- W empik go
O dziennikarstwie w stosunku do Kościoła - ebook
O dziennikarstwie w stosunku do Kościoła - ebook
Czy istnieje stosunek Dziennikarstwa do Kościoła i jaki? Kościół działa w sferze duchowej – Dziennikarstwo ma swój zakres w codziennych stosunkach społecznych. Jaki tu związek? Już sam ten wyraz Dziennikarstwo czyż nie wypowiada idei czasowości, pojęcia czegoś, co dzienną żyje tylko strawą i dzienne ma tylko istnienie? Czyż nie dlatego Dziennik, że się w pewnym dniu poczyna, przez dzienne zdarzenia i czasowe wywołany potrzeby; że w pewnych dniach wychodzi, dzienne kwestie bada, rozbiera, dyskutuje; że jest wyrazem dziennej opinii – objawem bieżącej myśli społecznej? Z drugiej strony – Dziennikarstwo jest dyskusją – jest walką opinii, jest ścieraniem się zdań, a jako takie, ma swój zakres w umiejętnościach czysto ludzkich, w naukach społecznych, w polityce, ale jakież mogłoby mieć miejsce w religii, w rzeczach dogmatu, moralności, teologii, gdzie dyskusja nic nie stanowi, gdzie stanowi tylko twierdzenie, ustawa, wyrok, gdzie ostatecznie stanowi nieomylność?
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-223-3 |
Rozmiar pliku: | 124 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy istnieje stosunek Dziennikarstwa do Kościoła i jaki? Kościół działa w sferze duchowej – Dziennikarstwo ma swój zakres w codziennych stosunkach społecznych. Jaki tu związek? Już sam ten wyraz Dziennikarstwo czyż nie wypowiada idei czasowości, pojęcia czegoś, co dzienną żyje tylko strawą i dzienne ma tylko istnienie? Czyż nie dlatego Dziennik, że się w pewnym dniu poczyna, przez dzienne zdarzenia i czasowe wywołany potrzeby; że w pewnych dniach wychodzi, dzienne kwestie bada, rozbiera, dyskutuje; że jest wyrazem dziennej opinii – objawem bieżącej myśli społecznej? Z drugiej strony – Dziennikarstwo jest dyskusją – jest walką opinii, jest ścieraniem się zdań, a jako takie, ma swój zakres w umiejętnościach czysto ludzkich, w naukach społecznych, w polityce, ale jakież mogłoby mieć miejsce w religii, w rzeczach dogmatu, moralności, teologii, gdzie dyskusja nic nie stanowi, gdzie stanowi tylko twierdzenie, ustawa, wyrok, gdzie ostatecznie stanowi nieomylność?
Tego rodzaju wątpliwości, lub nawet wcale zarzuty spotkać mogą niniejszą rozprawę na wstępie z powodu samego tytułu. Wątpliwości te, a choćby nawet zarzuty, jakkolwiek nie mają żadnej zasady rzeczywistej, mogą jednakże mieć za sobą fakt, a przed niejakim czasem mogły mieć nawet pewne znaczenie, kiedy fakt przywłaszczał sobie siłę zasady i występował jako zasada; kiedy z pewnym pozorem ścisłości mówiono o społeczeństwie jako o społeczeństwie a o Kościele jako o Kościele, czyli jako o dwóch rzeczach różniących się w istocie a zostających z sobą w pewnych stosunkach tylko przypadkowo lub konwencjonalnie.
Dziś jednak, kiedy się faktycznie pokazało, że fakt nie jest zasadą, a nie będąc zasadą, nic też zasadniczo stanowić nie może, kiedy dla każdego głębiej myślącego, zasadnicze rozróżnienie społeczeństwa od Kościoła już jest nonsensem, dziś kiedy sama społeczność zaczyna uznawać prawa Kościoła i wyznawać, że o tyle jest i być może społeczeństwem, w ścisłym znaczeniu tego wyrazu, o ile jest w Kościele i przez Kościół, dziś mówię, jakkolwiek fakt byłby jeszcze istniejący, nic jednakże nie dowodzi, nic nie popiera a przeto i wątpliwości i zarzuty na nim oparte, żadnej nie mogą mieć siły.
A przecież nie można ich zostawić bez bliższego i dokładniejszego ocenienia; zarzucających bowiem jest wielu, wątpiących jeszcze więcej, a gdy pierwsi wychodzą z fałszywego pojmowania społeczeństwa i Kościoła, drudzy zaś z braku pojmowania, więc nim przystąpimy do przedstawienia stosunków Dziennikarstwa do Kościoła, zobaczmy wprzód jakie są stosunki Kościoła do Społeczeństwa czyli właściwie mówiąc: Czym jest Społeczeństwo?
Społeczeństwo, to istota zbiorowa, żyjąca. Społeczeństwo, ani jest sztucznym zespoleniem ludzi dokonanym, jak się wyraża Hobbes, dla położenia tamy złości i chytrości indywiduów; ani jest mechanicznym nagromadzeniem indywiduów stojących obok siebie, jak na przykład w składzie cegieł jedne leżą obok drugich; ani na koniec instynktowym zjednoczeniem ku osiągnieniu wspólnego dobra, jak na przykład społeczność pszczół lub bobrów (1), ale jest czymś bez porównania nad to wszystko wyższym, doskonalszym. Społeczeństwo ludzkie wyszedłszy całe z jednego pnia, w milionowych częściach swoich, jest zawsze jakoby jednym człowiekiem a ściśle mówiąc jest istotnym, żywym zespoleniem wszystkich, tą samą dokonanym i ustawicznie dokonywanym siłą, przez którą wszystko zostało stworzone. Społeczeństwo czy całe w ogólności, czy w szczególności, tą lub ową objęte epoką, czy jeszcze bardziej wyszczególnione, to jest tymi lub owymi oznaczone granicami bądź miejsca, bądź mowy, zwyczajów i ustaw, żyje zawsze życiem wszystkich, myśli myślą wszystkich, działa działaniem wszystkich. W tych myślach, w tych namiętnościach, w tych sądach, w tych działaniach zbiorowych znachodzimy ustawicznie rozmaitość a często nawet sprzeczność, co się nie da wytłumaczyć ani naturą myśli, ani naturą władzy sądzenia, ani naturą władzy działania, bo w tych może być pewne stopniowanie, wszakże rozmaitości a tym bardziej sprzeczności nie ma; ale się to łatwo tłumaczy naturą namiętności, które opanowawszy serce człowieka po jego oderwaniu się od Boga, następnie rozerwały myśli, uczucia i sądy a działanie przeciwstawiły działaniu. Co więc w społeczeństwie jest jednym i zgodnym przez naturę swoją, to się stało różnym i sprzecznym przez namiętności. Namiętności będąc w człowieku skutkiem upadku stanowią w nim przecie pewien objaw życia, stąd i w społeczeństwie są one siłą żywotną, ale ujemną. Jak jedność pochodzenia, jedność natury jest w społeczeństwie siłą attrakcyjną, tak rozmaitość i sprzeczność namiętności jest w społeczeństwie siłą repulsyjną. Ta siła attrakcji i repulsji czy w społeczeństwie ludzkim w ogóle, czy w społeczeństwie danym w szczególe o tyle się równoważą, o tyle są w zgodzie i harmonii, o tyle stanowią życie społeczeństwa, o ile przyjmują jednoczące, godzące, harmonizujące działanie Boga.
Działanie to widzimy w społecznościach przedchrześcijańskich nie zawsze prawdziwie zrozumiane, ale zawsze mniej lub więcej przyjmowane. Zrozumienie i przyjęcie działania Bożego stanowi o doskonałości względnej owych społeczeństw – zupełne zaniepoznanie i zanegowanie tego działania było jakby wyrokiem ich śmierci, było zanegowaniem ich bytu. Wszystkie plemiona, wszystkie narodowości stoją i żyją o tyle, o ile podstawą ich bytu, ich zwyczajów, ich ustaw, ich czynów jest jakowaś myśl z góry – skoro zaś tylko na jej miejsce stawia się myśl ludzka – a raczej ludzka namiętność, państwo, czy naród, choćby najpotężniejsze rozsypuje się i ginie. W narodzie Żydowskim działanie to Boskie objawia się jak najdotykalniej w formach teokratycznych, to jest w rządach Boga nie tylko we względzie duchownym ale i w porządku doczesnym. Cały szereg czynności będących przedmiotem władzy doczesnej i w swym początku i w swojej sankcji i w swoich następstwach jest bezpośrednio Boski. Bóg prowadzi lud Izraelski przez Mojżesza, Bóg nakazuje wojny, Bóg dzieli naród na pokolenia, pokoleniom wyznacza terytoria, Bóg stanowi urzędy, Bóg jest prawodawcą a prawa Jego zagwarantowane Boską obietnicą albo Boską groźbą; jednym słowem Bóg sam prowadzi całą tę wybraną społeczność, do wytkniętego jej przeznaczenia – gdy zaś przeznaczenie już osiągnione a lud Izraelski zaślepiony namiętnością pychy skrzywił pojęcia tego Boskiego działania – pojęcie to jakkolwiek skrzywione, opaczne, fałszywe, jest przecież węzłem jednoczącym po całym świecie rozsypane indywidua. Społeczność Żydów, bez ziemi, bez rządu, bez prawa dziwnie uderza swą jednolitością a wśród rozsypujących się pseudospołeczeństw antykatolickich nieraz straszliwe wzbudzała i wzbudza obawy.
Jako zaś mądrość Boska w doprowadzeniu społeczności żydowskiej do wytkniętego jej celu, działała w tej społeczności widocznie, materialnie, bezpośrednio, tak w społeczności nowych, duchowych Synów Abrahama działać nie przestała, ale już działa duchownie. Tej społeczności już Bóg nie pisze praw na kamiennych tablicach, własnym swoim palcem, ale odnowiwszy w sercach prawo miłości chce, ażeby to prawo samo się rozpowszechniło w świecie zewnętrznym, rozpisywane palcem człowieka ubóstwionego przez łaskę. W tej społeczności odrodzonej przez Tego, który sam w sobie jak najdoskonalej ludzką i Boską zespolił naturę, to jest przez Słowo wcielone, już wprawdzie Bóg nie stanowi praw doczesnych, politycznych, ekonomicznych, już się bezpośrednio nie wdaje w taktykę lub w działanie władz wykonawczych – ale działa zawsze, ale stanowi prawa dogmatyczne i moralne, obowiązujące już nie ten albo ów naród, ale obowiązujące wszystkich; prawa, do których stosować się winny nie tylko te lub owe warstwy społeczeństwa, ci lub owi ludzie, ale wszystkie stany, wszyscy rządzący i wszyscy rządzeni, wszyscy sądzący i wszyscy sądzeni a zatem wszystkie prawa, ustawy, zwyczaje i czynności. Otóż to społeczeństwo tak odrodzone i tak urządzone, gdzie jedność działania Bożego niewidomego tak obejmuje rozmaitość wszystkich zewnętrznych kombinacyj społecznych – i wszystkich najodleglejszych społeczeństw szczegółowych – to powszechne zespolenie indywiduów jedną myślą Boską i utrzymywanie ich w jedności jednym, niewidomym, duchowym działaniem Boga, zowiemy Społeczeństwem powszechnym, katolickim, czyli co zupełnie na jedno wychodzi Katolickim Kościołem. Tak więc Kościół, to społeczeństwo powszechne – społeczeństwo w najwyższym i najściślejszym znaczeniu tego wyrazu i nawzajem Społeczeństwo prawdziwe – to Kościół.
Wszakże dla lepszego wyrozumienia tej rzeczy, przypuśćmy na chwilę społeczeństwo istniejące poza wpływem Bożym – niby materiał na wytworzenie rzeczywistego społeczeństwa.
Społeczeństwo to, jest więc istotą zbiorową, złożoną z wszystkich namiętności ludzkich, które w jej łonie walczą jak walczą w sercu każdego człowieka i które według danego i przyjętego kierunku mogą ją pogrążyć w przepaść wszelakich błędów i występków, albo podnieść do wszelkiego rodzaju prawd i pobudzić do wielkich pomysłów i do wielkich dzieł.
Społeczeństwo to pokierowane ku dobremu w duchu jednoczącym i podnoszącym, już przez to samo, że jest istotą zbiorową, a tym samym w pewnym znaczeniu nieśmiertelną, zdolniejszym byłoby bez porównania, niż każdy pojedynczy i śmiertelny człowiek choćby też z największymi zasobami, spełnić na wielką skalę i utrzymać to dobro ku któremu skierowanym zostało. Przeciwnie Społeczeństwo to popchnięte ku złemu, złe to zdolne jest doprowadzić do najstraszliwszych i nieobrachowanych ostateczności, bo ono wówczas działa, a raczej rozwiązuje, rozprzęga, burzy i szaleje nie jedną, ani dziesiątkiem różnych namiętności, ale całą wściekłością namiętności wszystkich – namiętności sprzecznych i na śmierć walczących z sobą.
Któż ten burzliwy materiał pokieruje ku dobremu? Kto ku zdobyciu tego dobra zespoli wole czyli chcenie wszystkich podżegane najsprzeczniejszymi namiętnościami? Ażeby odpowiedzieć na to zapytanie przypomnijmy sobie społeczeństwo Europejskie jakim było niezbyt jeszcze dawno – i jakim jest, gdzie jest poza Kościołem.
Dlaczegóż w tym społeczeństwie niejedność, rozpadanie się – odpychanie – walka – zagrożenie śmierci? Dlaczego społeczeństwo takie mimo mnóstwa doktryn i systemów godzących rozdarte? Dlaczego mimo głośno wypowiedzianego hasła równości i braterstwa zbroi się, tchnie wzgardą lub zazdrością i walczy? Dlatego, że nie przyjmuje wpływu Bożego przez Kościół, dlatego, że już przez samo zanegowanie tego wpływu jedynie godzącego, jednoczącego, samo się neguje, rozsypuje i przestaje być społeczeństwem. Dlatego, że godzi, jednoczy i równa namiętność, która z natury swojej jest rozrywającą, odpychającą, antagonistyczną. Dlaczego przeciwnie Kościół w swej organizacji mimo całej nierówności zewnętrznej, mimo całej rozmaitości, mimo jak najściślej przestrzeganej hierarchiczności jest zawsze społecznością jedną, zgodną, harmonijną? dlatego że w nim działa ustawicznie Ten, który jest w sobie jednością, zgodą, harmonią! Dlaczego pierwotne społeczeństwo chrześcijańskie przy zachowaniu różnic towarzyskich było i żyło jakby jednym sercem i jedną duszą? Dlatego, że było jedno z Kościołem i przyjmowało działanie Boga przez Kościół, dlatego, że było i żyło istnieniem i życiem Kościoła.
A zatem ostatecznie, siłą zespalającą indywidua i społecznie rodzaj ludzki kierującą ku dobremu, czyli siłą tworzącą rzeczywiste społeczeństwo jest Kościół.
To co do społeczeństwa powszechnego – przejdźmy teraz do społeczeństwa szczegółowego jakim jest nasze. Społeczeństwo to złożone z trzech warstw, to jest z ludzi początkujących opinią, czyli z inteligencji, z ludzi żyjących cudzym zdaniem i z powziętych zdań wytwarzających opinię, oraz z ludzi żyjących poza sferą opinii, czyli z prostego ludu żyjącego wiarą, niedawno jeszcze, zaledwie w ostatniej warstwie istniało pod zbawiennym wpływem Kościoła. Inteligencję przedstawiali ludzie żadnej, albo bardzo lichej wiary; część bierna społeczeństwa takich mniej więcej była pojęć, takich dążności, jakimi były zdania narzucone jej z góry. Część ta pod względem rozumu prawdziwe dziecko, dziecko swawolne, nierozważne, łatwowierne, kapryśne, skwapliwe, egoistyczne, część ta, mówię karmiona złudzeniami, łechtana w swoich zachceniach, podburzana w swoich namiętnościach, a z drugiej strony zaniedbana lub wcale gorszona, straszliwie szybko poczęła się emancypować z pod wpływu Kościoła i tylko dziwnymi zrządzeniami Opatrzności wstrzymaną została na drodze do tego złego, które gdzieindziej tyle łez, tyle krwi, tyle życia kosztowało. Skutkiem tejże cudownej interwencji Boskiej ludzie przedstawiający inteligencję umilkli także i zeszli bez odgłosu i bez sławy z pola. Któż dzisiaj słyszy u nas odzywających się w imię racjonalizmu, socjalizmu lub im podobnych antysocjalnych doktryn? Kto by śmiał wystąpić z Czasopismem jakim był ˝Tygodnik Poznański˝ – ˝Orędownik˝ albo ˝Rok˝? A gdy na polu początkowania opinii głuche zaległo milczenie, cóż się dzieje w tej części społeczeństwa, która przyjmując cudze, a namiętnościom schlebiające zdania wytwarzała z nich opinię?
Ta część jest znowu dzisiaj jak dziecko namiętne, bawiące się cackiem i nagle spostrzegające, że mu cacko z rąk znikło. Ta część obałamucona w swej wierze w jedynie spajający i zbawiący kierunek Kościoła, z drugiej strony straciła wiarę w to, co przed chwilą tak namiętnie uwierzyła, czym ją łudzili, egzaltowali nieprzyjaciele Kościoła.
Ale ta część jakkolwiek z jednej strony obałamucona, z drugiej rozczarowana nie straciła przecie swego żywiołu. Co w niej było pod kierunkiem Kościoła a potem pod kierunkiem nieprzyjaciół Kościoła w działaniu (in actu) jest w niej obecnie w mocy, w możności (in potentia). O cóż więc idzie obecnie? O to, żeby co dzisiaj jest w mocy ku dobremu równie jak ku złemu, pokierować do działania (ad actum) ku dobremu. Czyli wyrozumialej mówiąc, idzie o to, aby przez odnowienie katolickich zasad i wpajanie katolickich zdań wytwarzać w łonie społeczeństwa zdrowe, ożywiające, zbawienne opinie, idzie jednym słowem o to, aby jednoczącą siłą Kościoła schwycić i skierować o ile można żywioł namiętności wszystkich – ku wspólnemu dobru a tym sposobem ścieśnić wszystkie żywotne stosunki i węzły społeczne. Któż to podejmie? Jaką drogą, jakimi sposobami osiągnąć ten cel? Podjąć go mogą ludzie zasad ściśle katolickich a osiągnąć na drodze katolickiego dziennikarstwa.
Dziennikarstwo jest dzisiaj jedną z sił poruszających wielką machinę społeczną. Dziennikarstwo katolickie jest warunkiem do wytwarzania zdrowych zdań i zbawiennych opinii w łonie społeczeństwa – jest ono pewnym rodzajem apostolstwa.
Cóż jest bowiem przedmiotem dziennikarstwa w ogóle?...................................KS. ZYGMUNT GOLIAN.
* 1824 † 1885.
Był to mąż niezwykłej miary i dla tego mówiąc o nim, należy rozważać go jako człowieka, kapłana, kaznodzieję, wreszcie jako profesora i literata. Urodził się w Krakowie 2 maja 1824 roku, z rodziców niezamożnych, ale zacnych i religijnych, Ojciec jego Paweł Nałęcz Golian był z zawodu chirurgiem, a matka Kunegunda z Próchnickich była osobą wielkiego serca i wogóle wyższego nastroju duchowego. Do jedenastego roku życia chował się młody Zygmunt w domu rodzicielskim z dwoma starszymi braćmi, z ktÓrych jeden służył wojskowo w armii austryackiej, drugi nś był inżynierem, ale przerzucał się na rozmaite pola zajęć, skąd zapewne poszły mylne pogłoski, jakoby Golian był za młodu żołnierzem, urzędnikiem i aktorem. Miłość dla rodzeństwa zachował zawsze żywą, chętnie i często do każdego z nich pisywał, troskliwie dowiadując się o najmniejsze szczeg6ły ich powodzenia, wspierał radą i kieszenią wedle ich potrzeb i swojej możności. Słowem był dla nich kochającym i wylanym bratem. Wyjątkowa jednak miłość łączyła go z matką, w której widział ideał dobroci i uosobionej cnoty. Wszystkie listy jego nacechowane są tem uczuciem głębokiej miłości synowskiej, pragnieniem uchylenia smutku z jej czoła i sprawienia przyjemości we wszystkiem. Tak było za młodu, tak i później, kiedy był księdzem, aż do jej śmierci, po której niepocieszony zostawał przez czas długi i tak się często wyrażał: „Zamarł mi świat cały ze śmiercią matki.“
Czy z braku rozwoju umysłowego, czy też z braku chęci, z początku niedostateczne a nawet bardzo słabe, czynił postępy w nauce. Zniechęcony tem ojciec postanowił oddać go do rzemiosła bez wiedzy matki, która bawiła wówczas u brata na prowincyi. Młody więc Zygmuntek terminował u złotnika Westfalewicza, zawołanego pijaka i awanturnika, skutkiem czego chwile tam spędzone przedstawiały się później księdzu Zygmuntowi „jako obraz istnego piekła.“
Wszakże cięższem nad to było rozwianie pierwszych marzeń i pragnień. Od młodych bowiem lat żywił on w sobie żądzę zostania kapłanem.....................