- W empik go
O czym nie śniło się dorosłym - ebook
O czym nie śniło się dorosłym - ebook
Zabawne, ciepłe i pogodne opowiadania, których bohaterem jest przedszkolak Bartek. Bartek miewa niezwykle barwne i obfitujące w przygody sny. Zwykle mają one związek z tym, co się zdarzyło w przedszkolu i w domu, o czym rozmawiał z rodzicami i z kolegami, z jego marzeniami i obawami. Spotyka więc w swoich snach czarownicę Babę Łamagę, jest posiadaczem pięknej dżdżownicy Lusi, której zazdroszczą mu wszystkie dzieci, pies rozmawia z nim ludzkim głosem, a mama zyskuje dodatkową parę rąk. Staje się też Bartek w snach kamieniem, ptakiem, a nawet – niestety – strażakiem. Każde opowiadanie pozostawi czytelnika z uśmiechem na twarzy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7551-717-0 |
Rozmiar pliku: | 6,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– No to co właściwie masz ochotę robić? – spytał tata.
– Tak właściwie to… mam ochotę położyć się już do łóżka – odpowiedziałem. – W piżamie i do rana.
Jak tylko znalazłem się w łóżku, zasnąłem. Tata nie zdążył nawet przyjść poczytać mi książki.
Spałem sobie smacznie, gdy nagle…!
Obudził mnie huk i rumor, coś walnęło, załomotało, a na koniec – łup! ciężko upadło.
Poderwałem się i usiadłem na łóżku. Zapaliłem nocną lampkę i zobaczyłem, że drzwi szafy są szeroko otwarte i część ubrań leży na podłodze, choć przecież kiedy kładłem się spać, w pokoju był porządek.
Wtem usłyszałem:
– Ojojoj… Moje plecy… Ojojoj…
I tuż obok mojego łóżka zobaczyłem gramolącą się z podłogi… czarownicę. Od razu wiedziałem, że to czarownica, bo miała miotłę, długi nos i długą czarną suknię, do której przyczepiło się trochę pajęczyn. Miała też spiczastą czarną czapkę, z której czubka zwisała moja skarpetka.
– Ojej… uch – stękała, podnosząc się.
Przez to stękanie i jęczenie w ogóle nie wyglądała strasznie.
– Co, do licha? – Podrapała się palcem z długim paznokciem po głowie i rozejrzała dokoła. – Na chatkę Baby Zgagi to nie wygląda…
Gdy rozglądała się po pokoju, moja skarpetka zabawnie dyndała jej wokół głowy. Parsknąłem śmiechem, a wtedy czarownica spojrzała na mnie.
– A… Nie boisz się? No i dobrze. Miałam lecieć do znajomej czarownicy na spotkanie z koleżankami, a znalazłam się tu. Zdaje się, że wpadłam przez szafę… Miotła mi się zepsuła, czy co? – Potrząsnęła nią. – Muszę ją zabrać do mechanika… No nic, jak wpadłam, tak wypadnę. Spieszę się, bo jak się spóźnię, to potrawki z żab dla mnie jędze nie zostawią…
Po czym wsiadła na miotłę, skierowała ją w stronę szafy i ruszyła. Ale daleko nie poleciała. Łup! Grzmotnęła w szafę i fiknęła kozła do tyłu. Usłyszałem jakieś chrupnięcie.
– Nic pani nie jest? – zawołałem. – Chyba coś sobie pani złamała.
– Oj, złamałam, złamałam… – jęknęła czarownica. – Różdżkę złamałam! Ładne rzeczy. A dziś piątek, do tego wieczór.
– To co? – spytałem zaciekawiony.
– Jak to co? – obruszyła się czarownica. – Wszystko pozamykane. Będę musiała czekać do poniedziałku, żeby ją gdzieś naprawić!
Wyglądała na bardzo zmartwioną, aż mi się jej żal zrobiło.
Nagle coś mi przyszło do głowy.
– A może skleić różdżkę taśmą klejącą?
– Hm… – zastanowiła się czarownica. – Można spróbować.
Znalazła taśmę na półce i starannie skleiła połamane końce różdżki. Potem przyjrzała się jej uważnie i machnęła parę razy w powietrzu, żeby wypróbować, jak działa.
– No i jak? – spytałem z ciekawością.
– Nie dowiemy się, dopóki nie sprawdzimy… – mruknęła i machnęła różdżką. – Czary-mary, czmychando!
Wtedy stało się coś dziwnego. Zielone krzesła stojące przy stoliku poruszyły się. Uniosły się na dwóch nogach, potem opadły i zaczęły brykać po pokoju, całkiem jak źrebaki!
– E, do licha…! Nie o to chodziło! – Czarownica postukała różdżką o rękę. – Jeszcze raz. Czary-mary, czmychando!
Krzesła wcale nie przestały galopować. Jedno zapędziło się nawet na ścianę i biegało sobie po niej w najlepsze. Na dodatek z szafy zaczęły wylatywać moje ubrania. Co to się działo! Spodnie powskakiwały na moje samochodziki i odpychając się nogawkami, jeździły po pokoju jak na deskorolkach. Skarpetki pełzały po podłodze jak gąsienice, a sweter uczepił się lampy i huśtał się na niej jak małpa na gałęzi. A bluzki i koszule? Te dopiero wyprawiały! Chwyciły się za rękawy i wirowały w powietrzu, jakby bawiły się w kółko graniaste. Zielona bluzka i czerwona, ta w paski, próbowały wspinać się po półkach z zabawkami, a koszula w kratkę machała rękawami i udawała, że pływa w powietrzu.
Patrzyłem na to wszystko z rozdziawionymi ustami. Okrągłymi ze zdumienia oczami spojrzałem na czarownicę.
– A co to niby ma być? – fuknęła, patrząc na różdżkę. – Co ty wyprawiasz? Czy ja ci kazałam robić cyrk?
I jeszcze mocniej zaczęła machać różdżką.
– Czmychando! Czmychando!
Wtedy dopiero się porobiło!
Z półek uniosły się stojące na nich książki i zaczęły fruwać po pokoju. Spomiędzy szeleszczących kartek wyglądały postaci, które były w tych książkach narysowane: dzieci, króliki, koty i inne… Niektóre były zdziwione, inne trochę przestraszone, ale były też takie, które robiły wrażenie wielce uradowanych. Z jednej książki, z czerwoną okładką, prawie wypadł miś – w ostatniej chwili chwycił się łapkami kartek i tak uczepiony latał pod sufitem, majtając nogami z uciechy.
Bardzo mi się te wszystkie sztuczki czarownicy podobały, ale ona nie wyglądała na zadowoloną.
– Słuchaj no – mruknęła, patrząc na trzymaną w ręce różdżkę. – Postaraj się lepiej, bo inaczej nigdy się stąd nie wydostaniemy, skoro miotła nie działa! Jeszcze raz: czary-mary, czmychando!
I nic.
To znaczy: krzesła brykały, ubrania rozrabiały, książki nadal fruwały, szeleszcząc kartkami, ale nic nowego się nie pojawiło. Myślałem, że tym razem niczego nie wyczarowała, ale czarownica spojrzała na mnie i gwizdnęła cicho.
– Fiu, fiu! No to się porobiło…!
Już miałem spytać, o co chodzi, gdy zauważyłem, że wyglądam jakoś inaczej. Zamiast rąk i nóg miałem zielone łapy z błonami między palcami, brzuch też był cały zielony…
– Co?! – wrzasnąłem. – Zamieniłaś mnie w żabę? Natychmiast mnie odczaruj! Nie chcę być żabą!
– Cii… – Czarownica się przestraszyła. – Nie krzycz tak, bo jeszcze ktoś usłyszy! To nie moja wina, ta złamana różdżka myli czary… No już, uspokój się…
Ale ja ze złości aż podskakiwałem na łóżku.
– Nie chcę być żabą! Nie chcę być żabą! Chcę być sobą, chłopcem! Odczaruj mnie natychmiast!
Czarownica niespokojnie zerkała na drzwi mojego pokoju.
– Dobrze, dobrze, już próbuję – usiłowała mnie uspokoić. – Użyję mocniejszego zaklęcia, tylko nie krzycz. Czary-mary…
Wtedy znów coś huknęło.
I nagle w pokoju zrobiło się całkiem jasno. Tak jasno, że aż zasłoniłem oczy.
– Co się dzieje? – usłyszałem. Ale to nie był głos czarownicy, tylko taty. – Kto zostawił krzesło na środku pokoju? Właśnie przed chwilą na nie po ciemku wszedłem.
Poczułem rękę taty na moich włosach.
– Co się dzieje, synku? Czemu krzyczałeś?
Otworzyłem oczy, zamrugałem i rozejrzałem się po pokoju.
Wszystko wyglądało całkiem normalnie, ani śladu czarów… Sobie też czym prędzej się przyjrzałem. Uff, nie jestem żabą..!
– Była tu czarownica… wpadła na miotle przez szafę… – wyjaśniałem. – Ale nie mogła odlecieć, bo miotła jej się zepsuła. Uderzyła się w szafę i złamała różdżkę, i czary jej nie wychodziły, i różne dziwne rzeczy się działy, i zamieniła mnie w żabę… Tak było, naprawdę! – zawołałem, widząc, że tata kręci głową i się uśmiecha.
– Oj, synku, synku, śniło ci się… To był tylko sen! – Pogłaskał mnie po głowie. – Ale ty masz chyba gorączkę, pokaż czoło. No tak, rozpalone. Nic dziwnego, że jakaś Baba Łamaga ci się śniła…
Tata poszedł po termometr i lekarstwo, a ja zostałem w pokoju.
A więc to był tylko sen… – myślałem.
Nagle jednak coś przyszło mi do głowy. Z wrażenia aż usiadłem na łóżku.
A krzesło na środku pokoju to skąd niby się wzięło?!