- W empik go
O człowieku, który chciał być królem. The Man Who Would Be King - ebook
O człowieku, który chciał być królem. The Man Who Would Be King - ebook
„Człowiek, który chciałby zostać królem” to opowieść Rudyarda Kiplinga o dwóch brytyjskich poszukiwaczach przygód w Indiach Brytyjskich, którzy stają się królami Kafiristanu, odległej części Afganistanu. Narratorem tej historii jest dziennikarz mieszkający w XIX-wiecznych Indiach – sam Kipling. Podczas zwiedzania niektórych indyjskich stanów spotyka dwóch niechlujnych poszukiwaczy przygód, Daniela Dravota i Peacheya Carnehana. Wzruszony ich opowieściami, zgadza się im pomóc w drobnej sprawie, ale później żałuje tego i informuje o nich władze – uniemożliwiając im szantażowanie młodego radży. Dwa lata później, w upalną, letnią noc, Carnehan wkrada się do biura narratora. Jest złamanym człowiekiem, kalekim żebrakiem odzianym w łachmany i opowiada niesamowitą historię. Dravotowi i Carnehanowi udało się zostać królami: przemierzając zdradliwe góry, przejmują wioskę i marzą o budowie zjednoczonego narodu, a nawet imperium. Kafirowie (poganie, a nie muzułmanie) byli pod wrażeniem karabinów i braku strachu Dravota przed ich bożkami i uznali go za boga, reinkarnację lub potomka Aleksandra Wielkiego. A co było dalej dowie się czytelnik po lekturze całej książki. Zachęcamy do zakupu! Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-476-3 |
Rozmiar pliku: | 720 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zbratany z książęty i równy żebrakom, jak zasłuży.
Cytowane powyżej prawo kreśli program piękny, ale trudny do wykonania. Równy żebrakom to ja bywałem nieraz w okolicznościach, które jednak każdemu z nas utrudniłyby zastanawianie się nad tem, na co sobie kto zasłużył. Wciąż jeszcze czekam na to zbratanie się z książęty, aczkolwiek byłem raz w bliskich stosunkach z człowiekiem, który mógł być najprawdziwszym w świecie królem i który przyobiecał mi królestwo z armją, podatkami, trybunałem i policją, wszystko jak się patrzy. Obawiam się jednak bardzo, że mój król nie żyje i że gdyby mi dziś potrzeba było korony, musiałbym się sam o nią postarać.
Zaczęło się to wszystko w pociągu, idącym z Adżmiru do Mhau. W budżecie miałem deficyt, który zmusił mnie do podróżowania nie drugą klasą, tańszą o połowę tylko od pierwszej, lecz pośrednią , co jest istotnie okropne. W klasie pośredniej nie ma kanap, no, i publiczność jest albo pośrednia, to znaczy eurazyjska, albo tubylcza, obrzydliwa podczas długiej podróży nocnej, lub wreszcie składająca się z włóczęgów, zabawnych, choć pijanych. Pasażerowie klasy pośredniej nie kupują w restauracjach kolejowych, żywność wiozą ze sobą w węzełkach lub kociołkach, słodycze kupują od przekupniów tubylczych i piją wodę przydrożną. Oto dlaczego w porze upałów, pasażerów klas pośrednich wyciąga się z wozów martwych i dlaczego o każdej innej porze roku wszyscy patrzą na nich z góry.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności mój przedział był pusty aż do Nasirabad. Tam wsiadł jakiś rosły „gentleman” w koszuli i z gęstemi, czarnemi brwiami. Dzień spędził stosownie do zwyczajów pasażerów klasy pośredniej. Był to wędrowiec i włóczęga, jak ja, ale z silnie rozwiniętem zamiłowaniem do wódki. Opowiadał niesłychane historje o tem, co widział i czego dokonał w najróżniejszych zakątkach cesarstwa, do których dotarł i o przygodach, w których narażał życie dla zdobycia żywności na parę dni.
— Gdyby Indje zaludnione były ludźmi, podobnymi do was i do mnie, jak ptaki nie wiedzącymi, co jutro jeść będą, kraj ten dawałby nie siedemdziesiąt, ale siedemset miljonów dochodu, tak jest, siedemset! — powiedział mi.
Spojrzawszy na jego usta i wysuniętą naprzód dolną szczękę, byłem skłonny zgodzić się z nim.
Rozmawialiśmy o polityce, o polityce — jak ją rozumie włóczęga, widzący wszystko z odwrotnej strony, gdzie znać wszystkie szwy i łaty — a potem mówiliśmy o urządzeniach pocztowych, ponieważ mój przyjaciel pragnął z najbliższej stacji wysłać telegram do Adżmiru, który jest węzłowym punktem między Bombajem a linją wiodącą do Mhau, — o ile się jedzie na zachód. Przyjaciel mój nie miał pieniędzy, prócz ośmiu „annów”, które chował na obiad, zaś ja byłem wogóle bez grosza, skutkiem wspomnianej już dziury w budżecie. Prócz tego droga moja wiodła w dzicz, gdzie wprawdzie miałem odzyskać kontakt ze skarbem, ale gdzie nie było wcale telefonu. Ja w żaden sposób nie mogłem mu dopomóc.
— Możemy nastraszyć naczelnika stacji i zmusić go, ażeby wysłał telegram na kredyt — mówił mój przyjaciel — ale to znowu naraziłoby nas na różne wybadywania, a wyznaję, że ja miałem tego już dosyć w ostatnich czasach. Wspomnieliście coś, że w krótkim czasie zamierzacie tędy wracać?
— Za jakich dziesięć dni — odpowiedziałem.
— Nie moglibyście załatwić się za osiem dni? — zapytał. — Zależałoby mi na tem, żeby to było wcześniej.
— Mógłbym zadepeszować w ciągu dziesięciu dni, jeśli o to idzie — zaproponowałem.
— Trudno mi go będzie znaleźć telegraficznie, jak myślę. On pojedzie tędy. Ma 23-go wyjechać z Delhi do Bombaju — to znaczy, że 23-go w nocy będzie przejeżdżał przez Adżmir.
— Ależ ja jadę na Pustynię Indyjską! — tłumaczyłem.
— Bardzo słusznie! — odrzekł. — Jadąc do Dżodhpore musicie się przesiadać w Marwar — musicie! — a on pojedzie przez Marwar wczesnym rankiem 24-go bombajskim pociągiem pocztowym. Możecie być wtedy w Marwar? To wam nie może zrobić różnicy, bo, jak to dobrze wiem, w tych państewkach środkowo-indyjskich nie znajdziecie dużo dobrych kąsków — nawet jeśli przedstawicie się jako korespondent „Mieszkańca Dżungli”.
— Próbowaliście kiedy tego „tricku”? — zapytałem.
— Ile razy! Ale Rezydenci zawsze was odnajdą i potem smarujecie pod eskortą do granicy, zanim zdołacie dźgnąć nożem. Lecz wróćmy jeszcze do mego przyjaciela. Ja muszę dać mu znać, co się ze mną dzieje, inaczej nie będzie wiedział, dokąd się obrócić. Byłoby z waszej strony więcej niż uprzejmością, gdybyście chcieli do tego czasu wrócić z Indyj środkowych, złapać go na stacji Marwar i powiedzieć mu: On wyjechał na tydzień na południe! Będzie już wiedział, co to znaczy. Jest to wysoki, tęgi mężczyzna z rudą brodą i okropnie się dmie. Znajdziecie go w przedziale drugiej klasy. Będzie z pewnością spał, jak hrabia, otoczony pakunkami. Ale wy sobie z tego nic nie róbcie. Spuśćcie okno i powiedzcie: Wyjechał na tydzień na południe! — Zobaczycie, jak skoczy. To wam skróci pobyt w tych stronach tylko o dwa dni. Proszę oto, jako podróżny — jadący na Zachód! — rzekł z naciskiem.
— A skąd jedziecie? — spytałem.
— Ze Wschodu! — odpowiedział — i spodziewam się, że spełnicie mą prośbę, na węgielnicę. Zaklinam was na pamięć Matki waszej i mojej.
Anglicy niezbyt są czuli na pamięć matki, ale dla pewnych przyczyn, łatwych zresztą do zrozumienia, zgodziłem się. .
— Jest to rzecz nielada — mówił towarzysz — i dlatego właśnie was o to proszę. Teraz wiem już, że na was mogę polegać. Wagon drugiej klasy w Marwar, a w nim śpiący mężczyzna z rudą brodą. Zapamiętajcie sobie. Na następnej stacji wysiadam i muszę tu siedzieć dopóki nie przyjedzie, lub nie przyśle mi tego, czego potrzebuję.
— Więc dobrze, jeśli go złapię, to mu wasze słowa powtórzę — zgodziłem się. — Ale na pamięć Matki waszej i mojej zaklinam was, abyście usłuchali jednej mojej rady. Nie jedźcie teraz do państw środkowo-indyjskich, jako korespondent „Mieszkańca Dżungli”. Wałęsa się tu właśnie prawdziwy korespondent i to mogłoby doprowadzić do starć.
— Dziękuję — odpowiedział poprostu. — A kiedy ta świnia się stąd wyniesie? Nie mogę przecie zdychać z głodu dlatego, że jemu się podoba psuć mi interesy. Właśnie miałem na muszce Degumber radżę z powodu tej jego historji z wdową po ojcu — chciałem go pociągnąć...
— A cóż to było z tą wdową po ojcu?The Man Who Would Be King
“Brother to a Prince and fellow to a beggar if he be found worthy.”
The Law, as quoted, lays down a fair conduct of life, and one not easy to follow. I have been fellow to a beggar again and again under circumstances which prevented either of us finding out whether the other was worthy. I have still to be brother to a Prince, though I once came near to kinship with what might have been a veritable King and was promised the reversion of a Kingdom —army, law-courts, revenue and policy all complete. But, to-day, I greatly fear that my King is dead, and if I want a crown I must go and hunt it for myself.
The beginning of everything was in a railway train upon the road to Mhow from Ajmir. There had been a deficit in the Budget, which necessitated travelling, not Second-class, which is only half as dear as First-class, but by Intermediate, which is very awful indeed. There are no cushions in the Intermediate class, and the population are either Intermediate, which is Eurasian, or native, which for a long night journey is nasty; or Loafer, which is amusing though intoxicated. Intermediates do not patronize refreshment-rooms. They carry their food in bundles and pots, and buy sweets from the native sweetmeat-sellers, and drink the roadside water. That is why in the hot weather Intermediates are taken out of the carriages dead, and in all weathers are most properly looked down upon.
My particular Intermediate happened to be empty till I reached Nasirabad, when a huge gentleman in shirt-sleeves entered, and, following the custom of Intermediates, passed the time of day. He was a wanderer and a vagabond like myself, but with an educated taste for whiskey. He told tales of things he had seen and done, of out-of-the-way corners of the Empire into which he had penetrated, and of adventures in which he risked his life for a few days’ food. “If India was filled with men like you and me, not knowing more than the crows where they’d get their next day’s rations, it isn’t seventy millions of revenue the land would be paying—it’s seven hundred million,” said he; and as I looked at his mouth and chin I was disposed to agree with him. We talked politics—the politics of Loaferdom that sees things from the underside where the lath and plaster is not smoothed off—and we talked postal arrangements because my friend wanted to send a telegram back from the next station to Ajmir, which is the turning-off place from the Bombay to the Mhow line as you travel westward. My friend had no money beyond eight annas which he wanted for dinner, and I had no money at all, owing to the hitch in the Budget before mentioned. Further, I was going into a wilderness where, though I should resume touch with the Treasury, there were no telegraph offices. I was, therefore, unable to help him in any way.
“We might threaten a Station-master, and make him send a wire on tick,” said my friend, “but that’d mean inquiries for you and for me, and I’ve got my hands full these days. Did you say you are travelling back along this line within any days?”
“Within ten,” I said.
“Can’t you make it eight?” said he. “Mine is rather urgent business.”
“I can send your telegram within ten days if that will serve you,” I said.
“I couldn’t trust the wire to fetch him now I think of it. It’s this way. He leaves Delhi on the 23d for Bombay. That means he’ll be running through Ajmir about the night of the 23d.”
“But I’m going into the Indian Desert,” I explained.
“Well and good,” said he. “You’ll be changing at Marwar Junction to get into Jodhpore territory—you must do that—and he’ll be coming through Marwar Junction in the early morning of the 24th by the Bombay Mail. Can you be at Marwar Junction on that time? ’Twon’t be inconveniencing you because I know that there’s precious few pickings to be got out of these Central India States—even though you pretend to be correspondent of the Backwoodsman.”
“Have you ever tried that trick?” I asked.
“Again and again, but the Residents find you out, and then you get escorted to the Border before you’ve time to get your knife into them. But about my friend here. I must give him a word o’ mouth to tell him what’s come to me or else he won’t know where to go. I would take it more than kind of you if you was to come out of Central India in time to catch him at Marwar Junction, and say to him:—‘He has gone South for the week.’ He’ll know what that means. He’s a big man with a red beard, and a great swell he is. You’ll find him sleeping like a gentleman with all his luggage round him in a second-class compartment. But don’t you be afraid. Slip down the window, and say:—‘He has gone South for the week,’ and he’ll tumble. It’s only cutting your time of stay in those parts by two days. I ask you as a stranger—going to the West,” he said with emphasis.
“Where have you come from?” said I.
“From the East,” said he, “and I am hoping that you will give him the message on the Square—for the sake of my Mother as well as your own.”
Englishmen are not usually softened by appeals to the memory of their mothers, but for certain reasons, which will be fully apparent, I saw fit to agree.
“It’s more than a little matter,” said he, “and that’s why I ask you to do it—and now I know that I can depend on you doing it. A second-class carriage at Marwar Junction, and a red-haired man asleep in it. You’ll be sure to remember. I get out at the next station, and I must hold on there till he comes or sends me what I want.”
“I’ll give the message if I catch him,” I said, “and for the sake of your Mother as well as mine I’ll give you a word of advice. Don’t try to run the Central India States just now as the correspondent of the Backwoodsman. There’s a real one knocking about here, and it might lead to trouble.”
“Thank you,” said he simply, “and when will the swine be gone? I can’t starve because he’s ruining my work. I wanted to get hold of the Degumber Rajah down here about his father’s widow, and give him a jump.”
“What did he do to his father’s widow, then?”
“Filled her up with red pepper and slippered her to death as she hung from a beam. I found that out myself and I’m the only man that would dare going into the State to get hush-money for it. They’ll try to poison me, same as they did in Chortumna when I went on the loot there. But you’ll give the man at Marwar Junction my message?”