- W empik go
O Janie Kochanowskim z Czarnolasu, jego pieśniach i pamiątkach po nim - ebook
O Janie Kochanowskim z Czarnolasu, jego pieśniach i pamiątkach po nim - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 284 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jednak mam tę nadzieję, że przedsię za laty
nie będą moje czułe noce bez zapłaty;
a co mi za żywota ujmie czas dzisiejszy,
to po śmierci nagrodzi z lichwą wiek późniejszy…
i mojich kości popiół nie będzie wzgardzony.
I nie zawiódł się w swej nadzieji ten, kto te słowa napisał o sobie. Prawdę napisał. Już równo trzy wieki, trzysta lat się kończy, jak on zeszedł z tego świata; od jego śmierci ze dwanaście pokoleń nowych przewinęło się po ziemi, narodziło się i legło do grobu; jakież to zmiany przez te trzy wieki porobiły się w kraju i narodzie! Niejeden kościół, prawie wszystkie zamki obronne, nawet miasta niektóre rozsypały się w gruzy, a inne zato podniosły się lub z gruntu nowe powstały i urosły; ileż to nowych odkryć i wynalazków przybyło, o których ani śniło się ludziom dawniej; ileż się zmieniło przez owe trzy wieki w obyczajach i prawach ludzkich! A jednak ten, kto owe słowa napisał, Jan Kochanowski, żyje ciągle w pamięci naszego narodu, imię jego wszyscy ze czcią powtarzają.
Prawda, może jeszcze i nie wszyscy, boć dużo jest między nami takich, co czytać nie umieją, a choć i umieją, to nic dobrego nie czytują i żyją w ciemnocie; tacy to i o Janie Kochanowskim pewnie nic nie wiedzą. Ale przyjdą lata większej oświaty, a wtenczas ani jednego dorosłego człowieka w narodzie Polskim nie będzie, żeby tego imienia i nazwiska nie znał.
Tymczasem choć nie wszyscy o Kochanowskim wiedzą, to jednak można powiedzieć, że prawie wszyscy, którzy modlą się po polsku, jego słowami w przygodach, trwodze i niebezpieczeństwach do Boga głos podnoszą. Któż nie umie, albo przynajmniej nie przypomina sobie początku pieśni:
Kto się w opiekę poda Panu swemu,
a całem sercem szczerze ufa Jemu,
śmiele rzec może: mam obrońcę Boga,
nie będzie u mnie straszna żadna trwoga…
Pieśń tę właśnie ułożył po polsku ów sławny nasz Jan Kochanowski. Cała ona, choć dosyć długa, jest ledwie tysiączną cząstką tych pism, które z głowy i zpod pióra Kochanowskiego w świat wyszły, i które narodowi naszemu przez trzy już wieki za pokarm umysłowy służą. Znajdujemy w nich to śliczne i wzniosłe pienia nabożne; to mądre rady i zachętę do cnót różnych, a do wytrwałości w uczciwej pracy; to wspomnienia o dawnych świeckich sprawach, które działy się za życia Kochanowskiego; to odbicie się, niby we zwierciadle, naszych własnych uczuć i myśli; to wreszcie żarciki różne, z których uśmiać się można i zabawić się wesoło. Przyrodzenie dało Kochanowskiemu wielkie zdolności duchowe, zwłaszcza łatwość czyli talent do pisania pięknych wierszy; a on tego daru bożego nie zmarnował, lecz nauką go wzbogacił, pracy dokładał spędzając nieraz noce w bezsenności (jak to widać ze słów jego, co je tu na początku wypisałem) – i zdolności swych rzetelnie użył dla pożytku i chwały swego narodu. Niedarmo ja o tej chwale tu wspominam, bo i ludzie obcy wiedzą o Kochanowskim, a dlatego, że już przed wiekami mieliśmy takiego znakomitego pisarza, czują dla nas wszystkich, dla całego narodu naszego większy szacunek.
Warto też doprawdy, żeby każdy poznał dokładniej duszę tego zacnego i sławnego męża, rodaka naszego, i miał jakie-takie wyobrażenie o jego dziełach i znaczeniu. Sądzę więc, że żywot, który tu podaję, chętnie i z ciekawością wszyscy przeczytacie.
* * *
Pisałem w Październiku 1883 roku.O RODZINNYCH STRONACH I O PRZODKACH JANA KOCHANOWSKIEGO
Jeżeli Kochanowski Jan chlubą całego naszego narodu i kraju, to najwięcej szczycić się nim mogą Radomskie strony i ich mieszkańcy. Tu, dokoła miasta Radomia, leżą wsie i miasteczka, których dawne wspomnienia wiążą się ze wspomnieniami o Janie Kochanowskim i jego najbliższej rodzinie. W zachodniej stronie od Radomia, w parafji Wieniawskiej, jest wieś Kochanów, gniazdo niegdyś ubogiej i skromnej szlachty Kochanowskich; dalej pod Opocznem – Białaczew, rodzinne miejsce matki naszego sławnego Jana, Anny Odrowążówny; bliżej Radomia, nieco ku północy, miasteczko Przytyk, zkąd Jan pojął w małżeństwo dozgonną towarzyszkę życia. Dziadek jego, który także miał imię Jan, był sędzią grodzkim w Radomiu. Ale najbliżej związana z pamięcią o tym naszym dawnym pieśniarzu – to okolica ku wschodowi od Radomia położona, gdzie jest miasteczko Zwoleń, i o milę lub o dwie oddalone wioski: Czarny-Las, Policzna, Sycyna i Barycz…
Godziłoby się doprawdy, żeby ta ziemia Radomska wraz z Sandomierską, która niegdyś, przed wiekami, takich ludzi jak Jan Kochanowski nam wydawała, – żeby taż ziemia dziś nie pozostawała w dobrem i w oświacie poza innemi okolicami kraju. Niemożna wymagać, aby koniecznie wychodzili z niej na świat tacy mężowie, co, jak Jan Kochanowski, całemu narodowi i krajowi przyświecają; nie powinno jednak jej brakować pracowitych i dbałych o dobro ogólne ludzi, obywateli, którzyby starali się i nauczyli się najbliższym swym okolicom, swojim gminom i parafjom przyświecać, i o toczenie swe, sąsiadów zarówno uboższych jak bogatszych do oświaty pociągać. Aby tylko starczyło szczerych chęci, miłości… i rozsądku, to wszędzie znaleźć się mogą ludzie, którzy potrafią czynić podobnie przynajmniej, jak czynili ojciec i dziad po matce Jana Kochanowskiego, o czem mimochodem wspomnieć tu zaraz wypadnie. Rozumie się tylko, że uczynki dzisiejsze powinny stosować się do nowych okoliczności i potrzeb, których przed laty trzystu ludziska nie znali i nie mogli mieć na widoku.
Jan Kochanowski był synem Piotra. Ten Piotr odziedziczył po rodzicach do połowy ze swym bratem Filipem wieś Czarny-Las, leżącą podówczas w ziemi radomskiej, a w województwie Sandomierskiem. Połowa wsi wśród borów położonej nie była jeszcze wielkiem bogactwem, trzeba było na niej pilnie pracować i dozorować wszystkiego. Piotr jednak był to widocznie człek obrotny, który umiał sobie radzić i dorabiać się coraz większego mienia. Gospodarując lat 8 w Czarnym-Lesie, ożenił się dosyć bogato z Anną córką Odrowąża z Białaczewa, właściciela sąsiedniej wsi Policzny, a wziąwszy pieniądze w posagu, nabył wieś Sycynę za Zwoleniem i tam się na mieszkanie przeniósł. Później jeszcze wioskę Barycz dokupił i Policznę po teściu odziedziczył. Miał też pewnie poważanie niemałe u sąsiadów, bo otrzymał godność sędziego ziemskiego, a potem został komornikiem, to jest członkiem sądu do rozsądzania spraw granicznych między sąsiadami.
Odrowąż Białaczewski i zięć jego Piotr Kochanowski myśleli nietylko o własnych zbiorach i korzyściach, ale starali się także i ludziom nieść pożytek. Aż do naszych czasów dochowała się wiadomość, że pierwszy z nich, teść, kościół w Policznie podniósł i 11 łanów ziemi z różnemi dodatkami mu podarował; a zięć wystarał się u biskupa krakowskiego, że ten osobne probostwo w Policznie ustanowił. Nadto Obadwaj ci dziedzice założyli-tu i uposażyli szkołę parafjalną przy kościele roku 1531, oraz zastrzegli na przyszłość prawo i obowiązek opiekowania się nią dla siebie i dla potomków swojich Kochanowskich i Białaczewskich, którzy będą dziedziczyli Policznę i Czarnolas.
Takie szkoły istniały niegdyś przy wszystkich prawie probostwach, a uczyły się w nich dzieci ze wszelkich bez różnicy stanów – i ubogich i bogatych. Oto naprzykład w jednej szkole parafjalnej, w Gnieźnie, kszałcił się w owych czasach syn ubogiego włościanina ze wsi Januszkowa, Klemens Janicki, który później zasłynął nauką i swemi pieśniami łacińskiemi w kraju i w dalszym świecie, aż nawet od Papieża doczekał się wielkiej pochwały. Ten Janicki w jednej pieśni tak był napisał o sobie: "O! pomnę, pomnę, z jakim mozołem pracowałem we dnie i w nocy; ubóstwo stawało na przeszkodzie mojej nauce, ubogi ojciec ze swej chałupy wiejskiej ostatki już był oddał na mnie, dalej uczyć się nie było o czem, już miałem pożegnać się ze szkołą, – aż znalazł się szczęściem człowiek, który mi dom swój i serce otworzył i dał mi możność kształcić się dalej… "LATA DZIECINNE I MŁODZIEŃCZE JANA KOCHANOWSKIEGO
Jeszcze przed założeniem owej szkoły w Policznie, roku 1530, dał Pan Bóg Piotrowi Kochanowskiemu drugiego już z koleji syna, którego ochrzczono imieniem Jan. Urodził się on w Sycynie, w parafji Zwoleńskiej. Wielka szkoda, że niema dokładnych wiadomości o jego dzieciństwie i o latach młodzieńczych. Musiał się wychowywać w domu rodzicielskim śród dosyć licznej dziatwy, bo miał pięciu braci: starszego od siebie Kaspra, młodszych – Piotra, Mikołaja i Jakóba; i cztery siostry. Rodzice jego przenieśli się z Sycyny do Policzny, pewnie więc dzieci uczyły się początkowo w tamtejszej szkole. Tym sposobem i mały Janek pisać i czytać tam się nauczył. Domyślają się niektórzy, że z Policzny posłali go rodzice na dalsze nauki do szkoły klasztornej księży benedyktynów przy sąsiedniem miasteczku Sieciechowie. Gdziekolwiek bądź się uczył, musiał dużo skorzystać i wcześnie zdolności swe okazać, bo już w czternastym roku życia został przyjęty na studenta do najwyższej w kraju naszym szkoły, do akademji Jagielońskiej w Krakowie. W starych księgach tej akademji nazwisko " Jan Kochanowski syn Piotra z Sycyny" przechowuje się dotąd zapisane na liście studentów przyjętych w 1544 roku.
W trzy lata później, za pobytu jeszcze Jana w Krakowie, umarł ojciec jego. Odtąd sprawami domu i gospodarki zajmowała się owdowiała matka Anna przy pomocy najstarszego syna.
Gdy szczegółowszych wiadomości o młodzieńczych latach naszego Jana Kochanowskiego brakuje, warto wspomnieć jego własne a jedyne prawie o tych czasach słowa, napisane wtenczas, gdy już miał albo spodziewał się mieć, jak sam mówi, "srebrne w głowie nici":
Wysokie góry i odziane lasy!
jako rad na was patrzę, a swe czasy
młodsze wspominam, które tu zostały,
kiedy na statek człowiek mało dbały!
Widać z tej pieśni, że Kochanowski w latach młodocianych mieszkał śród gór wysokich porosłych łasa – mi, które mu tak miło było pod starość znowu oglądać. Ale jakie to góry? W rodzinnej jego okolicy żadnych takich gór niema. Dopiero o mil piętnaście, ku miastu Kielcom, na połowie drogi do Krakowa, wznoszą się Góry Łyse, na których stoji od wieków kościół Św. Krzyża, a przy nim był taki sam jak w Sieciechowie klasztor benedyktyński ze szkołą. Więc kto wie, czy to nie tutaj ten sławny nasz pieśniarz na naukach przebywał, zanim do akademji krakowskiej wstąpił; może tu w wolnych od nauki godzinach bawił się ochoczo z rówiennikami, o czem ludzie na starość zwykle wspominać lubią. (Przypisek I na końcu tej książki),WĘDRÓWKA PO KRAJACH ZAGRANICZNYCH.
Zaraz po wspomnieniu o wysokich górach Kochanowski w tej samej pieśni tak pisze:
Gdziem potem nie był, czegom nie skosztował!
jazem przez morze głębokie żeglował,
jazem Francuzy, ja Niemce, ja Włochy
nawiedził…
Z Krakowa na krótko ledwie był wrócił do domu, i pożegnawszy się z matką i rodzeństwem, pojechał zagranicę, aby jeszcze lepiej wydoskonalić się w naukach i świat szerszy poznać.
Niedługo przedtem zdarzył się w Krakowie smutny wypadek. Uczniowie akademji pokłócili się o coś ze służbą pewnego księdza; od słów przyszło do zapalczywej bójki i kilku młodzieńców padło trupem. Wszystka ucząca się młodzież strasznie tem była rozdrażniona, więc poszła ze skargą do króla i domagała się, żeby za postępek służby ksiądz był ukarany. Gdy jednak to nie nastąpiło, uczniowie zmówili się między sobą, porzucili akademję i wyszli z Krakowa w świat boży. Wielu z nich wtenczas wyruszyło zagranicę – do Czech, do Niemiec, do Włoch, aby w tamtejszych akademjach kończyć przerwane nauki. Powiadają niektórzy pisarze, że to z powodu tego wypadku i Jan Kochanowski z akademji; wystąpił, wrócił do domu, a potem dla dokończenia nauk na wędrówkę po dalekich krajach się udał.
Zresztą w owych czasach był już taki zwyczaj, że każdy prawie młody, który się chciał w jakichkolwiek naukach a choćby i w rzemiośle wydoskonalić, a mógł trochę pieniędzy na drogę dostać, puszczał się w podróż daleką, lat kilka cudze kąty wycierał, a potem, jako już doświadczony człowiek, do kraju wracał. Trzymała się tego zwyczaju nietylko młodzież goniąca za wysoką mądrością, ale i uboga czeladź rzemieślnicza.
Kochanowski parę lat zabawił w Niemczech, a ztamtąd udał się do Włoch, gdzie roku 1552 zapisał się do akademji w mieście Padwie. Zwiedzał też Rzym i inne miasta włoskie, a podczas pobytu w tym kraju wczytywał się z wielkiem upodobaniem w dzieła starożytnych pisarzy po łacinie i po grecku pisane. Tak się nawet temi księgami był przejął, że sam począł łacińskie wiersze i pieśni układać.
To także był wówczas od bardzo dawnych wieków zakorzeniony zwyczaj, że uczeni ludzie, zarówno Polacy, jak Niemcy, Włosi, Francuzi, Hiszpanie i inni, pisali dzieła po większej części nie w swojim narodowym języku, ale po łacinie. Nie czuli snadź jeszcze potrzeby pisania dla pożytku wszystkich, dla narodu, ale myśleli jeno o tem, aby ich dzieła czytali i rozumieli tylko równi im nauką ludzie, co siedzieli gdzieniegdzie po różnych stronach świata i nad księgami ślęczyli. Zwyczaj taki niedobrym i śmiesznym nam się dziś wydaje, ale za czasów młodości Kochanowskiego jeszcze mało kto myślał tak, jak my teraz. Wtenczas dopiero zaczynali zjawiać się po różnych krajach uczeni mężowie, co nie gardzili rodzinną mową i po swojemu a nie po łacinie mądre księgi pisali: Włosi po włosku, Francuzi po francuzku, Niemcy po niemiecku, a Polacy po polsku.
W Polsce pierwszy taki był Mikołaj Rej , człowiek o dwadzieściakilka lat starszy od Kochanowskiego. Gdy młody Kochanowski wędrował po Włoszech, już Rej, miał sławę w narodzie jako pisarz polski i poeta czyli układacz pieśni. Niejeden wiersz jego z ust do ust przechodził, jak ten naprzykład:
"A niechaj narodowie wżdy postronni znają,
że Polacy nie gęsi, bo swój język mają".
Z Włoch, niesyt jeszcze mądrości i świata, pojechał Jan Kochanowski do Francji, gdzie zamieszkał w stolicy królewskiej, w sławnem mieście Paryżu, aby słuchać wykładu nauk w tamtejszej akademji. Siedząc lat kilka na paryskim bruku, poznawszy lepiej świat i ludzi, zrozumiał młody Kochanowski, że mowa rodzinna, że ten język, co go jakby z mlekiem wyssał z piersi matki, to skarb dla człowieka najdroższy, skarb od Boga dany, którym gardzić niewolno, którego porzucać nie godzi się. Uczuł też w swem sumieniu głos świętej prawdy, że jeśli kto ma zdolność i weźmie się do jakiejś pracy, to powinien dzielić się jej owocami z bracią swoją, z ogółem; kto bierze się mądrze lub od serca pisać, nie powinien zamykać swych pism w jakieś księgi dla uczonych tylko chyba zrozumiałe, ale niech takiemi słowami przemawia, aby wszyscy rodacy pojąć mogli – żeby dla ogółu był z tego jakiś pożytek. Odtąd też Kochanowski, choć zdala od kraju swego mieszkał, zaczął tworzyć pieśni polskie. I powiodło mu się w tem przedsięwzięciu jak nikomu innemu przedtem. Jedną z najpierwszych pieśni po polsku napisanych poświęcił chwale Bożej – tak opiewając ślicznemi słowy dobrodziejstwa Stwórcy świata:
Czego chcesz od nas Panie! za Twe hojne dary?
czego za dobrodziejstwa, którym niemasz miary?
Kościół Cię nie ogarnie, wszędy pełno Ciebie:
i w otchłaniach, i w morzu, na ziemi i w niebie.
Złota też, wiem, nie pragniesz, bo to wszystko Twoję,
cokolwiek na tym świecie człowiek mieni swoje;
wdzięcznem Cię tedy sercem, Panie! wyznawamy,
bo nad to przystojniejszej ofiary nie mamy.
Tyś Pan wszystkiego świata, Tyś niebo zbudował
i złotemi gwiazdami ślicznieś uhaftował,
Tyś fundament założył nieobeszłej ziemi
i przykryłeś jej nagość zioły rozlicznemi.
Za Twojem rozkazaniem w brzegach morze stoji,
a zamierzonych granic przeskoczyć się boji,
rzeki wód nieprzebranych wielka hojność mają,
biały dzień a noc ciemna swoje czasy znają.
Tobie kwoli rozliczne kwiatki wiosna rodzi,
Tobie kwoli w kłosianym wieńcu lato chodzi,
jesień wino i jabłka rozmaite dawa,
potem do gotowego gnuśna zima wstawa.
Z Twej łaski nocna rosa na mdłe zioła padnie,
a zagorzałe zboża deszcz ożywia snadnie,
z Twojich rąk wszelkie zwierzę patrzy swej żywności,
a Ty każdego żywisz z Twój szczodrobliwości.
Bądź na wieki pochwalon, nieśmiertelny Panie!
Twoja łaska, Twa dobroć nigdy nie ustanie.
Chowaj nas, póki raczysz, na tej nizkiej ziemi,
jedno (1) niech zawsze będziem pod skrzydłami Twemi.
Miał Jan Kochanowski w Paryżu towarzyszów z Polski, którzy tak samo jak i on na naukę zagranicę się udali. Jeden z nich wracając do kraju przywiózł tę śliczną pieśń z sobą. Tu wszystkich ona zachwyciła, bo nikt jeszcze tak pięknie złożonych wierszy po polsku nie słyszał. Wyrywali je z rąk do rąk, przepisywali i czytali jedni drugim. Aż zdarzyło się, że w jednym domu szlacheckim w Sandomierskiej ziemi, kiedy byli goście z różnych stron kraju zebrani, ktoś tę pieśń przeczytał. Znajdował się tam między gośćmi Mikołaj Rej, najsławniejszy jeszcze wtenczas pisarz na całą Polskę i na wszystkie słowiańskie kraje. Ten, gdy te wiersze usłyszał, tak się zaraz odezwał:
– Temu w nauce dank przed sobą dawam
i pieśń bogini slowieńskiej oddawam.
Słowa te znaczyły, że zacny Rej uznał szczerze wobec ludzi Kochanowskiego za większego od siebie pisarza i poetę. Niezadługo też sława młodego pieśniarza rozeszła się po całej ziemi Polskiej. On też coraz więcej odtąd pisał po polsku.ZWŁOKA W POWROCIE DO KRAJU.
Jan już był skończył swoje nauki zagraniczne i mógł do ojczyzny wracać. Ale nie śpieszył się jakoś. Serce go ciągnęło wprawdzie do kraju, do swojich, do domu rodzicielskiego, do matki; tęsknił za ojczystemi lasami i polami, marzył o tem, jak to gospodarować będzie na swej dziedzinie; – ale też serce zatrzymywało go i w Paryżu. Tkliwa, czuła jego dusza łączyła się z krwią młodą, gorącą; dwudziesto-kilku letni, snadź jeszcze niedoświadczony i łatwowierny młodzian, rozmiłował się gorąco w jakiejś gładkiej francuzce. Składał co niemiara
–-
(1) Jedno – to znaczy jeno albo tylko.
czułych wierszy to wysławiając wdzięki panny, to wylewając na papier niepokoje swego serca. Oto naprzykład jedna z takich piosnek:
Kto mi wiary dać nie chce, daj ją oku swemu,
a przypatrz się stworzeniu pilnie tak pięknemu;
taka jeszcze nie była za dawnego wieku,
aniołowi podobna bardziej niż człowieku.
Raj tam, gdzie ona siedzi; a którędy mija,
za jej stopami róża wstawa i lelija;
jej gwoli piękne drzewa dają cień sowity,
nie chcąc, aby ją letni żegł ogień obfity.
A ona myśl wspaniałą znosząc z układnością.
i niedobyte serca zwycięża miłością,
a człowiekiem tak władnie, jako słońce wonnym
nawrotem (1), abo magnes żelazem nieskłonnem.
Wiele oczom powinien, o pani! kto ciebie
oglądał, a ucieszył twem spojrzeniem siebie;
dalszego czasu może nie zamierzać sobie,
iżby kiedy miał gładszą oglądać po tobie.
Rozmiłowany młodzieniec wierzył też zpoczątku, że i panna go kocha. Nie odjeżdżał: z Paryża, bo ulegał jej prośbom. Nadeszła jednak chwila, że i bogdanka już na jego wyjazd przystała, przyrzekając zapewne przyjechać za nim do Polski, a nasz Jan tak sobie wtenczas zaśpiewał:
Żegnam niewdzięczne miasto! Już na wiejskie wczasy
zezwoliła Lidyja wstąpić do kolasy.
Ty mi odtąd, miłości, pędź wołki na smugi,
przemyślnemi rękoma narządzaj mi pługi!
Ja na krzywej poręczy od świtu schylony
krajać będę lemieszem ojczyste zagony,
tam niezwodne nadzieje idącego roku
sypać będę na skiby z Lidyją przy boku,
z nią nie będzie mi nigdy przykra kmieca praca,
ona odbiera siły i ona powraca.
O! niechże zbytki miasta wyjdą jej z pamięci!…
I po takim jednak śpiewie młodzieniec zwlekał jeszcze z powrotem. Namawiali go towarzysze i przy- – (1) Wonnym nawrotem – znaczy: kwiatem pachnącym, który się od słońca rozwija, albo się ku słońcu obraca.
jaciele, aby przestał już myśleć o owej panience; ostrzegali go, że ta niegodna jego miłości, ale Jan odrzekł: "Próżno we mnie, drużbowie, chcecie podnieść ducha, bo kiedyż miłość głosu rozumu posłucha!"
W końcu jednak przekonał się, że cudzoziemka próżno go łudziła i zwodziła; gdy poznał ją lepiej, zobaczył, że naprawdę niejest godna jego serca, że zawsze lepsza swoja, rodaczka, polka, i napisał o tamtej:
Próżna twa chluba, nie kochaj się w sobie!
nie wszystkoć prawda, com pisał o tobie;
miłość mię zwiodła i przez mię mówiła,że nad cię nigdy piękniejsza nie była.
Jako lelija różą przeplatana –
zdala mi się twarz twoja malowana,
oczy twe jako gwiazdy się błyskały,
piersi twe śniegu sromoto działały.
Gniewliwość morza śmiechemś uśmierzała,
kamienneś serce słowy przenikała; –
teraz w mych oczach wszystko się zmieniło;
obłudne serce wszystko pokaziło,
i twa niewdzięczność, którą pokazujesz
tam, gdzie powolność i chuć prawą, czujesz.
Czego mi wtedy stateczne namowy
nie mogły wybić żadną miarą z głowy,
czegom zbyć nie mógł przez zioła, przez czary,
to sam dziś wyznam na się z prawej wiary:
żem był zabłądził w swej niemądrej sprawie,
a był-cim, jeśli komu, jak żyw prawie (1).
Ale żeś tego wdzięczna być nie chciała,
dalej nie będziesz ze mnie sługę miała.
To, com ci służył, niech już wniwecz idzie,
bo jednak ten czas kiedykolwiek przyjdzie,
że ty, wspomniawszy na me powolności,
musisz zapłakać nieraz od żałości;
a ja, bych (2) jeno o tobie nie wiedział,