla poszczególnych przedmiotów, że to, co już wie, zaczyna się mieszać z tym, co otrzymuje zazwyczaj w szkole, i że posiadane wiadomości mogą się zmieniać, a nawet z gruntu przekształcać. I trudno nieraz przewidzieć, co może wynikać z tak pomieszanych wtedy, a często i zniekształconych pojęć. Oto skąd się wywodzi tak nierówny poziom umysłowy i tak różnorodny charakter upodobań u uczniów jednej i tej samej szkoły.
A czy podobnie również przedstawia się sprawa wychowania domowego?ROZDZIAŁ VI O WYCHOWANIU DOMOWYM
Wychowanie domowe stwarza niewątpliwie najlepsze warunki ukształtowania charakteru dziecka i nadania temu procesowi jednolitości. Wychowując bowiem dwóch braci w domu zapewnia się im wspólnego nauczyciela, takie samo otoczenie i daje się im do rąk te same książki. W tym wypadku można by co najwyżej mówić o różnicy wieku. Abstrahując od tego i przyjmując, że bracia owi są bliźniakami, zadajmy sobie dalsze pytanie, czy wykarmiła ich ta sama pierś, gdyż to również w tym wypadku nie jest bez znaczenia. Usposobienie osoby karmiącej bowiem nie pozostaje bez wpływu na kształtowanie się charakteru dziecka. Nawet już Grecy byli o tym głęboko przekonani i dlatego do karmienia niemowląt przyjmowano u nich tylko Spartanki.
Według Plutarcha mały Spartańczyk już przy piersi potrafił hamować płacz, nie bał się i był cierpliwy, gdyż do tego przyzwyczaiła go jego mamka. Tak więc i we Francji, podobnie jak kiedyś w starożytnej Grecji, nie powinno być sprawą obojętną, kogo się przyjmuje do karmienia dziecka.
Zakładając nawet, że jedna i ta sama mamka wykarmiła równocześnie dwoje bliźniąt i równie pieczołowicie je wyhodowała, nie mamy pewności, że kiedy odda je rodzicom, ojciec czy matka w równym stopniu kochać będą jedno i drugie dziecko i czy przypadkiem nawet nieświadome okazywanie jednemu z nich więcej względów nie wpłynie w jakiś sposób na jego wychowanie. A choćby nawet rodzice darzyli je bezwzględnie tym samym uczuciem i nie dopuszczali żadnych różnic, wówczas również nie wiadomo, czy podobnie zachowa się służba, czy jedno z nich nie stanie się w domu pupilkiem nauczyciela i czy wreszcie na dłuższy okres da się ukryć, że jedno z dzieci korzysta z większych przywilejów. Czy nie pozostanie tu również bez wpływu jakieś zniecierpliwienie ze strony nauczyciela, innym razem jego zbytnia wyrozumiałość i pobłażliwość w czasie lekcji albo nadmierna surowość. A wreszcie trudno również przewidzieć, czy i zdrowie obu tym bliźniakom dopisze w tej samej mierze.
Gdyby bowiem na skutek jakiegoś niedomagania jeden z nich musiał pozostać opóźniony w studiach i nauce, które razem rozpoczęli, i drugi go zbyt wyprzedził, już tym samym nauka dla pierwszego stałaby się szczególnie uciążliwa, gdyż dziecko, które traci nadzieję możliwości wyróżnienia się i czuje się zmuszone inne dzieci uważać za lepsze od siebie, zniechęca się do wszelkiego wysiłku i nic go już we wspólnej pracy nie.pociąga. Wtedy nawet lęk przed karą nic nie pomaga. Strach w tym wypadku może jeszcze zmuszać dziecko do uwagi, pod przymusem można je uczyć i żądać wykonywania swoich obowiązków, ale strachem nie da się mu wpoić pełnej zapału żarliwości, która jedynie może mu zapewnić większe powodzenie. Genialne bowiem jednostki rodzą się tylko w atmosferze współzawodnictwa, a talenty wschodzą tam, gdzie nie stłumiono nadziei wybicia się. Na to, aby człowiek mógł umysłowo się rozwijać, musi odczuwać wzrastające wciąż pragnienie sławy. Oto dlaczego zawsze byłem mniemania, że cała umiejętność wychowywania daje się w rzeczywistości sprowadzać do znajomości tych środków, za których pomocą można by ustawicznie podsycać chęć współzawodnictwa. Wiadomo przecież, że wystarcza niekiedy jedno przypadkowe słowo, aby chęć tę rozbudzić lub też ją przygasić. Jedna pochwała pilności dziecka, jaką ono okazuje przy uczeniu się jakiegoś przedmiotu czy też zdawaniu zeń sprawy, wystarcza nieraz, aby je umocnić w przekonaniu, że należy być uważnym, co kiedyś w przyszłości może być właśnie źródłem jego nieprzeciętnej umysłowości. Śmiało więc można stwierdzić, że niezależnie od tego, gdzie się dziecko wychowuje, w szkole czy w domu, zawsze wychowanie u dwóch uczniów będzie się nieco różnić.
Od dzieciństwa przejdźmy z kolei do wychowania w wieku młodzieńczym. Ze względu na szczególną wagę tego drugiego okresu zagadnienia tego pod żadnym względem nie wolno lekceważyć. Dlatego też warto się zapoznać i z innymi wychowawcami, których ma człowiek w tym czasie. Ważne jeszcze będzie i to, że właśnie w wieku młodzieńczym zaczynają kształtować się w człowieku jego upodobania i uzdolnienia. Chciałbym jeszcze dodać, że choć ten drugi etap wychowania bywa zwykle szczególnie różnorodny i zarazem jak najbardziej podatny na działanie przypadku, właśnie on zdaje się szczególnie przekonywająco potwierdzać słuszność moich poglądów w tej dziedzinie:ROZDZIAŁ VII O WYCHOWANIU WIEKU MŁODZIEŃCZEGO
Kiedy kończąc szkołę człowiek wchodzi na szeroki świat, wtedy zaczyna się wychowanie wieku młodzieńczego. Jest ono bardziej złożone i znacznie więcej zróżnicowane aniżeli wychowanie w okresie dzieciństwa, a co za tym idzie, w większym stopniu również narażone na działanie przypadku i tym samym bez porównania ważniejsze. W tym bowiem okresie człowiek odbiera dużo więcej zmysłowych doznań, ponieważ otoczenie działa nań w szerszym zakresie – i, co najważniejsze, działa nań szczególnie silnie. Właśnie w tym okresie, kiedy w młodym człowieku zaczynają się budzić namiętności, nawet błahe sprawy świata zewnętrznego znajdują w nim silny oddźwięk. Wtedy też i jego nauka staje się bardziej skuteczna, gdyż utrwala w nim jego upodobania i zaczyna kształtować charakter, poczucie zaś większej samodzielności oraz świadomość tego, że się coś znaczy, a rozbudowane namiętności wiodą do ugruntowywania się w nim nie tylko nawyków, ale często również i całej jego życiowej postawy.
U dziecka bowiem trudno nawet uchwycić jakieś większe zróżnicowanie umysłowe czy bardziej osobiste cechy charakteru. Wiadomo, że w swym zewnętrznym wyglądzie dziecko podobne jest do drugiego dziecka, gdyż w zasadzie uczy się w ten sam sposób, odwołuje się do tych samych norm wychowawczych, stawia się te same wymagania i, co najważniejsze, nie podlega ono jeszcze namiętnościom. Nie zdążyło się jeszcze ukształtować czy też nie daje jeszcze o sobie znać u dziecka to, co w przyszłości okaże się w nim zarodkiem tylu upodobań. Według mnie dwoje dzieci można by przyrównać do dwóch osobników, którzy odwróceni plecami siedzą na tym samym gruncie. Kiedy w pewnej chwili się podniosą i zaczną iść przed siebie, z wolna jeden będzie coraz dalej od drugiego, aż wreszcie znikną sobie z oczu, chyba że przypadkiem zmieniwszy kierunek znowu się kiedyś spotkają.
Dzieci upodabnia do siebie stosowany w szkole przymus, który przestaje działać, kiedy dziecko szkołę kończy, i wówczas, jak wspomniałem, zaczynacie, drugie wychowanie człowieka zdane jeszcze w większym stopniu na przypadek, ponieważ nigdy nie wiadomo, czym on na arenie świata obdarzy młodego człowieka. Im w otoczeniu więcej i bardziej różnorodnych spraw i rzeczy, które nań
oddziałują, tym ojciec lub nauczyciel może być mniej pewny skuteczności swego wychowawczego wpływu i tym samym udział ich w wychowywaniu młodego człowieka poważnie maleje.
Nowymi i głównymi wychowawcami młodzieży stają się wtedy ustrój państwowy i obyczaje, jakie ten ustrój wprowadza w życie danego społeczeństwa. Tym wychowawcom jako czemuś najbardziej ważnemu, jakkolwiek niekoniecznie jedynemu, podporządkować się muszą zarówno ci, których powołaniem jest wychowywanie, jak i ci, których się wychowuje. Poza tym do rzędu czynników wychowawczych zaliczam również stanowisko w świecie, jakie młody człowiek zajmuje, towarzyszącą mu biedę albo zamożność, nawiązywane przezeń stosunki towarzyskie, wreszcie jego przyjaciół, czytane przezeń książki i kobiety. A przecież wiadomo, że to najczęściej przypadek decyduje o czyjejś zamożności albo biedzie, dziełem przypadku jest równie towarzystwo, w jakim człowiek przebywa, przypadek stwarza mu przyjaciół, podsuwa książki i stawia na jego drodze kobiety. A zatem większość czynników, które oddziałują na nasze wychowanie, jest dziełem przypadku. Można nawet powiedzieć, że w zależności od przypadkowego zbiegu okoliczności budzą się w młodym człowieku lub zanikają albo też zmieniają się jego upodobania i namiętne porywy, z czego wynika, że i w kształtowaniu czyjegoś charakteru przypadek ma także niemały udział. Charakter człowieka bowiem wywodzi się bezpośrednio z nurtujących go namiętności, które znowu rodzą się w nim z tego wszystkiego, co go z zewnątrz otacza.
Jak z dużej ilości połączonych włókien konopi powstaje mocna lina, tak i charakter człowieka kształtuje się zwykle pod wpływem całego splotu drobnych i nie dających się często przewidzieć okoliczności. W każdej sytuacji życiowej może się w pewnej chwili przejawić charakterotwórcza rola przypadku. Jego w tym udział bywa często trudny do uchwycenia, gdyż wymaga to bardzo szczegółowej i ścisłej samokontroli, a to, niestety, nie zawsze jest możliwe w pogoni za przyjemnościami, niekiedy zaś lekkomyślność, czasem ambicje czy jakieś życiowe potrzeby stają temu na przeszkodzie. Tak już jakoś bywa, że wszystko człowieka odciąga.
A zresztą wiadomo, jak to niezwykle trudno umieć się krytycznie do siebie ustosunkowywać, kiedy skądinąd siebie samego zwykło się najwięcej poważać i najwyżej oceniać własne postępowanie, jako że według każdego najbardziej ono wydaje się być rozumne i ze wszech miar przemyślane. Dufny w sobie człowiek nie lubi się badać, a nie ma nikogo, kto by przynajmniej w pewnym stopniu nie ulegał próżności.
Jak widać zatem, wychowanie nasze w dużej mierze i w sposób konieczny uzależnia się od przypadku. Pozornie drobne zdarzenia mają czasem wprost decydujący wpływ na przebieg naszego życia. Przez próżność niewątpliwie trudno się nam do tego przyznawać, gdyż ważkim sprawom lubi ona przypisywać również ważkie przyczyny, które je spowodowały. Dlatego też, aby wreszcie móc położyć kres złudzeniom, których źródłem jest najzwyklejsza zarozumiałość, postaram się wykazać na podstawie faktów, że niejeden najbardziej znakomity obywatel uzdolnienia swoje zawdzięcza po prostu nieraz zupełnie niepokaźnym przypadkom. Z tego następnie będę usiłował wyciągnąć wniosek, że jakkolwiek działanie przypadku bywa zwykle podobne w przypadku każdego człowieka, to w odniesieniu do umysłowości przeciętnych bywa ono mniej widoczne, gdyż i tego rodzaju umysły niczvm specjalnym na ogół się nie odznaczają.ROZDZIAŁ XI O TYM, KTÓRE Z RELIGII SĄ FAŁSZYWE
Według Hobbesa każde wierzenie religijne, o ile opiera się na lęku przed jakąś niewidzialną siłą, jest swego rodzaju podaniem, które przekształca się w religię, jeśli podanie to uzna całe społeczeństwo; jeśli zaś to samo społeczeństwo je odrzuca, wtedy takie podanie nazywa się zabobonem. W ten sposób podanie o dziewięciu wcieleniach Wisznu wchodzi w skład religii w Indiach, a w Norymberdze uchodzi tylko za fantastyczną legendę.
Posługując się takim określeniem religii, nie mam bynajmniej zamiaru-wypowiadać się na temat jej prawdziwości. Chciałbym bowiem osobiście już pozostać przy tym, czego się nauczyłem od mojej matki i nauczyciela, a mianowicie, że jedynie przeze mnie wyznawana religia jest prawdziwa, każda zaś inna fałszywa. Nie wszyscy jednak na świecie uważają ją za taką i ziemia jak dotąd nadal jeszcze ugina się pod ciężarem wielu przybytków fałszu. Nie ma bowiem fałszu, którego by gdzieś nie uważano za religię.
Na podstawie dziejów Numy, Zaroasta, Mahometa i wielu innych założycieli istniejących dziś wyznań łatwo można się przekonać, że każde z nich jest jakąś polityczną kategorią, która silnie oddziaływała na losy narodów. Zważywszy, że od czasu do czasu ludzka pomysłowość jeszcze nadal stwarza takie czy inne nowe religie, byłoby według mnie szczególnie ważne, aby przemyśleć normy, których należałoby się trzymać przy ich, zakładaniu i w ten sposób móc możliwie jak najskuteczniej zapobiegać ich szkodliwemu oddziaływaniu.
Błędne więc będzie każde wyznanie religijne z wyjątkiem religii chrześcijańskiej, której jednak nie chciałbym utożsamiać z rzymskim katolicyzmem.ROZDZIAŁ I O TYM, ŻE WSZYSTKIE NASZE POJĘCIA MAJĄ SWE ŹRÓDŁO W ZMYSŁACH. STĄD WNIOSEK, JAKOBY UMYSŁ UZALEŻNIAŁ SIĘ OD LEPSZEGO ALBO GORSZEGO WYROBIENIA FIZYCZNEGO
Przyjmując na podstawie teorii Locke'a, że nasze pojęcia pochodzą od zmysłów, a zatem że z nich również wywodzi się nasz umysł i zważywszy, iż u poszczególnych osobników istnieją różnice zarówno w narządach zmysłowych, jak i w samym umyśle, można by w wyniku tego przyjąć pogląd, że taka nierówność umysłowa wywodzi się z różnorakiego przysposobienia narządów zmysłowych,